BUFOR W SYTUACJACH STRESUTeoria poliwagalnaAsia miała niespełna 23 lata, kiedy urodziła swoje pierwsze dziecko. Doskonale pamięta tamten lipcowy poranek, gdy jechała do szpitala z radością, ale i niepewnością oraz lękiem. Koleżanki opowiadały jej, co ją czeka, zanim nadejdzie najpiękniejszy moment tulenia swojego nowonarodzonego maleństwa. Być może te mocno przejaskarwione opowieści spowodowały, że nie czuła się w szpitalnych murach aż tak źle, jak wcześniej zakładała. Ale z minuty na minutę coraz bardziej brakowało jej poczucia bezpieczeństwa. Pamięta doskonale, że w chwili, gdy znalazła się na sali porodowej i moment kuliminacyjny zbliżał się wielkim krokami, spojrzała na opaloną dłoń położnej i zapragnęła ją trzymać, by czuć się bezpieczniej. Majka chciałaby zapomnieć o tych najtrudniejszych godzinach swojego życia, ale nie jest to takie proste. Pamięta doskonale, jak niewinna infekcja dwuletniej córeczki przerodziła się w obturacyjne zapalenie oskrzeli. Wszystko działo się tak nagle… Pamięta szpital, emocje, które nią targały, maleństwo, które walczyło o życie i młodego lekarza… On z pewnością nie ma pojęcia, jak często będzie powracał po latach we wspomnieniach Majki. W tym trudnym dla niej momencie takie zwykłe ludzkie odruchy miały niesamowitą moc. Kubek herbaty, koc, którym ją okrył i oczy, w których szukała iskierki nadziei, dały jej poczucie bezpieczeństwa. Karolina na sesjach z psychologiem wraca do bolesnych wspomnień z dzieciństwa związanych z pobytem w szpitalu. Brak poczucia bezpieczeństwa - o tym mówi najczęściej. Pamięta swój strach związany z zabiegami, dzieci, które ją irytowały i samotność, potworną samotność i niezrozumienie sytuacji, w której się znalazła. Karolina dzisiaj ze złością wspomina lekarzy, którzy nie okazywali emocji i niesympatyczne pielęgniarki. Poczucie bezpieczeństwa. Tak bardzo ważna potrzeba każdego z nas szczególnie w sytuacjach, gdy przez nasze życie przechodzi sztorm. W takich momentach jak choroba, pobyt w szpitalu, strach o zdrowie i życie swoje i swoich najbliższych, odczuwamy wzmożoną potrzebę tego, by poczuć się bezpiecznie. Tak bardzo zależy nam na złapaniu kogoś za rękę, na gestach świadczących o trosce, na zwykłym ludzkim odruchu zaopiekowania się osobą. O poczuciu bezpieczeństwa możemy przeczytać w książce, która dzisiaj ma swoją premierę na rynku polskim "Rozwój dziecka i teoria poliwagalna". Jej autorzy napisali, że „sedno teorii poliwagalnej sprowadza się do tego, że pokazuje ona, w jaki sposób nieuświadamiane sobie przez nas, lecz obecne w mózgu, poczucie bezpieczeństwa lub zagrożenia wpływa na nasze emocje i zachowania.”* Autorzy zwracają nasza uwagę na fakt, iż nieświadomie i bezustannie monitorujemy otoczenie, by zorientować się, czy jest ono przyjazne, czy niebezpieczne. Ten automatyczny proces przebiega w tle naszej świadomości. Teoria poliwagalna opisuje trzy kolejno aktywowane reakcje behawioralne, będące odpowiedzią na sygnały działającego poza naszą świadomością systemu alarmowego, rejestrującego zmiany wewnątrz organizmu lub w otoczeniu, wskazujące na niebezpieczeństwo lub zagrożenie dla życia. Kiedy znajdujemy się wśród przyjaciół, jesteśmy zrelaksowani i gotowi do pracy lub zabawy wespół z innymi. Gdy organizm wykrywa niebezpieczne otoczenie (takie jak pozbawiona oświetlenia nocna ulica), przechodzimy w stan obronny, przygotowując się do walki lub ucieczki. Jeśli znaleźliśmy się w potrzasku i nie możemy w żaden sposób uciec przed niebezpieczeństwem zagrażającym życiu, może wówczas dojść do zamknięcia się (zawieszenia się), co przejawia się odrętwieniem emocjonalnym, dysocjacją, a nawet omdleniem. W każdym z tych stanów nasza uwaga, interpretacja rzeczywistości oraz reakcje mogą być inne.”* Autorzy książki wspominają o tym, że „Teoria poliwagalna pokazała nam (…), że pracownicy służby zdrowia mogą odgrywać kluczową rolę w tym, jakie sygnały będą odbierać na drodze neurocepcji pacjenci oraz ich rodziny”. Według nich - jako przedstawicieli profesji medycznych - „poczucie bezpieczeństwa to coś więcej niż przyjemne doświadczenie. Jest ono bowiem jednocześnie warunkiem zdrowego wzrostu fizycznego i emocjonalnego, rozwoju oraz powrotu do zdrowia.”* Uważają, że teoria poliwagalna pozwala im zrozumieć pacjentów, ich rodziny oraz personel i inaczej, w innym świetle spojrzeć na swoją pracę. Ale przede wszystkim zaznaczają na stronach swojej książki, że poczucie bezpieczeństwa jest fundamentem prawidłowego rozwoju fizycznego i psychicznego od pierwszych godzin życia. „Dzięki bezpiecznym relacjom mózgi dzieci zostają <<zaprogramowane>> w taki sposób, że angażują się w kontakty ze swoimi dorosłymi opiekunami i przywiązują się do nich, by z czasem nabrać do nich zaufania i rozwijać w pełni swój potencjał. Takie dzieci potrafią reagować odpowiednio na sygnały bezpieczeństwa lub zagrożenia. Poczucie bezpieczeństwa w relacjach z innymi pomaga im, gdy podejmują wyzwania, i działa jak bufor w chwilach stresu. Wykazują one zdolność adaptacji, gdy na ich drodze pojawiają się przewidywalne stresory, oraz rezyliencję pozwalającą im wrócić do stanu równowagi po doświadczeniu znaczących zmian. Gdy dzieciom brak takich bezpiecznych relacji lub ich życie naznaczone jest traumą emocjonalną, medyczną lub fizyczną, wpływa to negatywnie na ich zdolność do miłości, okazywania zaufania otoczeniu i rozwijania w pełni swego potencjału. U dzieci doświadczających wielokrotnie i przez długi czas zaburzeń bezpiecznych relacji, mogą wystąpić problemy dotyczące zdrowia fizycznego i psychicznego oraz trudności behawioralne, które towarzyszyć im będą aż do dorosłości, wpływając na długość lub jakość życia."* *Fragmenty i cytaty pochodzą z książki M.R. Sanders, G.S. Thompson.”Rozwój dziecka i teoria poliwagalna", Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego ** Dziękujemy Wydawnictwu Uniwersytetu Jagiellońskiego za możliwość zareklamowania tej wartościowej książki. POLECAMY:
0 Komentarze
POWIĄZANY POST: POLECAMY:
POWIĄZANY LINK: POLECAMY:
LĘK U DZIECIJak pomóc dziecku oswoić lęk?Roztrzęsiona Jola zadzwoniła do męża: - Tomek, musimy koniecznie porozmawiać. Z Anią dzieje się coś niepokojącego, w tym przedszkolu jest coś nie tak. Trzeba ją stamtąd koniecznie zabrać. Znowu dzisiaj jak szłyśmy, nerwowo reagowała na przechodzące psy. Po obozie letnim nauczycielka próbowała przekonać rodziców Antka do wizyty z dzieckiem u specjalisty. - Moczenie nocne w tym wieku jest sygnałem, że dzieje się coś niepokojącego. Im szybciej zareagujecie, tym lepiej. Wojtuś od paru dni woła rodziców, gdyż wieczorami widzi na półce z książkami potwora. Do tej pory był radosnym, spokojnym dzieckiem. Co w takim razie mogło się stać? Zaniepokojeni chcą szukać pomocy u psychologa. Rodziców Anulki zaniepokoiły lęki dziewczynki. Zauważyli i skojarzyli, że od czasu, gdy poszła do przedszkola, zaczęła reagować lękowo, szczególnie boi się psów. Zaczęli zastanawiać się, co tam musi się dziać. Przecież dziecko do tej pory było takie spokojne. Byli przekonani, że musi tam dziać się coś złego. Rodzice Antka zbagatelizowali sugestię nauczyciela. Przecież to normalne, podobno chłopcy tak mają. Uspakajali się wzajemnie. Gdzieś ktoś coś opowiadał, czytali… Wyrośnie z tego. Dzisiaj znowu przeraźliwy płacz przerwał rodzicom Wojtka oglądanie filmu. Chłopiec przerażony przekonywał, że na półce stoi i patrzy na niego potwór z wielkimi oczami. Mówi się, że strach ma wielkie oczy i można powiedzieć, że rodzice Anulki zaczęli oczami wyobraźni widzieć to, co mogło dziać się w przedszkolu, tak jak i oczami wyobraźni mała Anula zaczynała coraz bardziej przyglądać się światu, który odkrywany był przed nią miedzy innymi w przedszkolu. Bajka o Czerwonym Kapturku zwróciła uwagę dziewczynki na wilki. Z ciekawością przeglądała kartki z pięknymi ilustracjami. Wilk tak bardzo przypominał jej niektóre psy. I dziewczynka zaczęła lękać się psów, które do tej pory nie wywoływały w niej reakcji lękowych. Wyobraźnia Wojtusia, szczególnie w godzinach wieczornych, gdy zostawał sam w pokoju zaczynała „pracować”. To normalne. Pojawiły się u niego tzw. lęki wytwórcze- irracjonalne i nierzeczywiste wynikające po prostu z bujnej wyobraźni dziecka. Co w takich sytuacjach, gdy u dziecka pojawiają się reakcje lękowe, mogą zrobić rodzice? Po pierwsze, należy pamiętać, że niektóre lęki są rozwojowe przeminą pod warunkiem, że nie będziemy ich utrwalać. Lęk jest bowiem czymś naturalnym w rozwoju dziecka. Jest informacją dla rodziców, iż rozwija się ono, zdobywa coraz więcej informacji o świecie, a jego wyobraźnia jest coraz większa. Ważne natomiast, aby lęków dziecka nie bagatelizować i nie śmiać się z niego, a tym bardziej nie kompromitować go w oczach otoczenia. Przestraszone dziecko należy uspokoić, przytulić, odwrócić uwagę, ale i okazać zrozumienie dla jego odczuć. Natomiast gdy opadną emocje, należy porozmawiać i przedstawić daną sytuację z naszego punktu widzenia. Warto też dopytać, czego dziecko się tak konkretnie boi. Bardzo często czujemy presję otoczenia, jest nam wstyd, że mamy dziecko – tchórza i wówczas na siłę chcemy udowodnić sobie i światu, że to pokonamy. Jak? Poprzez np. konfrontowanie z tym, czego się boi. Boisz się wody? Wrzucę cię i zobaczysz, że się nie utopisz. Boisz się psa, pogłaszcz, zobacz, nic ci nie zrobi. Nic bardziej błędnego. Daj dziecku czas. Nie utrwalaj jego lęku. Niech samo zadecyduje, czy jeszcze się boi. Niekiedy rodziców niepokoi fakt, że coś, co nie budziło w dziecku niepokoju, nagle staje się przedmiotem lęku. Otóż, nie ma w tym nic dziwnego. To, że dziecko się czegoś nie boi, nie oznacza, że później będzie podobnie. Wraz z wiekiem dziecka i zdobywaniem wiedzy, zaczyna rozumieć, że pewne rzeczy mogą być niebezpieczne. Anula nie bała się psów, ale gdy poznała bajkę o Czerwonym Kapturku, zaczęła się ich lękać. Nie zawsze reakcja jest natychmiastowa. Bywa, że coś może przywołać wspomnienie i pomimo, iż bezpośrednie zagrożenie nie istnieje, dana sytuacja powoduje, iż dziecko wraca do czegoś, co kiedyś się wydarzyło – co przeżyło albo co widziało lub o czymś słyszało. Jest to lęk odtwórczy, który przywołuje wspomnienie np. rozmowy - dziecko, które nie bało się wody, gdy usłyszało o tym, że dziewczynka utopiła się na basenie, w danym momencie tego nie komentowało, nie dopytywało, ale po jakimś czasie zaczęło się bać wejść na pływalnię. Rodzice Antka zbagatelizowali sugestię nauczyciela. To był błąd. Są bowiem sytuacje, które powinny budzić nasz niepokój. Wówczas należy zasięgnąć pomocy specjalisty. Kiedy? Wówczas, gdy dziecko obawia się coraz większej ilości sytuacji, wycofuje się z wielu aktywności, gdy lęk nie mija pomimo braku bodźca, który go wywołał, gdy unika różnych sytuacji, reaguje nerwowo – często płacze, krzyczy, jest rozdrażnione, reaguje agresywnie. Również wtedy, gdy ma trudności ze snem, gdy pojawiają się reakcje somatyczne towarzyszące lękowi - ból głowy, brzucha, gdy pojawia się moczenie nocne (nie spowodowane innymi czynnikami niż emocje) albo wymioty, biegunka, przyspieszona akcja serca, bezdech, nadmierne pocenie, drgawki, drżenie oraz wówczas gdy całkowicie lęk absorbuje uwagę dziecka. Dzisiaj premierę ma książka wydana przez Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego „Lęki u dzieci. Poradnik z ćwiczeniami”. Wydanie II. Jej autorzy - Ronald Rapee, Ann Wignall, Susan Spence, Vanessa Cobham, Heidi Lyneham pokazują w niej, jak pomóc najmłodszym radzić sobie z problemami. Książka ma formę przewodnika, która „ma prowadzić rodziców przez ustrukturyzowany kurs obejmujący lekturę i ćwiczenia. Jest to nieoceniona pomoc nie tylko dla rodziców, ale i specjalistów. Przedstawia program pracy z dziećmi lękowymi opierający się na dowodach naukowych i prezentujący narzędzia terapii poznawczo-behawioralnej.”* Dzięki niej możemy dowiedzieć się skąd biorą się dziecięce lęki, czym się manifestują i jak im zaradzić. Książka jest bogata w wiele przykładów, ale i praktycznych ćwiczeń. Jedno z nich prezentujemy poniżej: CO ZROBIĆ, GDY DZIECKO JEST PRZERAŻONE? Możliwe, że teraz zastanawiacie się, jak możecie powstrzymać dziecko przed odczuwaniem lęku w momentach, gdy nagle ogarnia je wielki strach skutkujący odmową zrobienia przez dziecko tej czy innej rzeczy. Odpowiedź jest prosta „nie możecie!” Nie da się zupełnie uwolnić dziecka od lęku. Wszyscy go czasem odczuwamy i wszyscy musimy się nauczyć, jak sobie z nim radzić. Chociaż rodzicom trudno jest patrzeć, jak ich dziecko boryka się z lękiem, czasami muszą zaakceptować, że będzie je dręczył. Jeśli dziecko z jakiegoś powodu naprawdę się boi, zazwyczaj ważne jest, by nie szczędzić mu bliskości, pociechy i poczucia bezpieczeństwa. Ponadto, jak już wspomnieliśmy wcześniej, bardzo istotne jest, żebyście zachowali spokój i dystans, aby nie potęgować problemu. I na koniec – niżej opisujemy ustrukturyzowany sposób pomagania dziecku w opanowywaniu paniki i szukaniu potencjalnych rozwiązań. Podejście polegające na rozwiązaniu problemu ma dwie zalety. Po pierwsze, zachęca do wspólnego rozwiązania problemu, tak że i rodzic, i dziecko mają wpływ na rezultat. Po drugie, zachęca dziecko do samodzielności w radzeniu sobie z jego własnym lękiem, ponieważ przekazuje część odpowiedzialności w ręce dziecka. Podejście polegające na rozwiązaniu problemu składa się z sześciu kroków.
*Fragmenty i cytaty pochodzą z książki R. Rapee, A. Wignall, S. Spence, V. Cobham, H. Lyneham "LĘK U DZIECI. Poradnik z ćwiczeniami." Wydanie II **Dziękujemy Wydawnictwu Uniwersytetu Jagiellońskiego za możliwość zareklamowania tej wartościowej książki. POLECAMY:
POWIĄZANY POST: *Dziękujemy Wydawnictwu RM za za możliwość zareklamowania tej ciekawej książki. **Fragmenty i cytaty pochodzą z książki Aleksandry Sileńskiej "Bliska sobie. Jak zostać swoją przyjaciółką?" POLECAMY:
BLISKA SOBIEJak zostać swoją przyjaciółką? - wywiad z Aleksandrą SileńskąDzisiaj mamy przyjemność zaprezentować wywiad, który przeprowadziłyśmy z Panią Aleksandrą Sileńską - psychoterapeutką, która od lat w swojej pracy towarzyszy innym ludziom w odnajdywaniu spokoju i spełnienia w życiu. Z Panią Aleksandrą rozmawiałyśmy o Jej najnowszej książce "Bliska sobie. Jak zostać swoją najlepszą przyjaciółką?". Psychologia przy kawie: Pani Aleksandro, napisała Pani w swojej najnowszej książce, że najbardziej fundamentalną relacją w Pani życiu jest relacja z samym sobą. Dlaczego jest ona taka ważna? Aleksandra Sileńska: Dlatego że jestem jedyną osobą, z którą spędzam całe swoje życie. Głęboko wierzę w to, że jeśli nasza relacja ze sobą będzie oparta na prawdzie, otwartości i zrozumieniu, to łatwiej będzie nam tworzyć bliskie relacje z innymi. Żyjemy w czasach, w których stwierdzenie „by kochać innych, potrzebujesz najpierw pokochać siebie” stało się nieco banalne. Jednak z mojego punktu widzenia, nie ma innej drogi do budowania bliskich relacji. Ppk: „Zawsze zaczynaj od siebie, a jeśli nie możesz zacząć, zawsze do siebie wróć”* - to słowa z Pani książki. Dlaczego ciężko jest nam zacząć od siebie? AS: Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to stwierdzenie, że „tak nie wolno” albo „tak nie wypada”. Te sformułowania mocno kojarzą mi się z okresem dzieciństwa i dorastania wielu kobiet z mojego pokolenia i wcześniejszych, w których często miałyśmy okazję słyszeć, co każda z nas robić powinna, a co nam nie przystoi. „Zaczynanie od siebie” nierzadko kojarzy się z postawą egoistyczną. Wiele razy w swoim gabinecie słyszałam słowa oburzenia ze strony kobiet, które utożsamiały bycie dla siebie numerem jeden z byciem egoistką. Jednak w zaczynaniu od siebie chodzi o coś zupełnie innego. Bo egoistka to osoba, która nie liczy się z innymi, nie zwraca uwagi na uczucia innych, tylko robi to, co jest ważne dla niej. Tymczasem ja zachęcam do tego, by po prostu o sobie pamiętać, być w kontakcie ze swoimi myślami i odczuciami czy dbać o własne potrzeby i wartości. Warto robić to po to, by mieć poczucie, że żyję po swojemu, ale też po to, by móc być dla innych ważnych dla nas osób. Ppk: A jak do siebie wrócić? AS: Powrót do siebie może wyglądać różnie. Dużo zależy od tego, na jakim etapie jest nasza znajomość samych siebie. Czasami ten powrót jest dłuższą i bardziej wymagającą drogą, związaną na przykład z podjęciem terapii czy zaciekawieniem się sobą poprzez czytanie książek rozwojowych lub uczestnictwo w warsztatach. Z czasem jednak te powroty do siebie stają się znacznie prostsze i szybsze. Niekiedy wystarczy po prostu pamiętać o tym, by zadać sobie pytania typu: „a co ja o tym myślę?”, „jak się teraz czuję?”, „czego potrzebuję?”. Ppk: Napisała Pani, że jest Pani bliska swoim potrzebom. Jak być blisko nich? AS: Na początek warto sprawdzić, czy my w ogóle potrafimy nazwać nasze potrzeby, bo choć wydaje się to bardzo proste, to w rzeczywistości często takie nie jest. A zwłaszcza na początku budowania świadomej relacji ze sobą. Trudność w tym temacie ma zazwyczaj swoje korzenie w naszym dzieciństwie, które przypadało na czasy, w których temat potrzeb właściwie nie istniał. Więcej się mówiło o powinnościach, zasadach, obowiązkach, karach i nagrodach niż potrzebach, konsekwencjach czy prawie do błędów. Dlatego na wstępie, warto sprawdzić, czy ja w ogóle potrafię nazwać swoje potrzeby, czy potrafię je komunikować otoczeniu, jak ja to robię, a także czy ja je zaspakajam. Na takim fundamencie rodzi się nasza bliskość z własnymi potrzebami. Ppk: Pani Aleksandro, czy można zapełnić worek pełen braków, z którym niejedna z nas wchodzi w dorosłe życie? AS: Ja bym raczej zachęcała do tego, żebyśmy uznały nasz worek braków i przekierowały uwagę na zapełnianie worka naszych zasobów. Do tego zachęcam w obu moich książkach. Niesamowicie przemawia do mnie myśl, że każdy człowiek jest kompletną całością, która składa się z zasobów i deficytów. Wszystko, co mamy w sobie, jest nam do czegoś potrzebne. Jeśli czujemy, że za bardzo skupiamy się na tym, czego nie mamy, czego nam nie dano, co nam zabrano, to znaczy, że my nie znamy całej siebie. Bo żadna z nas nie jest przecież sumą braków. Ppk: Wiele osób czuje się samotnych w dzisiejszym świecie. Czy uświadomienie sobie, ze „osamotnienie i radzenie sobie to awers i rewers tej samej monety”* może im pomóc? AS: Życzyłabym nam tego, żeby ta myśl była pomocna. Mnie to odkrycie bardzo wspierało w czasie, kiedy większość swoich dni spędzałam w towarzystwie moich malutkich córek. Czułam wtedy ogromne rozczarowanie ludźmi, zwłaszcza tymi z najbliższej rodziny. Miałam poczucie żalu, że nie ma ich przy mnie, choć wcześniej wiele razy obiecywali, że będą obecni. Choć to, co czułam, było uzasadnione, to widziałam że pławienie się w tych nieprzyjemnych emocjach nic nie zmienia w moim życiu. Nadal byłam sama, a w dodatku pełna złości, żalu i pretensji. Dlatego świadomie postanowiłam szukać plusów tej sytuacji i okazało się, że było ich niesowicie dużo. Dzięki temu, że byłam zdana na siebie, odkryłam, jak wiele potrafię, jak bardzo jestem zaradna, zaczęłam bardziej doceniać siebie, niesamowicie wzmocniła się moja relacja z córkami, odkryłam swój talent do pisania. Oczywiście pewnie gdybym mogła, wybrałabym mniej bolesny sposób odkrywania tych miłych prawd o sobie, ale życie nie dało mi możliwości wyboru. Mogłam za to wybrać, czy chcę żyć w żalu za tym, czego nie mam, czy iść ku spełnieniu, skupiając się na tym, co mam. Wybrałam to drugie i jestem sobie za to ogromnie wdzięczna. Ppk: „Kłujące poczucie winy może w końcu sprawić, że ostrze krytyki zwrócisz w swoją stronę.”* Czy Pani zdaniem wiele z nas ściąga w dół nasze poczucie winy? AS: Poczucie winy to wierny towarzysz macierzyństwa, a może nawet pokuszę się o stwierdzenie, że jest to towarzysz kobiecego życia. To uczucie bywa w nas tak silne, że faktycznie potrafi ściągnąć nas w emocjonalny dół i uniemożliwić realizowanie swoich planów, umniejszać nasze potrzeby i spychać to, co dla nas ważne, na boczny tor. Warto jednak pamiętać, że każde uczucie pojawia się w nas w jakimś celu. Jest zakodowaną informacją od nas dla nas. Taka perspektywa bardzo ułatwia nam radzenie sobie z nieprzyjemnymi odczuciami i może być bardzo pomocne w układaniu się z poczuciem winy. Warto bowiem pamiętać, że poczucie winy informuje nas o tym, że robimy coś nie tak, np. niezgodnie z naszymi wartościami czy przyjętymi zasadami. Warto się jednak na tym zatrzymywać, by stwierdzić, czy bardziej potrzebujemy w tej konkretnej sytuacji zmienić zachowanie, czy na przykład swoje zasady. Przykładowo - jeśli kobieta czuje się winna, bo wyjechała na samotny weekend, żeby złapać trochę oddechu od codzienności, to pojawienie się w niej tego uczucia wcale nie musi być potwierdzeniem, że zrobiła coś nie tak. Zdecydowanie bardziej warto byłoby skupić się na zmianie przekonania o tym, że mama musi cały czas być przy swoim dziecku i samotny wyjazd jest czymś złym. Ppk: Czym jest sztywna rama, o której można przeczytać w Pani książce? AS: Nie jestem pewna, o które rozumienie sztywnej ramy chodzi, ale najczęściej posługuję się tym terminem po to, by zachęcić do większej elastyczności myślenia i działania. Mam takie spostrzeżenie, że wiele kobiet wciąż działa w rytmie usztywniającej nas melodii „muszę - tak trzeba - powinnam”. Taki rytm funkcjonowania bardzo usztywnia nas w działaniu i umacnia w nas lęk. Tymczasem bardzo ważne jest to, by częściej wsłuchiwać się w głos swoich potrzeb, które trudno jest umieścić w sztywnych ramach. Podążanie za nimi pozwala nam przełamywać schematy, wprowadza więcej naturalności i pozwala zobaczyć prawdziwą siebie. Oczywiste jest, że zawsze prędzej czy później stajemy przed koniecznością zmierzenia się z powinnościami, ale najważniejsze jest to, by słowo „muszę” nie było najgłośniejsze w naszym życiu. Ppk: Niepokój… Ten, który, tak jak Pani napisała, „bywa, że przebija się wyraźniej i jak za dawnych lat blokuje…”* Czy pamięta Pani takie sytuacje ze swojego życia, gdy właśnie on stanął na drodze do jakiegoś celu? AS: Było ich całe mnóstwo. Na szczęście na różnych etapach życia miałam przy sobie wspaniałych ludzi, którzy zawsze wierzyli we mnie bardziej niż ja i to oni często pomagali mi zrobić pierwszy, najważniejszy krok ku celom. Przykładowo, mój chłopak, obecny mąż, pojechał złożyć za mnie dokumenty na studia, bo ja byłam święcie przekonana, że się nie dostanę i nie warto nawet próbować. To, co najbardziej utrudnił mi w życiu mój niepokój, to poznanie siebie. W okresie nastoletnim był tak silny, że nie potrafiłam znaleźć w sobie nic pozytywnego. Prawda jest taka, że dopiero rok po urodzeniu swojej córki udało mi się wejść na ścieżkę, która doprowadziła mnie do prawdziwej mnie. Teraz z perspektywy czasu mam dużo wdzięczności dla mojego niepokoju, bo wiem, przed czym mnie uchronił, jednak nigdy nie chciałabym, aby tak bardzo dominował w moim wnętrzu, jak właśnie wtedy, gdy byłam nastolatką. Ppk: Wraca Pani w swojej książce do początku zmian w swoim życiu. Do chwili, gdy siedziała Pani w zalanym deszczem samochodzie i wówczas podarowała Pani sobie wiarę w to, że jest Pani warta starań, że zasługuje na to, by myśleć o sobie inaczej. Co może stać się dla nas punktem zwrotnym? Jakie trudne momenty warto wykorzystać? AS: Szczerze? Każdy, nawet najbardziej parszywy moment naszego życia, jest warty tego, by został punktem zwrotnym. Każdy z nas ma jakąś swoją ścianę, do której czasami potrzebuje dojść, by powiedzieć sobie: „już więcej tak nie chcę, potrzebuję zmiany”. Dla mnie tą ścianą były właśnie te dwa słowa: „nienawidzę siebie”. Kiedy w końcu to nazwałam, poczułam, że ja nie chcę tak o sobie myśleć, że zasługuję na więcej i moja córka zasługuje na inaczej myślącą o sobie mamę. Pracowałam już wtedy w swoim zawodzie i wiedziałam, że mogę coś z tym zrobić. Dlatego sięgnęłam po pomoc. To była najlepsza decyzja w moim dorosłym życiu. Ppk: „Cokolwiek wydarzyło się w twoim życiu, cokolwiek dzieje się w nim teraz, TY zasługujesz na wszystko, co DLA CIEBIE najlepsze, a to, co najlepsze, tylko TY możesz sobie dać.”* To apel do osób, które być może dzisiaj czują się sponiewierane i przytłoczone przez życie, a może nawet odarte z godności. Co by Pani im powiedziała? AS: Po pierwsze, przypomniałabym, że nie są same w swoich trudnościach. Zawsze zachęcam do tego, żeby spróbować zobaczyć to zdanie oczami wyobraźni i zwizualizować sobie, że dokładnie w tym samym momencie, w jakimś innym domu ktoś płacze, bo stracił kogoś bliskiego, jakaś inna mama czuje się osamotniona, czy ktoś opiekuje się swoim chorym dzieckiem. Po drugie, zachęciłabym do tego, żeby zaciekawić się sobą. To piękny sposób, który może pomóc nam wcielić w życie słowa z tego cytatu. My bardzo często oceniamy siebie, myśląc sobie: „to zrobiłem dobrze, a to beznadziejnie”. Ja proponuję, żeby zamiast tego, zadać sobie pytania typu: „co się takiego stało, że zareagowałem tak, jak nie chcę reagować”, „co mogę następnym razem zrobić inaczej”, „czego w tej chwili potrzebuję”. Ciekawość zwiększa otwartość na siebie. A tego potrzebujemy zwłaszcza w momentach przytłoczenia i życiowego zagubienia. Ppk: Jaką iskierkę nadziei by Pani wlała w ich serca?\ AS: W czasie swojej 11-letniej pracy z ludźmi poznałam wiele historii. Niektóre z nich łamały serca, wywoływały łzy zdumienia albo powalały swoją mocą. Jednak moja praca i również moja osobista historia utwierdza mnie w tym, że dopóki jesteśmy, to zawsze coś możemy. Kluczowe jest jednak to, żeby skupiać się na tym, co daje nam siłę, nie tracić kontaktu z tym, co jest w nas i nieustannie szukać tego, co nam służy. Każdy z nas zasługuje na to, by przeżyć, a nie przetrwać swoje życie. Każdy z nas może to zrobić. Ppk: Pani Aleksandro, dziękuję za rozmowę i za wartościową książkę! AS: Bardzo dziękuję! *Dziękujemy Wydawnictwu RM za za możliwość zareklamowania tej ciekawej książki. **Fragmenty i cytaty pochodzą z książki Aleksandry Sileńskiej "Bliska sobie. Jak zostać swoją przyjaciółką?|" POLECAMY:
PORUSZONE STRUNYKomplementarność nerwicSzymon. Przystojny mężczyzna. Metrykalnie dorosły, ale zachowujący się jak chłopiec w spodenkach na szelkach. Z pomocą terapeuty zaczął powracać do bolesnej przeszłości. Bolało. Bardzo bolało, bo trzeba było zajrzeć tam, gdzie nie chciał zaglądać. Trzeba było poruszyć te struny, które spowodowały, że łzy same napływały do oczu. Mama… Pamięta jej zielone duże oczy. Doskonale pamięta ten dzień, tę chwilę, gdy stanęła w progu z plecakiem. Niewiele wówczas rozumiał. Gdzieś w głowie kołatały słowa, które usłyszał już wcześniej, a które potem pojawiały się w rozmowach rodziny: Bieszczady, choroba, przemęczenie, odpoczynek. Nigdy więcej mamy nie widział. Przepadła. Zapadła się jak kamień w wodzie. Ojciec, babcia i ciocia robili wszystko, by zapewnić mu to, czego potrzebował, ale… On nie potrafił już być takim dzieckiem jak przed odejściem kogoś, kogo brakowało każdego dnia. Nie było jej w tak ważnych momentach jego życia – pierwszy dzień w szkole, dzień Pierwszej Komunii Świętej, wybór szkoły średniej, matura… Jej nie było… Przez lata targały nim różne emocje. Od złości, żalu do smutku i poczucia niższości, wstydu. Nie umiał sobie z nimi poradzić. Czuł się gorszy. Wstydził się tego, że nie ma mamy, że jego dom jest inny. Nie wiedział, co ma mówić, gdy koledzy pytali. Matura. Dostał się bez problemu po niej na wymarzone studia. Ale wciąż czuł się gorszy. Próbował swoim poczuciem humoru, pracowitością imponować kolegom i koleżankom. Był inteligentny, sympatyczny, chętny do pomocy. A przy tym konsekwentnie dążył do celu. Ania. Gdy ją poznał, przeglądał się w jej zakochanych oczach i poszukiwał tego, co stracił przed laty. Była dobra, czuła, dawała mu to, czego wówczas zabrakło. Ale… w jej ramionach poczuł się jak dziecko, które gdzieś przed laty w nim musiało ustąpić miejsca dorosłemu pomimo iż miał tylko 8 lat. Wówczas musiał bardzo szybko dojrzeć, zrozumieć to, czego nie potrafił pojąć. Ania dała mu poczucie bezpieczeństwa, miłości, akceptacji. Wówczas coś w nim pękło. Poczuł się błogo i chciał czerpać z jej miłości i opiekuńczości. Miłość. Dzięki mądrości i dojrzałemu uczuciu, jakim obdarzyła go Ania, zrozumiał, że ich związek będzie miał szanse na przetrwanie tylko wówczas, gdy upora się z przeszłością. Kochająca go kobieta uświadomiła mu, że pokochała w nim mężczyznę, a nie dziecko. Wytłumaczyła, że chce być jego partnerką i żoną, a nie matką. Taka relacja między dojrzałymi ludźmi nie miała jej zdaniem szans na przetrwanie. Ania sprawiła, że odważył się stawić czoła przeszłości, że z Szymonka, który wciąż czekał na miłość matki, stał się dojrzałym mężczyzną. Terapia. Była bolesna, ale otworzyła mu drogę ku wolności i dojrzałemu życiu. Wychodząc z gabinetu psychologa dostrzegł, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Wszystkie lata życia po odejściu mamy to lata udowadniania całemu światu, że jest mądry, pracowity, że zasługuje na to, by być kochanym. Miał jeden cel. Wspinać się na palce i być zawsze "naj..." Nie marnował ani chwili. Nie pozwalał sobie na najmniejszy błąd i minimalne nawet niedociągnięcia. Perfekcjonista i pracuś w jednym. Dorosły metrykalnie, a w środku bezbronne dziecko szukające akceptacji. Wokół nas wiele związków opartych jest na komplementarności nerwic. Ludzie szukają partnera (często nie zdając sobie nawet z tego sprawy), który zaspokoi ich potrzeby. Z reguły znajdują kogoś, kto też ma problemy, które pchają go w takie właśnie ramiona. Związki te oparte są na wzajemnym uzależnieniu. Gdyby Szymon trafił na kobietę, która chciałaby się nim opiekować, ten związek mógłby trwać latami, ale nie byłby oparty na prawdziwym uczuciu. Szymon trafił na Anię, która pokochała go, ale nie szukała w nim osoby będącej narzędziem do zaspokojenia jej potrzeb. Dzięki temu ich uczucie miało szansę na rozwój, a Szymon na uporanie się z przeszłością. *Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Jeżeli nie potrafisz poradzić sobie z przeszłością, chcesz zacząć inaczej reagować, wchodzić w zdrowe relacje - pomożemy Ci. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie.
*Dziękujemy Wydawnictwu RM za za możliwość zareklamowania tej ciekawej książki. POWIĄZANY POST: POLECAMY:
O MĘŻCZYŹNIE, KTÓRY WIDZIAŁ DŹWIĘKIWywiad z Joanną ZarębąParę dni temu premierę miała książka "O mężczyźnie, który widział dźwięki". Jej lektura pozwala nam poznać świat i zagadki ludzkiego umysłu. To książka przedstawiająca niewiarygodne historie o talentach, ale również o psikusach, które płata nam umysł. Dzisiaj mam przyjemność zaprezentować wywiad, który przeprowadziłam z jej autorką - Joanną Zarębą - absolwentką Wydziału Biologii UW, z wykształcenia i zamiłowania nauczycielka, coach kreatywności oraz pisarka. Jej zainteresowania to psychologia, filozofia, zarządzanie ludźmi i jakością, ale również czytelnicze zgłębianie tajemnic wszechświata, kolekcjonowanie minerałów i prowadzenie sennika. Psychologia przy kawie: Pani Joanno, Pani książka „O mężczyźnie, który widział dźwięki” pozwala poznać fenomeny ludzkiego umysłu. Dzięki niej dowiadujemy się, że: „Mózg i umysł to para partnerów w zbrodni, za którymi uganiają się najlepsi detektywi nauki, próbując odkryć ich wzajemne powiązania i różnice między nimi. Czasami odnoszą sukcesy, niekiedy muszą się jednak poddać.”* Skąd pomysł na jej napisanie? Joanna Zaręba: Postanowiłam ją napisać, ponieważ takie książki sama lubię czytać. Kocham książki Oliviera Sacksa, w tym jego sztandarowe dzieło „O mężczyźnie, który pomylił żonę z kapeluszem”. Tytuł mojej książki nawiązuje właśnie do tego znanego zbioru opowieści o niesamowitych przypadkach. Ludzie lubią myśleć o sobie jako o panach i władcach swojego umysłu. Stąd biorą się te wszystkie szkodliwe porady typu „masz depresję, to idź pobiegać” albo „spróbuj się częściej uśmiechać”. Czujemy się bezpieczniej, myśląc, że mamy samych siebie pod kontrolą. Tymczasem nasz mózg jest takim samym organem jak inne i podobnie jak one może doznać pewnych interesujących usterek albo działać w zaskakujący sposób. I wtedy nagle okazuje się, że w naszej głowie to niekoniecznie nasza świadomość dyktuje warunki. Nie można siłą woli pozbyć się depresji ani tików nerwowych. Nie ma sposobu, żeby logicznymi argumentami przekonać osobę, która uważa, że jest trupem, a jej ciało się rozkłada, że to nieprawda. Pacjenci z zespołem Cotarda nawet patrząc na swoje echo prawidłowo pracującego serca, dalej są przekonani, że są martwi. Mężczyzna doznający objawów ciąży, kiedy jego partnerka oczekuje dziecka, nie może po prostu sobie powiedzieć, żeby przestał. Czasami nasza świadomość nie ma nic do powiedzenia. To oczywiście jest straszne, ale jednocześnie odświeżające. W czasach, kiedy próbujemy mieć kontrolę nad wszystkim, coś stawia nam opór i uczy nas pokory. I tym czymś jest nasz własny mózg i umysł wyrastający z niego niczym kwiat z korzenia. Ppk: Z myślą o kim pisała Pani tę książkę? JZ: O wszystkich ciekawych świata i siebie samych. Uważam, że książki przybliżające naukę czytelnikowi są niezwykle ważne. Zwłaszcza w czasach, w których funkcjonuje coś, czego pozornie byśmy się nie spodziewali - ograniczony dostęp do informacji. informacji. Może się wydawać, że dostęp do sieci gwarantuje każdemu równe szanse w poszukiwaniu informacji, ale tak nie jest. W odmętach Internetu jest wiele osób, które zupełnie za darmo oferują nam fałszywe albo szkodliwe informacje, a jednocześnie dostęp do artykułów w wartościowych czasopismach wymaga opłacenia subskrypcji, często w wysokości kilkudziesięciu dolarów. Podobnie jest z ceną akademickich podręczników, z których sama czerpię informacje, kiedy pracuję. No i pozostaje jeszcze kwestia języka. Nie każdy będzie w stanie czerpać informacje z artykułów po angielsku dostępnych w sieci, a ten język jest coraz częściej wspólną platformą dla naukowców z całego świata. Ppk: Podejmuje Pani w swojej książce niezwykle ciekawy temat, ale myślę, że nie dla wszystkich znany. Synestezja… Jak można ten termin przybliżyć osobom, które o nim nie słyszały? JZ: Synestezja, w dużym skrócie to fenomen polegający na tym, że kiedy bodziec oddziaływuje na jeden z naszych zmysłów, doznajemy odczucia innego bodźca. Przykładowo, dźwięk czyjegoś głosu może przekładać się na poczucie dotyku na naszej skórze, albo widok koloru niebieskiego może powodować wrażenie, że słyszymy dźwięk skrzypienia drzwi. Częstym przypadkiem wśród osób obdarzonych synestezją jest posiadanie konkretnych kolorów do cyfr lub liter. Dla nich widok litery, np. A powoduje wrażenie widzenia połączonego z nią koloru, np. czerwonego. Co ciekawe, dla każdej osoby z synestezją tego typu kombinacje kolor-litera są inne. Nie ma jednego uniwersalnego klucza dla wszystkich ludzi z tym rodzajem synestezji. Za to ich indywidualne zestawy kolor-litera, raz ustalone pozostają niezmienne przez całe ich życie. Ppk: „Życie z synestezją potrafi być niezwykle ciekawe, ale stanowi również wyzwanie.”* Pisząc te słowa, myślała Pani o znanych synestetykach? JZ: Niekoniecznie o znanych, oczywiście zawsze kusi nas, żeby skupić się na celebrytach, znanych naukowcach lub artystach, ale osoby z synestezją są wśród nas i radzą sobie z wyzwaniami codziennego życia tak samo jak my…, tylko z dodatkowymi atrakcjami. Przede wszystkim synestezji nie da się wyłączyć, ona dzieje się automatycznie, a więc całe nasze postrzeganie świata opiera się na nieco innym zestawie danych niż u przeciętnego reprezentanta ludzkości. Różne rodzaje synestezji wiążą się z różnymi problemami i szansami. Dla artysty malarza lub muzyka synestezja może być okazją do wzbogacenia jego twórczości. Słynny synesteta i mnemonista Szerieszewski za to narzekał na nią, ponieważ przeszkadzała mu w występach scenicznych. Jego repertuar obejmował błyskawiczne zapamiętywanie skomplikowanych ciągów liczb, liter albo słów i bezbłędne odtwarzanie ich z pamięci przed widownią. Dla niego każda litera, cyfra albo słowo kreowały obraz w głowie i wystarczyło kichnięcie jakiegoś zakatarzonego widza, żeby nagła synestetyczna eksplozja koloru skutecznie zasłoniła mu obiekt, który próbował zapamiętać. Niektórzy synesteci narzekają w restauracjach, ponieważ ich zamówiony posiłek, pomimo apetycznego wyglądu i zapachu, wywołuje u nich wizję ohydnego koloru wymiocin, a nawet wrażenie dotyku czegoś oślizgłego. Ppk: Ból zazwyczaj kojarzy się z czymś nieprzyjemnym. A jednak, jak się okazuje, zniesienie bólu prowadzić może do wielu nieszczęść. Napisała Pani, że „możliwość uwolnienia się od bodźców bólowych, pomimo przydatności w pewnych sytuacjach, ma swoją cenę.”* Jaką? JZ: Ceną, jaką płacimy za pozbycie się bólu, to odcięcie naszego ciała od możliwości nauki, co jest dla nas niebezpieczne. To cena, jaką płacimy na dwóch poziomach. Po pierwsze, kiedy uczymy się unikać sytuacji, w których następuje uszkodzenie naszego ciała. Tu brak bólu jest szczególnie niebezpieczny, bo już malutkie dzieci potrafią wyrządzić sobie krzywdę, np. gryząc sobie język lub wargi, obgryzając czubki palców, albo drapiąc sobie gałki oczne. Jak wyglądałaby nauka chodzenia, gdyby uderzenie, np. głową o kant od szafki nie bolało? Skąd maluch wiedziałby, że powinien tego unikać i omijać meble, zamiast wyhamowywać na nich swoje upadki i rozbijać sobie głowę za każdym razem? Po drugie, nawet dorośli pozbawieni bólu nie są w stanie uniknąć wszystkich zagrożeń. Skąd mają wiedzieć na przykład, że ich wyrostek robaczkowy nie wymaga interwencji chirurga? Albo, jak mogą poznać, że naciągnęli sobie ścięgno w kostce i od tygodnia pogarszają jego stan, chodząc jak gdyby nigdy nic? U osób pozbawionych informacji, jakie przynosi ból, często gromadzą się mikro-urazy prowadzące do nieodwracalnych zmian degeneracyjnych stawów albo kręgosłupa. Ppk: „Echolokacja u ludzi może wydawać się czymś egzotycznym i rzadkim, raczej darem niż czymś, czego można się nauczyć.” Czym ona jest? JZ: Echolokacja jest jednym ze sposobów, w jaki zwierzęta odnajdują drogę w warunkach niepozwalających im korzystać ze wzroku. Przykładowo, nietoperze polujące w nocy nie używają oczu do znajdywania swoich ofiar, zamiast tego wydają one charakterystyczne piski. Dźwięk rozchodzi się w powietrzu, odbija od przeszkód i potencjalnych posiłków, a potem dociera do ich uszu. Mózgi nietoperzy analizują bodźce słuchowe i używają tych informacji do znajdywania drogi i polowania, tak jak ludzie używają bodźców dostarczanych przez oczy. Oczywiście nietoperze miały mnóstwo czasu na ewulucję w tym kierunku. Ludzie nie mogą się z nimi równać, ale nie oznacza to, że nie mamy szans na echolokację. Nasze mózgi są dość plastyczne, a nasz słuch wystarczająco silny, żebyśmy byli w stanie nauczyć się obserwowania otoczenia uszami. Zwłaszcza osoby niewidome, czasami nawet nieświadomie, opanowują do pewnego stopnia tę umiejętność. W ich przypadku rolę pisku nietoperza odgrywać może stukanie laską albo specjalnie podkutymi podeszwami butów, ale podobno najskuteczniejsze jest „klikanie” wydawane ustami. Niektórzy są w tym tak dobrzy, że mogą nawet jeździć na rowerze leśnymi ścieżkami. W czasie pisania tej książki natknęłam się na wideo z takiej wyprawy. Cykliści oczywiście musieli pozostać ostrożni, ale zamontowane na szprychach rowerowych kół proste urządzenie emitujące dźwięki w zupełności wystarczało im do urządzenia sobie takiej wycieczki. Ppk: W swojej książce przybliża Pani czytelnikowi synestezję, echolokację, analgezję, ale i zespół sawanta. Czym ten zespół się objawia? JZ: Jak sama nazwa zespół wskazuje, mamy tu do czynienia z kilkoma czynnikami. Sawanci to osoby obdarzone niezwykłymi umiejętnościami, np. umiejętnością błyskawicznego dokonywania w pamięci skomplikowanych obliczeń, podania bez wahania, jaki był dzień tygodnia dokładnie piętnaście lat temu czy stworzenia niezapomnianego dzieła sztuki pomimo braku jakiejkolwiek edukacji w tym kierunku. Osoby z sawantyzmem rzeźbią, malują, dokonują obliczeń, komponują niesamowitą muzykę, stanowiąc żywy dowód na to, że ludzki mózg zdolny jest do rzeczy zapierających dech w piersiach. Jednak te umiejętności idą w parze z różnymi ograniczeniami, takimi jak niepełnosprawność intelektualna albo spektrum autyzmu. Zjawisko sawantyzmu robi tak wielkie wrażenie głównie przez kontrast jaki jest z nim związany. Łamie popularny mit, że bycie geniuszem w jakiejś dziedzinie, np. komponowaniu muzyki musi pociągać za sobą świetną inteligencję społeczną i wysokie IQ, a jednocześnie pokazuje, że ludzki mózg posiada niezwykłe umiejętności, które być może kiedyś nauczymy się odblokowywać. Co prawda, krążące w internecie pogłoski o tym, że wykorzystujemy tylko 20% mózgu są nieprawdziwe, ale samo istnienie sawantyzmu oznacza, że wciąż nie zbadaliśmy całego naszego potencjału. Ppk: Według Pani „pamięć zaskakuje na wiele sposobów”. Na przykład jak? JZ: W mojej książce dużo piszę o fałszywych wspomnieniach i to chyba najbardziej zaskakujące, co pamięć może nam zaoferować. Możemy przypomnieć sobie coś, co nigdy się nie wydarzyło, od pospolitego zagubienia się w centrum handlowym aż do traumatycznych wydarzeń, takich jak molestowanie seksualne. Odkrycie, że mózg potrafi wytworzyć fałszywe wspomnienia było szokiem dla badaczy, ponieważ bardzo długo istniało przekonanie, że wspomnienia są jak klisza fotograficzna. Raz zrobione zdjęcie zawiera wszystkie szczegóły i nigdy się nie zmienia. Uważano, że sam fakt, że czegoś nie pamiętamy, nie oznacza, że to wspomnienie nie kryje się w naszej głowie. Sądzono, że wystarczy porządnie poszperać, np. poddać badanego hipnozie i znajdziemy pełny obrazek ze wszystkimi detalami. Teraz okazuje się, że wspomnienie to raczej zestaw głównych danych, uzupełnianych przez mózg szczegółami za każdym razem, kiedy przywołujemy je z pamięci. Nie tylko nie pamiętamy wszystkiego idealnie, ale za każdym razem, kiedy odkurzamy wspomnienie, zmieniamy je i odkładamy na półkę pamięci odrobinę inne. Czyli im więcej razy coś sobie przypominamy, tym bardziej wspomnienie ulega modyfikacjom. Poza tym, dobra wiadomość dla wszystkich osób, którzy nie pamiętają, jak nazywa się dopiero co przedstawiona im osoba albo gdzie pięć minut temu położyły kluczyki do samochodu. Nie macie krótkiej pamięci, po prostu wasz mózg nie uznał tej informacji za dość ważną, żeby przenieść ją do pamięci długotrwałej. Jak się okazuje, nie wszystko, co się nam przytrafia, zasługuje na zapisanie we wspomnieniach. Ppk: Wydaje mi się, że wielu czytelników z wypiekami będzie czytać rozdział o śnie, o lunatykowaniu. Czy myśli Pani podobnie? JZ: Stanowczo tak. Na pewno niektórzy będą się zastanawiać, czy i im nie przytrafiają się nocne eskapady. We śnie nie mamy kontroli nad swoim ciałem, a jak już mówiłam, do braku kontroli nie jesteśmy przyzwyczajeni. Lunatykowanie sprawia wrażenie, jakby ktoś lub coś nagle przejęło kontrolę nad nami i postanowiło wybrać się na wycieczkę pod nieobecność świadomości. Pół biedy, jeżeli tylko do kuchni po kanapkę, gorzej jeżeli na motocyklową wyprawę po mieście. Oczywiście większość lunatyków nie jest aż tak aktywna, czasami po prostu siadają na łóżku z niezbyt przytomną miną albo krążą po mieszkaniu, aby po chwili wrócić do łóżka. Przykłady takie jak opisane w książce morderstwa to na szczęście rzadkość. Mimo wszystko lunatyków lepiej ostrożnie odprowadzić do łóżka niż potrząsać i budzić, bo można ich przestraszyć. Ogólnie królestwo snu jest dla nas fascynujące. Na długo zanim zaczęto badać sen jako zjawisko fizjologiczne, ludzie interesowali się samymi snami, które uznawali za przekazy od bogów lub duchów. Do tej pory wiele osób interesuje się snami i czyta senniki. Praca ze snami jest też częsta w niektórych nurtach psychoterapii. Pomiędzy zjawiskiem snu, a pamięcią i nauką również odkryto wiele powiązań. Mimo to nadal nie do końca rozumiemy, co nadaje snom ich charakterystyczny charakter. Ppk: Czy według Pani można wpaść w szpony marzycielskiego nałogu? JZ: Marzenia są integralną częścią nas, od dziecka marzymy i nie tracimy tej zdolności jako dorośli. Można wyobrażać sobie, że odnajdujemy księcia z bajki, albo że wygrywamy na loterii i wreszcie możemy bezpiecznie powiedzieć nielubianemu szefowi, co o nim lub o niej myślimy. To, czy marzenia staną się pułapką, zależy od tego, jak wygląda nasze życie, jakie mamy nastawienie, charakter, czy mamy przyjaciół lub rodzinę, która wspiera nas i stymuluje emocjonalnie. Jeżeli nasze życie na jawie dostarcza nam tego, czego potrzebujemy, to zagrożenie jest niewielkie. Jeżeli jednak nie mamy wyzwań, nie wchodzimy w interakcje społeczne, nie lubimy swojej pracy lub szkoły, to mamy szansę szukać w marzeniach tego, czego potrzebujemy, a czego jawa nie może nam dać. Szukając materiałów do książki, natknęłam się na historię młodego człowieka, który rozpaczliwie próbował zrobić karierę w nadziei, że sukces i pieniądze sprawią, że odnajdzie miłość życia, ale jednocześnie zamiast aktywnie jej szukać, spędzał większość czasu w domu, wyobrażając sobie wymarzoną żonę i dzieci. Taka sytuacja to pułapka, jeżeli poświęcimy świat jawy dla świata marzeń, nie będziemy mieli szansy na realizację tych marzeń w prawdziwym życiu. Mimo to dla większości z nas marzenia wciąż mają bardzo pozytywną rolę, pozwalając nam sięgać dalej niż wydawałoby się, że potrafimy. Ppk: „Osoby cierpiące na syndrom Cotarda uważają się za trupy, a czasami w ogóle zaprzeczają swojemu istnieniu.” Czy syndrom ten może pojawić się znienacka? Czy ma związek z jakimiś chorobami? JZ: Zespół Cotarda nie występuje samodzielnie, może za to towarzyszyć innym jednostkom chorobowym, takim jak depresja lub demencja. W przypadku demencji jest szczególnie tragiczny, ponieważ nie pozostawia szans na wyleczenie. Może się zdarzyć, że sytuacja pacjentów leczonych na inną jednostkę chorobową, np. depresję, albo otrzymujących leki antypsychotyczne, może się poprawić i objawy syndromu żywego trupa ustąpią. Jednak objawy zespołu Cotarda same w sobie trudno leczyć farmakologicznie. Jest coś strasznego w tym, że żywa osoba potrafi zaprzeczyć swojemu istnieniu, uznać się za gnijącego trupa albo odmówić przyjmowania pokarmu, ponieważ uważa, że nie posiada wnętrzności. Jeszcze dziwniejsze jest to, że pacjenci cierpiący przez tego rodzaju złudzenia potrafią jednocześnie domagać się, żeby ich zabito albo podejmować próby samobójcze. domagać się, żeby ich zabito albo podejmować próby samobójcze. Ppk: Pani Joanno, na ostatnich stronach Pani książki przeczytałam, że praca nad nią uświadomiła Pani, jak złożonymi jesteśmy istotami i jak wiele czynników odgrywa znaczącą rolę w tym, kim się staniemy i jak będziemy postrzegać świat. Czy ma Pani już pomysł na to, co chciałaby Pani uświadomić swoim czytelnikom w kolejnych książkach? JZ: W mojej następnej książce planuję uświadomić moim czytelnikom, że są wystarczająco dobrzy. Właśnie pracuję nad książką, która ma pomóc im zrozumieć, czemu ich wewnętrzny krytyk jest taki bezlitosny i jak okiełznać jego zapędy i uwolnić się z okowów perfekcjonizmu. Znam tyle osób, mężczyzn i kobiet cierpiących przez to, że próbują być idealni, że postanowiłam dołożyć swoją cegiełkę do walki z potworem perfekcjonizmu. Z dzieciństwa pamiętam przykład sąsiadki, tak kochającej porządek, że jej kanapa nigdy nie została odpakowana z folii, a obecnie jako coachka spotykam wiele klientek i klientów świetnie radzących sobie na profesjonalnym gruncie, a wciąż nie mogących pozbyć się wrażenia, że są tak zwanymi „impostorami” i tylko symulują kompetencje, a wszechświat czeka z zapartym tchem na ich jeden błąd, żeby ich zdemaskować. Naprawdę nie zasługujemy na takie pomiatanie przez wewnętrznego krytyka, robimy, co możemy i staramy się najlepiej, jak umiemy. Czas na bunt! Jesteśmy wystarczająco dobrzy. Ppk: Dziękuję za rozmowę i życzę, aby nie traciła Pani ciekawości do odkrywania kolejnych zagadek umysłu. JZ: Również dziękuję, ten temat chyba nigdy mi się nie znudzi. *Dziękujemy Wydawnictwu RM za za możliwość zareklamowania tej ciekawej książki. **Fragmenty i cytaty pochodzą z książki Joanny Zaręby "O mężczyźnie, który słyszał dźwięki" POLECAMY:
|
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
|