NAUCZYCIELE BLISKOŚCiWpływ relacji z dzieciństwa na związkiW domu rodzinnym kształtowane są postawy człowieka. W nim dziecko doświadcza pierwszych kontaktów z ludźmi, nawiązuje niezwykle istotne relacje z rodzicami, które mają ogromny wpływ na to, jak będzie sobie radziło w związkach przez całe życie. To w domu rodzinnym uczy się bliskości, uczy się nie tylko brać, ale i dawać uczucia. Nie zawsze ten naturalny proces przebiega bez zakłóceń. Niekiedy ta więź pomiędzy rodzicem a dzieckiem jest słaba, bądź nie ma jej wcale. Wówczas dziecko ma silną potrzebę bliskości, lgnie do ludzi, ale jednocześni się ich boi. Z kolei nadmiar więzi będący efektem zaborczej miłości rodzica nie pozwala dziecku dorosnąć w sensie emocjonalnym. Dlatego pomimo upływu lat wciąż pozostaje emocjonalnym dzieckiem - jest zależne i pozbawione umiejętności podejmowania decyzji. Relacje pomiędzy rodzicami a dzieckiem odgrywają ważną rolę w późniejszych relacjach z partnerem, o czym pisałyśmy w poście „JAK MOGĄ ISTNIEĆ?” Zachowania ludzi w związkach są bardzo często konsekwencją tego, co zadziało się w dzieciństwie. W związku ludzie zaspakajają bowiem swoje często nieuświadomione potrzeby. Osoby, które w domu rodzinnym nie doświadczyły ciepła i miłości, które czuły, że nic nie są warte, mogą szukać partnerów, którzy są dla nich otwarci, empatyczni, gotowi do poświęceń, jak to było w przypadku bohaterów postu – Kamili i Staszka. Doświadczenia bowiem z dzieciństwa są głęboko i mocno zakorzenione. Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje, - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
JAK MOGĄ ISTNIEĆ?Wpływ relacji z dzieciństwa na związki „Dnia bym nie wytrzymał z taką babą!” - Igor najwyraźniej był zdegustowany postawą Kamili. Parę godzin spędzonych w towarzystwie znajomych spowodowało, iż nie pierwszy raz docenił swoją żonę. „Widziałaś, jak łypała okiem na tego kelnera. Chora kobieta. A ten głupi Staszek tańczy, jak ona mu zagra. Koszmar!” Karolina nic nie powiedziała. Była niezwykła osobą. Każdego zawsze starała się tłumaczyć. Wszystkich próbowała zrozumieć. To dzisiejsze spotkanie też było wynikiem jej wyjątkowej empatii. Kamila nalegała, a Karolina nie chciała, by czuła się odepchnięta, tym bardziej, że zdawała sobie sprawę, iż znajomi z roku na rok odsuwali się od tej „dziwnej” - jak określali - pary. Są mężczyźni tańczący wokół swoich pań, których wymagania i roszczenia rosną z dnia na dzień. Wpatrzeni w te, których z kolei wzrok podąża za innymi mężczyznami. Biegający z zakupami, gotujący obiadki, przynoszący kwiaty, zarabiający na pierścionki z brylantem. A one… krytykujące ich, ośmieszające w towarzystwie. Dlaczego kobiety pokroju Kamili zachowują się w ten sposób? Otóż, te złośliwości, docinki i pogarda to przeniesienie własnej frustracji, swojego niskiego poczucia wartości przez osoby o osobowości histerycznej na partnera, którego z premedytacją poniżają. Najczęściej to zachowanie jest konsekwencja tego, co zadziało się w dzieciństwie tych kobiet. Osoby bowiem, które w domu rodzinnym nie doświadczyły ciepła i miłości, które czuły, że nic nie są warte, mogą szukać partnerów, którzy są dla nich otwarci, empatyczni, gotowi do poświęceń. Gdy ci otwierają swoje serca, są poniżani, krytykowani, wyzywani od nieudaczników, gdyż histeryk chce, by poczuli się tak, jak oni w dzieciństwie. Kobiety o osobowości histerycznej są dominujące, nadmiernie emocjonalne, a ich głównym celem jest bycie w centrum zainteresowania. W stosunku do mężczyzn są uwodzicielskie i prowokujące, nieustannie dbają o własny wygląd i używają go jako środka, za pomocą którego starają się zwrócić na siebie uwagę. W sposób teatralny i przesadzony wyrażają swe emocje, są bardzo podatne na sugestię, na przykład łatwo poddają się wpływom innych ludzi lub sytuacji. Jak takie związki mogą istnieć? Dlaczego mężczyznom takim jak Staszek brakuje odwagi, by przeciwstawić się kaprysom histeryczek? Czy poniżani, wyśmiewani mężczyźni nie mają siły, by odejść? Co trzyma ich przy tych, z którymi inni dnia by nie wytrzymali? Wielu mężczyźni podobnych do Staszka w dzieciństwie było uwielbianych przez swoje matki, które były wpatrzone w synów i rozpieszczały ich do czasu dojrzewania. Matka Staszka widziała w nim ósmy cud świata, póki na świat nie przyszła mała księżniczka - siostrzyczka chłopca o czternaście lat od niego młodsza. Swoją miłość matka przelała na córkę, odtrącając pryszczatego nastolatka, jak go wówczas zaczęła nazywać. Staszek wchodząc w dorosłe życie, poszukiwał partnerki, o której względy mógł walczyć. Chciał swoje potrzeby przelać z matki na kobietę swojego życia. Staszek nie przez przypadek wybrał Kamilę, kobietę, którą trzeba było zdobywać, która nim gardziła, pomiatała, a on udowadniał, że zrobi wszystko, by zasłużyć na jej uczucie. Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
BĄDŹMY DLA SIEBIE DOBRZYNasz wewnętrzny głosPamiętam doskonale nasze pierwsze spotkanie. Nie sposób było nie zauważyć jej naturalnego piękna. Była osobą wyjątkowej urody, ale nie zdawała sobie z tego zupełnie sprawy. Nie była to niestety tylko skromność. Od pierwszej chwili, gdy przyszła do mojego gabinetu, Krysia przepraszała, że żyje i miała do siebie o wszystko pretensje. Nie mówiła o faktach, nie oceniała męża tyrana, nie oskarżała go, ale we wszystkim upatrywała swoją winę.
Michała wszyscy podziwialiśmy za pracowitość, prawdomówność i odwagę. Był perfekcjonistą na każdym polu. Wszystko, co zaczynał robić, zawsze doprowadzał do końca. Ale nie potrafił docenić swojego wysiłku, ciągle siebie obwiniał i porównywał z innymi. Martyna bardzo krytycznie oceniała swój wygląd. Wciąż dążyła do perfekcji. Drakońskie diety, mozolne ćwiczenia i wieczne niezadowolenie. Dzień zaczynała od pretensji w stosunku do samej siebie i kończyła negatywnymi informacjami, które kierowała pod swoim adresem. I tak od rana do wieczora. Z niczego, co robiła i jak wyglądała, nie była usatysfakcjonowana. Wewnętrzny krytyk… Nieodłączny towarzysz Krysi, Michała i Martyny. Te trzy osoby borykały się z problemami i wyzwaniami osobistymi, nosząc w sobie przytłaczający ciężar samokrytycyzmu. „Zupełnie jakby mieli w środku bezwzględnego, surowego sędziego, którego praca polega na krytykowaniu, potępianiu i karaniu ich za niedoskonałe myśli, uczucia i działania”.* Czy w tych osobach nie odnajdujecie siebie? Ile razy w ciągu dnia zajmujecie się krytykowaniem, ocenianiem i punktowaniem własnej osoby? Jak często karcicie się za wygląd, działania, osiągnięcia, z których wiecznie jesteście niezadowoleni? Czy potraficie na nie uczciwie odpowiedzieć? Czy dostrzegacie, że ten „wewnętrzny nieprzyjaciel” bywa „nieugięty, niestrudzony, bezwzględny, obwiniający, narzekający, nigdy nieusatysfakcjonowany, wszystkowiedzący, kontrolujący, porównujący, wymagający, zamartwiający się, starający się zadowolić innych”?* Jak często mówicie do siebie „nie jestem wystarczająco dobra”, „co oni o mnie pomyślą?”, „to się nie uda”? Krysia, Michał i Martyna nie zdawali sobie sprawy, że ich stosunek do samego siebie i relacje z innymi ludźmi były uwarunkowane przeżyciami z dzieciństwa. Negatywne przekonania i emocje wykształciły tak zwane strategie obronne, między innymi wycofanie, dążenie do perfekcji, krytykę i kontrolę. Dlaczego tak się stało? Ponieważ bardzo często nasz głos wewnętrzny jest głosem sfrustrowanego rodzica, który poniżał; zestresowanego nauczyciela, który krytykował; a czasem znerwicowanej sąsiadki, która wiecznie zastraszała. Ten krytyczny, oceniający, poniżający głos stał się w końcu naszym głosem wewnętrznym. Zastanówcie się przez chwilę, jak zwracacie się do siebie w myślach, gdy spotka Was porażka? Czy umiecie dać sobie wewnętrzne wsparcie? Czy potraficie zwracać się do siebie z czułością, delikatnością i zrozumieniem? Czy może Wasza mowa wewnętrzna jest tylko przepełniona pretensjami i wyrzutami? Czy to jest wewnętrzny przyjaciel, czy wróg? Pamiętajcie, że nigdy nie jest za późno, by zaopiekować się swoim wewnętrznym dzieckiem, które potrzebuje spokoju, miłości, współczucia. Być może rodzice nie potrafili Wam tego ofiarować, być może nie znalazł się na Waszej drodze ktoś, kto umiałby pokazać, ile jesteście warci. Ale uwierzcie, że zawsze jest dobry czas na to, by nauczyć się bycia dla siebie przyjacielem, który doda otuchy, zrozumie i pomoże uwierzyć w swoje możliwości. Należy tylko skończyć z krytyczną mową wewnętrzną. Zamienić zwroty: „Nie dam rady”, „Nic nie umiem”, „Jestem do niczego”, na zwroty podtrzymujące na duchu, doceniające trud i wysiłek, motywujące do działania. Przeszłość wpływa na teraźniejszość, ale nie możne warunkować naszego życia. Bądźmy dla siebie dobrzy i skorzystajmy z poniższej metafory zawartej w książce Briana Almana. „Kiedy prowadzisz samochód, kiedy siedzisz za kierownicą patrząc przed siebie, od czasu do czasu zerkasz w lusterko na miejsce, w którym byłeś. Tak więc kiedy jedziesz samochodem, trochę tak jak w codziennym życiu, przyszłość jest zawsze przed tobą, przeszłość jest zawsze za tobą, a ty jesteś tu, w tej chwili, w teraźniejszości, trzymając obie ręce na kierownicy. Kiedy idziesz przez życie w ciągłym skupieniu na tym, co wydarzy się na drodze za dwa lub trzy kilometry, za tydzień albo w przyszłym miesiącu, za bardzo wybiegasz w przyszłość, wówczas nie dostrzegasz tego, gdzie jesteś teraz i popełniasz dużo błędów. Jeśli bezustannie myślisz o przeszłości i gapisz się w tylne lusterko, nie widzisz tego, co jest tuż przed tobą i ciągle się z czymś zderzasz. Tak jest przy prowadzeniu samochodu i tak samo jest w życiu. Przyszłość jest zawsze przed tobą, przeszłość jest zawsze za tobą, a ty jesteś zawsze w chwili obecnej, trzymając obie ręce na kierownicy. Możesz przypomnieć to sobie za każdym razem, kiedy prowadzisz. Podobnie w życiu, ilekroć przytłacza cię przyszłość albo wydarzenia z przeszłości możesz przypomnieć sobie, że mądrze jest przewidywać, co może się zdarzyć na drodze, ale musisz przy tym pamiętać, że to będzie dopiero za dwa lub trzy kilometry, w przyszłości. I warto zerknąć w lusterko od czasu do czasu, ale nie można się na nie gapić cały czas. Jesteś więc tu, w teraźniejszości, przyszłość jest przed tobą, przeszłość za tobą. Im bardziej zaakceptujesz swoje obecne życie, takie, jakie jest teraz, im bardziej potrafisz żyć chwilą obecną – nawet jeśli jest to chwila wyzwania – tym więcej szczęścia i wolności poczujesz.”* *Brian Alman "Twój wewnętrzny głos" ILE MOŻEMY STRACIĆ?Konsekwencje życiowych wyborówBasia
Życie dało mi po tyłku. Gdybym przed laty nie spotkała na mojej drodze Ciebie, nie dałabym rady przejść przez piekło, które zgotował mi los. Zawsze czekałam na ten moment, byś mógł dowiedzieć się, ile zawdzięczam miłości, którą mnie wówczas obdarzyłeś. Roma „Wyobrażała sobie dom z ogródkiem pełnym kwiatów, które wiosną, wraz z podmuchem wiatru, przynosiłyby do jej kuchni zapach natury. Słyszała głosy dzieci i ujadanie psa, i czuła w ustach smak czarnej kawy wypijanej o poranku. Wszystko było takie, jak chciała. Miała niemal pewność, że plan jej życia się ziści. Będzie lekarzem, matką, żoną, przyjaciółką, córką – wymieniała w myślach role, nie zastanawiając się nad ich kolejnością w hierarchii ważności (…) Każdy jest kowalem swojego losu – tak zawsze powtarzał dziadek. Ona wiedziała, czego chce, i nie zamierzała tracić z oczu swojego celu. Jechała w świat, by wziąć od niego to, co jej się należy. Przymknęła oczy i pod powiekami, bezwstydnie i bezkompromisowo, ujrzała siebie przyodzianą w biały lekarski kitel. Wiedziała, że nie cofnie się przed niczym. Osiągnie sukces.” Basia Jesteśmy już innymi ludźmi, ale ja zachowałam Twój obraz w swoim sercu. Dzięki Twojej miłości, która została ze mną nawet wówczas, gdy nie byłeś już przy mnie, dałam radę zmierzyć się ze wszystkimi przeciwnościami losu. Zawsze sobie powtarzałam, że nie jestem sama, że Ty jesteś ze mną. Wiedziałam, że gdybyś miał pojęcie, jak cierpię… Roma „Zaczęła dygotać z zimna. Przypomniała sobie moment, kiedy to pierwszy raz wywróciła się na rowerze i zdarła do krwi kolana. Przypomniała sobie również, jak chorowała na ospę i jak po raz pierwszy w życiu nauczyciel matmy całkowicie nieuczciwie wstawił jej jedynkę, niby za ściąganie. Smutek i ból, jakiego doznała w trakcie tych trzech sytuacji, nie dorównywał w żadnym stopniu tej jednej, w której centrum znajdowała się właśnie teraz. Miała to potraktować jako lekcję? Lekcję czego? Poczuła się mniejsza od ziarenka piasku na opustoszałej plaży i samotna bardziej niż przywiązany do drzewa niechciany pies.” Basia Przez te wszystkie lata byłeś ze mną… Może wydawać się to paradoksem. Parę miesięcy to ja byłam dla Ciebie całym światem, ale nie umiałam tego docenić. A potem Ty zostałeś przez wszystkie lata w moim życiu, pomimo że byłeś bardzo daleko. Traktowałam Ciebie jak swojego Anioła Stróża. Roma „Kim była? Kiedy ostatni raz zadała sobie to pytanie i odpowiedziała na nie szczerze? W pogoni za dobrym życiem, zgubiła i pogrzebała swoje wartości.” Basia Wówczas byłam młoda i nie umiałam Ciebie pokochać. Patrzyłam nie sercem, tylko rozsądkiem, a on nie zawsze jest dobrym doradcą. A potem… Potem okazało się, że Twoja miłość stała się moim kołem ratunkowym. Bardzo chciałam Ciebie odszukać i powiedzieć Ci o tym. Ale bałam się, że to, co trzymało mnie w pionie przez te trudne lata, rozsypie się jak domek z kart. Minęło tyle lat… Możesz być już inną osobą. Nie jesteś już moim Jankiem sprzed lat. Nie wiem, jak możesz zareagować. Czasami lepiej zostawić obraz, jaki ma się gdzieś głęboko ukryty. Basia wytarła łzy, które spływały po jej policzkach. Odłożyła kartkę, na którą przelewała swoje myśli dyktowane przez serce. Decyzje życiowe, za które zapłaciła wysoką cenę… Roma „Nagle pomieszczenie wypełnił zapach, od wielu lat noszony przez Romę pod skórą. Zapach mężczyzny, z którym złączona niewidzialną pępowiną, niegdyś umierała i rodziła się na nowo. Wyprostowała się i wycelowała wzrok prosto w jego oczy. Wieki temu przeglądała się w nich z dumą. Iskra, jaka przeskoczyła między nimi, sprawiła, że jej włosy niczym pajęczyna oblepiły mu ramiona. Te właśnie ramiona popchnęły ją w stronę psychiatrii. Odruchowo zrobiła kilka kroków do tyłu, próbując wywalczyć sobie na pozór bezpieczną odległość. Przyłożyła do jego twarzy kalkę przeszłości, zauważając nieznaczne zmiany. Siatka zmarszczek tu i ówdzie tylko dodawała mu uroku. Gdyby nie przeszłość, rzuciłaby mu się na szyję i przywarła do niego na zawsze. Lecz nie mogła tego zrobić. To, co wydarzyło się kiedyś, teraz zakuło jej ciało w kajdany. Nie spotkali się przypadkiem gdzieś w mieście, a ona w zasadzie nie miała mu nic do powiedzenia. Nie mogła opowiedzieć mu czegoś o dzieciach, bo ich nie posiadała. Nie wiedziała też, co godnego uwagi mogłaby opowiedzieć o sobie.” Spełnione marzenia nie mają ceny. Pomimo że ktoś patrząc z zewnątrz uznałby, że nie opłacało się, nie było warto. Basia szła drogą, która wymagała wysiłku i wyrzeczeń. Ambitna, uparta perfekcjonistka, która ze swojego życia usuwała osoby mogące oddalić ją od upragnionego celu. Miłość, rodzina, dzieci nie wpisywały się w listę czynników, które mogłyby przybliżyć ją do momentu, w którym znajdowałaby się u szczytu góry, na którą zamierzała się wspiąć. Czy podejmowane przez nią decyzje były słuszne? Po latach zorientowała się, że cena, jaką przyszło jej zapłacić za życiowe wybory była bardzo wysoka. Dopiero po czasie zrozumiała, że będąc wierną swoim zasadom i krocząc swoją ścieżką, przeoczyła wiele życiowych szans, które dawało jej życie. Natomiast Roma – bohaterka książki „Tamta kobieta” Anny Niemczynow - dla osiągnięcia swojego celu wchodziła w role, których nigdy by się po sobie nie spodziewała. Stawała się osobą, o której po latach chciałaby zapomnieć. Człowiek w swoim życiu niejednokrotnie stoi przed różnymi wyborami. Wybór jednej z opcji niesie ze sobą stratę drugiej. Towarzyszy temu niepewność. Nigdy nie wiemy, ile możemy stracić? Ale najważniejsze, by w pogoni za własnym szczęściem nie zgubić siebie i być wiernym swoim wartościom. *Fragmenty pochodzą z książki Anny H. Niemczynow "Tamta kobieta", Wyd. Filia, 2020 TRZY KOBIETYRelacje. W co ludzie grają? UległaLila, Klara i Maja. Trzy kobiety, które łączy rola, jaką pełniły w życiu. Do niedawna były sfrustrowane, czuły się niedowartościowane, niedoceniane, widziały, że życie przecieka im pomiędzy palcami. Ale czy same tego nie chciały? Czy swoim zachowaniem nie sprowokowały innych do traktowania ich w ten sposób? Lila – szczupła blondynka. Niedoszła pani adwokat. Studia przerwała na czwartym roku, ponieważ w jej życiu pojawił się Kacper. Po urodzeniu synka miała powrócić na uczelnię, ale stało się inaczej. Mąż namawiał, by poczekała aż mały skończy rok, potem aż pójdzie do przedszkola. Dzisiaj Kacper ma szesnaście lat i wolny czas spędza z przyjaciółmi. A Lila została perfekcyjną panią domu. Pomimo iż stara się nie myśleć o swoich marzeniach i planach z przeszłości, z coraz większą złością patrzy na męża, który codziennie elegancki i pachnący wychodzi rano do pracy. On realizuje się zawodowo, pnie się po szczeblach kariery, jest dumny z dobrze wychowanego syna, ale i z pachnącego czystością i obiadem domu. A ona… Klara – niebieskooka brunetka. Bartek pojawił się w momencie, gdy bardzo potrzebowała bliskości. Jedynaczka z tak zwanego dobrego domu. Tata był znanym chirurgiem, mama zajmowała się domem. Nigdy niczego w sensie materialnym nie było jej brak. Piękny dom, modne ciuchy, zagraniczne wakacje. Gdy kończyła studia, w wypadku zginęli rodzice. Jedna chwila i jej świat rozpadł się na maleńkie kawałeczki. Wówczas pojawił się on – dobry, mądry, przedsiębiorczy. Przedsiębiorczy aż do granic przyzwoitości. Szybki ślub, a potem tańczyła jak on jej zagrał. Sprzedali majątek jej rodziców, a on zainwestował wszystko w firmę, którą prowadził. Obiecywał, że pomnoży pieniądze i za parę lat będą żyli, podróżując po świecie i odcinając kupony. Jaka wówczas była naiwna… Maja pamięta, że była zawsze najlepszą uczennicą. Uczyła się świetnie, zaliczała konkursy i olimpiady. Bez problemu dostała się na SGH. Miała ambicję, ale… Za namową przyjaciółki poszła wraz z nią do pracy w firmie, którą prowadziła ciocia Basi. Po dziesięciu latach robi wciąż to, co na początku swojej kariery, obserwując ciągłe awanse koleżanki. Dlaczego tego nie zmieni? Te trzy kobiety tak inne, a tak podobne do siebie. Wszystkie weszły w życiu w rolę tak zwanej uległej. Wolały na każdym kroku ustąpić, podporządkować się, a tak naprawdę pozwalać sobie wejść na głowę. Nie wyrażały swojego zdania, były ciche, spokojne, nieumiejące w żadnej sytuacji powiedzieć NIE. Dlaczego? Bo rola jaka pełniły, dawała też profity. Skoro nie odmawiam, ustępuję, inni powinni mnie darzyć sympatią. Granie biednego, słabego, to oczekiwanie od innych opieki, wsparcia i wzięcia odpowiedzialności. Lila, Maja i Klara – to osoby, które miały neurotyczną potrzebę miłości, potrzebę przynależenia do kogoś. Osoby te musiały czuć się potrzebne, doceniane i lubiane. Granie nieporadnego dziecka było sposobem na życie Klary, Mai i Lilii. Ta rola była rola wyniesioną z domu rodzinnego. Różne sploty wydarzeń spowodowały, że te trzy kobiety zaczęły dojrzewać i uległość zaczęła im dawać we znaki. Tym dorosłym kobietom zaczęło doskwierać bycie dzieckiem. Pomimo iż długa droga przed nimi, droga rozwoju i samorealizacji, prowadząca do osiągnięcia dojrzałości, zaczynają odczuwać spokój. Są szczęśliwe, odkrywając przyczynę swoich niepowodzeń i życiowych i frustracji, które doprowadziły do znienawidzenia świata, który podobno kochały. Chcesz mieć satysfakcjonujący związek? Dobrze rozumieć się ze swoim mężem, żoną? Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie:) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
POWIĄZANY POST: POLECAMY:
SZCZĘŚLIWA BEZ WINYJak uwolnić się od poczucia winy i odnaleźć drogę do szczęściaDzisiaj odbywa się premiera książki "Szczęśliwa bez winy", która pokazuje nam drogę do szczęścia poprzez uwolnienie się od poczucia winy, a ja mam przyjemność zaprezentować wywiad, który przeprowadziłam z jej autorami – Anną Prelewicz i Maciejem Bennewiczem. Psychologia przy kawie: W naszym życiu niekiedy jednorazowe poruszenie staje się impulsem, który zmienia nasz dotychczasowy świat. To poruszenie może być spowodowane przeczytaną książką, obejrzanym filmem, a czasami zdaniem, które usłyszeliśmy przypadkiem, albo jakimś obrazem, który powoduje w nas błysk zmieniający niemalże wszystko. W „Szczęśliwa bez winy” napisaliście o tym, że „Paradoks ma zaskoczyć, olśnić umysł, który ugrzązł we wzorcach i stereotypach.” Wasza książka moim zdaniem ma prowokować czytelnika, otwierać mu oczy, zaskakiwać po to, by się obudził. Czy taki był Wasz zamysł? Czy chcieliście w nietypowy sposób obudzić wielu z nas z letargu? Maciej Bennewicz: Koany pochodzą z myśli i tradycji wschodu. Dawni mistrzowie sądzili, że myśląc w utarty sposób nie jesteśmy w stanie spojrzeć na swoje życie z dystansu a tym samym doznać przebudzenia. W zaskakujący sposób idee te powtarza Albert Einstein - ikona zachodniej nauki mówiąc, że nie możemy rozwiązywać problemów używając sposobu myślenia, który je zrodził. Bardzo lubimy ten cytat i często zaczynamy od niego naszego wykłady. Bez zmiany sposobu myślenia osiągniecie szczęścia czy choćby spokoju ducha nie jest możliwe. Koan ma być takim impulsem do zmiany myślenia. Anna Prelewicz: Nasze umysły lubią skróty, przewidywalność i tzw strefę komfortu. Co w rezultacie oznacza właśnie letarg, czyli swoistą bańkę w której dominujące stają się nasze nawyki i wzorce, tworzące przewidywalność. Nastręcza nam to jednak pewien kłopot – zamykamy się na zmianę, a bez niej nie sposób odnaleźć swoją osobistą i unikalną drogę do szczęścia, bo szczęście nie jedno ma imię. Koany i interpretacje wraz z pytaniami mają waśnie zaprosić do tej drogi, jednak w tym celu trzeba porzucić utarte szlaki myślowe. Ppk: W tym celu posłużyliście się w książce opowieściami metaforycznymi - koanami, które odznaczają się paradoksalną strukturą. Czy praca z człowiekiem, poznanie go wpłynęły na podjęcie takiej decyzji? Czy zdajecie sobie sprawę dzięki doświadczeniu zawodowemu, że ten sposób przekazu i dotarcia jest skuteczny? MB: Tworzymy w instytucie unikalne podejście, które nazwaliśmy Psychologią Doświadczeń Subiektywnych. Na podstawie naszych rozlicznych relacji z klientami i pacjentami sądzimy, że aby zrozumieć drugiego człowieka, aby nakierować go na ścieżki osobistego rozwoju, który przyniesie mu upragnione polepszenie w jakiejś sferze, trzeba nauczyć się, wraz z każdym, konkretnym człowiekiem, psychologii od nowa. Oznacza to, że sztywne ramy diagnostyki, schematów, modeli terapeutycznych nie zawsze pozwalają na zrozumienie człowieka przez to również nie zawsze są pomocne i skuteczne. Trzeba umieć się w drugiego człowieka wsłuchać, ale żeby stało się to możliwe trzeba go zainspirować i posłuchać jakie wyciąga wnioski np. z opowiadań-koanów. Kluczowe są jego, osobiste konkluzje, odkrycia, refleksje, gdyż dzięki nim zyskuje dystans do siebie, impuls do rozwoju, kreatywne zaproszenie do zmiany - zamiast „gotowca”. AP: Intencją naszej książki niewątpliwie jest zaproszenie do przemyśleń, do zadawania sobie pytań i poszukiwania odpowiedzi. Karty książki mogą stanowić swoistą podpowiedź w codziennych sprawach dotyczących nas samych, naszych relacji oraz lęków, stając się wskazówkami na drodze do szczęścia, które jest możliwe. Jednak by tak się stało, wcześniej trzeba udzielić sobie szczerych odpowiedzi. Tak jak nie można raz zrobić sprzątania, tak nie można raz poznać człowieka, również siebie samego. Nieustannie siebie poznajemy, przekraczając różnego rodzaju granice. Potrzeba jednak ciekawości poznawczej i otwartości. Ppk: Czy w swojej pracy również stosujecie metodę paradoksu i często posługujecie się koanami? MB: Zarówno w pracy grupowej jak i z indywidualnymi osobami to jedno z podstawowych narzędzi, które stosujemy, nierzadko w formie kreatywnej zabawy. AP: Koany stanowią ważną część pracy z metaforą, która w bezpieczny sposób wyłamuje umysł z kolein myślowych. My ludzie jesteśmy istotami narracyjnymi, jesteśmy zanurzeni w metaforach, gdyż wszystko czego doświadczamy zawsze zamyka się w opowieści. Od naszego sposobu postrzegania rzeczywistości i w rezultacie jej interpretowania zależy nasze samopoczucie. Metafora, czyli opowieść ma nas zapładniać intelektualnie i zapraszać do poszukiwań, poprzez uruchomienie inkubacji nowych spostrzeżeń, rozwiązań poszerzając naszą mapę. Ppk: Dlaczego tak się dzieje, że nie chcemy poddać się w życiu fali, tylko siłujemy się, walczymy, płyniemy pod prąd? Czy taka jest nasza natura? Napisaliście, że „Kiedy pozwalamy, by fala nas niosła, zamiast usiłować płynąć szybciej czy pod prąd, życie staje się łatwiejsze.” Dlaczego wielu z nas nie chce tego przyjąć do wiadomości? A może uważamy, że płynąc pod prąd, siłując się ze wszystkimi i wszystkim na drodze, mamy poczucie sprawstwa? MB: To obszerny temat. Za taki stan rzeczy odpowiedzialna jest obecna popkultura a szerzej normy cywilizacyjne. Nie przez przypadek mówi się, że żyjemy w czasach permanentnego marketingu, „w rzeczywistość ciągłej sprzedaży” jak śpiewa Artur Rojek. Ten powszechny mechanizm wymaga z jednej strony ciągłego porównywania się, rywalizacji i walki czy to w pracy, czy w szkole, gdzie nieustannie mamy być lepsi, wydajniejsi, mamy „dowozić targety”, osiągać wyniki i realizować cele a z drugiej czujemy się wypaleni, zmęczeni, pod nieustanną presją. Nikt nas nie uczył ani w szkole, ani w kościele a często również w domu - co to znaczy empatia, spokój wewnętrzny i jak je osiągać? Jak rozwiązywać konflikty interpersonalne, jak oszczędzać, jak tworzyć dobrą rodzinę? Wciąż słyszeliśmy tylko zakazy, nakazy, oceny i ponaglenia. Poznajemy reguły, ale brakuje etyki i pragmatyki życia codziennego. Dlatego po skończeniu edukacji poddajemy się często społecznej i rodzinnej presji nie umiejąc sobie zdać pytań: co jest dla mnie ważne, czego chcę, jakie są moje potrzeby, jaki mam talent? Dlatego życie staje się nawykowym „płynięciem pod prąd” za wszelką cenę, zamiast szukaniem swojej osobistej, unikalnej drogi. Płyniecie „z prądem” to w istocie życie w zgodzie ze sobą, z własnymi potrzebami i talentami. AP: Zmiana nas przeraża, i nie mniej przerażająca wydaje się perspektywa poddania się, czyli płynięcia z prądem rzeki. Łatwo to zobrazować przykładem: kiedy chcesz coś ugotować i w połowie okazuje się, że brakuje jakiegoś składnika, to możesz udać się do sklepu w poszukiwaniu lub płynąć, czyli poddać się temu co jest. Bawić się improwizacją, prowadząc być może do skomponowania nowej potrawy. Oznacza to jednak pewien dystans do siebie, do wymagań jakie stawia nam świat, a przede wszystkim my sami. Nasza kultura nieustannie zaprasza nas do „lepiej i więcej”, a to powoduje, że wywieramy na siebie ogromną presję osiągnięć, zapominając po drodze kim jesteśmy i co właściwie sprawia nam radość. Ppk: „Kiedy nasze myśli podążają ku przeszłości, nie <<widzimy>> teraźniejszości ani przyszłości. Nasza energia życiowa skoncentrowana na minionych wydarzeniach i emocjach sprawia, że cierpimy, żyjąc w umysłowej klatce. Gdy skupiamy się na przyszłości, pozostajemy zanurzeni w obszarze fantazji. Jedyny prawdziwy czas jest TERAZ. Gdy koncentrujemy się na myślach i przekonaniach właśnie teraz, w chwili, która trwa, wybierając je tak starannie, jak starannie wybieramy prezent dla ukochanej osoby, wówczas zyskujemy pełną moc kreacji, by kształtować swoje życie w takim kierunku, w jakim chcemy…” To fragment z Waszej książki. Czy uważacie, że wiele osób nie umie żyć tu i teraz? MB: Większość nie umie. Niestety. Co najwyżej cieszymy się dniem dzisiejszym jak znudzone dziecko kolejną zabawką. Dziecko takie rozrywa papier, przez chwilę ogląda zabawkę, odrzuca i sięga po następną. Może nawet na koniec rozpłacze się rozstrojone tym nadmiarem albo zawiedzione, że nie dostało tego, na co czekało. Bywa też, że dzień dzisiejszy jest skoncentrowany na nerwowym oczekiwaniu na jakieś jutro – z lękiem albo z nadzieją a dzień wczorajszy staje się wspomnieniem. Choć również przeszłość podsuwa nie tylko dawne radości i sukcesy, ale również z całą mocą śle nam wspomnienia minionych klęsk i traum. W efekcie zaabsorbowani to przeszłością to przyszłością nie doceniamy dnia obecnego. „Co robisz?” – Pada pytania ze stronny ojca w stronę syna, który gapi się w smartfon. „Zabijam czas.” – Brzmi odpowiedź. Odpowiedź straszna, gdyż oznacza, że bezcenna chwila życia ma zostać zabita, unicestwiona, przeczekana a przecież nasze dni są jak paliwo, którego ubywa. Nikt na końcu drogi nie uzupełni nam baku do pełna. Stracone do tej pory dni - są stracone na zawsze. Warto to zrozumieć, aby nie marnować życia na próżno. Jedyny sposób jaki znają praktycy życia – mistrzowie i mistrzynie od wschodu po zachód – to żyć tu i teraz. Ponoć to cytat z wypowiedzi Dalajlamy XIV, że są dwa dni, w których nas nie ma i których nic nie możemy zrobić - to wczoraj i jutro. Zapominając o „tu i teraz” często żyjemy w zwieszeniu. AP: Przyzwyczajani jesteśmy od najmłodszych lat do rywalizacyjnego biegu o lepszą przyszłość. Tylko czy zadajemy sobie pytania o to, co jest tą lepszą przyszłością dla mnie? W erze konsumpcjonizmu jesteśmy nieustannie mamieni obietnicami lepszości i pobudzani do kolejnego biegu pt. musisz to mieć. W efekcie wpadamy w ten mechanizm przyszłości i przeszłości, który to nas rozrywa, to zgniata jak imadło. Pogrążeni w pragnieniach i lękach zapominamy żyć, cieszyć się szczególnym momentem chwili obecnej Ppk: Z czego taka postawa najczęściej wynika? MB: Myślę, że w dzieciństwie nie nauczono nas postawy wdzięczności wobec ludzi bliskich, ojczyzny, świata w jego obfitości. Po drugie nie znamy postawy kontemplacyjnej, czyli swego rodzaju zadziwienia, szacunku, respektu wobec natury, świata, przyrody, innych ludzi. „Moja chata z kraja”, „wolność Tomku w swoim domku”, „chłop na zagrodzie równy wojewodzie” to stare porzekadła, które doskonale oddają dzisiejsze relacje – począwszy od tych, które spotykamy na parkingu przed sklepem aż po te zawodowe i domowe. Doświadczamy egocentryzmu, skupienie na sobie, na w własnych lękach, frustracjach, fobiach. Narcystycznie zafiksowani na sobie nie zauważamy drobnych, pięknych szczegółów a te wielkie wydarzenia życiowe - jak zdany egzamin, nowa praca, mieszkanie, awans – często stanowią zaledwie ulgę. „Nareszcie coś mamy z głowy” albo „nie zdarzyło się coś, czego się obawialiśmy”. Wdzięczność natomiast sprawia, że zaczynam dostrzegać a potem kreować wokół siebie przyjazny świat. Kolejny krok prowadzi do pełnego szacunku, do swego rodzaju zespolenia, zatopienia się codzienności, która ofiarowuje nam tysiące drobnych, wspaniałych doznań – od pysznej kawy na śniadanie, po uśmiech naszego dziecka. AP: Kiedy przeszłość zatruwa teraźniejszość nie jesteśmy w stanie korzystać z chwili obecnej. Nie dostrzeżemy mnóstwa nowych elementów, gdyż zostaną zmarginalizowane. W głowie wyświetlają się obrazy przeszłości, która przecież minęła, a przyszłość jeszcze nie nastała. Ppk: Wielu z nas z jednej strony chce pokazać swoją waleczność, ale z drugiej staje się więźniami samych siebie. Czytając o tym w Waszej książce, przypomniałam sobie słowa Michaela Quoista, który pisał o więzieniach bez krat, o więzieniach, które budujemy sami sobie. Które z tych więzień, Waszym zdaniem, jest najsurowsze – więzienie przeszłości, marzeń, które boimy się zrealizować, nałogów, przyzwyczajeń, lęku, konformizmu, zawiści, zazdrości? A może jeszcze inne? MB: Więzienie nawyku jest okropne. Człowiek jest istotą skłonną do przyzwyczajeń i nałogów. Jak napisał w swoim opowiadaniu „Wyludniacz” wybitny pisarz irlandzki, noblista Samuel Beckett: „Przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Dlatego ściany są pełne naszego krzyku.” Ten krzyk, to często krzyk bezradności, która wynika z przyjętych schematów, sądzimy, że jeśli zawsze robiliśmy coś w pewien określony sposób, to zawsze będziemy otrzymywać te same wyniki. Żyjemy iluzją kontrolowania siebie i własnego otoczenia. Tymczasem jednym ze środków do dobrego życia jest elastyczność, zdolność do dostosowania się do zmiennych warunków, umiejętność porzucenia starego stylu życia. Jeśli docierają do nas nowe informacje np. dotyczące sposobu odżywiania się – to być może warto z nich skorzystać. Ale najpierw te informacje muszą dotrzeć, potem muszą być zrozumiane i wreszcie włączone do praktyki życia codziennego. W tym cała rzecz! Ppk: Pamiętam Wasze słowa mówiące o tym, że „wolność wydaje się trudna i przerażająca”. Dlaczego tak jest? MB: Już w powojenny esejach wybitny psycholog Erich Fromm pisał, że chętniej uciekamy od wolności niż do niej dążymy. Dlaczego? Indywidualizm, poszukiwanie własnej drogi życiowej i zawodowej to trudne zadania, zwłaszcza w społecznym kimacie, w którym wszyscy wokół mówią nam jacy mamy być i co jest dla nas dobre. Dlatego wielu wybiera, często zupełnie nieświadomie, postawę konformistyczną. Zachowuj się tak jak wszyscy a będziesz wiedział, jak żyć a przede wszystkim nie zostaniesz wykluczony, napiętnowany, oceniony negatywnie z powodu swojej inności. Niektórzy chętnie ulegają społecznym naciskom i nieformalnym normom nawet nie próbując zrozumieć siebie samych, gdyż nikt ich tego wcześniej nie nauczył. Uczeni byliśmy posłuszeństwa, uległości i konformizmu a nawet oportunizmu, czyli uległości „dla świętego spokoju” albo dla osobistej korzyści nie zaś rozwoju, kreatywności, szacunku dla odmienności, zdolności do kooperacji itd. Społeczeństwa z długą tradycja niewolnictwa i zniewolenia, a tym przecież była pańszczyzna i zabory w historii Polski a potem okres okupacji i PRL-u, doświadczają złożonej, wieloaspektowej trudności z wolnością. Nic zatem dziwnego, że również życie jednostkowe często jest oparte na sinusoidzie dążenia do wolności i ulegania zewnętrznej presji. Ppk: Ale bywa też tak, że wolność chcą nam odebrać inni. Osoby, które są wampirami energetycznymi. Napisaliście w swojej książce, że wiele ryzykujemy w relacjach z nimi, gdyż tylko z pozoru dobrze nam życzą, a w istocie ich celem jest kontrolowanie nas i wykorzystanie. MB: Najczęściej osoby, które zostały bardzo skrzywdzone w dzieciństwie - w dorosłości same stają się krzywdzicielami, to dość dobrze opisany i zbadany mechanizm, w którym ofiara staje się sprawcą. Mechanizm ten przypomina wojskową lub więzienną falę, w której ci starsi molestują fizycznie i psychiczne słabszych - rzekomo by zahartować ich osobowości. Coraz powszechniej ujawniane i opisywane są liczne, szokujące przypadki tzw. fuksówek w szkołach artystycznych, które częstokroć nie odbiegały od przemocowych inicjacji związanych z więzienną falą. To wskazuje, że nie tylko osobowości głęboko zaburzone mogą tworzyć przemocowe, wampiryczne relacje, lecz również środowisko społeczne może wpływać a nawet inicjować tego rodzaju zachowania. Fuksowanie, mobbing i fala odbywają się przecież zawsze, jeśli nie w wyniku zachęty, to co najmniej za zgodą zwierzchników i odpowiednich władz. Ppk: „Przytłoczony złem człowiek jest skory wyrzucać zło na zewnątrz, zamiast wziąć odpowiedzialność na siebie, co uczyniłoby jego świadomość pełniejszą.” – to Wasze słowa. Czy takich osób jest wiele? Jakie są motywy ich postepowania? MB: Niestety kapitalizm jako system ekonomiczny oparty jest na hierarchii i dominacji. To fakt. Zatem nasze relacje zawodowe, społeczne, edukacyjne łatwo ześlizgują się w stronę przemocy – najczęściej psychicznej takiej jak: wyśmiewaniem, niesprawiedliwa ocena, cynizm, szyderstwo, molestowanie, presja, zastraszanie, szantaż, czy mieszankę tego typu zachowań jak mobbing. Dlatego można powiedzieć, że codzienność jest przepełniona tego rodzaju relacjami od szkoły poprzez uczelnie aż do relacji urzędowych, instytucjonalnych, zawodowych. Niestety jako profesjonaliści spotykamy się z tym niemal codziennie. Ppk: Dlaczego boimy się spojrzeć w lustro? MB: Gdyż to, co zobaczymy może się nam nie spodobać. W myśl zasady: nie zadawaj trudnych pytań a nie dostaniesz trudnych odpowiedzi. Często jesteśmy wychowywani w modelu „zamiatania, wszystkiego co niewygodne, pod dywan”. A z drugiej strony mamy być nieustannie z siebie niezadowoleni. Przez całe lata edukacji i wychowania bywamy poprawiani, oceniani, reprymendowani, ośmieszani, hejtowani, strofowani. Nierzadko w dorosłym życiu doznajemy tego samego - w pracy. Dlatego w końcu nie lubimy siebie. W społecznościach azjatyckich, ktoś, to siebie nie lubi jest uznawany za osobę chorą, często w rozumieniu choroby duchowej lub psychicznej. Społeczność taką osobę eliminuje a niekiedy zabija, gdyż nieakceptowanie siebie jest w kulturze wschodniej synonimem słabości a słabość jednostki zagraża grupie. Takie praktyki zdarzają się w Afganistanie wśród Pasztunów i w Nepalu wśród Hinduistów, w buddyjskiej Korei i w Myanmarze. W naszej kulturze my również czujemy tę presję. Dlatego patrząc w lustro porównujemy się i oceniamy tak jak wcześniej byliśmy wielokrotnie porównywani do kogoś i oceniani. Uczono nas geometrii wykreślnej i historii średniowiecza skądinąd ciekawych zagadnień, ale nie nauczona nas jak budować swoje poczucie wartości. Jednakże nauczono nas przy okazji udawania, zakładania masek. Zatem skrzętnie skrywamy swoje prawdziwe oblicze. Cechuje to zwłaszcza mężczyzn, na których od wieków nakładana jest presja siły i niezłomności. W efekcie mężczyźni stają się karykaturami patriarchalnych oczekiwań społecznych skrywając „męskie winy” pod maskami obojętności, zaradności, rywalizacji. Ppk: Jako psycholog wiem, jakie ślady zostawia w naszym życiu dzieciństwo. Rodzice, którzy powinni być autorytetem, wsparciem, dawać bezwarunkową miłość, akceptację, poczucie bezpieczeństwa niestety nie zawsze wypełniają tę rolę. Tak jest, było i będzie. Są różne osoby, każdy tez niesie własny bagaż doświadczeń i życie nie zawsze jest bajką. Ale pomimo tego, że świat jest taki, my – jak piszecie w książce „Żyjemy w świecie mitów. Jednym z nich jest przekonanie, że rodzice chcą zawsze dla nas, dzieci, dobrze i dlatego należy im się bezwarunkowo cześć i posłuszeństwo.” Jakie są tego konsekwencje? MB: Tak jak nie uczono nas budowania poczucia wartości ani doceniania chwili ani również sposobów na realizację szczęścia, tak nie uczono nas jak być dobrym rodzicem. To jedno z praw człowieka – prawo do posiadania potomstwa, lecz wiele krajów, w tym nasz, nie potrafi tworzyć ani systemu wsparcia dla rodziców ani profilaktyki rodzicielskiej zanim para podejmie decyzję o urodzeniu dziecka. Szkoły rodzenia to za mało i za późno. Wiele razy słyszałem zdanie lub jemu podobne wygłaszane przez wykształconych, skądinąd rozsądnych ludzi: „Mnie wychowała ulica, ja dostawałem baty za byle przewinienie, więc i moje dziecko jakoś się wychowa. Tym, bardziej, że ma lepiej ode mnie”. W takiej sytuacji jako rodzice powtarzamy (najczęściej nieświadomie) te same schematy, które nas ukształtowały, bo i skąd mielibyśmy brać inne wzorce, jeśli sami nie włożymy wysiłku – właśnie w zmianę nawyków, dorosłą edukację, poszukiwanie dojrzałego rodzicielstwa. Ppk: Dużo piszecie na temat poczucia winy. Na temat tego, jak ważne jest wyzbycie się poczucia winy, które wpoili nam rodzice poprzez oceniane nas, zawstydzanie, karanie. MB: Poczucie winy to jedna z głównych składowych nieszczęść, którymi ludzie obarczają siebie nawzajem i własne rodziny. Struna, na której grają duże instytucje społeczne i religijne, politycy a nawet reklama, nie mówiąc o codziennym wychowaniu, kiedy to dziecko „ma być grzeczne, bo mamusia się pogniewa”. Człowiek, który czuje się winny ma bardzo ograniczony dostęp do osobistych zasobów, nie mówiąc już o kreatywności czy empatii. Jest skoncentrowany wyłącznie na uwolnieniu się od tego nieznośnego, nacisku jakim jest wina. Dlatego jego podstawowym dążeniem jest ulga, potrzebuje ulgi od wewnętrznej i zewnętrznej presji lub od katastrofy, której się spodziewał a która „na całe szczęście” się nie zdarzyła. Osoba taka traci poczucie wpływu zdominowana przez rozliczne, negatywne uczucia, które są pochodnymi poczucia winy: jak wstyd, zazdrość, gniew, poniżenie, upokorzenie. AP: Poczucie winy jest jak wolno sącząca się trucizna, która stopniowo zabija w nas radość życia, stając się jednocześnie bolesnym balastem trudnym do zrzucenia. Ta przykra emocja sprawia, że osoba skażona poczuciem winy nieustannie czuje się winna i nie wartościowa. Poczucie gorszości blokuje natomiast otwarcie się na relacje z innymi. Lekarstwem, swoistą odtrutką jest zaakceptowanie siebie, wybaczanie sobie błędów i dostrzeganie sukcesów oraz dobrych stron, bycie w harmonii ze sobą, w miłości do siebie. Szczęście bywa niekiedy ulotne, a niekiedy trudne do samodzielnego zdefiniowania. Z tego powodu ważna jest umiejętność cieszenia się, cenienia chwil i wykorzystywania tych wspaniałych doświadczeń w sytuacjach (lekcjach), które są trudniejsze. Całkowicie bez sensu jest zatem uleganie poczuciu winy, kiedy odnaleźliśmy swoje szczęście (nawet jeśli trwa tylko chwilę). Niepozwalanie sobie na radość jest występowaniem przeciw sobie. Kłopot nastręcza także poczucie, że nie powinniśmy być szczęśliwi, kiedy inni (czyli np. nasi rodzice) czują się źle. Taka „lojalność” jednak jest równie trująca i ograniczająca nasz rozwój w efekcie głęboką relację ze sobą. Wina jest czymś co powstaje wewnątrz nas samych, z naszego wypaczonego postrzegania rzeczywistości, z naszych przestarzałych przekonań. Ppk: „Czasami trzeba odejść, spalić mosty, wyprowadzić się na drugi koniec kraju — zwłaszcza gdy rozpoznajemy, że staliśmy się ofiarą wampira emocjonalnego, osoby, która uzależnia, zatruwa, osacza, odstrasza dawnych znajomych, by mieć ofiarę na własność. Wampir niemal całość relacji buduje na dwóch trickach. Jeśli ofiara odnosi sukces w jakiejkolwiek dziedzinie — wówczas jest to zasługa wampira, który <<dobrze jej poradził, właściwie nią pokierował, ochronił lub odpowiednio wsparł>>. Jeśli ponosi porażkę, jest to wina ofiary, gdyż nie posłuchała wampira, jego słusznych porad i przestróg. Szczęściarze najczęściej wiedzą, kiedy odejść. Rzadziej się mylą co do ludzi. Mają mniejsze oczekiwania, kiedy jednak reflektują się, że nastąpiła interpersonalna pomyłka — odchodzą bez wahania.” Czy możecie w dwóch zdaniach podpowiedzieć naszym czytelnikom, jak rozpoznać wampira emocjonalnego? I skąd czerpać siłę, by od niego odejść, skoro on zrobił swoje, pozbawiając nas wiary w siebie, energii i woli walki? MB: Po pierwsze wampir osacza, okleja miłością. Jest atrakcyjny i podkreśla atrakcyjność swojej ofiary w różnych aspektach. Wywyższa ją i docenia. Po drugie ofiaruje jej „opiekę na wyłączność”. Troszczy się, rozwiązuje problemy, jest pomocny. Po trzecie wskazuje, że inne osoby, w tym rodzina, przyjaciele, dawni partnerzy nie rozumieli ofiary tak znakomicie jak on wampir, rozumie. Akcentuje, że dawne porażki i błędy, w życiu ofiary, brały się z winny jej otoczenia i z powodu wyznawanych wartości. Po czwarte, gdy już zdobył zaufanie, z początku delikatnie umniejsza ofiarę, czasem ośmiesza, niekiedy krytykuje. Jednakże przyjmuje rolę quasi-terapeuty, ojca opatrznościowego, najlepszej przyjaciółki, wyrozumiałej matki. Wszystko to pod płaszczykiem dobra ofiary, pomocy oraz wyjaśniania trudnych aspektów jej życia. Po piąte uzależnia od siebie, pieniędzy, miejsca zamieszkania, pracy, decyzji, czasem substancji psychoaktywnych. Po szóste stosuje huśtawkę emocjonalną - źle/dobrze, odrzucenie/pochwała, miłość/agresja oraz warunkowanie, zwane instrumentalnym. Polega ono na powiązaniu ze sobą różnych, początkowo niezwiązanych ze sobą, bodźców. Na przykład haftowany obrus oznacza świętowanie, zapalone świece w łazience zaproszenie do erotycznych rozkoszy, rzucanie monetą zabawę. Lecz wampir stosuje te behawioralne sztuczki na opak wywołując u ofiary stan utrwalonej bezradności. Kiedy ofiara radośnie zasiada do stołu nakrytego świąteczną serwetą przyzwyczajona do tego rodzaju zaproszenia nagle słyszy gniewny krzyk wampira. Kiedy spodziewa się rozkosznej nocy widząc świece w łazience zostaje wyśmiana. Karciana zabawa może skończyć się poniżaniem zdolności matematycznych ofiary. Akt siódmy to odrzucanie. Wampir przy każdej okazji skazuje swojego „niewolnika” na odrzucenie, odtrącenie, zagraża odejściem, wymusza przeprosiny, szantażuje porzuceniem, oczekuje kajania się ofiary za najmniejsze, najczęściej zmyślone przewiny. Wampir, zmierzając do podporządkowania sobie ofiary stosuje przemyślaną strategie, jednakże to on tworzy lub unieważnia reguły. Jest często urodzonym „graczem” i sama gra polegająca na zarzucaniu sideł i omotywaniu ofiary jest dla niego podniecająca. Ppk: Poruszacie w książce wiele problemów. Między innymi wzięliście pod lupę temat, którego często unikam - temat choroby. Odważyliście się go dotknąć i napisać piękne słowa – „Choroba nierzadko pozwala nam poznać siebie samych dogłębnie i pokochać bezgranicznie.” Czy wiecie, jak wiele te słowa mogą znaczyć dla sporej grupy czytelników? MB: To rzeczywiście obszerny temat. Być może poświęcimy mu osobna książkę. Oboje mamy doświadczenie poważanych chorób za sobą. Chorowali zarówno nasi bliscy jak i my sami. Jeśli nie wyciągamy lekcji z naszych chorób, choćby zmieniając nawyki żywieniowe, rzucając palenie czy picie alkoholu to pojawiają się lekcje mocniejsze. Natura i biologia naszych ciał jest wspaniała. Ciało zawsze do nas mówi i niemal zawsze zna odpowiedź. Mózg a szerzej Centralny Układ Nerwowy (OUN) żeby zakomunikować nam swoje potrzeby i niepokoje ma do despocji tylko (lub aż) nasze ciało. Jest ono dla OUN jak łącze internetowe, poprzez które nadaje i odbiera informacje. Warto nauczyć się te informacje odbierać, czyli słyszeć, widzieć, czuć, gdy jeszcze są delikatne – zanim ciało zacznie krzyczeć. Lepiej jest stosować profilaktykę niż potem długotrwałe, bolesne leczenie. Istnieje legenda, że w starożytnej Mandżurii w czasach Konfucjusza płacono gminnemu lekarzowi stały czynsz za zdrowie. Gdy ktoś w rodzinie zaczynał chorować czynsz zawieszano, dopóki pacjent nie wyzdrowiał, jednakże był pewien haczyk, pacjent był zobowiązanych do bezwzględnego przestrzegania zaleceń lekarza tak w zdrowiu jak i w chorobie. Na przykład w dzisiejszym królestwie Bhutanu w Himalajach obywatel, który pali papierosy lub zażywa narkotyki jest pozbawiany prawa do powszechnej opieki medycznej. Porady medyczne nie dotyczyły jedynie chorego organu, zastosowanej terapii lub lekarstw, lecz całego stylu życiu pacjenta. Dlatego w ramach profilaktyki warto również wysyłać do siebie, do umysłu i ciała informacje pozytywne. Na przykład zestresowani informacjami medialnymi, które oparte są głównie na negatywnych treściach, przemęczeni rywalizacją, stłamszeni presją, ogłupieni cudzymi i własnymi lękami bombardujemy umysł i ciało obciążając nasze siły i eksploatując do maksimum zdolności regeneracyjne. Dlatego pokochać siebie oznacza zaakceptować siebie jakim się jest bez zastrzeżeń mając świadomość, że w dużej mierze od nas samych zależy, jak wykorzystamy czas życia, który został nam dany. Nie inaczej z dziećmi, których życie, choroby i zdrowie są w pierwszym rzędzie skutkiem relacji biologicznej, psychologicznej i społecznej osób, które je poczęły. To również bardzo obszerny temat, w którego dotyczą niemal wszystkie poruszane w naszej książce wątki. Temat na osobne rozważania. AP: Choroba to ważna informacja od naszego ciała. Kiedy na tą informację otworzymy się, wówczas możemy skorzystać z lekcji jaka do nas przyszła i starannie ją odrobić. Tylko spojrzenie na doświadczenie choroby z perspektywy miłości do siebie pozwala uzdrowić siebie. Wszelkie obrażanie się, złoszczenie na swoje ciało oraz lęk to źli doradcy. Choroba pozwala nam na nowo spojrzeć na to, co jest ważne i co potrzebujemy naprawić w swoim myśleniu i działaniu. Dawniej sądziliśmy, że choroba na nas spada z zewnątrz lub też jest karą boską, a zatem siłą, wobec której jesteśmy bezradni i bezbronni. Dziś wiemy, że choroba ze zrządzenia losu może stać się darem, który pozwala uporządkować wiele obszarów i staje się zaproszeniem do nadzwyczajnej transformacji świadomości. Ppk: Z Waszej książki można czerpać garściami. Myślę, że wiele osób znajdzie w niej odpowiedzi na dręczące ich pytania, ale też zostaną napełnieni optymizmem i wiarą w siebie i w przyszłość. Za to Wam dziękuję i życzę, aby to dobro do Was wróciło. MB: Dziękujemy bardzo za inspirującą rozmowę. POLECAMY:
POLECAMY:
KALORYCZNE EMOCJEJedzenie emocjonalne i inne podjadanieEwa po pracy wraca do pustego domu. Kocha ten swój kawałek miejsca na ziemi, ale coraz bardziej doskwiera jej samotność. Ostatnio zauważyła, że wynajduje sobie zajęcia w pracy, aby jak najpóźniej z niej wychodzić, z radością i entuzjazmem reaguje na pomysły wspólnych wieczornych wyjść ze znajomymi. Robi wszystko, by opóźniać powroty do swojego przytulnego mieszkania, którego zazdrości jej wiele osób. Czuje się w nim samotna. Odnosi wrażenie, że z każdego kąta wieje pustką. Aby czuć się lepiej, aby poprawić sobie nastrój, z reguły coś dobrego wieczorami pichci. Wówczas nie jest już sama. „Jestem ja i mój ulubiony sernik” – opowiada terapeucie. Iza kocha swoją pracę. Adrenalina jest potrzebna jej do życia jak powietrze. Każdy dzień to nowe wyzwanie. Pełne napięcia rozmowy, w których musi negocjować dobre warunki umów. Czuje się w tym fenomenalnie. Jak rajdowiec zmierzający do mety, jak himalaista zdobywający szczyt. Po całym dniu zmagań, napięcia i mobilizacji, musi spotkać ją nagroda. Po drodze do domu zazwyczaj wstępuje do ulubionej cukierni, aby na słodko uczcić swój sukces. Ale przypomina sobie, że przecież od rana nic nie jadła, a więc należy też kupić coś na obfitą kolację, bo przecież zasłużyła. I tak każdego dnia…. Ewelina śmieje się, że zajada stres, złość, smutek, lęk i inne emocje, z którymi nie umie sobie radzić. W chwilach napięcia chrupie orzeszki, w torebce ma zawsze „małych pocieszycieli” w postaci ulubionych batoników. A gdy w domu dopada ją zły nastrój, lodówka należy do niej i nie ma wówczas żadnych zahamowań. Jedzenie i nasza psychika są ze sobą powiązane. Jak się okazuje, jedzenie służy nie tylko zaspokojeniu jednej z podstawowych potrzeb fizjologicznych, ale też zaspokaja nasze emocjonalne potrzeby. Emocje i stres wpływają niejednokrotnie na nasze wybory jedzeniowe. „Na przeszkodzie naszym racjonalnym decyzjom jedzeniowym stoją trudne emocje, z którymi nie umiemy sobie poradzić. A ponieważ nie potrafimy mądrze ich wyeliminować, znalazłyśmy sobie pędzel, którym je zamalowujemy, w ten sposób oswajając. To właśnie jedzenie.”* Według Joanny Derdy i Marty Pawłowskiej - autorek książki „Jedzenie emocjonalne i inne podjadania” - jedzeniem emocjonalnym rządzą cztery mechanizmy.: 1.Pocieszyciel 2. Znieczulenie 3. Ucieczka 4. Karanie W jedzeniu szukamy pocieszenia, gdyż daje ono nam chwilową przyjemność, osładza gorzkie życie, stając się naszym przyjacielem. Czasami znieczula nas, gdy nie umiemy poradzić sobie w różnych trudnych dla nas sytuacjach życiowych. Ale jest też formą ucieczki, gdy czujemy się bezradne albo samokarania, gdy uważamy, że nie jesteśmy…, a może właśnie, gdy jestem…. – powodów samokarania może być wiele. Jedzenie jest sposobem radzenia sobie z trudnymi emocjami, ale może też być sposobem na nudę, a niekiedy na samotność. Ale czasem przychodzi moment, gdy zatrzymujemy się i dociera do nas, że wpadliśmy w pułapkę, że jedzenie będące sposobem na… stało się czynnikiem odbierającym nam wolność, zdrowie, samoakceptację. Ewa wymieniając kolejną garderobę na numer większą, zrozumiała, że musi coś ze sobą zrobić. Iza po wizycie u lekarza i analizie wyników badań postanowiła, że chce walczyć o siebie. Do Eweliny dotarło, że z osoby ceniącej wolność stała się niewolnikiem własnych emocji i niezdrowych przyzwyczajeń. W Ewie, Izie i Ewelinie powstała wewnętrzna motywacja do zmiany. Postanowiły odnaleźć siebie, zdrowie, poczucie własnej wartości. Ale nie u wszystkich motywacja do zmiany nawyków żywieniowych jest motywacją wewnętrzną…. Dla Justyny motywacją do zmiany stało się co innego. Z reklam uśmiechały się do niej przepiękne modelki, przystojni mężczyźni, szczupli, młodzi, pociągający, bez skazy. Trafiała codziennie na mnóstwo porad: jak się niesamowicie ubrać, aby być atrakcyjnym? jak się umalować, aby z przeciętnej dziewczyny zrobić niesamowitej piękności gwiazdę z pierwszych stron kolorowych gazet. Wszechobecnie promowane odchudzanie. Zrzuć 20 kg w 3 miesiące - rewelacyjne magiczne środki. Wszystko po to, abyś była piękna, czyli atrakcyjna dla innych. Ale po co? Tego nikt jej nie dopowiedział. Wydawać by się mogło, że to czysta próżność i wielka maszynka do wyciągania pieniędzy na te wszystkie „upiększające” produkty. Okazuje się jednak, że nie jest to tak bezsensowne jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Choć może to wydać się nam niesprawiedliwe, badania udowadniają, że bardziej lubimy ludzi ładnych niż brzydkich. Może dlatego, że ładni ludzie dostarczają nam swego rodzaju „nagród” natury estetycznej. Aronson pisze wprost: „jeśli chcesz, żeby ludzie lubili cię i traktowali życzliwie, opłaca się być pięknym. Ludzi pięknych i przystojnych lubimy bardziej niż nieładnych i przypisujemy im różnorakie dobre cechy”. Dlaczego staramy się gubić zbędne kilogramy? Ze względu na zewnętrzne standardy? By być bardziej atrakcyjną, lepiej postrzeganą, wyżej ocenianą, bardziej lubianą? A może chcemy czuć się lepiej, mieć poczucie własnej wartości, być zdrowe, mieć świadomość bycia osobą niezależną od własnych przyzwyczajeń i słabości, nie być bezradną? Przyczyn jest wiele, tak jak i dróg osiągniecia tego celu. Szukamy różnych sposobów, diet, które przybliżyłby nas do upragnionej sylwetki. I często niestety wpadamy w kolejną pułapkę. Dieta staje się dla wielu osób czasem wyrzeczeń, czasem ograniczeń, jedzeniem tego, na co nie mamy ochoty. I co się dzieje? Z utęsknieniem czekamy na dzień, kiedy sięgniemy po ulubionego batonika albo zjemy ogromnego hamburgera. Traktujemy dietę jako ograniczenie wolności, jako coś narzuconego z zewnątrz, a przecież ograniczeń nikt z nas nie lubi. Ale nawet jeśli wielu osobom uda się przebrnąć tę niełatwą drogę, na mecie okazuje się, że osiągniecie wymarzonej wagi nie gwarantuje poczucia szczęścia i nie jest sukcesem. Okazuje się, że zbędne kilogramy były tylko przykrywką dla wielu problemów. Część osób stwierdza po dojściu do celu, że nie czuje się dobrze w nowej wersji siebie. „Nie radzą sobie. Ze sobą. Z mężczyznami. Z relacjami. Zaczynają być bardziej atrakcyjne i jednocześnie proporcjonalnie bardziej przestraszone (…) Nadmiarowe kilogramy są często jak pancerz. Mogą stanowić wygodne samousprawiedliwienie. <<Nie muszę się mężczyznom podobać - przecież jestem gruba. Nie muszę sobie radzić ze swoją fizycznością - bo jestem gruba. Nie muszę się ładnie ubierać - to i tak na nic, jestem gruba. Nie muszę ograniczać słodyczy — itd. A kiedy chudniemy, okazuje się, że przed nami dużo ważnych i nowych wyborów. Żeby znowu nie przytyć. Żeby inaczej o sobie myśleć. Żeby odnaleźć swoją tożsamość i nauczyć się z nią żyć. Żeby nie odkładać ważnych decyzji i życia na później, kiedy będziemy szczupłe, bo to później jest właśnie dziś.”* Czy zatem mamy stać w miejscu i stracić motywację do działania? Absolutnie! Ważne, by z skorzystać z pomocy specjalistów, którzy pomogą zrozumieć przyczyny. Którzy pomogą nam dojrzeć, co kryje się pod wierzchołkiem góry lądowej, by nie tylko zmienić zachowanie, ale przede wszystkim nasze postrzeganie siebie, bo wszystko ma swoje źródło. Powstaje wiele książek poruszających temat odżywania i zaburzeń jedzenia. Wielu specjalistów wypowiada się zarówno na temat anoreksji, bulimii, jak i na temat wewnętrznego przymusu jedzenia. Ostania w moje ręce trafiła książka, która do tematu podchodzi w nietypowy sposób. Autorki nie tylko omawiają niebezpieczeństwa i pułapki, które są zastawione na nas przez specjalistów od wywierania wpływu na konsumenta, których celem jest przywiązanie do produktu na długie lata, ale przede wszystkim skłaniają czytelnika do refleksji na temat tego, co każdy z nas sobie robi, programując się na szkodliwe wybory żywieniowe. Jak piszą: „Książka powstała z ciekawości i pasji. Zaczęłyśmy rozmawiać o jedzeniu i naszych z nim relacjach kilka lat temu. Bo ważna dla nas jest nie tylko akademicka wiedza o dietach, ale przede wszystkim sam człowiek. Jego historia, jego dobro, jego wolność i jego zdrowie — nie tylko to fizyczne, ale też emocjonalne i społeczne. Harmonia, równowaga, dobrostan. Ale i świadomość, zrozumienie. Kiedy mechanizmy trzymające nas w szachu takiego lub innego jedzenia czy zajadania stają się dla nas jasne, automatycznie ujawniają się narzędzia, by sobie z nimi poradzić. O tych mechanizmach opowiadamy.”* *Fragment pochodzą z książki J. Derdy M. Pawłowskiej "Jedzenie emocjonalne i inne podjadanie", Wyd. Sensus, 2021 POLECAMY:
|
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
|