KU BARDZIEJ SATYSFAKCJONUJĄCEMU ŻYCIUTechniki prof. Sonji LyubomirskiOkazuje się, że i na tak trudne wydawałoby się pytanie, może znaleźć się odpowiedź. A co najważniejsze naprawdę można być bardziej szczęśliwym niż się jest. To dobra wiadomość! Psychologowie pozytywni osobom dobrze funkcjonującym polecają kilka sposobów, aby podnieść poziom szczęścia i satysfakcji z życia. Sonja Lyubomirski z Uniwersytetu Kalifornijskiego opracowała technikę „8 kroków ku bardziej satysfakcjonującemu życiu”*. Myślimy, że dla każdego z nas te ćwiczenia mogą być pomocne:
Teraz już wiecie, co można robić, by być bardziej szczęśliwym. Pomyślcie więc od czego możecie zacząć już dziś :) Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
0 Comments
TO TY WYBIERASZWpływ innych ludzi na nasze szczęścieTego dnia Ewa padała z nóg. Przekroczyła próg domu. Zrobiła sobie filiżankę gorącej kawy. Usiadła i zaczęła wracać myślami do swoich lat studenckich. Boże, drogi! Ileż to już czasu upłynęło? Ile w jej życiu się wydarzyło dobrego i złego. Ale nie o tym teraz chciała myśleć. Przed oczami miała Marię. Maria, Marysia… Kobieta, która przewijała się przez życie Ewy od dwudziestu lat. Poznała ją podczas studiów. Była ciocią jej koleżanki z roku. I pomimo różnicy wieku, pomimo upływu lat, pomimo tego, iż wiele znajomości gdzieś po drodze rozpadało się, ta jedna z niewielu przetrwała. Co prawda widywały się sporadycznie, ale z większą lub mniejszą częstotliwością rozmawiały przez telefon. Ewa siedząc w fotelu i popijając ulubione cappuccino znalazła niespodziewanie odpowiedź na pojawiające się często pytanie dotyczące trwałości tej znajomości. Rano wychodząc z poczty, gdzie odbierała list polecony natknęła się na Magdę. Dziesięć lat młodsza siostra jej przyjaciółki. Zgrabna, ładna, modnie ubrana, opalona. Ale coś psuło ten obraz. Chwila rozmowy wystarczyła, by zorientować się, co stanowiło rysę na tym pozornie ładnym obrazku. Magda z miną „zbitego psa” w ciągu chwili rozmowy poskarżyła się na swój los. Jest zmęczona, bo dzieci, praca, mąż wyjeżdżający w delegacje. Stwierdziła, że nic jej się już nie chce i ma już wszystkiego serdecznie dość. Po tym przelotnym spotkaniu Ewa czuła się, jakby ktoś nałożył na jej ramiona ciężarki. Boże, ile goryczy było w tej młodej, ślicznej dziewczynie. Biegnąc do pracy zastanawiała się, gdzie tkwi problem? Jest zdrowa, ma kochającego męża, śliczne dzieci, pracę, pieniądze. Niczego im przecież nie brakuje. A może… Może właśnie ten brak problemów jest powodem jej frustracji? Po pracy Ewa chciała zrobić drobne zakupy. Nie spieszyła się. W domu czekał jedynie kot. Dzieci na obozie sportowym, a mąż… odszedł z młodszą. Przechodząc powoli pomiędzy półkami poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. To był Tomek. Pięć lat temu zdiagnozowali u niego nowotwór. Operacja, chemia. Wydawało się, że wszystko będzie już dobrze. Ale niestety… Tomek wyznał, że nastąpił nawrót i lekarze rozłożyli ręce. Nie są już w stanie pomóc. Guz nieoperacyjny. Ewę przeszedł dreszcz. Słuchała, ale nogi się pod nią uginały. Starała się zrobić dobra minę, pocieszać. Ale Tomek tego nie oczekiwał. Szybko zmienił temat. Pytał o dzieci Ewy, o jej rodziców. Uśmiech, szczery uśmiech nie schodził z jego twarzy. Jak to możliwe? Chyba wyczuł, że Ewa odczuwa pewien dysonans pomiędzy tym, co słyszy, a tym, co widzi. Dlatego patrząc jej głęboko w oczy, ze szczerością dziecka powiedział: „Wiesz, zaczynam doceniać rzeczy małe i cieszyć się tym, na co wcześniej nie zwracałem uwagi. Mówię Ci Ewa, nie przejmuj się drobiazgami". W oczach Tomka było tyle ciepła, tyle spokoju. Boże, skąd on czerpie tę siłę? To pytanie kołatało w głowie Ewy w drodze do domu. Gdy usiadło wieczorem w fotelu, przed oczami stanęła jej Maria. Dołączyła do galerii spotkanych tego dnia osób. Ten dzień, te rozmowy, jak się okazało miały przynieść odpowiedź na pytanie, dotyczące trwałości znajomości z Marią. Nieraz myślała, że to inteligencja, mądrość życiowa, poczucie humoru były magnesem przyciągającym? Ale dzisiaj zaczęła układać pewne elementy układanki w jedną całość. Przypomniała sobie, że parę tygodni wcześniej Maria zadzwoniła i wyznała, że nie jest w stanie zrozumieć postawy wielu osób. Wokół sami frustraci. Złość, niezadowolenie, gorycz… Rozsiewają wokół siebie aurę niezadowolenia. Powiedziała, że ucieka od takich ludzi, bo nie chce się taką stać. Wyznała Ewie, że jest jedną z nielicznych osób, z którymi utrzymuje kontakt, bo dzięki rozmowom z nią zaraża się pozytywną energią i naładowuje swoje akumulatory. Wówczas Ewa nie przywiązała większej wagi do tych sów. Teraz one brzmiały w sposób szczególny. Trzy tygodnie temu Maria dowiedziała się, że jej ukochany mąż ma nowotwór złośliwy. Ewę zaskoczyło jej podejście do tej tragedii. Nie było żalu do Pana Boga, pretensji do świata. Maria przekazując tę smutną informację, powiedziała, że stoi przed nią wyzwanie, musi wspierać męża, gdyż wyruszają wspólnie na wojnę i trzeba walczyć, by wygrać. Ewa przypominając sobie tę rozmowę - w kontekście dzisiejszych przypadkowych spotkań - zrozumiała, jaka siła trzyma ją przy Marysi. Zrozumiała, że w życiu człowiek spotyka wielu malkontentów, którzy wokół siebie rozsiewają pretensje do całego świata. Ci ludzie nie są szczęśliwi i unieszczęśliwiają innych swoim podejściem do życia. Ewa, która zawsze uważała, że do szczęścia człowiekowi potrzebne jest tylko zdrowie, oczywiście to fizyczne, zmieniła zdanie. Zrozumiała, że tak samo ważny jak zdrowie fizyczne, jest zdrowy duch. Maria, Tomek to osoby, które pomimo ciężaru, miały w sobie radość. One wiedziały, że należy otaczać się ludźmi, którzy pokazują nam jasne strony, nawet w tych najtrudniejszych sytuacjach. W życiu bowiem niezwykle ważne jest, jakimi ludźmi jesteśmy otoczeni. Badania prowadzone przez 20 lat w Framingham Heart Study, udowodniły, że osoby, które otoczone są szczęśliwymi ludźmi, same mają większe szanse na bycie szczęśliwymi. Wybór należy do nas :)
*Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Parę dni temu przeprowadziłyśmy wywiad z Karoliną Wilczyńską - autorką książki "Rachunek za szczęście, czyli caffe latte". Zapraszamy do przeczytania wywiadu: Kawiarenka za rogiem i sięgnięcia po pełną ciepła książkę. Fantastyczna propozycja na prezent świąteczny ;)
WSZYSTKO CO NAJWAŻNIEJSZEPatryk Rudziński - niezwykły młody człowiek, z najcięższą formą mózgowego porażenia dziecięcego, uśmiechający się do świata, zmarł kilka dni temu w wieku 31 lat. Z nami rozmawiał w marcu 2016 roku. Jak inaczej świat wygląda z perspektywy osoby uwięzionej we własnym ciele - przeczytajcie: Porażenie mózgowe i co z tego?
KAWIARENKA ZA ROGIEM"Rachunek za szczęście, czyli caffe latte"W ubiegłym miesiącu odbyła się premiera pełnej ciepła i nadziei książki "Rachunek za szczęście, czyli caffe latte", która pokazuje jak o ważnych sprawach pisać lekko i przystępnie. Dzisiaj mamy przyjemność zaprezentować wywiad, który przeprowadziłyśmy z jej autorką - Karoliną Wilczyńską. Psychologia przy kawie: Myślę, że Pani nowa książka "Rachunek za szczęście, czyli caffe latte” dla wielu osób może mieć moc terapeutyczną. Czy taki miał być jej cel? Jest przecież Pani także terapeutką. Karolina Wilczyńska: Jeżeli moja opowieść komuś pomoże, to zawsze bardzo się cieszę. Uważam, że taką „terapeutyczną” moc powinna mieć literatura jako taka. I owszem, chciałabym, żeby moje powieści pomagały Czytelniczkom zmierzyć się z życiowymi problemami, wspierały je w walce o lepsze, szczęśliwsze życie. Ppk: Skąd czerpie Pani inspiracje? Czy czytając Pani książki, możemy w nich spotkać wątki z Pani życia? A może z życia osób, które spotkała Pani na swojej drodze jako terapeuta? KW: Zawsze powtarzam, że jest ogromna różnica między inspirowaniem się własnym czy cudzym życiem i doświadczeniami, a wiernym ich opisywaniem. Mnie inspiruje to wszystko, co przeżywam i to, o czym słyszę w opowieściach innych ludzi, ale nigdy nie odtwarzam ich dosłownie. Są raczej tworzywem, z którego potem powstają moje powieści. Ppk: W „Rachunku za szczęście” można znaleźć przekaz skierowany do kobiet i zachęcający je do bycia odważnymi. Na stronach książki czytamy, że „strachu nie czują tylko głupcy, ale jest on potrzebny. Ostrzega przed niebezpieczeństwem, pozwala się na nie przygotować i przed nim obronić.” Czy jest coś, czego Karolina Wilczyńska się boi? KW: Oczywiście, na przykład bardzo boję się pająków. I burzy, choć ta także mnie fascynuje. W ogóle mnóstwa rzeczy się boję. Jak chyba każdy. Codziennie towarzyszy mi lęk o najbliższych, o przyszłość. To normalne. Trzeba tylko uważać, aby ten strach zbytnio się nie rozrósł, nie przesłonił nam radosnych i szczęśliwych chwil. Warto też czasami mierzyć się ze swoimi lękami, próbować je pokonać. Oczywiście nie na siłę, ale w miarę swojej gotowości. Wiadomo przecież, że strefa komfortu jest miła, ale każda zmiana wymaga wyjścia z niej i zrobienia kroku w nieznane. Ppk: Czy ma Pani przepis na radzenie sobie z lękiem i na bycie odważną? KW: Myślę, że każdy musi sam wypracować własne sposoby. Mnie zawsze sprawdzało się wyobrażanie sobie tego, czego się boję i analizowanie wielu scenariuszy. Czyli takie przeżywanie czegoś trudnego „na sucho”. No i zawsze nieocenione jest wsparcie kogoś bliskiego. Świadomość, że w przypadku trudności czy porażki mamy osobę, która nam pomoże lub chociaż zrozumie, to najlepszy oręż do walki z lękiem. Ppk: W najnowszej książce jest zdanie skierowane do Miłki – głównej bohaterki, które utkwiło mi w pamięci: „Dla siebie nie prosisz o nic, ale żeby pomagać innym, gotowa jesteś poświęcić wszystko.” Czy dostrzega Pani, że problemem dzisiejszych kobiet jest brak asertywności? KW: To trochę chyba uwarunkowane kulturowo. Nadal panuje powszechne przekonanie, że kobieta musi przede wszystkim sprostać swoim rolom społecznym - być doskonałą matką, córką, partnerką. Jest tego tak wiele, że zdarza się nam, kobietom, zapomnieć o sobie. Ja nie namawiam do zaniedbywania bliskich, ale zawsze proszę, żeby panie znalazły czas na realizację swoich marzeń albo chociaż pozwalały sobie na odrobinę odpoczynku. Na szczęście coraz więcej kobiet to rozumie i potrafią w sposób asertywny zadbać także o siebie. Ppk: Miłka zostaje postawiona przed trudnym życiowym egzaminem. Jej życie nagle zaczyna przypominać domek z kart, który się rozpada. Czy opisanie sytuacji głównej bohaterki miało mieć moc terapeutyczną? Czy chciała Pani, by czytelniczki odnajdując w niej siebie, uwierzyły, że nawet z najtrudniejszych sytuacji jest wyjście? A może Pani znalazła się kiedyś w podobnej sytuacji? KW: Wydaje mi się, że każdy miewa takie momenty w życiu, w których wydaje się, że nasz świat przewraca się do góry nogami. Życie często pisze nam nieprzewidywalne scenariusze. Przez postać Miłki chciałam pokazać, że każdy koniec to też nowy początek i od nas zależy, co pięknego wybudujemy na gruzach przeszłości. Ppk: „Rachunek za szczęście” to opowieść o relacjach międzyludzkich, o przyjaźni, która umie przezwyciężyć wszystkie niesprzyjające okoliczności, o mądrych ludziach, których spotykamy na swojej drodze i o niesamowitej wewnętrznej sile. Co daje Pani bohaterom siłę? Czy to samo, co Pani wykorzystuje do walki z przeciwnościami losu? KW: Już wcześniej o tym wspomniałam - ważne jest wsparcie innych. Osobiście wierzę, że zawsze mamy obok jakąś przyjazną duszę, choć czasami jej nie dostrzegamy. Warto się rozglądać. Zresztą w ogóle mam przekonanie, że ludzie, w znaczącej większości, gotowi są komuś pomóc. Poza tym wyznaję też zasadę, że wszystko przydarza nam się w jakimś celu, nieprzypadkowo. I nawet te trudne sytuacje są potrzebne. Czasem z początku nie wiemy dlaczego, ale często udaje się to zrozumieć z perspektywy czasu. Ppk: Niezwykle ważnym elementem Pani ostatniej powieści jest miejsce akcji – kawiarenka za rogiem. Skąd ten pomysł? KW: Chciałam stworzyć miejsce, które będzie kojarzyło się ze spokojem, przytulnością, chwilą wytchnienia od codzienności. Najodpowiedniejsza wydała mi się właśnie kameralna kawiarnia. A że w dodatku w takim miejscu mogą spotkać się różni ludzie, to nic lepszego dla pisarskiej wyobraźni chyba nie ma. Ppk: Napisała Pani w „Rachunku za szczęście": „Nie można obwiniać się za czyjeś uczynki. I wolno się na świat i ludzi zamykać. Straciłam wiele lat na myśleniu o przeszłości. A jej i tak się zmienić nie da. To jedyne, czego żałuję. Gdybym mogła cofnąć czas, nie bałabym się żyć. Próbowałabym wszystkiego bez strachu. Bo życie ma się jedno i szkoda go na rozdrapywanie ran.” Rzeczywiście tak Pani uważa? KW: Tak. Włożyłam te słowa w usta pani Anny, ale śmiało mogę się pod nimi podpisać. Ppk: „Na każdej drodze są zakręty. I kamienie. Na wiele nadepniesz, zanim nauczysz się je omijać… Można oczywiście usiąść na poboczu, ale wtedy nie uda się dojść do celu.” To kolejne przesłanie Pani książki. Jaki jest obecnie Pani cel? Czy jest w planach kolejna książka? KW: Moim ciągłym celem jest spokojne życie w poczuciu spełniania się i w bliskości ważnych dla mnie osób. Staram się realizować ten cel każdego dnia, cieszyć się z drobnych sukcesów, doceniać szczęśliwe momenty i wyciągać wnioski z ewentualnych niepowodzeń. Oczywiście mam w planach kolejne książki, nie zawiodę Czytelników, którzy na nie czekają. Już wiosną będę miała dla nich pierwszą niespodziankę. Ppk: Jak wiemy, stawianie celu jest dla Pani niezwykle istotne. Napisała Pani „Jeszcze nie zrobiłam pierwszego kroku, ale najważniejsze, że zrozumiałam, gdzie jest cel. Jeżeli chcesz zrealizować swój cel, to musisz znaleźć odwagę.” I tej odwagi Pani życzymy, odwagi do podejmowania kolejnych wyzwań, odwagi, dzięki której my – kobiety będziemy mogły czerpać siłę i mądrość z Pani kolejnych książek. KW: Bardzo dziękuję i tego samego życzę wszystkim kobietom.
NA ROZDROŻU DRÓGSyndrom Kopciuszka. NarcyzHonorata spoglądając jej głęboko w oczy, zapytała: czy Ty jesteś Kochana szczęśliwa? Nie wierzę, by odpowiadał Ci ten blichtr, szpan, przecież to nie w Twoim stylu! Beata zaprzeczała. Nie rozumiała, dlaczego przyjaciołom nie odpowiada jej związek z Piotrem. Może przeszkadza im, że jest z innej bajki, z innego kręgu, nie z ich paczki. Zdaniem Beaty, te błękitne oczy rozkochałyby każdą kobietą. Przystojny, wykształcony, nienagannie ubrany, szarmancki. Koleżanki, poza przyjaciółkami, były nim zachwycone. Takiego faceta ze świecą szukać! Ty to masz szczęście! – słyszała. Czuła się jak księżniczka, jak gwiazda, którą Piotr chwalił się całemu światu. Ona też była z niego dumna. Wierzyła, że w końcu jej ukochany nagra płytę i będą podróżować po świecie. Beata, obudź się! Takich jak on mogłabyś mieć na pęczki!!! Dajesz temu pasożytowi wypijać z siebie wszystkie soki! Nie poznajemy Cię! Opamiętaj się póki jeszcze czas! Czy Ty nie widzisz, że pracujesz ponad ludzkie siły, by utrzymywać tego picusia - glancusia i pracować na jego luksusowe zachcianki?! Musiało upłynąć nie mało czasu, by do Beaty powoli zaczęło docierać, w jaką pułapkę wpadła. Wcześniej nie potrafiła zauważyć tego, co widzieli jej przyjaciele, dla których stawała się osobą uzależnioną od Narcyza. Oni wiedzieli, że w tym związku nie jest sobą. Przecież znali ją od piaskownicy. Relacja Beaty i Piotra to relacja, w której Narcyz musi błyszczeć , by istnieć. Musi być podziwiany, chwalony, wspierany. Dlaczego? Gdyż sam w siebie nie wierzy. Na zewnątrz pokazuje postawę pewnego siebie zarozumialca, a w środku czuje się nikim. Ma bardzo niskie poczucie własnej wartości. Gdzie leży podłoże takiej postawy? Przecież takich ludzi można spotkać wśród nas. Otóż Piotr wychowywany był przez rodziców, którzy stawiali mu bardzo wysoko poprzeczkę i wiecznie byli z niego niezadowoleni. Sami natomiast zaabsorbowani byli wszystkim poza własnym dzieckiem. To rodziło w nim ciągłe pytania: „Dlaczego wszystko inne jest ważniejsze? ”, „Dlaczego mnie nie kochają?”, „Co ze mną jest nie w porządku?” Relację tę cechował brak czułości. Piotr w odpowiedzi na to, nauczył się grać kogoś, kogo chcieli w nim widzieć rodzice. Nie wierzył, że można go kochać za to, kim jest, dlatego musiał wciąż wchodzić w rolę. W efekcie jako osoba dorosła nie miał stabilnego obrazu siebie, brakowało mu poczucia własnej wartości. Żył w ciągłym lęku, obawiając się, że zostanie zdemaskowany, iż inni odkryją, że nie jest tym, za którego go mają. Ona i on. Szukają się, by w chorym związku zaspakajać swoje potrzeby. Potrzeby będące wynikiem błędów wychowawczych swoich rodziców. Narcyz i Kopciuszek. Szukają się, by odnajdując siebie, nie zaznać prawdziwego szczęścia. Narcyz, często wychowywany był w domu, w którym na miłość musiał zasłużyć byciem idealnym. Zabrakło w nim bezwarunkowego uczucia. Rodzice oczekiwali, by był idealny i wciąż dawali mu odczuć, że nie zasługuje na ich miłość. W dorosłym życiu poszukuje kobiety, która będzie wzmacniała jego niskie poczucie wartości. I często trafia na osoby, które kochają za bardzo. Odnajduje kobiety, które z kolei w domu rodzinnym były zależne od innych. Od dzieciństwa uświadamiano im, że potrzebują wsparcia, bo same sobie w życiu nie poradzą. Ta potrzeba zależności wpłynęła na ich sposób myślenia i zachowania. Osoby te uważają, że nie zasługują na szczęście. Są gotowe do niesienia pomocy, poświęcania się. To daje im poczucie bycia potrzebną. Wybaczają, dają się krzywdzić, bo przecież nie zasługują na miłość. Panicznie boją się opuszczenia. Gdy trafią na Narcyza, zostaje zaspokojona ich potrzeba bycia dowartościowywaną i docenianą, ale do czasu. Narcyz w związku z Kopciuszkiem paradoksalnie im więcej dostaje, tym szybciej się oddala. Potrzebuje kobiet, które go wielbią, by przeglądać się w ich zakochanych oczach, ale nie wierząc w swoją wartość, ucieka i odtrąca Kopciuszka, obawiając się, że zostanie zdemaskowany. Ratunkiem dla takiego związku jest rozwój emocjonalny jednego z partnerów. Wówczas jest szansa na otwarcie drugiej osobie oczu. Terapia może pomóc w wyzwoleniu się z zaklętego kręgu, który miał swoje początki w domu rodzinnym. Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje, - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
CZŁOWIEK TO NIE MASZYNAKatharsis, odreagowanie zablokowanego napięcia i tłumionych emocji„Jestem twardy… Jestem dzielna… Nigdy nie poddaję się i nie daję po sobie poznać, że jest mi ciężko. Do takiego wizerunku mojej osoby ludzie przywykli i nie chcę pokazać, że jest inaczej.” Pewnie wielu z Was podpisałoby się pod tymi słowami. Ale człowiek to nie maszyna. Emocje kumulują się i dają o sobie znać w różnej formie. Dlatego czasami nieświadomie poszukujemy możliwości odreagowania.I wbrew założeniom naukowców, że jako ludzie jesteśmy motywowani do tego, by poszukiwać szczęścia, niekiedy potrzebujemy zanurzenia się w takich chwilach, które paradoksalnie powodują nasz ból. Oczyszczenie zwane katharsis, polega na odreagowaniu zablokowanego napięcia i stłumionych emocji. W jaki sposób się to odbywa? Właśnie poprzez poszukiwanie sytuacji, które obniżają nasz nastrój. O jednym z powodów takiego obniżania pisałyśmy w poście „Złudzenie gracza”. Innym jest właśnie katharsis, czyli oczyszczenie. Najprawdopodobniej wielu z Was nieraz poszukiwało stanu melancholijnego poprzez słuchanie nostalgicznej muzyki, oglądanie poruszających filmów, czy chwytających za serce programów. Doskonale wiecie, że w trudnych dla nas momentach, gdy targa nami rożnego rodzaju napięcie emocjonalne, na wzruszających filmach płaczemy najintensywniej. Wiecie dlaczego? Otóż, taka sytuacja jest doskonalą okazję do upustu naszych emocji. Daje usprawiedliwienie naszym łzom, a nam przynosi ulgę. Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
DROGA DO SZCZĘŚCIACzynniki blokujące rozwój i samorealizację„Podarowała mi Pani drugie życie…” To fragment maila, który otrzymałam od Anety. Nie jestem lekarzem i nikogo nie przywróciłam do życia. Mail dostałam od niezwykłej młodej kobiety, z którą jakiś czas temu zakończyłam cykl spotkań. Może ktoś nazwałby je terapeutycznymi, ja natomiast uważam, że były czymś, co można określić sesjami coachingowymi. Aneta – filigranowa brunetka o szczerych niebieskich oczach. Inteligentna, wykształcona, śliczna trzydziestolatka. Gdy przyszła do mnie po raz pierwszy, nie potrzebowałam wiele czasu, by te wszystkie jej atuty dostrzec. Ona niestety ich nie widziała. Aneta zniewolona była swoimi emocjami: poczucie winy, zazdrość, złość, frustracja kłębiły się w niej i stawały się panami jej życia, a ona niczym niewolnica poddawała się im. Drugim powodem jej niewoli wewnętrznej były wspomnienia. Wracając do przeszłości, sprawiała sobie ból. Nie mogła spać, bo wciąż katowała się myślami, że kiedyś było pięknie, a teraz… Wmawiała sobie wciąż, że zbyt wiele się zmieniło i nic dobrego już w życiu jej nie spotka. Marzyła o tym, czego by pragnęła, ale to tylko ją frustrowało. Wmawiała sobie wciąż, że nic nie umie, jest do niczego, że po urodzeniu dzieci wyszła z pewnego rytmu i nawet na znalezienie pracy nie ma szans. Sama sobie zbudowała klatkę utkaną z tego, co ją ograniczało, a pochodziło z wewnątrz, z niej samej. Nie była w stanie poczuć się osobą szczęśliwą, łapiąca wiatr w żagle swojego potencjału i wypłynąć na szerokie wody. Jej łódź była mocno przycumowana do brzegu, obciążona balastem, którego się kurczowo trzymała. „Nie można, nie wypada, muszę, powinnam, nie dam rady”. Czy nie jesteśmy podobni do Anety, którą dane mi było poznać? Dużo mówimy o wolności. O wolność walczyliśmy i buntujemy się, gdy ktokolwiek nam ją odbiera. Widzimy, że ogranicza nas prawo. Dostrzegamy ograniczenie naszego życia przez drugiego człowieka - męża, żonę, dzieci, starszych, wymagających opieki rodziców. Twierdzimy, że nie możemy być wolni, bo nie mamy pieniędzy, pracy, zdrowia (z tym muszę się zgodzić). I zarówno szesnastolatek, jak i czterdziesto- i siedemdziesięciolatek wymieni to wszystko jednym tchem, stawiając siebie w roli ofiary, a może nawet niewolnika. „Nie mogę być wolny, bo…” A kto z nas zadaje sobie pytanie, czy to, co nas naprawdę niewolni, nie tkwi w nas samych? „Zachowałabym się inaczej, ale emocje mnie poniosły”, „inni tak mówią, więc głupio bym miał inne zdanie”, „nie jestem w stanie myśleć rozsądnie, bo wciąż wracają budzące mój gniew wspomnienia”, „mam wszystkiego dość, bo to, o czym marzę jest nierealne”. Czy nie odnajdujecie w tych wypowiedziach siebie? Aneta odbyła ze mną podróż w głąb siebie. Przede wszystkim nauczyła się dostrzegać swój potencjał, pokochała siebie, zobaczyła jak marzenia można przebijać w działania, zrozumiała, że nie musi robić pewnych rzeczy wbrew sobie, tylko dlatego, że wypada. Nauczyła się stawiać granice. Dzisiaj pisze do mnie tak: „…ten etap w moim życiu, który rozpoczął się po wizytach u Pani, jest najlepszym w moim dorosłym życiu… Zaczęłam oddychać, naprawdę oddychać. I mimo, iż wiem, że mam jeszcze wiele do przepracowania, to nic w porównaniu z tamtym smutkiem. Dziękuję za drugą szansę, za to, że ten straszny ucisk w klatce piersiowej zniknął”. Zastanówcie się, co jest przyczyna Waszego ucisku? Co jest balastem, który nie pozwala Wam wypłynąć na szerokie wody? A może jest wiele tych lin trzymających Was przy brzegu i powodujących, że nie możecie być wolni? * Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Jeżeli chcesz wyruszyć ze mną w podróż, podobną do tej, którą odbyłam z Anetą i wieloma innymi osobami, zapraszam na porady on line.
Jestem psychologiem z dwudziestoletnim doświadczeniem. Lubię słuchać ludzi i z nimi rozmawiać, cieszy mnie, gdy mogę pomóc, gdy zaczynają inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie! Zapraszam Cię we wspaniałą podróż przy filiżance kawy :) ICH ŚLADY W NASZYM SERCUWspomnienia, tęsknota, żal„Odeszli stąd, aby żyć…” i żyją również w naszych myślach oraz sercu. Szczególnie w pierwszych dniach listopada wspominany osoby, których z nami już nie ma. Czasem byliśmy przygotowani na ich odejście (tak się nam się może wydawało, ale śmierć przychodzi chyba zawsze za wcześnie i nie w porę), czasem odeszli całkiem niespodziewanie. Rozpacz i ból Z psychologicznego punktu widzenia wspomnienia o tych, co odeszli mogą rozbudzić w nas smutek, żal, złość, gniew, zazdrość, czyli emocje, które nakręcą w nas spiralę destruktywnej frustracji. Szczególnie, gdy chodzi o osoby bardzo nam bliskie, z którą byliśmy związani emocjonalnie. Mama, mąż, ojciec, ukochana babcia, a czasem i własne dziecko. Wdzięczność za czas Ale może być też inny wymiar wspomnień. Wspomnień, wyzwalających w nas wdzięczność za czas, który był dany do przeżycia z tymi, których kochaliśmy, a którzy odeszli. W ten listopadowy czas pamiętajmy o tym, co poza wspomnieniami i fotografiami, z których uśmiechają się do nas, zostawili. Pamiętajmy o wszystkich dobrych chwilach, przywołajmy w pamięci wszystkie szczęśliwe wydarzenia. Zostało nam też po Nich świadectwo Ich życia, Ich mądrość, dobroć, miłość, którymi się z nami dzielili oraz posag w postaci poczucia naszej wartości i wiary w siebie, to wszystko w co nas wyposażyli, a czego nikt nigdy nam nie odbierze. I o tym nie zapominajmy. Miłość i śmierć W jednym z postów "Wywracać świat do góry nogami" pisałyśmy o tym, co dzieje się, gdy krzyżują się drogi miłości i śmierci - gdy śmierć zabiera miłość naszego życia, kogoś, kto nadawał mu sens, był naszą ostoją. Gdy umieramy wraz z człowiekiem, którego chcielibyśmy zatrzymać z wszystkich naszych sił, pomimo że wiemy, iż koniec zbliża się nieuchronnie. ,,Czas leczy rany" Mówimy, że „czas leczy rany” i dlatego potrzebna jest nam żałoba. Nie chodzi w niej o to, aby zapomnieć i zaprzeczyć swoim uczuciom. W różnych kulturach i religiach żałoba trwa rok – nie bez przyczyny. Przez ten rok mamy czas, aby nauczyć się żyć bez utraconej osoby. Przeżyć po kolei wszystkie pory roku, różne rocznice, urodziny, wydarzenia – bez Niej, bez Niego i dla większości opuszczonych „rana” po stracie zacznie się goić, będzie mniejsza, mniej dokuczliwa. Co nie znaczy, że zniknie zupełnie. Dziękujmy za dobry czas, jaki mogliśmy przeżyć, z tymi, których teraz z nami już nie ma. A wszystkich przeżywających żałobę odsyłamy do przepięknej książki "Mózg w żałobie", której autorka Lisa Shulman - neurolog przeprowadza czytelnika przez kolejne etapy żałoby, ukazując życie w nowym wymiarze, życie, które początkowo przypomina pobojowisko, ale stopniowo, malutkimi kroczkami prowadzi do innej rzeczywistości, w której można na nowo odnaleźć siebie. Na przykładzie własnego doświadczenia chce pomóc wszystkim tym, którzy utracili dobrze im znaną codzienność, w której czuli się bezpiecznie, a którzy po stracie ukochanej osoby nie wiedzą i nie wierzą w to, że jest możliwe normalne funkcjonowanie bez człowieka, który stanowił przez długie lata nieodzowną część ich świata. POWIĄZANE ARTYKUŁY: Wywracać świat do góry nogami List z drugiego brzegu Wiara we własne możliwości to pewność
|
|