O MĘŻCZYŹNIE, KTÓRY WIDZIAŁ DŹWIĘKIWywiad z Joanną ZarębąParę dni temu premierę miała książka "O mężczyźnie, który widział dźwięki". Jej lektura pozwala nam poznać świat i zagadki ludzkiego umysłu. To książka przedstawiająca niewiarygodne historie o talentach, ale również o psikusach, które płata nam umysł. Dzisiaj mam przyjemność zaprezentować wywiad, który przeprowadziłam z jej autorką - Joanną Zarębą - absolwentką Wydziału Biologii UW, z wykształcenia i zamiłowania nauczycielka, coach kreatywności oraz pisarka. Jej zainteresowania to psychologia, filozofia, zarządzanie ludźmi i jakością, ale również czytelnicze zgłębianie tajemnic wszechświata, kolekcjonowanie minerałów i prowadzenie sennika. Psychologia przy kawie: Pani Joanno, Pani książka „O mężczyźnie, który widział dźwięki” pozwala poznać fenomeny ludzkiego umysłu. Dzięki niej dowiadujemy się, że: „Mózg i umysł to para partnerów w zbrodni, za którymi uganiają się najlepsi detektywi nauki, próbując odkryć ich wzajemne powiązania i różnice między nimi. Czasami odnoszą sukcesy, niekiedy muszą się jednak poddać.”* Skąd pomysł na jej napisanie? Joanna Zaręba: Postanowiłam ją napisać, ponieważ takie książki sama lubię czytać. Kocham książki Oliviera Sacksa, w tym jego sztandarowe dzieło „O mężczyźnie, który pomylił żonę z kapeluszem”. Tytuł mojej książki nawiązuje właśnie do tego znanego zbioru opowieści o niesamowitych przypadkach. Ludzie lubią myśleć o sobie jako o panach i władcach swojego umysłu. Stąd biorą się te wszystkie szkodliwe porady typu „masz depresję, to idź pobiegać” albo „spróbuj się częściej uśmiechać”. Czujemy się bezpieczniej, myśląc, że mamy samych siebie pod kontrolą. Tymczasem nasz mózg jest takim samym organem jak inne i podobnie jak one może doznać pewnych interesujących usterek albo działać w zaskakujący sposób. I wtedy nagle okazuje się, że w naszej głowie to niekoniecznie nasza świadomość dyktuje warunki. Nie można siłą woli pozbyć się depresji ani tików nerwowych. Nie ma sposobu, żeby logicznymi argumentami przekonać osobę, która uważa, że jest trupem, a jej ciało się rozkłada, że to nieprawda. Pacjenci z zespołem Cotarda nawet patrząc na swoje echo prawidłowo pracującego serca, dalej są przekonani, że są martwi. Mężczyzna doznający objawów ciąży, kiedy jego partnerka oczekuje dziecka, nie może po prostu sobie powiedzieć, żeby przestał. Czasami nasza świadomość nie ma nic do powiedzenia. To oczywiście jest straszne, ale jednocześnie odświeżające. W czasach, kiedy próbujemy mieć kontrolę nad wszystkim, coś stawia nam opór i uczy nas pokory. I tym czymś jest nasz własny mózg i umysł wyrastający z niego niczym kwiat z korzenia. Ppk: Z myślą o kim pisała Pani tę książkę? JZ: O wszystkich ciekawych świata i siebie samych. Uważam, że książki przybliżające naukę czytelnikowi są niezwykle ważne. Zwłaszcza w czasach, w których funkcjonuje coś, czego pozornie byśmy się nie spodziewali - ograniczony dostęp do informacji. informacji. Może się wydawać, że dostęp do sieci gwarantuje każdemu równe szanse w poszukiwaniu informacji, ale tak nie jest. W odmętach Internetu jest wiele osób, które zupełnie za darmo oferują nam fałszywe albo szkodliwe informacje, a jednocześnie dostęp do artykułów w wartościowych czasopismach wymaga opłacenia subskrypcji, często w wysokości kilkudziesięciu dolarów. Podobnie jest z ceną akademickich podręczników, z których sama czerpię informacje, kiedy pracuję. No i pozostaje jeszcze kwestia języka. Nie każdy będzie w stanie czerpać informacje z artykułów po angielsku dostępnych w sieci, a ten język jest coraz