NIEKOŃCZĄCA SIĘ EUFORIACo zrobić, żeby namiętność nie wygasła?Dzisiaj dzięki życzliwości WYDAWNICTWA MANDO publikujemy fragment książki "Zakochany mózg i inne niezwykłe stany", której autorem jest Julia Fischer Jestem pewna, że każdy z was był już kiedyś zakochany. Tak na zabój. Tak samo wierzę, że każdy z was poznał uczucie szczęścia, które krąży w żyłach, gdy nasza miłość zostanie odwzajemniona. Każdy przecież zna zniewalająco cudowne, elektryzujące uczucie, przez które aż nie posiadamy się z radości. Mimo to dzisiaj prawie nikt nie wierzy, że miłość trwa wiecznie. Potwierdzają to także statystyki: w Niemczech rozwodzi się co trzecie małżeństwo. Oscar Wilde przewidywał taką sytuację już w 1893 roku, mówiąc, że „należy być zawsze zakochanym i dlatego właśnie nie należy się żenić”*. Czy to prawda? Czy stały związek zabija miłość? Badania przeprowadzane w skanerze w zasadzie wykazały, że pod względem neurofizjologicznym romantyczna miłość czasem trwa nawet po kilkudziesięciu latach bycia w związku. Jak to się dzieje? Jak to w ogóle możliwe, że tak cudowne, przejmujące uczucie, jakim jest miłość, po prostu wygasa? Oczywiście nie ma prostej odpowiedzi na takie pytania. Ciekawych wyjaśnień dostarczają nam chemiczne procesy zachodzące w naszym mózgu i chemia uczuć. Ja natomiast jestem przekonana, że możemy je wykorzystać w tworzeniu naszego szczęścia. Skoncentrujcie się i pomyślcie o swojej ulubionej potrawie. Poczujcie, jak jej uwodzicielski zapach dostaje się do waszego nosa, jak do ust napływa wam ślinka, jak nie możecie się doczekać, aż zaczniecie jeść. Przed wami stoi wielka, pięknie podana porcja – tak piękna, że od razu macie na nią ochotę. Następnie bierzecie pierwszy kęs do ust, konsystencja jest doskonała, i w końcu, nareszcie ulubiony smak eksploduje na waszym języku. Mniam! Orgazm w mózgu! A teraz wyobraźcie sobie, że za każdym razem, gdy jesteście głodni, ktoś podaje wam tę ulubioną potrawę. Rano, w południe i wieczorem. Jutro, pojutrze, całymi dniami, całymi tygodniami. Nie ma znaczenia, jak bardzo jest pyszna, wcześniej czy później nie będziecie mogli nawet patrzeć na ulubione danie. W waszych oczach przeistoczy się w szarą masę, eksplozja smaków i orgazm zmienią się w okrutną monotonię. Nie ma znaczenia, jak bardzo ją przedtem lubiliście. To koszmarny efekt przyzwyczajenia lub, mówiąc językiem naukowym, efekt habituacji. Występuje na wszystkich poziomach naszych reakcji na otoczenie i w zasadzie jest strategią naszego mózgu na przeżycie. Pod względem naukowym habituacja to stan, w którym dana jednostka w pewnym momencie przestaje reagować na słabe, niestanowiące zagrożenia bodźce, jeśli jest stale narażona na ich oddziaływanie. Jednym słowem, uczymy się, że nie musimy za każdym razem od nowa zauważać mebli w naszym domu oraz nie podskakujemy, słysząc każdy dźwięk lub widząc jakiś ruch w naszym polu widzenia, i nie reagujemy na niego. Gdyby nasz mózg musiał bez przerwy przetwarzać masę bodźców, które do nas cały czas docierają, wcześniej czy później prawdopodobnie z głośnym hukiem wyleciałby w powietrze. Dzięki habituacji huk pierwszych fajerwerków wystrzeliwanych w sylwestra napędza nam porządnego strachu, ale kilka godzin później możemy spokojnie zasnąć mimo dudnienia przypominającego wojenne odgłosy. Przyzwyczajamy się do szumu autostrady, do tykającego zegara lub do noszonych ubrań. Nawet osoba nosząca okulary niekiedy ich szuka, chociaż ma je na nosie. Kiedy natomiast bodziec wywołujący reakcję zostanie na odpowiednio długi czas wstrzymany, efekt habituacji znika. Tak zdarza mi się za każdym razem, gdy latem wracam z urlopu. Kiedy w domu znów muszę włożyć długie spodnie i zwłaszcza solidne buty, szalenie mnie to irytuje. Jest to tak bardzo denerwujące, że nieraz zadaję sobie pytanie: czy moje stopy urosły? A po kilku godzinach już nawet nie czuję, że mam na sobie sneakersy. Ta najprostsza forma uczenia się polega na tym, że komórki nerwowe po prostu nie przekazują dalej informacji o bodźcach, które mózg uzna za nieważne. W tym procesie rolę odgrywają różne mechanizmy molekularne. Po pierwsze, transmitująca komórka nerwowa uwalnia mniej neuroprzekaźników, po drugie, komórka odbierająca informacje zmniejsza liczbę receptorów, wskutek czego łączy się z nią mniej przekaźników, a po trzecie, niewielka liczba neuroprzekaźników szybko się dezaktywuje, w związku z czym łączy się z dostępnymi receptorami tylko na krótki czas. Skutek: cisza w eterze. Cóż, także nasz układ nagrody prawdopodobnie nie jest zabezpieczony przed mechanizmem habituacji. Ciągła stymulacja układu nagrody również wywołuje efekt przyzwyczajenia. Nawet najbardziej kolorowe fajerwerki z dopaminą kiedyś tracą swoją moc. Magazyny przekaźników przyjemności pustoszeją, receptory sąsiednich komórek nerwowych dają nam znać, że już dziękują, wpływ dopaminy słabnie. Niczym w zimny, zadymiony poranek noworoczny tu i tam słychać ostatni świst zapomnianych rac z dopaminą. Neuronowe mechanizmy przyzwyczajania powodują, że coś, co jeszcze przed chwilą wywoływało w nas poczucie ogromnego szczęścia, stopniowo zaczyna nas nudzić. Najwspanialsza potrawa podawana każdego dnia ma wciąż taki sam smak, dzieci po pewnym czasie nie mają ochoty bawić się tą samą zabawką, a narkomani wciąż zwiększają dawki narkotyków, żeby uzyskać wcześniejszy efekt. Nawet jeśli w kontekście narkotyków i leków poprawna nazwa tego zjawiska to „tolerancja farmakologiczna”, rezultat jest taki sam: obniżona reakcja organizmu na bodziec zewnętrzny, czyli przyzwyczajenie. (Brrr, przyszła mi teraz na myśl moja zwiększająca się konsumpcja kawy podczas pisania tej książki… ech, no cóż, piszmy dalej…). W związku z tym może się zdarzyć, że obecność ulubionej zabawki, ulubionej potrawy lub właśnie naszego partnera nie tylko stanie się nam obojętna, ale zacznie nas strasznie denerwować! Kiedy wygasają race z dopaminą, przestają się uwalniać opioidy i uspokajający kwas GABA. Oznacza to, że nie pojawia się uczucie zaspokojenia. Zamiast niego do startu przygotowują się uczucie niezadowolenia i wewnętrznego niepokoju. Pojawia się wrażenie, że czegoś brakuje. I że raczej niczego już nie dostanę. Muszę wyjść, muszę iść dalej, muszę szukać nowej rzeczy, która mnie zaspokoi. W czasach myśliwych i zbieraczy ten mechanizm pełnił inną funkcję. Nasi przodkowie, napędzani głodem i układem nagrody, przemierzali okolicę, wymyślali narzędzia i konstruowali broń, by wyruszyć na całodzienne polowanie. Aby zdobyć jedzenie, musieli dokonać wielkiego wysiłku, a ostatecznie nagroda była sprawiedliwa i proporcjonalna do zaangażowania. Istnieje teoria, według której w tamtych czasach habituacja pełniła ważną funkcję. Otóż nawet tymczasowy dobrobyt – obfite zbiory lub bardzo udane polowanie – względnie szybko opróżniał magazyny dopaminowe w mózgu i ludzie w krótkim czasie przestawali odczuwać prawdziwą żądzę jedzenia. Pojawiało się natomiast poczucie niepokoju, w związku z czym jedli w zasadzie więcej, niż potrzebowali. Takie jedzenie na zapas w czasach dobrobytu bez wątpienia przygotowywało ich do nadchodzących lat chudych. W trwającym okresie dopaminowego deficytu układ nagrody miał wystarczająco dużo czasu, aby zregenerować się i napełnić magazyny. Gdy po wielu dniach upolowano kolejnego mamuta, apetyt i radość znów osiągnęły właściwy poziom. Problem w dzisiejszym społeczeństwie dobrobytu w krajach uprzemysłowionych polega jednak na tym, że nie ma okresów biedy/niedoboru. Nie robimy przerw. Jak wynika z przeprowadzonych badań, niektóre osoby średnio co jedenaście minut potrzebują nowego bodźca, co oznacza, że sprawdzają komórkę, oglądają nowy filmik na YouTube, piszą komentarz na Instagramie. Są bowiem przekonane, że inaczej będą się nudzić. Konsumujemy, mamy uczucie przesytu, jesteśmy niezadowoleni i polujemy na coś, co nas zaspokoi. W kontekście związku oznacza to, że choć w naszych oczach partner/ partnerka jest wspaniały/-a i namiętny/-a, jeśli przebywamy z nim/nią bez przerwy, początkowa fascynacja w pewnym momencie ustępuje (w najlepszym wypadku czułej) normalności. Z tym się wiąże słabnięcie szalonej chemii zakochania. Znów postrzegamy rzeczy wyraźniej, nagle zauważamy jedną czy drugą wadę partnera. Z czasem może zmniejszać się częstotliwość stosunków seksualnych, produkcja oksytocyny spada i w rezultacie dochodzi do osłabienia uczucia przywiązania. Poza tym z dużym prawdopodobieństwem nie każdego ranka dostaniemy kawę do łóżka. Pfff… W jaki sposób możemy zapobiec temu, żeby nasz partner lub nasza partnerka w chwili, gdy nasz związek traci swój urok, nas nie denerwował? Często spotykaną (założę się, że znacie takie pary), najczęściej nieświadomą i dosyć destrukcyjną strategią jest zapewnienie sobie nowych podniecających bodźców przez zdradę partnera/partnerki lub przez wszczynanie niepotrzebnych awantur. Efektem jest co prawda dreszczyk emocji, który jednak przybiera formę kłótni lub stresu związanego z rozstaniem. Na pewno nic godnego polecenia. Być może zabrzmi to banalnie, ale to na pewno fundamentalna rzecz: potrzebujemy przerwy! Nie chodzi o zerwanie związku, tylko o przerwę w związku. Jedynie w taki sposób możemy wyeliminować efekt habituacji. Co to oznacza w praktyce? Otóż jedna miłość nie da ci poczucia całkowitego spełnienia, jeden człowiek nie sprawi, że odczujesz szczęście. Każdy z nas potrzebuje zmiany, wyzwań, hobby – i musimy pozwolić na nie także drugiej osobie. Jedynie wtedy, kiedy każdy z nas będzie miał czas i przestrzeń na to, żeby być sobą, układ nagrody otrzyma niezbędne przerwy na wypoczynek, dostanie inne bodźce i znów naładuje akumulatory. Ponadto jedynie osoba zachowująca autonomię jest w stanie pozwolić na niezależność drugiej osobie. Dopiero wtedy ochota na bycie razem ma szansę trwać dłużej. W związku z tym potwierdza się coś, o czym oczywiście wszyscy wiemy: prawdziwa miłość nie oznacza posiadania kogoś i przywiązania go do siebie na zawsze, lecz na zaoferowaniu mu lub jej prawdziwej mieszanki wolności i bezpiecznej przestrzeni. Nie chodzi tylko na pozwolenie drugiej osobie, żeby realizowała swoje hobby, lecz o jej aktywne wsparcie w procesie samorozwoju. Kiedy z kolei zauważymy, że nasz ukochany/nasza ukochana w nas wierzy i nawet motywuje do szukania wyzwań i do zabierania się do nich, czujemy ogromny wzrost satysfakcji. Poza tym zwiększa się poczucie pewności siebie i przeświadczenie, że rzeczywiście uda się nam osiągnąć wyznaczone cele – stajemy się silniejsi i rozwijamy się. To wspaniałe uczucie, a nasza radość bezpośrednio przekłada się na relacje w związku. Na przykład ja zawsze przypominam sobie moment, gdy udało mi się samodzielnie poradzić sobie z pewnym zadaniem, a jednocześnie bardzo się cieszyłam, że jestem w tak wspaniałym, spełniającym moje potrzeby związku. Przypominam też sobie o tym, jaką radością i dumą napawały mnie sukcesy Jonasa, jak myślałam: „O Boże, to naprawdę cudowny facet! I to właśnie mój naprawdę cudowny facet! Hurra!”. Oczywiście dążenia autonomiczne nie powinny prowadzić do oddalenia się od siebie. Istotą jakości związku jest określenie wspólnych celów, rozmawianie o problemach, zwyczajne spędzanie ze sobą czasu – tak wynika z licznych przeprowadzonych badań. Potwierdzają one także, jak bardzo ważny jest sposób, w jaki spędzamy wspólne chwile. Prawdopodobnie nikt nie będzie zaskoczony tą informacją, ale z własnego doświadczenia wiem, że krótkie przypomnienie na pewno nie zaszkodzi. Poziom satysfakcji w związku wzrasta o wiele szybciej, gdy wspólnie bierzemy udział w zajęciach wymagających intensywnego działania, takich jak taniec, jedzenie lub wyjście do teatru, niż gdy na przykład siedzimy razem na kanapie i przeglądamy swoje profile na Instagramie. Choć jest to przyjemne i odprężające zajęcie po ciężkim dniu, na dłuższą metę prowadzi do nudy. A to oczywiście podłe uczucie, ponieważ (prawdopodobnie istnieją wyjątki, ale z reguły jest inaczej) to nie człowiek siedzący obok ciebie na kanapie zrobił się nudny, lecz takie złudzenie daje ci jego ciągła dostępność. Natomiast im bardziej ekscytujące są wspólne działania, tym większe korzyści przynoszą one związkowi, w dodatku na długi czas. Może to być wspólna gra w karty, wspólna wspinaczka po ściance lub wspólne podróże po mapie. Prawdopodobnie ważną rolę odgrywa tutaj układ nagrody, który najmocniej reaguje na zaskakujące wydarzenia. Piękne, niespodziewane, nawet niebezpieczne przeżycia uwalniają dopaminę i adrenalinę. Czujemy, jak przepływa przez nas wspaniałe, łaskoczące podniecenie i pojawia się pragnienie, by nigdy nie ustawało. Skąd my to znamy? Zgadza się, tak się czuliśmy, gdy byliśmy zakochani. Przeżywanie ekstatycznych uczuć razem z wybrankiem/wybranką naszego serca, dzielenie się nimi i ich podwajanie to szczęście w czystej postaci! Amerykański psycholog Arthur Aron badał wpływ tego zjawiska na poziom satysfakcji w długoletnich związkach. W swoim eksperymencie zaprosił pary na salę gimnastyczną, gdzie z przywiązanymi do siebie dłońmi i kostkami miały wspólnie przejść przez tor przeszkód, utrzymując między głowami lub ciałami poduszkę oraz starając się jej nie upuścić. Przed przeprowadzeniem badania i po jego zakończeniu badacz zmierzył poziom satysfakcji ze związku u każdej z badanych par. Wynik: gdy rozwiązano im dłonie i kostki, partnerzy czuli większą bliskość niż przed badaniem. Wspólnie podejmowane wyzwania powodują, że w układach nagrody w głowach partnerów synchronicznie wystrzeliwują fajerwerki, adrenalinowe upojenie przyspiesza pracę obu serc – dzięki temu bardziej się do siebie zbliżamy. Dobry nastrój wzmacnia związek, a nuda nie ma wtedy żadnych szans. Są pary, u których ten sam rezultat wywołuje kłótnia. Również burzliwe dyskusje uwalniają adrenalinę i zwiększają wzajemne pożądanie (ileż jest scen filmowych, w których mężczyzna i kobieta skaczą sobie do gardła, by zaraz potem wskoczyć do łóżka?!). W żadnym wypadku nie chciałabym zachęcać szczęśliwie żyjących par do sprzeczek, ale być może takie podejście nieco złagodzi kwestię sporów. Kłócenie się jest wyzwaniem, z którym można sobie poradzić, rozwiązując problemy i dochodząc do pojednania. To ważna praca nad związkiem, z którą partnerzy muszą się zmierzyć wspólnie. Jeśli się uda, związek się rozwija. Partnerstwo przenosi się na nowy poziom i zapewnia niespodzianki oraz możliwości rozwoju dla obojga uczestników. Miłość tryska energią – to doskonały sposób na zwalczanie nudy. W dodatku układ nagrody doceni nasz wysiłek. Efektem jest przeważnie nowy, głębszy poziom miłości. *O. Wilde, Kobieta bez znaczenia, tłum. B. Beaupré, Warszawa **Fragment książki "Zakochany mózg i inne niezwykłe stany" mogłyśmy opublikować za zgodą Wydawnictwa MANDO. Dziękujemy! POLECAMY:
0 Comments
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
REKLAMA:
piszcie do nas na adres: psychologiaprzykawie@gmail.com |