EGZAMIN, KTÓRYM JEST ŻYCIEJak wprowadzać zmiany w swoim życiu? |
NOWOŚĆ! Kamil Zieliński "Psychoefekty. 50 zjawisk psychologicznych, które wpływają na Twoje życie" Wydawnictwo Sensus PREMIERA ODBYŁA SIĘ 24 listopada 2021! |
PSYCHOEFEKTY
Wywiad z Kamilem Zielińskim
o zjawiskach psychologicznych wpływających na nasze życie
Dzisiaj mam przyjemność zaprezentować wywiad, który przeprowadziłam z Kamilem Zielińskim - psychologiem, wykładowcą i trenerem biznesu. Ekspertem z zakresu psychologii społecznej, komunikacji, perswazji i obrony przed manipulacją. Prywatnie szczęśliwym mężem i ojcem. Zapalonym narciarzem, miłośnikiem psów i słuchaczem rapu. Rozmawialiśmy o jego książce "Psychoefekty. 50 zjawisk psychologicznych, które wpływają na Twoje życie".
Psychologia pryz kawie: We wstępie swojej książki napisał Pan, że na co dzień uczy Pan wykorzystywania psychologii w życiu i biznesie i robi Pan to, wierząc, że świat dzięki jej poznaniu może być lepszy. I właśnie ta książka to kolejny drobny krok w dobrym kierunku. Czytając te słowa, przypomniałam sobie, dlaczego chciałam studiować psychologię 😊 Pamiętam, że zależało mi na tym, aby pomagać innym ludziom, a dzisiaj wiem, że pomogłam samej sobie. Chyba jest mi dzięki jej ukończeniu łatwiej w życiu. Czy pamięta Pan, co skłoniło Pana do pójścia na te studia i czy również podziela Pan moje zdanie, że jest nam łatwiej, znając różne mechanizmy, które na nas wpływają?
Kamil Zieliński: Na studia psychologiczne poszedłem, ponieważ z natury jestem ciekawski. Bardzo interesowało mnie to, jak funkcjonuje człowiek, jakie mechanizmy za tym stoją i jak możemy je wykorzystać, by żyło nam się lepiej. Myślę, że już wtedy zacząłem rozumieć, że wszędzie gdzie spotykamy człowieka, spotykamy również psychologię. A skoro tak jest i skoro jesteśmy zwierzętami społecznymi, czyli żyjącymi z innymi ludźmi, warto coś o psychologii wiedzieć. Warto również zrozumieć, że właściwie czymkolwiek byśmy się nie zajmowali, psychologia będzie nam towarzyszyć. Jej poznanie może pomóc nam na niezliczonych płaszczyznach życia.
Ktoś może jednak stwierdzić, że świadomość pewnych mechanizmów psychologicznych może utrudniać funkcjonowanie. Ale to nie prawda, ponieważ psychologia daje nam narzędzia, by tę świadomość dobrze wykorzystać.
Ppk: Myślę, że wiele osób obruszy się, a przynajmniej zdziwi, czytając, że książka udowodni czytelnikowi, iż racjonalność nie jest naszą mocną stroną. Zgodzi się Pan ze mną?
KZ: Na pewno. Lubimy o sobie myśleć jako o bardzo racjonalnych istotach. Sama nazwa naszego gatunku (którą sami sobie nadaliśmy) - Homo sapiens, czyli Człowiek Rozumny - już mocno wskazuje, że chcemy, by to „rozum” grał pierwsze skrzypce. W rzeczywistości jednak jest inaczej i człowiek rzadko postępuje w pełni racjonalnie. Dużo częściej postępujemy emocjonalnie, nawykowo i bezrefleksyjnie. Popełniamy mnóstwo błędów poznawczych i podejmujemy irracjonalne decyzje. Być może pora poddać kwestię „rozumu” w wątpliwość i szukać naszych atutów w innych miejscach. Albo uczyć się go częściej uruchamiać. Tutaj również z pomocą przychodzi psychologia.
Ppk: Czy pamięta Pan ten moment, kiedy po raz pierwszy poczuł Pan potrzebę napisania swojej książki? Czy zastanawiał się Pan, kto po nią sięgnie?
KZ: Pierwszy raz o książce na temat zjawisk psychologicznych myślałem podczas studiów. Wtedy jednak wydawało mi się to nieosiągalne, a pomysł był bardzo rozmyty. Na szczęście jej wtedy nie napisałem.
Później, już jako wykładowca, kiedy prowadziłem kolejny rok z rzędu zajęcia z „Psychologii społecznej” pomyślałem, że dobrze byłoby napisać książkę, która zbierałaby większość jej osiągnięć i przekazywała w prosty sposób.
Na początku pisania sądziłem, że sięgać po nią będą głównie studenci psychologii i pokrewnych dziedzin. Jednak bardzo szybko zrozumiałem, że piszę książkę dla wszystkich. Dla każdego, kto chce zrozumieć psychospołeczne funkcjonowanie człowieka. Taka wartość przyświecała mi do końca pisania i tak chciałbym, żeby „Psychoefekty” były odbierane – jako książka dla każdego, kto chce wiedzieć więcej na temat psychologii człowieka, niezależnie od wykształcenia czy profesji. Książka od człowieka dla człowieka.
Ppk: Skąd pomysł na taką, a nie inną formę? Książka bardzo mi się podoba między innymi z uwagi na kompozycję. Każdy rozdział ma ściśle określoną budowę.
KZ: Bardzo dziękuję. Cieszę się, że zwróciła Pani na to uwagę. Każdy rozdział ma konstrukcję zgodną z tak zwanym „cyklem Kolba”. To schemat szkoleniowy oparty na 4 elementach. Według Davida Kolba, tak właśnie uczą się dorośli. Rozpoczynamy od „doświadczenia” – w przypadku mojej książki to zwykle eksperyment myślowy lub jakieś informacje, którą „dają do myślenia”. Zadaniem tego etapu jest przykucie uwagi czytelnika. Drugim elementem jest refleksja na temat wcześniejszego doświadczenia – np. myślałem, że jest zupełnie inaczej, a właśnie udowodniono mi, że się mylę, chcę dowiedzieć się, dlaczego tak to działa. Refleksja ma gładko wprowadzać czytelnika w trzeci etap, czyli „teorię”. W „Psychoefektach” teoria to definicja opisywanego zjawiska i badania naukowe, które empirycznie udowadniają jego istnienie. Na końcu cyklu Kolba znajduje się „Zastosowanie praktyczne”. W przypadku „Psychoefektów” to podrozdział o wdzięcznej nazwie „Co to dla mnie oznacza?” – czyli fajnie, że poznałem teorię, ale co to właściwie zmienia w moim życiu? W tym podrozdziale tłumaczę, jak dane zjawiska wpływają na życie czytelnika, a także jak on sam/ona sama może je wykorzystać.
Na końcu każdego rozdziału znajduje się również bibliografia. To z uwagi na uszanowanie osób, którzy wykonali kawał pracy naukowej, byśmy dziś mogli z niej korzystać. Dla nich wieczny szacun!
Ppk: Zakładając blog wraz moją przyjaciółką, zależało nam, aby psychologię przybliżyć nie w naukowym wydaniu, ale w sposób przyjemny, tak jak łyk ciepłego espresso. I dlatego uśmiechnęłam się, czytając „Moim zamiarem było napisanie książki, która ułatwi prawdziwej, naukowej psychologii <<trafić pod strzechy>>.” Czy uważa Pan, że warto mówić w prosty sposób o tym, co dla osób bez wykształcenia psychologicznego nie jest proste i oczywiste. Czy ta wiedza jest potrzebna?
KZ: Tak, tak, tak! Dokładnie o to mi chodziło, kiedy pisałem „Psychoefekty”. Nie każdy ma wykształcenie psychologiczne (całe szczęście!). Ale każdy po trochu jest psychologiem (amatorem). Warto więc wyposażać ludzi w sprawdzoną, zweryfikowaną, naukową wiedzę psychologiczną. Szczególnie w zalewie niesprawdzonej pseudo-pop-psychologii. Niestety książki naukowe albo, o zgrozo, raporty badawcze pisane są bardzo skomplikowanym językiem, który dla nie-psychologa może być nie do przejścia. Dlatego próbowałem napisać książkę w pełni opartą o dowody naukowe, ale językiem zrozumiałym dla wszystkich. Mogę pochwalić się, że książkę przeczytała moja ponad 80-letnia Babcia. Rozmawiałem z nią o niej i bardzo chwaliła łatwą w odbiorze formę przekazu. Liczę, że nie była to tylko kwestia bycia miłym dla wnuczka.
Ppk: Pisząc o awersji do straty, zwraca Pan uwagę na to, że silniej wpływa na nas pragnienie uniknięcia straty niż chęć zdobycia zysków. Czy Kamil Zieliński też może to o sobie powiedzieć?
KZ: Tak jesteśmy skonstruowani. Przypuszczalnie wpływa na to kilka czynników. Ja jestem najbliżej wersji, za którą stoi psychologia ewolucyjna. To znaczy twierdzenia, że w toku ewolucji wykształciły się u nas mechanizmy skłaniające nas do większej ochrony tego, co już mamy, niż do ryzykownego powiększania zasobów. I tak, ja oczywiście też tak mam, choć znając dokładnie to zjawisko, staram się czasem zatrzymać i stosując różne narzędzia, zastanowić się, co w danej sytuacji będzie lepsze. Polecam.
Ppk: W jednym z rozdziałów pisze Pan o efekcie halo, czyli o naszej tendencji do tego, by na podstawie pierwszego wrażenia, przypisywać innym masę cech osobowościowych. Zwraca Pan przy tej okazji uwagę na to, by dbać o pierwsze wrażenie. Czy obserwuje Pan wśród osób, które Pan zna taką tendencję i widzi Pan, jakie są tego skutki?
KZ: Oczywiście. Owe „pierwsze wrażenie” za sprawą efektu halo może powodować mylne postrzeganie nowopoznanej osoby, nawet wtedy kiedy już trochę zdążyliśmy się poznać. Dajmy na to, jeśli ktoś pierwszego dnia pracy z nami zrobił bardzo dobre pierwsze wrażenie, ale już w kolejnych dniach zaczął pokazywać się od zdecydowanie gorszej strony, długo potrwa zanim to dobre wrażenie się zatrze. Będziemy mieć skłonność, by tę „gorszą stronę” jakoś tłumaczyć – może ma zły dzień, pewnie się stresuje nową pracą, na początku każdy popełnia błędy itd. W drugą stronę również to działa. Kiedy ktoś pierwszego dnia pracy z nami pokazał się z ewidentnie złej strony, ale już w kolejnych dniach zaczął pokazywać się od zdecydowanie lepszej, długo potrwa zanim to do nas dotrze. Będziemy mieć skłonność postrzegać go przez pryzmat negatywnego wrażenia z pierwszego dnia pracy – np. tak, nawet nieźle wykonał tę pracę, to na pewno dlatego, że czegoś chce albo zwyczajnie pragnie się podlizać. Lepiej uważać, pierwsze wrażenie, a co za tym idzie – efekt halo, bywają mylne (a czasem krzywdzące).
Ppk: „Błąd konfirmacji powoduje, że zamiast starać się odnaleźć <<obiektywną>> prawdę, szukamy argumentów, które potwierdzałyby nasze założenia.” Myślę, że dla wielu osób będzie to trudne do zrozumienia, bo przecież głośno mówimy o tym, że zależy nam na prawdzie, że naszym prawem jest wiedzieć. A my jako psychologowie doskonale wiemy, że ten błąd niestety jest często przez nas ludzi domagających się prawdy popełniany. Zgodzi się Pan ze mną?
KZ: W pełni zgoda. Wszyscy (ludzie) potrzebujemy tak zwanego „domknięcia poznawczego”. Po ludzku lubimy wiedzieć, a jak czegoś nie wiemy, to albo szukamy, albo wymyślamy. Ale jesteśmy też wygodni i leniwi (no, powiedzmy „oszczędni energetycznie), więc najczęściej wybieramy odpowiedzi, które są dla nas łatwe do przyjęcia. Na przykład zgodne z naszymi wartościami. Wtedy nie musimy się za bardzo wysilać. Tylko zdarza się, że taka odpowiedź nijak ma się do prawdy. Niestety to nie ma już dla nas większego znaczenia. W skrócie – wolimy wygodne, a to nie zawsze jest prawdziwe.
Ppk: Panie Kamilu, mój tata od dziecka mi powtarzał, że wielkim grzechem człowieka jest brak pokory. Bardzo wzięłam to sobie do serca i staram się o tym pamiętać każdego dnia. Czy można powiedzieć, że pokora jest w jakiś sposób powiązana z efektem Krugera-Dunninga?
KZ: Efekt ten mówi nam o zestawieniu pewności siebie z wiedzą na dany temat. Okazuje się, że ludzie, którzy mają dość nikłą wiedzę w jakimś temacie, potrafią bardzo pewnie się o nim wypowiadać. Natomiast eksperci w tym samym temacie niemalże nigdy takiego poziomu pewności siebie nie doświadczają. Czy ma to związek z pokorą? Pewnie trochę tak, choć ja tu chyba bardziej widzę ostrożność. Kiedy zdobywamy wiedzę z jakiegoś obszaru, na początku możemy mieć przekonanie, że wiemy niemalże wszystko. Ale kiedy brniemy dalej i wgłębiamy się w temat, możemy dojść do wniosku, że wiemy bardzo, bardzo niewiele. Bo świat nie jest czarno-biały. Jest za to bardzo różnorodny. Przypuszczam, że to dlatego Sokrates napisał swoje słynne „wiem, że nic nie wiem”. Mądry był z niego gość.
Ppk: W jakich sferach naszego życia możemy odnaleźć syndrom gotującej się żaby jako negatywną stronę efektu Pollyanny?
KZ: Syndrom gotującej się żaby został opisany przez filozofa Olivier Clarka. Chodzi w nim o proces gotowania żaby w stopniowo podgrzewanej wodzie. Żaba świetnie dostosowuje się do zmieniającej się temperatury, jednak gdy woda jest już bliska wrzeniu, nie jest w stanie wyskoczyć z garnka, gdyż zużyła całą swoją energię na dostosowywanie się (tzw. adaptację). Można stwierdzić, że żaba zginęła nie z powodu wrzącej wody, lecz z powodu odwlekania decyzji o ucieczce. Z całą pewnością opisywany syndrom znajdziemy tam, gdzie z powodu nierealistycznego optymizmu odwlekamy decyzję o zmianie – np. pracy lub toksycznej relacji. Zmianie być może bardzo trudnej, ale czasem jedynej, która jest w stanie pomóc w wyjściu z gotującej się wody.
Ppk: Czy zgodzi się Pan ze mną, że trudno uwierzyć, że występowanie efektu ślepej plamki nie jest zależne od samooceny?
KZ: Rzeczywiście, badania wskazują, że nie zależy ani od samooceny, ani od poziomu inteligencji czy zdolności poznawczych. A wydawałoby się, że musi! Okazuje się, że prawdopodobnie to po prostu stała indywidualna – powszechne zjawisko psychospołeczne.
Ppk: Porusza Pan w swojej książce temat konformizmu. Co on nam daje, a co zabiera?
KZ: Jak zwykle bywa, kij ma dwa końce. Często konformizm uznawany jest za negatywne zjawisko. Konformistyczne podejście kojarzy nam się ze zgodą na coś, na co wewnętrznie nie dajemy pozwolenia. Konformizm to rezygnacja ze swojego zdania na rzecz zdania grupy. I choć uważam, że bunt jest bardzo ważny i warto mieć swoje zdanie, nawet jeśli jest inne od reszty, konformizm ma swoje plusy. To na nim opiera się umowa społeczna, dzięki której zachowujemy względny ład w społeczeństwie. Dzięki konformizmowi potrafimy iść na ustępstwa, negocjować i zgadzać się na rozwiązania częściowo nas satysfakcjonujące, ale czasem konieczne. Często też staje się dla nas podpowiedzią, jak powinniśmy się zachować w sytuacji, w której dotychczas nie byliśmy. W skrócie – nie piętnujmy, czasem dobrze z niego skorzystać.
Ppk: „Luka informacyjna motywuje nas do jej usunięcia — najczęściej poprzez próbę pozyskania wiedzy.” Pamięta Pan, kiedy ostatnio zadziałała na Pana motywująco?
