Z ANOREKSJĄ NA POKŁADZIEWyznanie stewardesyJuż 16 sierpnia w największych księgarniach internetowych i stacjonarnych rusza sprzedaż wyjątkowej książki “Z anoreksją na pokładzie” autorstwa Katarzyny Zachacz, wydanej nakładem wydawnictwa BookEdit. To kompendium wiedzy o anoreksji i inspirujący zapis drogi do życia wolnego od choroby. Zapytaliśmy Katarzynę o historię powstania książki, zawodową presję i przesłanie, które stoi za jej książką. Psychologia przy kawie: Do ręki dostajemy Twoją książkę “Z anoreksją na pokładzie”, w której dzielisz się swoimi przeżyciami z czytelnikami. Jak to się zaczęło? Dlaczego pacjentka o tak napiętym grafiku, pracująca jako stewardesa, zdecydowała się napisać i wydać książkę? Katarzyna Zachacz: Prowadzenie takiego dziennika uczuć, myśli i emocji towarzyszyło mi od początku leczenia anoreksji. W tamtym czasie nie skupiałam się na tym, co dokładnie piszę, ale pozwalałam słowom płynąć w nieskrępowany sposób. Słowom, a także łzom. Prowadzenie dziennika pomagało, kiedy czułam się niezrozumiana przez bliskich, przynosiło spokój i ukojenie. Mogłam spojrzeć na siebie z perspektywy obserwatora. Pomogło mi to w zwiększeniu świadomości na temat tego, co choroba zrobiła z moim zdrowiem psychicznym i fizycznym. Traktowałam to jak autoterapię, którą prowadziłam sama ze sobą, równolegle do klasycznej psychoterapii. Ppk: Kiedy prywatny dziennik zaczął zamieniać się w książkę? KZ: Wizja książki początkowo była zupełnie inna, tekst zupełnie nie miał wyrastać z takiego osobistego pisania. Nie przeszło mi nawet przez myśl, aby zwierzać się ze swojego życia prywatnego. Chciałam, żeby książka była bardziej poradnikowa i przytaczała cenne informacje o zaburzeniach odżywiania. Wtedy wydawało mi się, że tylko sięgając do badań naukowych i przytaczając liczby i dane, osiągnę zamierzony efekt. Wyszukałam różne publikacje, przeczytałam artykuły psychologiczne, zgromadziłam materiał źródłowy i dopiero zaczęłam pisać. Jednak szło mi dość opornie, czułam się przytłoczona i zdezorientowana. Tłumaczyłam sobie, że przecież nie jestem profesjonalną pisarką czy dziennikarką i w tym doszukiwałam się przyczyn frustracji. W końcu intuicja już głośno zaczęła mi podpowiadać, że to nie tędy droga. Że owszem, pomysł mam dobry, ale, jak to mówią, gorzej z wykonaniem. Dlatego na jakiś czas odrzuciłam myśl o książce i wróciłam do swojego notatnika. Wtedy spostrzegłam, że dopiero podczas pisania “z głębi serca” o swoich doświadczeniach i spostrzeżeniach, czułam się lekko, a zdania przychodziły do mnie same. Z ochotą budziłam się bardzo wczesnym rankiem i siadałam do klawiatury, żeby móc pisać. To była szczera radość z procesu tworzenia. Jednocześnie był to trudny czas, bo nie latałam regularnie ze względu na pandemiczne obostrzenia, więc codzienna praca nad tekstem dawała mi zastrzyk pozytywnej energii i satysfakcji. Z takiej codziennej pisaniny w ciągu miesiąca powstał całkiem dobry materiał do późniejszej pracy - bardzo wiarygodny, autentyczny i szczery do bólu. Ppk: Czy przyświecała Ci jakaś główna myśl podczas procesu pisania? KZ: Najwięcej myślałam o osobach, które mierzą się z tym samym, z czym ja walczyłam jeszcze kilka miesięcy temu. Chciałam pokazać chorym, że nie są sami i że mogą przerwać ten koszmar, z którym się zmagają. Opis mojej własnej drogi miał być dowodem na to, że da się wygrać, przetrwać i odnaleźć siłę potrzebną do codziennej walki. Mam nadzieję, że książka pokaże też, że bycie chorym nie jest wyborem ani powodem do wstydu. Zależy mi, żeby to mocno wybrzmiało z mojego przekazu, ponieważ wstyd towarzyszący zaburzeniom odżywiania bardzo często hamuje przed podjęciem leczenia. Sama początkowo obwiniałam się za chorobę. Dziś już wiem, że anoreksja to poważne zaburzenie psychiczne, które należy traktować na równi z chorobami somatycznymi. Zaburzenia odżywiania i inne kompulsywne zachowania nie są wyborem, zupełnie tak samo, jak złamanie nogi nie jest wyborem! Niestety wrażliwość społeczna w tych tematach jest bardzo niska. Pacjenci są stale stygmatyzowani, co oczywiście tylko przeszkadza w skutecznym leczeniu. Ppk: Czy podczas pisania książki miałaś pierwszego czytelnika, czytelniczkę? Ktoś Ci pomagał i wspierał podczas procesu twórczego? KZ: Jestem dość skryta, rzadko dzielę się swoimi planami i marzeniami. O moim pomyśle na książkę nie wiedział nikt poza moim ówczesnym partnerem, który uznał to początkowo za dość odważny i szalony krok. Dlatego tym bardziej nie chciałam się podzielić tym pomysłem z bliskimi. Po napisaniu kilku pierwszych stron, zwierzyłam się mojej psychodietetyczce holistycznej Anecie. Piszę szerzej w książce o niej, o naszej relacji i o jej udziale w procesie mojego leczenia. Początkowo dość niechętnie wysłałam jej do przeczytania kilka pierwszych stron. Na tamtym etapie wydanie książki było odległym marzeniem. Kiedy dostałam od niej feedback, wiedziałam, że książka ujrzy światło dzienne szybciej niż przewidywałam. Aneta była bardzo zaskoczona jakością tekstu, moimi spostrzeżeniami i wnioskami. To ona zachęciła mnie do kontynuacji pisania oraz wydania książki, wspierała mnie dobrym słowem w momentach zwątpienia i słabości. Moim najbliższym powiedziałam o książce, kiedy była ukończona, a umowa z wydawnictwem podpisana. Ppk: Czy myślisz, że Twoja książka może pomóc pacjentom i ich rodzinom, często zagubionym, którzy nie wiedzą, co