częściej wspólną platformą dla naukowców z całego świata. Ppk: Podejmuje Pani w swojej książce niezwykle ciekawy temat, ale myślę, że nie dla wszystkich znany. Synestezja… Jak można ten termin przybliżyć osobom, które o nim nie słyszały? JZ: Synestezja, w dużym skrócie to fenomen polegający na tym, że kiedy bodziec oddziaływuje na jeden z naszych zmysłów, doznajemy odczucia innego bodźca. Przykładowo, dźwięk czyjegoś głosu może przekładać się na poczucie dotyku na naszej skórze, albo widok koloru niebieskiego może powodować wrażenie, że słyszymy dźwięk skrzypienia drzwi. Częstym przypadkiem wśród osób obdarzonych synestezją jest posiadanie konkretnych kolorów do cyfr lub liter. Dla nich widok litery, np. A powoduje wrażenie widzenia połączonego z nią koloru, np. czerwonego. Co ciekawe, dla każdej osoby z synestezją tego typu kombinacje kolor-litera są inne. Nie ma jednego uniwersalnego klucza dla wszystkich ludzi z tym rodzajem synestezji. Za to ich indywidualne zestawy kolor-litera, raz ustalone pozostają niezmienne przez całe ich życie. Ppk: „Życie z synestezją potrafi być niezwykle ciekawe, ale stanowi również wyzwanie.”* Pisząc te słowa, myślała Pani o znanych synestetykach? JZ: Niekoniecznie o znanych, oczywiście zawsze kusi nas, żeby skupić się na celebrytach, znanych naukowcach lub artystach, ale osoby z synestezją są wśród nas i radzą sobie z wyzwaniami codziennego życia tak samo jak my…, tylko z dodatkowymi atrakcjami. Przede wszystkim synestezji nie da się wyłączyć, ona dzieje się automatycznie, a więc całe nasze postrzeganie świata opiera się na nieco innym zestawie danych niż u przeciętnego reprezentanta ludzkości. Różne rodzaje synestezji wiążą się z różnymi problemami i szansami. Dla artysty malarza lub muzyka synestezja może być okazją do wzbogacenia jego twórczości. Słynny synesteta i mnemonista Szerieszewski za to narzekał na nią, ponieważ przeszkadzała mu w występach scenicznych. Jego repertuar obejmował błyskawiczne zapamiętywanie skomplikowanych ciągów liczb, liter albo słów i bezbłędne odtwarzanie ich z pamięci przed widownią. Dla niego każda litera, cyfra albo słowo kreowały obraz w głowie i wystarczyło kichnięcie jakiegoś zakatarzonego widza, żeby nagła synestetyczna eksplozja koloru skutecznie zasłoniła mu obiekt, który próbował zapamiętać. Niektórzy synesteci narzekają w restauracjach, ponieważ ich zamówiony posiłek, pomimo apetycznego wyglądu i zapachu, wywołuje u nich wizję ohydnego koloru wymiocin, a nawet wrażenie dotyku czegoś oślizgłego. Ppk: Ból zazwyczaj kojarzy się z czymś nieprzyjemnym. A jednak, jak się okazuje, zniesienie bólu prowadzić może do wielu nieszczęść. Napisała Pani, że „możliwość uwolnienia się od bodźców bólowych, pomimo przydatności w pewnych sytuacjach, ma swoją cenę.”* Jaką? JZ: Ceną, jaką płacimy za pozbycie się bólu, to odcięcie naszego ciała od możliwości nauki, co jest dla nas niebezpieczne. To cena, jaką płacimy na dwóch poziomach. Po pierwsze, kiedy uczymy się unikać sytuacji, w których następuje uszkodzenie naszego ciała. Tu brak bólu jest szczególnie niebezpieczny, bo już malutkie dzieci potrafią wyrządzić sobie krzywdę, np. gryząc sobie język lub wargi, obgryzając czubki palców, albo drapiąc sobie gałki oczne. Jak wyglądałaby nauka chodzenia, gdyby uderzenie, np. głową o kant od szafki nie bolało? Skąd maluch wiedziałby, że powinien tego unikać i omijać meble, zamiast wyhamowywać na nich swoje upadki i rozbijać sobie głowę za każdym razem? Po drugie, nawet dorośli pozbawieni bólu nie są w stanie uniknąć wszystkich zagrożeń. Skąd mają wiedzieć na przykład, że ich wyrostek robaczkowy nie wymaga interwencji chirurga? Albo, jak mogą poznać, że naciągnęli sobie ścięgno w kostce i od tygodnia pogarszają jego stan, chodząc jak gdyby nigdy nic? U osób pozbawionych informacji, jakie przynosi ból, często gromadzą się mikro-urazy prowadzące do nieodwracalnych zmian degeneracyjnych stawów albo kręgosłupa. Ppk: „Echolokacja u ludzi może wydawać się czymś egzotycznym i rzadkim, raczej darem niż czymś, czego można się nauczyć.” Czym ona jest? JZ: Echolokacja jest jednym ze sposobów, w jaki zwierzęta odnajdują drogę w warunkach niepozwalających im korzystać ze wzroku. Przykładowo, nietoperze polujące w nocy nie używają oczu do znajdywania swoich ofiar, zamiast tego wydają one charakterystyczne piski. Dźwięk rozchodzi się w powietrzu, odbija od przeszkód i potencjalnych posiłków, a potem dociera do ich uszu. Mózgi nietoperzy analizują bodźce słuchowe i używają tych informacji do znajdywania drogi i polowania, tak jak ludzie używają bodźców dostarczanych przez oczy. Oczywiście nietoperze miały mnóstwo czasu na ewulucję w tym kierunku. Ludzie nie mogą się z nimi równać, ale nie oznacza to, że nie mamy szans na echolokację. Nasze mózgi są dość plastyczne, a nasz słuch wystarczająco silny, żebyśmy byli w stanie nauczyć się obserwowania otoczenia uszami. Zwłaszcza osoby niewidome, czasami nawet nieświadomie, opanowują do pewnego stopnia tę umiejętność. W ich przypadku rolę pisku nietoperza odgrywać może stukanie laską albo specjalnie podkutymi podeszwami butów, ale podobno najskuteczniejsze jest „klikanie” wydawane ustami. Niektórzy są w tym tak dobrzy, że mogą nawet jeździć na rowerze leśnymi ścieżkami. W czasie pisania tej książki natknęłam się na wideo z takiej wyprawy. Cykliści oczywiście musieli pozostać ostrożni, ale zamontowane na szprychach rowerowych kół proste urządzenie emitujące dźwięki w zupełności wystarczało im do urządzenia sobie takiej wycieczki. Ppk: W swojej książce przybliża Pani czytelnikowi synestezję, echolokację, analgezję, ale i zespół sawanta. Czym ten zespół się objawia? JZ: Jak sama nazwa zespół wskazuje, mamy tu do czynienia z kilkoma czynnikami. Sawanci to osoby obdarzone niezwykłymi umiejętnościami, np. umiejętnością błyskawicznego dokonywania w pamięci skomplikowanych obliczeń, podania bez wahania, jaki był dzień tygodnia dokładnie piętnaście lat temu czy stworzenia niezapomnianego dzieła sztuki pomimo braku jakiejkolwiek edukacji w tym kierunku. Osoby z sawantyzmem rzeźbią, malują, dokonują obliczeń, komponują niesamowitą muzykę, stanowiąc żywy dowód na to, że ludzki mózg zdolny jest do rzeczy zapierających dech w piersiach. Jednak te umiejętności idą w parze z różnymi ograniczeniami, takimi jak niepełnosprawność intelektualna albo spektrum autyzmu. Zjawisko sawantyzmu robi tak wielkie wrażenie głównie przez kontrast jaki jest z nim związany. Łamie popularny mit, że bycie geniuszem w jakiejś dziedzinie, np. komponowaniu muzyki musi pociągać za sobą świetną inteligencję społeczną i wysokie IQ, a jednocześnie pokazuje, że ludzki mózg posiada niezwykłe umiejętności, które być może kiedyś nauczymy się odblokowywać. Co prawda, krążące w internecie pogłoski o tym, że wykorzystujemy tylko 20% mózgu są nieprawdziwe, ale samo istnienie sawantyzmu oznacza, że wciąż nie zbadaliśmy całego naszego potencjału. Ppk: Według Pani „pamięć zaskakuje na wiele sposobów”. Na przykład jak? JZ: W mojej książce dużo piszę o fałszywych wspomnieniach i to chyba najbardziej zaskakujące, co pamięć może nam zaoferować. Możemy przypomnieć sobie coś, co nigdy się nie wydarzyło, od pospolitego zagubienia się w centrum handlowym aż do traumatycznych wydarzeń, takich jak molestowanie seksualne. Odkrycie, że mózg potrafi wytworzyć fałszywe wspomnienia było szokiem dla badaczy, ponieważ bardzo długo istniało przekonanie, że wspomnienia są jak klisza fotograficzna. Raz zrobione zdjęcie zawiera wszystkie szczegóły i nigdy się nie zmienia. Uważano, że sam fakt, że czegoś nie pamiętamy, nie oznacza, że to wspomnienie nie kryje się w naszej głowie. Sądzono, że wystarczy porządnie poszperać, np. poddać badanego hipnozie i znajdziemy pełny obrazek ze wszystkimi detalami. Teraz okazuje się, że wspomnienie to raczej zestaw głównych danych, uzupełnianych przez mózg szczegółami za każdym razem, kiedy przywołujemy je z pamięci. Nie tylko nie pamiętamy wszystkiego idealnie, ale za każdym razem, kiedy odkurzamy wspomnienie, zmieniamy je i odkładamy na półkę pamięci odrobinę inne. Czyli im więcej razy coś sobie przypominamy, tym bardziej wspomnienie ulega modyfikacjom. Poza tym, dobra wiadomość dla wszystkich osób, którzy nie pamiętają, jak nazywa się dopiero co przedstawiona im osoba albo gdzie pięć minut temu położyły kluczyki do samochodu. Nie macie krótkiej pamięci, po prostu wasz mózg nie uznał tej informacji za dość ważną, żeby przenieść ją do pamięci długotrwałej. Jak się okazuje, nie wszystko, co się nam przytrafia, zasługuje na zapisanie we wspomnieniach. Ppk: Wydaje mi się, że wielu czytelników z wypiekami będzie czytać rozdział o śnie, o lunatykowaniu. Czy myśli Pani podobnie? JZ: Stanowczo tak. Na pewno niektórzy będą się zastanawiać, czy i im nie przytrafiają się nocne eskapady. We śnie nie mamy kontroli nad swoim ciałem, a jak już mówiłam, do braku kontroli nie jesteśmy przyzwyczajeni. Lunatykowanie sprawia wrażenie, jakby ktoś lub coś nagle przejęło kontrolę nad nami i postanowiło wybrać się na wycieczkę pod nieobecność świadomości. Pół biedy, jeżeli tylko do kuchni po kanapkę, gorzej jeżeli na motocyklową wyprawę po mieście. Oczywiście większość lunatyków nie jest aż tak aktywna, czasami po prostu siadają na łóżku z niezbyt przytomną miną albo krążą po mieszkaniu, aby po chwili wrócić do łóżka. Przykłady takie jak opisane w książce morderstwa to na szczęście rzadkość. Mimo wszystko lunatyków lepiej ostrożnie odprowadzić do łóżka niż potrząsać i budzić, bo można ich przestraszyć. Ogólnie królestwo snu jest dla nas fascynujące. Na długo zanim zaczęto badać sen jako zjawisko fizjologiczne, ludzie interesowali się samymi snami, które uznawali za przekazy od bogów lub duchów. Do tej pory wiele osób interesuje się snami i czyta senniki. Praca ze snami jest też częsta w niektórych nurtach psychoterapii. Pomiędzy zjawiskiem snu, a pamięcią i nauką również odkryto wiele powiązań. Mimo to nadal nie do końca rozumiemy, co nadaje snom ich charakterystyczny charakter. Ppk: Czy według Pani można wpaść w szpony marzycielskiego nałogu? JZ: Marzenia są integralną częścią nas, od dziecka marzymy i nie tracimy tej zdolności jako dorośli. Można wyobrażać sobie, że odnajdujemy księcia z bajki, albo że wygrywamy na loterii i wreszcie możemy bezpiecznie powiedzieć nielubianemu szefowi, co o nim lub o niej myślimy. To, czy marzenia staną się pułapką, zależy od tego, jak wygląda nasze życie, jakie mamy nastawienie, charakter, czy mamy przyjaciół lub rodzinę, która wspiera nas i stymuluje emocjonalnie. Jeżeli nasze życie na jawie dostarcza nam tego, czego potrzebujemy, to zagrożenie jest niewielkie. Jeżeli jednak nie mamy wyzwań, nie wchodzimy w interakcje społeczne, nie lubimy swojej pracy lub szkoły, to mamy szansę szukać w marzeniach tego, czego potrzebujemy, a czego jawa nie może nam dać. Szukając materiałów do książki, natknęłam się na historię młodego człowieka, który rozpaczliwie próbował zrobić karierę w nadziei, że sukces i pieniądze sprawią, że odnajdzie miłość życia, ale jednocześnie zamiast aktywnie jej szukać, spędzał większość czasu w domu, wyobrażając sobie wymarzoną żonę i dzieci. Taka sytuacja to pułapka, jeżeli poświęcimy świat jawy dla świata marzeń, nie będziemy mieli szansy na realizację tych marzeń w prawdziwym życiu. Mimo to dla większości z nas marzenia wciąż mają bardzo pozytywną rolę, pozwalając nam sięgać dalej niż wydawałoby się, że potrafimy. Ppk: „Osoby cierpiące na syndrom Cotarda uważają się za trupy, a czasami w ogóle zaprzeczają swojemu istnieniu.” Czy syndrom ten może pojawić się znienacka? Czy ma związek z jakimiś chorobami? JZ: Zespół Cotarda nie występuje samodzielnie, może za to towarzyszyć innym jednostkom chorobowym, takim jak depresja lub demencja. W przypadku demencji jest szczególnie tragiczny, ponieważ nie pozostawia szans na wyleczenie. Może się zdarzyć, że sytuacja pacjentów leczonych na inną jednostkę chorobową, np. depresję, albo otrzymujących leki antypsychotyczne, może się poprawić i objawy syndromu żywego trupa ustąpią. Jednak objawy zespołu Cotarda same w sobie trudno leczyć farmakologicznie. Jest coś strasznego w tym, że żywa osoba potrafi zaprzeczyć swojemu istnieniu, uznać się za gnijącego trupa albo odmówić przyjmowania pokarmu, ponieważ uważa, że nie posiada wnętrzności. Jeszcze dziwniejsze jest to, że pacjenci cierpiący przez tego rodzaju złudzenia potrafią jednocześnie domagać się, żeby ich zabito albo podejmować próby samobójcze. domagać się, żeby ich zabito albo podejmować próby samobójcze. Ppk: Pani Joanno, na ostatnich stronach Pani książki przeczytałam, że praca nad nią uświadomiła Pani, jak złożonymi jesteśmy istotami i jak wiele czynników odgrywa znaczącą rolę w tym, kim się staniemy i jak będziemy postrzegać świat. Czy ma Pani już pomysł na to, co chciałaby Pani uświadomić swoim czytelnikom w kolejnych książkach? JZ: W mojej następnej książce planuję uświadomić moim czytelnikom, że są wystarczająco dobrzy. Właśnie pracuję nad książką, która ma pomóc im zrozumieć, czemu ich wewnętrzny krytyk jest taki bezlitosny i jak okiełznać jego zapędy i uwolnić się z okowów perfekcjonizmu. Znam tyle osób, mężczyzn i kobiet cierpiących przez to, że próbują być idealni, że postanowiłam dołożyć swoją cegiełkę do walki z potworem perfekcjonizmu. Z dzieciństwa pamiętam przykład sąsiadki, tak kochającej porządek, że jej kanapa nigdy nie została odpakowana z folii, a obecnie jako coachka spotykam wiele klientek i klientów świetnie radzących sobie na profesjonalnym gruncie, a wciąż nie mogących pozbyć się wrażenia, że są tak zwanymi „impostorami” i tylko symulują kompetencje, a wszechświat czeka z zapartym tchem na ich jeden błąd, żeby ich zdemaskować. Naprawdę nie zasługujemy na takie pomiatanie przez wewnętrznego krytyka, robimy, co możemy i staramy się najlepiej, jak umiemy. Czas na bunt! Jesteśmy wystarczająco dobrzy. Ppk: Dziękuję za rozmowę i życzę, aby nie traciła Pani ciekawości do odkrywania kolejnych zagadek umysłu. JZ: Również dziękuję, ten temat chyba nigdy mi się nie znudzi. *Dziękujemy Wydawnictwu RM za za możliwość zareklamowania tej ciekawej książki. **Fragmenty i cytaty pochodzą z książki Joanny Zaręby "O mężczyźnie, który słyszał dźwięki" POLECAMY:
0 Comments
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
|