JAK BYĆ SWOJĄ PRZYJACIÓŁKĄĆwiczenie z książki "Sexy zaczyna się w głowie"W sobotnim poście "Sexy zaczyna się w głowie" pisałyśmy o tym, że samoakceptacja jest nam potrzebna do tego, by działać, by odnajdywać w swoich działaniach sens, czerpać satysfakcję z tego, co robimy. Powoływałyśmy się na książkę Karoliny Cwalina-Stępniak i Pauliny Klepacz, której premiera odbyła się 14 października, a w której możemy przeczytać: "jeśli nie będziemy siebie akceptować, to choćbyśmy góry przenosiły, nie będziemy tego doceniać. Możemy wręcz hamować siebie w swoich działaniach, słuchać własnego wewnętrznego krytyka, zamiast się motywować i mówić do siebie przyjaznym, empatycznym głosem. Największą przeszkodą w naszych przedsięwzięciach jesteśmy zazwyczaj my same — jeśli nie uwierzymy w swoje pomysły, nie wysłuchamy własnych potrzeb, to będziemy się po prostu sabotować. Samoakceptacja wiąże się z autentycznością. Gdy siebie akceptujemy, staramy się być sobą, słuchać siebie, działać po swojemu, robić sobie dobrze. A gdy siebie nie akceptujemy, to szukamy wzorców na zewnątrz, próbujemy być kimś innym, zaspokajamy cudze potrzeby, a nie swoje. Samoakceptacja chroni przed wchodzeniem w toksyczne związki, uzależnianiem się od innych ludzi. Pomaga w walczeniu o swoje w relacjach. Sprzyja pilnowaniu swoich granic. Samoakceptacja wiąże się więc również z asertywnością.”* Dzisiaj zgodnie z obietnicą publikujemy ćwiczenie z książki "Sexy zaczyna się głowie". ĆWICZENIE: JAK ZOSTAĆ SWOJĄ PRZYJACIÓŁKĄ "Za każdym razem, kiedy uruchamiasz dialog wewnętrzny, polegający na przykład na krytykowaniu, potępianiu siebie, zadaj sobie pytanie, co w tej sytuacji powiedziałabyś swojej najlepszej przyjaciółce. Jak byś się zachowała? Czy Twoja postawa nadal byłaby taka surowa i krytyczna, czy może znalazłoby się miejsce na współczucie, empatię i chęć zrozumienia? Zastanów się, co byś jej doradziła. Jak poprawiłabyś jej humor? Bycia dla siebie przyjacielem trzeba się nauczyć, trzeba to praktykować każdego dnia, powtarzać, aż w końcu stanie się to nawykiem i automatycznie zaczniesz przyjmować przyjacielską, pełną troski postawę względem siebie. Pytaj się: Dlaczego czuję to, co czuję? Dlaczego przyjmuję właśnie taką postawę? Wypisuj pod koniec każdego dnia, z czego możesz być dziś dumna, co dziś osiągnęłaś (nie chodzi tu o spektakularne sukcesy, bardziej o drobne działania dnia codziennego, jak na przykład wyjście z psem czy wypicie dobrej kawy w samotności, gdy ma się czas na refleksję)"* (autorka: Sylwia Miller) *Fragmenty pochodzą z książki K. Cwalina-Stępniak, P. Klepacz "Sexy zaczyna się w głowie", Wyd. Sensus, 2020 POLECAMY:
0 Comments
SPOJRZENIE W OTCHŁAŃNeuropsychiatria i tajemnice ludzkich umysłówPatrick „Patrick był fanatykiem ćwiczeń fizycznych i uwielbiał sport. Niewiele wcześniej się ożenił, robił karierę jako dziennikarz, ale jego życie legło w gruzach, kiedy spadł z roweru uderzony przez furgonetkę pędzącą z prędkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę.” Thomas „Thomas wiódł spokojne, pozbawione dramatyzmu życie(…) Miał kochającą żonę i dwójkę dzieci, które uwielbiał. Pracował jako kierowca ciężarówki. (…)Trzy lata wcześniej przydarzył mu się dość poważny epizod depresyjny. Doszło do tego bez wyraźnej przyczyny, bez jednoznacznego katalizatora. Zapadł na coś, co psychiatrzy określają mianem depresji endogennej. (dosłownie:<<pochodzącej z wewnątrz>>).” Caitlín „Caitlín została do mnie skierowana z adnotacją <<atypowe zaburzenie odżywiania>>. Po pierwsze, niewiele wcześniej skończyła czterdzieści lat, po drugie – nie uważała się wcale za grubą. Przeciwnie, zgadzała się, że należy raczej do osób szczupłych, choć miała skłonność do bagatelizowania, może nawet do lekceważenia tego, jak bardzo jest blada i wymizerowana. Od kilku lat nie dostawała okresu. Problem polegał na tym, że straciła apetyt. Lekarze, którzy odesłali ją do mnie, podejrzewali problem <<organiczny>> albo mózgowy – być może guz przysadki mózgowej, który mógłby odpowiadać za amenorrhoeę (brak miesiączki), albo guz podwzgórza powodujący spadek apetytu.” Patrick Patrick wraca do sprawności fizycznej, ale jego umysł zaczyna płatać figle. Wysportowany, inteligentny, pracowity, miły trzydziestodwulatek zaczyna mieć problemy z pamięcią oraz realizowaniem skomplikowanych poleceń. Doprowadza go to do irytacji i pogorszenia nastroju. Z energicznego, zadbanego dziennikarza zmienia się w znerwicowanego paranoika. Staje się ponury, nie ma motywacji, nie dba o higienę i wygląd, traci panowanie nad sobą. Przestaje przypominać siebie sprzed wypadku. Nie poznaje własnej żony i ma wątpliwości, czy sam żyje. Patrick „ znajdował kolejne dowody potwierdzające, że wszystko, co znał i cenił jest odmienione. Czuł się głęboko osamotniony i w końcu zdał sobie sprawę, że jego doświadczenie wykracza poza normalny bieg rzeczy.” Thomas Thomas niechętnie, ale w końcu zgadza się na hospitalizację. W wyniku leczenia szpitalnego poprawia się jego samopoczucie i zaczyna myśleć bardziej pozytywie. Po pierwszej przepustce, lekarze zgadzają się na kolejną i myślą o wypisaniu ze szpitala. Podczas spokojnego i pięknego pobytu w domu, w niespodziewany dla wszystkich sposób popełnia samobójstwo. Caitlín W ocenie psychiatry na problemy Caitlín wpływ mają między innymi wspomnienia z okresu dzieciństwa i trudne doświadczenia, które sprawiły, że uznaje, że nie zasługuje na doznawanie szczęścia, czerpiąc przyjemność z jedzenia. W jej przekonaniu zawsze to musi kończyć się źle i dlatego tego unika jak ognia. Patrick, Thomas i Caitlín to przykłady trzech osób z galerii postaci przedstawionej w książce ”Spojrzenie w otchłań. Neuropsychiatria i tajemnice ludzkich umysłów.” Jej autor – Anthony David - będący jednym z największych światowych ekspertów w dziedzinie psychiatrii klinicznej, wprowadza czytelnika za kulisy pracy lekarza psychiatry. Na stronach swojej książki w niezwykle interesujący sposób pokazuje, że „współczesna psychiatria splata biologię, psychologię i socjologię w biopsychospołeczny model zaburzenia psychicznego”. A czytelnik mając okazję „podejrzenia” od środka pracy człowieka odpowiedzialnego za ludzką psychikę, który wykonuje ją cierpliwie, niekiedy mozolnie, ucząc się krok po kroku człowieka w każdym nowym pacjencie, przekonuje się, jak bardzo jest ona fascynująca dzięki poznawaniu zawiłości tajników ludzkiej psychiki. Czytając, mamy możliwość obserwowania spotkania lekarza z pacjentem, spotkania, które niesie ze sobą potrzebę, a w zasadzie konieczność wyjaśnienia przyczyn konkretnych zachowań, emocji, myśli i konsekwencji. Anthony David wyjaśnia, że „niezdolność do podania wyjaśnienia możemy nazwać przepaścią dzielącą lekarza i pacjenta.” A nawet otchłanią, w której znajduje się człowiek, którego co prawda można zobaczyć, ale który bardzo często pozostaje poza zasięgiem. Autor stawia pytanie o to, gdzie przebiega granica, poza którą nawet psychiatra nie jest w stanie poznać sekretów ludzkiego umysłu. Książka „Spojrzenie w otchłań” pomimo że porusza trudne zagadnienia medyczne, napisana jest w przystępny dla każdego czytelnika sposób. Autor pisząc ją, chciał zdemistyfikować psychiatrię, jak sam przyznaje „(…)nawet jeśli jest tajemniczą dziedziną wiedzy, z pewnością nie ma w niej nic mistycznego. Choć kiedy w gabinecie spotkają się dwie osoby i zaczną ze sobą rozmawiać, czasami dzieje się coś niezwykłego.” Wielkim walorem książki jest nie tylko umożliwienie nam wejścia w świat na co dzień dla nas niedostępny, zamknięty za drzwiami gabinetu psychiatrycznego, ale również tematyka poruszanych problemów, które są tak bardzo aktualne, z którymi borykają się ludzie wokół nas - depresja, schizofrenia, choroba Parkinsona, zaburzenia odżywiania, zaburzenia nastroju, samobójstwa. Jestem przekonana, że każdy, kto sięgnie po wydaną przed paroma dniami książkę, nie będzie żałował wędrówki, dzięki której z nią odbędzie, wędrówki, która nie zdarza się nam na co dzień, która pozwala dotknąć tego, co w człowieku jest najdelikatniejsze, a zarazem najbardziej tajemnicze. POLECAMY:
SEXY ZACZYNA SIĘ GŁOWIESamoakceptacja, samoświadomość i seksualnośćNie lubię wracać do przeszłości. Wspomnienia bolą. Są jak zły sen, z którego chcemy się szybko obudzić. Nie łatwo jest jednak wymazać to, co było, co nas dotknęło. Nie jest takie proste, by zapomnieć o ranach z dzieciństwa. Ja je zamknęłam głęboko i od wielu lat robię wszystko, by do nich nie powracać. A jednak… To właśnie one przez długi czas kładły się cieniem na moim życiu. Pomimo że ją kocham, jej narodziny były dla mnie koszmarem. Odebrano mi wówczas to, co dawało mi spokój, stabilizację, poczucie bezpieczeństwa. Uważałam, że to ona jest wszystkiemu winna. Przez moje życie przeszła wraz z jej pojawieniem się nawałnica, powodując spustoszenie. Nikt sobie nie zdawał nawet sprawy, co w tamtym czasie czułam. Wszyscy skupieni byli na maleństwie, które stało się częścią naszej rodziny, a w zasadzie najważniejszym jej elementem. Rodzice poświęcali jej czas i uwagę, a ja zadawałam sobie pytanie, czym zawiniłam, czego nie zrobiłam, a co zrobiłam nie tak, skoro chcieli mieć „nowe” dziecko. Dzisiaj wiem, że stałam się wówczas trochę niesforna. No cóż, robiłam wszystko, aby mnie zauważyli. Ale skutek był odwrotny. Dostrzegali mnie, ale nie widzieli moich potrzeb, mojego cierpienia. Widzieli jedynie moje złe zachowanie. Zastanawiałam się, wieczorami leżąc w łóżku, co by było, gdybym była inna? Zdawałam sobie sprawę, że przewyższam rówieśników o głowę i mój wzrost jest przedmiotem żartów i drwin kolegów z klasy. Uznałam więc, że pewnie o to chodziło rodzicom, wręcz byłam tego pewna, że mój wygląd był przyczyną ich niezadowolenia. Może chcieli bym była drobną blondyneczką z kręconymi włoskami… A może miałam być chłopcem… Z pewnością byli rozczarowani tym, że nie śpiewam tak pięknie jak córka sąsiadów i nie biegam tak szybko jak Zosia z V b. Myślałam intensywne, co mogłabym zrobić, aby cofnąć czas, aby coś naprawić, coś w sobie zmienić. Gdy zaczęłam dojrzewać i krytyczniej patrzeć na świat, zrozumiałam, że nie chce być kozłem ofiarnym, osobą, która jest przedmiotem żartów. Wiedziałam, że muszę zacząć się bronić. Przełknęłam już to, że mam młodszą siostrę, oswoiłam się z tą sytuacją, ale nie chciałam być wyśmiewana przez rówieśników. Zmiana szkoły na średnią była okazją, by pokazać się w innym świetle. Dzięki temu, że byłam inteligenta, a może dlatego, że byłam wrażliwa, wiedziałam, że walka z agresją nie ma sensu. A może tego po prostu nie umiałam. Przybrałam natomiast pancerz, stałam się osobą pokazującą się jako twarda, niewzruszona, a w środku tylko ja sama wiedziałam, jaka jestem krucha. Ktoś patrzący z zewnątrz uznałby, że świetnie poradziłam sobie z otoczeniem. Patrzyli na mnie z szacunkiem, nie ośmielali się atakować. Ale czy ja czułam się dobrze? Nie byłam przekonana, że jestem lubiana… Co prawda, nie żartowali ze mnie, ale czy darzyli sympatią? Przecież na to nie zasługiwałam. Wiedziałam natomiast jedno, że zrobię wszystko, aby im się przypodobać, pomimo że pokazywałam ze wszystkich sił, że mi na tym nie zależy. Zuzia dzisiaj wie, że jej kompleksy, jej niskie poczucie wartości mają swoje źródło w dzieciństwie. „Jeśli byliśmy zawstydzani, często nas krytykowano, zwracano się do nas pogardliwie lub krytycznie, to ten obszar pozostanie w szarej strefie kompleksów przez kolejne lata (...). Możemy zatem czuć się brzydsi, głupsi, mniej zdolni, mniej skuteczni, mniej zaradni od innych, zbyt wrażliwi, zbyt gniewni. Im więcej takich negatywnych doświadczeń, tym silniejsze głosy.”* To poczucie gorszości powodowało, że Zuzia cały czas musiała mieć się na baczności, grać kogoś, kto nie da się skrzywdzić, pokazywać się ze strony, która będzie podobała się otoczeniu. Ale przecież oczekiwania ludzi są różne i czy o to chodzi, by im wszystkim sprostać? Czy żyć w zgodzie z sobą i akceptować siebie? „Do czego potrzebna nam jest samoakceptacja? By działać, by odnajdywać w swoich działaniach sens, czerpać satysfakcję z tego, co robimy. Bo jeśli nie będziemy siebie akceptować, to choćbyśmy góry przenosiły, nie będziemy tego doceniać. Możemy wręcz hamować siebie w swoich działaniach, słuchać własnego wewnętrznego krytyka, zamiast się motywować i mówić do siebie przyjaznym, empatycznym głosem. Największą przeszkodą w naszych przedsięwzięciach jesteśmy zazwyczaj my same — jeśli nie uwierzymy w swoje pomysły, nie wysłuchamy własnych potrzeb, to będziemy się po prostu sabotować. Samoakceptacja wiąże się z autentycznością. Gdy siebie akceptujemy, staramy się być sobą, słuchać siebie, działać po swojemu, robić sobie dobrze. A gdy siebie nie akceptujemy, to szukamy wzorców na zewnątrz, próbujemy być kimś innym, zaspokajamy cudze potrzeby, a nie swoje. Samoakceptacja chroni przed wchodzeniem w toksyczne związki, uzależnianiem się od innych ludzi. Pomaga w walczeniu o swoje w relacjach. Sprzyja pilnowaniu swoich granic. Samoakceptacja wiąże się więc również z asertywnością.”* Zuzia powoli zaczęła rozumieć, że najwyższy czas, by spojrzeć na siebie z miłością, by zrzucić pancerz, zauważyć swoje zalety, a przede wszystkim docenić siebie. To czas, w którym wraz z psychologiem zaczęła poznawać na nowo siebie, swoje potrzeby i emocje. To czas, w którym podjęła pracę nad sobą, by cieszyć się z tego, co dobre, zamiast skupiać się na tym, co nam się nie udaje. Zuzia już dzisiaj podpisałaby się pod słowami z książki Karoliny Cwaliny – Stępniak i Pauliny Klepacz „Sexy zaczyna się w głowie”: „Nikt nie będzie bliżej mnie niż ja sama. Jestem dla siebie najbliższym człowiekiem. I dlatego dbam o to, by być swoją najlepszą przyjaciółką. Nie jest to prosta sprawa, ale się opłaca. Dużo ułatwia w życiu. Uczy uważności, słuchania swoich potrzeb. Od kiedy jestem bliżej siebie, bardziej w siebie wierzę, więcej rzeczy realizuję, bardziej cieszę się życiem. Nie przejmuję się też, tak jak kiedyś, tym, co ludzie sobie o mnie pomyślą. Najważniejsze jest to, co ja sama o sobie myślę. I kiedy widzę, że moja samoocena spada, zastanawiam się, co się dzieje. Nie prę ślepo naprzód, tylko się sobie przyglądam, zatrzymuję się w codziennym biegu.”* Książka „Sexy zaczyna się w głowie” to przewodnik dla wielu z nas. Dla osób, które czują się niedoskonałe, które cierpią z powodu popełnianych błędów, słabości, które wiecznie obwiniają siebie, krytykują, robią sobie wieczne wyrzuty. To obowiązkowa lektura dla tych, którzy mają problem z samoakceptacją, którzy nie rozumieją, że popełnianie błędów - to normalna część bycia człowiekiem. To książka o samoakceptacji, samoświadomości i seksualności, która została napisana przez dwie niezwykłe kobiety - coacha i dziennikarkę, a wzbogacona została o wiele cennych rad ekspertek, które zostały zaproszone przez autorki do podzielenia się wiedzą i doświadczeniem. Możemy w niej znaleźć historie z życia, jak i cenne ćwiczenia praktyczne. Jesteśmy przekonane, że dla wielu z Was może stać się impulsem do rozpoczęcia pracy nad sobą, do znalezienia przestrzeni na swoje potrzeby i stania się bardziej uważnym na to, co dla nas samych jest ważne. Już w poniedziałek na naszym blogu znajdziecie jedno z ćwiczeń z książki „Sexy zaczyna się w głowie” – „Jak nauczyć się bycia swoją przyjaciółką?” *Fragmenty pochodzą z książki K. Cwalina-Stępniak, P. Klepacz "Sexy zaczyna się w głowie", Wyd. Sensus, 2020 **Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. POLECAMY:
PODRÓŻ PRZY FILIŻANCE KAWYCzynniki blokujące rozwój i samorealizację„Podarowała mi Pani drugie życie…” To fragment maila, który otrzymałam od niezwykłej młodej kobiety, z którą zakończyłam cykl spotkań. Może ktoś nazwałby je terapeutycznymi, ja natomiast uważam, że były czymś, co można określić sesjami coachingowymi. Aneta – filigranowa brunetka o szczerych niebieskich oczach. Inteligentna, wykształcona, śliczna trzydziestolatka. Gdy przyszła do mnie po raz pierwszy, nie potrzebowałam wiele czasu, by te wszystkie jej atuty dostrzec. Ona niestety ich nie widziała. Aneta zniewolona była swoimi emocjami: poczucie winy, zazdrość, złość, frustracja kłębiły się w niej i stawały się panami jej życia, a ona niczym niewolnica poddawała się im. Drugim powodem jej niewoli wewnętrznej były wspomnienia. Wracając do przeszłości, sprawiała sobie ból. Nie mogła spać, bo wciąż katowała się myślami, że kiedyś było pięknie, a teraz… Wmawiała sobie wciąż, że zbyt wiele się zmieniło i nic dobrego już w życiu jej nie spotka. Marzyła o tym, czego by pragnęła, ale to tylko ją frustrowało. Wmawiała sobie wciąż, że nic nie umie, jest do niczego, że po urodzeniu dzieci wyszła z pewnego rytmu i nawet na znalezienie pracy nie ma szans. Sama sobie zbudowała klatkę utkaną z tego, co ją ograniczało, a pochodziło z wewnątrz, z niej samej. Nie była w stanie poczuć się osobą szczęśliwą, łapiąca wiatr w żagle swojego potencjału i wypłynąć na szerokie wody. Jej łódź była mocno przycumowana do brzegu, obciążona balastem, którego się kurczowo trzymała. „Nie można, nie wypada, muszę, powinnam, nie dam rady”. Czy nie jesteśmy podobni do Anety, którą dane mi było poznać? Dużo mówimy o wolności. O wolność walczyliśmy i buntujemy się, gdy ktokolwiek nam ją odbiera. Widzimy, że ogranicza nas prawo. Dostrzegamy ograniczenie naszego życia przez drugiego człowieka - męża, żonę, dzieci, starszych, wymagających opieki rodziców. Twierdzimy, że nie możemy być wolni, bo nie mamy pieniędzy, pracy, zdrowia (z tym muszę się zgodzić). I zarówno szesnastolatek, jak i czterdziesto- i siedemdziesięciolatek wymieni to wszystko jednym tchem, stawiając siebie w roli ofiary, a może nawet niewolnika. „Nie mogę być wolny, bo…” A kto z nas zadaje sobie pytanie, czy to, co nas naprawdę niewolni, nie tkwi w nas samych? „Zachowałabym się inaczej, ale emocje mnie poniosły”, „inni tak mówią, więc głupio bym miał inne zdanie”, „nie jestem w stanie myśleć rozsądnie, bo wciąż wracają budzące mój gniew wspomnienia”, „mam wszystkiego dość, bo to, o czym marzę jest nierealne”. Czy nie odnajdujecie w tych wypowiedziach siebie? Aneta odbyła ze mną podróż w głąb siebie. Przede wszystkim nauczyła się dostrzegać swój potencjał, pokochała siebie, zobaczyła jak marzenia można przebijać w działania, zrozumiała, że nie musi robić pewnych rzeczy wbrew sobie, tylko dlatego, że wypada. Nauczyła się stawiać granice. Dzisiaj pisze do mnie tak: „…ten etap w moim życiu, który rozpoczął się po wizytach u Pani, jest najlepszym w moim dorosłym życiu… Zaczęłam oddychać, naprawdę oddychać. I mimo, iż wiem, że mam jeszcze wiele do przepracowania, to nic w porównaniu z tamtym smutkiem. Dziękuję za drugą szansę, za to, że ten straszny ucisk w klatce piersiowej zniknął”. Zastanówcie się, co jest przyczyna Waszego ucisku? Co jest balastem, który nie pozwala Wam wypłynąć na szerokie wody? A może jest wiele tych lin trzymających Was przy brzegu i powodujących, że nie możecie być wolni? * Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Jeżeli chcesz wyruszyć ze mną w podróż, podobną do tej, którą odbyłam z Anetą i wieloma innymi osobami, zapraszam na porady on line.
Jestem psychologiem z dwudziestoletnim doświadczeniem. Lubię słuchać ludzi i z nimi rozmawiać, cieszy mnie, gdy mogę pomóc, gdy zaczynają inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie! Zapraszam Cię we wspaniałą podróż przy filiżance kawy :) POLECAMY:
PRZERWIJ TEN PROCEDER!Agresja słowna. Poniżanie. UpokarzanieMoże pamiętacie ze swoich czasów szkolnych uczniów, którzy byli wyśmiewani, szykanowani, dręczeni, upokarzani. Wystarczyło być tylko nieco innym od pozostałych, aby stać się przysłowiowym „chłopcem do bicia”, czy „kozłem ofiarnym”. Dzieje się to cały czas, nawet obecnie niektórzy uczniowie muszą zmieniać szkołę, bo nie są w stanie znieść prześladowań ze strony kolegów. Wystarczy być w jakiś sposób innym: młodszym, słabszym, za grubym, za chudym, nosić okulary, nie radzić sobie z matematyką, być obcokrajowcem itd. Powodów mogą być tysiące. Poniżają z reguły dzieci bardziej agresywne, z tendencjami do dominacji, o mniejszej empatii, za to z większą potrzebą społecznego uznania, bardziej impulsywne. Najgorzej, gdy na zasadzie konformizmu dołączą się do wyśmiewania i poniżania inni uczniowie z klasy. Wówczas upokarzany uczeń może naprawdę poczuć się „osaczony”. Najnowsze badania donoszą, że dzieci, które były w ten sposób prześladowane przez rówieśników (z ang. bulliyng) mogą mieć problemy ze zdrowiem psychicznym jako dorośli. Według danych z USA dzieje się to 4 razy częściej niż w przypadku dzieci maltretowanych, poddawanych przemocy w domu (ale nie upokarzanych przez kolegów). Jest bardziej prawdopodobne, że dzieci poniżane będą w życiu dorosłym cierpiały na depresję i stany lękowe. Będą podejmowały próby samookaleczania. Ludzie myślą, że poniżanie jest nieodzowną częścią dzieciństwa. Nie uważają tego za tak poważny problem jak np. maltretowanie dzieci. A dzieci maltretowane jako ofiary otrzymują specjalistyczne wsparcie i pomoc. Jednak Dieter Wolke – profesor psychologii z Uniwersytetu Warwick - twierdzi, że bycie upokarzanym nie jest wcale normalną ani „nieszkodliwą” częścią dorastania, zawsze niesie za sobą poważne i długoterminowe konsekwencje. Mówi też, że „bycie społecznie wykluczonym i bycie społecznym wyrzutkiem jest pewnie najgorszym stresem, jakiego możemy doświadczyć w życiu”. Upokarzanie, prześladowanie (bulliyng) staje się ogólnoświatowym problemem. W USA i Wielkiej Brytanii jedno na troje dzieci mówi, że przynajmniej raz doświadczyło prześladowania. Tylko w samej Wielkiej Brytanii ok. 16 000 uczniów zostaje w domach i nie idzie do szkoły, ponieważ są w niej często poniżane. Wyniki ich egzaminów nie są w związku z tym najlepsze, maleją ich szanse pójścia na studia i zdobycie dobrej pracy, osiągnięcie w niej sukcesu. Poniżane dzieci mogą także cierpieć z powodu innych problemów. Częściej chorują, mają problemy z koncentracją uwagi, mają niskie umiejętności społeczne, problemy z utrzymaniem pracy i pozostaniem w związku. W Polsce takie sytuacje również nie są rzadkością. Catherine Bradshaw - ekspert od przemocy wśród młodocianych - radzi rodzicom i szkołom, aby szybko rozpoznawali i zapobiegali problemowi prześladowania. Jako rodzice musimy robić więcej, aby przerwać ten proceder, jeśli tylko mamy podejrzenie, że coś takiego może dziać się w klasie naszego dziecka. Niezależnie, czy nasze dziecko jest upokarzane, czy też poniża innych, czy po prostu jest świadkiem takich zachowań. Nigdy nie pozostaje to bez wpływu. Musimy uczyć nasze dzieci jak dobrze się komunikować i zachowywać się w stosunku do innych oraz uświadamiać im, że agresją jest też słowo, które często wyrządza większą krzywdę niż przemoc fizyczna. Jeśli więc nasze dziecko wróci ze szkoły z informacją, że „Jaś jest gruby i głupi!”, nie puszczajmy tego mimo uszu, ale dopytajmy o wszystko szczegółowo i udajmy się do szkoły, aby nie popaść w „efekt rozproszenia odpowiedzialności”, myśląc, że to nie nasza sprawa i zajmie się nią ktoś inny. Jeżeli wychowanie młodego człowieka przeraża cię, gubisz się w gąszczu pomysłów podsuwanych przez koleżanki i poradniki dla rodziców. Chcesz kochać i wymagać, stawiać granice i być konsekwentną, wychować dziecko na mądrego, wrażliwego i inteligentnego człowieka. Ale nie wiesz jak? Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) POLECAMY! ZNACIE TE GRY?Gry w związkach. Gdyby Nie Ty...Ada poznała Piotra w klasie maturalnej. Kolorowy zawrót głowy, jak to mówią młodzi. O takim chłopaku śniła. Ona – bardzo dobra uczennica marząca o medycynie, on stojący twardo nogami na ziemi urodzony ekonomista. Serce nie sługa. Po wpływem Piotra zmieniła kurs. Postanowili wspólnie wyjechać na studia, wynająć mieszkanie i zacząć nowy rozdział wspólnego życia. Decyzja Ady o zmianie planów była niezrozumiała dla osób, które znały ją od lat. W zasadzie pierwsze tygodnie wspólnego życia pokazały, że nie było ono bajką. Ciągłe kłótnie, brak pieniędzy, różnice zdań i odwieczne słowa Ady: „Gdyby nie Ty, studiowałabym medycynę. Marzyłam o tym od dziecka.” Osoby patrzące z zewnątrz na relację tej pary zdziwiła decyzja o ich ślubie. Ale cóż, uważali, że to iskrzenie było im potrzebne do normalnego funkcjonowania. Krótko po tym, jak stanęli na ślubnym kobiercu, Ada urodziła Jaśminkę. Zbiegło się to z ukończeniem studiów. Piotr podjął pracę w firmie, z która od dwóch lat dorywczo współpracował. Natomiast Ada miała pierwszy rok spędzić z córeczką w domu. Zaakceptowała taki stan rzeczy. Piotrowi ten układ bardzo odpowiadał. Żona w domu, czekająca z gorącym obiadem, zadbane i spokojne dziecko. Czego chcieć więcej? Zaczął więc namawiać ją, by iść za ciosem i postarać się o braciszka dla Jaśminy. Wówczas zaczęły się awantury. „Gdyby nie ty, twoje parcie na ślub, na dziecko, zaczęłabym pracę. Tyle ciekawych ofert przeszło mi koło nosa.” W momencie, gdy zaczęli decydować się na żłobek, gdy Ada podobno rozpoczęła poszukiwania pracy, okazało się, że pragnienie Piotra ziściło się i żona zaszła w ciążę. Pierwszy miesiąc to czas wiecznych awantur, które wszczynała Ada. Miała dosyć takiego życia. Ale czy to Piotr był winowajcą takiego stanu rzeczy? Eric Berne w książce „W co grają ludzie” opisał miedzy innymi grę „Gdyby Nie Ty…” Ada nie przez przypadek wybrała jako swojego partnera życiowego człowieka dominującego. Ona – osoba bojąca się podejmowania decyzji, wyzwań, „potrzebowała” kogoś, kto mógłby być oskarżany za ograniczanie jej tych aktywności, których tak naprawdę się bała. Medycyna będąca marzeniem jej rodziców, przerażała ją. Piotr stanowił świetną wymówkę. To przez niego – przez uczucie do niego zmieniła plany. Uciekła od tego, czego się bała, po to, by potem oskarżyć go za to. A tak naprawdę Piotr oddawał jej przysługę, chroniąc ją przed tym, czego się chorobliwie bała. Jak być może zauważyliście, wiele osób wiąże się z taka a nie inną osobą nie przez przypadek. Osoby wchodzące w grę „Gdyby Nie Ty” potrzebują kogoś, kto „ograniczy ich”. Taką osobę można oskarżać o to, czego nie udało się osiągnąć. Celem bowiem tej gry jest uśmierzanie własnych lęków i usprawiedliwianie swojej bierności. Problem pojawia się dopiero wówczas, gdy jedna z osób wychodzi ze swojej roli. Gdyby Piotr powiedział Adzie: studiuj medycynę, marzyłem, by mieć żonę lekarza, mogłoby się okazać, że … nie on był przeszkodą. Gdyby Piotr uznał, że decyzje o ślubie przełożą na czas, gdy obydwoje odnajdą się na rynku pracy, okazałoby się, że Ada wcale nie chce podejmować tego kroku. Często okazuje się, że to nie partner jest problemem, ale są nimi własne leki. A zmiana zasad gry poprzez powiedzenie: „Rób, to czego pragniesz” , nagle demaskuje fobie i lęki drugiej strony. *Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy Ci. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
POTRZEBUJĘ BLISKOŚCIReakcje naszego ciała i umysłu na przytulanieTo, że przytulanie jest ważne dla rozwoju dzieci, wiedzą wszyscy. Mamy tulą niemowlęta, noszą na rękach (ostatnio stało się także modne noszenie w chustach), przytulają do piersi. Z wiekiem jednak powoli o tym zapominamy, a okazuje się, że i dla dorosłych przytulanie jest ważne. „Powinniśmy być przytulani 4 razy dziennie by przeżyć, 8 razy dziennie, żeby zachować zdrowie i 12 razy, żeby się rozwijać” – piszą Jack Canfield i Mark Victor w książce „Zrób to, o czym marzysz”. Dzięki dotykowi, przytuleniu zachodzą w osobach przytulanych zmiany: obniża się ciśnienie krwi, zwiększa się odporność, zwalnia oddech, obniża się poziom kortyzolu - hormonu stresu, wydziela się oksytocyna – naturalny antydepresant.
Do tej pory mówiłyśmy o tym, jak ludzie wpływają na siebie – o perswazji, wpływaniu na czyjeś poglądy, a tymczasem okazuje się, że - tak wydawałoby się prostą sprawą jak przytulenie - możemy także wpływać na ciało drugiego człowieka (a przy okazji też swoje). Badania pokazały, że pary, które się często przytulają są bardziej zadowolone ze związku. Łączy ich głębsza więź emocjonalna. Przytulanie wpływa na zwiększenie wzajemnego zaufania. Pary, które dużo się przytulają mają większą szanse na stworzenie trwałego wieloletniego związku. W badaniach wykazano, że u mężczyzn wyższy poziom oksytocyny, która wytwarza się w czasie przytulania, powoduje, że są mniej skłonni do zdrady. Przytulanie nie tylko wyraża czułość, ale także zwiększa poczucie bezpieczeństwa oraz poczucie pewności siebie i swoich umiejętności. Dzięki przytulaniu możemy się poczuć zrelaksowani, ukoić emocje. Przytulanie też potrafi ułatwić zasypianie. To tylko niektóre z potencjalnych korzyści. Niestety współcześnie dotyk kojarzy się nam źle. Wszędzie dopatrujemy się podtekstów seksualnych i w związku z tym dotyk, przytulanie jest ograniczany w wychowaniu, czy wręcz piętnowany. W konsekwencji często dorośli realizują tę niezaspokojoną potrzebę w pożądaniu seksualnym, zaczynają szukać substytutów, którymi mogą być np. kompulsywne jedzenie, czy właśnie seks bez psychicznej bliskości. Badacze donoszą, że z powodu braku dotyku najczęściej cierpią mieszkańcy dużych miast pracujący w wielkich odhumanizowanych korporacjach, z ograniczoną liczbą znajomych, czujący się samotnie. Takie osoby, albo takie, które akurat w danym momencie swojego życia nie mają za bardzo bliskich, do których mogliby się przytulić, mogą tulić swoje zwierzaki. To także przynosi korzyści. Jeśli więc chcemy poprawić komuś nastrój, bo jest smutny, wesprzeć go, pocieszyć, dodać wiary we własne siły – poklepmy go choć po ramieniu, albo w bliższych relacjach – przytulmy serdecznie. Nie bójmy się tego. Nie zawsze potrzebne są słowa. Ściskamy Was wszystkich bardzo mocno! |
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
REKLAMA:
piszcie do nas na adres: psychologiaprzykawie@gmail.com |