POWIĄZANY POST: POLECAMY:
0 Comments
SZCZĘŚLIWA BEZ WINYJak uwolnić się od poczucia winy i odnaleźć drogę do szczęściaDzisiaj odbywa się premiera książki "Szczęśliwa bez winy", która pokazuje nam drogę do szczęścia poprzez uwolnienie się od poczucia winy, a ja mam przyjemność zaprezentować wywiad, który przeprowadziłam z jej autorami – Anną Prelewicz i Maciejem Bennewiczem. Psychologia przy kawie: W naszym życiu niekiedy jednorazowe poruszenie staje się impulsem, który zmienia nasz dotychczasowy świat. To poruszenie może być spowodowane przeczytaną książką, obejrzanym filmem, a czasami zdaniem, które usłyszeliśmy przypadkiem, albo jakimś obrazem, który powoduje w nas błysk zmieniający niemalże wszystko. W „Szczęśliwa bez winy” napisaliście o tym, że „Paradoks ma zaskoczyć, olśnić umysł, który ugrzązł we wzorcach i stereotypach.” Wasza książka moim zdaniem ma prowokować czytelnika, otwierać mu oczy, zaskakiwać po to, by się obudził. Czy taki był Wasz zamysł? Czy chcieliście w nietypowy sposób obudzić wielu z nas z letargu? Maciej Bennewicz: Koany pochodzą z myśli i tradycji wschodu. Dawni mistrzowie sądzili, że myśląc w utarty sposób nie jesteśmy w stanie spojrzeć na swoje życie z dystansu a tym samym doznać przebudzenia. W zaskakujący sposób idee te powtarza Albert Einstein - ikona zachodniej nauki mówiąc, że nie możemy rozwiązywać problemów używając sposobu myślenia, który je zrodził. Bardzo lubimy ten cytat i często zaczynamy od niego naszego wykłady. Bez zmiany sposobu myślenia osiągniecie szczęścia czy choćby spokoju ducha nie jest możliwe. Koan ma być takim impulsem do zmiany myślenia. Anna Prelewicz: Nasze umysły lubią skróty, przewidywalność i tzw strefę komfortu. Co w rezultacie oznacza właśnie letarg, czyli swoistą bańkę w której dominujące stają się nasze nawyki i wzorce, tworzące przewidywalność. Nastręcza nam to jednak pewien kłopot – zamykamy się na zmianę, a bez niej nie sposób odnaleźć swoją osobistą i unikalną drogę do szczęścia, bo szczęście nie jedno ma imię. Koany i interpretacje wraz z pytaniami mają waśnie zaprosić do tej drogi, jednak w tym celu trzeba porzucić utarte szlaki myślowe. Ppk: W tym celu posłużyliście się w książce opowieściami metaforycznymi - koanami, które odznaczają się paradoksalną strukturą. Czy praca z człowiekiem, poznanie go wpłynęły na podjęcie takiej decyzji? Czy zdajecie sobie sprawę dzięki doświadczeniu zawodowemu, że ten sposób przekazu i dotarcia jest skuteczny? MB: Tworzymy w instytucie unikalne podejście, które nazwaliśmy Psychologią Doświadczeń Subiektywnych. Na podstawie naszych rozlicznych relacji z klientami i pacjentami sądzimy, że aby zrozumieć drugiego człowieka, aby nakierować go na ścieżki osobistego rozwoju, który przyniesie mu upragnione polepszenie w jakiejś sferze, trzeba nauczyć się, wraz z każdym, konkretnym człowiekiem, psychologii od nowa. Oznacza to, że sztywne ramy diagnostyki, schematów, modeli terapeutycznych nie zawsze pozwalają na zrozumienie człowieka przez to również nie zawsze są pomocne i skuteczne. Trzeba umieć się w drugiego człowieka wsłuchać, ale żeby stało się to możliwe trzeba go zainspirować i posłuchać jakie wyciąga wnioski np. z opowiadań-koanów. Kluczowe są jego, osobiste konkluzje, odkrycia, refleksje, gdyż dzięki nim zyskuje dystans do siebie, impuls do rozwoju, kreatywne zaproszenie do zmiany - zamiast „gotowca”. AP: Intencją naszej książki niewątpliwie jest zaproszenie do przemyśleń, do zadawania sobie pytań i poszukiwania odpowiedzi. Karty książki mogą stanowić swoistą podpowiedź w codziennych sprawach dotyczących nas samych, naszych relacji oraz lęków, stając się wskazówkami na drodze do szczęścia, które jest możliwe. Jednak by tak się stało, wcześniej trzeba udzielić sobie szczerych odpowiedzi. Tak jak nie można raz zrobić sprzątania, tak nie można raz poznać człowieka, również siebie samego. Nieustannie siebie poznajemy, przekraczając różnego rodzaju granice. Potrzeba jednak ciekawości poznawczej i otwartości. Ppk: Czy w swojej pracy również stosujecie metodę paradoksu i często posługujecie się koanami? MB: Zarówno w pracy grupowej jak i z indywidualnymi osobami to jedno z podstawowych narzędzi, które stosujemy, nierzadko w formie kreatywnej zabawy. AP: Koany stanowią ważną część pracy z metaforą, która w bezpieczny sposób wyłamuje umysł z kolein myślowych. My ludzie jesteśmy istotami narracyjnymi, jesteśmy zanurzeni w metaforach, gdyż wszystko czego doświadczamy zawsze zamyka się w opowieści. Od naszego sposobu postrzegania rzeczywistości i w rezultacie jej interpretowania zależy nasze samopoczucie. Metafora, czyli opowieść ma nas zapładniać intelektualnie i zapraszać do poszukiwań, poprzez uruchomienie inkubacji nowych spostrzeżeń, rozwiązań poszerzając naszą mapę. Ppk: Dlaczego tak się dzieje, że nie chcemy poddać się w życiu fali, tylko siłujemy się, walczymy, płyniemy pod prąd? Czy taka jest nasza natura? Napisaliście, że „Kiedy pozwalamy, by fala nas niosła, zamiast usiłować płynąć szybciej czy pod prąd, życie staje się łatwiejsze.” Dlaczego wielu z nas nie chce tego przyjąć do wiadomości? A może uważamy, że płynąc pod prąd, siłując się ze wszystkimi i wszystkim na drodze, mamy poczucie sprawstwa? MB: To obszerny temat. Za taki stan rzeczy odpowiedzialna jest obecna popkultura a szerzej normy cywilizacyjne. Nie przez przypadek mówi się, że żyjemy w czasach permanentnego marketingu, „w rzeczywistość ciągłej sprzedaży” jak śpiewa Artur Rojek. Ten powszechny mechanizm wymaga z jednej strony ciągłego porównywania się, rywalizacji i walki czy to w pracy, czy w szkole, gdzie nieustannie mamy być lepsi, wydajniejsi, mamy „dowozić targety”, osiągać wyniki i realizować cele a z drugiej czujemy się wypaleni, zmęczeni, pod nieustanną presją. Nikt nas nie uczył ani w szkole, ani w kościele a często również w domu - co to znaczy empatia, spokój wewnętrzny i jak je osiągać? Jak rozwiązywać konflikty interpersonalne, jak oszczędzać, jak tworzyć dobrą rodzinę? Wciąż słyszeliśmy tylko zakazy, nakazy, oceny i ponaglenia. Poznajemy reguły, ale brakuje etyki i pragmatyki życia codziennego. Dlatego po skończeniu edukacji poddajemy się często społecznej i rodzinnej presji nie umiejąc sobie zdać pytań: co jest dla mnie ważne, czego chcę, jakie są moje potrzeby, jaki mam talent? Dlatego życie staje się nawykowym „płynięciem pod prąd” za wszelką cenę, zamiast szukaniem swojej osobistej, unikalnej drogi. Płyniecie „z prądem” to w istocie życie w zgodzie ze sobą, z własnymi potrzebami i talentami. AP: Zmiana nas przeraża, i nie mniej przerażająca wydaje się perspektywa poddania się, czyli płynięcia z prądem rzeki. Łatwo to zobrazować przykładem: kiedy chcesz coś ugotować i w połowie okazuje się, że brakuje jakiegoś składnika, to możesz udać się do sklepu w poszukiwaniu lub płynąć, czyli poddać się temu co jest. Bawić się improwizacją, prowadząc być może do skomponowania nowej potrawy. Oznacza to jednak pewien dystans do siebie, do wymagań jakie stawia nam świat, a przede wszystkim my sami. Nasza kultura nieustannie zaprasza nas do „lepiej i więcej”, a to powoduje, że wywieramy na siebie ogromną presję osiągnięć, zapominając po drodze kim jesteśmy i co właściwie sprawia nam radość. Ppk: „Kiedy nasze myśli podążają ku przeszłości, nie <<widzimy>> teraźniejszości ani przyszłości. Nasza energia życiowa skoncentrowana na minionych wydarzeniach i emocjach sprawia, że cierpimy, żyjąc w umysłowej klatce. Gdy skupiamy się na przyszłości, pozostajemy zanurzeni w obszarze fantazji. Jedyny prawdziwy czas jest TERAZ. Gdy koncentrujemy się na myślach i przekonaniach właśnie teraz, w chwili, która trwa, wybierając je tak starannie, jak starannie wybieramy prezent dla ukochanej osoby, wówczas zyskujemy pełną moc kreacji, by kształtować swoje życie w takim kierunku, w jakim chcemy…” To fragment z Waszej książki. Czy uważacie, że wiele osób nie umie żyć tu i teraz? MB: Większość nie umie. Niestety. Co najwyżej cieszymy się dniem dzisiejszym jak znudzone dziecko kolejną zabawką. Dziecko takie rozrywa papier, przez chwilę ogląda zabawkę, odrzuca i sięga po następną. Może nawet na koniec rozpłacze się rozstrojone tym nadmiarem albo zawiedzione, że nie dostało tego, na co czekało. Bywa też, że dzień dzisiejszy jest skoncentrowany na nerwowym oczekiwaniu na jakieś jutro – z lękiem albo z nadzieją a dzień wczorajszy staje się wspomnieniem. Choć również przeszłość podsuwa nie tylko dawne radości i sukcesy, ale również z całą mocą śle nam wspomnienia minionych klęsk i traum. W efekcie zaabsorbowani to przeszłością to przyszłością nie doceniamy dnia obecnego. „Co robisz?” – Pada pytania ze stronny ojca w stronę syna, który gapi się w smartfon. „Zabijam czas.” – Brzmi odpowiedź. Odpowiedź straszna, gdyż oznacza, że bezcenna chwila życia ma zostać zabita, unicestwiona, przeczekana a przecież nasze dni są jak paliwo, którego ubywa. Nikt na końcu drogi nie uzupełni nam baku do pełna. Stracone do tej pory dni - są stracone na zawsze. Warto to zrozumieć, aby nie marnować życia na próżno. Jedyny sposób jaki znają praktycy życia – mistrzowie i mistrzynie od wschodu po zachód – to żyć tu i teraz. Ponoć to cytat z wypowiedzi Dalajlamy XIV, że są dwa dni, w których nas nie ma i których nic nie możemy zrobić - to wczoraj i jutro. Zapominając o „tu i teraz” często żyjemy w zwieszeniu. AP: Przyzwyczajani jesteśmy od najmłodszych lat do rywalizacyjnego biegu o lepszą przyszłość. Tylko czy zadajemy sobie pytania o to, co jest tą lepszą przyszłością dla mnie? W erze konsumpcjonizmu jesteśmy nieustannie mamieni obietnicami lepszości i pobudzani do kolejnego biegu pt. musisz to mieć. W efekcie wpadamy w ten mechanizm przyszłości i przeszłości, który to nas rozrywa, to zgniata jak imadło. Pogrążeni w pragnieniach i lękach zapominamy żyć, cieszyć się szczególnym momentem chwili obecnej Ppk: Z czego taka postawa najczęściej wynika? MB: Myślę, że w dzieciństwie nie nauczono nas postawy wdzięczności wobec ludzi bliskich, ojczyzny, świata w jego obfitości. Po drugie nie znamy postawy kontemplacyjnej, czyli swego rodzaju zadziwienia, szacunku, respektu wobec natury, świata, przyrody, innych ludzi. „Moja chata z kraja”, „wolność Tomku w swoim domku”, „chłop na zagrodzie równy wojewodzie” to stare porzekadła, które doskonale oddają dzisiejsze relacje – począwszy od tych, które spotykamy na parkingu przed sklepem aż po te zawodowe i domowe. Doświadczamy egocentryzmu, skupienie na sobie, na w własnych lękach, frustracjach, fobiach. Narcystycznie zafiksowani na sobie nie zauważamy drobnych, pięknych szczegółów a te wielkie wydarzenia życiowe - jak zdany egzamin, nowa praca, mieszkanie, awans – często stanowią zaledwie ulgę. „Nareszcie coś mamy z głowy” albo „nie zdarzyło się coś, czego się obawialiśmy”. Wdzięczność natomiast sprawia, że zaczynam dostrzegać a potem kreować wokół siebie przyjazny świat. Kolejny krok prowadzi do pełnego szacunku, do swego rodzaju zespolenia, zatopienia się codzienności, która ofiarowuje nam tysiące drobnych, wspaniałych doznań – od pysznej kawy na śniadanie, po uśmiech naszego dziecka. AP: Kiedy przeszłość zatruwa teraźniejszość nie jesteśmy w stanie korzystać z chwili obecnej. Nie dostrzeżemy mnóstwa nowych elementów, gdyż zostaną zmarginalizowane. W głowie wyświetlają się obrazy przeszłości, która przecież minęła, a przyszłość jeszcze nie nastała. Ppk: Wielu z nas z jednej strony chce pokazać swoją waleczność, ale z drugiej staje się więźniami samych siebie. Czytając o tym w Waszej książce, przypomniałam sobie słowa Michaela Quoista, który pisał o więzieniach bez krat, o więzieniach, które budujemy sami sobie. Które z tych więzień, Waszym zdaniem, jest najsurowsze – więzienie przeszłości, marzeń, które boimy się zrealizować, nałogów, przyzwyczajeń, lęku, konformizmu, zawiści, zazdrości? A może jeszcze inne? MB: Więzienie nawyku jest okropne. Człowiek jest istotą skłonną do przyzwyczajeń i nałogów. Jak napisał w swoim opowiadaniu „Wyludniacz” wybitny pisarz irlandzki, noblista Samuel Beckett: „Przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Dlatego ściany są pełne naszego krzyku.” Ten krzyk, to często krzyk bezradności, która wynika z przyjętych schematów, sądzimy, że jeśli zawsze robiliśmy coś w pewien określony sposób, to zawsze będziemy otrzymywać te same wyniki. Żyjemy iluzją kontrolowania siebie i własnego otoczenia. Tymczasem jednym ze środków do dobrego życia jest elastyczność, zdolność do dostosowania się do zmiennych warunków, umiejętność porzucenia starego stylu życia. Jeśli docierają do nas nowe informacje np. dotyczące sposobu odżywiania się – to być może warto z nich skorzystać. Ale najpierw te informacje muszą dotrzeć, potem muszą być zrozumiane i wreszcie włączone do praktyki życia codziennego. W tym cała rzecz! Ppk: Pamiętam Wasze słowa mówiące o tym, że „wolność wydaje się trudna i przerażająca”. Dlaczego tak jest? MB: Już w powojenny esejach wybitny psycholog Erich Fromm pisał, że chętniej uciekamy od wolności niż do niej dążymy. Dlaczego? Indywidualizm, poszukiwanie własnej drogi życiowej i zawodowej to trudne zadania, zwłaszcza w społecznym kimacie, w którym wszyscy wokół mówią nam jacy mamy być i co jest dla nas dobre. Dlatego wielu wybiera, często zupełnie nieświadomie, postawę konformistyczną. Zachowuj się tak jak wszyscy a będziesz wiedział, jak żyć a przede wszystkim nie zostaniesz wykluczony, napiętnowany, oceniony negatywnie z powodu swojej inności. Niektórzy chętnie ulegają społecznym naciskom i nieformalnym normom nawet nie próbując zrozumieć siebie samych, gdyż nikt ich tego wcześniej nie nauczył. Uczeni byliśmy posłuszeństwa, uległości i konformizmu a nawet oportunizmu, czyli uległości „dla świętego spokoju” albo dla osobistej korzyści nie zaś rozwoju, kreatywności, szacunku dla odmienności, zdolności do kooperacji itd. Społeczeństwa z długą tradycja niewolnictwa i zniewolenia, a tym przecież była pańszczyzna i zabory w historii Polski a potem okres okupacji i PRL-u, doświadczają złożonej, wieloaspektowej trudności z wolnością. Nic zatem dziwnego, że również życie jednostkowe często jest oparte na sinusoidzie dążenia do wolności i ulegania zewnętrznej presji. Ppk: Ale bywa też tak, że wolność chcą nam odebrać inni. Osoby, które są wampirami energetycznymi. Napisaliście w swojej książce, że wiele ryzykujemy w relacjach z nimi, gdyż tylko z pozoru dobrze nam życzą, a w istocie ich celem jest kontrolowanie nas i wykorzystanie. MB: Najczęściej osoby, które zostały bardzo skrzywdzone w dzieciństwie - w dorosłości same stają się krzywdzicielami, to dość dobrze opisany i zbadany mechanizm, w którym ofiara staje się sprawcą. Mechanizm ten przypomina wojskową lub więzienną falę, w której ci starsi molestują fizycznie i psychiczne słabszych - rzekomo by zahartować ich osobowości. Coraz powszechniej ujawniane i opisywane są liczne, szokujące przypadki tzw. fuksówek w szkołach artystycznych, które częstokroć nie odbiegały od przemocowych inicjacji związanych z więzienną falą. To wskazuje, że nie tylko osobowości głęboko zaburzone mogą tworzyć przemocowe, wampiryczne relacje, lecz również środowisko społeczne może wpływać a nawet inicjować tego rodzaju zachowania. Fuksowanie, mobbing i fala odbywają się przecież zawsze, jeśli nie w wyniku zachęty, to co najmniej za zgodą zwierzchników i odpowiednich władz. Ppk: „Przytłoczony złem człowiek jest skory wyrzucać zło na zewnątrz, zamiast wziąć odpowiedzialność na siebie, co uczyniłoby jego świadomość pełniejszą.” – to Wasze słowa. Czy takich osób jest wiele? Jakie są motywy ich postepowania? MB: Niestety kapitalizm jako system ekonomiczny oparty jest na hierarchii i dominacji. To fakt. Zatem nasze relacje zawodowe, społeczne, edukacyjne łatwo ześlizgują się w stronę przemocy – najczęściej psychicznej takiej jak: wyśmiewaniem, niesprawiedliwa ocena, cynizm, szyderstwo, molestowanie, presja, zastraszanie, szantaż, czy mieszankę tego typu zachowań jak mobbing. Dlatego można powiedzieć, że codzienność jest przepełniona tego rodzaju relacjami od szkoły poprzez uczelnie aż do relacji urzędowych, instytucjonalnych, zawodowych. Niestety jako profesjonaliści spotykamy się z tym niemal codziennie. Ppk: Dlaczego boimy się spojrzeć w lustro? MB: Gdyż to, co zobaczymy może się nam nie spodobać. W myśl zasady: nie zadawaj trudnych pytań a nie dostaniesz trudnych odpowiedzi. Często jesteśmy wychowywani w modelu „zamiatania, wszystkiego co niewygodne, pod dywan”. A z drugiej strony mamy być nieustannie z siebie niezadowoleni. Przez całe lata edukacji i wychowania bywamy poprawiani, oceniani, reprymendowani, ośmieszani, hejtowani, strofowani. Nierzadko w dorosłym życiu doznajemy tego samego - w pracy. Dlatego w końcu nie lubimy siebie. W społecznościach azjatyckich, ktoś, to siebie nie lubi jest uznawany za osobę chorą, często w rozumieniu choroby duchowej lub psychicznej. Społeczność taką osobę eliminuje a niekiedy zabija, gdyż nieakceptowanie siebie jest w kulturze wschodniej synonimem słabości a słabość jednostki zagraża grupie. Takie praktyki zdarzają się w Afganistanie wśród Pasztunów i w Nepalu wśród Hinduistów, w buddyjskiej Korei i w Myanmarze. W naszej kulturze my również czujemy tę presję. Dlatego patrząc w lustro porównujemy się i oceniamy tak jak wcześniej byliśmy wielokrotnie porównywani do kogoś i oceniani. Uczono nas geometrii wykreślnej i historii średniowiecza skądinąd ciekawych zagadnień, ale nie nauczona nas jak budować swoje poczucie wartości. Jednakże nauczono nas przy okazji udawania, zakładania masek. Zatem skrzętnie skrywamy swoje prawdziwe oblicze. Cechuje to zwłaszcza mężczyzn, na których od wieków nakładana jest presja siły i niezłomności. W efekcie mężczyźni stają się karykaturami patriarchalnych oczekiwań społecznych skrywając „męskie winy” pod maskami obojętności, zaradności, rywalizacji. Ppk: Jako psycholog wiem, jakie ślady zostawia w naszym życiu dzieciństwo. Rodzice, którzy powinni być autorytetem, wsparciem, dawać bezwarunkową miłość, akceptację, poczucie bezpieczeństwa niestety nie zawsze wypełniają tę rolę. Tak jest, było i będzie. Są różne osoby, każdy tez niesie własny bagaż doświadczeń i życie nie zawsze jest bajką. Ale pomimo tego, że świat jest taki, my – jak piszecie w książce „Żyjemy w świecie mitów. Jednym z nich jest przekonanie, że rodzice chcą zawsze dla nas, dzieci, dobrze i dlatego należy im się bezwarunkowo cześć i posłuszeństwo.” Jakie są tego konsekwencje? MB: Tak jak nie uczono nas budowania poczucia wartości ani doceniania chwili ani również sposobów na realizację szczęścia, tak nie uczono nas jak być dobrym rodzicem. To jedno z praw człowieka – prawo do posiadania potomstwa, lecz wiele krajów, w tym nasz, nie potrafi tworzyć ani systemu wsparcia dla rodziców ani profilaktyki rodzicielskiej zanim para podejmie decyzję o urodzeniu dziecka. Szkoły rodzenia to za mało i za późno. Wiele razy słyszałem zdanie lub jemu podobne wygłaszane przez wykształconych, skądinąd rozsądnych ludzi: „Mnie wychowała ulica, ja dostawałem baty za byle przewinienie, więc i moje dziecko jakoś się wychowa. Tym, bardziej, że ma lepiej ode mnie”. W takiej sytuacji jako rodzice powtarzamy (najczęściej nieświadomie) te same schematy, które nas ukształtowały, bo i skąd mielibyśmy brać inne wzorce, jeśli sami nie włożymy wysiłku – właśnie w zmianę nawyków, dorosłą edukację, poszukiwanie dojrzałego rodzicielstwa. Ppk: Dużo piszecie na temat poczucia winy. Na temat tego, jak ważne jest wyzbycie się poczucia winy, które wpoili nam rodzice poprzez oceniane nas, zawstydzanie, karanie. MB: Poczucie winy to jedna z głównych składowych nieszczęść, którymi ludzie obarczają siebie nawzajem i własne rodziny. Struna, na której grają duże instytucje społeczne i religijne, politycy a nawet reklama, nie mówiąc o codziennym wychowaniu, kiedy to dziecko „ma być grzeczne, bo mamusia się pogniewa”. Człowiek, który czuje się winny ma bardzo ograniczony dostęp do osobistych zasobów, nie mówiąc już o kreatywności czy empatii. Jest skoncentrowany wyłącznie na uwolnieniu się od tego nieznośnego, nacisku jakim jest wina. Dlatego jego podstawowym dążeniem jest ulga, potrzebuje ulgi od wewnętrznej i zewnętrznej presji lub od katastrofy, której się spodziewał a która „na całe szczęście” się nie zdarzyła. Osoba taka traci poczucie wpływu zdominowana przez rozliczne, negatywne uczucia, które są pochodnymi poczucia winy: jak wstyd, zazdrość, gniew, poniżenie, upokorzenie. AP: Poczucie winy jest jak wolno sącząca się trucizna, która stopniowo zabija w nas radość życia, stając się jednocześnie bolesnym balastem trudnym do zrzucenia. Ta przykra emocja sprawia, że osoba skażona poczuciem winy nieustannie czuje się winna i nie wartościowa. Poczucie gorszości blokuje natomiast otwarcie się na relacje z innymi. Lekarstwem, swoistą odtrutką jest zaakceptowanie siebie, wybaczanie sobie błędów i dostrzeganie sukcesów oraz dobrych stron, bycie w harmonii ze sobą, w miłości do siebie. Szczęście bywa niekiedy ulotne, a niekiedy trudne do samodzielnego zdefiniowania. Z tego powodu ważna jest umiejętność cieszenia się, cenienia chwil i wykorzystywania tych wspaniałych doświadczeń w sytuacjach (lekcjach), które są trudniejsze. Całkowicie bez sensu jest zatem uleganie poczuciu winy, kiedy odnaleźliśmy swoje szczęście (nawet jeśli trwa tylko chwilę). Niepozwalanie sobie na radość jest występowaniem przeciw sobie. Kłopot nastręcza także poczucie, że nie powinniśmy być szczęśliwi, kiedy inni (czyli np. nasi rodzice) czują się źle. Taka „lojalność” jednak jest równie trująca i ograniczająca nasz rozwój w efekcie głęboką relację ze sobą. Wina jest czymś co powstaje wewnątrz nas samych, z naszego wypaczonego postrzegania rzeczywistości, z naszych przestarzałych przekonań. Ppk: „Czasami trzeba odejść, spalić mosty, wyprowadzić się na drugi koniec kraju — zwłaszcza gdy rozpoznajemy, że staliśmy się ofiarą wampira emocjonalnego, osoby, która uzależnia, zatruwa, osacza, odstrasza dawnych znajomych, by mieć ofiarę na własność. Wampir niemal całość relacji buduje na dwóch trickach. Jeśli ofiara odnosi sukces w jakiejkolwiek dziedzinie — wówczas jest to zasługa wampira, który <<dobrze jej poradził, właściwie nią pokierował, ochronił lub odpowiednio wsparł>>. Jeśli ponosi porażkę, jest to wina ofiary, gdyż nie posłuchała wampira, jego słusznych porad i przestróg. Szczęściarze najczęściej wiedzą, kiedy odejść. Rzadziej się mylą co do ludzi. Mają mniejsze oczekiwania, kiedy jednak reflektują się, że nastąpiła interpersonalna pomyłka — odchodzą bez wahania.” Czy możecie w dwóch zdaniach podpowiedzieć naszym czytelnikom, jak rozpoznać wampira emocjonalnego? I skąd czerpać siłę, by od niego odejść, skoro on zrobił swoje, pozbawiając nas wiary w siebie, energii i woli walki? MB: Po pierwsze wampir osacza, okleja miłością. Jest atrakcyjny i podkreśla atrakcyjność swojej ofiary w różnych aspektach. Wywyższa ją i docenia. Po drugie ofiaruje jej „opiekę na wyłączność”. Troszczy się, rozwiązuje problemy, jest pomocny. Po trzecie wskazuje, że inne osoby, w tym rodzina, przyjaciele, dawni partnerzy nie rozumieli ofiary tak znakomicie jak on wampir, rozumie. Akcentuje, że dawne porażki i błędy, w życiu ofiary, brały się z winny jej otoczenia i z powodu wyznawanych wartości. Po czwarte, gdy już zdobył zaufanie, z początku delikatnie umniejsza ofiarę, czasem ośmiesza, niekiedy krytykuje. Jednakże przyjmuje rolę quasi-terapeuty, ojca opatrznościowego, najlepszej przyjaciółki, wyrozumiałej matki. Wszystko to pod płaszczykiem dobra ofiary, pomocy oraz wyjaśniania trudnych aspektów jej życia. Po piąte uzależnia od siebie, pieniędzy, miejsca zamieszkania, pracy, decyzji, czasem substancji psychoaktywnych. Po szóste stosuje huśtawkę emocjonalną - źle/dobrze, odrzucenie/pochwała, miłość/agresja oraz warunkowanie, zwane instrumentalnym. Polega ono na powiązaniu ze sobą różnych, początkowo niezwiązanych ze sobą, bodźców. Na przykład haftowany obrus oznacza świętowanie, zapalone świece w łazience zaproszenie do erotycznych rozkoszy, rzucanie monetą zabawę. Lecz wampir stosuje te behawioralne sztuczki na opak wywołując u ofiary stan utrwalonej bezradności. Kiedy ofiara radośnie zasiada do stołu nakrytego świąteczną serwetą przyzwyczajona do tego rodzaju zaproszenia nagle słyszy gniewny krzyk wampira. Kiedy spodziewa się rozkosznej nocy widząc świece w łazience zostaje wyśmiana. Karciana zabawa może skończyć się poniżaniem zdolności matematycznych ofiary. Akt siódmy to odrzucanie. Wampir przy każdej okazji skazuje swojego „niewolnika” na odrzucenie, odtrącenie, zagraża odejściem, wymusza przeprosiny, szantażuje porzuceniem, oczekuje kajania się ofiary za najmniejsze, najczęściej zmyślone przewiny. Wampir, zmierzając do podporządkowania sobie ofiary stosuje przemyślaną strategie, jednakże to on tworzy lub unieważnia reguły. Jest często urodzonym „graczem” i sama gra polegająca na zarzucaniu sideł i omotywaniu ofiary jest dla niego podniecająca. Ppk: Poruszacie w książce wiele problemów. Między innymi wzięliście pod lupę temat, którego często unikam - temat choroby. Odważyliście się go dotknąć i napisać piękne słowa – „Choroba nierzadko pozwala nam poznać siebie samych dogłębnie i pokochać bezgranicznie.” Czy wiecie, jak wiele te słowa mogą znaczyć dla sporej grupy czytelników? MB: To rzeczywiście obszerny temat. Być może poświęcimy mu osobna książkę. Oboje mamy doświadczenie poważanych chorób za sobą. Chorowali zarówno nasi bliscy jak i my sami. Jeśli nie wyciągamy lekcji z naszych chorób, choćby zmieniając nawyki żywieniowe, rzucając palenie czy picie alkoholu to pojawiają się lekcje mocniejsze. Natura i biologia naszych ciał jest wspaniała. Ciało zawsze do nas mówi i niemal zawsze zna odpowiedź. Mózg a szerzej Centralny Układ Nerwowy (OUN) żeby zakomunikować nam swoje potrzeby i niepokoje ma do despocji tylko (lub aż) nasze ciało. Jest ono dla OUN jak łącze internetowe, poprzez które nadaje i odbiera informacje. Warto nauczyć się te informacje odbierać, czyli słyszeć, widzieć, czuć, gdy jeszcze są delikatne – zanim ciało zacznie krzyczeć. Lepiej jest stosować profilaktykę niż potem długotrwałe, bolesne leczenie. Istnieje legenda, że w starożytnej Mandżurii w czasach Konfucjusza płacono gminnemu lekarzowi stały czynsz za zdrowie. Gdy ktoś w rodzinie zaczynał chorować czynsz zawieszano, dopóki pacjent nie wyzdrowiał, jednakże był pewien haczyk, pacjent był zobowiązanych do bezwzględnego przestrzegania zaleceń lekarza tak w zdrowiu jak i w chorobie. Na przykład w dzisiejszym królestwie Bhutanu w Himalajach obywatel, który pali papierosy lub zażywa narkotyki jest pozbawiany prawa do powszechnej opieki medycznej. Porady medyczne nie dotyczyły jedynie chorego organu, zastosowanej terapii lub lekarstw, lecz całego stylu życiu pacjenta. Dlatego w ramach profilaktyki warto również wysyłać do siebie, do umysłu i ciała informacje pozytywne. Na przykład zestresowani informacjami medialnymi, które oparte są głównie na negatywnych treściach, przemęczeni rywalizacją, stłamszeni presją, ogłupieni cudzymi i własnymi lękami bombardujemy umysł i ciało obciążając nasze siły i eksploatując do maksimum zdolności regeneracyjne. Dlatego pokochać siebie oznacza zaakceptować siebie jakim się jest bez zastrzeżeń mając świadomość, że w dużej mierze od nas samych zależy, jak wykorzystamy czas życia, który został nam dany. Nie inaczej z dziećmi, których życie, choroby i zdrowie są w pierwszym rzędzie skutkiem relacji biologicznej, psychologicznej i społecznej osób, które je poczęły. To również bardzo obszerny temat, w którego dotyczą niemal wszystkie poruszane w naszej książce wątki. Temat na osobne rozważania. AP: Choroba to ważna informacja od naszego ciała. Kiedy na tą informację otworzymy się, wówczas możemy skorzystać z lekcji jaka do nas przyszła i starannie ją odrobić. Tylko spojrzenie na doświadczenie choroby z perspektywy miłości do siebie pozwala uzdrowić siebie. Wszelkie obrażanie się, złoszczenie na swoje ciało oraz lęk to źli doradcy. Choroba pozwala nam na nowo spojrzeć na to, co jest ważne i co potrzebujemy naprawić w swoim myśleniu i działaniu. Dawniej sądziliśmy, że choroba na nas spada z zewnątrz lub też jest karą boską, a zatem siłą, wobec której jesteśmy bezradni i bezbronni. Dziś wiemy, że choroba ze zrządzenia losu może stać się darem, który pozwala uporządkować wiele obszarów i staje się zaproszeniem do nadzwyczajnej transformacji świadomości. Ppk: Z Waszej książki można czerpać garściami. Myślę, że wiele osób znajdzie w niej odpowiedzi na dręczące ich pytania, ale też zostaną napełnieni optymizmem i wiarą w siebie i w przyszłość. Za to Wam dziękuję i życzę, aby to dobro do Was wróciło. MB: Dziękujemy bardzo za inspirującą rozmowę. POLECAMY:
POLECAMY:
KALORYCZNE EMOCJEJedzenie emocjonalne i inne podjadanieEwa po pracy wraca do pustego domu. Kocha ten swój kawałek miejsca na ziemi, ale coraz bardziej doskwiera jej samotność. Ostatnio zauważyła, że wynajduje sobie zajęcia w pracy, aby jak najpóźniej z niej wychodzić, z radością i entuzjazmem reaguje na pomysły wspólnych wieczornych wyjść ze znajomymi. Robi wszystko, by opóźniać powroty do swojego przytulnego mieszkania, którego zazdrości jej wiele osób. Czuje się w nim samotna. Odnosi wrażenie, że z każdego kąta wieje pustką. Aby czuć się lepiej, aby poprawić sobie nastrój, z reguły coś dobrego wieczorami pichci. Wówczas nie jest już sama. „Jestem ja i mój ulubiony sernik” – opowiada terapeucie. Iza kocha swoją pracę. Adrenalina jest potrzebna jej do życia jak powietrze. Każdy dzień to nowe wyzwanie. Pełne napięcia rozmowy, w których musi negocjować dobre warunki umów. Czuje się w tym fenomenalnie. Jak rajdowiec zmierzający do mety, jak himalaista zdobywający szczyt. Po całym dniu zmagań, napięcia i mobilizacji, musi spotkać ją nagroda. Po drodze do domu zazwyczaj wstępuje do ulubionej cukierni, aby na słodko uczcić swój sukces. Ale przypomina sobie, że przecież od rana nic nie jadła, a więc należy też kupić coś na obfitą kolację, bo przecież zasłużyła. I tak każdego dnia…. Ewelina śmieje się, że zajada stres, złość, smutek, lęk i inne emocje, z którymi nie umie sobie radzić. W chwilach napięcia chrupie orzeszki, w torebce ma zawsze „małych pocieszycieli” w postaci ulubionych batoników. A gdy w domu dopada ją zły nastrój, lodówka należy do niej i nie ma wówczas żadnych zahamowań. Jedzenie i nasza psychika są ze sobą powiązane. Jak się okazuje, jedzenie służy nie tylko zaspokojeniu jednej z podstawowych potrzeb fizjologicznych, ale też zaspokaja nasze emocjonalne potrzeby. Emocje i stres wpływają niejednokrotnie na nasze wybory jedzeniowe. „Na przeszkodzie naszym racjonalnym decyzjom jedzeniowym stoją trudne emocje, z którymi nie umiemy sobie poradzić. A ponieważ nie potrafimy mądrze ich wyeliminować, znalazłyśmy sobie pędzel, którym je zamalowujemy, w ten sposób oswajając. To właśnie jedzenie.”* Według Joanny Derdy i Marty Pawłowskiej - autorek książki „Jedzenie emocjonalne i inne podjadania” - jedzeniem emocjonalnym rządzą cztery mechanizmy.: 1.Pocieszyciel 2. Znieczulenie 3. Ucieczka 4. Karanie W jedzeniu szukamy pocieszenia, gdyż daje ono nam chwilową przyjemność, osładza gorzkie życie, stając się naszym przyjacielem. Czasami znieczula nas, gdy nie umiemy poradzić sobie w różnych trudnych dla nas sytuacjach życiowych. Ale jest też formą ucieczki, gdy czujemy się bezradne albo samokarania, gdy uważamy, że nie jesteśmy…, a może właśnie, gdy jestem…. – powodów samokarania może być wiele. Jedzenie jest sposobem radzenia sobie z trudnymi emocjami, ale może też być sposobem na nudę, a niekiedy na samotność. Ale czasem przychodzi moment, gdy zatrzymujemy się i dociera do nas, że wpadliśmy w pułapkę, że jedzenie będące sposobem na… stało się czynnikiem odbierającym nam wolność, zdrowie, samoakceptację. Ewa wymieniając kolejną garderobę na numer większą, zrozumiała, że musi coś ze sobą zrobić. Iza po wizycie u lekarza i analizie wyników badań postanowiła, że chce walczyć o siebie. Do Eweliny dotarło, że z osoby ceniącej wolność stała się niewolnikiem własnych emocji i niezdrowych przyzwyczajeń. W Ewie, Izie i Ewelinie powstała wewnętrzna motywacja do zmiany. Postanowiły odnaleźć siebie, zdrowie, poczucie własnej wartości. Ale nie u wszystkich motywacja do zmiany nawyków żywieniowych jest motywacją wewnętrzną…. Dla Justyny motywacją do zmiany stało się co innego. Z reklam uśmiechały się do niej przepiękne modelki, przystojni mężczyźni, szczupli, młodzi, pociągający, bez skazy. Trafiała codziennie na mnóstwo porad: jak się niesamowicie ubrać, aby być atrakcyjnym? jak się umalować, aby z przeciętnej dziewczyny zrobić niesamowitej piękności gwiazdę z pierwszych stron kolorowych gazet. Wszechobecnie promowane odchudzanie. Zrzuć 20 kg w 3 miesiące - rewelacyjne magiczne środki. Wszystko po to, abyś była piękna, czyli atrakcyjna dla innych. Ale po co? Tego nikt jej nie dopowiedział. Wydawać by się mogło, że to czysta próżność i wielka maszynka do wyciągania pieniędzy na te wszystkie „upiększające” produkty. Okazuje się jednak, że nie jest to tak bezsensowne jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Choć może to wydać się nam niesprawiedliwe, badania udowadniają, że bardziej lubimy ludzi ładnych niż brzydkich. Może dlatego, że ładni ludzie dostarczają nam swego rodzaju „nagród” natury estetycznej. Aronson pisze wprost: „jeśli chcesz, żeby ludzie lubili cię i traktowali życzliwie, opłaca się być pięknym. Ludzi pięknych i przystojnych lubimy bardziej niż nieładnych i przypisujemy im różnorakie dobre cechy”. Dlaczego staramy się gubić zbędne kilogramy? Ze względu na zewnętrzne standardy? By być bardziej atrakcyjną, lepiej postrzeganą, wyżej ocenianą, bardziej lubianą? A może chcemy czuć się lepiej, mieć poczucie własnej wartości, być zdrowe, mieć świadomość bycia osobą niezależną od własnych przyzwyczajeń i słabości, nie być bezradną? Przyczyn jest wiele, tak jak i dróg osiągniecia tego celu. Szukamy różnych sposobów, diet, które przybliżyłby nas do upragnionej sylwetki. I często niestety wpadamy w kolejną pułapkę. Dieta staje się dla wielu osób czasem wyrzeczeń, czasem ograniczeń, jedzeniem tego, na co nie mamy ochoty. I co się dzieje? Z utęsknieniem czekamy na dzień, kiedy sięgniemy po ulubionego batonika albo zjemy ogromnego hamburgera. Traktujemy dietę jako ograniczenie wolności, jako coś narzuconego z zewnątrz, a przecież ograniczeń nikt z nas nie lubi. Ale nawet jeśli wielu osobom uda się przebrnąć tę niełatwą drogę, na mecie okazuje się, że osiągniecie wymarzonej wagi nie gwarantuje poczucia szczęścia i nie jest sukcesem. Okazuje się, że zbędne kilogramy były tylko przykrywką dla wielu problemów. Część osób stwierdza po dojściu do celu, że nie czuje się dobrze w nowej wersji siebie. „Nie radzą sobie. Ze sobą. Z mężczyznami. Z relacjami. Zaczynają być bardziej atrakcyjne i jednocześnie proporcjonalnie bardziej przestraszone (…) Nadmiarowe kilogramy są często jak pancerz. Mogą stanowić wygodne samousprawiedliwienie. <<Nie muszę się mężczyznom podobać - przecież jestem gruba. Nie muszę sobie radzić ze swoją fizycznością - bo jestem gruba. Nie muszę się ładnie ubierać - to i tak na nic, jestem gruba. Nie muszę ograniczać słodyczy — itd. A kiedy chudniemy, okazuje się, że przed nami dużo ważnych i nowych wyborów. Żeby znowu nie przytyć. Żeby inaczej o sobie myśleć. Żeby odnaleźć swoją tożsamość i nauczyć się z nią żyć. Żeby nie odkładać ważnych decyzji i życia na później, kiedy będziemy szczupłe, bo to później jest właśnie dziś.”* Czy zatem mamy stać w miejscu i stracić motywację do działania? Absolutnie! Ważne, by z skorzystać z pomocy specjalistów, którzy pomogą zrozumieć przyczyny. Którzy pomogą nam dojrzeć, co kryje się pod wierzchołkiem góry lądowej, by nie tylko zmienić zachowanie, ale przede wszystkim nasze postrzeganie siebie, bo wszystko ma swoje źródło. Powstaje wiele książek poruszających temat odżywania i zaburzeń jedzenia. Wielu specjalistów wypowiada się zarówno na temat anoreksji, bulimii, jak i na temat wewnętrznego przymusu jedzenia. Ostania w moje ręce trafiła książka, która do tematu podchodzi w nietypowy sposób. Autorki nie tylko omawiają niebezpieczeństwa i pułapki, które są zastawione na nas przez specjalistów od wywierania wpływu na konsumenta, których celem jest przywiązanie do produktu na długie lata, ale przede wszystkim skłaniają czytelnika do refleksji na temat tego, co każdy z nas sobie robi, programując się na szkodliwe wybory żywieniowe. Jak piszą: „Książka powstała z ciekawości i pasji. Zaczęłyśmy rozmawiać o jedzeniu i naszych z nim relacjach kilka lat temu. Bo ważna dla nas jest nie tylko akademicka wiedza o dietach, ale przede wszystkim sam człowiek. Jego historia, jego dobro, jego wolność i jego zdrowie — nie tylko to fizyczne, ale też emocjonalne i społeczne. Harmonia, równowaga, dobrostan. Ale i świadomość, zrozumienie. Kiedy mechanizmy trzymające nas w szachu takiego lub innego jedzenia czy zajadania stają się dla nas jasne, automatycznie ujawniają się narzędzia, by sobie z nimi poradzić. O tych mechanizmach opowiadamy.”* *Fragment pochodzą z książki J. Derdy M. Pawłowskiej "Jedzenie emocjonalne i inne podjadanie", Wyd. Sensus, 2021 POLECAMY:
NERWICOWA POTRZEBA MIŁOŚCIToksyczne związki. Komplementarność nerwicHania z rozrzewnieniem wspomina początki swojego małżeństwa, pomimo że w tej chwili buduje je na nowo. Przemek… - pierwsza prawdziwa miłość, stanowił dla niej wyzwanie. Ona – dziewczyna z wielodzietnej rodziny, gdzie bieda i brak miłości doskwierał każdego dnia i on – chłopak z tak zwanego dobrego domu, wzorowy uczeń, grzeczny, kulturalny i przystojny. Hanię z jednej strony ciągnęło do towarzystwa , które do później nocy błąkało się po ulicach Krakowa, ale z drugiej, gdzieś w głębi duszy tęskniła do świata Przemka, który był tak bardzo dla niej odległy. Czy zakochała się w tym ułożonym chłopaku, czy w świecie, do którego ją ciągnęło? Sama do końca nie potrafi szczerze odpowiedzieć sobie na to pytanie. Ten świat był odległy i tak bardzo przez to fascynujący, bo niedostępny. Przemek posiadał to wszystko, czego jej było brak – dom pełen miłości, w którym wszystko było przewidywalne i przez to bezpieczne. Wyjście z jej środowiska było niemalże niemożliwe, a ten wpatrzony w nią dużymi niebieskimi oczyma chłopak stanowił swego rodzaju trampolinę, dzięki której Hania mogła wskoczyć na najwyższy szczyt swoich marzeń. Ostatecznie Przemka chyba pokochała. Był pierwszą osobą, dla której stała się ważna. Mogła dojrzeć w jego oczach uczucie, którego jej w całym dzieciństwie brakowało. Ale dzisiaj wie, że nie była to prawdziwa miłość… Spokój i stabilizacja. Tego pragnęła z całych sił. Marzyła o tym, że będzie miała dom, męża, dzieci i pieniądze, których w jej domu brakowało. Była gotowa ciężko pracować, byle tylko udowodnić sobie, że osiągnie swój cel. Dążyła do niego w pocie czoła każdego dnia, nie marnując żadnej chwili. Stała się pracoholiczką, która wie, czego chce. I w momencie, gdy osiągnęła niemal wszystko, szczęście rozprysło się na drobne kawałki. Zdrada. Po dziesięciu latach wspólnego życia, w momencie, gdy byli już zdecydowani na ślub. Do dzisiaj nie potrafi zrozumieć, co pchnęło Przemka do tego. Zranił ją do żywego, zawiódł, spowodował, że jej świat się zawalił… Nie odeszła… Pomimo iż nie potrafiła sobie z tym poradzić, zdecydowała się na ślub. Nie chciała rzucać tego, do czego dążyła z determinacją. Wiedziała ile nauki, pracy, potu kosztowało ją to, co wspólnie osiągnęli. Bała się, że wróci tam, skąd przyszła. Pojawiały się lęki, niezrozumiałe lęki. Dlatego zdecydowała się na małżeństwo z Przemkiem pomimo upokorzenia. Czuła, że pomimo wszystko, paradoksalnie wręcz, to on, jego osoba daje jej bezpieczeństwo i stabilizację. Małżeństwo nie było już tym, czym wcześniejsza ich relacja. Zdrada rzuciła cień na ich życie. Nie była podejrzliwa, ale Przemek zmienił się, stał się obcy. Starał się odpłacić jej ból, który przeżyła, ale coś się między nimi zepsuło, jakby znajdował się za szklaną szybą. Ale to ona się za nią ukryła, choć sama tego nie wiedziała. Po dwóch latach Hania urodziła śliczną córeczkę. Czy była szczęśliwa? Nie. Nadal czuła się zraniona, upokorzona, tęskniąca za miłością, prawdziwą miłością, którą dane by jej było jeszcze przeżyć dla wyrównania rachunków, a może po to, by mieć co wspominać. Gdy Tosia miała roczek, w jej życiu pojawił się Bartek. Był osobą, o której marzyła, której wypatrywała każdego dnia. Młody, inteligentny i wpatrzony w nią jak w obraz. Nie chciała odchodzić od męża, nie chciała burzyć rodziny, pragnęła jedynie chwili zapomnienia. Tych chwil było wiele. Czerpała z nich całą sobą to, co dawał jej Bartek. A dawał jej to wszystko, czego jej było brak. Budował jej poczucie wartości jako człowieka, jako kobiety. Od momentu, gdy go poznała, zaczęła inaczej postrzegać siebie. Uważała, że jest zakochana. Ale czy kochała Bartka? Nie, ona zakochała się po raz pierwszy w sobie, dzięki przeglądaniu się w jego oczach? Było to cudowne uczucie. Unosiła się pięć metrów nad ziemią. Chciała, by ta chwila trwała wiecznie, choć nie wyobrażała sobie, by zmieniać swoje życie. W domu była przykładną żoną i matką, a w ramionach Bartka zapominała o wszystkim. Ale to życie w kłamstwie nie mogło trwać wiecznie. Hania z jednej strony rozpływała się w jego ramionach, ale z drugiej strony wyrzuty sumienia nie pozwalały jej żyć. Wiedziała, że na Przemka zawsze mogła liczyć, że po zdradzie robił wszystko, by nie zawieść jej zaufania. Rozsądek podpowiadał, że z nim będzie wiodła spokojne życie. Pomimo iż relacja pomiędzy nimi nie przypominała tej z początku znajomości, czuła, że oddalili się bardzo. Do Bartka pchała ją namiętność. Ale czy umiałaby z nim żyć, stworzyć rodzinę? Czy byłby dobrym ojcem dla Tosi? Którędy pójść, jaką drogę wybrać ? Czy odejście od Bartka spowoduje odnalezienie w małżeństwie szczęścia? Czy to wyrównanie rachunków będzie gwarancją tego, że z mężem będą mogli ruszyć dalej do przodu i budować razem szczęśliwe życie? Wiedziała, że jest dobrym ojcem, dobrym człowiekiem, a błąd który popełnił zadośćuczynił jej z nawiązką. Ale czy będzie umiała zapomnieć o Bartku, o tym szaleństwie, które przeżywała przy jego boku? A z kolei, jeśli zostanie z Przemkiem, czy nie będzie szukała nadal miłości, czy będzie umiała naprawdę wybaczyć i zaufać? Życia u boku Bartka nie umiała sobie do końca wyobrazić. Nie była wstanie dostrzec w nim osoby, z którą byłaby gotowa spędzać każdy dzień. Nie wiedziała nawet dlaczego. Ale odejść jej było ciężko. Dawał jej coś, dzięki czemu rozkwitała każdego dnia. Przyjaciółka powtarzała, że w życiu należy iść za głosem serca. Ale ona nie była tego pewna. Nie wiedziała też, czy umiałaby konsekwentnie podążać wybraną drogą? Czy pójście za głosem serca byłoby rozsądne? Te pytania kołatały jej się w głowie. Nie dawały spać. Hania w tym momencie, gdy stała na rozstaju dróg, nie wiedziała jeszcze, że żaden z tych mężczyzn nie będzie gwarancją jej szczęścia. Nie wiedziała, że zarówno Przemek, jak i Bartek w pewnych momentach jej życia byli tylko lekiem na jej niezaspokojone potrzeby, lekiem na jej nerwicową potrzebę miłości. Oni dali jej to, czego wówczas potrzebowała, a co było tylko namiastką szczęścia. Nie mogła być w pełni szczęśliwa, bo nie kochała siebie i nie była zdolna do miłości drugiego człowieka. Była w nich zakochana, bo sprawiali, że dzięki nim miała zaspokojoną potrzebę znaczenia, akceptacji, wartości, miłości. Ale przeglądanie się w czyiś oczach, bez wiary w to, iż jest się człowiekiem takim, jakiego widzi się w oczach zakochanego, jest tylko chwilową radością, nietrwałą jak bańka mydlana. Aby zacząć iść drogą spokoju, drogą realizowania siebie, swojego szczęścia i swojej rodziny, Hania musiała stanąć na nogach. Musiała zrozumieć, że jest wspaniałą, piękną , umiejącą dążyć do celu kobietą, która co prawda popełniła wiele błędów, ale dzięki nim stała się mądrzejsza i dojrzalsza. Hania musiała zrozumieć, że tworzyła do tej pory toksyczne związki, gdyż nie była zdolna do zdrowych relacji. Związki, w które wchodziła, były oparte na komplementarności nerwic. Ich fundamentem było wzajemne uzależnienie, dlatego też wybierała osoby, które również potrzebowały osoby takiej jak ona. Dzięki temu, iż Hania zaczęła dojrzewać emocjonalnie, zrozumiała, że musi zacząć inaczej żyć. Musi zbudować własną autonomię, pokochać siebie, zrozumieć swoją przeszłość, uporać się z ranami z dzieciństwa i z wiarą w swoją wartość budować relacje z innymi. * Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Chcesz mieć satysfakcjonujący związek? Dobrze rozumieć się ze swoim mężem, żoną? Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie:) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
TAM, GDZIE WEJŚĆ NIE MOŻEMYWywiad z dr nauk medycznych Pawłem Kabatą - chirurgiem, onkologiem |
TA CHWILA PRZERWY
Bodziec – reakcja. Jak panować nad emocjami?
„Chyba żartujesz?!” Waldek wysiadł z samochodu i trzasnął drzwiami. A Rafał – jego szwagier – chciał przecież dobrze, chciał ratować małżeństwo Waldka i swojej siostry. Wyciągnął go na chwilę z pracy, chciał podzielić się informacją, jaką usłyszał dzień wcześniej od znajomego psychologa „Trzeba być miłym dla żony!” – wydaje się, że to trywialne stwierdzenie. Reakcja Waldka wbiła go dosłownie w fotel. „Chyba żartujesz?! Mam być miły? Przy ołtarzu obiecywałem, że będę wierny, że będę z nią do śmierci, ale żeby być miłym? Co jeszcze?” – to właśnie po powiedzeniu tych słów Waldek wysiadł z samochodu.
Waldek ma rzeczywiście ciężką i bardzo stresującą pracę. Naprawdę. Styk z najgorszą stroną ludzkiej natury, dzień po dniu. Nie ma gdzie odreagować – odreagowuje w domu. Wieczne awantury z żoną, krytykowanie i poniżanie dzieci. Gniew wyładowywany na rodzinie, a potem poczucie winy z tego powodu. Błędne koło, z którego nie potrafi się wyrwać. Wyrastał w domu, w którym nie pamięta, czy kiedykolwiek rodzice spokojnie rozmawiali o problemach i dzielących ich różnicach. Albo się kłócili, albo się do siebie nie odzywali całymi dniami. Ich małżeństwo skończyło się rozwodem.
Waldek nie chciał zmiany. Nie chciał zmieniać nawyków, które wyniósł z domu rodzinnego. Tak jakby uznał, że po prostu to on taki już jest: gwałtowny, porywczy, krzykliwy. Mamy bowiem tendencję do naśladowania reakcji tych, których kochamy i których szanujemy, tych, którzy są dla nas wzorem i punktem odniesienia, gdy jesteśmy dziećmi. To m.in. dlatego dwie zdenerwowane osoby zareaguję inaczej w tej samej sytuacji, jedna wpadnie w furię, a druga przeciwnie – zamilknie zupełnie. Jest duże prawdopodobieństwo, że odgrywa w ten sposób sceny, jakich była świadkiem w dzieciństwie. Waldek należał z pewnością do tych pierwszych - „gwałtowników”.
Tylko najważniejsze: swój wzorzec zachowania można zmienić, o ile się tego chce! Trzeba bowiem zdawać sobie sprawę, że:
„Pomiędzy bodźcem a reakcją jest chwila przerwy.
Ta chwila daje nam możliwość wyboru naszej reakcji.
Od tej reakcji zależy nasz rozwój i wolność”.*
To właśnie odróżnia nas od zwierząt, ta chwila przerwy. Nie musimy zareagować automatycznie, mamy wybór. Jesteśmy produktem natury (genów), ale i wychowania (wpływu rodziców, oddziaływań otoczenia, nauki, kultury, itd.). Wreszcie mamy samoświadomość. Zamiast zareagować impulsywnie, dawać się ponosić emocjom chwili, czyli powiedzieć rzeczy, których tak naprawdę nie myślimy, zrobić coś, czego potem żałujemy – powinniśmy uruchomić „przycisk przerwy”. W tej sekundzie między bodźcem a reakcją. Coś co zatrzyma nas zanim zareagujemy, w sposób, którego nie chcemy, żebyśmy mogli wybrać właściwą przemyślaną reakcję. „Każdy z nas może rozwinąć w sobie umiejętność pauzowania”*
Ważne jest, aby człowiek zdecydował świadomie, że nie chce postępować dłużej w określony sposób, jest mu z nim źle i chce go zmienić na inny. Zauważcie, że Waldek tego nie zrobił. Nie zrobił tego kroku, nie uświadomił sobie, że nie wyniósł z dzieciństwa metod postępowania w stresującej sytuacji, był bezbronny i gdy stres z pracy kumulował się odreagowywał na żonie i dzieciach. Dodatkowo bardzo zależało mu, aby jego dzieci były postrzegane jako grzeczne, dobrze ułożone, dobrze zachowujące się. W przeciwnym wypadku odczuwałby wstyd. Dlatego zastraszał je, przekupywał, pouczał. Oczywiście uświadomienie sobie takich motywów swojego codziennego działania nie byłoby dla Waldka przyjemne. Ale tylko dzięki temu mógłby zacząć pracować nad swoimi problemami a nie próbować zmieniać innych, co jest niestety ślepą uliczką. Zawsze zmiany w rodzinie trzeba zacząć od siebie. Trzeba wiedzieć, czego chcemy, jaką mamy wizję rodziny (ważne, aby małżonkowie mieli ją podobną, a najlepiej – taką samą) i do tego dążyć. Waldka małżeństwo jest w tej chwili w separacji.
To, że nieszczęśliwe dzieciństwo mogło wpłynąć na negatywny sposób reagowania, nie usprawiedliwia mnie, że tak postępuję. MOGĘ TO ZMIENIĆ! Wiadomo, nie jest to łatwa i szybka zmiana. Zmiana sama w sobie, nawet na lepsze, stanowi dla nas zagrożenie, wolimy utrzymywać status quo. Pierwszym krokiem jest stworzenie „przycisku przerwy” - momentu, gdy zastanowię się racjonalnie, dlaczego tak się zachowuję, co jest przyczyną, jakie potrzeby w ten sposób zaspakajam, dlaczego np. krzyczę na dzieci za niewyniesione z łazienki brudne rzeczy, a na męża, że znowu wszedł w butach do salonu. Dlaczego mnie to aż tak denerwuje? Może tak naprawdę wcale nie krzyczę na nich, tylko na szefową w pracy, która mnie tego dnia strasznie zdenerwowała?
Wiemy, to trudne, bo mózg pod wpływem emocji angażuje zupełnie inne struktury i ogranicza funkcjonowanie obszarów odpowiedzialnych za racjonalne myślenie, ale spróbujmy. Możemy włączyć „przycisk przerwy” i pomyśleć. Warto zastanowić się, jak tak naprawdę chciałabym zareagować w tej konkretnej sytuacji, jaka reakcja byłaby dobra dla mojej rodziny i po chwili pauzy spróbować to zrealizować. Nie należy oczekiwać, że zmiana nastąpi od razu, bo zmiana silnych nawyków jest trudna i musi trwać. Uda się pierwszy raz, ale trzy kolejne już nie – odezwą się stare modele zachowań, ale jeśli chcemy - możemy to zrobić. Mamy moc zmienić się i reagować zamiast odreagowywać.
Waldek ma rzeczywiście ciężką i bardzo stresującą pracę. Naprawdę. Styk z najgorszą stroną ludzkiej natury, dzień po dniu. Nie ma gdzie odreagować – odreagowuje w domu. Wieczne awantury z żoną, krytykowanie i poniżanie dzieci. Gniew wyładowywany na rodzinie, a potem poczucie winy z tego powodu. Błędne koło, z którego nie potrafi się wyrwać. Wyrastał w domu, w którym nie pamięta, czy kiedykolwiek rodzice spokojnie rozmawiali o problemach i dzielących ich różnicach. Albo się kłócili, albo się do siebie nie odzywali całymi dniami. Ich małżeństwo skończyło się rozwodem.
Waldek nie chciał zmiany. Nie chciał zmieniać nawyków, które wyniósł z domu rodzinnego. Tak jakby uznał, że po prostu to on taki już jest: gwałtowny, porywczy, krzykliwy. Mamy bowiem tendencję do naśladowania reakcji tych, których kochamy i których szanujemy, tych, którzy są dla nas wzorem i punktem odniesienia, gdy jesteśmy dziećmi. To m.in. dlatego dwie zdenerwowane osoby zareaguję inaczej w tej samej sytuacji, jedna wpadnie w furię, a druga przeciwnie – zamilknie zupełnie. Jest duże prawdopodobieństwo, że odgrywa w ten sposób sceny, jakich była świadkiem w dzieciństwie. Waldek należał z pewnością do tych pierwszych - „gwałtowników”.
Tylko najważniejsze: swój wzorzec zachowania można zmienić, o ile się tego chce! Trzeba bowiem zdawać sobie sprawę, że:
„Pomiędzy bodźcem a reakcją jest chwila przerwy.
Ta chwila daje nam możliwość wyboru naszej reakcji.
Od tej reakcji zależy nasz rozwój i wolność”.*
To właśnie odróżnia nas od zwierząt, ta chwila przerwy. Nie musimy zareagować automatycznie, mamy wybór. Jesteśmy produktem natury (genów), ale i wychowania (wpływu rodziców, oddziaływań otoczenia, nauki, kultury, itd.). Wreszcie mamy samoświadomość. Zamiast zareagować impulsywnie, dawać się ponosić emocjom chwili, czyli powiedzieć rzeczy, których tak naprawdę nie myślimy, zrobić coś, czego potem żałujemy – powinniśmy uruchomić „przycisk przerwy”. W tej sekundzie między bodźcem a reakcją. Coś co zatrzyma nas zanim zareagujemy, w sposób, którego nie chcemy, żebyśmy mogli wybrać właściwą przemyślaną reakcję. „Każdy z nas może rozwinąć w sobie umiejętność pauzowania”*
Ważne jest, aby człowiek zdecydował świadomie, że nie chce postępować dłużej w określony sposób, jest mu z nim źle i chce go zmienić na inny. Zauważcie, że Waldek tego nie zrobił. Nie zrobił tego kroku, nie uświadomił sobie, że nie wyniósł z dzieciństwa metod postępowania w stresującej sytuacji, był bezbronny i gdy stres z pracy kumulował się odreagowywał na żonie i dzieciach. Dodatkowo bardzo zależało mu, aby jego dzieci były postrzegane jako grzeczne, dobrze ułożone, dobrze zachowujące się. W przeciwnym wypadku odczuwałby wstyd. Dlatego zastraszał je, przekupywał, pouczał. Oczywiście uświadomienie sobie takich motywów swojego codziennego działania nie byłoby dla Waldka przyjemne. Ale tylko dzięki temu mógłby zacząć pracować nad swoimi problemami a nie próbować zmieniać innych, co jest niestety ślepą uliczką. Zawsze zmiany w rodzinie trzeba zacząć od siebie. Trzeba wiedzieć, czego chcemy, jaką mamy wizję rodziny (ważne, aby małżonkowie mieli ją podobną, a najlepiej – taką samą) i do tego dążyć. Waldka małżeństwo jest w tej chwili w separacji.
To, że nieszczęśliwe dzieciństwo mogło wpłynąć na negatywny sposób reagowania, nie usprawiedliwia mnie, że tak postępuję. MOGĘ TO ZMIENIĆ! Wiadomo, nie jest to łatwa i szybka zmiana. Zmiana sama w sobie, nawet na lepsze, stanowi dla nas zagrożenie, wolimy utrzymywać status quo. Pierwszym krokiem jest stworzenie „przycisku przerwy” - momentu, gdy zastanowię się racjonalnie, dlaczego tak się zachowuję, co jest przyczyną, jakie potrzeby w ten sposób zaspakajam, dlaczego np. krzyczę na dzieci za niewyniesione z łazienki brudne rzeczy, a na męża, że znowu wszedł w butach do salonu. Dlaczego mnie to aż tak denerwuje? Może tak naprawdę wcale nie krzyczę na nich, tylko na szefową w pracy, która mnie tego dnia strasznie zdenerwowała?
Wiemy, to trudne, bo mózg pod wpływem emocji angażuje zupełnie inne struktury i ogranicza funkcjonowanie obszarów odpowiedzialnych za racjonalne myślenie, ale spróbujmy. Możemy włączyć „przycisk przerwy” i pomyśleć. Warto zastanowić się, jak tak naprawdę chciałabym zareagować w tej konkretnej sytuacji, jaka reakcja byłaby dobra dla mojej rodziny i po chwili pauzy spróbować to zrealizować. Nie należy oczekiwać, że zmiana nastąpi od razu, bo zmiana silnych nawyków jest trudna i musi trwać. Uda się pierwszy raz, ale trzy kolejne już nie – odezwą się stare modele zachowań, ale jeśli chcemy - możemy to zrobić. Mamy moc zmienić się i reagować zamiast odreagowywać.
Jeżeli często masz wszystkiego dość, życie i jego problemy przerastają Ciebie. Nie umiesz się z niczego cieszyć. Nie potrafisz panować nad emocjami, masz niskie poczucie, które wpływa na relacje z innymi. Brak Ci poczucia wartości i akceptacji. Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :)
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS: