Z ANOREKSJĄ NA POKŁADZIEWyznanie stewardesyJuż 16 sierpnia w największych księgarniach internetowych i stacjonarnych rusza sprzedaż wyjątkowej książki “Z anoreksją na pokładzie” autorstwa Katarzyny Zachacz, wydanej nakładem wydawnictwa BookEdit. To kompendium wiedzy o anoreksji i inspirujący zapis drogi do życia wolnego od choroby. Zapytaliśmy Katarzynę o historię powstania książki, zawodową presję i przesłanie, które stoi za jej książką. Psychologia przy kawie: Do ręki dostajemy Twoją książkę “Z anoreksją na pokładzie”, w której dzielisz się swoimi przeżyciami z czytelnikami. Jak to się zaczęło? Dlaczego pacjentka o tak napiętym grafiku, pracująca jako stewardesa, zdecydowała się napisać i wydać książkę? Katarzyna Zachacz: Prowadzenie takiego dziennika uczuć, myśli i emocji towarzyszyło mi od początku leczenia anoreksji. W tamtym czasie nie skupiałam się na tym, co dokładnie piszę, ale pozwalałam słowom płynąć w nieskrępowany sposób. Słowom, a także łzom. Prowadzenie dziennika pomagało, kiedy czułam się niezrozumiana przez bliskich, przynosiło spokój i ukojenie. Mogłam spojrzeć na siebie z perspektywy obserwatora. Pomogło mi to w zwiększeniu świadomości na temat tego, co choroba zrobiła z moim zdrowiem psychicznym i fizycznym. Traktowałam to jak autoterapię, którą prowadziłam sama ze sobą, równolegle do klasycznej psychoterapii. Ppk: Kiedy prywatny dziennik zaczął zamieniać się w książkę? KZ: Wizja książki początkowo była zupełnie inna, tekst zupełnie nie miał wyrastać z takiego osobistego pisania. Nie przeszło mi nawet przez myśl, aby zwierzać się ze swojego życia prywatnego. Chciałam, żeby książka była bardziej poradnikowa i przytaczała cenne informacje o zaburzeniach odżywiania. Wtedy wydawało mi się, że tylko sięgając do badań naukowych i przytaczając liczby i dane, osiągnę zamierzony efekt. Wyszukałam różne publikacje, przeczytałam artykuły psychologiczne, zgromadziłam materiał źródłowy i dopiero zaczęłam pisać. Jednak szło mi dość opornie, czułam się przytłoczona i zdezorientowana. Tłumaczyłam sobie, że przecież nie jestem profesjonalną pisarką czy dziennikarką i w tym doszukiwałam się przyczyn frustracji. W końcu intuicja już głośno zaczęła mi podpowiadać, że to nie tędy droga. Że owszem, pomysł mam dobry, ale, jak to mówią, gorzej z wykonaniem. Dlatego na jakiś czas odrzuciłam myśl o książce i wróciłam do swojego notatnika. Wtedy spostrzegłam, że dopiero podczas pisania “z głębi serca” o swoich doświadczeniach i spostrzeżeniach, czułam się lekko, a zdania przychodziły do mnie same. Z ochotą budziłam się bardzo wczesnym rankiem i siadałam do klawiatury, żeby móc pisać. To była szczera radość z procesu tworzenia. Jednocześnie był to trudny czas, bo nie latałam regularnie ze względu na pandemiczne obostrzenia, więc codzienna praca nad tekstem dawała mi zastrzyk pozytywnej energii i satysfakcji. Z takiej codziennej pisaniny w ciągu miesiąca powstał całkiem dobry materiał do późniejszej pracy - bardzo wiarygodny, autentyczny i szczery do bólu. Ppk: Czy przyświecała Ci jakaś główna myśl podczas procesu pisania? KZ: Najwięcej myślałam o osobach, które mierzą się z tym samym, z czym ja walczyłam jeszcze kilka miesięcy temu. Chciałam pokazać chorym, że nie są sami i że mogą przerwać ten koszmar, z którym się zmagają. Opis mojej własnej drogi miał być dowodem na to, że da się wygrać, przetrwać i odnaleźć siłę potrzebną do codziennej walki. Mam nadzieję, że książka pokaże też, że bycie chorym nie jest wyborem ani powodem do wstydu. Zależy mi, żeby to mocno wybrzmiało z mojego przekazu, ponieważ wstyd towarzyszący zaburzeniom odżywiania bardzo często hamuje przed podjęciem leczenia. Sama początkowo obwiniałam się za chorobę. Dziś już wiem, że anoreksja to poważne zaburzenie psychiczne, które należy traktować na równi z chorobami somatycznymi. Zaburzenia odżywiania i inne kompulsywne zachowania nie są wyborem, zupełnie tak samo, jak złamanie nogi nie jest wyborem! Niestety wrażliwość społeczna w tych tematach jest bardzo niska. Pacjenci są stale stygmatyzowani, co oczywiście tylko przeszkadza w skutecznym leczeniu. Ppk: Czy podczas pisania książki miałaś pierwszego czytelnika, czytelniczkę? Ktoś Ci pomagał i wspierał podczas procesu twórczego? KZ: Jestem dość skryta, rzadko dzielę się swoimi planami i marzeniami. O moim pomyśle na książkę nie wiedział nikt poza moim ówczesnym partnerem, który uznał to początkowo za dość odważny i szalony krok. Dlatego tym bardziej nie chciałam się podzielić tym pomysłem z bliskimi. Po napisaniu kilku pierwszych stron, zwierzyłam się mojej psychodietetyczce holistycznej Anecie. Piszę szerzej w książce o niej, o naszej relacji i o jej udziale w procesie mojego leczenia. Początkowo dość niechętnie wysłałam jej do przeczytania kilka pierwszych stron. Na tamtym etapie wydanie książki było odległym marzeniem. Kiedy dostałam od niej feedback, wiedziałam, że książka ujrzy światło dzienne szybciej niż przewidywałam. Aneta była bardzo zaskoczona jakością tekstu, moimi spostrzeżeniami i wnioskami. To ona zachęciła mnie do kontynuacji pisania oraz wydania książki, wspierała mnie dobrym słowem w momentach zwątpienia i słabości. Moim najbliższym powiedziałam o książce, kiedy była ukończona, a umowa z wydawnictwem podpisana. Ppk: Czy myślisz, że Twoja książka może pomóc pacjentom i ich rodzinom, często zagubionym, którzy nie wiedzą, co dzieje się z chorą osobą? KZ: Zdecydowanie tak. W czasie leczenie pogłębiałam swoją wiedzę na temat anoreksji, sięgając po książki, wykłady na YouTubie, blogi oraz media społecznościowe osób, które zmagały się z tym samym problemem, co ja. Dzięki temu czułam się w pewnym stopniu zrozumiana i wiedziałam, że nie jestem sama z tym problemem. Doświadczenia innych dały mi siłę i wiarę. Uświadomiłam sobie powagę choroby oraz krzywdę, jaką wyrządzałam własnemu ciału. Niestety ze smutkiem muszę przyznać, że na polskim rynku jest bardzo mało publikacji na temat zaburzeń odżywiania. Trafiałam tylko na książki i artykuły naukowe, opublikowane przez wydawnictwa uniwersyteckie. Trudno je przyswoić, jeśli myśli obsesyjnie krążą wokół jedzenia i spalania kalorii. Umysł osoby chorej nie jest w stanie skupić się na codziennych czynnościach, a co dopiero na czytaniu tekstów naukowych. Dlatego też lektury, które najwięcej wniosły w proces mojego leczenia, to tytuły angielskie lub amerykańskie. Ppk: Z jednej strony przytaczasz wiele ważnych danych naukowych, z drugiej z odwagą opisujesz własną drogę do życia wolnego od anoreksji. A wszystko to zdecydowałaś się ubrać w metaforę lotu samolotem, dlaczego? KZ: Pomysł na metaforę wychodzenia z choroby jako podróży w chmurach narodził się dość spontaniczne podczas sesji terapeutycznej. Po rozmowie zastanawiałam się nad tym porównaniem i znalazłam w nim dużo prawdy. Ten zabieg stylistyczny w moim odczuciu nadaje lekkości całej książce, łatwiej się ją czyta. I, tak jak mówisz, wplotłam w swoją historię istotne fakty naukowe, dzięki którym książka nabiera takiego kształtu, na jakim mi zależało. Pokazuje powagę zaburzeń odżywiania i obala stereotypy w myśleniu o osobach chorych. Niestety wrażliwość społeczna w temacie anoreksji nie jest na wysokim poziomie, pacjenci spotykają się z krzywdzącymi i nieprawdziwymi opiniami, że sami wybrali zaburzenia odżywiania czy po prostu ulegają fanaberiom. Ppk: Czy naprawdę praca dla linii lotniczych w charakterze stewardesy wymaga idealnego wyglądu? KZ: Zawód stewardesy niesie za sobą olbrzymią presję idealnego, nienagannego wyglądu. Myśląc “stewardesa”, od razu mamy przed oczami wysoką, zgrabną kobietę z mocnym makijażem, czerwonymi ustami, mundurkiem bez ani jednego zagięcia, dumnie kroczącą na wysokich obcasach. Aplikując do każdej linii lotniczej, rekruterzy zwracają ogromną uwagę na wygląd. Jesteśmy oceniani nie jako człowiek, który wnosi coś dla świata, ale jako człowiek, który mieści się w obowiązującym kanonie urody. Niestety nadal w wielu liniach pracownicy są proszeni o wejście na wagę przed lotem… Praca stewardesy to zdecydowanie więcej niż praca w podniebnej restauracji, niż podawanie kawy. To niekiedy zarządzanie ludźmi w sytuacji kryzysowej, przeprowadzanie ewakuacji, radzenie sobie z awarią, a nawet ratowanie życia pasażerów. Czy do tego potrzeba talii osy? Oczywiście musimy mieć sprawne ciało i być w dobrej kondycji, bo tak naprawdę to ciężka fizyczna praca. Nieregularne godziny lotów, stres oraz ciągłe zmiany bardzo wpływają na kondycję organizmu i rytm dobowy. Ale mimo tego kocham to, co robię! Póki co olbrzymia chęć latania i wykonywania tego zawodu zwycięża. Ppk; Czy ciągłe przebywanie w takim środowisku miało jakiś wpływ na rozwój Twojej choroby? KZ: Nie ukrywam, że codziennie w pracy spotykam się z komentarzami na temat wyglądu, jedzenia, ćwiczeń fizycznych, co w pewnym stopniu przyczyniło się do rozwoju zaburzeń odżywiania. Byłam stale narażona na ocenę mojego wyglądu zewnętrznego, więc w pewnym momencie, w tym szaleńczym biegu po perfekcję, zaczęłam odmawiać sobie jedzenia. Osoby zmagające się z anoreksją bardzo często mają problem z nadmiernym perfekcjonizmem, to jedna z dominujących cech u osób popadających w zaburzenia odżywiania. Źródeł perfekcjonizmu, presji i różnych obsesji dopatrywałabym się jednak już wcześniej. Całe życie stawiałam sobie nowe cele i wynajdywałam zadania, których mogłabym się podjąć i udowodnić, że jestem najlepsza - że robię coś idealnie i jestem warta uznania. Podświadomie pragnęłam zaistnieć i być na pierwszym miejscu. Gnałam w życiu i pędziłam, nie patrząc na sam proces, byłam skupiona na coraz to wyżej postawionej poprzeczce. Realizacja celów wcale nie dawała mi smaku sukcesu, przynosiła tylko chwilową radość i ukojenie. A potem znowu to samo. Jak mówi Marisa Peer, angielska terapeutka: “Perfekcjonizm to wyścig bez mety”. Zdobycie pracy marzeń miało być kolejnym krokiem na mojej drodze pokazania innym, że jestem najlepsza. Uważałam zawsze moje dążenie do doskonałości za fantastyczną i bardzo pomocną cechę w życiu, wręcz szczyciłam się tym. Dopiero anoreksja uświadomiła mi, że perfekcjonizm bardzo prosto może stać się toksyczny. Mnie niemal doprowadził do śmierci. Z perspektywy czasu widzę, że już wcześniej przeszkadzał mi w wielu dziedzinach życia. Nadal się z nim zmagam, ale staram się go używać w bardziej pozytywny sposób. Ppk: Na przestrzeni książki piszesz dużo o mądrym i wyważonym rozwoju osobistym. Czy ta książka to odpowiednia pozycja dla osób, które po prostu szukają własnej drogi, mierzą się z wewnętrznymi problemami i przechodzą przez proces trudnej zmiany? KZ: Zdecydowanie tak. Często poprzez trudne sytuacje w życiu, nagłe zwroty akcji, wypadki, śmierć bliskiej osoby, nagle się zatrzymujemy. Ta zmiana pcha nas na ścieżkę rozwoju osobistego. Tak stało się i w moim przypadku. Kiedy anoreksja wcisnęła gwałtownie pedał hamulca w moim życiu, dotarło do mnie, że nie jestem tylko skórą i kośćmi, ale kimś znacznie więcej. W czasie choroby to właśnie dusza, a nie ciało, krzyczała najgłośniej. Anoreksja nazywana jest “chorobą krzyku”, który najczęściej jest uwięziony i skłębiony w naszym wnętrzu, gdzie sprawia jeszcze więcej cierpienia. Ta choroba, oprócz bólu fizycznego, przede wszystkim przynosi ból psychiczny. To krzyk osoby, która znika w oczach i chce umrzeć, a jednocześnie naprawdę pragnie żyć. W trakcie leczenia rozwój osobisty i duchowy miały na mnie olbrzymi wpływ. Dzięki niektórym lekturom zrozumiałam, że mam prawo żyć i cieszyć się bez względu na to, co podpowiada mi anoreksja. Kiedy zobaczyłam, jak dużą rolę odgrywają emocje, uczucia i myśli, zaczęłam prawdziwą bitwę z chorobą. Uświadomiłam sobie, że anoreksja to nie ja, że muszę o siebie zawalczyć i odkryć własną tożsamość na nowo. Publikacje dotyczące funkcjonowania mózgu, natury myśli i emocji dały mi wiedzę i wyposażyły w skuteczną broń. Dzięki pracy nad sobą w czasie leczenia stałam się osobą dużo bardziej świadomą siebie, swoich pragnień i błędów. Rozwój wewnętrzny to nieustanny proces, który trwa całe życie. Wiem, że choroba też pozostanie gdzieś obok do końca życia, ale już nie jako trujący głos w mojej głowie, ale wspomnienie tej burzliwej walki, która mimo wszystko wniosła dużo dobrego do mojego życia. Nauczyłam się pokory i empatii, z osoby zimnej i zdystansowanej stałam się tą łagodniejszą i bardziej współczującą. A przede wszystkim zrozumiałam, że nasze ciało jest pięknym ornamentem, który skrywa znacznie piękniejsze wnętrze. Katarzyna Zachacz – ur. 1996, pochodzi z Podkarpacia. Absolwentka europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Pasjonuje się podróżami, psychologią, jogą i rozwojem wewnętrznym. Doświadczenie zawodowe zdobywała w instytucjach związanych z europejską kulturą, a od kilku lat pracuje jako stewardessa. “Z anoreksją na pokładzie” to jej debiutancka książka, która łączy w sobie inspirujący zapis procesu wychodzenia z choroby z przydatnymi informacjami na temat anoreksji. POLECAMY:
0 Comments
Your comment will be posted after it is approved.
Leave a Reply. |
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
|