KOBIETA KOMPLETNAJak przestać szukać spełnienia i być szczęśliwą?15 czerwca odbyła się premiera książki ”Kobieta kompletna. Nie szukaj spełnienia, bądź szczęśliwa”, która może stać się bodźcem dla wielu kobiet do wyruszenia w podróż ku poznaniu siebie samej. Dzisiaj mamy przyjemność zaprezentować wywiad, który przeprowadziłyśmy z jej autorką –Sylwią Kocoń. Psychologia przy kawie: Myślę, że Pani nowa książka może być bodźcem do działania, do poznania siebie, do odnalezienia własnego szczęścia dla wielu kobiet. Czy taki miał być jej cel? Sylwia Kocoń: Nie pisałam tej książki, mając na uwadze jakiś konkretny cel, ale - jak u mnie bywa - zaczęłam ją pisać, bo czułam, że chcę się podzielić czymś, co bardzo pozytywnie odmieniło moje własne życie. Zawsze podkreślam, że tą książkę, jak zresztą wszystko, czym się dzielę - tworzę i dla innych kobiet i dla samej siebie. Uważam, że nawet, gdy mamy już sporo wglądów i wiedzy o sobie, kierujących nami mechanizmach, destrukcyjnych nawykach - nafaszerowany lękiem świat nakłania nas, by się znów od siebie oddalać, znowu siebie zapominać, nie ufać, oddawać swoje życie w ręce lęku. Dlatego właśnie tak ważne jest przypomnienie. Tym jest dla mnie moja książka - przypomnieniem siebie prawdziwej, wznieceniem tej wewnętrznej tęsknoty za samą sobą, życiem w pełni, rozpaleniem pragnienia, które nie pozwala tkwić w często bolesnym zapomnieniu. Pps: Napisała Pani, że większość z nas jest w trybie szukania szczęścia, gonimy za nim, wierząc, że kryje się tuż za rogiem, iż nie zdajemy sobie sprawy, że ono jest w nas, tylko nie umiemy go rozpoznać. Jak nauczyła się Pani dostrzegać własne szczęście? SK: Na odwrót niż sugerowałaby logika. Całe życie próbowałam znaleźć sposób na to, by lepiej żyć, czuć się dobrze, być szczęśliwą. I tak - czasami wypełniały mnie przyjemne emocje, byłam zadowolona. Jednak zawsze był to stan chwilowy, powiązany z jakimś zdarzeniem. Nie wyobrażałam sobie, że można czuć się dobrze ot tak, bez powodu, dlatego że się jest. Bardzo sceptycznie podchodziłam do tego typu stwierdzeń, uważałam, że to kłamstwo, gdy ktoś twierdził, że szczęście jest w nas. Tak właśnie nie pozwalałam sobie na doświadczenie tego, co jest naprawdę cały czas, dla każdego z nas - dostępne - swojej i życia kompletności, spokoju, spełnienia. Kiedy przetestowałam na sobie wystarczająco wiele technik, kiedy na przestrzeni ponad 10 lat poszukiwań - wciąż wypełniała mnie frustracja, z którą wciąż walczyłam - czułam, że coś tu jest na rzeczy. Z głową pełną wiedzy i wglądów - nagle zorientowałam się, że ja wcale nie żyję tym, co już o sobie wiem, ale jedynie teoretyzuję i co więcej - cały czas tkwię w trybie poszukiwania, naprawiania, chęci zmian. Wydawało się to logiczne, bo przecież większość proponowanych nurtów, metod rozwojowych, technik - ma na celu zmianę, transformację, wypuszczenie - by odnaleźć to szczęście. Dla mnie, kilka lat temu, zaczęło stawać się jasne, że tak mogę szukać całe życie. Dlatego też - poczułam, że muszę do tego podejść odwrotnie, na opak. Zamiast starać się coś znaleźć - muszę objąć sobą wszystko to, co mnie wypełnia i co jest dookoła mnie. Zamiast próbować coś zmienić - muszę przyzwolić na to, co jest tu i teraz. Tak właśnie - zaczęło stawać się dla mnie coraz klarowniejsze, że szczęście jest naprawdę już tutaj, w nas, cały czas. I nie musimy go szukać, ale raczej - zaczynamy je czuć, bez powodu, cały czas - gdy widzimy jak oddajemy się sterowaniu lękowych mechanizmów i przestajemy to robić. Czyli, innymi słowy - szczęście znajduje nas samo, ukazuje się w nas samo, gdy my przestajemy je blokować, od niego uciekać, gdy na nie patrzymy, gdy je widzimy. Pps: Przeczytałam w Pani książce że „życie jest niepojęcieskomplikowane i zarazem proste.” Na czym polega jego skomplikowanie w prostocie? SK: Tak, życie jest bardzo proste. Gdybyśmy nie tkwili w uwarunkowanych głowach - nie zastanawialibyśmy się nawet nad tym, czy jesteśmy szczęśliwi, nie byłoby tematu. Po prostu czulibyśmy się ok i tyle, wszystko byłoby ok. To jest właśnie ta prostota. Każde dziecko ją zna, bo ono nie analizuje, nie zastanawia się, a potem - nie kombinuje, nie szuka, nie wypiera niczego w sobie. Życie jest też skomplikowane, bo nauczyliśmy się ufać głównie naszym głowom, pokoleniowo przekazywanym programom, które głównie bazują na lęku. To tak jakbyśmy jedli mango i bardzo by nam smakowało. Czy musimy się zastanawiać nad tym, czemu nam tak smakuje, ile możemy, powinniśmy go zjeść, co się stanie jak się nam już skończy, bać się braku, rozmyślać czy jeszcze kiedyś je zjemy, zabezpieczać się itd? To wszystko robi umysł, zaprogramowany umysł. Ma w sobie nieskończoność wierzeń, które bierze za fakty i tak - oddalamy się od tego, co jest dla nas w danej chwili prawdziwe, od czucia - zamiast poczuć jak mi jest, czy jest mi zimno czy ciepło, czy jestem głodna czy nie - komplikujemy wszystko i rozmyślamy czy powinniśmy być teraz głodni, czy to już pora, czy przy takiej temperaturze powinnam czuć zimno czy ciepło. Większość życia dzieje się w naszych głowach, a nie w czuciu, byciu, chwili. Dlatego często się mawia, że nie żyjemy, ale jedynie egzystujemy. Wyuczone mechanizmy mają bowiem jeden cel - zapewnić nam bezpieczeństwo, ponad wszystko. Dlatego każda nasza reakcja, interakcja, słowa, gesty, wybory - gdy żyjemy nieświadomie, w oddaleniu od siebie, od prostoty życia - są sterowane chęcią zabezpieczania przez tym, co tak naprawdę wcale nie jest niebezpieczne. Tak żyjemy głównie z lęku. Musimy przypomnieć sobie prostotę, swoją naturę i z niej żyć, bo tu wszystko, my - jesteśmy pełni, ok, kompletni. Pps: „Gdyby bycie szczęśliwym nie było aż tak proste, zapewne więcej osób by tego szczęścia doświadczało.” To Pani słowa 😊 SK: Tak, to moje słowa i tak uważam. Umysł lgnie do złożoności. Zobaczmy jak często, gdy ktoś proponuje proste rozwiązanie - od razu przychodzi myśl o tym, że to nie możliwe, żeby coś takiego działało i nawet się za to nie zabieramy, zamykamy się na to. Wolimy chodzić dookoła, bo złożone często kojarzy się z lepszym. Wielu z nas ma w sobie dysfunkcyjny mechanizm, który podpowiada, że im coś jest trudniejsze - tym ma większą wartość. Popatrzmy jak często to się przekłada np. na nasze zawodowe życie, zarabianie pieniędzy. Wydaje nam się, że żeby więcej zarabiać to trzeba na to zasłużyć, trzeba się napracować. Jak się wymęczę pracą, to wtedy zasługuję - na lepsze pieniądze, uznanie, awans, odpoczynek itd. Podobnie jest z własnym samopoczuciem. Często, my kobiety - nie potrafimy czuć się dobrze bez powodu. Potrzebujemy dekoracji, dodatków, by czuć swoją wartość. Potrzebujemy udowadniać ją (sobie i innym) - np. poprzez osiąganie, pomaganie ponad siły, ciężką pracę, wizerunek itp. Jestem też pewna tego stwierdzenia, bo prowadząc program online o tej samej nazwie – Kobieta Kompletna - za każdym razem, w każdej edycji - spotykam się ze zdziwieniem, niedowierzaniem kobiet. Proponuję im życie w kompletności tu i teraz, bez odkładania, szukania, gonienia, generowania czegoś, kombinacji. Po prostu tu i teraz i tyle. I to, co im proponuję jest dziecinnie proste, a ponieważ jest tak proste, to ich umysły to wypierają, pojawia się opór. A opór naprawdę potrafi sięgać po bardzo przekonujące argumenty, chwyci się wszystkiego, by tylko utwierdzić nas w tym, że to za proste, by mogło działać. I tak znów odwracamy się od szczęścia, które jest, znów szukamy - aż pewnego dnia braknie nam sił i się poddamy. Będziemy myślały, że to koniec, a tymczasem - w poddaniu tym ukaże się najpiękniejszy początek. Każda z nas, nie ważne jak długo lgnie do złożoności - w końcu powraca tu, do prostoty i zaufania jej. Ppk: „Dla naszej zaprogramowanej podświadomości jedynym celem jest dbanie o jak najwyższy poziom bezpieczeństwa oraz poczucia przynależności, akceptacji i miłości. Ten mechanizm w nas zrobi wszystko, absolutnie wszystko, byśmy czułysię kochane i bezpieczne. Będzie więc odwodzić nas notorycznieod tego, co nieznane i nowe, oraz lgnąć do tego, co już poznane, czyliponiekąd przewidywalne i pewne.” Czy takie poczucie bezpieczeństwa powstrzymało Panią przed tym, czego dzisiaj może Pani żałować? SK: Wielokrotnie. Całe moje życie, gdy spojrzę na nie wstecz - żyłam kierowana lękiem. Był świetnie zamaskowany - nie wiedziałam, że się boję. Wręcz przeciwnie - byłam przekonana, ze jestem bardzo odważna. I poniekąd - każdy, kto żyje z lęku - musi też mieć w sobie odwagę, bo bardzo trudno żyje się z miejsca braku, obaw, negatywnego nastawienia. Więc jest to taka wielopoziomowa kanapka. Jest to i to - lęk i odwaga - tyle, że tą odwagę lokujemy nie w to, w co warto. Inwestujemy ją do robienia tego, co sugeruje nam lęk - co nas tylko od siebie oddala - zamiast w to, do czego lgnie nasze serce i co nas uskrzydla. Cała zabawa polega na tym, by sobie uświadomić te działania, wybory z lęku. Ja dopiero teraz to widzę, a przez większość życia nie miałam o tym pojęcia. I tak też - teraz widzę, że te małe i większe wybory były sterowane mechanizmami lękowymi. Dla przykładu - wybór kierunku studiów i cała następująca po nich kariera zawodowa. To nie było coś, co lubiłam - robiłam to na siłę. Studiowałam ekonomię, a potem przez dekadę tkwiłam w bankowości inwestycyjnej w Londynie. Myślałam, że to normalne, że nie lubię iść do pracy, że nie chce mi się tam siedzieć, że mnie ta praca nie pociąga. Myślałam, że to normalne, bo przecież (i tu kłaniają się pokoleniowo przekazywane, społecznie propagowane przekonania) - praca nie ma być przyjemna, ale dająca stabilizację, poczucie bezpieczeństwa, dobre pieniądze itd. Pracowałam więc nie z serca, ale lęku o zabezpieczenie i by być postrzeganą jako kobietę sukcesu, by zyskać aprobatę, dowartościować się. W sercu od zawsze nosiłam zamiłowanie do tańca, do psychologii, do filozofii. Ale przecież - tak podpowiadała zlękniona logika - te kierunki nie zapewnią mi stabilizacji, prestiżu, komfortu finansowego. To samo przejawiało się w moich związkach partnerskich. I tutaj znowu kłania się głęboko ukryty mechanizm, świetnie zakamuflowany, wielopoziomowy. Bałam się odrzucenia, bliskości - miałam z nimi – oczywiście nieświadomie - problem. Z lęku przed odrzuceniem - wybierałam więc partnerów, mężów - których w mniejszym stopniu obawiałam się stracić, być przez nich odrzuconą. Wybierałam partnerów niedostępnych, niedojrzałych emocjonalnie, nie potrafiących być blisko - zupełnie jak ja. I potem dalej - gdy już z nimi byłam i nawet, gdy było dobrze - podświadomie, z lęku - autosabotowałam siebie i naszą relację, na różne nierozpoznawane sposoby - negowałam partnera, by się od niego w ten sposób oddalić, obrzydzić go sobie na tyle, by nie bać się odrzucenia. Tym samym - to ja go pierwsza odrzucałam i związek się kończył. A ja, po takim doświadczeniu - jeszcze bardziej się bałam porzucenia i bycia blisko. To tylko 2 życiowe przykłady, a było ich o wiele, wiele więcej, bo lęk steruje nami na co dzień, nie tylko w tych ważnych wyborach, ale w każdej mniejszej, codziennej sytuacji. I teraz - wracając do pytania. To lgnięcie do sterowanego lękiem bezpieczeństwa sprawiło, że w moim życiu wiele rzeczy, relacji, sytuacji - potoczyło się dla mnie boleśnie i oczywiście, że chciałabym, by były inaczej doświadczone. Jednak - dziś patrzę na nie jak na coś, co musiało być, bym zapragnęła innego życia i bym w końcu uświadomiła sobie jak zamykam się na szczęście, jak steruje mną lęk, bym zaczęła wracać do siebie. Ostatecznie też - nie mam pojęcia jak potoczyłoby się moje życie, gdybym wybierała z serca, ze spójności ze sobą. Jedno, czego jestem pewna to, że w taki sposób, będąc ze sobą w zgodzie - czułabym się sama ze sobą lżej, lepiej, przyjemniej. Pps: A czy nie jest tak, że wybierając to, co znane, często wpadamy w pułapkę? SK: Nie wiem dokładnie o jakie pułapki Wam chodzi, ale tak - można powiedzieć, że tkwiąc w strefie komfortu na rzecz lęku - wpadamy w pułapkę niezadowolenia, frustracji, niemocy, zaniżania własnej wartości. Świadomie chcemy innego życia, chcemy sięgać po to, co dla nas ważne, wyrażać siebie, rozpoznawać co jest dla nas ważne i za tym iść - ale podświadomie od tego uciekamy, bo to nieznane - więc niebezpieczne - terytorium. I tak też - w imię przyzwyczajenia, ulgi pozostawania w tym, co znane - wpadamy w pułapkę frustracji i bycia niespełnionym. Do tego - bo życie jest konsekwentne we wskazywaniu na to, co nie jest z nami spójne - z dużym prawdopodobieństwem przyciągamy do życia sytuacje, które są powielaniem bolesnego schematu z przeszłości. Czyli np. - jeżeli wciąż spotykam partnerów, którzy mnie umniejszają - to zamiast przyjrzeć się, dlaczego taki typ mężczyzn przyciągam, w jaki sposób sama umniejszam siebie, nie zaznaczam granic, nie dbam o siebie i wyjść poza te destrukcyjne nawyki - często albo żyjemy nadzieją, że partner się zmieni, albo wchodzimy w relację z nową osobą, która po czasie pokazuje nam dokładnie to samo. Lubię mawiać, że od wszystkiego można uciec, ale nigdy nie uciekniemy sami od siebie. Każdego można oszukać, ale nigdy nie oszukamy samych siebie. A ostatecznie - to z samym sobą spędzamy całe swoje życie. Dlatego warto się w końcu zatrzymać i przyjrzeć, co takiego mną steruje, co sprawia, że tkwię w czymś, czego wcale nie chcę. Pps: Fromm w książce „O sztuce miłości” pisał o tym, że cała nasza kultura opierasię na żądzy kupna, na idei wymiany korzystnej dla obu stron. Jako młoda osoba czytająca tę książkę, byłam wstrząśnięta. Nie mogłam pojąć, że ludzie mogą w życiu kierować się zasadą kupna -sprzedaży - czy warto, czy mi się, opłaca, co on mi da, a co ja dam w zamian. Idąc potem w życie, dostrzegałam, że niestety nawet wtak intymnej sferze uczuć ludzie kierują się tą zasadą. Przypomniałam sobie o tym, czytając Pani książkę. Też o tym Pani w niej wspomina. SK: Tak, dokładnie tak jest, gdy żyjemy nieświadomie. Wtedy, jesteśmy pewni, że wchodzimy w relacje, bo kogoś lubimy, kochamy. Najczęściej jednak - te nasze uczucia to nic innego jak przypominająca nam domowe środowisko konstrukcja psychologiczna drugiego człowieka (w której czujemy się komfortowo, bo ją znamy). Wchodzimy w związki z ludźmi, którzy wspierają odgrywanie naszych własnych mechanizmów lękowych - jeszcze raz podkreślam, że mówię tu o relacjach osób nieświadomych siebie. Dlatego określam to obustronną transakcją, układem. Ja potrzebuję, żebyś mnie dowartościowywał, a w zamian - ja będę dla Ciebie oparciem albo będę Cię ratować. Ty wypełnisz jakieś moje poczucie braku, jakąś pustkę, a ja Twoją. I tak się zaczyna i myślimy, że to wielka, niepowtarzalna miłość. Tymczasem co się dzieje z czasem? Nikt nie może nikomu dawać w nieskończoność, wypełniać dziur, pustki. Nie możemy tego robić, bo sami w sobie nie czujemy się pełni. Więc z czasem przestajemy. Wtedy pojawia się frustracja, poczucie, że coś ważnego tracimy, czujemy złość do partnera, rozczarowanie, oddalamy się. Oddalenie to wydarza się, bo nie było prawdziwej bliskości, była tylko ta sztucznie generowana. Prawdziwej bliskości nie da się przerwać, zdystansować - ona jest, gdy my ludzie - jesteśmy ze sobą naprawdę, czyli poza lękowymi mechanizmami. Pps: Napisała Pani, że „Gdy rezygnujemy z poszukiwania miłości, miłość sama nas znajduje.” Dlaczego tak się dzieje? SK: Dzieje się tak, bo miłości się nie generuje, nie tworzy - ona cały czas jest. Jest tu, pokryta warstwami jesiennych liści zapomnienia, którymi są różne formy lęku, przyzwyczajenia do niego, życia w jego trybie. I idąc dalej, głębiej, szerzej - nawet te warstwy zapomnienia są miłością, tyle że ukrytą, przebraną w lęk. Jest to miłość, bo każdy moment, w którym jest nam źle, w którym kierujemy się jakimś destrukcyjnym mechanizmem - służy temu, by za sobą zatęsknić, by wracać do siebie, życia swoją pełnią. Dlatego to też jest miłość. Kiedy szukamy miłości - pojawia się jakiś obraz, do którego dążymy, wyobrażenie, które samo w sobie jest wytworem umysłu i zawęża na to, co jest, na prawdę, na przepływ. Kiedy szukamy miłości, towarzyszy temu oczekiwanie, często kontrola, zniecierpliwienie i wiele innych zamykających na doświadczenie tego, co jest, spinających jakości. Kiedy mówimy ‘tak’ sobie i temu co jest - nagle okazuje się, że wszystko zawsze było i jest ok. Nawet to, co boli – ma prawo być, bo takie jest życie - różnorodne, płodne w piękno i brzydotę, przyjemność i nieprzyjemność. A kiedy uznajemy to, co nieprzyjemne - staje się to neutralne lub nawet przyjemne. Dzieje się tak, bo mamy kontakt z miłością, a w tym kontakcie - jest nam we wszystkim po prostu ok, po prostu dobrze. Ppk: Jako psycholog wiem, że bardzo często stajemy się niewolnikami własnych myśli. Pani napisała, że gdy nie karmimy uwagą tego, czego nie chcemy doświadczać, ona najpierw oponuje i ze zwielokrotnioną siłą przekonuje, a potem rezygnuje.” I tak faktycznie jest. To my decydujemy o tym, na co kierujemy naszą uwagę, które myśli przygarniamy, a którym pozwalamy odpłynąć. Kiedy sobie Pani to uświadomiła i czy odmieniło to Pani życie? SK: Nie pamiętam dokładnie kiedy sobie to uświadomiłam, ale wiem na pewno, że bardzo odmieniło to moje życie - na lżejsze, przyjemniejsze, na takie właśnie ‘ok’. Myślę, że na początku, przez wiele lat już o tym wiedziałam, znałam to jako koncept, ale tym nie żyłam. Myślałam, że tym żyję, ale to był czas, gdy wciąż oszukiwałam samą siebie. Kilka lat temu doświadczyłam przełomu, bo po długim czasie gromadzenia wiedzy i wglądów - kiedy znajomy zadał mi jedno proste pytanie – Sylwia, czy Ty jesteś szczęśliwa? Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, zdałam sobie sprawę, że jest mi wciąż niedobrze, wciąż walczę, szukam, miotam się. Wtedy właśnie obiecałam sobie, że będę przede wszystkim dla siebie. Jednym z tego przejawów było właśnie wybieranie, czemu chcę dawać uwagę. I nie było to na początku łatwe, było bardzo trudne, bo nawykowe myśli były bardzo wciągające, często popadałam w kolejne zapomnienie. Jednak dzięki konsekwencji mój mózg nauczył się, że na wszystko to, co dawniej napawało mnie lękiem, tu gdzie widziałam tylko brak - mogę zobaczyć też pełnię, wartość, zadowolenie. Zaczęłam tak patrzeć - wzrokiem docenienia. Zaczęłam uczyć swój mózg, by zamiast na brak wynajdywał we wszystkim to, co działa, co mi sprzyja. Przy czym - co chciałabym podkreślić - nie udawałam, że tego spojrzenia braku nie ma, że nie ma we mnie części która neguje, chce uciekać, szukać itd. Otworzyłam się też na to, że takie części we mnie są i mają prawo być. Poprzez taką akceptację - zaczęłam czuć coraz częściej spokój, zadowolenie bez powodu, przyjemność z tego, że jestem. Ppk: Myślę, że wiele kobiet, czytając książkę odnajdzie siebie, ponieważ wiele z nas umniejsza swojej wartości, nie wierzy w siebie, podcina sobie skrzydła, krytykuje siebie na każdym kroku. Czy pisała Pani tę książkę na podstawie obserwacji kobiet i ich stosunku do siebie samych? SK: Wszystko czym się dzielę - w formie pisanej lub mówionej - jest moim doświadczeniem. Nie umiem i nie chcę mówić nigdy o niczym, czego sama nie dotknęłam. To byłoby i sztuczne i trudne, bo musiałabym opowiadać, tworzyć, angażując w to umysł, wymyślając, kombinując, zapamiętując. Mówię o życiu, sięgam po treści, które czuję w sobie, bo je przeżyłam bądź wciąż przeżywam. Widzę też jak takie dzielenie się łączy, zbliża, przyciąga. Z moich treści korzystają kobiety i mężczyźni, którzy czują jakiś rezonans z tym, o czym mówię. Czują go, bo jest im to znane. Potem, gdy na przykład jesteśmy razem w którymś z prowadzonych przeze mnie programów online - eksplorujemy też razem to, co oni przeżywają, co się w nich dzieje i co niekoniecznie jest mi znane, ale co z chęcią zgłębiam, spoglądając na nich. Bardzo pomaga mi w tym głęboka empatia, wysoka wrażliwość - na którą kiedyś patrzyłam jak na obciążenie, bo czułam trudne myśli i emocje innych - a teraz już wybieram, by był to mój zasób, dar, piękna pomoc w rozpoznawaniu siebie w innych. Ppk: Zadaje Pani na stronach swojej książki pytanie: „Dlaczego robimy to samej sobie, najbliższej nam osobie?” Znalazła Pani na nie odpowiedź? SK: Często, gdy się od siebie oddalam - zadaję sobie to pytanie. Odpowiedź jest zawsze jedna - bo się boję. Czegoś muszę się bać, by się o siebie nie troszczyć, by mieć na uwadze przede wszystkim przetrwanie (co jest często irracjonalne, ale co steruje moim życiem). Lubię pytać też siebie, czego się tutaj boję. Wtedy zbliżam się do snutych przez własny umysł opowieści o tym, co potencjalnie mi zagraża. Gdy to widzę - mogę pokazać sobie, że dane lęki są bezpodstawne, irracjonalne i wtedy one tracą na mocy. Uważam, że wszelkie zranienie, zdystansowanie, cierpienie - wynika tylko i wyłącznie z lęku. Nikt, w naturze - nie byłby w stanie, nie chciałby - skrzywdzić ani siebie, ani drugiej istoty. To niemożliwe. Ppk: „Pamiętasz ten dzień, w którym — jak pięknie o tym napisała Byron Katie — w czystej radości,wolno, spontanicznie, bez oczekiwań robiłaś fikołki i nagle, zorientowawszy się, że inne dzieci temu przyklaskują, przestałaś wykonywać je tylko dla siebie, zaczęłaś robić je dla nich? Pamiętasz ten moment, gdy pojawiły się pierwsze oczekiwania, niewinne próby zmanipulowania, oddania wizji tego, jaką być warto, co się opłaca? Ile takich fikołków na co dzień wciąż robisz dla tych innych, otaczających Cię ludzi? Ile dajesz im słów, zachowań, uśmiechów, póz, wyborów, o których pomyślałaś, że są stosowne, właściwe, pożądane, korzystne? Jak mocno zapomniałaś w tym o sobie, o swojej prawdzie? Jak często czujesz znużenie, pustkę, tęsknotę, bezsens, zagubienie, zupełnie nie rozumiejąc dlaczego, nawet gdy nic szczególnego się nie dzieje?” - To słowa z Pani książki. Dlaczego Pani zdaniem my – kobiety patrzymy na innych, przeglądając się w ich oczach? SK Nie uważam, że to dotyczy tylko kobiet, robią to również mężczyźni. Kobietom łatwiej jest się do tego przyznać, o tym mówić - bo społecznie jest to bardziej akceptowalne. Dla mężczyzny mogłoby to być uznane za mało męskie, słabość. Patrzymy na innych, znowu - bo się boimy. W dzieciństwie uwierzyliśmy, że musimy być ‘jakieś’, w dany, akceptowalny sposób się zachowywać, odnosić, dopasowywać. Takie zachowania kojarzą się nam z bezpieczeństwem i w związku z nim musiałyśmy nauczyć się samokontroli (jest ona szczególnie silna u osób z syndromem DDA/DDD). Rozglądamy się dookoła, bo boimy się, że ktoś odbierze naszą osobę, nasz sposób bycia - niewłaściwie, nieprzychylnie. Wyobrażamy sobie więc pewien obraz, sposób bycia, który w naszym uznaniu jest najkorzystniejszy, by zyskać jak najwyższy poziom aprobaty, miłości, uznania - i taką rolę odgrywamy. Przyglądamy się, czy oby na pewno otoczenie tak nas odczytuje, pilnujemy się, by nie stracić, by nie być odrzuconą, by być cały czas lubianą - czyli bezpieczną. I tak odchodzimy od swojej naturalności, zapominamy o sobie - gramy role, które z czasem kojarzymy z własną tożsamością. Ppk: Często staram się uświadamiać kobietom, że same musimy pokochać siebie i uwierzyć w swoją wartość, zanim inni to dostrzegą. A nasze zachowanie w sytuacji gdy nie czujemy swojej wartości powoduje że albo „chowamy się, by być jak najmniej widzianą, lub przeciwnie, robimy wszystko, by nas widziano, doceniano, zabiegamyo udowodnienie swojej wartości.” – to Pani słowa. Dlaczego uciekamy przed problemem, stosując różne mechanizmy obronne? SK: Uciekamy, bo boimy się prawdziwie siebie zobaczyć, spotkać ze sobą. Nie wiemy nawet często jak to zrobić - dlatego tak cenne jest tutaj wsparcie kogoś doświadczonego, empatycznego i otwartego. Dopóki nie mamy wystarczającej samoświadomości - nie wiemy nawet, że uciekamy. Wierzymy, że jesteśmy np. z natury nieśmiali albo przeciwnie - że cechuje nas duża odwaga, przebojowość. Tymczasem, my mamy w sobie i tą przebojową, odważną i tą pragnącą schować się w sobie, zejść czasem w cień - stronę. Obie mają prawo być i warto korzystać z nich świadomie, gdy naprawdę czujemy, że teraz chcemy – na przykład - się wycofać, ukryć. Nasz wyuczony mechanizm nawiguje nami tak, by omijać problem. I temu służą różne strategie wypracowanych, najbardziej typowych dla nas zachowań. Zamiast zobaczyć, że nie czuję swojej wartości - co byłoby dla mnie bolesne - wolę –nieświadomie - udawać swoją wartość poprzez np. osiąganie, bycie głośną, nachalne zaznaczanie swojej obecności. Zamiast zobaczyć i spotkać się z miejscem, w którym siebie umniejszam - wolę - nieświadomie - ukryć się w stwierdzeniu, że jestem nieśmiała. Jestem nieśmiała i tyle i to przynosi mi ulgę, bo tu się chowam i czuję się sama przed sobą usprawiedliwiona, że zamykam się na wiele sytuacji, innych ludzi, siebie. To taka gierka z samą sobą. Przez jakiś czas chcemy w nią grać, ale z czasem zaczyna nas męczyć, nudzić. Wtedy wracamy do siebie, mimo lęku. Ppk: Czego mogę życzyć takiej świadomej siebie kobiecie jak Pani? SK: Szczerze - pierwsze, co przyszło mi na myśl, czego naprawdę mocno teraz pragnę - to sen, pełnowartościowy, niczym niezakłócany sen. Może brzmi to dziwnie, ale jestem mamą 3-miesięcznej Sary i sen jest teraz moim wielkim, prozaicznym, ale też ważnym - marzeniem. Ppk: Tego Pani życzymy! POLECAMY:
0 Comments
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
|