POLECAMY:
CO DZIAŁO SIĘ ZA DRZWIAMI GOMORYFragment książki "Psychopaci"We wczorajszym poście "W sidłach psychopaty" mogliście przeczytać między innymi o tym jak nie wpaść w sidła psychopaty. Dzisiaj natomiast dzięki życzliwości WYDAWNICTWA FILIA publikujemy jeden z rozdziałów książki "Psychopaci", której autorem jest Stephen Seager. Od XVIII wieku definicja „całkowitego obłędu”, czyli choroby umysłowej, ewoluowała do określenia „dzika bestia”. Określaną tak osobę uznawano za „całkowicie zdeprawowaną” w takim rozumieniu, że tak jak małe dziecko, zwierzę albo dzika bestia – nie wie, co robi. Herbert Feigl Zanim zająłem się leczeniem psychiatrycznym, przez jedenaście lat byłem lekarzem pogotowia ratunkowego i gdy pielęgniarka nacisnęła przycisk alarmu, zbudził się we mnie dawny lekarz pogotowia ratunkowego. Padłem na kolana i umieściłem rozbitą głowę mężczyzny między kolanami, utrzymując jego kark i szyję w nieruchomej pozycji. Czerwień zalewała moją koszulę i spodnie. Krew gromadząca się na podłodze zaczynała już krzepnąć. Z pęknięcia na lewej skroni mężczyzny sączył się cienki strumyczek substancji mózgowej. Otworzyły się za mną drzwi oddziału i w odpowiedzi na alarm wbiegło dwunastu członków personelu z Oddziału B na piętrze, razem z dwoma policjantami. Policjanci zostali skierowani na dziedziniec, natomiast personel zajął się opanowaniem tłumu. – Poproszę latarkę! – zawołałem i pielęgniarka szybko podała mi wyjętą z kieszonki koszuli latarkę ołówkową. Rzuciłem promień światła, unosząc kciukiem powieki leżącego. Prawa źrenica zareagowała, zmniejszając się, natomiast lewa ledwo drgnęła i zaczęła się rozszerzać. Wyglądało to źle. Oznaczało krwawienie wewnątrzczaszkowe. – Dajcie tu zaraz sanitariuszy! – krzyknąłem. – W drodze – odpowiedziała Kate Henry, trzymając telefon wciśnięty między ramieniem i uchem. Pacjenci ogłuszeni hałasem i widokiem tak dużej ilości krwi zamarli z przerażenia. Ledwo drgnęli, gdy po upływie pięciu minut rozwarły się drzwi oddziału i pojawiła się trzyosobowa załoga ratowników medycznych z wózkiem do przewożenia chorych i sztywnymi noszami. – Uderzenie krzesłem w głowę – wyjaśniłem i odsunąłem się na bok. – Cios w źrenicę. – Zajmę się tym – ratownik założył leżącemu kołnierz stabilizujący kark. Za mną drugi ratownik rozerwał mu koszulę na piersi i przyczepił czujniki EKG. Po mojej prawej stronie trzeci z ratowników – strażak – zażądał połączenia z pogotowiem hrabstwa. – Alarm dla centrali ratunkowej hrabstwa (County General Emergency) – rzucił pierwszy ratownik. – Potrzebny transport lotniczy. – Centrala na linii – zawołała Kate Henry i podała przez drzwi dyżurki słuchawkę. Ratownik podbiegł i szybko przekazał informację, podczas gdy dwaj pozostali członkowie załogi ratowniczej razem z trzema pielęgniarkami ostrożnie ulokowali uderzonego pacjenta na sztywnych noszach, a potem przenieśli na wózek. Pomogliśmy zabezpieczyć ciało pasami i ratownicy szybko się wycofali, pod przewodnictwem Cole’a, który machał ręką, jakby dowodził szarżą kawaleryjską. Potem drzwi zatrzasnęły się i zostały zamknięte na klucz. Na podłodze pozostała krew. Pacjenci wpatrywali się w nią. Kręciło mi się w głowie. Próbowałem wstać, ale obawiałem się, że kolana mogą mnie nie utrzymać. Dwóch policjantów spokojnie sprowadziło wytatuowanego olbrzyma z dziedzińca, zaprowadzili go do pokoju, zamknęli drzwi i stanęli przed nimi na straży. – Lekarstwa! – krzyknęła pielęgniarka, Luella Cortes, Hiszpanka przed trzydziestką. Pacjenci, nadal oszołomieni, lecz wyraźnie zaznajomieni z obowiązującymi zwyczajami, ustawili się w szeregu przed małymi drzwiami połówkowymi do pokoju z lekami. Odszukałem zlew i przemyłem twarz wodą, zmywając krew z karku i oczyszczając go na tyle, na ile mogłem. Personel wycofał się do dyżurki pielęgniarek. Razem z nimi Ben Cohen – trzydzieści parę lat, wysoki, przystojny, ostry jak brzytwa – nasz nowy psycholog. Wchodził w skład mojej drużyny rozpoznawczej. W tym całym zgiełku gdzieś mi się zawieruszył. Był to też jego pierwszy dzień, ale bardziej sprawiał wrażenie rozgorączkowanego niż zdezorientowanego. – Kogo uderzył ten szaleniec? – zapytał ze złością Cohen. – Nazywa się Ralph Wilkins – odparła Mazie Monabong, filipińska pielęgniarka w średnim wieku. – Ten, kto go uderzył, to Bill McCoy. Byli skłóceni – pewnie jakieś długi hazardowe. – Albo Wilkins nie zapłacił dość za ochronę – stwierdziła Palanqui. – Wilkins prał brudy McCoya – dodała Kate Henry. – Był mu za coś winien. Poczułem silne łupanie w skroniach. Odwróciłem się do lustra nad zlewem, żeby obejrzeć tył głowy. Podeszła oddziałowa. – Jest pan ranny? – zapytała i łagodnie dotknęła głowy nad kołnierzykiem. Cofnęła zakrwawione palce. Azjata, silny mężczyzna w średnim wieku – przeczytałem na plakietce jego nazwisko: Xiang – podsunął mi krzesło. – Proszę usiąść – rzekł. Drobnej budowy, lecz silny, Xiang roztaczał wokół siebie atmosferę rozsądku i fachowości. – To nic poważnego. Wszystko będzie dobrze – odparłem. – Proszę siadać – powtórzył i usiadłem. Założył lateksowe rękawiczki i zaczął rozgarniać włosy. – Będzie potrzebne szycie – stwierdził i delikatnie przyłożył mi do głowy gazik. – Nie sądzę – sprzeciwiłem się, próbując wstać, jednak Xiang delikatnie, lecz stanowczo powstrzymał mnie, naciskając ręką ramię. – Pan jest tu nowym lekarzem, czy tak? – zapytał, z łatwością zmuszając mnie do siedzenia. – Tak. Jestem doktor Seager – odparłem. Xiang oczyścił moją ranę świeżym kawałkiem bawełny. – Pan Xiang jest naszym naczelnym pielęgniarzem – wtrąciła Kate Henry. – Miło mi… – zacząłem, jednak Xiang mi przerwał. – Od wielu miesięcy nie mieliśmy lekarza na Oddziale C – rzekł, ciągle zajmując się raną. – Potrzebujemy tu pana. Naprawdę potrzebujemy. Delikatnie obrócił taboret i zajrzał mi w oczy. – Jeżeli teraz nie zajmiemy się tym rozcięciem – stwierdził – to może się wdać infekcja, a potem tężec i w końcu nastąpi zejście. I wtedy może nie będziemy mieć lekarza przez następne trzy miesiące, rok czy nawet w ogóle. – Przerwał i uśmiechnął się. – Dlatego musimy szyć. Czułem, jak walą mi w głowie bębny. – Dobrze – zgodziłem się. Xiang chwycił trzy arkusze papieru z wysokiej sterty wznoszącej się na pobliskim biurku i pospiesznie nagryzmolił coś na spodzie każdego z nich. – Proszę to wziąć do centrali ratunkowej – polecił. – Randy pana tam zawiezie. Jest naszym pomocnikiem medycznym. Wstał przystojny, młody, czarny mężczyzna, odebrał papiery od Xianga i przeszedł obok mnie. – Proszę się nie martwić – dorzucił Cohen. – Dowiemy się wszystkiego o McCoyu. – Dziękuję. – Tylko tyle mogłem z siebie wydusić. – Mam nadzieję, że poczuje się pan lepiej – zawołała Monabong za nami, gdy wychodziłem za Randym. Przy wejściu do stacji minęliśmy trzech członków personelu prowadzonych przez cztery pielęgniarki trzymające w pogotowiu pełne strzykawki. Obaj policjanci trzymający wartę przed drzwiami pokoju McCoya weszli do środka. *** Minęliśmy drzwi pogotowia i dyżurna urzędniczka stacji sprawdziła moją plakietkę z nazwiskiem. Potem odebrała papiery Xianga z rąk Randy’ego i wezwała pielęgniarkę, która mimo przepełnionej poczekalni poprowadziła nas prosto na zaplecze, do kabiny z zasłonami. – Czuję się dobrze – powiedziałem, zwracając się do Randy’ego. – Może pan wracać. Randy wahał się przez chwilę, potem skinął głową i odszedł. W czasie gdy czekałem, poprzez hałas zapracowanej stacji ratunkowej usłyszałem szybkie kroki i pełne napięcia ostro brzmiące głosy, szelest plastiku owijającego instrumenty i brzęczenie wózka z przewoźnym aparatem rentgena razem ze stukotem toczących się kółek czteroramiennej podstawy stojaka do kroplówek – typowy zgiełk obrazujący walkę ze śmiercią. – Jestem doktor Vezo. – Młoda kobieta w białym kitlu rozsunęła kotarę kabiny i wśliznęła się do środka. – Pozwoli pan, że zerknę na to rozcięcie – kontynuowała i unosząc sztywną podkładkę do pisania z klipsem, podeszła do mnie od tyłu i rozsunęła włosy na tyle mojej głowy. – Jak to się stało? – zapytała. – Uderzyłem się w głowę – odparłem. Vezo wciągnęła sterylne rękawiczki, otworzyła opakowaną tackę z narzędziami, znieczuliła i przemyła rozcięcie betadiną, a potem zaczęła szyć. – Pan też jest z Napa? – zapytała po skończeniu. – Tak, z Napa – odparłem, unosząc się i odwracając w jej stronę. – Ma pani dużo takiego czegoś stamtąd? – Czegoś…? – No, ile zdarza się tam takich nagłych wypadków? – Sporo – odparła Vezo, zdejmując rękawiczki. – Wie pan, jak tu, w okolicy, nazywają Napa State? Zaprzeczyłem ruchem głowy. – Gomora – rzekła Vezo. – Tak jak „Sodoma i…”. To tajemnicze miejsce. Tak jak to biblijne miasto, nikt w istocie nie wie, ile i jakiego rodzaju zła się tam kryje. Zaczęła mnie boleć głowa i przez moment pomyślałem, że podjąłem bardzo złą decyzję w sprawie pracy. Jednak nie wyraziłem tego głośno. Nie mogłem. Powiedziałem tylko: – Myślę, że wszystko się dobrze ułoży. Vezo nie zdążyła odpowiedzieć, została wezwana do pokoju zajmującego się traumą pourazową, gdzie podawano wyniki badań. – Mamy na zapleczu zapasowe ubrania – wskazała na mój poplamiony krwią strój, potem schowała notatnik, rozchyliła kotary i zniknęła. Wyjąłem telefon komórkowy i niepewny zastanawiałem się, co powiedzieć żonie. – Halo, Ingrid. Obecnie jestem w centrali ratunkowej hrabstwa – powiedziałem. – Co ci jest? – zapytała. – Uderzyłem się w głowę. Ale nie martw się. Mogę już wrócić do domu. – Dobrze, będę tam tak szybko, jak tylko mi się uda – odpowiedziała. Rozłączyłem się i poszedłem na zaplecze przebrać się w kompletny strój pracowników pogotowia, koloru zielonego. Poplamione ubranie włożyłem do plastikowej torby i wyszedłem na zewnątrz. Natychmiast ogłuszył mnie ryk lądującego śmigłowca. Znalazłem ławkę w cieniu drzewa i usiadłem. Powietrze było chłodne i nieruchome. Przywitałem Ingrid uśmiechem. Z SUV-a wysiadła w każdym calu elegancka, wysoka blondynka i podeszła do mnie. – To tylko rozcięcie – wyjaśniłem, wskazując tył głowy. Rozgarnęła włosy. – Masz dziesięć szwów – stwierdziła wyraźnie zdenerwowana. – Kto ci to zrobił? – zapytała. Jako lekarz przywykła do widoku ran i krwi, jednak rodzina to zawsze inna sprawa. – Możemy podjechać po mojego pikapa – powiedziałem, idąc w kierunku SUV-a. – Opowiem ci wszystko po drodze. – Znalazłam to na podjeździe. – Ingrid podała mi mapę szpitala, którą przysłał mi doktor Francis. Musiała mi wypaść z kieszeni. Na górze widniał napis: NAPA STATE HOSPITAL. – Napa State – zauważyłem. – Ale na pogotowiu nazywają go Gomora. – Co? – spytała. – Gomora, jak „Sodoma i…”. Kto wie, co się naprawdę kryje w środku…? – Co…? Znowu spojrzałem na mapę. Wewnątrz ogrodzenia zakreślono kółkiem Oddział C. – Przepraszam – rzekłem – powinienem ci powiedzieć. Ingrid zapuściła silnik i wyjechała z parkingu stacji ratunkowej. – Na Oddział C przydzielono mnie w ostatniej chwili – wyjaśniłem. – Mówili, że nie będziemy tam wchodzić, ale najwyraźniej coś się zmieniło. Wpierw chciałem sprawdzić to miejsce. Pomyślałem, że będziesz się o mnie martwić. Ingrid zatrzymała się na świetle. – Udałem się do mojego nowego oddziału – ciągnąłem. – I facet wielkości góry, ze słowem „piekło” wytatuowanym na czole, rzucił mną o ścianę w chwili, gdy rozwalił głowę starego mężczyzny uderzeniem krzesła. Pękła mu czaszka. Właśnie zabierali go śmigłowcem. Ingrid z urodzenia jest Dunką, ze skandynawską powściągliwością, niepozwalającą okazywać uczuć. – Powinieneś był powiedzieć mi o zmianie oddziału. – Westchnęła. – Jednak teraz to już nie ma znaczenia. Nie wiem, co powiedzieć. Jestem przerażona. To twój pierwszy dzień w pracy i już masz rozbitą głowę. Byłeś tam tylko przez godzinę. – Mimo wszystko – odparłem z wymuszonym uśmiechem – mam nadzieję, że nie wygląda to groźnie. Musiałem jednak uderzyć głową silniej, niż mi się wydawało, nie pamiętałem bowiem wiele z tego popołudnia. Kiedy John, nasz czternastoletni syn, zjawił się w domu, patrzyłem bezmyślnie w ekran telewizora na odcinek serialu Dni naszego życia. – Jesteś już w domu? – zdziwił się i spojrzał zaintrygowany na ekran telewizora. – Oglądasz operę mydlaną? – Przerwał. – Twoja głowa krwawi, tato. Co się stało? Zapomniałem zmienić bandaż, nie pamiętałem, że może przesiąknąć. Do wieczora moje myśli stały się klarowniejsze i poczułem się dużo lepiej. Ingrid zbadała rozcięcie, zatamowała krew i zdecydowała, żeby świeży szef pozostał odsłonięty. Podczas kolacji, w celu wyjaśnienia tego, co się stało, podałem Johnowi rozsądną wersję wydarzeń tego dnia. Mądry nad swój wiek, potrząsnął głową i rzekł: – Tato, nie możesz tam pracować. To niebezpieczne. Późną nocą siedziałem na skraju łóżka, gdy Ingrid usuwała makijaż i przemywała twarz. Powtórzyłem jej całą historię przepraw przez strzeżone bramy i opisałem kampus. Opowiedziałem o fałszywym alarmie, co wywołało u niej nikły uśmiech. Wstałem i wyjrzałem przez okno wychodzące na dalekie światła miasta. – Nigdy nie byłem tak przestraszony – stwierdziłem. Ingrid, wycierając ręcznikiem policzki, odwróciła się: – Czy ten Napa, albo Gomora, czy jak to tam nazywają, nie jest przypadkiem szpitalem? – zapytała spokojnym tonem. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. – Jeżeli było tak, jak powiedziałeś, to John miał rację i nie możesz tam wracać. Są inne zajęcia. Nie chcę oglądać twoich ran. To nie jest tego warte. – Przemyślę to – zapewniłem. Jak większość ludzi, a nawet psychiatrów, niewiele wiedziałem o stanowych szpitalach psychiatrii sądowej, gdy składałem wniosek o pracę w Gomorze. Znałem stanowe zakłady opiekujące się najciężej chorymi z chorych, w rzeczywistości pochodzące ze świata Hannibala Lectera. Pracując w Los Angeles, wysyłałem pacjentów do Metropolitan State Hospital, jednego z pięciu kalifornijskich szpitali psychiatrii sądowej. Ale moja noga nigdy nie przekroczyła bramy żadnego z nich. Nie znałem też nikogo, kto tam był. Ponadto nigdy poważnie nie myślałem o pracy w tego rodzaju szpitalu. W kręgach psychiatrów nie dyskutowano na ich temat. Istniały gdzieś tam – na dalekiej prowincji, daleko. I nikt nie wiedział, jakie to niebezpieczne miejsca. Jednak tego ranka poznałem o nich prawdę. Przed zaśnięciem przypomniałem sobie worek z moim zakrwawionym ulubionym niebieskim krawatem wepchniętym w kieszeń spodni. Nigdy już nie zobaczyłem tego worka. *Fragment książki "Psychopaci"mogłyśmy opublikować za zgodą Wydawnictwa Filia. Dziękujemy! POLECAMY: W SIDŁACH PSYCHOPATY"Psychopaci". Toksyczne związki„Kiedy pierwszy raz rozmawiałem z Tobą w windzie, właściwie byłaś jedynie koleżanką z biura, ale kiedy podeszłaś, prosząc mnie o konsultację, okazało się, że widzę w Tobie interesującą kobietę. Nie wiem, czy myślałem już wówczas o czymś więcej niż o zwykłej znajomości, ale chyba tak, skoro zaproponowałem niezobowiązującą kawę. Kiedy zgodziłaś się, potraktowałem to jako naturalną zachętę. Pierwsze spotkania faktycznie sprawiły, że zaczęłaś mnie fascynować jako kobieta, a im bardziej stawiałaś ostre warunki, mówiłaś o barierach i granicach, których nie można przejść i przekroczyć, tym bardziej moja męska ambicja nakazywała mi spróbować. To było dla mnie wyzwanie. Byłaś niedostępna, piękna, pociągająca. Zrobiłbym wszystko, by Cię rozkochać. Po prostu moja męska ambicja kazała mi Ciebie zdobyć. Co jak wiesz, w jakiś sposób się stało. Na podstawie tego, co mówiłaś, wiedziałem, że być może nigdy nie pójdziemy do łóżka, ale mimo to chciałem spróbować. Czy myślałem wówczas o czymś poza seksem? Chyba nie…” Psychopaci to nie tylko przestępcy, którzy siedzą w więzieniach, to także ludzie, których mijamy na ulicy, z którymi pracujemy w firmach. Szacuje się, że to 2-3% społeczeństwa. Na pozór mili, szarmanccy, ale naprawdę gracze i manipulatorzy, którzy nie cofną się przed niczym. Mówimy czasem o takich osobach, że idą „po trupach do celu”, wykorzystują innych. Chociaż psychopata sam nie jest w stanie odczuwać żadnych emocji, doskonale reaguje na konkretne przejawy uczuć u innych, a szczególnie wyczulony jest na oznaki słabości drugiej osoby. „Początek był super, wydaje mi się, że kiedy człowiek poznaje drugiego i chce go poznać lepiej, a może i zdobyć, nie widzi pewnych wad, a może nie chce widzieć. A tak było ze mną. Widziałem w Tobie super babkę, atrakcyjną, mądrą i dlatego potoczyło się to przez te pierwsze miesiące tak, a nie inaczej. Jednak potem zaczęły mnie pewne sprawy drażnić, denerwować. Dla mnie znajomość ta mogłaby mieć sens tylko na takich warunkach, o których napisałem, że to ja je ustalam. Więc kiedy nie piszę przez miesiąc, i kiedy nie spotykamy się przez dwa miesiące, to po prostu tak ma być, bo ja nie mam ani czasu, ani ochoty. W pewnym momencie zacząłem odczuwać to tak, jakbyś mnie osaczała. Wiem, że nie miałaś ani takiego zamiaru, ani nie odbierałaś tego w ten sposób, być może powiedziałabyś, że to ja prowokowałem takie sytuacje, ale piszę jak to odbierałem. Kilka razy próbowałem o tym mówić, ale skutków nie było i dlatego zacząłem wysyłać ci sygnały, że chyba nie ma to sensu. Problem był w tym, że dalej pociągałaś mnie jako kobieta.” Brak empatii i poczucia winy pozwala im świetnie zidentyfikować ofiarę, a potem ją oszukiwać. Potrafią świetnie wzbudzać zaufanie dzięki niemal patologicznej zdolności do kłamania. Nie mają żadnych lęków społecznych, lęków przed zdemaskowaniem, ani wyrzutów sumienia, czy poczucia winy. To, co zwykle hamuje nas przed antyspołecznymi zachowaniami, u nich praktycznie nie istnieje. Potrafią opowiadać tak nieprawdopodobne historie w tak przekonujący sposób, że wszyscy w nie wierzą i im ufają. Co dziwne, nawet w momencie, gdy zostają zdemaskowani, ludzie-ofiary znają prawdę o nich, oni nadal kłamią i robią to tak umiejętnie, że ofiary zaczynają wątpić we własną wiedzę i zaczynają im wierzyć i zmieniać swoje zdanie. To właśnie siła psychopatycznej manipulacji. Pomimo, że psychopatów rozpoznać jest trudno, warto wiedzieć, jakie powinny być dla nas sygnały ostrzegawcze. Otóż, psychopata: 1. Jest mistrzem wywierania pozytywnego wrażenia – umie oczarować, odpowiednio się zaprezentować, by błyskawicznie wzbudzić podziw. Umie udawać uczucia, jednak nigdy ich nie przeżywa tak, jak normalni ludzie. 2. Nie liczy się z uczuciami innych. Ma sadystyczną naturę. Lubi zadawać innym ból i czerpie z tego przyjemność. Instrumentalnie traktuje drugiego człowieka, najczęściej wykorzystując każdą relację do swoich celów. Pasożytuje na innych, gdy osiągnie to, na czym jemu zależy, porzuca swoją ofiarę bez wyrzutów sumienia, szukając kolejnej. Brak mu poczucia winy. 3. Ma narcystyczne przekonanie o własnej wyjątkowości. Uważa, że jest pępkiem świata. Jest niezwykle pewny siebie. Nic nie jest w stanie zachwiać jego przekonania o własnej wyższości. Nie ma wątpliwości co do tego, że jest najlepszy. 4. Dość szybko ujawnia swoje prawdziwe oblicze, wpada w szał, dostaje ataku furii, by szybko się tłumaczyć zmęczeniem, stresem i znowu mydlić oczy innym. 5. Seks wykorzystuje jako mechanizm przywiązania i uzależnienia od siebie. Doskonale umie uwodzić i zaciągać do łóżka. Dla niego seks to sposób do osiągnięcia zamierzonego celu, rozładowanie nadmiernej energii, a nie intymne przeżycie. Wykorzystuje seks jako sposób do uzależnienia partnerki od siebie. 5. Brak mu empatii, rozumienia innych, brak odruchów moralnych, ma skłonność do oszukiwania. Jego związek z innymi ludźmi jest powierzchowny, relacje oparte są na przydatności do własnych celów. Nie przyjmują na siebie odpowiedzialności 6. Ma sadystyczną naturę. Zadaje innym ból i czerpie z tego przyjemność. Cieszy się, gdy może kogoś zniszczyć. 7. Kłamie jak z nut. Nie widzi w kłamstwach niczego złego. Zaprzecza sobie nawet w jednej wypowiedzi. 8. Manipuluje ludźmi. Czerpie radość ze skłócania ludzi. Dąży do tego, by partnerka wpadła w konflikt z rodziną i przyjaciółmi. Izoluje ją od innych, by stała się zagubiona i pozostawiona sama sobie. Odkrycie, co osoby psychopatyczne ukrywają pod swoją czarującą maską pozwoli ich zrozumieć i jednocześnie obronić się przed nimi. Działanie psychopatów bardzo często przebiega w trzech fazach. Wynika ono raczej z ich osobowości niż przemyślanego świadomego planu. Pierwsza faza to wartościowanie ludzi przez psychopatów – określenie, na ile dana osoba (potencjalna ofiara) przyda się do ich potrzeb oraz jakie są jej mocne i słabe strony. Kolejny etap to manipulacja ludźmi, stosowanie odpowiednich komunikatów, wykorzystywanie reakcji potencjalnych ofiar i utrzymywanie kontroli. Trzecia faza to porzucenie – opuszczają zdezorientowane ofiary, kiedy przestają być im potrzebne, kiedy się nimi znudzą lub kończą z nimi w inny sposób (np. przypadki kryminalne). Z psychopatami spotkać możemy się na rogu ulicy i wpuścić ich do naszego życia. Ale psychopatami są też ci, którzy siedzą w więzieniach, do których nie mamy wstępu. O tym, co tam się dzieje, przeciętnemu człowiekowi nawet się nie śniło. Parę dni temu została wydana przez wydawnictwo Filia książka „Psychopaci”. Autorem jej jest psychiatra Stephen Seager, który pracował w kalifornijskim szpitalu psychiatrycznym Gorman State, nazywanym powszechnie Gomorą. Na to, co zobaczył, przeżył i z kim miał do czynienia w środku, jak pisze, nie mógł przygotować się w żaden sposób. Psychiatra pozwala nam zajrzeć do przerażającego świata zamieszkanego przez najgorszych psychopatów. A już jutro na blogu dzięki życzliwości wydawnictwa opublikujemy fragment tej poruszającej i przerażającej książki. POLECAMY: ŚWIAT KOBIETToksyczna miłość. "Miłość aż po rozwód"„Najwspanialszą rzecz, jaką możesz zrobić dla swoich dzieci, to kochać swojego współmałżonka". Ten cytat Covey’a wzbudził na naszym blogu wiele kontrowersji. Życie nie zawsze jest bajką, o czym świadczą Wasze wpisy i my o tym wiemy. Z jednej strony o miłość należy dbać, należy ją pielęgnować, czuwać, by żar nie przygasł, bez względu na to, czy minęło pięć, dziesięć, czy trzydzieści lat po ślubie, ale z drugiej strony nie można zapominać o własnej godności i pewnych granicach, których przekraczać nie należy. Czasami chuchanie i dmuchanie nie jest łatwe, ale należy próbować. Często brak czasu, stres powodują, że ludzie zaczynają się od siebie oddalać. Napięcia rosną, konflikty zostają nierozwiązane. Niekiedy pojawiają się „doradcy”, którym zależy na podsycaniu wzajemnej niechęci. I co wówczas można zrobić? Sposobem może być znalezienie czasu na rozmowę i wsłuchanie się w potrzeby drugiej osoby. Jeżeli to nie pomoże, warto poprosić o wsparcie kogoś, kto spojrzy z innej perspektywy. Bliscy, przyjaciele, terapia, to koła ratunkowe, z których warto skorzystać. Do sposobów na ratowanie związku będziemy jeszcze wracały w naszych postach. Bywają niestety niekiedy drogi, z których nie ma już powrotu, ale to ostateczność. Jak daleko można zajść i jak długo pielęgnować uczucie do współmałżonka, kiedy ta troska i odpowiedzialność jest jednostronna? Na pewno kosztem nie może być utrata szacunku do własnej osoby. Miłość do mężczyzny, dzieci, ojca, matki nie może być bowiem silniejsza od naszej godności. Nie można bowiem kochać drugiego człowieka, nie kochając i nie szanując samego siebie. Miłość bliźniego musi zacząć się od miłości własnej. Kinga, atrakcyjna trzydziestopięciolatka, straciła w związku, który trwał dziesięć lat swoją niezależność, podporządkowała się mężczyźnie, który odbierał jej każdego dnia prawo decydowania o sobie, godność, w końcu całkowicie ją od siebie uzależniając. Ania, wykształcona, drobna czterdziestolatka, upokarzana, poniżana i manipulowana, najczęściej poczuciem winy. Słyszała wciąż, iż jest do niczego, że jest fatalną żoną i matką. W końcu zaczęła w to wierzyć. Wiele kobiet, jak pokazują wyniki badań, tkwi w toksycznych związkach. Nie potrafią powiedzieć „dość”, nie umieją postawić granic. To wszystko trwa zwykle latami. Granica jest przesuwana powoli. Dlaczego kobiety tkwią w takich małżeństwach? Pierwszym powodem są dzieci. Kobiety tłumaczą sobie często, że najważniejsze jest dobro dzieci, które muszą przecież rozwijać się w rodzinie pełnej. Pytanie, czy większej krzywdy nie wyrządza się dzieciom, skazując je na takie życie? Druga sprawa to lęk. Kobiety boją się, że sobie same nie poradzą. Przecież codziennie słyszały, że są nic nie warte, niczego nie umieją. Niekiedy mają niskie poczucie własnej wartości, które wyniosły z domu rodzinnego, które spowodowało, że nie mają żadnych wymagań, zadowalają się każdym okruszkiem, cieszą się, że ktoś koło nich jest i nie sądzą, by zasługiwały na coś dobrego. Uważają, że lepsza taka miłość, niż żadna. Jest też wiele kobiet, które pomimo wszystko kochają i wierzą w siłę swojej miłości. Wiele znoszą, wierząc, że ich uczucie zdziała cuda i zmieni mężczyznę. Niekiedy też względy religijne powodują, że kobieta tkwi latami w chorym związku. Uważa, że jest to krzyż, który powinna nieść pokornie na swoich ramionach. Tymczasem jest to błędne myślenie, niezgodne z nauką Kościoła. Wiele kobiet broni i chroni swojego gniazda. Jak lwice nie pozwalają, by ktokolwiek cokolwiek złego powiedział na ich mężów. Kryją prawdę przed rodziną i przyjaciółmi. Ale niekiedy przychodzi kres. Często dzieci, które latami okłamywały, wybielając tatusia, zaczynają dorastać i widzieć dokładnie, w jakiej rodzinie żyją. Do matki zaczyna wówczas stopniowo docierać, jaki może być dalszy scenariusz, jakie mogą być konsekwencje. Wiedzą, że jest duże prawdopodobieństwo, że córki dorastające w takiej rodzinie w przyszłości przyjmą postawę dziewczynki do bicia, chłopcy natomiast wejdą w rolę agresora. Tak może się stać, gdyż dzieci kształtują swoje postawy drogą modelowania (rodzic jest dla nich modelem, wzorem, który naśladują). Niekiedy dochodzi do przekroczenia kolejnych granic i to jest impulsem do zmiany. Czasami ktoś bliski potrząśnie, otworzy oczy i przemówi do rozsądku. Co wówczas może kryć się za zakrętem? Wiele kobiet boi się tej zmiany. Nawet jeśli dostrzegą, że żyją w piekle, nawet jeżeli strach jest potężny, lęk przed nieznanym paraliżuje je i nie pozwala zrobić kroku naprzód. Niekiedy nie widzą wyjścia z potrzasku i ich obawy są słuszne. Kobiety będące ofiarami przemocy zostają z niczym. Prawo nie staje po ich stronie, nie mają pomocy państwa. Zamykając drzwi, niekiedy muszą się pogodzić z pozostawieniem dorobku swojego życia. I co dalej? Nie są to proste decyzje. Każdy musi je podjąć w zgodzie z własnym sumieniem. Choć ta zgoda z samym sobą nie ułatwia trudnej drogi, którą będą miały do pokonania. Ważne, by być otoczonym ludźmi, którzy pomogą odzyskać wiarę we własne siły, uwolnić się od poczucia winy, wyzwolić od poczucia krzywdy. Nie jest to proste, ale możliwe. Trzeba wyjść z pewnej granej latami roli i wejść w rolę kobiety świadomej, silnej i pewnej siebie, która kocha przede wszystkim siebie, między innymi po to, by kochać też tych, którzy tego uczucia nie podepczą. W sobotnim poście "Nieznane reguły gry" wspomniałyśmy o książce "Miłość aż po rozwód" w której Karolina Gąska przedstawia losy trzech kobiet, które łączy jeden mężczyzna. Autorka odsłania przed nami historię każdej z nich, pokazując pomiędzy nimi różnice zarówno wieku, wykształcenia, usposobienia, ale przede wszystkim zwraca naszą uwagę na ich cechy wspólne. Każda z bohaterek książki próbuje ratować swój związek, poświęca się, biorąc na siebie odpowiedzialność za relacje, ale i bojąc się porażki, samotności, straty…, które, jak się okazuje, mogą być szansą do lepszego życia. Pomimo że jest lekturą lekką i przyjemną, nadająca się do czytania w chwilach relaksu po ciężkiej pracy albo w obecnej naszej rzeczywistości - podczas przymusowego pobytu w domach – jest też książką skłaniającą do refleksji. Możemy jak w lustrze przejrzeć się w postaciach bohaterek i być może któraś z nas zastanowi się nad sobą i podejmie ważne życiowe decyzje. POLECAMY: NIEZNANE REGUŁY GRYMitomania."Miłość aż po rozwód"„Siedziała przy kuchennym stole nad zimną kawą. Wskazówki zegara przesuwały się z cichym tykaniem. Podobnie jak trybiki w jej głowie. Chciałaby z kimś porozmawiać, posłuchać mądrej rady. Niczym tonący brzytwy trzymała się słów Jarka: <<Wszystko będzie dobrze>>. Z drugiej strony nie rozumiała sytuacji, w której się znalazła. A brzytwa coraz boleśniej wbijała się w jej dłonie. Wyszła za mąż za człowieka, o którym nie wiedziała tak naprawdę nic. Jak to się stało? Jak do tego mogło dojść? Przecież zawsze była taka skrupulatna, zachowawcza.”* Poukładany świat Joanny - bohaterki książki "Miłość aż po rozwód" - został przewrócony do góry nogami. Kobieta chodząca twardo nogami po ziemi, zorganizowana, umiejąca racjonalnie oceniać sytuację, nagle poddała się urokowi człowieka, który spowodował, że dzień po dniu, miesiąc po miesiącu zaczęła zmieniać się w osobę nie do poznania. Zaimponował jej swoim życiem, które było barwne, ciekawe i urozmaicone, a on sam nie przypominał przeciętnego trzydziestolatka. Dlatego gotowa była dzielić z nim swój los, oddalając się dzień po dniu od własnego budowanego z precyzją zegarmistrza - świata. Zaimponował jej, ale nie wiedziała, że ta kolorowa bańka w środku jest pusta. „Podstawą każdego dnia był zatem plan. Pobudka, zimny prysznic, śniadanie i kawa. Bez tego nie wyszłaby z domu. Podczas jedzenia przeglądała już branżowe portale, a przy małej czarnej podczytywała co ciekawsze artykuły. Dzięki temu wychodząc z domu, mogła odhaczyć i dobre przygotowanie do długiego dnia, i prasówkę. W tramwaju sprawdzała e-maile, a podczas drogi z przystanku do biura planowała, co musi być wykonane w pierwszej kolejności.”* Joanna nie spieszyła się do zakładania rodziny, a nawet bliższej relacji z drugą osobą. Uważała, że miłość nie jest dla niej, związek z mężczyzną traktowała jako związanie aż do momentu, gdy na jej drodze pojawił się on… Mitoman. Mężczyźni, ale i kobiety mitomanki potrafią wyróżnić się z tłumu. Skupiają na sobie uwagę w różny sposób. Jedni emanują swoją wyjątkowością, wrażliwością, inni pokazują swoje nieszczęścia, oczekując pomocy od otoczenia. Zarówno jedni, jak i drudzy posługują się kłamstwem jako narzędziem do osiągnięcia celu. Są to osoby barwne, robiące niekiedy piorunujące wrażenie na otoczeniu. Budzą współczucie, opowiadając poruszające serca historie albo są niemal idealni - dobrzy, czuli, odgadujący nasze potrzeby, a przy tym ciekawi świata, mający wiele pasji, pracowici i zaradni. „Paweł kłamał. Robił to notorycznie. Stworzył wokół siebie świat, w którym trudno było wskazać, co jest fikcją, a co prawdą. To kłamstwo budowało jego rzeczywistość, napędzało do działania i pozwalało żyć. Tak jak dla innych naturalne jest oddychanie czy mycie rąk po powrocie do domu, dla niego normą były wymyślone historie. Niestety wciągał w nie innych ludzi, którzy nie znali reguł gry. A jak można zostać zwycięzcą, jeśli nie ma się nawet pojęcia o starcie w zawodach.”* Przez długi czas ofiary mitomanów nie dostrzegają, że dały się wkręcić. Dlaczego wcześniej nie zwracają uwagi na niepokojące sygnały? Bo tak jest im wygodniej? Bo mają inne rzeczy na głowie? Bo nie przychodzi im na myśl, że coś jest nie tak? Z reguły w momencie, gdy zaczynają otwierać oczy, mitoman czyni wszystko, by odwrócić kota ogonem i w swojej ofierze wzbudzić poczucie winy. Odczuwają niepokój, ale tłumią te emocje jako nieracjonalne. Dzieje się tak do czasu aż z przerażeniem dostrzegają, w jaką pułapkę wpadły. Joanna opamiętała się, ale musiała przed tym zjeść duży worek soli. Książka Kingi Gąski być może uświadomi nie tylko wielu kobietom, ale i mężczyznom, jakie błędy popełniają w relacjach z mitomanem. Jest ona napisana w sposób prosty, lekki i przyjemny. Ukazuje losy trzech kobiet, które łączy jeden mężczyzna. Autorka odsłania przed nami historię każdej z nich, pokazując pomiędzy nimi różnice zarówno wieku, wykształcenia, usposobienia, ale przede wszystkim zwraca naszą uwagę na ich cechy wspólne. Każda z bohaterek książki próbuje ratować swój związek, poświęca się, biorąc na siebie odpowiedzialność za relacje, ale i bojąc się porażki, samotności, straty…, które, jak się okazuje, mogą być szansą do lepszego życia. „Miłość aż po rozwód” pomimo że jest lekturą lekką i przyjemną, nadająca się do czytania w chwilach relaksu po ciężkiej pracy albo w obecnej naszej rzeczywistości - podczas przymusowego pobytu w domach – jest też książką skłaniającą do refleksji. Możemy jak w lustrze przejrzeć się w postaciach bohaterek i być może któraś z nas zastanowi się nad sobą i podejmie ważne życiowe decyzje. Być może ktoś zrozumie, że czasami trzeba wyjść z pewnej granej latami roli i wejść w rolę kobiety świadomej, silnej i pewnej siebie, która kocha przede wszystkim siebie, między innymi po to, by kochać też tych, którzy tego uczucia nie podepczą. *Kinga Gąska "Miłość aż po rozwód" POLECAMY: POLECAMY:
|
NOWOŚĆ: David M. Allen "Krytyczni, wymagający i dysfunkcyjni rodzice" Przekład: Agnieszka Kasprzyk Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego premiera: 28 lutego ZOBACZ WIĘCEJ>> |
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS: