WYWRACAĆ ŚWIAT DO GÓRY NOGAMI „Mózg w żałobie”„Zmiany w kościach uszkodziły kręgosłup Billa na wielu poziomach. Kiepsko to wygląda… nowotwór. Gdy radiolog wymieniał możliwe diagnozy, przerwałam mu: <<Czy Bill wie?>>. Znałam go, nadal czekał na dodatkowe badania. Wiedział. Leżał na wąskiej platformie (…) Popatrzyliśmy sobie w oczy. I w tych pierwszych chwilach narodziła się żałoba.”* Wyrok, który słyszymy z ust lekarzy, dotyczący osób nam najbliższych, powoduje utratę gruntu pod nogami. Emocje, które w tym momencie nam towarzyszą, eksplodują jak wulkan. To są chwile, w których czujemy się tak bardzo samotni, pomimo że dzielimy je z najdroższą nam osobą, która jest główną postacią dramatu, którego bohaterami jesteśmy również my. „Wyjechaliśmy ze szpitala w pełnej oszołomienia ciszy (…) Zatrzymaliśmy się w porcie. Poszliśmy do ulubionej ławki na skraju portu Rockport – to przepiękne miejsce. Kiedy tuliłam i całowałam Billa, przystanął przy nas starszy mężczyzna, by zażartować: <<Jeśli ona ci się narzuca, daj mi znać>>. Obserwowaliśmy, jak mężczyzna i jego żona powoli idą do następnej ławki, aby rozpakować obiad na piknik – prosty, piękny moment. W naszych głowach pojawiła się taka sama myśl: Czy czeka nas jeszcze taka przyszłość?”* Miłość i śmierć - doświadczenia angażujące nas bez reszty, powodujące trzęsienie ziemi w naszym emocjonalnym życiu, zmieniające je w jego podstawach. Gdy ich drogi krzyżują się - gdy śmierć zabiera miłość naszego życia, kogoś, kto nadawał mu sens, był naszą ostoją - stajemy się nagle niepełni. Można powiedzieć, że umieramy wraz z człowiekiem, którego chcielibyśmy zatrzymać z wszystkich naszych sił, pomimo że wiemy, iż koniec zbliża się nieuchronnie. „Spodziewałam się, że żałoba to nieznośny smutek, ale dałam się zaskoczyć. Była olbrzymią niestabilnością. Utratą orientacji, utratą stabilności, utratą spójnego <<ja>>. Miejscem, w którym życie jest zdeformowane i rozwija się w surrealistyczny łańcuch zdarzeń. Miejscem, gdzie spodziewamy się smutku, a nadchodzi zmieniona rzeczywistość.”* Nie każdemu jest dane doświadczyć takiej miłości, jaką przeżyła dr Lisa M. Shulman – autorka książki „Mózg w żałobie”. Na trzystu jej stronach dzieli się z czytelnikami najboleśniejszym doświadczeniem swojego życia. Z perspektywy kochającej żony, ale i neurologa opowiada o walce, jaką stoczyli wraz ze śmiertelnie chorym mężem. Autorka opisuje dramatyczny czas od chwili diagnozy aż do jego śmierci, przeplatając swoje wspomnienia kartkami z dziennika Billa, który podobnie jak i ona, był neurologiem. „Od wielu lat zajmuję się przekazywaniem pacjentom informacji, które zmieniają ich życie – myślałem, że rozumiem siłę przekazywanych przeze mnie wiadomości, ale wyrażenie <<wywracać świat do góry nogami>> można zrozumieć dopiero, gdy człowiek sam staje w takiej sytuacji – gdy podczas rezonansu magnetycznego radiolog wchodzi do pomieszczenia i mówi, że potrzebuje więcej zdjęć.”* Lisa Shulman nie tylko pokazuje w swojej książce dramat człowieka tracącego życie i tego, który traci najbliższą sercu osobę. Ukazuje ona również emocje człowieka po opadnięciu kurtyny. Autorka prowadzi nas długą drogą prowadzącą od diagnozy, poprzez leczenie, któremu towarzyszy nadzieja, aż do nieuniknionej śmierci. A następnie przeprowadza nas przez kolejne etapy żałoby, ukazując życie w nowym wymiarze, życie, które początkowo przypomina pobojowisko, ale stopniowo, malutkimi kroczkami prowadzi do innej rzeczywistości, w której można na nowo odnaleźć siebie. Na przykładzie własnego doświadczenia chce pomóc wszystkim tym, którzy utracili dobrze im znaną codzienność, w której czuli się bezpiecznie, a którzy po stracie ukochanej osoby nie wiedzą i nie wierzą w to, że jest możliwe normalne funkcjonowanie bez człowieka, który stanowił przez długie lata nieodzowną część ich świata. Pokazuje czytelnikowi z perspektywy neurologa nie tylko jak mózg reaguje po traumatycznej stracie, ale również jak się leczy. Próbuje w sposób zrozumiały dla czytelnika nie będącego lekarzem wytłumaczyć ten proces od strony neurologicznej, po to, by pokazać, jak powrócić do zdrowia po poważnej stracie i długotrwałej traumie emocjonalnej. Czyli wskazuje człowiekowi zrozpaczonemu po stracie bliskiej osoby światełko w tunelu i daje szansę na powrót do normalnego życia. Książka, jak sama o niej napisała Lisa Shulman, „bada punkt styku między doświadczeniem ogromnej straty a poszukiwaniem emocjonalnej odbudowy i uzdrowienia.”* Niewątpliwie wielkim walorem książki poza jej autentycznością wynikającą z osobistych przeżyć, jest podparcie doświadczeń autorki jej wiedzą medyczną. Nieocenioną wartością, jaką wnosi książka są narzędzia w niej zawarte. Lisa Shulman opisuje trzy zasady leczenia umysłu i mózgu po stracie. Zachęca czytelnika do pisania dziennika, na który przeznaczone są niezapisane kartki „Mózgu w żałobie”. Dzięki temu książka staje się jeszcze bliższa osobie, która nie tylko ją czyta, ale i jest współautorem własnego i niepowtarzalnego jej egzemplarza. Celem książki - jak napisała jej autorka - jest „pomoc w zwiększeniu poczucia pewności siebie i kontroli podczas radzenia sobie z żałobą. Ma ona pomóc w zmaganiu się ze stratą po doświadczeniu utraty znanego życia i przynieść uzdrowienie prowadzące do przetrwania spójnego <<ja>>”.* Książka Lisy Shuman pomimo że porusza niezwykle trudny temat rozstania, niesie nadzieję dla osób cierpiących po odejściu najbliższych. Pokazuje, że nawet śmierć tych, bez których nie wyobrażamy sobie życia, nie zamyka nam drogi do szczęścia. Autorka daje wszystkim szansę na nowe dni, które zależą od tego, czy zechcemy je wykorzystać. Jak pisze: „Gdy przepracujemy żałobę, jesteśmy coraz bardziej świadomi cech naszych bliskich i ich wpływu na nasze życie. (…) Dochodzenie do siebie polega na odnalezieniu nowej równowagi, w której budujemy zaufanie do tego, co nas czeka, i wiarę w naszą zdolność radzenia sobie z przeciwnościami losu, abyśmy mogli stopniowo odzyskać orientację w życiu”.* Ta historia wielkiej miłości, cierpienia, będąca opowieścią o determinacji w walce o ukochaną osobę, ale i walce o odzyskanie siebie z pewnością stanie się kołem ratunkowym dla wielu z nas. Natomiast dla szczęśliwców, którzy jeszcze nie doświadczyli straty, będzie stanowiła pomoc w zrozumieniu siebie i spojrzeniu w innym świetle na świat. Jestem przekonana, że nikt, kto po nią sięgnie, nie pożałuje czasu poświęconego na jej lekturę. Piękna i mądra książka.
0 Comments
ŚWIATOWY DZIEŃ ZDROWIA PSYCHICZNEGOPromocja!Kochani, przygotowaliśmy dla Was specjalną ofertę, która obowiązywać będzie do niedzieli 13 października do godziny 23.59.
PIERWSZA SESJA ON LINE (do 30 minut) - 40 złotych PAKIET 4 SESJI - 3 PLUS 1 GRATIS (każda sesja do 50 minut) - 297 złotych Zgłoszenia poprzez formularz kontaktowy: www.psychologiaprzykawie.pl/kontakt.html lub poprzez stronę porad (w uwagach zaznaczając PROMOCJA). Po otrzymaniu zgłoszenia skontaktujemy się.
USPOKÓJ GŁOWĘ!IZABELA CIEPLIŃSKA Cosmopolitan numer 3 marzec 2019 |
NOWOŚĆ! Bruce A. Stevens, EckhardRoediger "Emocjonalne pułapki w związkach" Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne CZYTAJ WIĘCEJ >>> |
ŚCIEŻKA PRZEZ CHAOS
Konsekwencje błędów wychowawczych dla naszego życia
Z perspektywy psychologa wiem, że dostaliśmy od naszych rodziców posag. Być może to była miłość, akceptacja, motywowanie do wysiłku, wzmacnianie w czasach potknięć i porażek. A może - nadopiekuńczość, podcinanie skrzydeł, krytyka, brak wiary w nasze możliwości.
Konsekwencje błędów wychowawczych naszych rodziców nie zawsze są brzemieniem, który tylko my – jako już dorośli ludzie niesiemy przez nasze życie. Czasami jak bumerang powracają one do nich w najmniej spodziewanym momencie.
We wczorajszym poście „Terapeutka” nawiązałyśmy do niezwykłego kryminału psychologicznego Bev Thomas o tym samym tytule. Książka przedstawia dramat kobiety, która od swojego dzieciństwa niosła balast, który niewątpliwie wpłynął na jej postawę wychowawczą wobec swojego syna, a ostatecznie doprowadził do dramatu.
*„Samodzielność była tym, czego pragnęłam najbardziej na świecie dla swoich dzieci, ponieważ mi samej było bardzo trudno to osiągnąć. W czasach mojego dzieciństwa niejasne zasady wychowania dzieci stały się jeszcze bardziej mętne ze względu na otwartą butelkę ginu. Sama musiałam przekopać ścieżkę poprzez chaos. Byłam dobra, pomocna, ale nie miałam pojęcia, kim jestem. Byłam jak mały skałoczep, unoszący się na otwartych morskich wodach, rozpaczliwie szukający skały, do której mógłby przywrzeć…”
Pomimo, iż Ruth – główna bohaterka „Terapeutki” - pragnęła samodzielności dla swoich dzieci, nie umiała być matką dającą jednemu z nich płaszczyznę do rozwoju. Nie pozwalała mu być samodzielną jednostką. Ciężko jej było wcielić w życie słowa męża: *„Nasza rola rodziców nie polega na usuwaniu jego lęków i tłumaczeniu mu, że wszystko jest w porządku. Musimy unieść te uczucia wraz z nim, żeby on sam nauczył się sobie z nimi radzić.” Ruth nie potrafiła tego unieść, nie była do tego zdolna. Uważała, że to, co widziała w synu, to była mniejsza, młodsza wersja jej samej. Codziennie wyrywała – jak mówiła - chwasty *„odrzucając je na bok, tylko po to, aby kolejnego dnia znaleźć grunt porośnięty nowymi.”
Nie zawsze tragedia, jak to miało miejsce w przypadku Ruth, otwiera oczy rodziców, czasami potrafią ocknąć się i zrozumieć, iż tylko zgoda na popełnienie błędów, zgoda na samodzielne rozwinięcie skrzydeł przez dziecko, może dać mu prawdziwą wolność i szczęście.
*Cytaty pochodzą z książki Bev Thomas "Terapeutka", Wyd. Filia, 2019
Konsekwencje błędów wychowawczych naszych rodziców nie zawsze są brzemieniem, który tylko my – jako już dorośli ludzie niesiemy przez nasze życie. Czasami jak bumerang powracają one do nich w najmniej spodziewanym momencie.
We wczorajszym poście „Terapeutka” nawiązałyśmy do niezwykłego kryminału psychologicznego Bev Thomas o tym samym tytule. Książka przedstawia dramat kobiety, która od swojego dzieciństwa niosła balast, który niewątpliwie wpłynął na jej postawę wychowawczą wobec swojego syna, a ostatecznie doprowadził do dramatu.
*„Samodzielność była tym, czego pragnęłam najbardziej na świecie dla swoich dzieci, ponieważ mi samej było bardzo trudno to osiągnąć. W czasach mojego dzieciństwa niejasne zasady wychowania dzieci stały się jeszcze bardziej mętne ze względu na otwartą butelkę ginu. Sama musiałam przekopać ścieżkę poprzez chaos. Byłam dobra, pomocna, ale nie miałam pojęcia, kim jestem. Byłam jak mały skałoczep, unoszący się na otwartych morskich wodach, rozpaczliwie szukający skały, do której mógłby przywrzeć…”
Pomimo, iż Ruth – główna bohaterka „Terapeutki” - pragnęła samodzielności dla swoich dzieci, nie umiała być matką dającą jednemu z nich płaszczyznę do rozwoju. Nie pozwalała mu być samodzielną jednostką. Ciężko jej było wcielić w życie słowa męża: *„Nasza rola rodziców nie polega na usuwaniu jego lęków i tłumaczeniu mu, że wszystko jest w porządku. Musimy unieść te uczucia wraz z nim, żeby on sam nauczył się sobie z nimi radzić.” Ruth nie potrafiła tego unieść, nie była do tego zdolna. Uważała, że to, co widziała w synu, to była mniejsza, młodsza wersja jej samej. Codziennie wyrywała – jak mówiła - chwasty *„odrzucając je na bok, tylko po to, aby kolejnego dnia znaleźć grunt porośnięty nowymi.”
Nie zawsze tragedia, jak to miało miejsce w przypadku Ruth, otwiera oczy rodziców, czasami potrafią ocknąć się i zrozumieć, iż tylko zgoda na popełnienie błędów, zgoda na samodzielne rozwinięcie skrzydeł przez dziecko, może dać mu prawdziwą wolność i szczęście.
*Cytaty pochodzą z książki Bev Thomas "Terapeutka", Wyd. Filia, 2019
TERAPEUTKA
Konsekwencje relacji rodzinnych
„Zazwyczaj podczas krótkiego spaceru po kolejnego pacjenta oczyszczam umysł i koncentruję się na tej osobie oraz na procesie, jaki za chwilę ma się rozpocząć (…)
Idę powoli, z rozmysłem wpatrując się w wykładzinę koloru wody w basenie. Mijając schody, podnoszę wzrok i widzę go w poczekalni na końcu korytarza. Zatrzymuję się i wpatruję w niego. Wszystko inne nagle przestaje istnieć. Siedzi zgarbiony na krześle przy drzwiach, z głową ukrytą w dłoniach. Włosy zwisają mu między palcami. Słyszę, jak z moich ust wydobywa się dźwięk – coś w rodzaju stłumionego okrzyku, a potem unosi mnie delikatnie fala emocji. Czuję się lekka, jakbym lewitowała (...) Podchodzę bliżej i widzę jego kufajkę. Tę, którą kupiliśmy mu na Gwiazdkę. Tę z tartanowym podbiciem. Serce wali mi w piersi niczym młotem. Ma nową koszulę, której nie poznaję, a na kolanach trzyma czerwony plecak. No i te martensy na nogach. Zawsze czarne. Ich widok wywołuje u mnie uśmiech. Witaj, Tom, myślę, a może mówię to na głos. Moja pierś unosi się i opada. Ruszam niezgrabnym truchtem, płosząc pozostałych pacjentów w poczekalni. Niektórzy z nich spoglądają na mnie – między nimi jest Tom. Kiedy podnoszę głowę, czuję tępy ból – nagły, jakby ktoś uderzył mnie w splot słoneczny. To nie on.”*
Spotkanie terapeuty i pacjenta. Spotkanie, które zmieniło życie obojga, stając się początkiem ich dramatu. Historia opisana przez Bev Thomas – psychologa z 25 – letnim doświadczeniem w pracy z pacjentami po przeżyciu traum. Historia ukazująca ciężar odpowiedzialności, który niosą na swoich barkach ludzie pomagający na co dzień pacjentom, a sami dźwigający brzemię własnych emocji i doświadczeń, od których nie zawsze mogą uciec.
Bev Thomas w książce „Terapeutka” przenosi nas w zawodowe i prywatne życie Ruth Harland. Czytając powieść, stajemy się niejako towarzyszami głównej bohaterki obserwującymi przeplatanie się tych dwóch wymiarów jej życia. Ruth staje nam się bliska dzięki autentyczności przeżyć, których wraz nią, czytając, doświadczamy. Poznajemy profesjonalistkę, podchodzącą niezwykle odpowiedzialnie, sumiennie i z zaangażowaniem do swojej pracy, w której pomaga ludziom, w życiu których trauma pozostawiła uczucie lęku przed groźnym światem. Ruth - jako terapeutka pomaga im, ale, jak się okazuje, sama nie jest nadczłowiekiem i boryka się z ciężarem osobistych dramatów, które cieniem kładą się na jej życiu zawodowym.
Idę powoli, z rozmysłem wpatrując się w wykładzinę koloru wody w basenie. Mijając schody, podnoszę wzrok i widzę go w poczekalni na końcu korytarza. Zatrzymuję się i wpatruję w niego. Wszystko inne nagle przestaje istnieć. Siedzi zgarbiony na krześle przy drzwiach, z głową ukrytą w dłoniach. Włosy zwisają mu między palcami. Słyszę, jak z moich ust wydobywa się dźwięk – coś w rodzaju stłumionego okrzyku, a potem unosi mnie delikatnie fala emocji. Czuję się lekka, jakbym lewitowała (...) Podchodzę bliżej i widzę jego kufajkę. Tę, którą kupiliśmy mu na Gwiazdkę. Tę z tartanowym podbiciem. Serce wali mi w piersi niczym młotem. Ma nową koszulę, której nie poznaję, a na kolanach trzyma czerwony plecak. No i te martensy na nogach. Zawsze czarne. Ich widok wywołuje u mnie uśmiech. Witaj, Tom, myślę, a może mówię to na głos. Moja pierś unosi się i opada. Ruszam niezgrabnym truchtem, płosząc pozostałych pacjentów w poczekalni. Niektórzy z nich spoglądają na mnie – między nimi jest Tom. Kiedy podnoszę głowę, czuję tępy ból – nagły, jakby ktoś uderzył mnie w splot słoneczny. To nie on.”*
Spotkanie terapeuty i pacjenta. Spotkanie, które zmieniło życie obojga, stając się początkiem ich dramatu. Historia opisana przez Bev Thomas – psychologa z 25 – letnim doświadczeniem w pracy z pacjentami po przeżyciu traum. Historia ukazująca ciężar odpowiedzialności, który niosą na swoich barkach ludzie pomagający na co dzień pacjentom, a sami dźwigający brzemię własnych emocji i doświadczeń, od których nie zawsze mogą uciec.
Bev Thomas w książce „Terapeutka” przenosi nas w zawodowe i prywatne życie Ruth Harland. Czytając powieść, stajemy się niejako towarzyszami głównej bohaterki obserwującymi przeplatanie się tych dwóch wymiarów jej życia. Ruth staje nam się bliska dzięki autentyczności przeżyć, których wraz nią, czytając, doświadczamy. Poznajemy profesjonalistkę, podchodzącą niezwykle odpowiedzialnie, sumiennie i z zaangażowaniem do swojej pracy, w której pomaga ludziom, w życiu których trauma pozostawiła uczucie lęku przed groźnym światem. Ruth - jako terapeutka pomaga im, ale, jak się okazuje, sama nie jest nadczłowiekiem i boryka się z ciężarem osobistych dramatów, które cieniem kładą się na jej życiu zawodowym.
„Ludzie przynoszą do nas bardzo bolesne przeżycia, które mogą skrzywić postrzeganie świata. Sprawić, że człowiek zaczyna wierzyć, iż te rzeczy są czymś normalnym”* - Tymi słowami Ruth wprowadza stażystkę w zadania terapeuty, który ma pomóc pacjentom w odzyskaniu wiary w to, że pomimo druzgocących doświadczeń, świat jest, generalnie rzecz biorąc, dobrym miejscem. Terapeutka przekonuje dziewczynę, że możliwe jest odzyskanie wiary pacjenta w to, że życie jego jest bezpieczne, poukładane i przewidywalne. Ruth pomaga przez lata powrócić ludziom po traumie do rzeczywistości, w której znów mogą żyć. Ale jak się okazuje, ona sama nie czuje się bezpiecznie w świecie, który wymknął jej się spod kontroli. Dramat rodzinny wpływa na wszystkie obszary jej życia i nie daje o sobie zapomnieć ani na chwilę.
Jedno spotkanie, które zmieniło tak wiele… Czytając książkę, przekonujemy się, że doświadczona psycholog nie potrafi na każdego pacjenta patrzeć jak na nagie płótno, na którym to „on powinien namalować obraz, który w sobie nosi.”* Dostrzegamy, że wiedza, doświadczenie, profesjonalizm ustępują w momencie, gdy do głosu dochodzą skrajnie trudne emocje. Ruth, która do tej pory stawianie granic traktowała jako swoją dewizę, której reguły dawały poczucie bezpieczeństwa umożliwiające pracę, tworząc ramę wokół bardzo skomplikowanego i bezładnego obrazu, nagle zaczyna wychodzić poza nią…
Pojawienie się Dana - młodego pacjenta, w którym Ruth widzi zaginionego syna, powoduje, że zaczyna odczuwać brak kontroli. Słowa wypowiedziane przez niego „Czuję się, jakby ktoś zabrał mi mój świat i obrócił go do góry nogami”*, można włożyć również w usta doświadczonej terapeutki. Obserwując pacjenta, który demonstruje swoje życie jako kulę ustawioną na czubku swojego palca, która gwałtownie przyspiesza, powodując w nim bezsilność i brak kontroli, można przypuszczać, że Ruth widzi również swoje życie i własne miotające nią emocje.
Jedno spotkanie, które zmieniło tak wiele… Czytając książkę, przekonujemy się, że doświadczona psycholog nie potrafi na każdego pacjenta patrzeć jak na nagie płótno, na którym to „on powinien namalować obraz, który w sobie nosi.”* Dostrzegamy, że wiedza, doświadczenie, profesjonalizm ustępują w momencie, gdy do głosu dochodzą skrajnie trudne emocje. Ruth, która do tej pory stawianie granic traktowała jako swoją dewizę, której reguły dawały poczucie bezpieczeństwa umożliwiające pracę, tworząc ramę wokół bardzo skomplikowanego i bezładnego obrazu, nagle zaczyna wychodzić poza nią…
Pojawienie się Dana - młodego pacjenta, w którym Ruth widzi zaginionego syna, powoduje, że zaczyna odczuwać brak kontroli. Słowa wypowiedziane przez niego „Czuję się, jakby ktoś zabrał mi mój świat i obrócił go do góry nogami”*, można włożyć również w usta doświadczonej terapeutki. Obserwując pacjenta, który demonstruje swoje życie jako kulę ustawioną na czubku swojego palca, która gwałtownie przyspiesza, powodując w nim bezsilność i brak kontroli, można przypuszczać, że Ruth widzi również swoje życie i własne miotające nią emocje.
Jako czytelnicy widzimy, że relacja terapeuta - pacjent zaczyna wymykać się spod kontroli osobie do tej pory słynącej z opanowania i profesjonalizmu. Ruth przekracza z każdą sesją kolejne granice. Sama mówi „Nie jestem pewna, które emocje należą do mnie, a które do niego, nie potrafię znaleźć żadnych słów. Mam wrażenie, że zostanę i muszę biec, żeby go dogonić .”* To prawda, czytając, mamy wrażenie, że to właśnie Dan dyktuje tempo, a my wraz z Ruth próbujemy dotrzymać mu kroku, tym samym tracąc grunt pod nogami…
Więcej nie zdradzę… Powiedzieć mogę tylko, że książkę czytałam z wielkim zaangażowaniem.. Bev Thomas do ostatnich stron trzymała mnie jako czytelniczkę w napięciu, pokazując i dając odczuć dramat bohaterki. Moim zdaniem powieść niesie olbrzymi ładunek emocjonalny. Dużym jej atutem jest realistyczne odtworzenie środowiska, w jakim poruszają się na co dzień psychoterapeuci. Autorka zadbała też o rzetelne rysy psychologiczne swoich postaci i wytłumaczyła w jasny i przystępny sposób mechanizmy ich zachowania. Ciężko mi było oderwać się od lektury, gdyż zostałam zaangażowana w życie jej bohaterów bez reszty. Warto, bym dodała, że w tle akcji pokazane są wspomnienia bohaterki ukazujące jej doświadczenia macierzyńskie i wielki dramat rodzinny. Tak więc poza niewątpliwie istotnym problemem relacji pacjent – terapeuta, Bev Thomas porusza inną bardzo ważną relację: rodzic - dziecko. Pokazuje konsekwencje błędów rodzicielskich, które mogą kosztować drogo zarówno jedną, jak i drugą stronę i być przyczyną wielu tragedii.
Jestem przekonana, że osoby, które sięgną po ten thriller psychologiczny, nie będą żałowały ani minuty spędzonej na jego czytaniu.
Na zakończenie przytoczę zdanie z książki, które powinno stanowić dla nas rodziców przesłanie:
„Jest to mój rodzaj zgody na odejście. Mam nadzieję, że jeśli pozwolę mu odejść, pewnego dnia być może odnajdzie drogę powrotną do domu. Do mnie.”*
*Fragment i cytaty pochodzą z książki Bev Thomas "Terapeutka", Wyd. Filia, 2019
Więcej nie zdradzę… Powiedzieć mogę tylko, że książkę czytałam z wielkim zaangażowaniem.. Bev Thomas do ostatnich stron trzymała mnie jako czytelniczkę w napięciu, pokazując i dając odczuć dramat bohaterki. Moim zdaniem powieść niesie olbrzymi ładunek emocjonalny. Dużym jej atutem jest realistyczne odtworzenie środowiska, w jakim poruszają się na co dzień psychoterapeuci. Autorka zadbała też o rzetelne rysy psychologiczne swoich postaci i wytłumaczyła w jasny i przystępny sposób mechanizmy ich zachowania. Ciężko mi było oderwać się od lektury, gdyż zostałam zaangażowana w życie jej bohaterów bez reszty. Warto, bym dodała, że w tle akcji pokazane są wspomnienia bohaterki ukazujące jej doświadczenia macierzyńskie i wielki dramat rodzinny. Tak więc poza niewątpliwie istotnym problemem relacji pacjent – terapeuta, Bev Thomas porusza inną bardzo ważną relację: rodzic - dziecko. Pokazuje konsekwencje błędów rodzicielskich, które mogą kosztować drogo zarówno jedną, jak i drugą stronę i być przyczyną wielu tragedii.
Jestem przekonana, że osoby, które sięgną po ten thriller psychologiczny, nie będą żałowały ani minuty spędzonej na jego czytaniu.
Na zakończenie przytoczę zdanie z książki, które powinno stanowić dla nas rodziców przesłanie:
„Jest to mój rodzaj zgody na odejście. Mam nadzieję, że jeśli pozwolę mu odejść, pewnego dnia być może odnajdzie drogę powrotną do domu. Do mnie.”*
*Fragment i cytaty pochodzą z książki Bev Thomas "Terapeutka", Wyd. Filia, 2019
POLECAMY:
NOWOŚĆ! Ewa Klepacka - Gryz "Metamorfoza, czyli terapia jednego spotkania. Czuję, myślę, zmieniam." Wydawnictwo Zwierciadło Premiera: 11 września 2019 CZYTAJ WIĘCEJ>> |
ŻEBY NIE ZJADŁ WAS STRES
Jak pokonać stres w związku?
Każdy stres niesie – mniejsze lub większe - konsekwencje dla wzajemnych relacji. O tym, czy stres zawsze prowadzi do katastrofy w związku pisałyśmy kilka dni temu w poście „Trzęsienie ziemi w związku” Przykłady, jakie w nim opisałyśmy pokazują, że jednak nie do końca jest prawdą mit: „Stres jest zły dla związków”. Analizą tego mitu zajmował się autor książki „Bliskie związki”* - Matthew D. Johnson. Na podstawie wielu badań stwierdził, że „chociaż stres łączony jest z wieloma problematycznymi sytuacjami, może też sprawić, że para się do siebie zbliży”.
Jak więc to zrobić, aby stres, który wdziera się do naszego życia i do związków również nie zniszczył ich? Potencjalnych stresorów jest mnóstwo, ale dziś przytoczymy wpływ stresujących czynników związanych z pracą zawodową.
I tak stres w pracy jak mówią badania powoduje częstsze wycofywanie się i złość w małżeństwie (dotyczy to zarówno mężczyzn, jak i kobiet). Wycofywanie się i czas spędzony samotnie mogą obniżyć poziom stresu, w przeciwnym wypadku w relacji pojawi się złość. Nie są to szczególnie zaskakujące wyniki, ale pamiętanie o nich i stosowanie w codziennym życiu zaoszczędziłoby wielu niepotrzebnych emocji. Jeśli bowiem jeden z partnerów usilnie próbuje wspierać zestresowanego oraz omawiać z nim jego dzień zaraz po powrocie z pracy, może w odpowiedzi spotkać się z jego irytacją i gniewnymi reakcjami.
Wyniki te mogą uzasadniać, dlaczego wielu mężów i ojców można po pracy często spotkać samych i z dala od rodziny. Może więc dobrym pomysłem jest pozwolić zestresowanemu partnerowi na chwilę samotności – pozwolić mężowi zaszyć się z gazetą w fotelu, zrobić żonie kawę i pozwolić na relaksującą kąpiel, albo pozwolić zestresowanej osobie wyjść z psem na spacer, czy pobiegać? Zredukuje to jej stres i z dużym prawdopodobieństwem po powrocie nie będzie się złościć.
Jedna ze znanych nam par świadoma powyższych reakcji na stres umówiła się, że zawsze po ciężkim dniu w pracy będą o tym informować domowników, aby ci, ich ewentualnej złości nie interpretowali osobiście i nie obrażali się, nie wchodzili w dyskusję itd. To drugi z dobrych pomysłów jak radzić sobie ze stresem partnera (poza zgodą na czasowe „odosobnienie”).
A może macie jakieś swoje wypracowane sposoby jak radzić sobie w podobnych sytuacjach? 😊
*"Bliskie związki. 25 największych mitów." Matthew D. Johnson, Wyd. PWN, 2019
Jak więc to zrobić, aby stres, który wdziera się do naszego życia i do związków również nie zniszczył ich? Potencjalnych stresorów jest mnóstwo, ale dziś przytoczymy wpływ stresujących czynników związanych z pracą zawodową.
I tak stres w pracy jak mówią badania powoduje częstsze wycofywanie się i złość w małżeństwie (dotyczy to zarówno mężczyzn, jak i kobiet). Wycofywanie się i czas spędzony samotnie mogą obniżyć poziom stresu, w przeciwnym wypadku w relacji pojawi się złość. Nie są to szczególnie zaskakujące wyniki, ale pamiętanie o nich i stosowanie w codziennym życiu zaoszczędziłoby wielu niepotrzebnych emocji. Jeśli bowiem jeden z partnerów usilnie próbuje wspierać zestresowanego oraz omawiać z nim jego dzień zaraz po powrocie z pracy, może w odpowiedzi spotkać się z jego irytacją i gniewnymi reakcjami.
Wyniki te mogą uzasadniać, dlaczego wielu mężów i ojców można po pracy często spotkać samych i z dala od rodziny. Może więc dobrym pomysłem jest pozwolić zestresowanemu partnerowi na chwilę samotności – pozwolić mężowi zaszyć się z gazetą w fotelu, zrobić żonie kawę i pozwolić na relaksującą kąpiel, albo pozwolić zestresowanej osobie wyjść z psem na spacer, czy pobiegać? Zredukuje to jej stres i z dużym prawdopodobieństwem po powrocie nie będzie się złościć.
Jedna ze znanych nam par świadoma powyższych reakcji na stres umówiła się, że zawsze po ciężkim dniu w pracy będą o tym informować domowników, aby ci, ich ewentualnej złości nie interpretowali osobiście i nie obrażali się, nie wchodzili w dyskusję itd. To drugi z dobrych pomysłów jak radzić sobie ze stresem partnera (poza zgodą na czasowe „odosobnienie”).
A może macie jakieś swoje wypracowane sposoby jak radzić sobie w podobnych sytuacjach? 😊
*"Bliskie związki. 25 największych mitów." Matthew D. Johnson, Wyd. PWN, 2019
POLECAMY:
NOWOŚĆ! Matthew D. Johnson "Bliskie związki. 25 największych mitów." Wydawnictwo: PWN PREMIERA: 20 WRZEŚNIA 2019 CZYTAJ WIĘCEJ>> |
GDZIE CI FACECI?
Kryzys męskości?
Czy nadal mianem „słabej płci” powinniśmy określać kobiety? Co dzieje się współcześnie z mężczyznami? Czy może powoli role się odwracają? Jeden z najpopularniejszy psychologów ostatnich lat Philip Zimbardo (ostatnio w formie książkowej ukazała się nakładem PWN jego biografia*) zastanawia się, czy nie grozi nam upadek męskości?
Według psychologa młodzi mężczyźni rezygnują z dobrego wykształcenia, bo system edukacji promuje uczennice (2/3 studentów w USA to kobiety), gorzej radzą sobie na rynku pracy, mają problemy ze stworzeniem dojrzałej relacji z kobietą, bo nieobecność ojców w wychowaniu i kryzys rodziny pozbawiają ich ważnego wzorca. Opóźniają wyprowadzkę z rodzinnego domu. Mniej dbają o zdrowie i kondycję. Uciekają za to w wirtualną rzeczywistość, poświęcając czas grom komputerowym, gdzie mogą wykazać się hartem ducha, walecznością i bohaterstwem, leżąc na swojej kanapie. Pornografia z kolei nieudolnie zastępuje edukację seksualną i sam seks, bo to czasami łatwiejsze wyjście.
Powszechny dostęp do pornografii i to coraz młodszych osób pogłębia niekorzystne zjawisko, bo Philip Zimbardo twierdzi, że na młodych chłopców wpływ pornografii (np. erotycznych filmów on line) jest wręcz katastrofalny. Ich wyobrażenia i oczekiwania wobec seksu nie będą miały nic wspólnego z rzeczywistością. Jaki obraz miłości będzie miał 15-latek, który np. nigdy nie był sam na sam z kobietą, nigdy się nie całował? Jakie myśli będzie miał na temat własnego ciała, jak nierealistyczne oczekiwania wobec ciała kobiety? Porównuje się z aktorem z filmu i czuje się nic niewarty, niewystarczająco męski. Paradoksem jest, że pornografia będzie go zniechęcała do kobiet. Bo z kobietą trzeba się umówić, porozmawiać, zatańczyć. A świat w komputerze jest prosty - nic nie musisz.
Według psychologa młodzi mężczyźni rezygnują z dobrego wykształcenia, bo system edukacji promuje uczennice (2/3 studentów w USA to kobiety), gorzej radzą sobie na rynku pracy, mają problemy ze stworzeniem dojrzałej relacji z kobietą, bo nieobecność ojców w wychowaniu i kryzys rodziny pozbawiają ich ważnego wzorca. Opóźniają wyprowadzkę z rodzinnego domu. Mniej dbają o zdrowie i kondycję. Uciekają za to w wirtualną rzeczywistość, poświęcając czas grom komputerowym, gdzie mogą wykazać się hartem ducha, walecznością i bohaterstwem, leżąc na swojej kanapie. Pornografia z kolei nieudolnie zastępuje edukację seksualną i sam seks, bo to czasami łatwiejsze wyjście.
Powszechny dostęp do pornografii i to coraz młodszych osób pogłębia niekorzystne zjawisko, bo Philip Zimbardo twierdzi, że na młodych chłopców wpływ pornografii (np. erotycznych filmów on line) jest wręcz katastrofalny. Ich wyobrażenia i oczekiwania wobec seksu nie będą miały nic wspólnego z rzeczywistością. Jaki obraz miłości będzie miał 15-latek, który np. nigdy nie był sam na sam z kobietą, nigdy się nie całował? Jakie myśli będzie miał na temat własnego ciała, jak nierealistyczne oczekiwania wobec ciała kobiety? Porównuje się z aktorem z filmu i czuje się nic niewarty, niewystarczająco męski. Paradoksem jest, że pornografia będzie go zniechęcała do kobiet. Bo z kobietą trzeba się umówić, porozmawiać, zatańczyć. A świat w komputerze jest prosty - nic nie musisz.
Na dodatek my kobiety nie ułatwiamy sprawy mężczyznom. Dobrze wykształcone, zaradne, zarabiające, samodzielne, radzące sobie. Część z nas może utrzymać się samodzielnie, nie jest potrzebna dodatkowa pensja w budżecie domowym, by wynająć, kupić mieszkanie i przeżyć miesiąc. Nie chodzi o to, żebyśmy były zależne, bezbronne i nieporadne, ale abyśmy dały pole, na którym liczymy na wsparcie mężczyzny. Gdzie ma szanse się wykazać, być ważny, doceniany. Bo uznanie i odnoszenie sukcesów jest jedną z istotnych potrzeb mężczyzny. A przy silnych kobietach można wpaść w kompleksy. Rozumiecie teraz, dlaczego fajni mężczyźni wybierają przysłowiowe „szare myszki”, a żonę zamieniają na sekretarkę?
Zimbardo zwraca przy tym uwagę na pewien paradoks. Mimo zachodzących zmian kobiety nie zmieniły swojego wzorca męskości. Nadal chciałyby widzieć mężczyznę w dwóch archetypicznych rolach: „wojownika” (choćby korporacyjnego, który odnosi sukces w biznesie) albo „żywiciela”, który kiedyś polował na mamuty, a dziś przynosi do domu wypchany portfel. Zamieszanie w tym wszystkim robi fakt, że kobiety nie przyznają się do tego, chyba nawet przed sobą, mówiąc: „Chciałabym troskliwego, opiekuńczego męża, który zadba o dzieci, zrobi pranie”. A to sprzeczność z ich wewnętrznymi pragnieniami.
P. Zimbardo mówi, że skoro 2/3 studentów w USA to kobiety, to nie wszystkie z nich znajdą partnera z wyższym wykształceniem. Jeśli dobrze zarabiają, to nie zaimponuje im kolega z działu, a lepiej zarabiający dyrektor działu jest tylko jeden, podobnie jak prezes firmy. Gdzie więc znaleźć odpowiedniego kandydata na męża? Pytanie zostaje otwarte.
Philip Zimbardo nigdy nie bał się trudnych tematów, ostatnio analizuje problemy męskości, wcześniej dużo czasu poświęcił zastanawianiu się nad tym, dlaczego zwyczajni ludzie stają się potworami (efekt Lucyfera). Czasami jego opinie mogą nas szokować, ale i motywują do refleksji. Nikogo nie pozostawia obojętnym i na pewno nie jest nudnym naukowcem. Wychował się w sycylijsko-amerykańskiej rodzinie w czasach wielkiego kryzysu. W dzieciństwie doświadczył biedy, poważnie chorował i blisko rok spędził w szpitalu. Ze względu na swoje pochodzenie koledzy w szkole traktowali go jako członka sycylijskiej mafii i wykluczyli z grupy. Jedyną w swoim rodzaju biografię psychologa – zapis siedmiu rozmów z P. Zimbardo – przygotował Daniel Hartwig, książka nosi tytuł „Zimbardo”*.
POWIĄZANE ARTYKUŁY:
Tamtego lata
10 sposobów, by zawalczyć o siebie
Podróż przez swój czas
*”Zimbardo” - D.Hartwig i P.Zimbardo, Wyd. PWN, 2019
Zimbardo zwraca przy tym uwagę na pewien paradoks. Mimo zachodzących zmian kobiety nie zmieniły swojego wzorca męskości. Nadal chciałyby widzieć mężczyznę w dwóch archetypicznych rolach: „wojownika” (choćby korporacyjnego, który odnosi sukces w biznesie) albo „żywiciela”, który kiedyś polował na mamuty, a dziś przynosi do domu wypchany portfel. Zamieszanie w tym wszystkim robi fakt, że kobiety nie przyznają się do tego, chyba nawet przed sobą, mówiąc: „Chciałabym troskliwego, opiekuńczego męża, który zadba o dzieci, zrobi pranie”. A to sprzeczność z ich wewnętrznymi pragnieniami.
P. Zimbardo mówi, że skoro 2/3 studentów w USA to kobiety, to nie wszystkie z nich znajdą partnera z wyższym wykształceniem. Jeśli dobrze zarabiają, to nie zaimponuje im kolega z działu, a lepiej zarabiający dyrektor działu jest tylko jeden, podobnie jak prezes firmy. Gdzie więc znaleźć odpowiedniego kandydata na męża? Pytanie zostaje otwarte.
Philip Zimbardo nigdy nie bał się trudnych tematów, ostatnio analizuje problemy męskości, wcześniej dużo czasu poświęcił zastanawianiu się nad tym, dlaczego zwyczajni ludzie stają się potworami (efekt Lucyfera). Czasami jego opinie mogą nas szokować, ale i motywują do refleksji. Nikogo nie pozostawia obojętnym i na pewno nie jest nudnym naukowcem. Wychował się w sycylijsko-amerykańskiej rodzinie w czasach wielkiego kryzysu. W dzieciństwie doświadczył biedy, poważnie chorował i blisko rok spędził w szpitalu. Ze względu na swoje pochodzenie koledzy w szkole traktowali go jako członka sycylijskiej mafii i wykluczyli z grupy. Jedyną w swoim rodzaju biografię psychologa – zapis siedmiu rozmów z P. Zimbardo – przygotował Daniel Hartwig, książka nosi tytuł „Zimbardo”*.
POWIĄZANE ARTYKUŁY:
Tamtego lata
10 sposobów, by zawalczyć o siebie
Podróż przez swój czas
*”Zimbardo” - D.Hartwig i P.Zimbardo, Wyd. PWN, 2019
POLECAMY:
NOWOŚĆ!
"ZIMBARDO w rozmowie z Danielem Hartwigiem" przełożyła Olga Siara Wydawnictwo PWN PREMIERA: 12 WRZEŚNIA 2019 |
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
REKLAMA:
piszcie do nas na adres:
psychologiaprzykawie@gmail.com
piszcie do nas na adres:
psychologiaprzykawie@gmail.com