KZ: Niestety tak. Kilka dni temu kiedy pojawiły się informacje o nowym wariancie koronawirusa. Niestety nawet popularnonaukowe portale zaczęły w tym temacie korzystać z luki informacyjnej, tworząc clickbaitowe tytuły w stylu: „Nowy wariant koronawirusa! Wypowiedzi ekspertów! Czy jest dla Ciebie groźny?!”.
Ppk: Pisze Pan w swojej książce o tym, że różnimy się pod względem umiejscowienia kontroli. Jedni uważają, że naszym życiem rządzi przypadek, inni są przekonani, że są kowalami własnego losu. Do której grupy jest bliżej Kamilowi Zielińskiemu?
KZ: Zdecydowanie bliżej mi do osób z wewnętrznym poczuciem kontroli. A przynajmniej lubię tak o sobie myśleć. Jednocześnie warto pamiętać, że choć żyjemy w kulturze kultu jednostki i jej wpływu na wszystko, to nasz wpływ nie jest taki szeroki. I to jest w porządku, warto to po prostu… zaakceptować.
Ppk: Od paru lat kładzie się duży nacisk na pracę w grupie. Jestem przekonana, że Pan jako trener i wykładowca motywuje uczestników do pracy zespołowej. Ale jak dobrze wiemy, nie wszyscy taką pracę preferują i chyba doskonale wiemy dlaczego 😊 Istnieje wiele niebezpieczeństw takiej formy pracy, o których też wspomina Pan w książce. Jakie jest największe?
KZ: Tak, na co dzień uczę współpracy, którą uważam za totalny trzon funkcjonowania przedsiębiorstw. Bez współpracy nie ma biznesu. Warto jej się porządnie nauczyć. Dlaczego? Ponieważ źle poprowadzona współpraca może prowadzić do wielu zagrożeń. Jednym z groźniejszych jest opisywany przeze mnie „syndrom myślenia grupowego”, który może prowadzić do wybierania takich rozwiązań, które jakościowo są kiepskie, ale pozwalają grupie na pozostanie spójną. Przykład po ludzku: jesteśmy zarządem i podejmujemy taką decyzję, która dla firmy jest kiepska, ale dzięki niej zarząd nie jest podzielony. Lepiej unikać takich rozwiązań.
Ppk: Czy w swojej pracy wykorzystuje Pan zjawisko reaktancji psychologicznej?
KZ: Reaktancja psychologiczna to po ludzku „opór”. Kiedy babcia usilnie prosi wnuczka, by ten założył czapkę, może usłyszeć „Nie! Wolę odmrozić sobie uszy, ale czapki nie założę!”. Albo w drugą stronę, kiedy nam się czegoś zakazuje, bardziej tego chcemy – patrz Biblia i przypowieść o Adamie i Ewie.
Czy często wykorzystuję to zjawisko? Raczej często z nim się spotykam i często z nim pracuję. Dobrze przygotowane szkolenie musi omijać lub przezwyciężać naturalną reaktancję psychologiczną, która pojawia się wtedy, gdy ktoś chce nas czegoś nauczyć. Tu pojawia się kwestia dobrej atmosfery, kontraktu i autonomii. Każdy jest wolną jednostką, może decydować. Ja staram się zrobić tak, żeby uczestnicy szkoleń zdecydowali się wspólnie ze mną zdobywać nowe kompetencje.
Ppk: W książce opisuje Pan regułę autorytetu. Kto dla Pana był i jest autorytetem?
KZ: Prywatnie na pewno mój Tata. To on nauczył mnie, że lepsza niewygodna prawda od przyjemnego kłamstwa. W świecie nauki to bardzo ważna wartość.
Zawodowo mam swojego mentora szkoleniowego, którego poznałem w szkole trenerów. Bez wątpienia to najlepszy trener na świecie, choć aktualnie już zmierzający na zasłużoną emeryturę. Nazywa się Andrzej Szastok i pragnę Go z tego miejsca serdecznie pozdrowić!
Pamiętajmy jednak, że podążanie za autorytetem to nie jest ślepe naśladowanie autorytetu. Z jednym i z drugim panem bardzo często się nie zgadzam i spieram. I to jest bardzo zdrowe.
Ppk: W jaki sposób chce Pan budować swój autorytet w oczach swojego synka? Jako psychologowie wiemy, jak ważne by dziecko miało autorytet, który daje mu poczucie bezpieczeństwa.
KZ: Nie ma dla mnie nic ważniejszego od tego, by Jaś był szczęśliwy. Naturalnie, poczucie bezpieczeństwa jest ku temu niezbędne. Ale według mnie zupełnie nie chodzi w nim o „zamknięcie kogoś w złotej klatce”. Jacek Walkiewicz powiedział kiedyś, że statki w porcie są bezpieczne, ale nie po to buduje się statki. Zgadzam się z nim. Natomiast od profesora Marcina Matczaka nauczyłem się, że należy przygotować dziecko do drogi, a nie drogę dla dziecka. Dlatego w naszym domu Jaś zawsze będzie mógł liczyć na akceptację, bezwarunkową miłość, wsparcie, rozmowę i dobrą książkę. A jeśli kiedyś uzna, że jestem dla niego autorytetem, a może nawet przyjacielem, będę zachwycony.
Ppk: Na ostatniej stronie książki zwraca się Pan z apelem do Czytelników. Napisał Pan: „No cóż, wszyscy bywamy <<dziwni>>. A musisz mi uwierzyć, że te pięćdziesiąt opisanych zjawisk to tylko fragment tego, co można o nas powiedzieć. Jednak nawet ten fragment, odpowiednio użyty, może stać się prawdziwą supermocą. Bardzo proszę, używaj jej mądrze. Wszak jak powiedział wujek Ben ze Spider-Mana: <<Z supermocą wiąże się wielka odpowiedzialność>>. Czytając, pomyślałam o tym, o czym staram się pamiętać każdego dnia. Jako psycholog wiem, ze spoczywa na mnie wielka odpowiedzialność, ale z drugiej strony ta <supermoc>>, o której Pan pisze daje wiele radości i satysfakcji, bo każdy człowiek, który w jakiś sposób dzięki mojemu wsparciu zrozumiał lepiej siebie i innych, to dla mnie szczęście, które dodaje chęci do dalszej pracy. Czy z tej <<supermocy>> również czerpie Pan profity w postaci satysfakcji?
KZ: Oczywiście. Jeśli kiedykolwiek przestałbym odczuwać satysfakcję z wykonywanej pracy, musiałbym zmienić zawód. Na szczęście jak na razie każde zawodowe wyzwanie to dla mnie ogromna satysfakcja.
Ppk: Panie Kamilu, życzę w takim razie, by mądrze używał Pan swojej supermocy i uczył tego innych 😊 A my – czytelnicy będziemy czekać na koleją książkę 😊
KZ: To był wnikliwy i zupełnie niesztampowy wywiad, wiele pytań mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło! Dziękuję ogromnie!
Psychologia pryz kawie: We wstępie swojej książki napisał Pan, że na co dzień uczy Pan wykorzystywania psychologii w życiu i biznesie i robi Pan to, wierząc, że świat dzięki jej poznaniu może być lepszy. I właśnie ta książka to kolejny drobny krok w dobrym kierunku. Czytając te słowa, przypomniałam sobie, dlaczego chciałam studiować psychologię 😊 Pamiętam, że zależało mi na tym, aby pomagać innym ludziom, a dzisiaj wiem, że pomogłam samej sobie. Chyba jest mi dzięki jej ukończeniu łatwiej w życiu. Czy pamięta Pan, co skłoniło Pana do pójścia na te studia i czy również podziela Pan moje zdanie, że jest nam łatwiej, znając różne mechanizmy, które na nas wpływają?
Kamil Zieliński: Na studia psychologiczne poszedłem, ponieważ z natury jestem ciekawski. Bardzo interesowało mnie to, jak funkcjonuje człowiek, jakie mechanizmy za tym stoją i jak możemy je wykorzystać, by żyło nam się lepiej. Myślę, że już wtedy zacząłem rozumieć, że wszędzie gdzie spotykamy człowieka, spotykamy również psychologię. A skoro tak jest i skoro jesteśmy zwierzętami społecznymi, czyli żyjącymi z innymi ludźmi, warto coś o psychologii wiedzieć. Warto również zrozumieć, że właściwie czymkolwiek byśmy się nie zajmowali, psychologia będzie nam towarzyszyć. Jej poznanie może pomóc nam na niezliczonych płaszczyznach życia.
Ktoś może jednak stwierdzić, że świadomość pewnych mechanizmów psychologicznych może utrudniać funkcjonowanie. Ale to nie prawda, ponieważ psychologia daje nam narzędzia, by tę świadomość dobrze wykorzystać.
Ppk: Myślę, że wiele osób obruszy się, a przynajmniej zdziwi, czytając, że książka udowodni czytelnikowi, iż racjonalność nie jest naszą mocną stroną. Zgodzi się Pan ze mną?
KZ: Na pewno. Lubimy o sobie myśleć jako o bardzo racjonalnych istotach. Sama nazwa naszego gatunku (którą sami sobie nadaliśmy) - Homo sapiens, czyli Człowiek Rozumny - już mocno wskazuje, że chcemy, by to „rozum” grał pierwsze skrzypce. W rzeczywistości jednak jest inaczej i człowiek rzadko postępuje w pełni racjonalnie. Dużo częściej postępujemy emocjonalnie, nawykowo i bezrefleksyjnie. Popełniamy mnóstwo błędów poznawczych i podejmujemy irracjonalne decyzje. Być może pora poddać kwestię „rozumu” w wątpliwość i szukać naszych atutów w innych miejscach. Albo uczyć się go częściej uruchamiać. Tutaj również z pomocą przychodzi psychologia.
Ppk: Czy pamięta Pan ten moment, kiedy po raz pierwszy poczuł Pan potrzebę napisania swojej książki? Czy zastanawiał się Pan, kto po nią sięgnie?
KZ: Pierwszy raz o książce na temat zjawisk psychologicznych myślałem podczas studiów. Wtedy jednak wydawało mi się to nieosiągalne, a pomysł był bardzo rozmyty. Na szczęście jej wtedy nie napisałem.
Później, już jako wykładowca, kiedy prowadziłem kolejny rok z rzędu zajęcia z „Psychologii społecznej” pomyślałem, że dobrze byłoby napisać książkę, która zbierałaby większość jej osiągnięć i przekazywała w prosty sposób.
Na początku pisania sądziłem, że sięgać po nią będą głównie studenci psychologii i pokrewnych dziedzin. Jednak bardzo szybko zrozumiałem, że piszę książkę dla wszystkich. Dla każdego, kto chce zrozumieć psychospołeczne funkcjonowanie człowieka. Taka wartość przyświecała mi do końca pisania i tak chciałbym, żeby „Psychoefekty” były odbierane – jako książka dla każdego, kto chce wiedzieć więcej na temat psychologii człowieka, niezależnie od wykształcenia czy profesji. Książka od człowieka dla człowieka.
Ppk: Skąd pomysł na taką, a nie inną formę? Książka bardzo mi się podoba między innymi z uwagi na kompozycję. Każdy rozdział ma ściśle określoną budowę.
KZ: Bardzo dziękuję. Cieszę się, że zwróciła Pani na to uwagę. Każdy rozdział ma konstrukcję zgodną z tak zwanym „cyklem Kolba”. To schemat szkoleniowy oparty na 4 elementach. Według Davida Kolba, tak właśnie uczą się dorośli. Rozpoczynamy od „doświadczenia” – w przypadku mojej książki to zwykle eksperyment myślowy lub jakieś informacje, którą „dają do myślenia”. Zadaniem tego etapu jest przykucie uwagi czytelnika. Drugim elementem jest refleksja na temat wcześniejszego doświadczenia – np. myślałem, że jest zupełnie inaczej, a właśnie udowodniono mi, że się mylę, chcę dowiedzieć się, dlaczego tak to działa. Refleksja ma gładko wprowadzać czytelnika w trzeci etap, czyli „teorię”. W „Psychoefektach” teoria to definicja opisywanego zjawiska i badania naukowe, które empirycznie udowadniają jego istnienie. Na końcu cyklu Kolba znajduje się „Zastosowanie praktyczne”. W przypadku „Psychoefektów” to podrozdział o wdzięcznej nazwie „Co to dla mnie oznacza?” – czyli fajnie, że poznałem teorię, ale co to właściwie zmienia w moim życiu? W tym podrozdziale tłumaczę, jak dane zjawiska wpływają na życie czytelnika, a także jak on sam/ona sama może je wykorzystać.
Na końcu każdego rozdziału znajduje się również bibliografia. To z uwagi na uszanowanie osób, którzy wykonali kawał pracy naukowej, byśmy dziś mogli z niej korzystać. Dla nich wieczny szacun!
Ppk: Zakładając blog wraz moją przyjaciółką, zależało nam, aby psychologię przybliżyć nie w naukowym wydaniu, ale w sposób przyjemny, tak jak łyk ciepłego espresso. I dlatego uśmiechnęłam się, czytając „Moim zamiarem było napisanie książki, która ułatwi prawdziwej, naukowej psychologii <<trafić pod strzechy>>.” Czy uważa Pan, że warto mówić w prosty sposób o tym, co dla osób bez wykształcenia psychologicznego nie jest proste i oczywiste. Czy ta wiedza jest potrzebna?
KZ: Tak, tak, tak! Dokładnie o to mi chodziło, kiedy pisałem „Psychoefekty”. Nie każdy ma wykształcenie psychologiczne (całe szczęście!). Ale każdy po trochu jest psychologiem (amatorem). Warto więc wyposażać ludzi w sprawdzoną, zweryfikowaną, naukową wiedzę psychologiczną. Szczególnie w zalewie niesprawdzonej pseudo-pop-psychologii. Niestety książki naukowe albo, o zgrozo, raporty badawcze pisane są bardzo skomplikowanym językiem, który dla nie-psychologa może być nie do przejścia. Dlatego próbowałem napisać książkę w pełni opartą o dowody naukowe, ale językiem zrozumiałym dla wszystkich. Mogę pochwalić się, że książkę przeczytała moja ponad 80-letnia Babcia. Rozmawiałem z nią o niej i bardzo chwaliła łatwą w odbiorze formę przekazu. Liczę, że nie była to tylko kwestia bycia miłym dla wnuczka.
Ppk: Pisząc o awersji do straty, zwraca Pan uwagę na to, że silniej wpływa na nas pragnienie uniknięcia straty niż chęć zdobycia zysków. Czy Kamil Zieliński też może to o sobie powiedzieć?
KZ: Tak jesteśmy skonstruowani. Przypuszczalnie wpływa na to kilka czynników. Ja jestem najbliżej wersji, za którą stoi psychologia ewolucyjna. To znaczy twierdzenia, że w toku ewolucji wykształciły się u nas mechanizmy skłaniające nas do większej ochrony tego, co już mamy, niż do ryzykownego powiększania zasobów. I tak, ja oczywiście też tak mam, choć znając dokładnie to zjawisko, staram się czasem zatrzymać i stosując różne narzędzia, zastanowić się, co w danej sytuacji będzie lepsze. Polecam.
Ppk: W jednym z rozdziałów pisze Pan o efekcie halo, czyli o naszej tendencji do tego, by na podstawie pierwszego wrażenia, przypisywać innym masę cech osobowościowych. Zwraca Pan przy tej okazji uwagę na to, by dbać o pierwsze wrażenie. Czy obserwuje Pan wśród osób, które Pan zna taką tendencję i widzi Pan, jakie są tego skutki?
KZ: Oczywiście. Owe „pierwsze wrażenie” za sprawą efektu halo może powodować mylne postrzeganie nowopoznanej osoby, nawet wtedy kiedy już trochę zdążyliśmy się poznać. Dajmy na to, jeśli ktoś pierwszego dnia pracy z nami zrobił bardzo dobre pierwsze wrażenie, ale już w kolejnych dniach zaczął pokazywać się od zdecydowanie gorszej strony, długo potrwa zanim to dobre wrażenie się zatrze. Będziemy mieć skłonność, by tę „gorszą stronę” jakoś tłumaczyć – może ma zły dzień, pewnie się stresuje nową pracą, na początku każdy popełnia błędy itd. W drugą stronę również to działa. Kiedy ktoś pierwszego dnia pracy z nami pokazał się z ewidentnie złej strony, ale już w kolejnych dniach zaczął pokazywać się od zdecydowanie lepszej, długo potrwa zanim to do nas dotrze. Będziemy mieć skłonność postrzegać go przez pryzmat negatywnego wrażenia z pierwszego dnia pracy – np. tak, nawet nieźle wykonał tę pracę, to na pewno dlatego, że czegoś chce albo zwyczajnie pragnie się podlizać. Lepiej uważać, pierwsze wrażenie, a co za tym idzie – efekt halo, bywają mylne (a czasem krzywdzące).
Ppk: „Błąd konfirmacji powoduje, że zamiast starać się odnaleźć <<obiektywną>> prawdę, szukamy argumentów, które potwierdzałyby nasze założenia.” Myślę, że dla wielu osób będzie to trudne do zrozumienia, bo przecież głośno mówimy o tym, że zależy nam na prawdzie, że naszym prawem jest wiedzieć. A my jako psychologowie doskonale wiemy, że ten błąd niestety jest często przez nas ludzi domagających się prawdy popełniany. Zgodzi się Pan ze mną?
KZ: W pełni zgoda. Wszyscy (ludzie) potrzebujemy tak zwanego „domknięcia poznawczego”. Po ludzku lubimy wiedzieć, a jak czegoś nie wiemy, to albo szukamy, albo wymyślamy. Ale jesteśmy też wygodni i leniwi (no, powiedzmy „oszczędni energetycznie), więc najczęściej wybieramy odpowiedzi, które są dla nas łatwe do przyjęcia. Na przykład zgodne z naszymi wartościami. Wtedy nie musimy się za bardzo wysilać. Tylko zdarza się, że taka odpowiedź nijak ma się do prawdy. Niestety to nie ma już dla nas większego znaczenia. W skrócie – wolimy wygodne, a to nie zawsze jest prawdziwe.
Ppk: Panie Kamilu, mój tata od dziecka mi powtarzał, że wielkim grzechem człowieka jest brak pokory. Bardzo wzięłam to sobie do serca i staram się o tym pamiętać każdego dnia. Czy można powiedzieć, że pokora jest w jakiś sposób powiązana z efektem Krugera-Dunninga?
KZ: Efekt ten mówi nam o zestawieniu pewności siebie z wiedzą na dany temat. Okazuje się, że ludzie, którzy mają dość nikłą wiedzę w jakimś temacie, potrafią bardzo pewnie się o nim wypowiadać. Natomiast eksperci w tym samym temacie niemalże nigdy takiego poziomu pewności siebie nie doświadczają. Czy ma to związek z pokorą? Pewnie trochę tak, choć ja tu chyba bardziej widzę ostrożność. Kiedy zdobywamy wiedzę z jakiegoś obszaru, na początku możemy mieć przekonanie, że wiemy niemalże wszystko. Ale kiedy brniemy dalej i wgłębiamy się w temat, możemy dojść do wniosku, że wiemy bardzo, bardzo niewiele. Bo świat nie jest czarno-biały. Jest za to bardzo różnorodny. Przypuszczam, że to dlatego Sokrates napisał swoje słynne „wiem, że nic nie wiem”. Mądry był z niego gość.
Ppk: W jakich sferach naszego życia możemy odnaleźć syndrom gotującej się żaby jako negatywną stronę efektu Pollyanny?
KZ: Syndrom gotującej się żaby został opisany przez filozofa Olivier Clarka. Chodzi w nim o proces gotowania żaby w stopniowo podgrzewanej wodzie. Żaba świetnie dostosowuje się do zmieniającej się temperatury, jednak gdy woda jest już bliska wrzeniu, nie jest w stanie wyskoczyć z garnka, gdyż zużyła całą swoją energię na dostosowywanie się (tzw. adaptację). Można stwierdzić, że żaba zginęła nie z powodu wrzącej wody, lecz z powodu odwlekania decyzji o ucieczce. Z całą pewnością opisywany syndrom znajdziemy tam, gdzie z powodu nierealistycznego optymizmu odwlekamy decyzję o zmianie – np. pracy lub toksycznej relacji. Zmianie być może bardzo trudnej, ale czasem jedynej, która jest w stanie pomóc w wyjściu z gotującej się wody.
Ppk: Czy zgodzi się Pan ze mną, że trudno uwierzyć, że występowanie efektu ślepej plamki nie jest zależne od samooceny?
KZ: Rzeczywiście, badania wskazują, że nie zależy ani od samooceny, ani od poziomu inteligencji czy zdolności poznawczych. A wydawałoby się, że musi! Okazuje się, że prawdopodobnie to po prostu stała indywidualna – powszechne zjawisko psychospołeczne.
Ppk: Porusza Pan w swojej książce temat konformizmu. Co on nam daje, a co zabiera?
KZ: Jak zwykle bywa, kij ma dwa końce. Często konformizm uznawany jest za negatywne zjawisko. Konformistyczne podejście kojarzy nam się ze zgodą na coś, na co wewnętrznie nie dajemy pozwolenia. Konformizm to rezygnacja ze swojego zdania na rzecz zdania grupy. I choć uważam, że bunt jest bardzo ważny i warto mieć swoje zdanie, nawet jeśli jest inne od reszty, konformizm ma swoje plusy. To na nim opiera się umowa społeczna, dzięki której zachowujemy względny ład w społeczeństwie. Dzięki konformizmowi potrafimy iść na ustępstwa, negocjować i zgadzać się na rozwiązania częściowo nas satysfakcjonujące, ale czasem konieczne. Często też staje się dla nas podpowiedzią, jak powinniśmy się zachować w sytuacji, w której dotychczas nie byliśmy. W skrócie – nie piętnujmy, czasem dobrze z niego skorzystać.
Ppk: „Luka informacyjna motywuje nas do jej usunięcia — najczęściej poprzez próbę pozyskania wiedzy.” Pamięta Pan, kiedy ostatnio zadziałała na Pana motywująco?
KZ: Niestety tak. Kilka dni temu kiedy pojawiły się informacje o nowym wariancie koronawirusa. Niestety nawet popularnonaukowe portale zaczęły w tym temacie korzystać z luki informacyjnej, tworząc clickbaitowe tytuły w stylu: „Nowy wariant koronawirusa! Wypowiedzi ekspertów! Czy jest dla Ciebie groźny?!”.
Ppk: Pisze Pan w swojej książce o tym, że różnimy się pod względem umiejscowienia kontroli. Jedni uważają, że naszym życiem rządzi przypadek, inni są przekonani, że są kowalami własnego losu. Do której grupy jest bliżej Kamilowi Zielińskiemu?
KZ: Zdecydowanie bliżej mi do osób z wewnętrznym poczuciem kontroli. A przynajmniej lubię tak o sobie myśleć. Jednocześnie warto pamiętać, że choć żyjemy w kulturze kultu jednostki i jej wpływu na wszystko, to nasz wpływ nie jest taki szeroki. I to jest w porządku, warto to po prostu… zaakceptować.
Ppk: Od paru lat kładzie się duży nacisk na pracę w grupie. Jestem przekonana, że Pan jako trener i wykładowca motywuje uczestników do pracy zespołowej. Ale jak dobrze wiemy, nie wszyscy taką pracę preferują i chyba doskonale wiemy dlaczego 😊 Istnieje wiele niebezpieczeństw takiej formy pracy, o których też wspomina Pan w książce. Jakie jest największe?
KZ: Tak, na co dzień uczę współpracy, którą uważam za totalny trzon funkcjonowania przedsiębiorstw. Bez współpracy nie ma biznesu. Warto jej się porządnie nauczyć. Dlaczego? Ponieważ źle poprowadzona współpraca może prowadzić do wielu zagrożeń. Jednym z groźniejszych jest opisywany przeze mnie „syndrom myślenia grupowego”, który może prowadzić do wybierania takich rozwiązań, które jakościowo są kiepskie, ale pozwalają grupie na pozostanie spójną. Przykład po ludzku: jesteśmy zarządem i podejmujemy taką decyzję, która dla firmy jest kiepska, ale dzięki niej zarząd nie jest podzielony. Lepiej unikać takich rozwiązań.
Ppk: Czy w swojej pracy wykorzystuje Pan zjawisko reaktancji psychologicznej?
KZ: Reaktancja psychologiczna to po ludzku „opór”. Kiedy babcia usilnie prosi wnuczka, by ten założył czapkę, może usłyszeć „Nie! Wolę odmrozić sobie uszy, ale czapki nie założę!”. Albo w drugą stronę, kiedy nam się czegoś zakazuje, bardziej tego chcemy – patrz Biblia i przypowieść o Adamie i Ewie.
Czy często wykorzystuję to zjawisko? Raczej często z nim się spotykam i często z nim pracuję. Dobrze przygotowane szkolenie musi omijać lub przezwyciężać naturalną reaktancję psychologiczną, która pojawia się wtedy, gdy ktoś chce nas czegoś nauczyć. Tu pojawia się kwestia dobrej atmosfery, kontraktu i autonomii. Każdy jest wolną jednostką, może decydować. Ja staram się zrobić tak, żeby uczestnicy szkoleń zdecydowali się wspólnie ze mną zdobywać nowe kompetencje.
Ppk: W książce opisuje Pan regułę autorytetu. Kto dla Pana był i jest autorytetem?
KZ: Prywatnie na pewno mój Tata. To on nauczył mnie, że lepsza niewygodna prawda od przyjemnego kłamstwa. W świecie nauki to bardzo ważna wartość.
Zawodowo mam swojego mentora szkoleniowego, którego poznałem w szkole trenerów. Bez wątpienia to najlepszy trener na świecie, choć aktualnie już zmierzający na zasłużoną emeryturę. Nazywa się Andrzej Szastok i pragnę Go z tego miejsca serdecznie pozdrowić!
Pamiętajmy jednak, że podążanie za autorytetem to nie jest ślepe naśladowanie autorytetu. Z jednym i z drugim panem bardzo często się nie zgadzam i spieram. I to jest bardzo zdrowe.
Ppk: W jaki sposób chce Pan budować swój autorytet w oczach swojego synka? Jako psychologowie wiemy, jak ważne by dziecko miało autorytet, który daje mu poczucie bezpieczeństwa.
KZ: Nie ma dla mnie nic ważniejszego od tego, by Jaś był szczęśliwy. Naturalnie, poczucie bezpieczeństwa jest ku temu niezbędne. Ale według mnie zupełnie nie chodzi w nim o „zamknięcie kogoś w złotej klatce”. Jacek Walkiewicz powiedział kiedyś, że statki w porcie są bezpieczne, ale nie po to buduje się statki. Zgadzam się z nim. Natomiast od profesora Marcina Matczaka nauczyłem się, że należy przygotować dziecko do drogi, a nie drogę dla dziecka. Dlatego w naszym domu Jaś zawsze będzie mógł liczyć na akceptację, bezwarunkową miłość, wsparcie, rozmowę i dobrą książkę. A jeśli kiedyś uzna, że jestem dla niego autorytetem, a może nawet przyjacielem, będę zachwycony.
Ppk: Na ostatniej stronie książki zwraca się Pan z apelem do Czytelników. Napisał Pan: „No cóż, wszyscy bywamy <<dziwni>>. A musisz mi uwierzyć, że te pięćdziesiąt opisanych zjawisk to tylko fragment tego, co można o nas powiedzieć. Jednak nawet ten fragment, odpowiednio użyty, może stać się prawdziwą supermocą. Bardzo proszę, używaj jej mądrze. Wszak jak powiedział wujek Ben ze Spider-Mana: <<Z supermocą wiąże się wielka odpowiedzialność>>. Czytając, pomyślałam o tym, o czym staram się pamiętać każdego dnia. Jako psycholog wiem, ze spoczywa na mnie wielka odpowiedzialność, ale z drugiej strony ta <supermoc>>, o której Pan pisze daje wiele radości i satysfakcji, bo każdy człowiek, który w jakiś sposób dzięki mojemu wsparciu zrozumiał lepiej siebie i innych, to dla mnie szczęście, które dodaje chęci do dalszej pracy. Czy z tej <<supermocy>> również czerpie Pan profity w postaci satysfakcji?
KZ: Oczywiście. Jeśli kiedykolwiek przestałbym odczuwać satysfakcję z wykonywanej pracy, musiałbym zmienić zawód. Na szczęście jak na razie każde zawodowe wyzwanie to dla mnie ogromna satysfakcja.
Ppk: Panie Kamilu, życzę w takim razie, by mądrze używał Pan swojej supermocy i uczył tego innych 😊 A my – czytelnicy będziemy czekać na koleją książkę 😊
KZ: To był wnikliwy i zupełnie niesztampowy wywiad, wiele pytań mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło! Dziękuję ogromnie!
POLECAMY:
NOWOŚĆ! Kamil Zieliński "Psychoefekty. 50 zjawisk psychologicznych, które wpływają na Twoje życie" Wydawnictwo Sensus PREMIERA ODBYŁA SIĘ 24 listopada 2021! |
PRZEMOC DOMOWA
Relacja kat - ofiara
„To poronienie” – słowa lekarza wciąż dźwięczały jej w uszach. Leżała w szpitalnym łóżku i patrzyła w sufit. Z oczu leciały jej łzy. Płakała bezgłośnie. Była wykończona całym dniem, strasznie smutna, ale i wściekła. Czuła ogromny żal. Tak bardzo pragnęła tego dziecka. Mimo, że był to początek ciąży, już oglądała ciuszki w sklepach, projektowała w głowie pokój dla maleństwa. Nie wiedziała jeszcze, czy będzie to chłopczyk, czy dziewczynka, ale kochała je całym sercem.
Teraz cała miłość do Marka uleciała. W jednym momencie, opadła z niej jak lepka pajęczyna, którą od kilku lat była oplątana. Przejrzała na oczy, jasno zobaczyła całą swoją sytuację. Czuła tylko złość i wrogość do niego. To on je zabił - jej dziecko. „Spadłam ze schodów” – powiedziała lekarzowi, gdy trafiła do szpitala. Był to automatyzm, nawet się nie zastanawiała, gdy tłumaczyła wcześniej: „Gapa ze mnie, uderzyłam się o drzwi szafy”, „Poślizgnęłam się”, „Potknęłam się na chodniku”. Nikt nic złego nie podejrzewał, bo i sytuacje z siniakami zdarzały się rzadko. Zresztą z zewnątrz – Ola i Marek - wydawali się wręcz idealnym małżeństwem. On – dobrze zapowiadający się prawnik, dostał pracę w najlepszej kancelarii w mieście, ona skończyła pedagogikę specjalną, ale nie pracowała w szkole, ale w fundacji, działającej na rzecz dzieci niepełnosprawnych. Sprzedali kawalerkę Marka, dostali trochę pieniędzy od rodziców Oli, wzięli kredyt i kupili 2-pokojowe mieszkanie. Prawie idealny start: mieszkanie, w miarę dobra praca, kochająca się para. Ale pozory potrafią mylić. Olę na początku zmyliły także. Gdy poznała Marka, wydawał się prawie aniołem. Miły, uczynny, pomocny, zgadywał wprost jej myśli i pragnienia, zapatrzony w nią jak w obraz. Ona przepiękna, długonoga i długowłosa, na studiach dorabiała jako modelka i hostessa. Przy tym inteligentna. Znajomi dla żartu mówili o nich: ”Angelina i Bratt”. Zazdrościli nawet im trochę, piękni, młodzi, wydawało się im, że ich życie usłane jest różami.
Pobrali się po roku chodzenia ze sobą. Nie mieszkali wcześniej razem, dwa razy byli na wspólnym wyjeździe. Pierwszy zawód Ola przeżyła w czasie wesela koleżanki. Poszła z Markiem, ale on pod wpływem alkoholu dostał „małpiego rozumu” – szalał, był agresywny, rzucał talerzami, gdy Ola próbowała go powstrzymać, wyrywał się i uderzył ją przedramieniem w twarz. Potem tłumaczył, że to przez przypadek, że nie chciał, że wymachiwał rękami i po prostu Ola stała w nieodpowiednim miejscu. Przepraszał, były kwiaty, wspaniała kolacja w restauracji. Marek tłumaczył, że to przez alkohol, że nie powinien pić, prosi, żeby Ola go pilnowała i nie dawała mu wódki, że to się nie powtórzy… Ola uwierzyła i potem… zapomniała. Głowa zaprzątnięta przygotowaniami do ślubu, tyle spraw, emocji, zakup mieszkania, pierwsza praca. A już w tym momencie powinna „zapalić się jej czerwona lampka”.
Pierwszy raz zrobił jej awanturę 3 miesiące po ślubie. Krzyczał na nią, wyzywał, obrzucał najgorszymi epitetami, w końcu rzucił wazonem, który rozbił szybę w drzwiach. Podobno Ola miała za krótką spódnicę. Potem nastąpiła sielanka – kwiaty, prezenty, mąż „do rany przyłóż”, przepraszający, uczynny, gdyby mógł nosiłby ją na rękach. Aż do następnego razu. Ola miała według niego zbyt wyzywający makijaż. Tym razem uderzył ją w twarz.
Ola leżała w szpitalu i przypominała sobie ostatnie tragiczne wydarzenia. Szarpanie, popychanie, wyzwiska. On atakuje, ona się broni. W końcu niefortunnie pcha ją na krzesło, ona się przewraca razem z meblem, poręcz wbija się jej w brzuch i ten potworny ból…
„Nigdy więcej” – mówi sobie teraz Ola patrząc w sufit. „Nigdy więcej nie pozwolę się już skrzywdzić!”
Każdego tygodnia w wyniku przemocy domowej giną w Polsce średnio 3 kobiety.* CBOS donosi, że co ósma kobieta w Polsce przyznaje się, że co najmniej raz została uderzona podczas małżeńskiej kłótni (dane z 2002 roku). Według danych Policji** w 2016 roku blisko 67 tys. kobiet doznało przemocy w domu. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej, bo to kobiety, dla których wypełniono „Niebieskie karty”. Nie obejmuje to danych innych instytucji, do których może zgłosić się gnębiona kobieta. Statystyki te nie obejmują także tych kobiet, które nie szukają pomocy, nie zgłaszają z różnych przyczyn swojego problemu, nie mówią nikomu.
Dlaczego mężczyźni biją i poniżają?
Przemoc domowa nie dotyczy tylko rodzin z tzw. marginesu społecznego. Jest zjawiskiem powszechnym, dotyczy wszystkich grup społecznych. Zdarza się w tzw. dobrych rodzinach, osób wykształconych, lekarzy, prawników itd.
Według badań przemocy domowej dopuszczają się najczęściej mężczyźni mający niskie poczucie własnej wartości, z kompleksem niższości. Gdy taki lękowy mężczyzna bije, ma poczucie siły, kontroli nad sytuacją. Bije słabszych, bo sam się boi, a ze słabszym na pewno zawsze wygra. Często sam wyrastał w rodzinie, w której stykał się z różnymi przejawami przemocy i powiela dobrze znany sobie schemat, nie potrafi inaczej kontrolować sytuacji.
Część ze sprawców przejawia zaburzenia osobowości, np. cechy osobowości dyssocjalnej, czy przejawia cechy uzależnienia od alkoholu, czy narkotyków.
Często do przemocy doprowadza problem z brakiem umiejętności radzenia sobie trudnymi uczuciami, stresem. Agresywne zachowanie jest wynikiem niepowstrzymania furii, wybuchem skumulowanych uczuć: złości, gniewu i wściekłości. Przeżycie furii, po której następuje akt przemocy bywa dla sprawcy fascynującym, ekstatycznym doznaniem, choć wstydliwym. Rozładowanie napięcia następuje poprzez agresję fizyczną lub psychiczną, której celem jest spowodowanie cierpienia lub szkód u drugiej osoby (tzw. przemoc „gorąca”). I mimo, że „damski bokser” obwinia za swoje zachowanie kobietę – przysłowiowa „zupa była za słona” - to prawdziwa przyczyna tkwi w nim.
Przemoc domowa to nie tylko maltretowanie fizyczne, z czym najczęściej się kojarzy (zadawanie bólu w przeróżnej formie, duszenie, przypalanie i inne obrażenia ciała), ale także:
Życie na huśtawce
Po wybuchu złości, gniewu i wściekłości męża, aktach agresji w różnej formie, cierpieniach kobiety psychicznych i fizycznych, następuje w rodzinie tzw. faza miesiąca miodowego. Ponieważ lękowy mąż boi się odejścia żony, próbuje ją udobruchać, przeprasza, usprawiedliwia się, kupuje kwiaty, prezenty – miłość kwitnie. Ale przemoc w rodzinie działa na zasadzie błędnego koła. Za chwilę znowu przejdzie w fazę agresji. I tak bez końca. Jeśli mężczyzna uderzył Cię raz, zrobi to znowu.
Milczą jak zaklęte
"Jak ona mogła na to pozwolić?! I to przez tyle lat?" - komentują znajome, gdy dowiadują się, że żona odchodzi od męża-boksera, damskiego boksera. No właśnie? Dlaczego ofiary milczą jak zaklęte? Zostają ze swoimi dręczycielami z wielu różnych powodów. Boją się, że po odejściu mąż im tego nie daruje i skrzywdzi je oraz dzieci. Boją się więc zemsty. Są uzależnione ekonomicznie, uważają, że same po odejściu nie poradzą sobie finansowe, nie utrzymają siebie i dzieci. Wstydzą się, jak zareaguje na to ich rodzina, znajomi, otoczenie. Uważają, że tak naprawdę nie zasługują na miłość, mają niskie poczucie własnej wartości. Czasami dorastały w „przemocowych” rodzinach, w rodzinach z uzależnieniem. I najsmutniejsze jest to, że całe życie marzyły, aby od tego uciec, ale przymus powtarzania pierwotnej więzi powoduje, że znajdują sobie katów, jakich znają z rodzinnego domu. Paradoksalnie szukają bezpieczeństwa, ale bezpieczne jest to, co znane i nawet jak było to okropne i złe to jednak przewidywalne, wiadomo było, czego można się spodziewać. Nawet najbardziej patologiczny związek daje poczucie stabilizacji.
Wreszcie doświadczenia życiowe zaczynają żony „zmienić” w ofiary. Bezustannie poniżane i krytykowane powoli zaczynają wierzyć, że są winne, że zasłużyły na takie traktowanie. Z jednej strony słyszą to od swojego męża a z drugiej strony tak potwornie nie traktuje się przecież nikogo dobrego. Rozpoczyna się proces wiktymizacji, czyli destrukcji ulega obraz siebie u ofiary, traci ona poczucie bezpieczeństwa, sama zaczyna się obwiniać, myśleć o sobie negatywnie. To początek, im dłużej trwa taki chory związek, tym więcej kolejnych niekorzystnych cech się pojawia. Wyuczona bezradność, zespół zaburzeń stresu pourazowego PTSD (m.in. z paraliżem emocjonalnym, bezsennością, unikanie bodźców przypominających o traumie), czy wreszcie myśli samobójcę. Trudno więc od kobiet w takim stanie psychicznym oczekiwać racjonalnej analizy sytuacji i samodzielnych prób jej rozwiązania.
Jeśli więc mężczyzna uderzył Cię raz, po czym przeprasza, chce Ci to wynagrodzić, obiecuje, że to się więcej nie powtórzy, ale po jakimś czasie jednak robi to ponownie, po jak przejdziesz ten „cykl” trzy razy oznacza to, że tak właśnie będzie wyglądał Wasz związek. Jeśli tego nie przerwiesz...
Teraz cała miłość do Marka uleciała. W jednym momencie, opadła z niej jak lepka pajęczyna, którą od kilku lat była oplątana. Przejrzała na oczy, jasno zobaczyła całą swoją sytuację. Czuła tylko złość i wrogość do niego. To on je zabił - jej dziecko. „Spadłam ze schodów” – powiedziała lekarzowi, gdy trafiła do szpitala. Był to automatyzm, nawet się nie zastanawiała, gdy tłumaczyła wcześniej: „Gapa ze mnie, uderzyłam się o drzwi szafy”, „Poślizgnęłam się”, „Potknęłam się na chodniku”. Nikt nic złego nie podejrzewał, bo i sytuacje z siniakami zdarzały się rzadko. Zresztą z zewnątrz – Ola i Marek - wydawali się wręcz idealnym małżeństwem. On – dobrze zapowiadający się prawnik, dostał pracę w najlepszej kancelarii w mieście, ona skończyła pedagogikę specjalną, ale nie pracowała w szkole, ale w fundacji, działającej na rzecz dzieci niepełnosprawnych. Sprzedali kawalerkę Marka, dostali trochę pieniędzy od rodziców Oli, wzięli kredyt i kupili 2-pokojowe mieszkanie. Prawie idealny start: mieszkanie, w miarę dobra praca, kochająca się para. Ale pozory potrafią mylić. Olę na początku zmyliły także. Gdy poznała Marka, wydawał się prawie aniołem. Miły, uczynny, pomocny, zgadywał wprost jej myśli i pragnienia, zapatrzony w nią jak w obraz. Ona przepiękna, długonoga i długowłosa, na studiach dorabiała jako modelka i hostessa. Przy tym inteligentna. Znajomi dla żartu mówili o nich: ”Angelina i Bratt”. Zazdrościli nawet im trochę, piękni, młodzi, wydawało się im, że ich życie usłane jest różami.
Pobrali się po roku chodzenia ze sobą. Nie mieszkali wcześniej razem, dwa razy byli na wspólnym wyjeździe. Pierwszy zawód Ola przeżyła w czasie wesela koleżanki. Poszła z Markiem, ale on pod wpływem alkoholu dostał „małpiego rozumu” – szalał, był agresywny, rzucał talerzami, gdy Ola próbowała go powstrzymać, wyrywał się i uderzył ją przedramieniem w twarz. Potem tłumaczył, że to przez przypadek, że nie chciał, że wymachiwał rękami i po prostu Ola stała w nieodpowiednim miejscu. Przepraszał, były kwiaty, wspaniała kolacja w restauracji. Marek tłumaczył, że to przez alkohol, że nie powinien pić, prosi, żeby Ola go pilnowała i nie dawała mu wódki, że to się nie powtórzy… Ola uwierzyła i potem… zapomniała. Głowa zaprzątnięta przygotowaniami do ślubu, tyle spraw, emocji, zakup mieszkania, pierwsza praca. A już w tym momencie powinna „zapalić się jej czerwona lampka”.
Pierwszy raz zrobił jej awanturę 3 miesiące po ślubie. Krzyczał na nią, wyzywał, obrzucał najgorszymi epitetami, w końcu rzucił wazonem, który rozbił szybę w drzwiach. Podobno Ola miała za krótką spódnicę. Potem nastąpiła sielanka – kwiaty, prezenty, mąż „do rany przyłóż”, przepraszający, uczynny, gdyby mógł nosiłby ją na rękach. Aż do następnego razu. Ola miała według niego zbyt wyzywający makijaż. Tym razem uderzył ją w twarz.
Ola leżała w szpitalu i przypominała sobie ostatnie tragiczne wydarzenia. Szarpanie, popychanie, wyzwiska. On atakuje, ona się broni. W końcu niefortunnie pcha ją na krzesło, ona się przewraca razem z meblem, poręcz wbija się jej w brzuch i ten potworny ból…
„Nigdy więcej” – mówi sobie teraz Ola patrząc w sufit. „Nigdy więcej nie pozwolę się już skrzywdzić!”
Każdego tygodnia w wyniku przemocy domowej giną w Polsce średnio 3 kobiety.* CBOS donosi, że co ósma kobieta w Polsce przyznaje się, że co najmniej raz została uderzona podczas małżeńskiej kłótni (dane z 2002 roku). Według danych Policji** w 2016 roku blisko 67 tys. kobiet doznało przemocy w domu. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej, bo to kobiety, dla których wypełniono „Niebieskie karty”. Nie obejmuje to danych innych instytucji, do których może zgłosić się gnębiona kobieta. Statystyki te nie obejmują także tych kobiet, które nie szukają pomocy, nie zgłaszają z różnych przyczyn swojego problemu, nie mówią nikomu.
Dlaczego mężczyźni biją i poniżają?
Przemoc domowa nie dotyczy tylko rodzin z tzw. marginesu społecznego. Jest zjawiskiem powszechnym, dotyczy wszystkich grup społecznych. Zdarza się w tzw. dobrych rodzinach, osób wykształconych, lekarzy, prawników itd.
Według badań przemocy domowej dopuszczają się najczęściej mężczyźni mający niskie poczucie własnej wartości, z kompleksem niższości. Gdy taki lękowy mężczyzna bije, ma poczucie siły, kontroli nad sytuacją. Bije słabszych, bo sam się boi, a ze słabszym na pewno zawsze wygra. Często sam wyrastał w rodzinie, w której stykał się z różnymi przejawami przemocy i powiela dobrze znany sobie schemat, nie potrafi inaczej kontrolować sytuacji.
Część ze sprawców przejawia zaburzenia osobowości, np. cechy osobowości dyssocjalnej, czy przejawia cechy uzależnienia od alkoholu, czy narkotyków.
Często do przemocy doprowadza problem z brakiem umiejętności radzenia sobie trudnymi uczuciami, stresem. Agresywne zachowanie jest wynikiem niepowstrzymania furii, wybuchem skumulowanych uczuć: złości, gniewu i wściekłości. Przeżycie furii, po której następuje akt przemocy bywa dla sprawcy fascynującym, ekstatycznym doznaniem, choć wstydliwym. Rozładowanie napięcia następuje poprzez agresję fizyczną lub psychiczną, której celem jest spowodowanie cierpienia lub szkód u drugiej osoby (tzw. przemoc „gorąca”). I mimo, że „damski bokser” obwinia za swoje zachowanie kobietę – przysłowiowa „zupa była za słona” - to prawdziwa przyczyna tkwi w nim.
Przemoc domowa to nie tylko maltretowanie fizyczne, z czym najczęściej się kojarzy (zadawanie bólu w przeróżnej formie, duszenie, przypalanie i inne obrażenia ciała), ale także:
- przemoc emocjonalna – poniżanie, krytyka, szantaż emocjonalny, psychiczne naciski, np. upokarzanie ofiary, brak szacunku,
- przemoc seksualna – zmuszanie do pożycia, czy gwałt małżeński,
- przemoc ekonomiczna – ograniczanie żonie dostępu do pieniędzy.
Życie na huśtawce
Po wybuchu złości, gniewu i wściekłości męża, aktach agresji w różnej formie, cierpieniach kobiety psychicznych i fizycznych, następuje w rodzinie tzw. faza miesiąca miodowego. Ponieważ lękowy mąż boi się odejścia żony, próbuje ją udobruchać, przeprasza, usprawiedliwia się, kupuje kwiaty, prezenty – miłość kwitnie. Ale przemoc w rodzinie działa na zasadzie błędnego koła. Za chwilę znowu przejdzie w fazę agresji. I tak bez końca. Jeśli mężczyzna uderzył Cię raz, zrobi to znowu.
Milczą jak zaklęte
"Jak ona mogła na to pozwolić?! I to przez tyle lat?" - komentują znajome, gdy dowiadują się, że żona odchodzi od męża-boksera, damskiego boksera. No właśnie? Dlaczego ofiary milczą jak zaklęte? Zostają ze swoimi dręczycielami z wielu różnych powodów. Boją się, że po odejściu mąż im tego nie daruje i skrzywdzi je oraz dzieci. Boją się więc zemsty. Są uzależnione ekonomicznie, uważają, że same po odejściu nie poradzą sobie finansowe, nie utrzymają siebie i dzieci. Wstydzą się, jak zareaguje na to ich rodzina, znajomi, otoczenie. Uważają, że tak naprawdę nie zasługują na miłość, mają niskie poczucie własnej wartości. Czasami dorastały w „przemocowych” rodzinach, w rodzinach z uzależnieniem. I najsmutniejsze jest to, że całe życie marzyły, aby od tego uciec, ale przymus powtarzania pierwotnej więzi powoduje, że znajdują sobie katów, jakich znają z rodzinnego domu. Paradoksalnie szukają bezpieczeństwa, ale bezpieczne jest to, co znane i nawet jak było to okropne i złe to jednak przewidywalne, wiadomo było, czego można się spodziewać. Nawet najbardziej patologiczny związek daje poczucie stabilizacji.
Wreszcie doświadczenia życiowe zaczynają żony „zmienić” w ofiary. Bezustannie poniżane i krytykowane powoli zaczynają wierzyć, że są winne, że zasłużyły na takie traktowanie. Z jednej strony słyszą to od swojego męża a z drugiej strony tak potwornie nie traktuje się przecież nikogo dobrego. Rozpoczyna się proces wiktymizacji, czyli destrukcji ulega obraz siebie u ofiary, traci ona poczucie bezpieczeństwa, sama zaczyna się obwiniać, myśleć o sobie negatywnie. To początek, im dłużej trwa taki chory związek, tym więcej kolejnych niekorzystnych cech się pojawia. Wyuczona bezradność, zespół zaburzeń stresu pourazowego PTSD (m.in. z paraliżem emocjonalnym, bezsennością, unikanie bodźców przypominających o traumie), czy wreszcie myśli samobójcę. Trudno więc od kobiet w takim stanie psychicznym oczekiwać racjonalnej analizy sytuacji i samodzielnych prób jej rozwiązania.
Jeśli więc mężczyzna uderzył Cię raz, po czym przeprasza, chce Ci to wynagrodzić, obiecuje, że to się więcej nie powtórzy, ale po jakimś czasie jednak robi to ponownie, po jak przejdziesz ten „cykl” trzy razy oznacza to, że tak właśnie będzie wyglądał Wasz związek. Jeśli tego nie przerwiesz...
Chcesz mieć satysfakcjonujący związek? Dobrze rozumieć się ze swoim mężem, żoną? Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie:) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
GDYBY NIE TY
Gry w związkach
Ada poznała Piotra w klasie maturalnej. Kolorowy zawrót głowy, jak to mówią młodzi. O takim chłopaku śniła. Ona – bardzo dobra uczennica marząca o medycynie, on stojący twardo nogami na ziemi urodzony ekonomista. Serce nie sługa. Po wpływem Piotra zmieniła kurs. Postanowili wspólnie wyjechać na studia, wynająć mieszkanie i zacząć nowy rozdział wspólnego życia. Decyzja Ady o zmianie planów była niezrozumiała dla osób, które znały ją od lat.
W zasadzie pierwsze tygodnie wspólnego życia pokazały, że nie było ono bajką. Ciągłe kłótnie, brak pieniędzy, różnice zdań i odwieczne słowa Ady: „Gdyby nie Ty, studiowałabym medycynę. Marzyłam o tym od dziecka.”
Osoby patrzące z zewnątrz na relację tej pary zdziwiła decyzja o ich ślubie. Ale cóż, uważali, że to iskrzenie było im potrzebne do normalnego funkcjonowania.
Krótko po tym, jak stanęli na ślubnym kobiercu, Ada urodziła Jaśminkę. Zbiegło się to z ukończeniem studiów. Piotr podjął pracę w firmie, z która od dwóch lat dorywczo współpracował. Natomiast Ada miała pierwszy rok spędzić z córeczką w domu. Zaakceptowała taki stan rzeczy. Piotrowi ten układ bardzo odpowiadał. Żona w domu, czekająca z gorącym obiadem, zadbane i spokojne dziecko. Czego chcieć więcej? Zaczął więc namawiać ją, by iść za ciosem i postarać się o braciszka dla Jaśminy. Wówczas zaczęły się awantury. „Gdyby nie ty, twoje parcie na ślub, na dziecko, zaczęłabym pracę. Tyle ciekawych ofert przeszło mi koło nosa.” W momencie, gdy zaczęli decydować się na żłobek, gdy Ada podobno rozpoczęła poszukiwania pracy, okazało się, że pragnienie Piotra ziściło się i żona zaszła w ciążę. Pierwszy miesiąc to czas wiecznych awantur, które wszczynała Ada. Miała dosyć takiego życia. Ale czy to Piotr był winowajcą takiego stanu rzeczy?
Eric Berne w książce „W co grają ludzie” opisał miedzy innymi grę „Gdyby Nie Ty…” Ada nie przez przypadek wybrała jako swojego partnera życiowego człowieka dominującego. Ona – osoba bojąca się podejmowania decyzji, wyzwań, „potrzebowała” kogoś, kto mógłby być oskarżany za ograniczanie jej tych aktywności, których tak naprawdę się bała. Medycyna będąca marzeniem jej rodziców, przerażała ją. Piotr stanowił świetną wymówkę. To przez niego – przez uczucie do niego zmieniła plany. Uciekła od tego, czego się bała, po to, by potem oskarżyć go za to. A tak naprawdę Piotr oddawał jej przysługę, chroniąc ją przed tym, czego się chorobliwie bała.
Jak być może zauważyliście, wiele osób wiąże się z taka a nie inną osobą nie przez przypadek. Osoby wchodzące w grę „Gdyby Nie Ty” potrzebują kogoś, kto „ograniczy ich”. Taką osobę można oskarżać o to, czego nie udało się osiągnąć. Celem bowiem tej gry jest uśmierzanie własnych lęków i usprawiedliwianie swojej bierności.
Problem pojawia się dopiero wówczas, gdy jedna z osób wychodzi ze swojej roli. Gdyby Piotr powiedział Adzie: studiuj medycynę, marzyłem, by mieć żonę lekarza, mogłoby się okazać, że … nie on był przeszkodą. Gdyby Piotr uznał, że decyzje o ślubie przełożą na czas, gdy obydwoje odnajdą się na rynku pracy, okazałoby się, że Ada wcale nie chce podejmować tego kroku.
Często okazuje się, że to nie partner jest problemem, ale są nimi własne leki. A zmiana zasad gry poprzez powiedzenie: „Rób, to czego pragniesz” , nagle demaskuje fobie i lęki drugiej strony.
*Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób.
W zasadzie pierwsze tygodnie wspólnego życia pokazały, że nie było ono bajką. Ciągłe kłótnie, brak pieniędzy, różnice zdań i odwieczne słowa Ady: „Gdyby nie Ty, studiowałabym medycynę. Marzyłam o tym od dziecka.”
Osoby patrzące z zewnątrz na relację tej pary zdziwiła decyzja o ich ślubie. Ale cóż, uważali, że to iskrzenie było im potrzebne do normalnego funkcjonowania.
Krótko po tym, jak stanęli na ślubnym kobiercu, Ada urodziła Jaśminkę. Zbiegło się to z ukończeniem studiów. Piotr podjął pracę w firmie, z która od dwóch lat dorywczo współpracował. Natomiast Ada miała pierwszy rok spędzić z córeczką w domu. Zaakceptowała taki stan rzeczy. Piotrowi ten układ bardzo odpowiadał. Żona w domu, czekająca z gorącym obiadem, zadbane i spokojne dziecko. Czego chcieć więcej? Zaczął więc namawiać ją, by iść za ciosem i postarać się o braciszka dla Jaśminy. Wówczas zaczęły się awantury. „Gdyby nie ty, twoje parcie na ślub, na dziecko, zaczęłabym pracę. Tyle ciekawych ofert przeszło mi koło nosa.” W momencie, gdy zaczęli decydować się na żłobek, gdy Ada podobno rozpoczęła poszukiwania pracy, okazało się, że pragnienie Piotra ziściło się i żona zaszła w ciążę. Pierwszy miesiąc to czas wiecznych awantur, które wszczynała Ada. Miała dosyć takiego życia. Ale czy to Piotr był winowajcą takiego stanu rzeczy?
Eric Berne w książce „W co grają ludzie” opisał miedzy innymi grę „Gdyby Nie Ty…” Ada nie przez przypadek wybrała jako swojego partnera życiowego człowieka dominującego. Ona – osoba bojąca się podejmowania decyzji, wyzwań, „potrzebowała” kogoś, kto mógłby być oskarżany za ograniczanie jej tych aktywności, których tak naprawdę się bała. Medycyna będąca marzeniem jej rodziców, przerażała ją. Piotr stanowił świetną wymówkę. To przez niego – przez uczucie do niego zmieniła plany. Uciekła od tego, czego się bała, po to, by potem oskarżyć go za to. A tak naprawdę Piotr oddawał jej przysługę, chroniąc ją przed tym, czego się chorobliwie bała.
Jak być może zauważyliście, wiele osób wiąże się z taka a nie inną osobą nie przez przypadek. Osoby wchodzące w grę „Gdyby Nie Ty” potrzebują kogoś, kto „ograniczy ich”. Taką osobę można oskarżać o to, czego nie udało się osiągnąć. Celem bowiem tej gry jest uśmierzanie własnych lęków i usprawiedliwianie swojej bierności.
Problem pojawia się dopiero wówczas, gdy jedna z osób wychodzi ze swojej roli. Gdyby Piotr powiedział Adzie: studiuj medycynę, marzyłem, by mieć żonę lekarza, mogłoby się okazać, że … nie on był przeszkodą. Gdyby Piotr uznał, że decyzje o ślubie przełożą na czas, gdy obydwoje odnajdą się na rynku pracy, okazałoby się, że Ada wcale nie chce podejmować tego kroku.
Często okazuje się, że to nie partner jest problemem, ale są nimi własne leki. A zmiana zasad gry poprzez powiedzenie: „Rób, to czego pragniesz” , nagle demaskuje fobie i lęki drugiej strony.
*Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób.
Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy Ci. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
CZAS NOWOROCZNYCH POSTANOWIEŃ
Proces zmiany - równanie Beckharda i Gleichera
Początek roku to zwykle czas noworocznych postanowień. Obiecujemy sobie, że zaczniemy uczyć się języków obcych, uprawiać sport, rzucimy palenie, pozbędziemy się zbędnych kilogramów, zmienimy pracę. Często jednak w ciągu miesiąca nasze plany ponoszą fiasko. Dlaczego tak się dzieje?
Aby zaistniał proces zmiany, musi być on poprzedzony istnieniem trzech czynników. Richard Beckhard i David Gleicher są autorami równania porządkującego zależność między czynnikami mającymi wpływ na przeprowadzenie procesu zmiany. Według nich wyeliminowanie któregokolwiek spowoduje, iż będziemy stać w miejscu. To tak jakbyśmy wsiedli do samochodu i chcieli ruszyć w drogę, a byłby zaciągnięty hamulec. Wówczas fakt, iż jest on sprawny i ma pełen bak paliwa, nie ma żadnego znaczenia. Po zwolnieniu „ręcznego”, ale przy pustym baku, pomimo tego, iż jest on sprawny, również nie ruszymy. Oczywiście zatankowanie paliwa i zwolnienie hamulca również nie będzie gwarancją sukcesu w przypadku na przykład awarii silnika.
Jakie to trzy czynniki warunkują zmianę? O czym musimy pamiętać, myśląc o noworocznych postanowieniach. Po pierwsze, musimy czuć dyssatysafakcję ze stanu obecnego. Dyssatysfakcję może powodować poczucie dyskomfortu na przykład z powodu niemożności studiowania francuskojęzycznej literatury, zadyszki pojawiającej się podczas wchodzenia po schodach, niemożności „wbicia się” się w garderobę sprzed roku, niechęci związanej z wyjściem do pracy. O ile wszystkie nasze potrzeby są zaspokojone albo nie zdajemy sobie sprawy z istnienia niektórych z nich (gdyż są „uśpione”), nie będzie w nas motywacji do zmiany. Pamiętam wywiad z Markiem Niedźwieckim, który czytałam w „Twoim Stylu”. Dziennikarz zapytał go o powód nieodbierania telefonów od nieznanych numerów. Przeprowadzający rozmowę zasugerował, iż taka postawa może być przeszkodą w otrzymaniu ciekawej pracy. Pamiętam, iż wówczas dziennikarz radiowej „Trójki” odpowiedział, iż nie jest zainteresowany żadną propozycją, gdyż jest zadowolony z tego, co robi. W tym przypadku zmiana nie byłaby możliwa.
Ale jest przecież wiele osób, które nie są zadowolone ze swojego wyglądu, pracy, kondycji, a jednak nie robią nic, aby tę sytuację zmienić. W tym wypadku brakuje wizji. Ludzie ci nie widzą przed oczami celu, który warunkuje wszelkie ich działania. Ten cel jest punktem do którego pragniemy dotrzeć w określonym czasie. Widzimy siebie rozpoczynające wakacje o pięć kilogramów lżejsze, wyobrażamy sobie, że stoimy na mecie Biegu Niepodległości po pokonaniu dziesięciu kilometrów, a może czujemy emocje, które będą towarzyszyły nam trzymając za dwa lata certyfikat Delf, jako zwieńczenie dwuletniej nauki języka francuskiego. Cel musi być konkretny, mierzalny, ambitny, realny i oczywiście terminowy.
Są też i tacy wśród nas, którzy odczuwają dyssatysfakcję ze stanu obecnego, wiedzą, gdzie chcą podążać, ale… nie zmieniają nic. Co w takim razie z tymi osobami, których postanowienia wraz z zerwaniem ostatniej kartki z kalendarza pękają jak bańki mydlane. W tym przypadku w grę wchodzi kolejny czynnik, a w zasadzie jego brak. Tym trzecim warunkiem zaistnienia zmiany jest postawienie pierwszego kroku, który jest zarówno najtrudniejszy, ale i najistotniejszy. Ten pierwszy krok będzie wstępną weryfikacją naszego planu. Dopiero stawiając go będziemy wiedzieli, czy jesteśmy na dobrej drodze prowadzącej do zmiany, czy należy ją zmodyfikować, pamiętając oczywiście o niezmieniającym się pomimo zmiany planu celu. Ten jest wciąż taki sam, natomiast dróg wiodących do niego może być wiele. Każdy z nas dobrze wie, że najtrudniej jest rozpocząć wprowadzanie zmiany, a postawienie tego pierwszego, nawet najmniejszego kroku dla wielu z nas nieomal graniczy z cudem. O tym, co nas powstrzymuje napiszemy wkrótce.
Aby zaistniał proces zmiany, musi być on poprzedzony istnieniem trzech czynników. Richard Beckhard i David Gleicher są autorami równania porządkującego zależność między czynnikami mającymi wpływ na przeprowadzenie procesu zmiany. Według nich wyeliminowanie któregokolwiek spowoduje, iż będziemy stać w miejscu. To tak jakbyśmy wsiedli do samochodu i chcieli ruszyć w drogę, a byłby zaciągnięty hamulec. Wówczas fakt, iż jest on sprawny i ma pełen bak paliwa, nie ma żadnego znaczenia. Po zwolnieniu „ręcznego”, ale przy pustym baku, pomimo tego, iż jest on sprawny, również nie ruszymy. Oczywiście zatankowanie paliwa i zwolnienie hamulca również nie będzie gwarancją sukcesu w przypadku na przykład awarii silnika.
Jakie to trzy czynniki warunkują zmianę? O czym musimy pamiętać, myśląc o noworocznych postanowieniach. Po pierwsze, musimy czuć dyssatysafakcję ze stanu obecnego. Dyssatysfakcję może powodować poczucie dyskomfortu na przykład z powodu niemożności studiowania francuskojęzycznej literatury, zadyszki pojawiającej się podczas wchodzenia po schodach, niemożności „wbicia się” się w garderobę sprzed roku, niechęci związanej z wyjściem do pracy. O ile wszystkie nasze potrzeby są zaspokojone albo nie zdajemy sobie sprawy z istnienia niektórych z nich (gdyż są „uśpione”), nie będzie w nas motywacji do zmiany. Pamiętam wywiad z Markiem Niedźwieckim, który czytałam w „Twoim Stylu”. Dziennikarz zapytał go o powód nieodbierania telefonów od nieznanych numerów. Przeprowadzający rozmowę zasugerował, iż taka postawa może być przeszkodą w otrzymaniu ciekawej pracy. Pamiętam, iż wówczas dziennikarz radiowej „Trójki” odpowiedział, iż nie jest zainteresowany żadną propozycją, gdyż jest zadowolony z tego, co robi. W tym przypadku zmiana nie byłaby możliwa.
Ale jest przecież wiele osób, które nie są zadowolone ze swojego wyglądu, pracy, kondycji, a jednak nie robią nic, aby tę sytuację zmienić. W tym wypadku brakuje wizji. Ludzie ci nie widzą przed oczami celu, który warunkuje wszelkie ich działania. Ten cel jest punktem do którego pragniemy dotrzeć w określonym czasie. Widzimy siebie rozpoczynające wakacje o pięć kilogramów lżejsze, wyobrażamy sobie, że stoimy na mecie Biegu Niepodległości po pokonaniu dziesięciu kilometrów, a może czujemy emocje, które będą towarzyszyły nam trzymając za dwa lata certyfikat Delf, jako zwieńczenie dwuletniej nauki języka francuskiego. Cel musi być konkretny, mierzalny, ambitny, realny i oczywiście terminowy.
Są też i tacy wśród nas, którzy odczuwają dyssatysfakcję ze stanu obecnego, wiedzą, gdzie chcą podążać, ale… nie zmieniają nic. Co w takim razie z tymi osobami, których postanowienia wraz z zerwaniem ostatniej kartki z kalendarza pękają jak bańki mydlane. W tym przypadku w grę wchodzi kolejny czynnik, a w zasadzie jego brak. Tym trzecim warunkiem zaistnienia zmiany jest postawienie pierwszego kroku, który jest zarówno najtrudniejszy, ale i najistotniejszy. Ten pierwszy krok będzie wstępną weryfikacją naszego planu. Dopiero stawiając go będziemy wiedzieli, czy jesteśmy na dobrej drodze prowadzącej do zmiany, czy należy ją zmodyfikować, pamiętając oczywiście o niezmieniającym się pomimo zmiany planu celu. Ten jest wciąż taki sam, natomiast dróg wiodących do niego może być wiele. Każdy z nas dobrze wie, że najtrudniej jest rozpocząć wprowadzanie zmiany, a postawienie tego pierwszego, nawet najmniejszego kroku dla wielu z nas nieomal graniczy z cudem. O tym, co nas powstrzymuje napiszemy wkrótce.
Jeżeli nie jesteś zadowolona ze swojej obecnej sytuacji, ale nie wiesz, jak dokonać zmiany,przeżywasz trudne chwile - pomożemy Ci. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
TĘSKNOTY I SKALECZENIA
Wewnętrzne Dziecko
Nie potrafisz zrozumieć innych? Widzisz wokół siebie ludzi sfrustrowanych, tchórzliwych, tych, którzy wycofują się z podjętych zadań oraz tych, którzy nie umieją ponosić konsekwencji swoich zachowań? Według Ciebie twoi pracownicy są infantylni i mało odpowiedzialni? A może to Ty powinnaś spojrzeć na siebie okiem drugiego człowieka i zobaczyć tą, która ocenia, krytykuje, stawia sobie i innym wygórowane oczekiwania. Może jesteś kobietą, która nie kontroluje emocji, chce mieć zawsze ostanie słowo do powiedzenia i wciąż wchodzi w sytuacje konfliktowe?
Każdy z nas niesie ze sobą przez drogę, którą jest życie plecak, w który wyposażyli nas najbliżsi w pierwszych latach naszego życia. Gdy przystaniemy na tej drodze, to z radością odkrywamy, że jest w nim na przykład płaszcz przeciwdeszczowy, który ochroni nas w razie niesprzyjających warunków atmosferycznych; latarka, którą wykorzystamy, gdy się ściemni i nie będziemy widzieć drogi przed nami; butelka wody, która ugasi pragnienie w momencie, gdy wokół będzie jej brak, a my będziemy spragnieni. Ale czasami dostrzegamy, że dźwigamy na swoich plecach ciężar, który jest ponad nasze siły, który hamuje, utrudnia naszą wędrówkę, powoduje, że potykamy się i przewracamy. Gdy zajrzymy do środka, nie potrafimy pojąć, po co są nam niepotrzebne kamienie, które tylko utrudniają drogę.
Myślę, że rzadko kiedy uświadamiamy sobie, że nasz stosunek do samego siebie i relacje z innymi ludźmi są uwarunkowane przeżyciami z naszego dzieciństwa. Stefanie Stahl w swojej książce "Odkryj swoje wewnętrzne dziecko"* napisała, że naszym zachowaniem często kieruje nasze wewnętrzne dziecko będące „sumą doświadczeń, które odcisnęły na nas swoje piętno w dzieciństwie – doświadczeń pozytywnych i negatywnych, które zebraliśmy w relacji z naszymi rodzicami oraz innymi bliskimi i ważnymi dla nas osobami. Tkwią one silnie w naszej nieświadomości. Są to wszystkie lęki, zmartwienia i nieszczęścia, które napotkaliśmy w dzieciństwie. Są to także wszystkie pozytywne doświadczenia, których wtedy doznaliśmy.”
Jakiś czas temu odwoływałam się na naszym blogu do Analizy Transakcyjnej, pisząc o wewnętrznym dziecku, które jest w każdym z nas. Stefanie Stahl widzi w tym dziecku niejako dwa oblicza: Dziecko Słońca i Dziecko Cienia. "Dziecko Słońca obejmuje nasze pozytywne doświadczenia i emocje. Tworzy je to, co odczuwa radosne dziecko: spontaniczność, potrzeba przygody, ciekawość, zanurzenie się w czymś bez pamięci, witalność, zapał i radość życia. Natomiast Dziecko Cienia Cienia obejmujące nasze negatywne przekonania i wynikające z nich obciążające emocje, takie jak smutek, strach, bezradność, czy złość."* I to właśnie te negatywne przekonania i emocje powodują wykształcenie się tak zwanych strategii obronnych, między innymi wycofania, dążenia do perfekcji, krytyki i ataku, dążenia do władzy i kontroli. "Dziecko Cienia tworzy ta część naszego poczucia własnej wartości, która jest zraniona i słaba.” Autorka poradnika uważa, że dopiero „poznanie swojego wewnętrznego dziecka i zaprzyjaźnienie się z nim pozwoli nam odkryć głęboko ukrywane tęsknoty i skaleczenia.”*
Zapytacie, jak to zrobić? Można skorzystać z pomocy psychologa. Można też zacząć z pomocą poradnika - Stefanie Stahl nie pozostawia czytelnika bez pomocy. Pokazuje klucz do rozwiązania naszych problemów, którym jest według niej przede wszystkim odkrycie wewnętrznego dziecka i zaprzyjaźnienie się z nim. Na stronach swojej książki krok po kroku przeprowadza nas przez ćwiczenia, dzięki którym mamy możliwość:
Jeśli np. mąż wpada w furię, ponieważ żona zapomniała kupić mu czegoś w sklepie, to tak naprawdę jego wewnętrzne nie dziecko nie było zaspokojone, rodzice nie dbali o zaspakajanie jego potrzeb. I jego reakcja teraz jest naprawdę wywołana frustracją z przeszłości.
Autorka pomaga nam jako czytelnikom odkrywać drogę do szczęśliwego życia. Na kolejnych stronach poznajemy konkretne ćwiczenia, które pomogą nam zaakceptować nasze biedne i skrzywdzone dziecko, pocieszyć je i uleczyć.
Stefanie Stahl poza pokazywaniem przykładów z życia i ćwiczeniami pomagającymi wzmocnić nasze Dziecko Cienia, zaakceptować je i zrozumieć; pomaga nam także określić nasze wartości; uświadomić mocne strony i zasoby; nauczyć się czerpania radości z życia, bycia autentycznym, rozwiązywania konfliktów, kształtowania empatii, słuchania, wyznaczania zdrowych granic, regulowania emocji, strategii pomocnych w walce z uzależnieniami, zlikwidować opór, pielęgnować hobby i zainteresowania. Dużo, prawda? Dlatego właśnie podtytuł książki brzmi: „Klucz do rozwiązania (prawie) wszystkich problemów”. Bo dotyczy prawie wszystkich obszarów naszego życia.
Autorka poradnika próbuje przekonać czytelnika do tego, by pozwolił sobie na bycie sobą. Jak pisze „Im bardziej kochający i bezpieczny dom znajdują w tobie twoje Dziecko Cienia i Dziecko Słońca, tym więcej spokoju znajdziesz w sobie i tym więcej wyrozumiałości i życzliwości możesz podarować innym ludziom. Twój dom jest tam, gdzie ty masz prawo być. Dom oznacza bliskość, bezpieczeństwo i pewność. Jeśli mieszkam w samym sobie, przynależę do siebie, a przez to zarówno jestem w kontakcie z samym sobą, jak i łatwiej utrzymywać mi stosunki z innymi. O to właśnie chodzi w życiu.”*
Na koniec przekazujemy Wam jedno z ćwiczeń, które znalazłyśmy w poradniku:
"Znajdź swojego wewnętrznego pomocnika"
Stefanie Stahl proponuje, abyśmy w sytuacjach trudnych, z którymi ciężko nam się zmierzyć, znajdowali swojego wewnętrznego pomocnika, który będzie stanowił dla nas wsparcie. Może to być jedna osoba albo całą grupa, możemy sobie wyobrazić realną osobę, nawet jeśli już nie żyje (na przykład zmarłego ukochanego Dziadek), a może to być fantastyczna postać - wróżka, superman. Nasz pomocnik ma wyskoczyć z naszej wyobraźni i być w różnych sytuacjach, gdy jego potrzebujemy. Autorka książki proponuje, abyśmy mieli różnych pomocników - zgodnie z ich kompetencjami i naszymi potrzebami. To wyobrażenie da nam siłę!
*Fragmenty pochodzą z książki Stefanie Stahl "Odkryj wewnętrzne dziecko. Klucz do rozwiązania (prawie) wszystkich problemów."
Każdy z nas niesie ze sobą przez drogę, którą jest życie plecak, w który wyposażyli nas najbliżsi w pierwszych latach naszego życia. Gdy przystaniemy na tej drodze, to z radością odkrywamy, że jest w nim na przykład płaszcz przeciwdeszczowy, który ochroni nas w razie niesprzyjających warunków atmosferycznych; latarka, którą wykorzystamy, gdy się ściemni i nie będziemy widzieć drogi przed nami; butelka wody, która ugasi pragnienie w momencie, gdy wokół będzie jej brak, a my będziemy spragnieni. Ale czasami dostrzegamy, że dźwigamy na swoich plecach ciężar, który jest ponad nasze siły, który hamuje, utrudnia naszą wędrówkę, powoduje, że potykamy się i przewracamy. Gdy zajrzymy do środka, nie potrafimy pojąć, po co są nam niepotrzebne kamienie, które tylko utrudniają drogę.
Myślę, że rzadko kiedy uświadamiamy sobie, że nasz stosunek do samego siebie i relacje z innymi ludźmi są uwarunkowane przeżyciami z naszego dzieciństwa. Stefanie Stahl w swojej książce "Odkryj swoje wewnętrzne dziecko"* napisała, że naszym zachowaniem często kieruje nasze wewnętrzne dziecko będące „sumą doświadczeń, które odcisnęły na nas swoje piętno w dzieciństwie – doświadczeń pozytywnych i negatywnych, które zebraliśmy w relacji z naszymi rodzicami oraz innymi bliskimi i ważnymi dla nas osobami. Tkwią one silnie w naszej nieświadomości. Są to wszystkie lęki, zmartwienia i nieszczęścia, które napotkaliśmy w dzieciństwie. Są to także wszystkie pozytywne doświadczenia, których wtedy doznaliśmy.”
Jakiś czas temu odwoływałam się na naszym blogu do Analizy Transakcyjnej, pisząc o wewnętrznym dziecku, które jest w każdym z nas. Stefanie Stahl widzi w tym dziecku niejako dwa oblicza: Dziecko Słońca i Dziecko Cienia. "Dziecko Słońca obejmuje nasze pozytywne doświadczenia i emocje. Tworzy je to, co odczuwa radosne dziecko: spontaniczność, potrzeba przygody, ciekawość, zanurzenie się w czymś bez pamięci, witalność, zapał i radość życia. Natomiast Dziecko Cienia Cienia obejmujące nasze negatywne przekonania i wynikające z nich obciążające emocje, takie jak smutek, strach, bezradność, czy złość."* I to właśnie te negatywne przekonania i emocje powodują wykształcenie się tak zwanych strategii obronnych, między innymi wycofania, dążenia do perfekcji, krytyki i ataku, dążenia do władzy i kontroli. "Dziecko Cienia tworzy ta część naszego poczucia własnej wartości, która jest zraniona i słaba.” Autorka poradnika uważa, że dopiero „poznanie swojego wewnętrznego dziecka i zaprzyjaźnienie się z nim pozwoli nam odkryć głęboko ukrywane tęsknoty i skaleczenia.”*
Zapytacie, jak to zrobić? Można skorzystać z pomocy psychologa. Można też zacząć z pomocą poradnika - Stefanie Stahl nie pozostawia czytelnika bez pomocy. Pokazuje klucz do rozwiązania naszych problemów, którym jest według niej przede wszystkim odkrycie wewnętrznego dziecka i zaprzyjaźnienie się z nim. Na stronach swojej książki krok po kroku przeprowadza nas przez ćwiczenia, dzięki którym mamy możliwość:
- odkrywania swoich schematów myślowych;
- zrozumienia, w jaki sposób uczucia z naszej przeszłości wdzierają się do teraźniejszości, powodując nasze kłopoty;
- poznania strategii obronnych, które wyrastają z naszych schematów i manifestują się w naszym zachowaniu.
Jeśli np. mąż wpada w furię, ponieważ żona zapomniała kupić mu czegoś w sklepie, to tak naprawdę jego wewnętrzne nie dziecko nie było zaspokojone, rodzice nie dbali o zaspakajanie jego potrzeb. I jego reakcja teraz jest naprawdę wywołana frustracją z przeszłości.
Autorka pomaga nam jako czytelnikom odkrywać drogę do szczęśliwego życia. Na kolejnych stronach poznajemy konkretne ćwiczenia, które pomogą nam zaakceptować nasze biedne i skrzywdzone dziecko, pocieszyć je i uleczyć.
Stefanie Stahl poza pokazywaniem przykładów z życia i ćwiczeniami pomagającymi wzmocnić nasze Dziecko Cienia, zaakceptować je i zrozumieć; pomaga nam także określić nasze wartości; uświadomić mocne strony i zasoby; nauczyć się czerpania radości z życia, bycia autentycznym, rozwiązywania konfliktów, kształtowania empatii, słuchania, wyznaczania zdrowych granic, regulowania emocji, strategii pomocnych w walce z uzależnieniami, zlikwidować opór, pielęgnować hobby i zainteresowania. Dużo, prawda? Dlatego właśnie podtytuł książki brzmi: „Klucz do rozwiązania (prawie) wszystkich problemów”. Bo dotyczy prawie wszystkich obszarów naszego życia.
Autorka poradnika próbuje przekonać czytelnika do tego, by pozwolił sobie na bycie sobą. Jak pisze „Im bardziej kochający i bezpieczny dom znajdują w tobie twoje Dziecko Cienia i Dziecko Słońca, tym więcej spokoju znajdziesz w sobie i tym więcej wyrozumiałości i życzliwości możesz podarować innym ludziom. Twój dom jest tam, gdzie ty masz prawo być. Dom oznacza bliskość, bezpieczeństwo i pewność. Jeśli mieszkam w samym sobie, przynależę do siebie, a przez to zarówno jestem w kontakcie z samym sobą, jak i łatwiej utrzymywać mi stosunki z innymi. O to właśnie chodzi w życiu.”*
Na koniec przekazujemy Wam jedno z ćwiczeń, które znalazłyśmy w poradniku:
"Znajdź swojego wewnętrznego pomocnika"
Stefanie Stahl proponuje, abyśmy w sytuacjach trudnych, z którymi ciężko nam się zmierzyć, znajdowali swojego wewnętrznego pomocnika, który będzie stanowił dla nas wsparcie. Może to być jedna osoba albo całą grupa, możemy sobie wyobrazić realną osobę, nawet jeśli już nie żyje (na przykład zmarłego ukochanego Dziadek), a może to być fantastyczna postać - wróżka, superman. Nasz pomocnik ma wyskoczyć z naszej wyobraźni i być w różnych sytuacjach, gdy jego potrzebujemy. Autorka książki proponuje, abyśmy mieli różnych pomocników - zgodnie z ich kompetencjami i naszymi potrzebami. To wyobrażenie da nam siłę!
*Fragmenty pochodzą z książki Stefanie Stahl "Odkryj wewnętrzne dziecko. Klucz do rozwiązania (prawie) wszystkich problemów."
Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
OTWÓRZ OCZY
W sieci narcyza
Położyła kopertę na stole. Powoli ściągnęła płaszcz, zaparzyła herbatę i usiadła na krześle, wpatrując się w śnieżnobiałe zaproszenie. Zaproszenie na ślub siostrzenicy przywołało wspomnienia, do których niechętnie powracała. Ślub kojarzący się niemal każdemu z atmosferą radości, szczęścia, ekscytacji, dla niej miał zupełnie inny wydźwięk. Pamiętała doskonale dzień, który miał być najpiękniejszym wspomnieniem w życiu, a pozostawił po sobie głęboką ranę.
Kostka poznała na jednej z imprez firmowych. Pracował w innym mieście. Oczarował ją, jak i całe towarzystwo od momentu, w którym się pojawił. Przystojny, pewny siebie, czarujący. Tak przynajmniej był odbierany przez otoczenie. Nikt nie miał pojęcia, że pod tą maską kryje się człowiek przepełniony lękiem i złością.
Iza od razu wpadła mu w oko. Uczynił wszystko, by ją zaintrygować, a potem pokazać siebie jako ideał. Świetnie grał, robił wszystko, by ją oczarować, a potem rozkochać, aby dała mu poczucie bezpieczeństwa i dowartościowała w zamian za… piekło, które jej zgotował. Iza powoli wpadała w sidła zastawione przez mężczyznę wyrachowanego i nastawionego tylko na branie. Z kobiety pewnej siebie stawała się osobą, która przestawała istnieć. Liczył się w tym związku tylko on - człowiek pozbawiony empatii i poczucia winy.
Po odejściu od Kostka Iza długo nie mogła odzyskać równowagi. Przyjaciele znający ją od czasów studenckich nie mogli zrozumieć, jak ona - osoba stojąca nogami na ziemi, o wysokim poczuciu własnej wartości, dała się omotać takiemu zakompleksionemu człowiekowi. Stał się dla niej toksyczny, jak na narcyza przystało.
W życiu niejednokrotnie spotykamy wiele toksycznych osób, nie tylko narcyzów, które są przyczyną naszego cierpienia i wielu problemów, z którymi musimy się zmierzyć. Jak się przed nimi ustrzec? Czy powinniśmy być bardziej czujni, a może mniej naiwni?
Robert Greene w książce „Prawa ludzkiej natury” napisał: „Gdybyśmy naprawdę rozumieli korzenie ludzkich zachowań, destrukcyjnym jednostkom byłoby znacznie trudniej wymigiwać się od skutków własnych działań. Nie dawalibyśmy się tak łatwo oczarować i wprowadzić w błąd. Moglibyśmy przewidzieć ich podłe manewry i manipulacje. (…) Nie pozwolilibyśmy, aby tacy ludzie wciągali nas w swoje intrygi. (…)”*
Co zatem należy zrobić? Otóż Greene proponuje nam - czytelnikom - przyjrzeć się bliżej sobie, poznać swój potencjał i świadomiej się rozwijać, ale także uczyć się obserwowania ludzi, interpretowania sygnałów pochodzących od innych, rozpoznawania ludzkich masek, dzięki czemu będziemy mogli chronić siebie przed wpływem toksycznych osób. Można to zrobić dzięki lekturze jego książki, w której w osiemnastu rozdziałach odnosi się do konkretnych aspektów lub praw ludzkiej natury, między innymi do prawa irracjonalności, narcyzmu, odgrywania ról, kompulsywnego zachowania, pożądliwości, zazdrości, autosabotażu, wypierania śmierci, bezcelowości.
Każdy z nich zawiera opowieść o jakiejś znanej osobie lub osobach, która ilustruje dane prawo oraz koncepcje i strategie postępowania z samym sobą i innymi w warunkach oddziaływania tegoż prawa. Możemy przeczytać między innym o Coco Chanel, Lwie Tołstoju, Józefie Stalinie, Abrahamie Lincolnie.
Wracając do Izy. Czy mogła rozpoznać narcyza w Kostku?
Otóż "osoby głęboko narcystyczne da się rozpoznać na podstawie następujących wzorców zachowania:
Książka Roberta Green'a otwiera oczy na wiele ważnych spraw. Jej przekaz jest zarazem profesjonalny, ale i rzeczowy, jasny, obrazowy i bardzo konkretny. Każdy rozdział kończy się zaleceniami, a wprowadzenie postaci ze świata historii, nauki i kultury sprawia, że książka jest bardzo autentyczna i czyta się ją jak najlepszą powieść, która nie tylko daje nam przyjemność czytania, ale przede wszystkim uczy poruszania się w świecie, gdzie niestety często człowiek człowiekowi staje się wilkiem.
*R. Greene "Prawa ludzkiej natury"
Kostka poznała na jednej z imprez firmowych. Pracował w innym mieście. Oczarował ją, jak i całe towarzystwo od momentu, w którym się pojawił. Przystojny, pewny siebie, czarujący. Tak przynajmniej był odbierany przez otoczenie. Nikt nie miał pojęcia, że pod tą maską kryje się człowiek przepełniony lękiem i złością.
Iza od razu wpadła mu w oko. Uczynił wszystko, by ją zaintrygować, a potem pokazać siebie jako ideał. Świetnie grał, robił wszystko, by ją oczarować, a potem rozkochać, aby dała mu poczucie bezpieczeństwa i dowartościowała w zamian za… piekło, które jej zgotował. Iza powoli wpadała w sidła zastawione przez mężczyznę wyrachowanego i nastawionego tylko na branie. Z kobiety pewnej siebie stawała się osobą, która przestawała istnieć. Liczył się w tym związku tylko on - człowiek pozbawiony empatii i poczucia winy.
Po odejściu od Kostka Iza długo nie mogła odzyskać równowagi. Przyjaciele znający ją od czasów studenckich nie mogli zrozumieć, jak ona - osoba stojąca nogami na ziemi, o wysokim poczuciu własnej wartości, dała się omotać takiemu zakompleksionemu człowiekowi. Stał się dla niej toksyczny, jak na narcyza przystało.
W życiu niejednokrotnie spotykamy wiele toksycznych osób, nie tylko narcyzów, które są przyczyną naszego cierpienia i wielu problemów, z którymi musimy się zmierzyć. Jak się przed nimi ustrzec? Czy powinniśmy być bardziej czujni, a może mniej naiwni?
Robert Greene w książce „Prawa ludzkiej natury” napisał: „Gdybyśmy naprawdę rozumieli korzenie ludzkich zachowań, destrukcyjnym jednostkom byłoby znacznie trudniej wymigiwać się od skutków własnych działań. Nie dawalibyśmy się tak łatwo oczarować i wprowadzić w błąd. Moglibyśmy przewidzieć ich podłe manewry i manipulacje. (…) Nie pozwolilibyśmy, aby tacy ludzie wciągali nas w swoje intrygi. (…)”*
Co zatem należy zrobić? Otóż Greene proponuje nam - czytelnikom - przyjrzeć się bliżej sobie, poznać swój potencjał i świadomiej się rozwijać, ale także uczyć się obserwowania ludzi, interpretowania sygnałów pochodzących od innych, rozpoznawania ludzkich masek, dzięki czemu będziemy mogli chronić siebie przed wpływem toksycznych osób. Można to zrobić dzięki lekturze jego książki, w której w osiemnastu rozdziałach odnosi się do konkretnych aspektów lub praw ludzkiej natury, między innymi do prawa irracjonalności, narcyzmu, odgrywania ról, kompulsywnego zachowania, pożądliwości, zazdrości, autosabotażu, wypierania śmierci, bezcelowości.
Każdy z nich zawiera opowieść o jakiejś znanej osobie lub osobach, która ilustruje dane prawo oraz koncepcje i strategie postępowania z samym sobą i innymi w warunkach oddziaływania tegoż prawa. Możemy przeczytać między innym o Coco Chanel, Lwie Tołstoju, Józefie Stalinie, Abrahamie Lincolnie.
Wracając do Izy. Czy mogła rozpoznać narcyza w Kostku?
Otóż "osoby głęboko narcystyczne da się rozpoznać na podstawie następujących wzorców zachowania:
- Gdy ktokolwiek je obraża lub kwestionuje ich słowa albo działania, nie dysponują żadną obroną, niczym wewnętrznym, co mogłoby im zapewnić ukojenie lub potwierdzić ich wartość. Reagują na ogół z wściekłością w poczuciu tego, że to one mają słuszność, pragną zemsty. To jedyny sposób, w jaki potrafią koić poczucie zagubienia.
- We wszelkiego rodzaju konfliktach odgrywają rolę zranionych ofiar, co dezorientuje innych, a nawet wzbudza ich sympatię.
- Są zgryźliwe i nadwrażliwe. Niemal wszystko biorą do siebie. Mogą stawać się dosyć paranoiczne i we wszystkich doszukiwać się wrogów.
- Gdy mówimy o czymś, co w jakiś sposób nie dotyczy ich bezpośrednio, nie trudno doszukać się w wyrazie ich twarzy objawów zniecierpliwienia lub dystansu. Natychmiast kierują rozmowę z powrotem na siebie i rzucają jakąś historyjkę lub anegdotę, aby odwrócić uwagę od trawiącego je poczucia niepewności.
- Widząc, że inni zwracają uwagę na siebie, a we własnym mniemaniu zasługują na nie one, mogą wykazywać skłonność do wściekłych ataków zazdrości.
- Często cechuje je skrajna pewność siebie, bo jest to coś, co zawsze pomaga zwracać na siebie uwagę i starannie ukrywa ich wewnętrzną pustkę.
- Wykazują tendencję do postrzegania innych jako przedłużenia siebie – ludzie są dla nich wyłącznie narzędziami do zapewnienia sobie uwagi i walidacji. Ich pragnieniem jest kontrolowanie innych, jakby kontrolowali własną rękę lub nogę. W związkach stopniowo skłaniają swoich partnerów do zrywania kontaktów z przyjaciółmi – bo przecież nie mogą mieć konkurencji w kwestii zwracania na siebie uwagi. (…)
Książka Roberta Green'a otwiera oczy na wiele ważnych spraw. Jej przekaz jest zarazem profesjonalny, ale i rzeczowy, jasny, obrazowy i bardzo konkretny. Każdy rozdział kończy się zaleceniami, a wprowadzenie postaci ze świata historii, nauki i kultury sprawia, że książka jest bardzo autentyczna i czyta się ją jak najlepszą powieść, która nie tylko daje nam przyjemność czytania, ale przede wszystkim uczy poruszania się w świecie, gdzie niestety często człowiek człowiekowi staje się wilkiem.
*R. Greene "Prawa ludzkiej natury"
Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
JAK ROZPOZNAĆ PSYCHOPATĘ?
Cechy psychopatów
W poście "Moja matka psychopatka" pisałam o bardzo dziwnej relacji - relacji z matką psychopatką.
Pomimo że psychopatów rozpoznać jest trudno, warto wiedzieć, jakie powinny być dla nas sygnały ostrzegawcze. Poniżej przedstawiam listę cech charakteryzujących psychopatę, które znalazłam w książce Olivii Rayne "Moja matka psychopatka":
- pozorny, powierzchowny urok;
- zachowanie charyzmatyczne, magnetyczne, uwodzicielskie;
- powszechny brak empatii;
- ekstremalnie duża potrzeba stymulacj;
- skłonność przestępcza;
- impulsywność i porywczość;
- patologiczne kłamstwo;
- przebiegłość i manipulacja;
- wczesne problemy behawioralne;
- niemożność wzięcia na siebie odpowiedzialności;
- słabe panowanie nad swoim zachowaniem;
- rozwiązłość seksualna;
- wygórowane mniemanie o sobie;
- wykorzystywanie pochlebstwa, poczucia winy lub współczucia do osiągnięcia tego, czego pragną;
- postrzeganie innych jako narzędzi do osiągania własnych korzyści;
- płytka reakcja emocjonalna;
- brak troski siebie i innych, przy stwarzaniu wrażenia szczerych i empatycznych
- traktowanie obcych ludzi jako przedmiotów jednorazowego użytku, a członków rodziny jako swojej własności;
- brak zdolności do odczuwania prawdziwych wyrzutów sumienia.
Pomimo że psychopatów rozpoznać jest trudno, warto wiedzieć, jakie powinny być dla nas sygnały ostrzegawcze. Poniżej przedstawiam listę cech charakteryzujących psychopatę, które znalazłam w książce Olivii Rayne "Moja matka psychopatka":
- pozorny, powierzchowny urok;
- zachowanie charyzmatyczne, magnetyczne, uwodzicielskie;
- powszechny brak empatii;
- ekstremalnie duża potrzeba stymulacj;
- skłonność przestępcza;
- impulsywność i porywczość;
- patologiczne kłamstwo;
- przebiegłość i manipulacja;
- wczesne problemy behawioralne;
- niemożność wzięcia na siebie odpowiedzialności;
- słabe panowanie nad swoim zachowaniem;
- rozwiązłość seksualna;
- wygórowane mniemanie o sobie;
- wykorzystywanie pochlebstwa, poczucia winy lub współczucia do osiągnięcia tego, czego pragną;
- postrzeganie innych jako narzędzi do osiągania własnych korzyści;
- płytka reakcja emocjonalna;
- brak troski siebie i innych, przy stwarzaniu wrażenia szczerych i empatycznych
- traktowanie obcych ludzi jako przedmiotów jednorazowego użytku, a członków rodziny jako swojej własności;
- brak zdolności do odczuwania prawdziwych wyrzutów sumienia.
Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
LISTA POMYSŁÓW DLA CIEBIE
Jak poprawić samopoczucie
Marta szukała miłości w ramionach silnych, opiekuńczych mężczyzn i pomimo iż było jej z nimi dobrze, zdradzała ich. Oni mieli pełnić w jej życiu rolę ojca, którego nie miała, a ona wchodziła w rolę poszukującej wrażeń rozkapryszonej dziewczynki. Pamięta odejście taty, to było jak trzęsienie ziemi. Ktoś, kto miał zapewniać poczucie bezpieczeństwa, zniknął. I nie chodziło tu tylko o bezpieczeństwo fizyczne i finansowe, ale przede wszystkim psychiczne. Swoją postawę tłumaczy przekleństwem braku miłości i akceptacji. Opowiada o rozstroju nerwowym, który komplikował zdolności poznawcze i koncentrację uwagi oraz spokój wewnętrzny.
Gosia, atrakcyjna trzydziestopięciolatka, straciła w związku, który trwał dziesięć lat, swoją niezależność, podporządkowała się mężczyźnie, który odbierał jej każdego dnia prawo decydowania o sobie, godność, w końcu całkowicie ją od siebie uzależniając. Czuła się jak szara myszka. Była niedowartościowana. Szukała podziwu i zainteresowania ze strony męża. Wydawało jej się, że już nie jest kochana.
Dorota, wykształcona, drobna czterdziestolatka, upokarzana, poniżana i manipulowana, najczęściej poczuciem winy. Słyszała wciąż, iż jest do niczego, że jest fatalną żoną i matką. W końcu zaczęła w to wierzyć. Tkwiła w toksycznym związku i nie potrafiła powiedzieć „dość”, nie umiała postawić granic. To wszystko trwało latami. Granica była przesuwana powoli.
Marta, Gosia i Dorota straciły poczucie wartości i pewności siebie, ale także zatraciły poczucie swoich potrzeb i siłą rzeczy one same i ich wartość przestały mieć znaczenie. Ale nie tylko kobiety doświadczone przez los cierpią na kompleks niższości. Wiele z kobiet potrzebuje stałych zapewnień i potwierdzeń swojej atrakcyjności z zewnątrz – od partnera, rodziny, znajomych czy obcych osób. Może to wynikać z osobistych doświadczeń, wychowania czy określonej osobowości. Wiele z nich mogło rzadko słyszeć w dzieciństwie, że są piękne, a może były uczone nadmiernej skromności i niewybijania się ponad innych? Obecnie nawet mimo wielokrotnych pozytywnych sygnałów z otoczenia i tak nie potrafią powiedzieć o sobie „Jestem piękna”.
Większość kobiet przyglądając się innym kobietom, z łatwością dostrzega nieskazitelne włosy, cerę, dłonie, figurę, i inne cechy godne pozazdroszczenia. Podczas gdy spoglądając w lustro, wykazuje „ślepotę na piękno”, zauważając wyłącznie własne niedoskonałości i elementy, które chętnie by zmieniły. Poczucie bycia urodziwą wypływa z głębokich przekonań o sobie i swojej wartości. Prawdziwe piękno nie musi wiązać się z nieskazitelną cerą i idealną sylwetką. Oczywiście wygląd zewnętrzny ma znaczenie, ale bądźmy świadome, że nie ma jednego ani nawet kilku określonych, konkretnych, ostatecznych ideałów. Piękno jest różnorodne i tkwi w różnorodności. Gdyby wszystkie kobiety wyglądały dokładnie tak samo, czy uważane by były za śliczne? Należy pamiętać słowa Angeliny Jolie „Kiedy czujemy się silne i piękne w środku, to widać to na zewnątrz”.
Jak w takim razie Marta, Gosia, Dorota i wiele innych kobiet ma spojrzeć na siebie z podziwem i miłością, w jaki sposób dostrzec swój potencjał, swoje marzenia i zrozumieć, że nie trzeba robić pewnych rzeczy wbrew sobie tylko dlatego, że tak wypada?
Jeśli masz bardzo niskie poczucie wartości lub silnie zakorzenione medialne stereotypy atrakcyjności, możesz mieć trudność z samodzielnym odnalezieniem swojego piękna. Ale pomożemy Ci ;) Przedstawiamy listę pomysłów na poprawę swojego samopoczucia i na odnalezienie siebie, swoich potrzeb, pragnień i emocji.
1. Zwolnij, bądź uważna na siebie i traktuj siębie jako kogoś dla siebie ważnego.
2. Zakceptuj swoje niedoskonałości. Pamiętaj, nikt nie jest idealny. Zmieniać możesz to, na co masz wpływ, a to, na co nie masz wpływu, zaakceptuj :)
3. Idź na spacer i utrwal na zdjęciach piękne widoki. Mieszkam w Gdyni i spacery brzegiem morze naładowują moje akumulatory.
4. Weź ciepły prysznic albo długą kąpiel, która relaksuje i uspakaja.
5. Wykonaj zabieg pielęgnacyjny albo kup ulubiony kosmetyk. Poczuj się jak ktoś, kto zasługuje na wszystko, co najlepsze.
6. Pożegnaj wewnętrznego krytyka. Mów do siebie w sposób wspierający, dodający otuchy. Ciągłe samooskarżanie, stałe obwinianie i samokrytycyzm powodują przede wszystkim ból i obniżenie poczucia własnej wartości.
7. Wybaczaj sobie i innym. Wybaczyć, to nie znaczy zapomnieć, ale wyciągnąć wnioski i działać tak, aby trudne emocje nie rządziły naszym życiem. Wybaczenie jest niezwykle ważne, szczególnie dla nas samych
8. Myśl pozytywnie. Dostrzegaj to, co dobre, piękne. Zwracaj uwagę na to, co masz, a nie na to, czego Ci brakuje.
9. Pielęgnuj wdzięczność. Zauważaj to, za co możesz być każdego dnia wdzięczna. Wyrażaj ją, dziękuj tym, dzięki ktorym być może jesteś w tym miejscu, w którym dzisiaj mogłabyś nie być. Może były osoby, których dobre słowo, wiara w Ciebie dodały Ci skrzydeł, a może pomogły podnieść się po życiowym upadku.
10. Sięgaj po dobrą książkę, która przeniesie Cię w inną perspektywę Polecam ulubioną pełną ciepła "Alibi na szczęście", wzruszającą "Altanę" i ponadczasowego "Małego Księcia".
11. Napij się pysznej kawy albo herbaty w ukochanym kubku. Mam ich parę, które otrzymałam od bliskich mi osób. Jeden z motywem Paryża przypomina mi koleżankę, która podarowała mi go parę lat temu i pomimo że nie pracujemy już razem, nie ma dnia, bym o niej dzięki niemu nie myślała.
12. Upiecz coś pysznego. Moim ostatnim odkryciem jest rolada czekoladowa z malinami. Uwierzcie mi, pycha....
13. Zaplanuj maraton filmowy. Może "Kogel-mogel", "W pogoni za szczęściem", "Pamiętnik" albo "List w butelce".
14. Porozmawiaj z kimś, kogo kochasz, przytul się i powiedz o swoich emocjach. A jeżeli nie masz takiej osoby koło siebie, to przytul swojego czworonożnego przyjaciela. Jeżeli jego też brak, pomyśl o adopcji psa albo kotka ;)
15. Napisz do siebie list jako do swojej najlepszej przyjaciółki. Zastanów się, jak pisze przyjaciółka? Językiem pełnym ciepła i wsparcia. Ona pozwala spojrzeć na każdą sytuację z innej perspektywy.
Kochane, pamiętajcie o słowach Sophii Loren "Jeśli kobieta jest szczęśliwa, jest także piękna". Bądźmy szczęśliwe! I pamiętajmy o sobie.
Gosia, atrakcyjna trzydziestopięciolatka, straciła w związku, który trwał dziesięć lat, swoją niezależność, podporządkowała się mężczyźnie, który odbierał jej każdego dnia prawo decydowania o sobie, godność, w końcu całkowicie ją od siebie uzależniając. Czuła się jak szara myszka. Była niedowartościowana. Szukała podziwu i zainteresowania ze strony męża. Wydawało jej się, że już nie jest kochana.
Dorota, wykształcona, drobna czterdziestolatka, upokarzana, poniżana i manipulowana, najczęściej poczuciem winy. Słyszała wciąż, iż jest do niczego, że jest fatalną żoną i matką. W końcu zaczęła w to wierzyć. Tkwiła w toksycznym związku i nie potrafiła powiedzieć „dość”, nie umiała postawić granic. To wszystko trwało latami. Granica była przesuwana powoli.
Marta, Gosia i Dorota straciły poczucie wartości i pewności siebie, ale także zatraciły poczucie swoich potrzeb i siłą rzeczy one same i ich wartość przestały mieć znaczenie. Ale nie tylko kobiety doświadczone przez los cierpią na kompleks niższości. Wiele z kobiet potrzebuje stałych zapewnień i potwierdzeń swojej atrakcyjności z zewnątrz – od partnera, rodziny, znajomych czy obcych osób. Może to wynikać z osobistych doświadczeń, wychowania czy określonej osobowości. Wiele z nich mogło rzadko słyszeć w dzieciństwie, że są piękne, a może były uczone nadmiernej skromności i niewybijania się ponad innych? Obecnie nawet mimo wielokrotnych pozytywnych sygnałów z otoczenia i tak nie potrafią powiedzieć o sobie „Jestem piękna”.
Większość kobiet przyglądając się innym kobietom, z łatwością dostrzega nieskazitelne włosy, cerę, dłonie, figurę, i inne cechy godne pozazdroszczenia. Podczas gdy spoglądając w lustro, wykazuje „ślepotę na piękno”, zauważając wyłącznie własne niedoskonałości i elementy, które chętnie by zmieniły. Poczucie bycia urodziwą wypływa z głębokich przekonań o sobie i swojej wartości. Prawdziwe piękno nie musi wiązać się z nieskazitelną cerą i idealną sylwetką. Oczywiście wygląd zewnętrzny ma znaczenie, ale bądźmy świadome, że nie ma jednego ani nawet kilku określonych, konkretnych, ostatecznych ideałów. Piękno jest różnorodne i tkwi w różnorodności. Gdyby wszystkie kobiety wyglądały dokładnie tak samo, czy uważane by były za śliczne? Należy pamiętać słowa Angeliny Jolie „Kiedy czujemy się silne i piękne w środku, to widać to na zewnątrz”.
Jak w takim razie Marta, Gosia, Dorota i wiele innych kobiet ma spojrzeć na siebie z podziwem i miłością, w jaki sposób dostrzec swój potencjał, swoje marzenia i zrozumieć, że nie trzeba robić pewnych rzeczy wbrew sobie tylko dlatego, że tak wypada?
Jeśli masz bardzo niskie poczucie wartości lub silnie zakorzenione medialne stereotypy atrakcyjności, możesz mieć trudność z samodzielnym odnalezieniem swojego piękna. Ale pomożemy Ci ;) Przedstawiamy listę pomysłów na poprawę swojego samopoczucia i na odnalezienie siebie, swoich potrzeb, pragnień i emocji.
1. Zwolnij, bądź uważna na siebie i traktuj siębie jako kogoś dla siebie ważnego.
2. Zakceptuj swoje niedoskonałości. Pamiętaj, nikt nie jest idealny. Zmieniać możesz to, na co masz wpływ, a to, na co nie masz wpływu, zaakceptuj :)
3. Idź na spacer i utrwal na zdjęciach piękne widoki. Mieszkam w Gdyni i spacery brzegiem morze naładowują moje akumulatory.
4. Weź ciepły prysznic albo długą kąpiel, która relaksuje i uspakaja.
5. Wykonaj zabieg pielęgnacyjny albo kup ulubiony kosmetyk. Poczuj się jak ktoś, kto zasługuje na wszystko, co najlepsze.
6. Pożegnaj wewnętrznego krytyka. Mów do siebie w sposób wspierający, dodający otuchy. Ciągłe samooskarżanie, stałe obwinianie i samokrytycyzm powodują przede wszystkim ból i obniżenie poczucia własnej wartości.
7. Wybaczaj sobie i innym. Wybaczyć, to nie znaczy zapomnieć, ale wyciągnąć wnioski i działać tak, aby trudne emocje nie rządziły naszym życiem. Wybaczenie jest niezwykle ważne, szczególnie dla nas samych
8. Myśl pozytywnie. Dostrzegaj to, co dobre, piękne. Zwracaj uwagę na to, co masz, a nie na to, czego Ci brakuje.
9. Pielęgnuj wdzięczność. Zauważaj to, za co możesz być każdego dnia wdzięczna. Wyrażaj ją, dziękuj tym, dzięki ktorym być może jesteś w tym miejscu, w którym dzisiaj mogłabyś nie być. Może były osoby, których dobre słowo, wiara w Ciebie dodały Ci skrzydeł, a może pomogły podnieść się po życiowym upadku.
10. Sięgaj po dobrą książkę, która przeniesie Cię w inną perspektywę Polecam ulubioną pełną ciepła "Alibi na szczęście", wzruszającą "Altanę" i ponadczasowego "Małego Księcia".
11. Napij się pysznej kawy albo herbaty w ukochanym kubku. Mam ich parę, które otrzymałam od bliskich mi osób. Jeden z motywem Paryża przypomina mi koleżankę, która podarowała mi go parę lat temu i pomimo że nie pracujemy już razem, nie ma dnia, bym o niej dzięki niemu nie myślała.
12. Upiecz coś pysznego. Moim ostatnim odkryciem jest rolada czekoladowa z malinami. Uwierzcie mi, pycha....
13. Zaplanuj maraton filmowy. Może "Kogel-mogel", "W pogoni za szczęściem", "Pamiętnik" albo "List w butelce".
14. Porozmawiaj z kimś, kogo kochasz, przytul się i powiedz o swoich emocjach. A jeżeli nie masz takiej osoby koło siebie, to przytul swojego czworonożnego przyjaciela. Jeżeli jego też brak, pomyśl o adopcji psa albo kotka ;)
15. Napisz do siebie list jako do swojej najlepszej przyjaciółki. Zastanów się, jak pisze przyjaciółka? Językiem pełnym ciepła i wsparcia. Ona pozwala spojrzeć na każdą sytuację z innej perspektywy.
Kochane, pamiętajcie o słowach Sophii Loren "Jeśli kobieta jest szczęśliwa, jest także piękna". Bądźmy szczęśliwe! I pamiętajmy o sobie.
Jeżeli masz niskie poczucie wartości, nie potrafisz odnaleźć swojego piękna i dostrzec swojego potencjału, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy Ci. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na siebie i na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
OBUDŹ DZIECKO
Analiza Transakcyjna
Na Bliskim Wschodzie Boże Narodzenie jest świętem dzieci. Trudno nie zgodzić się z tym, że z największą radością na ten magiczny, pachnący choinką i pierniczkami czas czekają właśnie najmłodsi.
Ale ten świąteczny okres to święto nie tylko dzieci w sensie metrykalnym, to święto dziecka mieszkającego w każdym z nas. Dziecka, które daje o sobie znać szczególnie w okresie Bożego Narodzenia.
Według Analizy Transakcyjnej w każdym dojrzałym człowieku, w jego myśleniu, odczuwaniu i zachowaniu reprezentowane są trzy stany ”ja” (ja-dziecko, ja-rodzic, ja-dorosły). Ważna jest ich proporcja adekwatna do naszego wieku. Jeżeli chodzi o stan ja-dziecko są przecież mężczyźni – tak zwani wieczni chłopcy, ale i kobiety, które pomimo upływu czasu są nieodpowiedzialne i beztroskie, jak małe dziewczynki. Istnieje też druga skrajność. To ci, którzy za wszelka cenę tłumią swoje wewnętrzne dziecko, nie dając mu dojść do głosu. A ta cząstka nas jest niezbędna i niezwykle ważna. To ona jest sprawcą tego, iż jesteśmy spontaniczni, naturalni, potrafimy śmiać się całym sobą, marzyć, myśleć kreatywnie, bez obawy o krytykę i ocenę.
Najczęściej w okresie Bożego Narodzenia budzi się w nas dziecko, które sprawia, iż ze świeżością patrzymy na różne zjawiska, cieszymy się na rożne znaki i ludzi. W tym czasie podświadomie pragniemy przenieść się do czasu naszego beztroskiego dzieciństwa. Pomimo tego, iż mamy dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści, czy siedemdziesiąt lat wypatrujemy pierwszej gwiazdki, śpiewamy kolędy, nie przejmując się brakiem słuchu i głosu, z podekscytowaniem otwieramy prezenty i z radością odwiedzamy szopki.
Ten czas Świąt to najlepsza okazja ku temu, by odnaleźć i zadbać o nasze wewnętrzne dziecko, którego wydobycie zagwarantuje nam dopływ optymizmu, nadziei, wiary i radości.
Na Bliskim Wschodzie Boże Narodzenie jest świętem dzieci. Trudno nie zgodzić się z tym, że z największą radością na ten magiczny, pachnący choinką i pierniczkami czas czekają właśnie najmłodsi.
Ale ten świąteczny okres to święto nie tylko dzieci w sensie metrykalnym, to święto dziecka mieszkającego w każdym z nas. Dziecka, które daje o sobie znać szczególnie w okresie Bożego Narodzenia.
Według Analizy Transakcyjnej w każdym dojrzałym człowieku, w jego myśleniu, odczuwaniu i zachowaniu reprezentowane są trzy stany ”ja” (ja-dziecko, ja-rodzic, ja-dorosły). Ważna jest ich proporcja adekwatna do naszego wieku. Jeżeli chodzi o stan ja-dziecko są przecież mężczyźni – tak zwani wieczni chłopcy, ale i kobiety, które pomimo upływu czasu są nieodpowiedzialne i beztroskie, jak małe dziewczynki. Istnieje też druga skrajność. To ci, którzy za wszelka cenę tłumią swoje wewnętrzne dziecko, nie dając mu dojść do głosu. A ta cząstka nas jest niezbędna i niezwykle ważna. To ona jest sprawcą tego, iż jesteśmy spontaniczni, naturalni, potrafimy śmiać się całym sobą, marzyć, myśleć kreatywnie, bez obawy o krytykę i ocenę.
Najczęściej w okresie Bożego Narodzenia budzi się w nas dziecko, które sprawia, iż ze świeżością patrzymy na różne zjawiska, cieszymy się na rożne znaki i ludzi. W tym czasie podświadomie pragniemy przenieść się do czasu naszego beztroskiego dzieciństwa. Pomimo tego, iż mamy dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści, czy siedemdziesiąt lat wypatrujemy pierwszej gwiazdki, śpiewamy kolędy, nie przejmując się brakiem słuchu i głosu, z podekscytowaniem otwieramy prezenty i z radością odwiedzamy szopki.
Ten czas Świąt to najlepsza okazja ku temu, by odnaleźć i zadbać o nasze wewnętrzne dziecko, którego wydobycie zagwarantuje nam dopływ optymizmu, nadziei, wiary i radości.
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS: