GENERATOR SZCZĘŚCIAFragment książki "Dziennik dobrego życia""Dzisiaj wiem, że szczęście można znaleźć w łyku dobrej herbaty. Można je znaleźć w uśmiechu przyjaciela, w promyku słońca tuż po ulewie. W zasypianiu w świeżej pościeli, w tym, że już nastał sezon na truskawki. W zapachu lasu, w uczuciu stóp zapadających się w piasku, w uśmiechu dziecka w tramwaju. W głosie bliskiej osoby, która dzwoni, żeby zapytać, co słychać. W błękicie nieba, przypiekającym słońcu pierwszego dnia wiosny, w intensywnym kolorze maku. W zapachu na rogu piekarni, w ciepłej kąpieli po ciężkim dniu, w przygotowywaniu posiłków dla bliskich. W pełni księżyca, rosie na trawie, ulubionej piosence w radiu, szumie muszelki. (...) Prawdziwym >>generatorem<< szczęścia w moim życiu okazała się też wdzięczność. Ona dziesięciokrotnie potęguje odczucie radości. Wdzięczność do siebie, do innych. Wdzięczność nawet za te najbardziej oczywiste rzeczy — za oddech, za słońce, za zmysły. Każdego dnia staram się znaleźć chwilę, by dziękować głęboko w sercu za wszystko, co tylko przyjdzie mi na myśl. Wdzięczność sprawia też, że zaczynam dostrzegać dużo więcej i widzieć życie z dnia na dzień coraz piękniejszym! Tak jakby mój umysł był już zaprogramowany na wyszukiwanie dobrych rzeczy. To jest uzależniające! Dziękuję za to, że jestem tu, gdzie jestem. Dziękuję za każdy dzień. Dziękuję za moją wewnętrzną siłę, ale też za każdą słabość, która uczy mnie czegoś nowego. Dziękuję za radość, miłość, przyjaźń i wszystkie inne bogactwa codzienności. Dziękuję, że jestem. — Magdalena Hanik"* Ćwiczenie: Bądź swoją najlepszą przyjaciółką "Każda z nas od czasu do czasu przeżywa trudne chwile, które powodują, iż czujemy się przytłoczone sytuacją i tracimy wiarę w swoje możliwości. Czasami bywa tak, że nasze trudności i przeżywane emocje czy uczucia nie spotykają się ze zrozumieniem otoczenia, a co za tym idzie — nie otrzymujemy wsparcia, jakiego potrzebujemy. W takiej sytuacji mam dla Ciebie proste i zaskakujące ćwiczenie: Wyobraź sobie, że jesteś swoją najlepszą przyjaciółką. Wyobraziłaś sobie? A teraz weź kartkę papieru i napisz do siebie list jako najlepsza przyjaciółka. Zdaję sobie sprawę z tego, że ta propozycja może wydawać się dziwna, ale jest bardzo skuteczna. Bo jak pisze do nas najlepsza przyjaciółka? Pisze językiem pełnym ciepła i wsparcia oraz pozwala spojrzeć na sytuację z innej perspektywy. Zatem: bądź swoją najlepszą przyjaciółką! Do dzieła!" * Fragment pochodzi z książki M. Czmochowskiej, K. Nawój "Dziennik DOBREGO ŻYCIA" POWIĄZANE POSTY: Rachunek wystawiony przez życie Jestem kobietą POLECAMY:
RACHUNEK WYSTAWIONY PRZEZ ŻYCIEStraty życiowe, smutek, samomiłośćZnałyśmy się z krótkiej rozmowy telefonicznej i smsów, które do siebie wysyłałyśmy. Tego dnia miałyśmy się z Anią po raz pierwszy spotkać w realu. Zobaczyłam piękną kobietę, która wyróżniała się wśród innych osób urodą, ale i pewnego rodzaju ciężkim do zdefiniowania blaskiem. Gdy siedziałyśmy już naprzeciwko siebie i mogłam spojrzeć w jej oczy, widziałam ogrom cierpienia, ale też niezwykłą siłę, którą może mieć tylko ten, kto bardzo dużo w życiu przeszedł. Pamiętam dzień, w którym Karol opowiadał mi o tym, jak musiał poinformować swoją ośmioletnią córeczkę o śmierci jej mamy. Nie mogłam powstrzymać łez i pomimo że minęło już ładnych parę lat, na wspomnienie tamtej opowieści czuję wzruszenie. Z dnia na dzień ten młody człowiek musiał stać się matką i ojcem. Roczne i ośmioletnie dziecko - to nie lada wyzwanie dla mężczyzny, wielka odpowiedzialność, a w sercu potworny, rozdzierający ból i tęsknota