POLECAMY:
POLECAMY:
NIE RÓB NICJak zerwać z przepracowaniem i zacząć żyćTo był ciężki tydzień. Jestem wykończona. Głowa boli mnie jakby przejechał po niej czołg. Życie udowodniło nie po raz pierwszy, że nie ma w nim nic stałego… Pamiętam doskonale dzień, w którym przyjechałam do miasta, będącego moim celem już w czasach, gdy chodziłam do szkoły podstawowej. Wychowałam się na wsi w kochającej się i wspaniałej rodzinie, ale mającej wieczne problemy finansowe. Już jako dziecko obserwowałam, że rodzice ledwie wiążą koniec z końcem. Gromadka dzieci, w tym jedno niepełnosprawne, różne problemy rodzinne - to wszystko sprawiło, że nie było lekko. Oglądając w mediach życie ludzi w dużych miastach, zapragnęłam żyć tak jak oni. Nauka stała się dla mnie nie tylko ucieczką od prozy codziennego dnia, ale i drogą prowadzącą do celu. Miałam swoją wizję i każdy dzień przybliżał mnie do jej zrealizowania, a ja budowałam w myślach moje szczęście. Byłam wówczas zdeterminowana, ale nie wiedziałam jeszcze, że to określenie nie zawsze ma pozytywne konotacje. Szczególnie w odniesieniu do kobiet. Po maturze ruszyłam w wielki świat. Tak, Trójmiasto było wielkim wyzwaniem. Stojąc na peronie w Gdańsku Głównym, nie mogłam uwierzyć, że zaczynam nowy rozdział, którego od lat wyczekiwałam. Czekały na mnie wymarzone studia, praca i życie na własny rachunek. Pragnęłam pokazać samej sobie, że wszystko w życiu jest możliwe, jeżeli tylko tego pragniemy. Jaka była cena moich marzeń, ja sama tylko wiem. Odkąd pamiętam, ludzie odbierali mnie jako osobę niezwykle zdyscyplinowaną, pracowitą, na której zawsze można polegać. Wielokrotnie słyszałam: „Nadia, mało jest osób tak odpowiedzialnych, mających profesjonalne podejście do życia tak jak ty”. Nie ukrywam, że byłam z tego dumna. Budowało to moje zadowolenie z siebie. Stawiałam sobie wysoko poprzeczkę, coraz wyżej. Ale to powodowało, że byłam coraz bardziej przepracowana, wyczerpana, zestresowana, przytłoczona, a chciałam więcej, szybciej, skuteczniej. Dzisiaj wiem, że pogoń za szczęściem kosztowała mnie bardzo dużo i zastanowić się muszę, czy było warto. Pytanie to zadaję sobie od miesiąca, od dnia, w którym obudziłam się z niedowierzaniem w szpitalnej sali. Czas poprzedzający ten dzień to ciągła pogoń, to wypruwanie sobie żył. To było bardzo kosztowne, wymagało wysiłku, ciężkiej pracy i ciągłej walki. Walki, która trwała od 20 lat. Czy wielu z nas nie jest podobnych do Nadii? „Zdecydowanie zbyt wielu z nas wpadło w pułapkę kultu wydajności. Jesteśmy zdeterminowani, ale już dawno zapomnieliśmy, dokąd zmierzamy. Każdy dzień oceniamy na podstawie swojej skuteczności, a nie satysfakcji. Jesteśmy jak mechanicy składający samochód z najwyższej klasy części i skupiający się wyłącznie na znalezieniu najlepszych elementów, a nie na tym, by wszystkie części do siebie pasowały i dobrze działały po złożeniu. W rezultacie samochód z trudem zapala i ciągle gaśnie. Czym jest kult wydajności? Jego wyznawcy żarliwie wierzą w wartość ciągłej aktywności, a także w poszukiwanie najbardziej efektywnego sposobu na wykonanie niemal każdej z nich. W związku z tym są nieustannie zajęci i żywią nadzieję, że dzięki swoim wysiłkom oszczędzają czas oraz poprawiają jakość swojego życia. Są jednak w błędzie. Uważają, że są wydajni, a tak naprawdę marnują czas. Wydajność jest iluzją.” * W książce „Nie rób nic. Jak zerwać z przepracowaniem i zacząć życ”, którą parę dni temu przeczytałam, Celeste Headlee zwraca uwagę między innymi na organizację naszego czasu pracy. Autorka uważa, że przez ponad dwa stulecia próbowano zrobić z ludzkich ciał i umysłów maszyny, które konstruowano, podobne nawet do komputerów. Zapomniano niestety, że człowiek nie jest maszyną, a nawet ona nie może pracować nieustannie. My – ludzie, jak napisała, „potrzebujemy regularnych przerw. Nasz mózg jest zdolny do niesamowitych osiągnięć, jeśli zapewnimy mu dobre warunki do funkcjonowania. (…) Coraz wyraźniej widać, że idealny harmonogram powinien zakładać krótkie okresy czasu w ogromnym skupieniu na zmianę z regularnymi przerwami. Badania potwierdzają, że jeśli przepracujesz nieprzerwanie 50-57 minut, a potem pozwolisz sobie na krótką przerwę, zrobisz znacznie więcej. Ponieważ stosowanie takiego rozkładu zwiększa prawdopodobieństwo uaktywnienia wykonawczej części mózgu, może się też okazać, że będziesz pracować wnikliwiej i kreatywniej. Na podstawie doświadczeń ustalono, że człowiek potrafi się skoncentrować średnio przez niespełna godzinę, ale pamiętaj, że jesteś jednostką, a nie średnią. Możliwe, że twój idealny stan skupienia jest bliższy 40 albo 60 minutom. Musisz to sprawdzić sam.”* Nadia funkcjonowała wbrew tej zasadzie. Wielu z nas również pracuje na pełnych obrotach, nie marnując, jak twierdzi, czasu na przerwy. A „regularne przerwy są tak ważne, że decyzji o nich nie można pozostawić przypadkowi czy własnym zachciankom.”* Odpoczynek należy planować tak jak planujemy spotkania biznesowe, zajęcia sportowe, spotkania towarzyskie. Celeste Headlee w swojej książce pisze o dwóch rodzajach odpoczynku: czasie wolnym i relaksie. Czas wolny „to minuty lub godziny pomiędzy wykonywaną przez nas pracą. Są one nierozerwalnie z nią związane i mają ładować nasze akumulatory, abyśmy mogli wypoczęci wrócić do obowiązków. Natomiast relaks jest czymś, co należy wyraźnie od zajęć zawodowych oddzielić. Powinien być nieskażony pracą, co oznacza, że nie sprawdzasz wtedy maili, nie odbierasz telefonów służbowych ani nie martwisz się o to, jak sposób spędzania czasu wpłynie na twoją sytuację zawodową. Celem relaksu nie jest doskonaleniem się w pracy, lecz rozkoszowaniem się życiem, na które tak ciężko pracujesz.”* Myślę, że wielu z nas popełnia błąd polegający na niemarnowaniu czasu. Osoby te działają jakby przebiegali każdego dnia maraton. Nie myślą o relaksie, bo ich głównym celem jest praca. A czy przypadkiem nie zagubili się w tym biegu, czy nie jest tak, że zapomnieli, jakie są najważniejsze wartości życia, a co jest tylko środkiem mającym na celu je zaspokoić. Dbając o rodzinę, o poczucie bezpieczeństwa, chcąc być szczęśliwymi - pracują. I to oczywiście ma sens. Ale nagle zatracają się w pracy, gdyż to ona staje się celem samym w sobie i odciąga od rodziny, powoduje utratę poczucia bezpieczeństwa, bo grunt zaczyna im się usuwać spod nóg. Podobnie jak Nadia tracą zdrowie, czasami rozpada się ich małżeństwo, dzieci schodzą na manowce. O szczęściu trudno w takim momencie mówić. Praca, która miała być środkiem prowadzącym do celu, staje się celem, który odbiera im to, co najcenniejsze. A przecież prawie wszystko uzależnione jest od nas i od właściwego zarządzania sobą w czasie, od właściwego balansowania. W książce „Nie rób nic. Jak zerwać z przepracowaniem i zacząć żyć” znalazłyśmy wiele cennych wskazówek, ale i rozwiązań, które mogą nam wszystkim pomóc w zerwaniu z uzależnieniem od wydajności bez celu i produktywności bez efektu. Autorka pokazuje, jak poprawić percepcję czasu, jak stworzyć harmonogram dnia, jak pracować krócej i znajdować czas na odpoczynek, jak planować życie towarzyskie, spełniać bezinteresowne uczynki, które uczynią nas szczęśliwymi oraz skupiać się na celach, a nie na środkach. Polecamy tę książkę wszystkim, którzy pracując coraz więcej i żyjąc intensywniej stali się niewolnikami samych siebie. Znajdziecie w niej drogę prowadzącą do zmiany w myśleniu i mamy nadzieję, że nauczycie się poświęcać czas temu, kto jest dla Was najważniejszy, czyli samemu sobie. Na zakończenie przytaczamy fragment ze wspomnianej książki, który każdy nas powinien codziennie na nowo sobie przypominać, a wierzymy, że wówczas życie będzie miało inną jakość 😊 „Wielu z nas wpada w obsesję na punkcie środków, a kompletnie zapomina o tym najważniejszym celu końcowym, który powinien być motywacją do podejmowania wszystkich wysiłków, mianowicie o dobrym życiu... Po co poświęcać zdrowie psychiczne i fizyczne na coś, co nie zbliża cię do najważniejszego celu, a może wręcz od niego oddala?”* *Fragmenty i cytaty pochodzą z książki Celeste Headlee „Nie rób nic. Jak zerwać z przepracowaniem i zacząć żyć" Wyd. BUCHMAN, 2020
WYWIAD Z DR MATEUSZEM GRZESIAKIEM"Pewność siebie. Jak być asertywnym, pokonać lęk i sięgnąć po swoje?"Dzisiaj mamy przyjemność zaprezentować wywiad, który przeprowadziłyśmy z dr Mateuszem Grzesiakiem - psychologiem, wykładowcą akademickim oraz autorem poradników poświęconych samorozwojowi oraz pokonywaniu problemów. Rozmawialiśmy nie tylko o nowej książce „Pewność siebie. Jak być asertywnym, pokonać lęk i sięgnąć po swoje”, której premiera odbyła się 25 listopada, ale i o przyczynach trwania w toksycznych związkach, kompleksach, braku pokory, wewnętrznym krytyku, lenistwie, jak również o godności, szacunku i motywacji do bycia kochającym siebie człowiekiem. Psychologia przy kawie: Panie Mateuszu, parę dni temu światło dziennie ujrzała Pana najnowsza książka pt.: „Pewność siebie. Jak być asertywnym, pokonać lęk i sięgnąć po swoje.” Przez wiele osób jest Pan postrzegany jako człowiek sukcesu. Czy źródłem tego sukcesu była i jest Pana pewność siebie? Dr Mateusz Grzesiak: Dziękuję. Pewność siebie jest jednym z czynników wpływających na sukces zawodowy i szczęście osobiste. Uważam, że głównym jest wiedza i kompetencje zarówno twarde, jak i społeczne. Ppk: Komu zawdzięcza Pan swoją pewność siebie? Dr MG: Pewność siebie jest wypracowaną umiejętnością, więc z tego względu zawdzięczam ją sobie, ale na to „sobie” składa się wychowanie rodziców, edukacja szkolna, kultura, w której przyszło nam się rozwijać, poziom świadomości i kompetencji. Ppk: We wstępie Pana najnowszej książki możemy przeczytać: „Jeśli chcesz zrozumieć, czym pewność siebie naprawdę jest, jak działa, jak ją budować, to masz w rękach przepis, który Cię tego nauczy.”* Wychodzi Pan naprzeciw ludziom, szczególnie tym, którzy nie wiedzą którędy prowadzi droga do sukcesu, którzy czasami kręcą się przez wiele lat w kółko, nie mają sposobu na życie, nie wiedzą jak postępować i co robić, aby osiągnąć to, czego, jak twierdzą, pragną. Można by sądzić, że Pana książka zostanie przyjęta z wielkim entuzjazmem. Ale życie pokazuje, że nie zawsze tak jest. Mateusz Grzesiak budzi różne emocje 😊 Czy taka postawa to przekora, czy brak pokory wielu Polaków? Nie wiem, jak coś zrobić, ale nie będę słuchał mądrzejszych, bardziej doświadczonych, bo oni mnie drażnią, irytują, bo porównując się z nimi, czuję wielki dyskomfort. Wolę więc skrytykować, zanegować, wyśmiać. Dr MG: Mateusz Grzesiak jest człowiekiem, więc budzi i przeżywa wszystkie emocje, które wynikają z reakcji obserwatorów zupełnie niezależnych od niego. Ale tak naprawdę Mateusz Grzesiak jest znanym nielicznym - w porównaniu do jego marki osobistej. Po prostu - większość ludzi nie zna mnie, ale brand, o którym gdzieś słyszeli, który gdzieś widzieli. Ich zdanie więc dotyczy nie mnie, bo mnie nie znają, ale co najwyżej marki. Ważne jest, by umieć odróżnić te dwie kwestie. Inna sprawa dotyczy Polaków i ich cech jako nacji - są nieufnymi indywidualistami, czasem z poczuciem gorszości w stosunku do innych narodów, klasowi, spolaryzowani pokoleniowo i poglądowo, homogeniczni. Negatywizm mamy we krwi, podobnie jak narzekanie. Ale takie podziały zawsze są niesprawiedliwe, a problemy świata dużo ważniejsze niż historie o Grzesiaku. Ppk: Powiedział Pan, że „Sukces nie jest tajemniczy i dostępny dla wybranych. Za to jest bardzo pracochłonny i racjonalny.”* Czy obserwuje Pan, że wielu z nas woli drogę na skróty? Czy to wynika z wygody, lenistwa, czy może (choć brzmi to niedorzecznie) z lęku? Dr MG: Tak, myślę że wielu ludzi nie rozumie koncepcji sukcesu jako wyniku strategicznej pracy. Nie umie planować, zarządzać ludźmi, kontrolować emocji, komunikować się odpowiednio - krótko mówiąc, nie posiada określonych kompetencji, które są potrzebne by sukces osiągnąć. A wtedy lenistwo, wygodnictwo i lęk przejmują dowodzenie. Ppk: Dlaczego „ludzie pewni siebie zarabiają więcej, mają większe powodzenie i osiągają szybciej sukcesy”*? Dr MG: To nie jest moje widzimisię. To wynik badań. Tak po prostu jest. Jako psycholog wiem, że zaspokojenie podstawowych potrzeb daje płaszczyznę do rozwoju, jest wręcz do niego niezbędne. Ppk: Czy Pana zdaniem niezaspokojenie potrzeby bezpieczeństwa może wpływać na opór człowieka przed podążaniem naprzód, czy może jednak - hamować rozwój? Dr MG: Tak, zdecydowanie. Jeśli ktoś się boi, nie myśli racjonalnie, nie analizuje, nie planuje kreatywnie, nie ma dostępu do wymaganych zasobów - przechodzi na działanie obronne. Potrzeby zaspokajać musimy, bo jesteśmy ludźmi. Ppk: Czy brak poczucia bezpieczeństwa wpływa również na postawy, o których wspomina Pan w książce - negatywne postrzeganie rzeczywistości, krytykowanie siebie i innych, narzekanie? Czy może jest odwrotnie - takie postawy prowadzą do braku poczucia bezpieczeństwa? Dr MG: I jedno i drugie. To, jak myślimy wpływa na nasze poczucie bezpieczeństwa, a z niego wypływają z kolei określone emocje i te prowadzą w tym zamkniętym kole do myśli odbierających to bezpieczeństwo. Dlatego musimy się z tego koła umieć wyrywać. Ppk: Uśmiechnęłam się, czytając w Pana książce: „Prawdziwa pewność siebie wymaga świetnego poznania siebie. Fałszywa nie wymaga niczego, poza wmówieniem sobie, że <<jestem zwycięzcą>>.”* Jak mało kto, z racji mojego zawodu, wiem jaki mamy z tym jako ludzie problem. Jak bardzo boimy się stanąć przed sobą w prawdzie. Poznanie siebie boli. Spotkanie się ze sobą twarzą w twarz, bez masek, bez gadżetów, ludzi, którymi próbujemy się dowartościować jest jednym z najtrudniejszych spotkań. Czy Pan - jako psycholog - ma podobne zdanie? Dr MG: Tak, a jako terapeuta i pacjent terapeutyczny z wieloletnim stażem już szczególnie. Prawdziwe uczucia, traumy z przeszłości, nieprzerobione wspomnienia - w nich kryją się cząstki naszej zdefragmentowanej psyche i w nich znajdziemy też rozwiązania naszych bolączek. Ppk: Część z nas wmawia sobie „jestem zwycięzcą”. Obserwując takie zachowanie, mam poczucie, że nie ma to nic wspólnego z przekonaniem tych osób, że oni naprawdę tak się czują. Najprościej przecież dokonać zmiany naszego zachowania – to nie problem, by wyuczyć się pewnej regułki, którą będziemy powtarzali. Ale sztuką jest zmienić przekonanie o sobie, odnaleźć w sobie wartości, poczuć w sobie wiarę w siebie. To już nie jest takie proste. Wygłaszam więc slogan „jestem zwycięzcą”, a wewnętrznie siebie biczuję poprzez ciągłe krytyki, podcinanie skrzydeł, oskarżanie, pretensje do siebie. Z moich obserwacji wynika, że nie potrafimy siebie samych wspierać. Skąd się to bierze? Jakie błędy wychowawcze zostały popełnione? Co Pan - jako rodzic - robi, aby Pana córeczka lubiła siebie i była w przyszłości swoim przyjacielem, a nie wrogiem. Dr MG: Bo takie slogany są puste i nie prowadzą do zmiany postaw, wymagającej trudnego procesu budowania nowych nawyków. Są komercyjne, powierzchowne, ale łatwe i chwytliwe. Każdy szuka przepisu na życie, a slogan łatwo chwyci. Co do mojej córki, staram się zdrowo realizować jej podstawowe potrzeby: bezpieczeństwa, autoekspresji, poczucia własnej wartości, autonomii, przynależności i granic. Korzystam jako psycholog i pedagog z wiedzy i nauki, a także z własnych doświadczeń wyniesionych z pracy z ludźmi. I przede wszystkim uczę się jej i staram się minimalizować błędy. Ppk: „Praca nad sobą, nad zmianą postrzegania siebie, nad zrozumieniem siebie jest niezwykle ciężka. Nie tylko psychicznie. Także fizycznie. Praca nad zmianą nawyków, szczególnie tych w myśleniu, praca nad zmianą swojego stosunku do własnych dialogów wewnętrznych jest czołganiem się pod górę, z której staczają się w naszą stronę ogromne głazy.”* Jak Pan jako psycholog pomimo tego przekonania, zmotywowałby ludzi do pracy nad sobą, pokazując im, że pomimo iż jest to ciężka praca, warto. Dr MG: Te motywacje ci ludzie już mają, bo nie chcą cierpieć. Te toksyczne emocje i przejawy werbalnej autoagresji są destrukcyjne i same w sobie motywują do zmiany. Ta ścieżka nie jest dla każdego, jest wymagająca, ale zmiana jakości życia jest tak ogromna, że jak ktoś na nią już wejdzie, to jest gotowy pokonywać kolejne szczyty. Przedsiębiorcy, z którymi pracuję w ramach moich studiów MBA są żywym przykładem tego, jak taka ciężka praca się opłaca - życiowo i zawodowo. Ppk: W swoje książce cytuje Pan Anthony’ego Hopkinsa, który powiedział: „kiedyś traktowałem ludzi życzliwie, dzisiaj z wzajemnością”. Jest to podejście sprzeczne z zasadą „zło dobrem zwyciężaj”. Czy w dzisiejszym brutalnym, pełnym agresji świecie ta zasada wzajemności jest sposobem na obronę samego siebie, na obronę granic naszej godności, szacunku, poczucia wartości. Dr MG: Wzajemność ma granice, nie wyobrażam sobie bym na agresję odpowiadał agresją - poza przypadkiem fizycznego zagrożenia życia. Ale na pewno nie będę miły w sytuacji, która wymaga zahamowania czyichś na przykład obraźliwych zachowań. Ja patrzę na świat nie pod kątem ładnie brzmiących haseł, ale skuteczności - i w dobrym samarytaninie widzę też naiwne samopoświęcenie, które wcale nie jest dobre, ale szkodliwe. Życzliwość, dobroć, miłość to wyznaczniki uniwersalne ludzkiego postępowania, ale nie znaczy to, że chama nie można potraktować w sposób adekwatny do jego zachowań - nie zły, ale właśnie adekwatny. To nie zło, ale skuteczność. Ppk: Według Mateusza Grzesiaka pewność siebie jest niezbędna do budowania zdrowych relacji. Czytając o tym, przypomniałam sobie o wielu związkach, w których kompleksy były powodem ich rozpadu. Czy zgodzi się Pan ze mną, że drugi człowiek nigdy nie będzie lekarstwem na nasze kompleksy? Dr MG: Oczywiście, bo przede wszystkim nie będzie wtedy człowiekiem, ale nieudolnym panaceum służącym do wypełniania własnych braków albo prób uleczenia siebie. To tak nie działa, bo przez życiową podróż zmiany musimy przejść sami, nawet jeśli ktoś nam w niej towarzyszy. Ppk: Okazuje się, że nie tylko pewność siebie jest potrzebna do budowania zdrowej relacji i jej utrzymania, ale także do jej zakończenia. Z mojej perspektywy zawodowej widzę, że kobiety nie mające pewności siebie, nie są w stanie wydostać się z toksycznego związku, w którym przeżywają niekiedy piekło. Oczywiście warto tu wspomnieć, że czasami latami trwa koronkowa robota partnera mająca na celu upodlić kobietę, zdeprecjonować ją, pozbawić resztek poczucia wartości. W efekcie one boją się stanąć na własnych nogach i wyrwać z kręgu zła. Czy zgodzi się Pan ze mną, że w wielu związkach kobiety tracą pewność siebie i stąd strach przed życiem bez agresora, który je od siebie uzależnił? Wspomniałam o kobietach, ale przecież też mężczyźni bywają ofiarami takich sytuacji. Dr MG: Do tanga trzeba dwojga - z jakiegoś względu ta kobieta przez lata znosiła określone zachowania i pewnie była świadoma ich negatywnego wpływu. Dlaczego pozostała więc w toksycznej relacji? Może była współuzależniona, miała syndrom matki Teresy, a może po prostu nie wiedziała i nie była w stanie nic z tym zrobić. Wydaje mi się zbyt dużym uproszczeniem, by stwierdzić że czarno na białym jedno jest złe, a drugie dobre - w związkach para wywiera na siebie obopólny wpływ i jest on znacznie bardziej skomplikowany. Myślę też, że większość z nas jest w dorosłym życiu w jakiejś mierze dziećmi, co szczególnie uwidacznia się w związkach. Ppk: „Prawdziwa pewność siebie nie ogląda się na statusy i symbole. Ona wypływa z czegoś zupełnie innego”* - to Pana słowa. Moim zdaniem przypominamy czasem kolorowe wydmuszki, które są błyszczące, przykuwające uwagę, krzykliwe w swojej kolorystyce, ale puste w środku. Dlaczego nie potrafimy zrozumieć, na czym opiera się nasz brak pewności siebie? Dlaczego rzeczy materialne stają się naszą wizytówką? Dlaczego budowanie naszej pewności siebie przypomina budowanie domku z kart albo domu na piasku? Co powoduje, że całą naszą energię poświęcamy na zdobywanie rzeczy, które mają w sposób niewerbalny komunikować światu jacy jesteśmy wspaniali, bo mamy drogie samochody, luksusowe domy? Panie Mateuszu, dlaczego nie rozumiemy, że nasza energia, czas, pieniądze bardzo często inwestowane są nie w tym kierunku co trzeba? Co należałoby zrobić, aby zrozumieć, że ważniejsze jest to kim jesteśmy, a nie to, co posiadamy? Dr MG: Bo żyjemy w epoce pustego kapitalizmu i neoliberalizmu, motywującego nas do budowania siebie w aspekcie materialnym. Uważam, że ludzkość jest na takim poziomie świadomości i jest to kwestia czasów. Ppk: Kończąc rozmowę, przypomnę jeszcze jedną niezwykle ważną myśl płynącą z Pana książki: „Prawdziwa pewność siebie czerpie z głębokiego spokoju, bazującego na samoświadomości tego, kim jestem, co umiem, czego nie umiem i co jestem w stanie faktycznie dać innym.”* Zabieram ją ze sobą i chowam głęboko w sercu. Natomiast Panu dziękuję za rozmowę i życzę właśnie tego spokoju, by nie tylko mógł Pan wieść szczęśliwe życie i realizować swoje cele, ale również, by dzielił się Pan z nami nadal swoim doświadczeniem, wiedzą i cennymi radami. Dr MG: Wszystkiego dobrego i pozdrawiam czytelników „Psychologii przy kawie”. *Fragmenty i cytaty pochodzą z książki Mateusza Grzesiaka „Pewność siebie. Jak być asertywnym, pokonać lęk i sięgnąć po swoje.”, Wyd. Onepress – Sensus, Gliwice 2020 POLECAMY:
POCIESZYĆ ZBOLAŁĄ DUSZĘRadość, nadzieja, szczęście"Jeden uśmiech ma moc... Ukoić łzy. Ogrzać zimne serce. Poznać nowego przyjaciela. Zastąpić czułe przytulenie. Ukoić traumę. Upiększyć okaziciela. Ulżyć w troskach. Wspierać dobre uczynki. Rozjaśnić ponure dni. Pocieszyć zbolałą duszę. Nieść nadzieję samotnym. Nieść obietnicę opieki. Podnieść na duchu uciśnionych. Złagodzić niewidzialne rany. Zmniejszyć niedolę. Działać jak lekarstwo na cierpienie. Przyciągnąć przychylność aniołów. Spełnić ludzkie pragnienie bycia dostrzeżonym. Kto wie, może zmiana świata mogłaby okazać się aż tak prosta?"
Richelle E. Goodrich POLECAMY:
POLECAMY:
Do pobrania i wydrukowania :) ![]()
POLECAMY:
POMYŚL O SOBIE, DZIEWCZYNO!Poczucie winy, asertywność, marzenia, kobiecośćDzisiaj psycholog zapytał mnie o moje marzenia. I miałam z tym problem. Nie wiem, czego pragnę, jakie są moje potrzeby. Może to jest dziwne. Nie wiem… Jestem osobą czynu, stawiam sobie cele, podążam do nich, można powiedzieć, że jestem bardzo zorganizowana, potrafię radzić sobie świetnie w sytuacjach zadaniowych, przeszkody zamieniam w działania. Ale zdałam sobie sprawę, że moje dążenie naprzód nie jest wynikiem moich pragnień. Dzisiaj to do mnie dotarło. I czuję się z tym dziwnie. Nawet nie wiem, jak określić ten stan, te uczucia. Pamiętam, że jako dziecko rodzice byli ze mnie dumni. Widziałam, że jestem powodem ich radości i dumy. Dostrzegałam podziw i zazdrość w oczach znajomych i rodziny. Śliczna, grzeczna dziewczynka, uczącą się wyśmienicie, osiągająca sukcesy na wielu płaszczyznach. Było to miłe. Przyczyniałam się do szczęścia osób, które były mi bliskie, które były całym moim światem. Wszystko, co wówczas robiłam, wykonywałam z myślą o tym, by ich nie zawieść. Wiedziałam, jak bardzo cieszą ich moje sukcesy. Nauczyłam się zaspokajać ich potrzeby, nawet nie zdając sobie do końca z tego sprawy. Gdy dzisiaj spoglądam wstecz, dostrzegam, że byłam osobą lubianą w środowisku moich rówieśników. Dlaczego tak było? Trudno mi powiedzieć… Zastanawiam się, czy lubili mnie jako osobę, czy byłam ceniona, bo byłam dla innych dobra. Każdy mógł na mnie polegać, wiedział, że nie zawiodę, nie odmówię, nie wyśmieję. Wchodząc w dorosłe życie, na płaszczyźnie zarówno zawodowej, jak i prywatnej, czymś zupełnie normalnym było dopasowywanie się do drugiego człowieka, nawet kosztem samej siebie. Tak, tak bym to z perspektywy czasu nazwała. Zawsze robiłam wszystko, by innym było ze mną dobrze. A o sobie i swoich potrzebach nawet nie myślałam. Zagłuszałam wewnętrzny głos, który być może chciał przypomnieć o tym, że ja też jestem ważna. Ja czerpałam, a może tak mi się wydawało, szczęście ze sprawiania radości innym. Byłam mistrzynią w odgadywaniu potrzeb, pragnień i oczekiwań moich sympatii, ale także przełożonych i współpracowników. Dzisiaj do mnie dotarło, że myśląc o innych, zapomniałam o sobie. Nie wiem jeszcze dlaczego. Czy tak bardzo zależało mi na akceptacji? Czy w domu rodzinnym nauczono mnie tego, ze sprawianie radości daje tyle satysfakcji? A może sama nie wiem, czego chcę, bo nigdy nie dałam sobie przyzwolenia na pomyślenie o sobie. Po wyjściu od psychologa kupiłam książkę, w której znalazłam słowa, pod którymi najprawdopodobniej wkrótce się podpiszę: „Prawda jest jednak taka, że podobnie jak wiele innych kobiet dopiero stopniowo uwalniam się od nawyku zadowalania wszystkich dookoła. Ciągle jeszcze pracuję nad tym, aby iść przez życie swoją drogą, nie przejmując się opiniami innych ludzi. Wiele jest w moim życiu takich dziedzin, w których muszę się bardzo pilnować, żeby dochowywać wierności swoim wartościom i nie przejmować się tym, co sobie w związku z tym pomyślą inni. Nic nie daje człowiekowi takiego poczucia wolności i siły, jak myśl, że można czegoś chcieć od życia, nawet jeśli nikt inny tego nie rozumie.”* Zdałam sobie sprawę, że te słowa są mi tak bardzo bliskie. I wiem, że jest to początek mojej drogi do poznawania najbliższej sobie osoby, którą jestem. W książce „Dziewczyno, przestań ciągle przepraszać!” jej autorka kieruje swoje słowa do każdej z nas, uświadamiając nam - kobietom żyjącym często po to, by zaspokajać potrzeby naszego otoczenia, a nie własne - że podróż do odkrycia samej siebie rozpoczyna się dopiero z chwilą przyjęcia do wiadomości, że nigdy i przed nikim nie musimy się tłumaczyć ze swoich marzeń. Rachel Hillis napisała: „Nauczyłyśmy się zabiegać o uwagę, która w przypadku dziecka jest równoznaczna z miłością. Warto podkreślić, że wiele osób idzie potem przez życie w przekonaniu, że człowiek może się czuć kochany tylko wtedy, gdy inni zwracają na niego uwagę. Stąd bierze się fenomen mediów społecznościowych.” Wiele z nas patrzy na siebie oczami drugiego człowieka, przegląda się w oczach innych, oni stają się zwierciadłem, w którym możemy dostrzec akceptację, podziw, zrozumienie, a czasem złość, niechęć, zazdrość. „Czy zastanawiałaś się kiedyś nad tym, w jak dużym stopniu twoje obecne życie kształtuje się pod wpływem twoich własnych wyborów, a na ile stanowi odzwierciedlenie cudzych oczekiwań? Każda z nas ma swoje nadzieje i pragnienia, swoje cele i marzenia. Bywają one subtelne (<<Chcę pisać wiersze>>) i bardzo ambitne (<<Chcę zbudować firmę, która będzie warta wiele milionów dolarów>>), ale wszystkie są twoje i są ważne – dlatego, że ty jesteś ważna. Masz prawo pragnąć czegoś tylko dlatego, że cię to uszczęśliwi. Nie potrzebujesz niczyjej zgody, a już na pewno nie powinno być tak, że tylko ktoś inny może ci otworzyć drogę do osiągnięcia twojego celu. Niestety, wiele kobiet boi się, że inni ludzie mogą nie zaakceptować celów, które one same sobie wyznaczyły. Zamiast więc realizować te marzenia, pozwalają im umrzeć. Niektóre próbują je spełniać potajemnie, czasem zmagając się przy tym z poczuciem, że zawodzą bliskich, ponieważ robią coś dla siebie, a nie dla wszystkich dookoła. Takie kobiety żyją w poczuciu winy, wstydu i strachu. Pytanie <<A gdyby tak…?>> tli się płomyczkiem w ich sercu, za to w ich głowach rozbrzmiewa cała litania wyrzutów sumienia. A co jeśli mi się nie uda? A co jeśli ludzie będą się ze mnie śmiali? A co jeśli tylko zmarnuję czas? A co jeśli będą na mnie źli? A co jeśli zaczną mi zarzucać zachłanność? Co będzie, jeśli bezowocnie zmarnuję czas, który mogłabym spędzić z rodziną?”* Masz podobne wyrzuty sumienia? Pragnienia innych stawiasz ponad swoje? Może już czas, by pomyśleć o sobie. W książce „Dziewczyno, przestań ciągle przepraszać!”, którą gorąco Wam polecam nie tylko jako lekturę dla Was, ale także jako książkę, którą możecie sprezentować Waszym przyjaciółkom, są słowa, które warto, abyście powtarzały sobie każdego dnia: „Życie to nie bajka, więc – kimkolwiek jesteś i cokolwiek robisz – czasem bywa ciężko. Prawdziwe życie potrafi dać w kość i wysysać z nas energię niezbędną do urzeczywistniania naszych celów. Nie możesz jednak rezygnować z nadziei, marzeń i celów. Wszystko, co zamyśliłaś sobie dla siebie i na swoje życie, jest możliwe. Czasami będzie ci szło świetnie, a niekiedy jak po grudzie, ale nigdy się nie poddawaj. Nie masz wpływu na zewnętrzne okoliczności, w których przyszło ci żyć. Tylko od ciebie zależy, jak się będziesz zachowywać w danych okolicznościach.”* Powodzenia Kochane! * Fragmenty pochodzą z książki R. Hollis "Dziewczyno, przestań przepraszać!", Wydawnictwo Larum, 2020 POLECAMY:
AUTOBUS MOJEGO ŻYCIAWewnętrzni sabotażyści, pewność siebieKaja tkwi od lat w toksycznym związku. Ciągle wierzy, że dzięki jej oddaniu i miłości Grzegorz się zmieni. Zapomniała już dawno o swoich potrzebach, na wszystko się zgadza, przymyka oczy na kłamstwa i upokorzenia i karmi się nielicznymi chwilami szczęścia. Natomiast na co dzień jest ofiarą przemocy. Dziewięć lat na tym samym stanowisku w tej samej firmie spowodowało, że Czarek zaczął się dusić. Monotonia pracy sprawiła, że wpadał w rutynę, wypala się i ma wszystkiego dość. Ale nie potrafi podjąć decyzji o zmianie. Lena kocha rywalizację. Uwielbia ścigać się z innymi i z samą sobą. Wciąż stawia sobie poprzeczkę coraz wyżej i wyżej. Tym razem wiedziała, że nie da rady. Zdawała sobie sprawę, że konkurencja jest duża, a ona ze względu na problemy zdrowotne nie miała możliwości, by dać z siebie w ostatnim czasie wszystko. Pojechała, bo trener nalegał. Ale była przekonana, że te zawody zakończą się porażką. I tak się stało. Kaja, podobnie jak wiele osób płci pięknej, nie potrafiła wydostać się z toksycznego związku. W Polsce aż cztery miliony kobiet pada ofiarą przemocy ze strony swojego partnera. „Większość z nich nie odchodzi i tkwi w relacji z krzywdzącym mężczyzną. (…) One się boją. Boją się odejść, ponieważ sądzą, że bez mężczyzny będzie im jeszcze gorzej, że same sobie nie poradzą.”* Brak pewności siebie jest jedną z głównych przyczyn, dla których nie są w stanie zakończyć związku. Dlaczego Czarek tkwił w miejscu, w którym już dawno się wypalił, które hamowało jego rozwój? Jak wiemy, „do podjęcia decyzji o opuszczeniu pracy i daniu sobie szansy na szukanie kolejnego zajęcia, potrzeba pewności siebie, bo ona daje poczucie bezpieczeństwa i wiarę w to, że nie tylko znajdziemy następną pracę, ale i w to, że będzie ona ciekawsza, pozwoli nam się spełnić, więcej zarobić, rozwijać się zawodowo itd.”* Czarek obawiał się zmiany, ponieważ bał się nowych wyzwań, obawiał się, że w nowym miejscu może sobie nie poradzić. Czy Lena pomimo przeszkód losu miała szansę na wygraną? Czy jej nastawienie mogło mieć wpływ na porażkę, która stałą się jej udziałem? Jak wiemy, jeśli człowiek „jest niepewny siebie, czuje się skonfundowany i obawia się przyszłości, umysł zaserwuje mu wyobrażenie porażki. Szansa na to, że sportowiec pojedzie na zawody, zmaleje. A jeśli nawet się na nie wybierze i przystąpi do rywalizacji, to towarzyszące negatywnym projekcjom wyobraźni dialogi wewnętrzne osłabią go i przepowiednia się spełni - sportowiec przegra.”* Być może inne nastawienie Leny spowodowałoby, że podjęłaby równą walkę ze swoimi rywalkami. Kaja, Czarek i Lena stali się ofiarami swoich sabotażystów, czyli zasobów, które utrudniają osiągnięcie celu. To głosy wewnętrznych krytyków, które mówią „Nie uda się”, „Jesteś głupia”, „Nie dasz rady”, „Nie powinnaś tego robić”. Wiecie, o jakich głosach myślę? Wsłuchujecie się w nie czasem? Słyszycie krytyka, który poniża, wyśmiewa, wyzywa? To głos, który kiedyś usłyszeliśmy, głos zakompleksionego męża, znerwicowanej matki, złośliwego nauczyciela. To głos pochodzący z naszego otoczenia, które umniejszało nam, żeby poczuć się lepiej. Niestety wokół nas jest wiele osób niezadowolonych z siebie, które za wszelka cenę chcą ściągać innych w dół, aby poprawić sobie samopoczucie. A my niestety często przejmujemy się tym, co słyszymy i traktujemy to jako pewnik, biczując siebie poprzez powtarzanie usłyszanych słów, które nie mają nic wspólnego z prawdą. To, co kierujemy pod własnym adresem, niszczy nas, podcina skrzydła, odbiera chęć do działania. A to właśnie sposób, w jaki mówimy do siebie, szczególnie w sytuacjach, gdy coś nam nie wyjdzie, gdy spotyka nas porażka, ma wielkie znaczenie dla naszej pewności siebie. Zamiana zwrotów negatywnych na pozytywne, wpływa na naszą wiarę w siebie, poprawia samopoczucie i pozytywne nastawienie zarówno do siebie, jak i do świata. Gdy wewnętrzny krytyk mówi : „Znów ci nie wyszło”, „Nie umiesz”, „Nie nadajesz się”, „Nie jesteś tego warta”, zastanów się, czy nie jest to sygnał ostrzegający, że to właśnie on próbuje przejąć nad Tobą kontrolę. To właśnie wewnętrzny sabotażysta wiecznie szepcze do ucha: „Nie tak zrobiłaś”, „Za wolno”, „Za słabo”, „Za mało”. Jeżeli nie powiemy mu: „Dość!”, jeżeli sami w siebie nie uwierzymy, to również nie uwierzymy w to, że inni mogą nas polubić, pokochać, docenić. Pamiętajcie, że ważne, by dać sobie prawo do popełniania błędów. W życiu każdego zdarzają się porażki, każdy ma jakieś braki i słabe punkty. Jeżeli ulegniemy krytycznemu głosowi, nasze życie może stać się koszmarem. Spadnie wówczas nasze poczucie wartości, postrzegana rzeczywistość będzie zniekształcona, a nam będzie brakowało pewności siebie. W wewnętrznych rozmowach ze sobą niezwykle istotne jest, by siebie docenić i pochwalić za to, co robimy dobrze i właściwie. Aby siebie wspierać, uczyć optymizmu i wiary we własne możliwości oraz pokazywać, że błędy nie są przekleństwem, ale błogosławieństwem. Od tego, jakiego głosu będziemy słuchali, będzie zależała nie tylko nasza droga i osiągnięty cel, ale również nasza kondycja psychiczna. Jako osoby dorosłe musimy wiedzieć kim jesteśmy, czego chcemy i z rozwagą kierować naszym życiem, słuchając głosu serca i głosu rozsądku. W wydanej parę dni temu książce „Pewność siebie. Jak być asertywnym, pokonać lęk i sięgnąć po swoje” jej autor - Mateusz Grzesiak - między innymi zwraca naszą uwagę na wewnętrzne głosy, zarówno na głosy sabotażystów, ale i pomocników. „Pomocnicy to pozytywne zasoby wewnętrzne, które wspierają człowieka w osiągnięciu pożądanego celu”. Są nimi m.in. motywujący bohater, który dodaje odwagi, kochająca mama obdarzająca bezwarunkową miłością, wdzięczna babcia dająca radość, zbuntowany indywidualista strzeżący granic, czy racjonalny naukowiec bazujący na faktach. „Znając swoich pomocników, możesz wzywać ich na pomoc, na przykład w razie braku pewności siebie, (…) korzystać z ich zasobów, bo to są twoje myśli – możesz używać ich świadomie, gdy czujesz zagrożenie ze strony <<sabotażystów>>”.* W swojej nowej książce Mateusz Grzesiak nie tylko pokazuje, czym jest pewność siebie, ale również jakie ma ona znaczenie na różnych płaszczyznach – w sporcie, w biznesie, w szkole i w relacjach. Dzięki temu możemy przekonać się, jaki ma ona wpływ na naszą samorealizację i wielowymiarowy rozwój. Autor zwraca również naszą uwagę na czynniki, od których jest ona uzależniona, wymieniając między innymi wpływ kultury, języka, szkoły, rodziny, czasów, w których żyjemy i przeżytych traum. Niewątpliwym walorem książki jest jej część praktyczna, w której znaleźć możemy sporo narzędzi do wykorzystania w codziennej pracy nad sobą. Nie ukrywam, że wiele z nich zabiorę ze sobą, by z nich korzystać nie tylko na gruncie prywatnym, ale i zawodowym. Na zakończenie publikujemy fragment z książki Mateusza Grzesiaka. Zastanówcie się, czy czasem tak nie wygląda Wasze życie i co możecie z tym zrobić. „Powiedzmy, że jedziesz autobusem. Autobus nazywa się <<moje życie>> i siedzą w nim różni pasażerowie: Ty krytyczny, Ty dziecko, Twoi znajomi, Twoi rodzice, Twoje autorytety itd. Kierujesz tym autobusem, zatrzymujesz się na przystankach, ale jedziesz dalej, bo przyświeca Ci cel — Twoje życie i samorealizacja. Nagle pojawia się dialog krytyczny, bezwzględne standardy, który jest Twoim aspiracyjnym ja, i mówi: powinieneś jechać szybciej. I teraz powstaje pytanie: czy oddasz mu kierownicę i tym samym pozwolisz, by jedna część psyche zarządzała całością? Czy może porozmawiasz ze swoim krytykiem i poinformujesz go: dziękuję za sugestię, a teraz usiądź z tyłu, ponieważ ja jestem kierowcą. To ja decyduję, gdzie jadę? Za moment podniesie się z fotela Twoje wewnętrzne dziecko, które się boi, i powie: jedź wolniej. Oddasz mu kierowanie autobusem? Podejdzie do Ciebie Twoja matka z upomnieniem: nie powinieneś jechać tam, powinieneś jechać w kierunku relacji, zatrzymać się tam na przystanku, ponieważ jesteś już w takim wieku, że wypadałoby się ustatkować. Albo wtrąci się ojciec: powinieneś być bardziej zaradny, wiesz? Zatrzymaj się na przystanku pt. „bycie lekarzem”, bo ja byłem lekarzem, dziadek był lekarzem, Ty też się powinieneś tam zatrzymać. Jeśli oddasz kierownicę któremukolwiek z tych ja, pozwolisz im na sobie pasożytować.(…) Chodzi nam o to, by kierownica naszego autobusu zwanego <<moje życie>> znajdowała się nie w rękach dziecka, krytyka, mamusi czy tatusia, a raczej w pewnych rękach zdrowego dorosłego, który jest kierowcą z uprawnieniami i jest świadom tego, kto jedzie razem z nim.”* * Fragmenty pochodzą z książki M. Grzesiaka "Pewność siebie. Jak być asertywnym, pokonać lęk i sięgać po swoje", Wydawnictwo Onepress, Sensus, 2020 W przyszłym tygodniu zapraszamy do przeczytania wywiadu, który przeprowadzimy z Panem Mateuszem Grzesiakiem. POLECAMY:
|
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
|