POLECAMY:
JAK SIĘ WYPLĄTAĆ Z SIECIUzależnienie od internetuWe wczorajszym poście "Slow life w wielkim mieście" pisałyśmy o konsekwencjach życia w ciągłym pędzie i stresie. Dzisiaj udostępniamy fragment z książki Natalii Kraus w którym podpowiada jak „odłączyć się od sieci”. „W moim poprzednim życiu, aby zadzwonić do koleżanki, biegłam do budki telefonicznej na skrzyżowaniu. A jeśli okazywało się, że nie działa w niej telefon, bo ktoś urwał kabel od słuchawki, to 2 km dalej była następna budka. Wiadomości oglądałam w telewizji, a mieszkania do wynajęcia szukałam w gazecie. Takiej drukowanej. I nie było to sto lat temu. A dziś? Czy jesteśmy w stanie przeżyć choć jeden dzień bez netu? Nazywam się Natalia Kraus i też byłam uzależniona od sieci. Dwadzieścia lat temu spędzałam każdą wolną chwilę na świeżym powietrzu, jeździłam na rowerze, skakałam w gumę, w linkę , no i oczywiście czytałam mnóstwo książek. Coś trzeba było robić w wolnym czasie, a takie pojęcie jak tablet i smartfon jeszcze nie istniały. Być może właśnie dlatego poszłam na polonistykę i zostałam redaktorem. Ważne było, czy twoje Wigry 3 są szybsze od hulajnogi koleżanki z końca ulicy i czy potrafisz przeskoczyć przez gumę uniesioną na wysokość ramion. Jeśli chciałaś się dowiedzieć, co słychać u kumpeli, trzeba było się z nią po prostu spotkać. Dziwne, co? Nie pogadać na Messengerze, tylko fizycznie się zobaczyć. To dopiero wyzwanie!”* A dzisiaj, wciąż zastanawiamy się , czy „przypadkiem nie przegapiliśmy ważnego maila, wpisu na Facebooku, nowego zdjęcia na Instagramie”*. A jeśli? Czy coś nas ominie? Okazuje się, że nie jest łatwo wyplątać się z sieci, ale jest to możliwe. Natalia Kraus w swojej książce "Slow life w wielkim mieście" zamieściła ćwiczenie, które prezentujemy poniżej. ĆWICZENIE: Odpowiedz na kilka pytań: TAK lub NIE. 1. Gdy budzę się rano, zanim jeszcze wstanę z łózka, sięgam po telefon, aby sprawdzić pogodę, e-maile lub aktualności na Facebooku. 2. Przed wyjściem do pracy sprawdzam w telefonie skrzynkę pocztową. 3. Jeśli jadę komunikację miejską, biorę telefon do ręki i przeglądam Facebooka, gram w grę lub czytam wiadomości w necie. 4. Po włączeniu komputera w pracy najpierw sprawdzam pocztę i przez najbliższą godzinę odpisuje na maile. 5. Gdy chcę sobie zrobić przerwę w pracy, wchodzę na Facebooka lub inne strony w sieci, zamiast przespacerować się przez chwile lub pomedytować. 6. Po powrocie do domu w wolnej chwili włączam komputer i szukam w sieci propozycji w sklepach z ciuchami, nowości sprzedażowych, artykułów, informacji - spędzam na tym dłuższą chwile. 7. Każdego wieczora podsumowuję swój dzień na Facebooku i komentuję posty znajomych. 8. Gdy reszta domowników śpi, ja myszkuję po internecie. 9. Za każdym razem, gdy znajduję się w ciekawym miejscu, robię zdjęcie i melduję się na Facebooku. 10. Na pytania dotyczące wyboru restauracji, godzin otwarcia sklepu, dojazdu w miejsce x odpowiadasz „nie wiem, ale zaraz sprawdzę w internecie”. Jeśli co najmniej 3 razy wpisałaś TAK obok pytania, wykonaj kolejne zadanie. Pomyśl: Jak możesz spędzać czas poza siecią? Oto kilka propozycji: 1. Pójdź na spacer. Podczas przechadzki obserwuj przyrodę, zauważ ludzi, których mijasz. 2. Wyczesz kota lub psa. Zrób to uważnie, powoli, aby zwierzak się nie denerwował. 3. Poćwicz jogę. 4. Przeczytaj książkę. 5. Spotkaj się z koleżanką w przytulnej herbaciarni i zamów np. zieloną herbatę z miodem. 6. Usiądź przy oknie i poobserwuj niebo z filiżanką ciepłego kakao w ręce. 7. Pobaw się dzieckiem klockami LEGO. Przypomnisz sobie czasy, kiedy nie było internetu. 8. Zapytaj najbliższa osobę, jak jej minął dzień, i wysłuchaj z uważnością, nie wtrącaj swoich opowiastek. *Fragmenty pochodzą z książki Natalii Kraus "Slow life w wielkim mieście" POLECAMY:
SLOW LIFE W WIELKIM MIEŚCIEJak zwolnić i zacząć wreszcie żyć?Gdy obudziła się, światło dotknęło boleśnie jej oczu. Nie wiedziała, gdzie jest i co się stało. Po chwili obrazy zaczęły powoli pojawiać się w pamięci. Zaczęły wracać hałasy i emocje dnia, w którym… Lilka nie pamiętała momentu, gdy urwał jej się film. Zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę nie wie, jaki jest dzień i jak długo znajduje się w tej obcej sali, której biel ścian powodował wielkie przerażenie i uświadamiał, że najprawdopodobniej wydarzyło się coś złego. Musiała skończyć projekt, terminy goniły, a ona przecież wszystko chciała mieć dopięte na ostatni guzik. Nie było ważne, że padała z nóg, że zasypiała, stojąc w korku. Goniła, jakby ścigała się z czasem. Wciąż pragnęła więcej, skuteczniej, szybciej. Pięcie się wzwyż było jej życiową dewizą. I o tyle, o ile zdobywanie życiowych szczytów zasługuje na podziw i jest godne naśladowania, w przypadku Liliany było maratonem w tempie sprinterskim bez chwili na odpoczynek, wytchnienie, złapanie dystansu. Ona nie miała czasu na nic poza pracą. Zawsze perfekcyjna, idealna, bez skazy. Leżąc w przerażająco białej szpitalnej sali, zdała sobie sprawę jak kruche jest życie. Jedna chwila, która decyduje o tym, czy będzie miało się jeszcze jedną szansę. Szansę na to, by dostrzec, co w życiu jest najważniejsze. By zauważać wschody i zachody słońca, ukojenie, które przynosi wiejący wietrzyk i piękno oraz zapach kwiatów. Ona nie miała czasu, by cieszyć się życiem. Spała po 4-5 godzin na dobę, ale osiągała kolejne cele. Cele, które zawsze były przez nią zdobywane, ale nie przynosiły szczęścia. Miała poczucie, że jej pociąg odjechał. Straciła szansę na przyjaźń, miłość, na rodzinę. Zdawała sobie sprawę, że rok za rokiem mija w coraz szybszym tempie, a ona jest sama. Leżąc w tej obcej sali, czuła się samotna jak nigdy dotąd. Dotarło do niej, że wiara w to, że kolejny sukces zawodowy, będący spełnieniem marzeń, da wreszcie poczucie szczęścia, już dawno się w niej wypaliła…. Zawsze uważała, że szczęście jest tuż przed nią, za najbliższym zakrętem. Wystarczy jeszcze trochę się postarać i złapie je. Gdy wydawało się, że już je ma, trzyma w swych rękach, okazywało się, że to jeszcze nie to. Wpadła w pułapkę. W pewnym momencie zaczęło brakować jej w tym wiecznym zabieganiu czasu, by być szczęśliwą. Goniła szczęście, a ono z każdym krokiem oddalało się od niej. Czy nie jesteśmy niekiedy podobni do Lilianny? A może żyjemy z osobami, które pędząc do przodu, nie myślą o sensie tego wysiłku? Czy musi wydarzyć się tragedia w postaci choroby, odejścia współmałżonka, problemów z dziećmi, aby otworzyły nam się oczy? „My, ludzie XXI wieku, funkcjonujemy w ciągłym zabieganiu. Wmówiono nam, że szybciej, dalej i więcej są synonimami słowa lepiej. Że musimy tylko trochę więcej pracować, szybciej się przemieszczać i komunikować, sięgać planami dalej niż do przyszłego tygodnia, a staniemy się… Jacy? Właśnie - jacy się staniemy, jeśli będziemy ciągle gonić za niedoścignionymi ideałami? Bardziej spełnieni? Bardziej godni podziwu? Szczęśliwsi? Może ten i ów czerpie przyjemność z nieustannego biegu, ale po prawdzie tacy ludzie to wyjątki. Większość z nas, zabieganych, w głębi duszy pragnie spokoju. Chcemy się zatrzymać. Chcemy opuścić chomikowy kołowrotek, choć na moment stanąć pewnie na własnych nogach, wciągnąć w płuca świeże powietrze, zamknąć oczy i poczuć, jak przepływa przez nas energia. Chcemy, by wystarczyło nam to, co mamy, albo nawet mniej. Pragniemy pozbyć się nadmiaru obowiązków, przedmiotów oraz dążeń, bo czujemy, że <<szybciej, dalej i więcej>> nas przytłacza. Marzymy o tym, by się od nich uwolnić, tylko nie zawsze wiemy jak.”* We wtorek odbyła się premiera książki Natalii Kraus „Slow life w wielkim mieście”. Jej autorka przekonuje nas, że można żyć w zwolnionym tempie, z dala od codziennej bieganiny nawet wówczas, gdy nie mieszkamy w Bieszczadach czy chociażby małym miasteczku. Według niej wszystko zależy od nas i naszego podejścia do życia. Natalia Kraus przekonuje czytelnika, że aby żyć slow nie trzeba dokonywać w życiu spektakularnych rewolucji. Wystarczy po prostu żyć w zgodzie ze sobą, a nie na pokaz. Autorka uważa, że zmianę można całkowicie wkomponować w swój dotychczasowy tryb życia, a jedyne, co na tym możemy „stracić’ - to pozbycie się ciągłego uczucia zagonienia, bólów głowy i potwornego zmęczenia na koniec tygodnia – albo i dnia. Natomiast zyskać możemy więcej czasu na własne przyjemności. Ale jak tego dokonać, skoro nasze życie to wieczny wyścig z czasem? Otóż w książce pokazana jest droga do wprowadzania drobnych przemian, które za jakiś czas zaprocentują i spowodują, że odkryjemy, iż jesteśmy szczęśliwi i wolni. W kolejnych rozdziałach książki możemy przeczytać o tym, jak wprowadzać slow w domu, w pracy, w finansach, w zdrowiu. Poznajemy również plusy minimalizmu, porzucenia miasta i dostarczania sobie drobnych przyjemności. Dowiadujemy się także jak „wyplątać się” z ciągłego bycia on line. Już jutro na naszym blogu znajdziecie receptę na odłączenie się od sieci zaczerpniętą z książki Natalii Kraus. Dzisiaj natomiast przypominamy fragment z „Małego Księcia”. Zatrzymajmy się na chwilę i zastanówmy, czy nie przypominamy „podróżnych”… Może warto zwolnić, spróbować żyć tu i teraz i docenić to, co mamy i gdzie jesteśmy, póki jeszcze jest nasz czas. „Mały Książę w swej wędrówce przez planetę Ziemię spotkał również Zwrotniczego. - Co ty tu robisz?- spytał Mały Książę. - Sortuję podróżnych na paczki po tysiąc sztuk – odpowiedział Zwrotniczy. – Wysyłam w lewo i w prawo pociągi, które ich rozwożą. Oświetlony pociąg pospieszny, hucząc jak grzmot, zatrząsł domkiem Zwrotniczego. - Bardzo się spieszą – powiedział Mały Książę. – Czego oni szukają? - Tego nie wie nawet człowiek prowadzący parowóz – odparł Zwrotniczy. I znowu zagrzmiał oświetlony ekspres, pędzący w przeciwnym kierunku. - Już wracają? – spytał Mały Książę. - To nie ci sami – odpowiedział Zwrotniczy – To wymiana. - Czy było im źle tam, gdzie byli przedtem? - Zawsze się wydaje, że w innym miejscu będzie lepiej – powiedział Zwrotniczy.” *Fragment pochodzi z książki "Slow life w wielkim mieście", Wydawnictwo Sensus, 2020 **Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. POLECAMY:
POLECAMY:
PIĘKNIE ODMIENNIJak uwolnić związek od codziennych sprzeczek i nieporozumień?Wyszła z poczty, trzymając kopertę w rękach. Nie miała wątpliwości, patrząc na charakter pisma, kto był jego nadawcą. Minęło tyle lat, a on nie odpuszczał. To już czwarty raz w tym roku. Gdy przekroczyła próg domu, przypomniała sobie, że dzisiaj jak mało kiedy tak bardzo liczyła na spokojny wieczór. Po tygodniu ciężkiej pracy marzyła o chwili relaksu przy filiżance aromatycznej herbaty. Na stoliku leżała powieść, której losy bohaterów wciągnęły ją bez reszty. Dzisiaj niestety zamiast czytać o perypetiach miłosnych innych ludzi, skazana została na powrót do swojej przeszłości. A miało być tak pięknie… Westchnęła, otwierając kopertę, a przed oczyma przelatywały jej obrazy z ostatnich 6 lat. Pamięta jak wybrała się z Michaliną i Robertem do Torunia. W ostatniej chwili przed wyjazdem dowiedziały się, że ich kompan zaproponował wspólny wypad swojemu przyjacielowi. Co to był za weekend! Nie tylko z powodu wspaniałej atmosfery, ale dzięki temu, że między nią a Rafałem zaczęło coś iskrzyć. Wróciła do domu podekscytowana. Miły, kulturalny, oczytany i nieziemsko przystojny. Potem już wszystko potoczyło się lawinowo. Spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, podróżowali, nawet ze sobą pomieszkiwali i wciąż utwierdzali się w przekonaniu, że są dla siebie stworzeni. Szybko zdecydowali się na ślub, co powodowało zdziwienie wśród przyjaciół Aliny. Nie do końca podzielali jej zachwyt. Uważali, że nie ma się gdzie spieszyć, że warto jeszcze się poobserwować i dotrzeć. Ona nie chciała o tym słyszeć. Uważała, że szkoda życia, skoro ono postawiło przed nią taką szansę na szczęście i chce z niego czerpać garściami już teraz, nie czekając na nic. Przeszedł ją dreszcz, gdy spojrzała na pierwsze słowa listu. Wiedziała, że Rafał zawsze wiedział co powiedzieć, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak poruszyć w niej najczulsze struny. Zapatrzona w niego przed sześcioma laty z radością przyjęła pierścionek zaręczynowy już po pięciu miesiącach znajomości. Wówczas czuła się jak w bajce z tysiąca i jednej nocy… To był sen, z którego nie chciała się przebudzić. Byli jak dwie połówki jabłka, współgrali ze sobą, dogadywali się w pół zdania. A może po prostu patrzyła na niego wtedy przez różowe okulary? "Owe okulary to mechanizm idealizacji, którego uruchomienie jest jedną z typowych reakcji w obliczu miłości. Idealizacja to proces polegający na nieświadomym rozszczepieniu obiektu miłosnego na dwie części (dobrą i złą), a następnie zaprzeczeniu istnienia tej złej i wyolbrzymieniu dobrej (niedostrzeganie wad, widzenie wyłącznie zalet) (…) Stan ten nie jest związkowi dany na zawsze — w pewnym momencie różowe okulary spadają i zaczynamy dostrzegać, że pokochaliśmy nie bóstwo, a zwykłego człowieka z wadami i zaletami.”* Po ślubie różowe okulary szybko Alinie zaczęły spadać z oczu. To, co wcześniej ją w Rafale bawiło, zaczęło coraz bardziej drażnić. Ona perfekcjonistka, on – bałaganiarz, ona lubiąca spędzać aktywnie czas, on – leń leżący całymi popołudniami na kanapie, ona – romantyczka ceniąca chwile we dwoje, on – ekstrawertyk uwielbiający towarzystwo. Dlaczego tego nie dostrzegła wcześniej? Dlaczego patrząc na swoich przyszłych teściów, nie wiedziała, jaki bagaż doświadczeń gromadzonych latami żyjąc w takim toksycznym domu, Rafał może przenieść do ich związku? Co powodowało, że nie czuła niepokoju, obserwując role, w jakich funkcjonowali jego rodzice? Otóż „etap zauroczenia to wodospad pozytywnych emocji, nieustanny wyrzut endorfin, stan niczym na haju. Oboje właściwie nie muszą się starać, a i tak jest fantastycznie. On jest cudowny, ona doskonała. Wad żadnych nie widać.”* Aż do czasu, gdy… Małżeństwo Aliny i Rafała rozsypało się jak domek z kart. Tak szybko jak postanowili być razem, tak szybko zapadła decyzja o rozstaniu. Wzajemnym oskarżeniom i pretensjom nie było końca. Czuli się oszukani, poranieni i postanowili się rozstać. Nie dali sobie szansy na spokojne rozmowy i dotarcie. Rafał bardzo szybko tego pożałował i nieustanie od czasu rozwodu pisał do Aliny, błagając o możliwość dania sobie nawzajem drugiej szansy. Wkrótce po rozstaniu przenalizował swoje życie i zrozumiał, że ciągnął za sobą „walizę z poturbowaną zawartością”*, w której taszczył „ nie tylko uzbierane dobra materialne, ale także — a może nawet przede wszystkim — rodzinne dziedzictwo. Schemat miłości, jaki zaszczepili w nim rodzice, wyobrażenia i przekonania o tym, jaki powinien być dobry związek, jakie role przypadają w nim kobiecie, a jakie mężczyźnie, na ile swobody możemy sobie pozwolić, a na ile kurczowo trzymać się zasad i norm wpojonych w okresie młodości.”* Po utracie Aliny zrozumiał wiele. Zdał sobie sprawę, że powielał zachowania rodziców, które wcześniej go potwornie raniły i wyprowadzały z równowagi. Ale niestety było już późno, choć obiecał sobie, że nie przestanie walczyć. Wiele związków boryka się z podobnymi problemami, na jakie napotkali na początku swojej wspólnej drogi Alina i Rafał. Zarówno dla nich, jak i dla osób, które nie związały się jeszcze na dobre i złe z drugim człowiekiem, została napisana rewelacyjna książka „Pięknie odmienni”, która naszym zdaniem stanie się wkrótce bestsellerem. Jej autorki Monika Janiszewska i Katarzyna Kucewicz pokazują czytelnikowi:
Autorki przekonują nas, że „Każda strona ma swoje nawyki, przyzwyczajenia, rytuały. Jedne tkwią korzeniami głęboko, w domu rodzinnym, inne zostały nabyte w okresie bycia singlem. Jedne bywają obrzydliwe, inne — kłopotliwe, jeszcze inne — żenujące. Każdy z nich potrafi jednak nabruździć w związku, osłabić go, sprawić, że partner poczuje się dotknięty, zawiedziony, rozczarowany. I co dalej? Można okopać się na swoim stanowisku w myśl zasady <<moje jest mojsze>> i działać w kontrze do partnera, na przeciwległym biegunie. Można też wyjść partnerowi naprzeciw i ustalić z nim, jakie rytuały, zachowania czy sposób spędzania wolnego czasu będą akceptowalne dla obu stron. Warto wspólnie ustalić, co jesteśmy w stanie odpuścić, a czego absolutnie nigdy nie zdzierżymy. Czy będzie to łatwe? Niekoniecznie. Czy będzie przykre? Czasami. Czy przyniesie pozytywny efekt? Jeśli obie strony będą ze sobą szczere, a zarazem otwarte na odmienność partnera, to w dużej mierze tak.”* W książce „Pięknie odmienni” poznajemy sześćdziesiąt par, które borykają się z problemami. Przepełniona jest ona wieloma anegdotami, a przy każdej z nich podane są wskazówki i rozwiązania, jakie można zastosować w praktyce oraz przykładowe kompromisy. Wszystko to jest okraszone humorem i sporą dawką dystansu do codziennych potyczek. Jak piszą autorki „Nie ma tu porad <<jedynie słusznych>> ani <<prawd objawionych>>. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że każdy związek rządzi się swoimi prawami i ma inną dynamikę. Dajemy delikatne sugestie i zachęcamy do działania. Bo, niestety, on się nie domyśli i bez wyraźnego sygnału nie wychyli się zza gazety czy też nie wyrzuci do kubła torebek po herbacie.”* Poniżej przedstawiamy receptę na wyjście z sytuacji, gdy jako para znaleźliście się na dwóch biegunach. Oczywiście jest ona zaczerpnięta z książki „Pięknie odmienni” 😉 Poniżej do pobrania i wydrukowania :)
*Fragmenty pochodzą z książki "Piękni odmienni", Wydawnictwo Sensus, 2020 **Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. POLECAMY:
DLACZEGO WŁAŚNIE TERAZ?Frustracja, zmęczenie, żal. M. SeligmanZe łzami w oczach spojrzała na zegar. Dobiegała dwudziesta czwarta. Dopiero zasnął. Lekarz tłumaczył, że trzy dni, a szczególnie noce mogą być ciężkie. Inhalacja, smarowanie, oklepywanie… W końcu kaszel ustał. Delikatnie wysunęła jego maleńką rączkę ze swojej dłoni. Nie miała już siły. W uszach brzmiała diagnoza: zapalenie oskrzeli. Który to już raz w ciągu jego czteroletniego życia? Próbowała ogarnąć w myślach jutrzejszy dzień. Dlaczego właśnie teraz? Tak bardzo zależało jej na tej pracy. Przeszła przez sito rekrutacyjne. Wiedziała, jak ważny jest pierwszy tydzień. A tu taka niespodzianka. Oczywiście Marcina w takich sytuacjach nie ma w domu. Tyle razy prosiła, błagała, aby zmienił pracę. Przy jego kwalifikacjach i doświadczeniu to nie jest przecież problem. Dość miała ciągłych nieobecności, szczególnie w takich dniach jak dzisiejszy. Zapalenie oskrzeli… wciąż powracały słowa lekarza. Skąd to się przyplątało? No, tak… Pewnie panie w przedszkolu nie dopilnowały, aby się przebrał. Z pewnością biegał po podwórku, zgrzał się, a potem w mokrej koszulce siedział i tak się „załatwił”. Ale on przecież też mógłby pomyśleć, ma już cztery latka. Boże, to moja wina! Za mało z nim rozmawiam, tłumaczę… W głowie Kasi kotłowały się myśli. Zaparzając herbatę, uświadomiła sobie, że od rana nic nie jadła. Ale to nie jest ważne. Jak ja ogarnę jutrzejszy dzień? – pomyślała z przerażeniem. Pierwszy dzień w nowej pracy. W głowie zaczęła układać plan, ale wciąż powracały dręczące myśli. Jak ja dam radę? Wszystko, czego się dotknę, zawsze nie wychodzi. Nigdy nie jestem w stanie zapanować na tym życiowym chaosem. Jestem do niczego. A jutro jak ja temu podołam? W tym momencie uśmiechnęła się resztką sił. Dobrze, że jest Ula. Rano przyjedzie i zostanie z Boryskiem, a ja spokojnie odwiozę bliźniaki do szkoły. Co ja bym bez niej zrobiła? – pomyślała. Ula była lekiem na całe zło. Kasia wiedziała, że na nią zawsze może liczyć. Ulka miała od lat dobrą pracę, w której była ceniona. Dzień urlopu nie był dla niej problemem. Jak się nie ma dzieci, to nagłe sytuacje nie wyrastają jak grzyby po deszczu. Idąc spać, pomimo że miała przed sobą jedynie dwie godziny, nie przeklinała już swojego losu. Parę godzin wcześniej miała dość takiego życia, użalała się nad sobą, miała pretensje do siebie, do świata, do Pana Boga. Ale wraz z przywołaniem do świadomości Uli, przypomniała sobie słowa, które usłyszała jakiś czas temu, wypłakując się jak zwykle w jej ramię. „Dziękuj Bogu i losowi za to, co masz. Skup się na tym, co pozytywne, a nie roztrząsaj tego, co złe.” Pamięta, że przyjaciółka zacytowała słowa Fromma. Chodziło w nich o to, że szczęście nie jest dziełem przypadku, ani darem bogów, ale czymś, co każdy musi sam wypracować dla siebie. Ula tłumaczyła Kasi, że tylko od nas zależy, jakie uczucia pielęgnujemy i które dzięki temu z nami zostają. Kasia często roztrząsała niepowodzenia, traktowała je jako coś trwałego, całościowego i globalnego, obwiniając przy tym siebie i innych. Czy nie miała powodów do narzekań? Oczywiście, że miała. Miało jej prawo być ciężko, czuła się przemęczona, sfrustrowana, poddenerwowana. Miała prawo do poczucia żalu, złości i niesprawiedliwości. Ale zapominała, że nasze szczęście zależy w głównej mierze od tego, jak interpretujemy zdarzenia życiowe. Człowiek bowiem, według jednego z twórców psychologii pozytywnej Martina Seligmana, może nauczyć się optymizmu, modyfikując swój styl wyjaśniania zdarzeń. Gdyby Kasia traktowała to zło, które było jej udziałem jako przejściowe i zależne od czynników zewnętrznych, które dzisiaj są , ale jutro może ich nie być, byłoby jej łatwiej. Natomiast ona często zapadała się w sobie, uważając, że jest złą żoną, złą matką i taka postawa rzutowała na jej nastawienie do życia, działając czasem jak samospełniające się proroctwo. Gdyby natomiast pomyślała, że dzisiaj jest ciężko, ale nie będzie to trwało wieki, byłoby jej lżej. Wiadomo, że gdy dzieci są małe, chorują, ale z reguły tylko przez pierwsze lata swojego życia. Gdyby przyszła refleksja dotycząca tego, co pozytywne, gdyby pomyślała, że cudownie, że ma kochanego męża, że mają zdrowie i pracę, a najważniejsze: trojkę cudownych dzieci, świat nabrałby innych barw. Seligman mówi o stylu wyjaśniania, czyli sposobie, w jaki tłumaczymy sobie niepomyślne zdarzenia. Jest on związany z opinią, jaką mamy na swój temat i posiada trzy wymiary: stałość, zasięg i personalizację. Stałość odnosi się do oceny zdarzeń, które są naszym udziałem - jako stałych bądź chwilowych. Kasia uważała, że zawsze ma pecha, że mąż nigdy nie liczy się z jej zdaniem. I tym samym przypisywała negatywnym zdarzeniom charakter trwały. Zasięg dotyczy przekonań w aspekcie przestrzennym. Można postrzegać go jako ograniczony, czyli niemający wpływu na inne dziedziny, albo wręcz przeciwnie. Kasia mogła uważać, że nie umie przekonać męża do zmiany pracy, ale widzi, że on zawsze liczy się z nią w innych kwestiach. Mogła zdawać sobie sprawę, że kiepska z niej kucharka, natomiast mieć przekonanie, że umie dbać o ciepło domowego ogniska. Ostatni wymiar to personalizacja, czyli upatrywanie winy za niepowodzenia w sobie lub innych. Okazuje się, że osoby szukające winy w sobie i patrzące na siebie jako na ludzi bezwartościowych i do niczego, nie chcą podejmować wyzwań, wysiłku, bo obawiają się kolejnych porażek i kompromitacji. Psychologowie pozytywni kładą duży nacisk na pielęgnowanie pozytywnych emocji i delektowanie się nimi tak, by trwały i trwały. Jedną z praktyk jest praktyka wdzięczności. Polega ona na przypominaniu sobie osoby, której coś w życiu zawdzięczamy. Napisanie listu do tej osoby bądź spotkanie się z nią powoduje, że poziom naszego optymizmu wzrasta i to jest udowodnione. Kasia w momencie, gdy pomyślała o Uli, nabrała dystansu do problemów. Za imieniem Ula kryła się bowiem osoba, która dawała jej wielkie wsparcie, na którą zawsze mogła liczyć. Myśląc, jaki to skarb i jak bardzo jest jej wdzięczna, zmobilizowała się do działania i z uśmiechem rozpoczęła kolejny niełatwy przecież dzień. Spróbujcie zastanowić się, komu w życiu jesteście wdzięczni i za co? Może będzie to okazja do spotkania, które jesteśmy pewne, iż przyniesie Wam wiele cudownych emocji. * Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Jeżeli często masz wszystkiego dość, życie i jego problemy przerastają Ciebie. Nie umiesz się z niczego cieszyć. Masz niskie poczucie, które wpływa na relacje z innymi. Czujesz się niedowartościowana i nieakceptowana. Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :)
|
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
|