za ukochaną żoną. Nie wierzyła, że przegra tę walkę. Zawsze szedł przecież odważnie przez życie i szczęście mu sprzyjało. Wytrwały, pracowity i niesamowicie utalentowany. Informację o chorobie przyjęli z niedowierzaniem. A potem zaczęła się nierówna walka. Kolejne bitwy wygrywał. Mówił, że ma dla kogo walczyć. Ale łatwo nie było. Ela wierzyła do końca. Przecież zawsze uważała, że jej najdroższy syn był dzieckiem szczęścia. Czy teraz, gdy tym szczęściem dzielił się z ukochaną żoną i dziećmi, musi wyrównać rachunek wystawiony przez to krótkie życie? „Mój smutek… (…) Wybrzmiewał we mnie długie tygodnie, śpiewał do ucha podczas każdej wizyty na cmentarzu. Przestałam z nim walczyć, poddałam mu się całkowicie. Mówił do mnie, choć nie chciałam go słuchać: << Muszę tu być. Jestem ci potrzebny. Wiem, że to boli, a ty wiesz, że tak ma być. Nie chcę cię zniszczyć, chcę, żebyś wypłakała z siebie wszystko. Więc płacz, dziewczyno! Niech z każdą twoją łzą wyleje się gniew, który w sobie nosisz; na niesprawiedliwość (…) Wylej z siebie pretensje do lekarzy, do świata, że nie znalazł jeszcze skutecznego lekarstwa. Wypłacz tęsknotę i złość. Jestem SMUTKIEM. Jestem tym, który przeprowadzi cię łagodnie przez cały ten proces, aż nadejdzie dzień, w którym przestaniesz widzieć tylko chmury, a znowu zobaczysz słońce i uśmiechniesz się do siebie. Odejdę, kiedy poczuję, że jesteś gotowa na to, żeby przyjąć w siebie spokój i uczucie spełnienia, kiedy pogodzisz się z tym, co się stało. I odwiedzę cię nieraz, gdy będziesz chciała wypłakać ból po kimś, kto źle cię potraktował, po kimś, kto miał kochać, a zostawił, po kimś, kto obiecywał, a częstował cię tylko pustosłowiem. Pomogę ci się oczyścić, obmyć z żalu i złości. Dlatego proszę, przyjmuj mnie z otwartymi ramionami >>”.* Trójka bliskich mi osób przeszła i przechodzi przez tunel w którym ciężko, a wręcz niemożliwe jest, by dojrzeć promienie słońca. Będąc w nim, człowiek zapomina o tym, że można żyć beztrosko, że można wierzyć w piękne dni, snuć plany, śmiać się i mieć nadzieję. I pomimo że z tego tunelu jest wyjście, to droga przez niego prowadząca jest ciemna i niezwykle bolesna. Ale człowiek wychodząc z niego, gdy światło boleśnie dotknie jego oczu, jest już zupełnie inny. Tak jakby przejrzał na nowo. Czy staje się bardziej twardy, czy może mniej ufny? Gdy powiedziałam Ani, że po tym, czego doświadczyła, tracąc najdroższą pięcioletnią córeczkę, nic już gorszego nie może się zdarzyć i to stanowić będzie jej moc, odpowiedziała mi, że podobnie sądziła, gdy mając 15 lat, traciła ukochaną mamę. Ale ja wiem, że ona pomimo kruchości, jest twardą i niezwykle silną kobietą. I podobnie jak Karol i Ela potrafi dostrzegać wartości życia, które dało jej bolesną lekcję. Lekcję, która tę trójkę wiele nauczyła. Pokazała, co w życiu jest ważne i za co należy być wdzięcznym każdego dnia, ponieważ nic nie jest nam dane na zawsze. Oni stali się bardziej uważni, mniej małostkowi, bardziej wrażliwi na krzywdę i ból drugiego człowieka. Zaczęli doceniać to, co dla wielu osób jest zwykłe i normalne - drobne rzeczy i relacje z innymi. Zrozumieli też, jak ważna jest miłość i szacunek do samego siebie, do osoby, która będzie z nimi na zawsze, do końca. Ten pobyt w tunelu, to czas w którym świat się dla nich zatrzymał, dzięki czemu znaleźli wewnętrzną siłę, która nauczyła ich nowych rzeczy o samym sobie. „Bo ludzie mogą tu być na ułamek sekundy, kilka dni bądź lat. Nie mam pewności, że będą przy mnie na zawsze, ale mam pewność, że zawsze mogą ode mnie odejść. I ja też mogę odejść. A czasem wręcz muszę. I na zawsze mam tylko siebie. Moja samomiłość to jedyna miłość, która nie umiera. Jedyna miłość, która wciąż świeci po zachodzie słońca. Jedyna miłość, która zostaje. I zawsze na rozstaju dróg zostanie tylko ona, bo to ona jest moją siłą. Bo dzięki niej wiem, że sama wybieram, komu pozwolę się chwycić za rękę i serce. I że jeśli ten ktoś nie zostanie, to świat się nie skończy. Bo dzięki niej wiem, że nigdy nie jestem sama, bo mam siebie. To najpiękniejsza pewność, jakiej mogłam dotknąć, najpiękniejsza pewność, jakiej mogłam doświadczyć.” W psychologii uważa się, że strat doświadczamy już od momentu urodzenia. Odcięcie pępowiny jest pewnego rodzaju symbolem strat, które będziemy ponosić przez całe życie, które będą bolesne, ale dzięki nim będziemy zyskiwać coś nowego. Strata niesie ze sobą zagrożenia (czasem przekracza nasze możliwości i powodować może trudności psychiczne utrudniające normalne funkcjonowanie), ale też stawia przed nami nowe szanse, pozwala nam wejść na wyższy poziom wewnętrznego rozwoju. Lekcje, które przynoszą nam życiowe straty, są chyba najdotkliwsze ze wszystkich. Ale pamiętać musimy, że choć nie jest to łatwe w momencie, gdy grunt usuwa nam się spod nóg, a serce pęka z bólu, to w ogólnym rozrachunku ostatecznie zwykle straty będą bilansowały zyski. Będziemy tracili jedną wartość, by zyskać nową. Aczkolwiek w chwili rozstania z pierwszą miłością, podczas wyprowadzki z domu rodzinnego, utraty pracy, śmierci osoby bliskiej, ból bywa przeogromny. I zwykle dużo czasu musi upłynąć, zanim się z nim pogodzimy. Zanim pustka zostanie wypełniona, a my nauczymy się żyć w innej rzeczywistości. Aby to nastąpiło, musimy przede wszystkim być pewni jednego, że to, co jest stałe i czego nie utracimy, to my sami. Każdą pustkę możemy wypełnić byciem ze sobą, gdyż my nigdy siebie nie opuścimy. Do refleksji na temat wpływu strat na nasze życie zainspirowała mnie lektura książki „Dziennik życia”. Jej autorki Karolina Nawój i Magdalena Czmochowska zabierają Czytelnika w podróż do Krainy Spokoju, gdzie można, jak piszą autorki, odpocząć od zgiełku świata, spalin i hałasu i odnaleźć miłość, miłość, przede wszystkim do samego siebie, odwagę i moc spełniania marzeń. W dwunastu rozdziałach uczą nas między innymi wyznaczania celów, samoakceptacji, pewności siebie, miłości, wdzięczności, szacunku, siły, bezinteresowności, ciekawości, odwagi, szczęścia, kobiecości, nostalgii, przyjaźni. Książka ma formę dziennika - planera, której współautorem jest każda z nas - czytelniczek. Egzemplarz, który trzymamy w ręku jest jedyny i niepowtarzalny. Jest bogaty w tabele marzeń, plany na tydzień i miesiąc, praktyczne ćwiczenia, ale również zawiera miejsce, które można przeznaczyć na nasze notatki. Atutem książki jest oprawa graficzna, bogata w piękne, kolorowe, a zarazem ujmujące swoją naturalnością fotografie. Lektura dziennika stanowiła dla mnie niezwykłą podróż, którą autorki obiecywały na pierwszej jej stronie. Zmusiła mnie do refleksji, przemyśleń, powrotu do przeszłości, spojrzenia w przyszłość i zatrzymania się z radością, miłością i wdzięcznością w miejscu, w którym dzisiaj jestem. „Dzisiaj wiem, że szczęście można znaleźć w łyku dobrej herbaty. Można je znaleźć w uśmiechu przyjaciela, w promyku słońca tuż po ulewie. W zasypianiu w świeżej pościeli, w tym, że już nastał sezon na truskawki. W zapachu lasu, w uczuciu stóp zapadających się w piasku, w uśmiechu dziecka w tramwaju. W głosie bliskiej osoby, która dzwoni, żeby zapytać, co słychać. W błękicie nieba, przypiekającym słońcu pierwszego dnia wiosny, w intensywnym kolorze maku. W zapachu na rogu piekarni, w ciepłej kąpieli po ciężkim dniu, w przygotowywaniu posiłków dla bliskich. W pełni księżyca, rosie na trawie, ulubionej piosence w radiu, szumie muszelki. Ale żeby to wszystko dostrzec, trzeba umieć się zatrzymać, być obecnym. Wcześniej pędziłam każdego dnia, gnałam do przodu co sił, wierząc, że gdzieś tam na końcu tego wyścigu czeka na mnie nagroda. Teraz wiem, że swoją nagrodę można znaleźć każdego dnia, w każdej chwili. Trzeba się tylko otworzyć na doświadczanie i doceniać najmniejsze rzeczy, gesty, bo to właśnie one są cegiełkami, które budują rzeczy wielkie.”* * Magdalena Czmochowska, Karolina Nawój "Dziennik DOBREGO ŻYCIA" ** Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. POLECAMY:
Poniżej do pobrania i wydrukowania :)
POLECAMY:
KRYZYS WIEKU ŚREDNIEGOZdrada.Biura detektywistyczneBaśka… Pięćdziesięciolatka, której niejedna kobieta mogłaby pozazdrościć. Ustabilizowane życie, czyli kochający mąż, studiujące dzieci, dom, dwa samochody, co roku wakacje zagraniczne. Długo by można było wymieniać to wszystko, co było solą w oku innych kobiet. O takim życiu marzą młode małżeństwa, które ledwie wiążą koniec z końcem, a malutkie dzieci, będące co prawda wielkim szczęściem, w pakiecie zapewniają nieprzespane noce, kolki, różyczki, świnki i inne atrakcje, po to, by z przytupem wkroczyć w wiek dorastania, doprowadzając rodziców do stanów nerwicowych albo przedzawałowych. Te młode małżeństwa śnią o spokoju, ale gdy ten upragniony czas nadchodzi, nie zawsze potrafią się nim cieszyć. Dojrzała miłość. Osobiście kojarzy mi się z odpowiedzialnością, troską, zwróceniem w kierunku drugiej osoby, ale nie po to, by zapomnieć o sobie, ale po to, by wzajemnie się wzbogacać. Radość, szczęście, zrozumienie, dostrojenie i współgranie. Ludzie, którzy przeszli ze sobą przez liczne życiowe burze i dotrwali razem do tak zwanego wieku średniego, mogliby czuć się jak w raju. Tak mogła czuć się Basia z Tomkiem, ale… Historie takie jak ta, sądziłam, że mogą być tylko kanwą scenariuszy filmowych, a jednak… Nie zapomnę tego spotkania. Tomek był roztrzęsiony, nie kontrolował emocji. Baśka… trudno powiedzieć, czy zawstydzona. Raczej próbowała udawać, że nie wie, po co ta cała afera. Po co mąż zatrudnił detektywa. Czy można w tym wypadku mówić o zdradzie? Oceńcie sami? „Wydawało mi się, że już mnie nie kochasz. Czułam się jak szara myszka. Byłam niedowartościowana. Szukałam podziwu i zainteresowania.” Takie padły słowa. To, czego podobno nie znalazła w związku, dał jej znajomy z Internetu. Mówiła, że to była tylko zabawa. Coś niewinnego, co ją po prostu wciągnęło i przybrało dość szybki obrót. Bardzo śmiałe maile. Być może w realu nawet z mężem na takie rozmowy by sobie nie pozwoliła. A po drugiej stronie monitora siedział mężczyzna, który „wkręcał” ją w tę grę, dając w zamian słowa, które lały się jak miód na jej serce. Gdyby nie biuro detektywistyczne do którego zgłosił się Tomasz, nie wiadomo, jak by się to wszystko potoczyło. Czego brakowało Basi u boku kochającego męża? Co było bodźcem do rozpoczęcia tej znajomości? Jaka potrzeba tej kobiety była niezaspokojona w małżeństwie? A może było jej za dobrze? Zwykle mówimy o kryzysie wieku średniego u mężczyzn, natomiast nie tylko oni są skłonni do zdrady, a czasem do krótkotrwałych romansów mających ich dowartościowywać we własnych oczach. W wieku 40-50 lat nachodzi nas często refleksja dotycząca dotychczasowego życia. Robimy bilans i uzmysławiamy sobie, że przekroczyliśmy już półmetek. Są tacy którym ciężko pogodzić się z pierwszym siwym włosem i wszelkimi oznakami przemijającego czasu. Im niższe poczucie własnej wartości, tym trudniej to zaakceptować. Wyjścia są różne. Jedni próbują zatrzymać młodość, robiąc coś, na co sobie nigdy wcześniej nie mogli pozwolić, a co jest szalone np. zaczynają uprawiać sporty ekstremalne, zmieniają garderobę na bardziej krzykliwą, a inni mają kochanka/ę, w którego/ej zakochanych oczach będą mogli się przejrzeć. Te romanse stanowią, tak jak to było w przypadku Baśki, zaspokojenie z jednej strony potrzeby akceptacji, z drugiej wypełniają pustkę w życiu, o którym co prawda marzyło się przez lata, ale kiedy stało się teraźniejszością, zaczyna drażnić nas stagnacją. Są i tacy, dla których zdrada jest udowodnieniem samemu sobie, że jest się młodym. Fromm w książce „O sztuce miłości” pisał, że jest różnica między kochaniem a zakochaniem się. Kochamy drugą osobę, a zakochujemy się w sobie, wykorzystując tę drugą osobę jako narzędzie, pełni ona rolę lustra, gdyż w jej oczach pełnych zachwytu i uwielbienia możemy się przejrzeć, dowartościowując swoje ego. Mówi się co prawda, że kochance męża należy kupić kwiaty, gdyż niejednokrotnie zdrada w wieku dojrzałym umacnia związek. Z jednej strony osoba zdradzana widząc wracającego małżonka marnotrawnego, czuje się wybrana – „jednak do mnie wraca” (wypieramy myśl, że wygodny partner boi się stracić ułożone życie i ciepłe kapcie), a z kolei osoba zdradzająca wraca z poczuciem dowartościowania, gdyż współmałżonek czeka zwykle z otwartymi ramionami, a kochanek/a rozpacza. Dla jednych zdrada jest paradoksalnie kołem ratunkowym ich związku, ale dla większości wiąże się z wielkim upokorzeniem. Ta cena, którą przychodzi zapłacić, nie jest warta przelotnego romansu, nie jest warta podbudowania własnego ego. Widziałam płaczącego i bezsilnego mężczyznę. To koszt zdrady, niekoniecznie fizycznej, która powoduje ból, rozdarcie wewnętrzne, poczucie krzywdy. Pomimo niekiedy wielkiego miłosierdzia osoby, którą stać na wybaczenie, nie jest to proste. Przebaczenie wymaga czasu, to proces. Sama obserwowałam jak Tomek mówiący, iż wybacza, za moment szamotał się, walczył ze swoimi emocjami, wypytywał, wypominał. Pomimo chęci wybaczenia bardzo cierpiał. Takie są koszty… A miłość dojrzała mogłaby być taka piękna… * Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. POLECAMY:
CIESZMY SIĘ Z MAŁYCH RZECZYBiuro detektywistyczneZdjął kurtkę i niedbale rzucił ją na fotel. Wszedł do pokoju chłopców. Spojrzał na dwie jasne czuprynki i stópki wystające spod kołderek. Na sofie z książką w ręku spała Nastka. Podszedł cichutko i ucałował ją w czoło. Przebudziła się nagle, a on spojrzał głęboko w jej piękne oczy. W ich błękicie zakochał się dziewięć lat temu. Ile czasu minęło i ile wydarzyło się od ich pierwszego spotkania… Jaką ilością dobra, szczęścia, uśmiechu obdarowywała go każdego dnia. Leszek ucałował żonę i westchnąwszy uświadomił sobie, że szczęście, którego doświadcza, należy pielęgnować każdego dnia. Czy zdaje sobie z tego sprawę na co dzień? Czy może wydarzenia ostatniego tygodnia uświadomiły mu, jakie piekło ludzie potrafią sobie w życiu zgotować? Ręce zadbanej drobnej brunetki trzęsły się, gdy przekroczyła próg firmy detektywistycznej. Ze łzami w oczach opowiadała o historii swojego małżeństwa, a w zasadzie o ostatnim roku i podejrzeniach, które narastały w niej z każdym dniem. Mąż często wyjeżdżał w delegacje. Ona zostawała z dziećmi, dbałą o dom, pracowała zawodowo i zawsze z uśmiechem na ustach i ciepłą kolacją czekała na niego z utęsknieniem. Bożena robiła wszystko, by zawsze był perfekcyjnie spakowany, by prezentował się na spotkaniach służbowych elegancko i z klasą. Pamiętała słowa swojej babci, która często jej powtarzała: „Pamiętaj, mąż jest wizytówką swojej żony.” Długo żyła w niewiedzy… Może zgubiła ją naiwność, a może oceniała męża przez pryzmat własnej uczciwości. Drobiazg spowodował, że zaczęła nabierać podejrzeń, a potem już tylko jej życie rozsypywało się jak domek z kart. Wysoka zielonooka germanistka swoją postawą pokazywała pewność siebie. Widać było, że wiele w życiu przeszła, ale to tyko ją wzmocniło i zahartowało, a ona już nigdy nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać. A na krzywdę wyrządzaną dziecku była szczególnie wrażliwa. Po rozwodzie zarówno Oliwia, jak i jej były mąż ułożyli sobie na nowo życie przy nowych partnerach. Mąż z kolejnego związku miał dwójkę dzieci, ale o widzenie z pierworodnym walczył z całych sił, wylewając w sądzie morze łez i przekonując o swojej wielkiej miłości i tęsknocie. Niestety w praktyce spotkania z dzieckiem przebiegały w sposób daleki od ideału. W nowej rodzinie i nowym domu nie było miejsca dla chłopca. Ojciec zabierał go w piątek po szkole, szli na pizzę, a później odwoził syna do swoich rodziców, gdzie chłopiec spędzał czas do niedzielnego popołudnia, w które „stęskniony tata” przyjeżdżał, by odwieźć go do matki. Gdyby nie pomoc detektywa z żony zrobiłby osobę szukającą pretekstu do zaczepki, a z syna osobę skłonną do konfabulacji. Znajomy namówił Romana do skierowanie sprawy do biura detektywistycznego. On sam nigdy by na to wpadł. Powtarzał zawsze, że zrobi wszystko, by dzieci wychować i wykształcić, choć jako samotnie wychowującemu ojcu nie było łatwo. Ale nie poddawał się. Był ojcem i matką, pracował, prowadził dom, dbał o dzieci, jak tylko potrafił. Pomimo iż im się nie przelewało, robił wszystko, by dzieciom niczego nie brakowało. Żona odeszła, gdy dziewczynki były malutkie. Jak napisała w liście pożegnalnym - małżeństwo i rodzicielstwo przerosły ją. Zajęła się karierą i młodszym partnerem, gdyż musiała, jak to często podkreślała, nadrobić beztroski czas młodości, który drastycznie przerwało macierzyństwo. Kobieta nie tylko nie chciała uczestniczyć w życiu córek, ale robiła też wszystko, by nie płacić na ich utrzymanie. Była osobą niedojrzałą i nieodpowiedzialną. Gdy wystąpiła o obniżenie i tak niewielkich alimentów, znajomi Romana kiwali ze zdumieniem głowami, a ci, którzy widywali ją przypadkiem, nie kryli słów oburzenia - luksusowy samochód, modne ubrania, wakacje za granicą. Ona Boga się nie boi – powtarzali ludzie, a Romek twierdził, że o ile sił starczy, da radę, by samodzielnie utrzymać i wychować córki. Ale posunięcie matki dziewczynek przedstawiającej w sądzie zwolnienia od psychiatry i zaświadczenia poświadczające, że jest bezrobotna, spowodowały, że w końcu przejrzał na oczy i poprosił o pomoc detektywa. Leszek tuląc w ramionach żonę i z czułością przeczesując jej włosy między pacami, myślał o tym, jak wielkim jest szczęściarzem. Nie zdawał sobie wcześniej sprawy, że praca detektywa, o której tak bardzo marzył, już w pierwszym tygodniu da mu cenną lekcję. Myśląc o Bożenie, Oliwii i Romanie, uświadomił sobie, że warto cieszyć się z małych rzeczy, codziennych chwil, uśmiechu dzieci, spojrzenia żony - bo te z pozoru drobiazgi z których składa się życie, nie mają wartości, one są po postu bezcenne. * Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób ** Tekst powstał przy udziale Biura Detektywistycznego Umbra POLECAMY:
|
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
|