dzieje się z chorą osobą? KZ: Zdecydowanie tak. W czasie leczenie pogłębiałam swoją wiedzę na temat anoreksji, sięgając po książki, wykłady na YouTubie, blogi oraz media społecznościowe osób, które zmagały się z tym samym problemem, co ja. Dzięki temu czułam się w pewnym stopniu zrozumiana i wiedziałam, że nie jestem sama z tym problemem. Doświadczenia innych dały mi siłę i wiarę. Uświadomiłam sobie powagę choroby oraz krzywdę, jaką wyrządzałam własnemu ciału. Niestety ze smutkiem muszę przyznać, że na polskim rynku jest bardzo mało publikacji na temat zaburzeń odżywiania. Trafiałam tylko na książki i artykuły naukowe, opublikowane przez wydawnictwa uniwersyteckie. Trudno je przyswoić, jeśli myśli obsesyjnie krążą wokół jedzenia i spalania kalorii. Umysł osoby chorej nie jest w stanie skupić się na codziennych czynnościach, a co dopiero na czytaniu tekstów naukowych. Dlatego też lektury, które najwięcej wniosły w proces mojego leczenia, to tytuły angielskie lub amerykańskie. Ppk: Z jednej strony przytaczasz wiele ważnych danych naukowych, z drugiej z odwagą opisujesz własną drogę do życia wolnego od anoreksji. A wszystko to zdecydowałaś się ubrać w metaforę lotu samolotem, dlaczego? KZ: Pomysł na metaforę wychodzenia z choroby jako podróży w chmurach narodził się dość spontaniczne podczas sesji terapeutycznej. Po rozmowie zastanawiałam się nad tym porównaniem i znalazłam w nim dużo prawdy. Ten zabieg stylistyczny w moim odczuciu nadaje lekkości całej książce, łatwiej się ją czyta. I, tak jak mówisz, wplotłam w swoją historię istotne fakty naukowe, dzięki którym książka nabiera takiego kształtu, na jakim mi zależało. Pokazuje powagę zaburzeń odżywiania i obala stereotypy w myśleniu o osobach chorych. Niestety wrażliwość społeczna w temacie anoreksji nie jest na wysokim poziomie, pacjenci spotykają się z krzywdzącymi i nieprawdziwymi opiniami, że sami wybrali zaburzenia odżywiania czy po prostu ulegają fanaberiom. Ppk: Czy naprawdę praca dla linii lotniczych w charakterze stewardesy wymaga idealnego wyglądu? KZ: Zawód stewardesy niesie za sobą olbrzymią presję idealnego, nienagannego wyglądu. Myśląc “stewardesa”, od razu mamy przed oczami wysoką, zgrabną kobietę z mocnym makijażem, czerwonymi ustami, mundurkiem bez ani jednego zagięcia, dumnie kroczącą na wysokich obcasach. Aplikując do każdej linii lotniczej, rekruterzy zwracają ogromną uwagę na wygląd. Jesteśmy oceniani nie jako człowiek, który wnosi coś dla świata, ale jako człowiek, który mieści się w obowiązującym kanonie urody. Niestety nadal w wielu liniach pracownicy są proszeni o wejście na wagę przed lotem… Praca stewardesy to zdecydowanie więcej niż praca w podniebnej restauracji, niż podawanie kawy. To niekiedy zarządzanie ludźmi w sytuacji kryzysowej, przeprowadzanie ewakuacji, radzenie sobie z awarią, a nawet ratowanie życia pasażerów. Czy do tego potrzeba talii osy? Oczywiście musimy mieć sprawne ciało i być w dobrej kondycji, bo tak naprawdę to ciężka fizyczna praca. Nieregularne godziny lotów, stres oraz ciągłe zmiany bardzo wpływają na kondycję organizmu i rytm dobowy. Ale mimo tego kocham to, co robię! Póki co olbrzymia chęć latania i wykonywania tego zawodu zwycięża. Ppk; Czy ciągłe przebywanie w takim środowisku miało jakiś wpływ na rozwój Twojej choroby? KZ: Nie ukrywam, że codziennie w pracy spotykam się z komentarzami na temat wyglądu, jedzenia, ćwiczeń fizycznych, co w pewnym stopniu przyczyniło się do rozwoju zaburzeń odżywiania. Byłam stale narażona na ocenę mojego wyglądu zewnętrznego, więc w pewnym momencie, w tym szaleńczym biegu po perfekcję, zaczęłam odmawiać sobie jedzenia. Osoby zmagające się z anoreksją bardzo często mają problem z nadmiernym perfekcjonizmem, to jedna z dominujących cech u osób popadających w zaburzenia odżywiania. Źródeł perfekcjonizmu, presji i różnych obsesji dopatrywałabym się jednak już wcześniej. Całe życie stawiałam sobie nowe cele i wynajdywałam zadania, których mogłabym się podjąć i udowodnić, że jestem najlepsza - że robię coś idealnie i jestem warta uznania. Podświadomie pragnęłam zaistnieć i być na pierwszym miejscu. Gnałam w życiu i pędziłam, nie patrząc na sam proces, byłam skupiona na coraz to wyżej postawionej poprzeczce. Realizacja celów wcale nie dawała mi smaku sukcesu, przynosiła tylko chwilową radość i ukojenie. A potem znowu to samo. Jak mówi Marisa Peer, angielska terapeutka: “Perfekcjonizm to wyścig bez mety”. Zdobycie pracy marzeń miało być kolejnym krokiem na mojej drodze pokazania innym, że jestem najlepsza. Uważałam zawsze moje dążenie do doskonałości za fantastyczną i bardzo pomocną cechę w życiu, wręcz szczyciłam się tym. Dopiero anoreksja uświadomiła mi, że perfekcjonizm bardzo prosto może stać się toksyczny. Mnie niemal doprowadził do śmierci. Z perspektywy czasu widzę, że już wcześniej przeszkadzał mi w wielu dziedzinach życia. Nadal się z nim zmagam, ale staram się go używać w bardziej pozytywny sposób. Ppk: Na przestrzeni książki piszesz dużo o mądrym i wyważonym rozwoju osobistym. Czy ta książka to odpowiednia pozycja dla osób, które po prostu szukają własnej drogi, mierzą się z wewnętrznymi problemami i przechodzą przez proces trudnej zmiany? KZ: Zdecydowanie tak. Często poprzez trudne sytuacje w życiu, nagłe zwroty akcji, wypadki, śmierć bliskiej osoby, nagle się zatrzymujemy. Ta zmiana pcha nas na ścieżkę rozwoju osobistego. Tak stało się i w moim przypadku. Kiedy anoreksja wcisnęła gwałtownie pedał hamulca w moim życiu, dotarło do mnie, że nie jestem tylko skórą i kośćmi, ale kimś znacznie więcej. W czasie choroby to właśnie dusza, a nie ciało, krzyczała najgłośniej. Anoreksja nazywana jest “chorobą krzyku”, który najczęściej jest uwięziony i skłębiony w naszym wnętrzu, gdzie sprawia jeszcze więcej cierpienia. Ta choroba, oprócz bólu fizycznego, przede wszystkim przynosi ból psychiczny. To krzyk osoby, która znika w oczach i chce umrzeć, a jednocześnie naprawdę pragnie żyć. W trakcie leczenia rozwój osobisty i duchowy miały na mnie olbrzymi wpływ. Dzięki niektórym lekturom zrozumiałam, że mam prawo żyć i cieszyć się bez względu na to, co podpowiada mi anoreksja. Kiedy zobaczyłam, jak dużą rolę odgrywają emocje, uczucia i myśli, zaczęłam prawdziwą bitwę z chorobą. Uświadomiłam sobie, że anoreksja to nie ja, że muszę o siebie zawalczyć i odkryć własną tożsamość na nowo. Publikacje dotyczące funkcjonowania mózgu, natury myśli i emocji dały mi wiedzę i wyposażyły w skuteczną broń. Dzięki pracy nad sobą w czasie leczenia stałam się osobą dużo bardziej świadomą siebie, swoich pragnień i błędów. Rozwój wewnętrzny to nieustanny proces, który trwa całe życie. Wiem, że choroba też pozostanie gdzieś obok do końca życia, ale już nie jako trujący głos w mojej głowie, ale wspomnienie tej burzliwej walki, która mimo wszystko wniosła dużo dobrego do mojego życia. Nauczyłam się pokory i empatii, z osoby zimnej i zdystansowanej stałam się tą łagodniejszą i bardziej współczującą. A przede wszystkim zrozumiałam, że nasze ciało jest pięknym ornamentem, który skrywa znacznie piękniejsze wnętrze. Katarzyna Zachacz – ur. 1996, pochodzi z Podkarpacia. Absolwentka europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Pasjonuje się podróżami, psychologią, jogą i rozwojem wewnętrznym. Doświadczenie zawodowe zdobywała w instytucjach związanych z europejską kulturą, a od kilku lat pracuje jako stewardessa. “Z anoreksją na pokładzie” to jej debiutancka książka, która łączy w sobie inspirujący zapis procesu wychodzenia z choroby z przydatnymi informacjami na temat anoreksji. POLECAMY:
0 Comments
NIE BYŁO "BAŚNIĄ Z TYSIĄCA I JEDNEJ NOCY"Deficyt uczućIwona zamknęła za sobą drzwi i opadła na krzesło. Rozwód. Sytuacja wywołująca jeden z większych poziomów stresu. Słyszała o tym, ale nigdy nie myślała, że bezpośrednio będzie jej to dotyczyło. Gdyby ktoś kiedykolwiek powiedział, że odejdzie od mężczyzny z takiego powodu, nigdy by nie uwierzyła… Bartek z zazdrością spoglądał na rodziny swoich kolegów. Ciepło rodzinne, radość świąt, wzajemne więzi. To było dla niego obce. O tym jedynie słyszał, to z zazdrością obserwował. Chłonął z wypiekami na twarzy relacje rówieśników, którzy opowiadali o wspaniałych wakacjach, uroczystościach, o zwykłym życiu, które dla niego miało wymiar „Baśni z tysiąca i jednej nocy”. Życiu, które podglądał z ciekawością zgłodniałego dziecka zaglądającego do sklepu ze słodyczami. Poznali się na studiach. Motyle w brzuchu. Fajerwerki. Czuła się cudownie. Była adorowana, dopieszczana. Koleżanki z zazdrością spoglądały na Iwonę, która była noszona przez Bartka na rękach. Rozpoznawał w lot jej potrzeby, był dobry i czuły. Na ostatnim roku pobrali się. Rodzice Iwony pomogli im na starcie. Mieli możliwości, a wiedząc, że rodzice zięcia nie żyją, chcieli w dwójnasób pomóc im wejść w życie. A jednak pomimo tego problemy zaczęły się pojawiać wcześniej, niż mogli się tego spodziewać. Początkowo Iwona z dumą opowiadała koleżankom, iż mąż przedkłada jej osobę nad kolegów i znajomych. Siatkówka, piłka nożna, spotkania przy piwku…- Iwona o tym nie słyszała. Wracał po pracy do domu, wspólne wieczory, kino, spacery, zakupy. Można powiedzieć, że życie sielskie i anielskie. A jednak… „Wszyscy się tam wybierają. Nie mogę nie pójść. Nie rozumiesz?” Iwona codziennie od tygodnia próbowała przekonać męża, że spotkanie integracyjne nie jest jej fanaberią. „Mam już dość życia w złotej klatce! Układasz mi życie jak dziecku. Traktujesz jak rzecz, której nie wypuszczasz z dłoni. Czuję się jak lalka, którą ubierasz, ustawiasz gdzie chcesz, uszczęśliwiasz, ale powodujesz, że czuję się bezwolna! Duszę się! Nie rozumiesz? Nie widzisz tego? Nie czujesz?! Jak długo można?” Iwona usiadła w fotelu i zasnęła. Emocje były tak silne, że musiała odreagować zmęczenie. Gdy obudziła się, po głowie kołatało jej pytanie – „Czy można kochać za bardzo? Czy to uczucie można nazwać miłością?” Zaczęła przypominać sobie kolejne miesiące wspólnego życia i Bartka, który jak architekt chciał urządzić jej życie według swojego pomysłu. Czy robił to w złej wierze? Oczywiście, że nie. Ale nie zmieniało to faktu, że jego pomysły na życie Iwony nie były jej własnymi. Czuła się osaczona. Dostrzegła, że Bartek traktuje ją jak cenny skarb, którego nie chce stracić, ale jego zachowanie odbierało jej dzień po dniu wolność. Potrzeba miłości, która jest naturalną potrzebą człowieka, nie była zaspokojona u małego Bartka. W jego rodzinie był deficyt tego niezbędnego dla prawidłowego rozwoju dziecka uczucia. To rodziło w nim frustrację. Czuł się niechciany, niekochany, odrzucony. W dorosłe życie wszedł zgłodniały miłości. Iwonie, która go zaakceptowała, okazała zainteresowanie i pokochała, odpowiedział całym sobą. Kochał ją ponad życie i nie chciał jej stracić. Był gotowy zrobić wszystko, by tylko była. Ale traktował ją jak przedmiot, którego nie chciał wypuścić z rąk. Iwona zaczęła się dusić. Nie odpowiadała jej ta toksyczna miłość. Chciała żyć, oddychać, kochać, ale też mieć swoje potrzeby, które drugi człowiek szanuje i akceptuje. Ludzie mający deficyt miłości, w momencie, gdy spotykają osoby obdarzające je uczuciem, często robią wszystko, by odpłacić całym sobą za ten „towar”, który dla nich był deficytowy. Robią wszystko, by tego uczucia nie utracić, ale jest to początek „chorej relacji”. Ze swojego punktu widzenia nie rozumieją, dlaczego dając coraz więcej, powodują oddalanie się człowieka, którego chciało się za wszelką cenę zatrzymać przy sobie. *Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Chcesz mieć satysfakcjonujący związek? Dobrze rozumieć się ze swoim mężem, żoną? Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie:) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
POLECAMY: A MIAŁO BYĆ TAK PIĘKNIE...Jak uwolnić związek od codziennych sprzeczek i nieporozumień?Wyszła z poczty, trzymając kopertę w rękach. Nie miała wątpliwości, patrząc na charakter pisma, kto był jego nadawcą. Minęło tyle lat, a on nie odpuszczał. To już czwarty raz w tym roku. Gdy przekroczyła próg domu, przypomniała sobie, że dzisiaj jak mało kiedy tak bardzo liczyła na spokojny wieczór. Po tygodniu ciężkiej pracy marzyła o chwili relaksu przy filiżance aromatycznej herbaty. Na stoliku leżała powieść, której losy bohaterów wciągnęły ją bez reszty. Dzisiaj niestety zamiast czytać o perypetiach miłosnych innych ludzi, skazana została na powrót do swojej przeszłości. A miało być tak pięknie… Westchnęła, otwierając kopertę, a przed oczyma przelatywały jej obrazy z ostatnich 6 lat. Pamięta jak wybrała się z Michaliną i Robertem do Torunia. W ostatniej chwili przed wyjazdem dowiedziały się, że ich kompan zaproponował wspólny wypad swojemu przyjacielowi. Co to był za weekend! Nie tylko z powodu wspaniałej atmosfery, ale dzięki temu, że między nią a Rafałem zaczęło coś iskrzyć. Wróciła do domu podekscytowana. Miły, kulturalny, oczytany i nieziemsko przystojny. Potem już wszystko potoczyło się lawinowo. Spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, podróżowali, nawet ze sobą pomieszkiwali i wciąż utwierdzali się w przekonaniu, że są dla siebie stworzeni. Szybko zdecydowali się na ślub, co powodowało zdziwienie wśród przyjaciół Aliny. Nie do końca podzielali jej zachwyt. Uważali, że nie ma się gdzie spieszyć, że warto jeszcze się poobserwować i dotrzeć. Ona nie chciała o tym słyszeć. Uważała, że szkoda życia, skoro ono postawiło przed nią taką szansę na szczęście i chce z niego czerpać garściami już teraz, nie czekając na nic. Przeszedł ją dreszcz, gdy spojrzała na pierwsze słowa listu. Wiedziała, że Rafał zawsze wiedział co powiedzieć, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak poruszyć w niej najczulsze struny. Zapatrzona w niego przed sześcioma laty z radością przyjęła pierścionek zaręczynowy już po pięciu miesiącach znajomości. Wówczas czuła się jak w bajce z tysiąca i jednej nocy… To był sen, z którego nie chciała się przebudzić. Byli jak dwie połówki jabłka, współgrali ze sobą, dogadywali się w pół zdania. A może po prostu patrzyła na niego wtedy przez różowe okulary? "Owe okulary to mechanizm idealizacji, którego uruchomienie jest jedną z typowych reakcji w obliczu miłości. Idealizacja to proces polegający na nieświadomym rozszczepieniu obiektu miłosnego na dwie części (dobrą i złą), a następnie zaprzeczeniu istnienia tej złej i wyolbrzymieniu dobrej (niedostrzeganie wad, widzenie wyłącznie zalet) (…) Stan ten nie jest związkowi dany na zawsze — w pewnym momencie różowe okulary spadają i zaczynamy dostrzegać, że pokochaliśmy nie bóstwo, a zwykłego człowieka z wadami i zaletami.”* Po ślubie różowe okulary szybko Alinie zaczęły spadać z oczu. To, co wcześniej ją w Rafale bawiło, zaczęło coraz bardziej drażnić. Ona perfekcjonistka, on – bałaganiarz, ona lubiąca spędzać aktywnie czas, on – leń leżący całymi popołudniami na kanapie, ona – romantyczka ceniąca chwile we dwoje, on – ekstrawertyk uwielbiający towarzystwo. Dlaczego tego nie dostrzegła wcześniej? Dlaczego patrząc na swoich przyszłych teściów, nie wiedziała, jaki bagaż doświadczeń gromadzonych latami żyjąc w takim toksycznym domu, Rafał może przenieść do ich związku? Co powodowało, że nie czuła niepokoju, obserwując role, w jakich funkcjonowali jego rodzice? Otóż „etap zauroczenia to wodospad pozytywnych emocji, nieustanny wyrzut endorfin, stan niczym na haju. Oboje właściwie nie muszą się starać, a i tak jest fantastycznie. On jest cudowny, ona doskonała. Wad żadnych nie widać.”* Aż do czasu, gdy… Małżeństwo Aliny i Rafała rozsypało się jak domek z kart. Tak szybko jak postanowili być razem, tak szybko zapadła decyzja o rozstaniu. Wzajemnym oskarżeniom i pretensjom nie było końca. Czuli się oszukani, poranieni i postanowili się rozstać. Nie dali sobie szansy na spokojne rozmowy i dotarcie. Rafał bardzo szybko tego pożałował i nieustanie od czasu rozwodu pisał do Aliny, błagając o możliwość dania sobie nawzajem drugiej szansy. Wkrótce po rozstaniu przenalizował swoje życie i zrozumiał, że ciągnął za sobą „walizę z poturbowaną zawartością”*, w której taszczył „ nie tylko uzbierane dobra materialne, ale także — a może nawet przede wszystkim — rodzinne dziedzictwo. Schemat miłości, jaki zaszczepili w nim rodzice, wyobrażenia i przekonania o tym, jaki powinien być dobry związek, jakie role przypadają w nim kobiecie, a jakie mężczyźnie, na ile swobody możemy sobie pozwolić, a na ile kurczowo trzymać się zasad i norm wpojonych w okresie młodości.”* Po utracie Aliny zrozumiał wiele. Zdał sobie sprawę, że powielał zachowania rodziców, które wcześniej go potwornie raniły i wyprowadzały z równowagi. Ale niestety było już późno, choć obiecał sobie, że nie przestanie walczyć. Wiele związków boryka się z podobnymi problemami, na jakie napotkali na początku swojej wspólnej drogi Alina i Rafał. Poniżej przedstawiamy receptę na wyjście z sytuacji, gdy jako para znaleźliście się na dwóch biegunach. *Fragmenty pochodzą z książki "Piękni odmienni", Wydawnictwo Sensus, 2020 **Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje, - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
INSTYNKT MORDERCYDzisiaj dzięki życzliwości WYDAWNICTWA FILIA publikujemy fragment książki Instynkt mordercy, której autorką jest Rachel Caine, a przełożył ją Adrian Napieralski Jak każdy w naszym domu, oboje jesteśmy po przejściach. Sam jest bratem ofiary seryjnego mordercy. Ja byłam żoną seryjnego mordercy. Nasze traumy zderzyły się ze sobą, kiedy pijany kierowca wjechał w dom, w którym mieszkałam z Melvinem Royalem, a wypadek ujawnił nie tylko ciało siostry Sama, ale również historię zbrodni trwającej wiele lat. Ten wypadek zmienił nasze życie, choć na bardzo odmienne sposoby. Poznaliśmy krwawy dorobek Melvina Royala z obu stron i zbudowaliśmy relację na tej mrocznej, strasznej bliźnie, która nadal czasem krwawi, a boli nieustannie. – Wracaj do łóżka – mówię do niego i znów go całuję. Jest to gest pełen żalu, ale jednocześnie niesie ze sobą obietnicę przyszłości. Sam mnie przytula i idzie spać. Jestem zbyt niespokojna, by teraz odpoczywać, choć to kuszące. Wiem jednak, że tylko przewracałabym się z boku na bok i przeszkadzałabym Samowi. Idę po cichu do naszego gabinetu. To kolejna korzyść płynąca z posiadania nowego domu: więcej pomieszczeń. Sam ma swoje biurko, ja mam swoje, a kiedy zamykam drzwi i zapalam światło, mam kolejne déjà vu: moje stare, rozklekotane biurko, szafki na segregatory, a wokół nich czyste pomieszczenie, inne niż to. Powiesiłam na ścianie obrazki. Na niektórych widnieją miejsca, na innych ludzie. Moje dzieci i Sam. Grupa moich najlepszych przyjaciół ze szczęśliwych czasów, kiedy Sam i ja zorganizowaliśmy grilla. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda normalnie. Na drugi – każdy obrazek znaczy coś więcej. Wschodnia ściana jest moją ulubioną. To piękne, niezwykłe dzieło sztuki. Praca ręczna przerażonej młodej kobiety nazwiskiem Arden Miller, którą poznaliśmy, polując na mojego byłego. Teraz jest już bezpieczna i ma nową tożsamość. Kontaktuję się z nią od czasu do czasu i widzę, że jej artystyczna klasa wciąż się podnosi. Podobnie jak Sam, wyszła z mrocznego miejsca i szuka swojego światła. Obok wisi zdjęcie przedstawiające dwie obejmujące się młode kobiety ubrane w szorty i koszulki – jak najbardziej normalny widok. Kiedy zobaczyłam je po raz pierwszy, obie były zamknięte w piwnicy w Wolfhunter, załamane i przerażone. Była to tajemnica, za którą nigdy nie powinnam była się brać, ale która podsunęła mi pomysł na zostanie prywatnym detektywem poszukującym zaginionych ludzi. Kobiety wysłały mi to zdjęcie – bez żadnej notatki czy lokalizacji – ale to wystarczyło, żebym wiedziała, że są już bezpieczne. Na tej ścianie trzymam wyłącznie dowody odniesionych przeze mnie sukcesów. Dobre wspomnienia. Nawet Vee ma swoje miejsce na końcu – obejmuje moją córkę i obie śmieją się do aparatu. Vee również jest sukcesem. Przetrwała Wolfhunter. Nie każdemu się to udało. Na zachodniej ścianie, tej ukrytej w cieniu, wiszą inne zdjęcia. Widok Stillhouse Lake przypomina mi o ludziach, którzy zginęli tam z ręki mojego męża. Pozornie spokojne zdjęcie cmentarza przedstawia tak naprawdę tani, anonimowy nagrobek Melvina Royala w oddali. Dzięki niemu pamiętam, że mojego męża już nie ma. Muszę przypominać sobie nie tylko o moich sukcesach, ale również o porażkach. Dzięki nim uczę się myśleć o podejmowaniu ryzyka, bo nie tylko ja ryzykuję. Wiem, że nie powinnam umieszczać tutaj tych wyników, ale to jedyny sposób na to, by o niczym nie zapomnieć. Odruchowo pierwszym, co robię przy biurku jest sprawdzenie moich wiecznie obecnych internetowych trolli. Mam listę i prowadzę poszukiwania, żeby sprawdzić, co piszą. Ostatnio sprawy nieco przycichły. Zapewne znaleźli sobie inne skandale, na temat których mogą ujadać, innych ludzi, których mogą dręczyć, niezależnie od ich realnej winy. Ale jako była żona seryjnego mordercy Melvina Royala, nigdy nie zostanę skreślona z listy łatwych celów. Faktycznie, jeden z moich najbardziej wytrwałych trolli znów agituje, proponując ponowne śledztwo dotyczące mojego „zaangażowania” w zbrodnie Melvina. Bycie żoną seryjnego mordercy jest w oczach wielu osób wystarczającym dowodem na to, że musi być ze mną coś nie tak. Ale temu facetowi nie chodzi o sprawiedliwość. On po prostu lubi ranić ludzi… Ale na odległość, bezpiecznie, znad klawiatury komputera. Nic nowego. Sprawdzam służbowe maile. Mam do wykonania kilka nudnych analiz, ale one mogą zaczekać. Biuro detektywistyczne, dla którego pracuję – w większości zdalnie – często zajmuje się sprawami korporacyjnymi, prześwietlając potencjalnych kandydatów na stanowiska dyrektorskie. Wciąż mnie zaskakuje, jak wielu spośród nich ostatecznie okazuje się podłymi ludźmi. To trochę tak, jakby wspinanie się na najwyższe szczeble kariery wymagało bycia socjopatą. Kto mógłby się spodziewać? A skoro mają dość pieniędzy i władzy, rzadko stawiają czoła realnym konsekwencjom za zrujnowanie innym życia. Nie pozostaję neutralna w tej kwestii. Kiedy dziesięć minut później dzwoni mój telefon, tętno przyspiesza mi tak gwałtownie, że aż czuję pulsowanie w skroniach. Natychmiastowa panika, jak wcześniej, po wybudzeniu się z tego koszmaru. Odruchowo myślę o ludziach, których kocham i którzy mogą dzwonić o tej porze… i od razu zastanawiam się dlaczego. Na ekranie widzę, że dzwoni moja najlepsza przyjaciółka ze Stillhouse Lake, Kezia Claremont. Jest policyjnym detektywem, jednym z dwóch, których zatrudnia malutkie miasteczko Norton. – Kez? – wyrzucam z siebie, kiedy tylko przykładam telefon do ucha. – Co się dzieje? Chodzi o twojego tatę? – Nie, nic się nie stało – odpowiada. – Przepraszam. Obudziłam cię? Przełykam panikę i próbuję się roześmiać. – Skądże. Jestem na nogach już od dobrej godziny. Złe sny i dzieciak, który nie wierzy w godzinę policyjną. – Tak mi się wydawało, że nie będziesz już spała – mówi. W jej głosie nie ma uśmiechu. Chyba już od dawna nie słyszałam jej tak ponurej. – Złapałam pewną sprawę. Siedzę teraz w ciemnościach, na jakimś cholernym pustkowiu i… jest źle. Kez rzadko okazywała mi jakąkolwiek słabość. Z niepokojem słucham drżenia w jej głosie. – Co się dzieje? – Opieram łokcie o blat i skupiam się na rozmowie. Słyszę, jak bierze głęboki wdech. – Na pierwszy rzut oka wydawało się, że to nic takiego. Najprawdopodobniej wypadek. Ale już tak nie uważam. – Nie chce mi powiedzieć. Znów czuję, jakby ktoś pociągał mnie za włosy na karku. Tym razem towarzyszy temu zimny dreszcz. – Prestera tam nie ma? – Detektyw Prester jest jej partnerem, dobrym, spokojnym człowiekiem o spojrzeniu gliniarza, który wszystko już widział. Jest od niej o co najmniej dwadzieścia pięć lat starszy. – Nie. Chcę dać mu odpocząć. Nie wyglądał ostatnio zbyt dobrze. Jestem tutaj sama z koronerem. No i wyjątkowo bezużytecznym zastępcą szeryfa. – Potrzebujesz towarzystwa? – Nie mogę cię o to prosić. – Nie prosiłaś – odpowiadam. – Ruszam w drogę. POLECAMY: NIE ZADRĘCZAJ SAMEJ SIEBIENawyk zamartwiania sięZaśmiecamy swój umysł „martwieniem się na zapas”. To zły nawyk, który nie przynosi żadnych korzyści. Martwimy się, jak sobie poradzimy, gdy zdarzy się coś. A jak stracę pracę? A jak umrze mój mąż? A jak stanie się coś mojemu dziecku? A jak… ? Snujemy groźne scenariusze i zaczynamy się bać. Z reguły zamartwiamy się przyszłością, jeśli przeszłością to także raczej w kontekście jej wpływu na nasze przyszłe życie. A przecież przeszłości nie możemy zmienić, można co najwyżej o niej zapomnieć (lub przepracować np. z psychologiem, jeśli była trudna), ale nie można jej zmienić. Z kolei przyszłość jeszcze nie zaistniała, nie jest realna, ale możemy ją kształtować naszymi działaniami. I właśnie to ostatnie przekonanie uzasadnia nasze zamartwianie się przyszłością. Zapominamy jednak, że zamartwianie nie jest działaniem, więc także tej przyszłości nie zmieni. Jedynie nasze działanie tu i teraz może mieć wpływ na przyszłość, ale samo zamartwianie nie ma większego sensu. Kradnie nam czas, wpędza w niepotrzebny stres, wzbudza lęk, prowadzi do złych zachowań. Martwimy się, że nikt nas nie pokocha, więc wiążemy się z pierwszym napotkanym człowiekiem, który okazuje się niestety nieodpowiednim partnerem. Martwimy się o swoją sytuację finansową, więc pracujemy za 2 etaty do późna zaniedbując swoją rodzinę. Zmartwienia kładą na nasze barki ciężar nie do udźwignięcia. A są nierzeczywistymi wyobrażeniami. Dlaczego dręczymy samych siebie? Gdybyśmy tylko potrafili skupić się na teraźniejszości, żyć bardziej tu i teraz. Zapytacie jak to zrobić, gdy mamy tyle problemów związanych z przeszłością i tych, które wiążą się z przyszłością? Jednym ze sposobów skupienia się na chwili obecnej, prawdziwym antidotum na nawyk zamartwiania się jest – wdzięczność. Nie możemy jednocześnie zamartwiać się i być wdzięcznym. Albo, albo. Gdy zaczniemy dziękować za wszystkie dobre rzeczy, jakie przytrafiają się nam, troski wydadzą się nam niepotrzebną stratą czasu. Będzie nam łatwiej skupić się na teraźniejszości. Rozbudowując wdzięczność, życie stanie się prostsze, radośniejsze, mniej skomplikowane. Psychologowie pozytywni proponują prowadzenie „dziennika wdzięczności”. Pisałyśmy już o tym. Codziennie wieczorem przypomnij sobie 3 dobre rzeczy, które przydarzyły Co się w ciągu dnia. Zapisz je w specjalnie kupionym do tego celu zeszycie. Rób to regularnie i zobacz, jak zmienia się Twoje nastawienie do życia już po 2-3 tygodniach. Czy życie nie jest piękne dziś? Zamartwiając się o przyszłość, nie możesz być szczęśliwy, nie cieszysz się tym, co masz tu i teraz. Inspiracja: Susan K. Rowland. Make Room for God: Clearing Out the Clutter, 2007 Jeżeli nie potrafisz poradzić sobie z przeszłością, chcesz zacząć inaczej reagować, podchodzić nawet do trudnych spraw z odrobiną humoru - pomożemy Ci. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie.
WYKORZYSTAJ SWÓJ CZASAutomotywacjaCzy pamiętasz kim chciałaś zostać, gdy byłaś dzieckiem? Przypomnij sobie. O czym marzyłaś, gdy miałaś 4, 9, czy 16 lat? Czy udało Ci się? Na ile Twoje marzenia są odległe od tego, co robisz teraz, a może jednak udało Ci się je zrealizować? Tylko, czy w całości? Jesteś szczęśliwa, zadowolona ze swojego życia? Pomyśl :-) Może nie będziesz już baletnicą, czy lekarką, o których myślałaś w dzieciństwie, ale cały czas możesz odkryć swoją wewnętrzną siłę, bo prawdziwa siła pochodzi z wnętrza. Barbara Berger* pisze: "Twoje myśli i słowa mają ogromną moc. Dzięki nim możesz całkowicie zmienić swoje życie. Tylko ty masz całkowitą kontrolę nad tym, co myślisz i mówisz. Jesteś jedynym władcą swojego umysłu. Ta władza to potęga. [...] Przeanalizuj swoje myśli i nawyki. Porzuć te, które nie przynoszą ci pożytku lub wręcz szkodzą, pozostawiając te odzwierciedlające życie twoich marzeń. A rzeczywistość zostaw w spokoju. Ona już sama o siebie zadba. Dopasuje się do twoich myśli jak ciasto do formy." Ciekawe, prawda? Pozytywnie myślący ludzie, mający pozytywne nastawienie do innych i całego świata żyją dłużej i są szczęśliwsi. Mówimy, że pozytywnym myśleniem "przyciągamy" innych pozytywnych ludzi i pozytywne doświadczenia. To nie "magia". Tak działa m.in. samospełniające się proroctwo - polegające na tym, że ludzie zachowują się tak, żeby ich oczekiwania się spełniły. "Pozytywne myślenie" - słyszymy wokół, faktycznie ma moc, gdyby tylko było to takie proste... Ale zawsze jest dobry moment, by zacząć! Nie odkładaj tego na jutro ani nawet na za godzinę! *B.Berger "Odkryj w sobie siłę" Wyd. Laurum, 2011 Jeżeli często masz wszystkiego dość, życie i jego problemy przerastają Ciebie. Wzięłaś na siebie za dużo obowiązków, jesteś mało asertywna, nie umiesz się z niczego cieszyć. Nie potrafisz panować nad emocjami, masz niskie poczucie, które wpływa na relacje z innymi. Brak Ci poczucia wartości i akceptacji. Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :)
SZUKAM WCIĄŻKonsekwencje niskiego poczucia wartościMarianna zapaliła światło, ściągnęła prochowiec, ale wciąż w jej uszach brzmiały słowa Wioli. Koleżanka ze szkolnej ławy, będąc przejazdem w Warszawie, przypadkowo „wpadła” na Starówce na Manię. Oczom nie mogła uwierzyć. Z niedowierzaniem patrzyła tak jakby zobaczyła ducha. „Mania! To Ty? Niewiarygodne!” Wyraz jej oczu i słowa zdziwienia od rana nie dawały Mariannie spokoju. Siadając teraz w fotelu, ze smutkiem rozejrzała się po swoim przytulnym mieszkanku. Wiedziała, że niejeden oddałby wiele, by mieć tak piękne gniazdko. Ale nie ona. Zamieniłaby je, gdyby tylko mogła… Ile to już lat minęło od czasu, gdy rozstała się z koleżankami ze szkoły? Czasami zastanawiała się, jak ułożyły sobie życie, ale nie tęskniła do spotkań. Tamten czas chciała odciąć grubą kreską. Ciągle uciekała od wspomnień. Wtedy, gdy była dzieckiem sposobem na odcięcie się od tego, czego się wstydziła, były marzenia. Wizja, którą roztaczała przez lata przed sobą dodawała jej motywacji do działania. Tak bardzo pragnęła, aby było inaczej. I gdyby ktoś zobaczył jej obecne życie, podobnie jak Wiola otworzyłby oczy ze zdziwienia i uważałby, że dokonała cudów. Faktycznie, nie trzeba było być bacznym obserwatorem, by zauważyć metamorfozę. Z zahukanej chudziutkiej, ubranej w przypadkowe ciuszki dziewczynki, zamieniła się w piękną elegancko ubraną kobietę, która pięła się po szczeblach kariery, otaczała się luksusowymi przedmiotami, ale brakowało jej tego najważniejszego… To wszystko, co posiadała miało być tylko narzędziem, środkiem prowadzącym do celu. Ale chyba zagubiła się na tej drodze. Pamiętam doskonale Mariannę, pomimo że minęło wiele lat od kiedy pojawiła się w moim gabinecie. Życzenia na święta, ciepły SMS od czasu do czasu przypominają mi nasze rozmowy. Pamiętam jak ciężko jej było nieść brzemię samotności. Stoczyła wielką walkę, zanim poprosiła o pomoc. Osoba, która odznaczała się wielką determinacją i odwagą w podążaniu do obranego celu, perfekcjonistka w każdym calu, kobieta niezwykle inteligentna, ale nieumiejąca z własnej perspektywy dostrzec, gdzie leżał klucz do szczęścia, po który tylko należało sięgnąć. Marianna wychowała się w rodzinie, o której mówi się, że jest patologiczna. Alkohol, bieda, ciągłe kłótnie. Pamięta jak kiedyś oglądając jako dziecko serial, w którym rodzina wiodła sielskie i anielskie życie, zapragnęła, by taką w przyszłości stworzyć. Pragnęła z całych sił spotkać człowieka, który by ją pokochał. Ale wciąż dręczyło ją pytanie: czy ja na to zasługuję? To pytanie zadawała sobie każdego dnia, widząc pogardę ze strony kolegów i koleżanek. Doskonale widziała, że jest inna. Wstydziła się rodziców, swojego domu, wstydziła się siebie… Ale jej atutem było to, że wiedziała, czego chce. Pragnęła miłości i życia w innym świecie. Ten inny świat stanął przed nią otworem. Praca, ciężka praca połączona z nauką stały się trampoliną do lepszego życia. Pamięta nieprzespane noce, pustą lodówkę, ale każdy grosz, który zarobiła i oglądała ze wszystkich stron, zaprocentował. Skończyła studia, podjęła pracę i tak się potoczyło. Ale w tym życiu zabrakło kogoś, kogo tak bardzo pragnęła i za kim tęskniła. Kogoś, kto by ją pokochał, zaakceptował, podziwiał i z kim stworzyłaby tak inną rodzinę od tej, w której przyszło jej się wychowywać. Gdzie tkwił problem Marianny? W pogoni za szczęściem szukała tego kogoś, kto wynagrodziłby jej wszystkie dotychczasowe lata. Dla tego jedynego była gotowa na wszystko, wiedziała, że pokochałaby go całym sercem. Była tak bardzo spragniona kochania i bycia kochaną. Niestety nie zdawała sobie sprawy, że oczekuje, aby ktoś dostrzegł coś, czego ona sama nie widziała i nie czuła. Marianna przez te wszystkie lata nie nauczyła się kochać samej siebie. Osiągnęła wiele, ale nie była szczęśliwa, spełniona, usatysfakcjonowana. Bił z niej smutek. Zainwestowała w siebie, ale nie czuła się atrakcyjna i wartościowa. I pomimo wszelkich walorów nie pociągała mężczyzn. Pragnęła stworzyć relację, ale nie zdawała sobie sprawy, że najpierw musi zadbać o zbudowanie zdrowego poczucia własnej wartości. Musi uwierzyć w swoją wartość, by ktoś ją mógł dostrzec. Osoby, takie jak Marianna, o niskim poczucia własnej wartości mogą mieć problemy w tworzeniu bliskich relacji. Nie uważają się za wartościowe, dostatecznie dobre osoby, postrzegają siebie nieadekwatnie, nie potrafią w pełni zaakceptować i pokochać siebie, w związku z tym nie wierzą, że ktoś inny byłby w stanie wybrać je na życiowego partnera i byłby w stanie szczerze i prawdziwie je pokochać. Jeśli uda im się znaleźć taką osobę, zaczną niszczyć – często nieświadomie – ich więź. Jeśli te zachowania nie doprowadzą do rozstania, to np. doprowadzą do toksycznego związku, w którym paradoksalnie osoba o niskim poczucia wartości, będzie postrzegana tak jak sama o sobie wewnętrznie myśli. Dzisiaj Marianna jest szczęśliwa żoną i matką uroczych bliźniczek. Pracuje, zajmuje się domem, ma wspaniałego męża, który ją podziwia każdego dnia i jest z niej dumny. A ona nie wstydzi się, skąd pochodzi, bo historia jej drogi do lepszego życia jest jej wizytówką i powodem do dumy. Pokochała siebie. Dostrzegła w sobie to, czego nie widziała przez lata. Ma cudowną rodzinę, ale ma też w sobie niezwykłą moc i wiarę, że razem mogą wszystko. Wie, że wspaniałą kobietą – silną, mądrą, doświadczoną, która umie nie tylko marzyć, ale i je realizować. Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje, - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
NERWICOWA POTRZEBA MIŁOŚCIToksyczna miłośćBaśka niechętnie mówi o przeszłości. Odkąd pamięta, zawsze z zazdrością patrzyła na rówieśników. Tak chętnie wracali ze szkoły do domu, tyle opowiadali, a ona… Nigdy nie czuła miłości. Dzisiaj wie, że rodzice albo byli nieporadni wychowawczo, albo mieli jakieś problemy natury psychicznej. Wchodząc w dorosłe życie, tak bardzo pragnęła mieć cudowny dom. Dom, o którym zawsze marzyła. A przede wszystkim tak bardzo chciała być kochana i kochać. Była spragniona miłości. Gdy poznała Bartka, świat zawirował przed jej oczyma, a w momencie, gdy ten wykazał zainteresowanie jej osobą, gotowa była za nim w ogień wskoczyć. Zrobiłaby wszystko, by dać mu miłość, ciepło - to, co zagwarantowałoby jej trwałość tej relacji. Tego uczucia, którym ją obdarzył była zgłodniała, dlatego pragnęła je odwzajemnić z nawiązką, bo przecież nie zasługiwała na miłość, skoro rodzice jej nie potrafili tego uczucia dać. Pamięta, jak bardzo bliskości i akceptacji pragnęła jako dziecko, potem jako nastolatka. I często zadawała sobie pytanie – co ze mną jest nie tak, skoro nie potrafią mnie kochać? Basia do czasu spotkania Bartka nie czuła, by była dla kogoś ważna. Dzisiaj wie, że każdy człowiek potrzebuje bliskości drugiej osoby. Dlatego miłość, którą została obdarzona potraktowała jako najcenniejszy skarb, którego za nic nie chciała stracić. Robiła wszystko, co było w jej mocy, by go uszczęśliwić, ale na swój sposób. Chciała niejako urządzić mu życie, zawładnąć nim. I tu pojawił się problem. Bartek tego nie chciał. Zaczął czuć się osaczony i zniewolony. A ona tego zrozumieć nie mogła. Ona o takiej miłości, jaką dawała Bartkowi zawsze marzyła. Zawsze pragnęła być dla kogoś tak ważna. Dlatego wyprzedzała jego marzenia, zgadywała, co czuje, chciała usunąć spod jego nóg każdą widzianą jej oczyma przeszkodę. A on chciał poznawać i smakować życie w całym jego wymiarze. Im bardziej Basia się starała, tym bardziej on się oddalał. Toksyczna miłość. Miłość polegająca na nieświadomej próbie zawładnięcia drugim człowiekiem. Bartek jako normalnie funkcjonujący człowiek nie chciał być zniewolony, a Basia nie rozumiała, dlaczego odrzuca jej dobre intencje. To spowodowało w niej pojawienie się znanego przez nią uczucia frustracji, które z kolei wywoływało w niej agresję. Agresja rodziła agresję i Bartek nie pozostawał dłużny, nie dochodziło co prawda do rękoczynów, ale była to agresja słowna, która prowadziła do tego, że powstawał między nimi mur. Bartek nie rozumiał pułapki, w jakiej się znalazł. Nie rozumiał przyczyn takiego zachowania. Dla niego miłość oznaczała zupełnie coś innego, aniżeli to, co prezentowała swoją postawą Basia. Tylko dzięki temu, że był osobą dojrzałą emocjonalnie, trwanie w toksycznym związku nie było dla niego sposobem na życie. Być może inna osoba trwałaby w związku, który stawałby się coraz bardziej destrukcyjny albo dawno odeszłaby w swoją stroną. Bartek szukał powodu zachowania Basi, które stało się problem w ich związku. Z czasem zrozumieli mechanizm, który nią kierował, a który pomimo jej dobrych intencji doprowadzał do zabijania uczucia. To, co Basia nazywała miłością, nie miało z nią nic wspólnego. Nie było to prawdziwe uczucie, które tylko w formie dojrzałej, a nie nerwicowej potrzeby, może być podstawą szczęśliwej relacji. *Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację prawdziwych osób. Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
POWIĄZANY POST: POLECAMY:
|
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
|