Rycerz i histeryczkaWpływ relacji z dzieciństwa na związki„Dnia bym nie wytrzymał z taką babą!” - Igor najwyraźniej był zdegustowany postawą Kamili. Parę godzin spędzonych w towarzystwie znajomych spowodowało, iż nie pierwszy raz docenił swoją żonę. „Widziałaś, jak łypała okiem na tego kelnera. Chora kobieta. A ten głupi Staszek tańczy, jak ona mu zagra. Koszmar!” Karolina nic nie powiedziała. Była niezwykła osobą. Każdego zawsze starała się tłumaczyć. Wszystkich próbowała zrozumieć. To dzisiejsze spotkanie też było wynikiem jej wyjątkowej empatii. Kamila nalegała, a Karolina nie chciała, by czuła się odepchnięta, tym bardziej, że zdawała sobie sprawę, iż znajomi z roku na rok odsuwali się od tej „dziwnej” - jak określali - pary. Są mężczyźni tańczący wokół swoich pań, których wymagania i roszczenia rosną z dnia na dzień. Wpatrzeni w te, których z kolei wzrok podąża za innymi mężczyznami. Biegający z zakupami, gotujący obiadki, przynoszący kwiaty, zarabiający na pierścionki z brylantem. A one… krytykujące ich, ośmieszające w towarzystwie. Dlaczego kobiety pokroju Kamili zachowują się w ten sposób? Otóż, te złośliwości, docinki i pogarda to przeniesienie własnej frustracji, swojego niskiego poczucia wartości przez osoby o osobowości histerycznej na partnera, którego z premedytacją poniżają. Najczęściej to zachowanie jest konsekwencja tego, co zadziało się w dzieciństwie tych kobiet. Osoby bowiem, które w domu rodzinnym nie doświadczyły ciepła i miłości, które czuły, że nic nie są warte, mogą szukać partnerów, którzy są dla nich otwarci, empatyczni, gotowi do poświęceń. Gdy ci otwierają swoje serca, są poniżani, krytykowani, wyzywani od nieudaczników, gdyż histeryk chce, by poczuli się tak, jak oni w dzieciństwie. Kobiety o osobowości histerycznej są dominujące, nadmiernie emocjonalne, a ich głównym celem jest bycie w centrum zainteresowania. W stosunku do mężczyzn są uwodzicielskie i prowokujące, nieustannie dbają o własny wygląd i używają go jako środka, za pomocą którego starają się zwrócić na siebie uwagę. W sposób teatralny i przesadzony wyrażają swe emocje, są bardzo podatne na sugestię, na przykład łatwo poddają się wpływom innych ludzi lub sytuacji. Jak takie związki mogą istnieć? Dlaczego mężczyznom takim jak Staszek brakuje odwagi, by przeciwstawić się kaprysom histeryczek? Czy poniżani, wyśmiewani mężczyźni nie mają siły, by odejść? Co trzyma ich przy tych, z którymi inni dnia by nie wytrzymali? Wielu mężczyźni podobnych do Staszka w dzieciństwie było uwielbianych przez swoje matki, które były wpatrzone w synów i rozpieszczały ich do czasu dojrzewania. Matka Staszka widziała w nim ósmy cud świata, póki na świat nie przyszła mała księżniczka - siostrzyczka chłopca o czternaście lat od niego młodsza. Swoją miłość matka przelała na córkę, odtrącając pryszczatego nastolatka, jak go wówczas zaczęła nazywać. Staszek wchodząc w dorosłe życie, poszukiwał partnerki, o której względy mógł walczyć. Chciał swoje potrzeby przelać z matki na kobietę swojego życia. Staszek nie przez przypadek wybrał Kamilę, kobietę, którą trzeba było zdobywać, która nim gardziła, pomiatała, a on udowadniał, że zrobi wszystko, by zasłużyć na jej uczucie. Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
0 Comments
POLECAMY:
POLECAMY:
POKONAJ SWOJE LĘKI I ODZYSKAJ SPOKÓJJak odzyskać równowagę umysłu i spokój ducha?Ola zawsze była perfekcjonistką. Gdy na piątym roku studiów urodziła Polę, starała się być zarówno dobrą mamą, jak i wzorową żona, ale także nie zaniedbywać obowiązków studenckich. Pogodzenie wszystkiego spowodowało, że zaczęła zarywać noce. Gdy dwie godziny po północy kładła się spać, przez kolejne trzy nie mogła zasnąć. Był to koszmar. Zdawała sobie sprawę, że z każdą minutą ubywa czasu na regenerację organizmu i wiedziała, że kolejnego dnia będzie wyczerpana po nieprzespanej nocy. Z każdym tygodniem było coraz gorzej... Zasypiała chwilę przed dzwonkiem budzika. Kuba od dłuższego czasu cierpiał na bezsenność. Nieprzespane nocy dawały mu się we znaki w ciągu dnia. Hektolitry wypitej kawy nie pomagały. Był rozdrażniony, nie potrafił skupić się na wykonywanych czynnościach, drobne przeszkody postrzegał jako wielkie kłody leżące pod nogami. Gdy ostatkiem sił, jak maratończyk dobiegający do mety, docierał do schyłku dnia, nie marzył o tym, by położyć się spać, ale zamartwiał się, że znów nie będzie mógł zmrużyć oka. Z każdym dniem niepokój o to, czy uda mu się zasnąć był coraz większy. Widział, że dzieje się z nim coś, co go przerażało. W zasadzie coraz więcej rzeczy powodowało w nim lęk... Hela od pół roku doskonale wie, że w środku nocy będzie „liczyła barany". Nic nie może poradzić na to, że budzi się w momencie, gdy powinna dopiero przekładać się na drugi bok i z bijącym sercem powraca do tego, co chciałaby już dawno zostawić za zamkniętymi drzwiami swojej przeszłości. Nie może w nocy po przebudzeniu się zapanować nad tą gonitwą myśli. W ciągu dnia coraz częściej towarzyszy jej niepokój, zamartwia się drobnostkami. Ostatnio zdała sobie sprawę, że odizolowała się od znajomych, bez których jeszcze jakiś czas temu nie wyobrażała sobie życia. Sen jest jedną z podstawowych potrzeb człowieka. Jest niezbędny do życia. Dzięki niemu mózg odpoczywa i się regeneruje. „Chociaż nauka nie zdołała jeszcze otworzyć <<czarnej skrzynki>> zawierającej sekrety snu, odkryła kilka krytycznych procesów zachodzących w jego czasie. Wiemy na przykład, że w czasie snu dochodzi do konsolidacji pamięci, czyli integracji codziennej nauki w istniejące już sieci neuronów i umieszczania ich w pamięci trwałej."* Brak snu i jego zaburzenia prowadzą do poważnych problemów emocjonalnych i poznawczych, co ma poważne konsekwencje dla zdrowia i życia człowieka. Niestety niewielu z nas zdaje sobie z tego sprawę. Nie uzmysławiamy sobie, że jest zależność dwukierunkowa między stanami lękowymi a brakiem snu. Stany lękowe prowadzić bowiem mogą do bezsenności, a z kolei chroniczny brak snu wpływa na naszą podatność na nerwicę lękową, czyli grupę zaburzeń, których głównym objawem jest odczuwanie silnego, uporczywego lęku dotyczącego sytuacji z życia codziennego. Najefektywniejszą terapią nerwicy lękowej jest właśnie sen, gdyż "naprawia w tym czasie komórki i tkanki, zwalcza infekcje i przywraca odpowiedni poziom energii. Jedną z najważniejszych funkcji snu jest detoksykacja mózgu. (...) Wyobraźcie sobie mózg jako małe miasto. Aktywność w domach i sklepach mózgu wytwarza śmieci, które pod koniec dnia piętrzą się w zaułkach i bocznych uliczkach. Kiedy zasypiamy, pojawiają się śmieciarki (czyli elementy układu limfatycznego), które sprzątają z ulic wszystkie worki z odpadami. Jeżeli nie śpimy, śmieci pozostają niesprzątnięte i następnego dnia zaczynamy z górami odpadów zalegającymi na ulicach mózgu. Głowa lekko nas pobolewa, trudno jest myśleć klarownie, człowiek jest znacznie mniej skoordynowany fizycznie, niespokojny i humorzasty."* Niestety w dzisiejszej dobie mamy coraz większy problem z tym, by doświadczać spokoju, by czuć spełnienie, zadowolenie i satysfakcję. Funkcjonujemy w ciągłym napięciu, a stres zadomowił się w naszym życiu. Co jest powodem takiego stanu rzeczy? Otóż, jest to efekt specyfiki dzisiejszego życia, jego tempa, braku czasu na sen i kontakty z innymi ludźmi. Wynikiem jest też często zapatrzenie w siebie oraz chęć rywalizowania i porównywania siebie z innymi ludźmi. Ale również rany przeszłości, z którymi nie uporaliśmy się, a czasem życie w toksycznych związkach. Dr Ellen Vora w książce "Pokonaj swoje lęki i odzyskaj spokój" wychodzi naprzeciw człowiekowi, który żyje w permanentnym napięciu i stresie. Pokazuje mu, jak słuchać siebie i swojego ciała, by osiągnąć równowagę umysłu i spokój ducha. Możemy na jej stronach znaleźć nie tylko wiele konkretnych informacji, między innymi na temat przyczyn nerwicy lękowej, ale również poznać osoby, których życia nie można ocenić jako spokojnego i pozbawionego lęku. Książka jest skarbnicą wiedzy, a moim zdaniem poza tym, że napisana jest w sposób prosty i zrozumiały dla każdego czytelnika, jej największym walorem są konkretne rady i pomysły na to, by w rozmaity sposób odzyskiwać wewnętrzną harmonię i spokój. Myślę, że każdy z nas dla własnego dobra, nawet jeśli nie wie, co to nerwica lękowa ani nie doświadczył ciężaru bezsennych nocy, mógłby sięgnąć po lekturę Ellen Vory. Myślę, że wnieść może do życia każdego z nas apetyt na radosną i spokojną codzienność. *Fragmenty i cytaty pochodzą z książki Ellen Vory "Pokonaj swoje lęki i odzyskaj spokój”, Wyd. Filia, 2022 POLECAMY:
NIE MARTW SIĘ NA ZAPASNawyk zamartwiania sięZaśmiecamy swój umysł „martwieniem się na zapas”. To zły nawyk, który nie przynosi żadnych korzyści. Martwimy się, jak sobie poradzimy, gdy zdarzy się coś. A jak stracę pracę? A jak umrze mój mąż? A jak stanie się coś mojemu dziecku? A jak… ? Snujemy groźne scenariusze i zaczynamy się bać. Z reguły zamartwiamy się przyszłością, jeśli przeszłością to także raczej w kontekście jej wpływu na nasze przyszłe życie. A przecież przeszłości nie możemy zmienić, można co najwyżej o niej zapomnieć (lub przepracować np. z psychologiem, jeśli była trudna), ale nie można jej zmienić. Z kolei przyszłość jeszcze nie zaistniała, nie jest realna, ale możemy ją kształtować naszymi działaniami. I właśnie to ostatnie przekonanie uzasadnia nasze zamartwianie się przyszłością. Zapominamy jednak, że zamartwianie nie jest działaniem, więc także tej przyszłości nie zmieni. Jedynie nasze działanie tu i teraz może mieć wpływ na przyszłość, ale samo zamartwianie nie ma większego sensu. Kradnie nam czas, wpędza w niepotrzebny stres, wzbudza lęk, prowadzi do złych zachowań. Martwimy się, że nikt nas nie pokocha, więc wiążemy się z pierwszym napotkanym człowiekiem, który okazuje się niestety nieodpowiednim partnerem. Martwimy się o swoją sytuację finansową, więc pracujemy za 2 etaty do późna zaniedbując swoją rodzinę. Zmartwienia kładą na nasze barki ciężar nie do udźwignięcia. A są nierzeczywistymi wyobrażeniami. Dlaczego dręczymy samych siebie? Gdybyśmy tylko potrafili skupić się na teraźniejszości, żyć bardziej tu i teraz. Zapytacie jak to zrobić, gdy mamy tyle problemów związanych z przeszłością i tych, które wiążą się z przyszłością? Jednym ze sposobów skupienia się na chwili obecnej, prawdziwym antidotum na nawyk zamartwiania się jest – wdzięczność. Nie możemy jednocześnie zamartwiać się i być wdzięcznym. Albo, albo. Gdy zaczniemy dziękować za wszystkie dobre rzeczy, jakie przytrafiają się nam, troski wydadzą się nam niepotrzebną stratą czasu. Będzie nam łatwiej skupić się na teraźniejszości. Rozbudowując wdzięczność, życie stanie się prostsze, radośniejsze, mniej skomplikowane. Psychologowie pozytywni proponują prowadzenie „dziennika wdzięczności”. Pisałyśmy już o tym. Codziennie wieczorem przypomnij sobie 3 dobre rzeczy, które przydarzyły Co się w ciągu dnia. Zapisz je w specjalnie kupionym do tego celu zeszycie. Rób to regularnie i zobacz, jak zmienia się Twoje nastawienie do życia już po 2-3 tygodniach. Czy życie nie jest piękne dziś? Zamartwiając się o przyszłość, nie możesz być szczęśliwy, nie cieszysz się tym, co masz tu i teraz. Inspiracja: Susan K. Rowland. Make Room for God: Clearing Out the Clutter, 2007 Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje, - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
POLECAMY:
ŻAL DO SAMEJ SIEBIEToksyczne związkiEwa raz jeszcze ze łzami w oczach czytała treść maila. „Jaka ja byłam głupia! Jaka naiwna!” Zawsze postrzegana jako osoba niedostępna i być może przez to otoczona grupą dobijających się do jej serca mężczyzn. „Być może działała ta nieszczęsna zasada niedostępności” – pomyślała. Dzisiaj tę zasadę doskonale zrozumiała, bo sama wpadła w jej pułapkę. Przez wiele lat samotność jej nie doskwierała. Psycholog tłumaczył, że nigdy nie przeżyła do końca żałoby po Karolu. Pozostał w jej sercu i tym samym nie zrobił miejsca dla kolejnego mężczyzny, do czasu… Wzrok Ewy znów padł na ekran komputera. „A więc od początku. Kiedy pierwszy raz rozmawiałem z Tobą w windzie, właściwie byłaś jedynie koleżanką z biura, ale kiedy podeszłaś, prosząc mnie o konsultację, okazało się, że widzę w Tobie interesującą kobietę. Nie wiem, czy myślałem już wówczas o czymś więcej niż o zwykłej znajomości, ale chyba musiałem myśleć, proponując niezobowiązującą kawę. Kiedy zgodziłaś się, potraktowałem to jako naturalną zachętę. Pierwsze spotkania faktycznie sprawiły, że zaczęłaś mnie fascynować jako kobieta, a im bardziej stawiałaś ostre warunki, mówiłaś o barierach i granicach, których nie można przejść i przekroczyć, tym bardziej moja męska ambicja nakazywała mi spróbować Cię zdobyć. Co jak wiesz, w jakiś sposób się stało. Na podstawie tego, co mówiłaś, wiedziałem, że być może nigdy nie pójdziemy do łóżka, ale mimo to chciałem spróbować. Czy myślałem wówczas o czymś poza seksem? Chyba nie…” Mój Boże! Pamięta, jak broniła się przed tą znajomością, a potem przed uczuciem? Ewa przypominała sobie obrazy z ostatnich miesięcy. Przed oczyma miała wysokiego bruneta, który pracował w sąsiednim dziale. Pamięta, jak zdziwiła ją propozycja rzucona w windzie. „Może jakaś kawka po pracy?” Takich propozycji jak ta miała na pęczki, w związku z czym pamięta, że uśmiechnęła się i potraktowała słowa kolegi jako żart. Miesiąc później, gdy przełożony poprosił, aby skonsultowała z Danielem plan, nad którym pracowała, zobaczyła w jego oczach nieskrywaną radość. Wówczas pojawiła się kolejna propozycja i tym razem nie odmówiła. Dlaczego? Może zadziałała zasada wzajemności. Skoro przyszła z prośbą i on wyświadczył jej przysługę, źle by się czuła, odmawiając. Poszła… I tak się zaczęło. Niezobowiązująca kawa, podczas której Daniel sam zaczął opowiadać o swoim nieudanym małżeństwie, o związku, który był tylko formalnością, bo wspólne zobowiązania, kredyt… A w sercu pustka, smutek, żal… „Moje argumenty, wnioski skupiały się właściwe na tym, aby przekonać Cię, że warto poznać się bliżej i być może dlatego mówiłem o tym, że czasami w życiu człowieka są takie chwile, kiedy czuje się nieszczęśliwy, niekochany, niedopieszczony. Na pewno część z tych argumentów była prawdziwa, ale wiesz jak to jest w małżeństwie, czasami jest lepiej, innym razem jest mały kryzys, po którym następuje znowu super-okres i tak na zmianę i tak w kółko. Jak każdy miewam chwile, kiedy coś bym zmienił, ale patrząc obiektywnie, to, co uzyskałem w swoim życiu, co zdobyłem, biorąc pod uwagę rodzinę i pozycję, nie mam czego żałować, a właściwe mogę być tylko z tego dumny. Żona, której bezgranicznie ufam, wspaniałe dzieci. Czego jeszcze chcieć? I czasami myślę sobie, dlaczego chcę to zepsuć? A za chwilę znowu robię coś nierozsądnego i tak widzę dziś naszą znajomość. Powiedziałem Ci, że w pewnym momencie zacząłem zadawać sobie pytanie - po co mi to ryzyko? Czy mogę być szczęśliwszy? Zapewne myślisz teraz, że od samego początku myślałem tak samo i mówiłaś o tym, wiem. Ale kiedy byłem z Tobą, nie docierało to do mnie. Rozmawialiśmy kiedyś o miłości, o tym, że nie kochałem. Nie powiedziałem Ci jednak, że ja nie chcę kochać, ja nie chcę się zakochiwać i zrobię wszystko, aby nigdy do tego nie doszło". Jaka ja byłam głupia? On nie chciał kochać, wciągając mnie w ocean uczucia. Z premedytacją manipulując, igrał moimi uczuciami. Rozkochał… Dlaczego zaufałam? A może to, co było przeszkodą, tak naprawdę spowodowało, że dała się porwać w tę grę? Być może zasada niedostępności - żonaty mężczyzna - spowodowała, że był atrakcyjny, bo smakował jak zakazany owoc. Tekst na ekranie rozmazywał się. Ocierała ściekające z policzków łzy. Ale żal mogła mieć tylko do siebie samej. „Wiem, że z pewnością chcesz mi jeszcze wiele powiedzieć i napisać. Wiem, że to co napisałem w wielu miejscach jest być może dla Ciebie niejasne i powiesz lub napiszesz, że myślałaś zupełnie inaczej. Wiem, że tak jest, ale dalsza pisanina niczego nie zmieni. Od jakiegoś czasu boję się, aby ktoś nie zauważył jakiegoś maila w mojej poczcie, bo czasami zostawiam komputer otwarty na stole, a jak pisałem, mam zbyt wiele do stracenia. Być może napisałem coś zbyt szczerze, być może coś Cię zabolało. Przepraszam za to, nigdy nie chciałem, abyś cierpiała i nie chcę, aby tak było. Czy możemy zostać przyjaciółmi? Może tak, a może dobrymi znajomymi? Nie chcę jednak szukać pretekstu, czy możliwości do spotkania. Jeśli się spotkamy, to mam nadzieję, że będziemy umieli rozmawiać normalnie jak znajomi. Pomimo tego co napisałem, dalej pragnę Cię jako kobiety, ale to są pragnienia, których nie będę się starał zrealizować …. Wiem, że tak będzie lepiej. Całuję i trzymam kciuki, abyś wróciła do równowagi i zwykłego codziennego szczęścia. ” Historia Ewy to zapewne historia wielu kobiet, które świadomie dają się złapać w związki od początku skazane na klęskę. Niejeden żonaty mężczyzna wykorzystuje naiwność młodych kobiet, które z grupy wolnych i cudownych mężczyzn rezygnują i idą za… no właśnie za tymi, którzy są zakazanym owocem, a on smakuje najlepiej, ale tylko do czasu. A może jest to kwestia wyjątkowego przyciągania nas przez tak zwanych „niegrzecznych chłopców” i ”femme fatale”, o czym pisałyśmy w poście „Pożądanie, feromony, femme fatale”? Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
SPRAGNIONA MIŁOŚCIKonsekwencje niskiego poczucia wartościMarianna zapaliła światło, ściągnęła prochowiec, ale wciąż w jej uszach brzmiały słowa Wioli. Koleżanka ze szkolnej ławy, będąc przejazdem w Warszawie, przypadkowo „wpadła” na Starówce na Manię. Oczom nie mogła uwierzyć. Z niedowierzaniem patrzyła tak jakby zobaczyła ducha. „Mania! To Ty? Niewiarygodne!” Wyraz jej oczu i słowa zdziwienia od rana nie dawały Mariannie spokoju. Siadając teraz w fotelu, ze smutkiem rozejrzała się po swoim przytulnym mieszkanku. Wiedziała, że niejeden oddałby wiele, by mieć tak piękne gniazdko. Ale nie ona. Zamieniłaby je, gdyby tylko mogła… Ile to już lat minęło od czasu, gdy rozstała się z koleżankami ze szkoły? Czasami zastanawiała się, jak ułożyły sobie życie, ale nie tęskniła do spotkań. Tamten czas chciała odciąć grubą kreską. Ciągle uciekała od wspomnień. Wtedy, gdy była dzieckiem sposobem na odcięcie się od tego, czego się wstydziła, były marzenia. Wizja, którą roztaczała przez lata przed sobą dodawała jej motywacji do działania. Tak bardzo pragnęła, aby było inaczej. I gdyby ktoś zobaczył jej obecne życie, podobnie jak Wiola otworzyłby oczy ze zdziwienia i uważałby, że dokonała cudów. Faktycznie, nie trzeba było być bacznym obserwatorem, by zauważyć metamorfozę. Z zahukanej chudziutkiej, ubranej w przypadkowe ciuszki dziewczynki, zamieniła się w piękną elegancko ubraną kobietę, która pięła się po szczeblach kariery, otaczała się luksusowymi przedmiotami, ale brakowało jej tego najważniejszego… To wszystko, co posiadała miało być tylko narzędziem, środkiem prowadzącym do celu. Ale chyba zagubiła się na tej drodze. Pamiętam doskonale Mariannę, pomimo że minęło wiele lat od kiedy pojawiła się w moim gabinecie. Życzenia na święta, ciepły SMS od czasu do czasu przypominają mi nasze rozmowy. Pamiętam jak ciężko jej było nieść brzemię samotności. Stoczyła wielką walkę, zanim poprosiła o pomoc. Osoba, która odznaczała się wielką determinacją i odwagą w podążaniu do obranego celu, perfekcjonistka w każdym calu, kobieta niezwykle inteligentna, ale nieumiejąca z własnej perspektywy dostrzec, gdzie leżał klucz do szczęścia, po który tylko należało sięgnąć. Marianna wychowała się w rodzinie, o której mówi się, że jest patologiczna. Alkohol, bieda, ciągłe kłótnie. Pamięta jak kiedyś oglądając jako dziecko serial, w którym rodzina wiodła sielskie i anielskie życie, zapragnęła, by taką w przyszłości stworzyć. Pragnęła z całych sił spotkać człowieka, który by ją pokochał. Ale wciąż dręczyło ją pytanie: czy ja na to zasługuję? To pytanie zadawała sobie każdego dnia, widząc pogardę ze strony kolegów i koleżanek. Doskonale widziała, że jest inna. Wstydziła się rodziców, swojego domu, wstydziła się siebie… Ale jej atutem było to, że wiedziała, czego chce. Pragnęła miłości i życia w innym świecie. Ten inny świat stanął przed nią otworem. Praca, ciężka praca połączona z nauką stały się trampoliną do lepszego życia. Pamięta nieprzespane noce, pustą lodówkę, ale każdy grosz, który zarobiła i oglądała ze wszystkich stron, zaprocentował. Skończyła studia, podjęła pracę i tak się potoczyło. Ale w tym życiu zabrakło kogoś, kogo tak bardzo pragnęła i za kim tęskniła. Kogoś, kto by ją pokochał, zaakceptował, podziwiał i z kim stworzyłaby tak inną rodzinę od tej, w której przyszło jej się wychowywać. Gdzie tkwił problem Marianny? W pogoni za szczęściem szukała tego kogoś, kto wynagrodziłby jej wszystkie dotychczasowe lata. Dla tego jedynego była gotowa na wszystko, wiedziała, że pokochałaby go całym sercem. Była tak bardzo spragniona kochania i bycia kochaną. Niestety nie zdawała sobie sprawy, że oczekuje, aby ktoś dostrzegł coś, czego ona sama nie widziała i nie czuła. Marianna przez te wszystkie lata nie nauczyła się kochać samej siebie. Osiągnęła wiele, ale nie była szczęśliwa, spełniona, usatysfakcjonowana. Bił z niej smutek. Zainwestowała w siebie, ale nie czuła się atrakcyjna i wartościowa. I pomimo wszelkich walorów nie pociągała mężczyzn. Pragnęła stworzyć relację, ale nie zdawała sobie sprawy, że najpierw musi zadbać o zbudowanie zdrowego poczucia własnej wartości. Musi uwierzyć w swoją wartość, by ktoś ją mógł dostrzec. Osoby, takie jak Marianna, o niskim poczucia własnej wartości mogą mieć problemy w tworzeniu bliskich relacji. Nie uważają się za wartościowe, dostatecznie dobre osoby, postrzegają siebie nieadekwatnie, nie potrafią w pełni zaakceptować i pokochać siebie, w związku z tym nie wierzą, że ktoś inny byłby w stanie wybrać je na życiowego partnera i byłby w stanie szczerze i prawdziwie je pokochać. Jeśli uda im się znaleźć taką osobę, zaczną niszczyć – często nieświadomie – ich więź. Jeśli te zachowania nie doprowadzą do rozstania, to np. doprowadzą do toksycznego związku, w którym paradoksalnie osoba o niskim poczucia wartości, będzie postrzegana tak jak sama o sobie wewnętrznie myśli. Dzisiaj Marianna jest szczęśliwa żoną i matką uroczych bliźniczek. Pracuje, zajmuje się domem, ma wspaniałego męża, który ją podziwia każdego dnia i jest z niej dumny. A ona nie wstydzi się, skąd pochodzi, bo historia jej drogi do lepszego życia jest jej wizytówką i powodem do dumy. Pokochała siebie. Dostrzegła w sobie to, czego nie widziała przez lata. Ma cudowną rodzinę, ale ma też w sobie niezwykłą moc i wiarę, że razem mogą wszystko. Wie, że wspaniałą kobietą – silną, mądrą, doświadczoną, która umie nie tylko marzyć, ale i je realizować. Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje, - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
BĄDŹ NAJLEPSZYNadmierne oczekiwania. Rywalizacja„Mamo boli mnie brzuch” – córka rano przychodzi do łóżka rodziców. Mama ją przytula, przygotowuje termofor z gorącą wodą, szuka kropli żołądkowych, choć myśli sobie: „Może lepsze byłyby „dobre” bakterie. Oby to tylko nie była grypa żołądkowa.” Córeczka zostaje w domu. Przy następnej podobnej sytuacji, mama zaczyna się niepokoić – bo mamy tak już mają. Gdy zdarza się to trzeci raz, zaczyna się zastanawiać: „Może pójść do lekarza? A gdzie Cię boli? To może najpierw zrobimy usg?” Oczywiście badanie nic nie wykazuje. I przy kolejnym bólu brzucha rano w poniedziałek przed szkołą, mama – bo jak każda kobieta ma w sobie coś z Sherlocka Holmesa – zaczyna kojarzyć fakty. „Dlaczego brzuch boli ją przed szkołą, a nigdy nie zdarza się to w weekendy, dlaczego gdy zostaje w domu, po dwóch godzinach po bólu nie ma śladu, dlaczego?” Ponieważ jest kobietą wykształconą, słyszała o nerwicy szkolnej. I tak oto wszystkie fakty zaczynają łączyć się w jej głowie i jedyny wniosek na wyjściu - ale na razie w postaci hipotezy - to: „Czy jest możliwe, aby moje dziecko miało nerwicę szkolną?”. I zaczyna się baczna obserwacja i „matczyne szpiegostwo”. Czasami sami tego nie zauważamy jak zupełnie mimochodem wtłaczamy własne dzieci w jakieś „tory”, w jakiś sposób myślenia o świecie. Niekoniecznie musi to wyglądać tak, że sadzamy dziecko na krześle i prosto w oczy mówimy mu „Zosiu, Kasiu, Franku – chcę żebyś był najlepszy!”. No nie, raczej tak to się nie odbywa. Częściej przekaz jest bardziej „zakamuflowany”. Po powrocie ze szkoły pytamy „Jak poszło na sprawdzianie? Jaką dostałeś(aś) ocenę?”. Przy „czwórce” unosimy ze zdziwienia brwi, przy „trójce” – pytamy: „A dlaczego? Co się stało?” I dalej: „A co dostali inny? A co dostał Heniek, Staś…?” Skutki naszej presji (choć może się nam wydawać, że przecież żadnej specjalnej presji nie stosujemy) bywają opłakane. Może się nam wydawać, że przecież dbamy w ten sposób o przyszłość naszych dzieci, one mogą to zaś odczytać jako konieczność wybicia się ponad rówieśników. Zaczynają uważać wszystkich wokół za rywali i potencjalne przeszkody do sukcesu. Skutki łatwo przewidzieć: alienacja i agresja, zawiść wobec zwycięzców i pogarda dla przegranych, oglądanie świata w kategoriach wygrana – przegrana, brak kształtowania umiejętności współpracy. W konsekwencji poczucie wartości staje się chwiejne, bo skoro sukces potwierdza tylko zwycięstwo nad innymi, to wartość można czuć tylko od czasu do czasu. Badanie przeprowadzone przez A. Norem-Hebeisena i D. Johnsona wśród uczniów szkół średnich pokazało, że ci, którzy przystępowali do rywalizacji „charakteryzowali się poczuciem własnej wartości bardziej uzależnionym od ocen i wyników”. Czyli tak naprawdę ich samopoczucie zależało od świata zewnętrznego, od ocen, jakie otrzymywali i o ile były one pozytywne, czuli się dobrze, a jeśli negatywne ich psychika cierpiała. Motywowani byli lękiem. A lęk przed niepowodzeniem to zupełnie coś innego niż pragnienie sukcesu. Radzenie sobie ze skutkami własnych niepowodzeń, zabiera nam tyle czasu, że brakuje nam już energii na zrobienie czegoś, co prowadzi do sukcesu. I gdy presja zewnętrzna znika, znika chęć też do robienia określonych rzeczy (np. uczenia się). I tu dochodzimy do paradoksu. Nasze „przykręcanie śruby” wcale nie musi przynieść efektów! Im bowiem mocniej naciskamy na dziecko, np. żeby odrobiło zadanie domowe, ono często chroni swoją autonomię poprzez jawny bunt albo jakiś rodzaj oporu: zapomina, odkłada na potem, znajduje coś innego do roboty, marudzi. Z drugiej strony nacisk na dobre stopnie, może spowodować, że faktycznie dziecko zacznie je „zdobywać", ale „koszty” mogą pojawić się po drodze, czy to psychiczne, czy somatyczne (z ciała). Jeśli zdarzają się nam podobne sytuacje, zastanówmy się, czy „nie za mocno przykręcamy śrubę”. Bo będzie jak ze stalowym prętem. Możemy go zginać, on się poddaje, poddaje, ale tylko do pewnego momentu i … pęka. I wcale nie znaczy to, że wygraliśmy. Stres w dziecku rośnie, rośnie i zaczyna przejawiać się w różnych dziwnych formach, jak np. w objawach somatycznych, jak ów ból brzucha naszej ukochanej córeczki, dla której chcieliśmy przecież jak najlepiej. Chciał(a)byś być lepszym rodzicem? Gubisz się w gąszczu pomysłów podsuwanych przez koleżanki i poradniki? Chcesz kochać i wymagać, stawiać granice i być konsekwentną, wychować dziecko na mądrego, wrażliwego i inteligentnego człowieka. Ale jak? Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie.
MÓWMY DO SIEBIE JAK LUDZIEWywiad z Ewą BłaszczakDzisiaj mamy przyjemność zaprezentować wywiad, który przeprowadziłyśmy z Ewą Błaszczak - liderką, ekspertką w dziedzinie zarządzania i komunikacji, specjalistką w zakresie innowacji klientocentrycznej, Professional Scrum Master i executive business mentor. Pani Ewa pełni funkcję superwizora coachingu w International Coaching Community, wykłada w ramach programu MBA w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Jest praktykiem zarządzania - od 20 lat prowadzi własne zespoły i pomaga klientom w zarządzaniu. Rozwija przywództwo oraz wspiera organizacje w projektowaniu i przeprowadzaniu zmian transformacyjnych, w tym we wprowadzaniu kultury zaangażowania, innowacyjności i zwinności. W dzisiejszym wywiadzie opowie nam o swojej najnowszej książce "Mówmy do siebie jak ludzie." Psychologia przy kawie: Pani Ewo, od wielu lat coraz więcej mówi się na temat komunikacji i coraz więcej osób jest świadomych tego, jak ważna jest umiejętność porozumiewania się nie tylko w życiu prywatnym, ale również na innych jego płaszczyznach. W związku z tym zostało wydanych wiele książek poświęconych tej tematyce. Jednak nie ukrywam, że "Mówmy do siebie jak ludzie" jest inna, znacznie różni się od tych, które do tej pory czytałam. Co było bodźcem do jej napisania? Ewa Błaszczak: Życie. Na co dzień pracuję z biznesem, uczę liderów zarządzania, buduję zaangażowane zespoły, uruchamiam procesy innowacyjne, pomagam zarządzać zmianami. Pracuję ze wszystkimi branżami z kosmiczną włącznie, od Kanady po Australię. I obojętnie z jakim tematem zwróciłby się do mnie klient, wcześniej czy później wszystko rozbija się o komunikację. Nie inaczej jest poza pracą – zmagamy się z tym, jak dogadać się z partnerem, z dziećmi, z hydraulikiem, itd. Kiedy poznałam koncepcję toksyn komunikacyjnych prof. Gottmana doznałam olśnienia! Jak mamy się ze sobą dogadywać, współpracować, kiedy nasza komunikacja jest zatruta jak nieprzymierzając Odra?! Pełno w niej krytykanctwa, postawy obronnej, ignorowania, pogardy, oraz – prawdziwego jeźdźca komunikacyjnej apokalipsy – sarkazmu. Komunikacja bardziej przypomina grę społeczną czy pole bitwy, niż przestrzeń do współpracy, budowania zaufania i uruchamiania naszego różnorodnego potencjału. Dlatego gdziekolwiek jestem – a pracuję z tysiącami ludzi rocznie – opowiadam o toksynach i uczę ludzi robić detoks komunikacji. Efekty widać od razu. Na początku zawsze jest tak samo – pojawia się wielkie zdziwienie: „Ale u nas jest dużo toksyn!”. I wtedy wiem, że zrobiliśmy dobrą robotę, bo zauważanie toksyn to więcej niż połowa sukcesu. Ppk: Najważniejsze przesłanie tej książki brzmi: "Wyciągaj rękę." Dlaczego? EB: Słowo „komunikacja” pochodzi od łacińskiego „communio”, co oznacza „wspólność, poczucie łączności, więź”. Z komunikacją jest jak z internetem – jeśli nie ma połączenia z siecią, nie ma mowy o przepływie informacji. To „połączenie” czyli budowanie więzi pomiędzy ludźmi jest absolutną podstawą komunikacji. Musimy zdać sobie też sprawę, że więź nie tylko jest kluczem do efektywnej komunikacji, ale jest fundamentalną potrzebą każdego człowieka. Ta potrzeba została głęboko zapisana w naszym DNA, bo dziecko homo sapiens rodzi się (w przeciwieństwie do innych gatunków ssaków) tak bezbronne, że bez więzi z innymi jest skazane na śmierć. Stąd my – ludzie - robimy wszystko, by budować więzi. Niestety często nam to nie wychodzi i po drodze wyrządzamy sobie nawzajem niezłe kuku – odrzucamy się wzajemnie, ignorujemy, traktujemy pogardliwie, wyśmiewamy, itd. Dlatego pierwszy i najważniejszy krok do dobrej komunikacji i współpracy między ludźmi to wyciągnięcie ręki. Oferta budowania więzi. Liderzy często w tym momencie (sarkastycznie) pytają czy w takim razie mają biegać po firmie z wyciągniętą dłonią?! Oczywiście nie. Wyciągnięcie ręki to drobne gesty – spojrzenie drugiemu człowiekowi w oczy, zapytanie go jak się dziś czuje, pełne uwagi słuchanie, stworzenie okazji, by razem posiedzieć przy kawie. W ten sposób budujemy więź, relację, która jest podstawą komunikacji. Eksperci komunikacji w związkach twierdzą, że kluczowym powodem rozwodów jest brak wyciągniętej dłoni lub odrzucanie wyciągniętej dłoni. Np. gdy żona siada obok męża i ukradkiem ociera łzy (to sygnał, że wyciąga do męża dłoń po pomoc), a mąż zajęty meczem siatkówki udaje, że nie widzi. Brene Brown, wspaniała socjolog definiuje relację jako „energię, która istnieje pomiędzy ludźmi, gdy ci czują się dostrzeżeni, wysłuchani i docenieni. Gdy mogą dawać i brać bez oceny. I gdy zyskują bezpieczeństwo i siłę z takiej relacji”. Droga do tego zaczyna się od kogoś, kto ma odwagę i chęć, by wyciągnąć dłoń do drugiego człowieka z ofertą, propozycją stworzenia więzi. Oraz od kogoś, kto podejmuje wysiłek, by zauważyć wyciągniętą dłoń i ją przyjąć. To uruchamia więź – podłączamy się wówczas do międzyludzkiej sieci, w której po liniach relacji opartych na zaufaniu, jak po kablach czy światłowodach, płyną informacje i wtedy możemy po tym komunikacyjnym internecie ludzkich relacji hulać. Ppk: Bardzo dużo uwagi poświęca Pani wadze relacji i konsekwencjom ran, które są wynikiem słów zadających ból. Czy Pani zdaniem wykorzystujemy słowa jako narzędzia do zranienia drugiej osoby, czy może zadawanie ran jest po prostu wynikiem naszej niewiedzy? EB: Toksyny komunikacyjne to naturalne mechanizmy obronne człowieka. Uruchamia je nasz „gadzi mózg”, którego zadaniem jest chronić nas przed niebezpieczeństwem i zapewnić przetrwanie. Ciało migdałowate – bo tak anatomicznie nazywa się kluczowa część gadziego mózgu ma 3 kluczowe strategie – walczyć z wrogiem, uciekać lub udawać trupa. Dobrze się to sprawdzało, gdy na człowieka czyhał tygrys szablozębny. Teraz zamiast walczyć z zagrożeniem (czyli np. z szefem, który w piątek o 16.00 prosi nas o pilne przygotowanie raportu dla zarządu) nasz gadzi mózg używa do tego słów. Walczy krytykując i obwiniając: „Bo ty zawsze wszystko zlecasz na ostatnią chwilę!”. Ucieka stosując postawę obronną: „To jest poza zakresem obowiązków. Nie mam dostępu do systemu” lub udając trupa: „Raport? Jaki raport? Nic nie wiem na ten temat”. Zatem często używamy toksycznych, raniących słów nieświadomie – bo próbujemy przetrwać. Ale, parafrazując prawników, którzy mawiają „ignorantia legis non exculpat” – ignorancja nie może usprawiedliwiać toksycznych zachowań. Niestety nierzadko używamy toksyn z wyrachowaniem wiedząc, że nic tak szybko nie buduje przewagi nad drugim człowiekiem jak np. ignorowanie ze szczyptą pogardy np. „Kowalski, ten raport to nie jest wiedza kosmiczna. Powinieneś to pyknąć w pięć minut z zamkniętymi oczami, a ty ślęczysz nad tym jak kot nad zdechłą myszą od godziny.”. W akcji #nietrwońtlenunatoksyny namawiam, by przede wszystkim demaskować toksyny i nie pozwalać, by się panoszyły. Ppk: Nie tylko inni słowem mogą zadawać nam ból. Sami możemy również gotować sobie swoje własne piekło. Przeczytałam w Pani książce: "Jeśli pojawiają się u Ciebie negatywne narracje wewnętrzne, myśli lękowe, zmartwienia, wówczas przede wszystkim zweryfikuj, czy przypadkiem zagrożenie nie istnieje wyłącznie w stworzonym przez Twoją wyobraźnię thrillerze." Czy sama świadomość tej negatywnej narracji może być punktem zwrotnym? EB: Tak. Zauważenie toksycznego „gremlina”, czyli krytycznego głosu w naszej głowie powoduje zwykle, że ten traci na animuszu. Zostaje przyłapany na gorącym uczynku. Wówczas mamy ułamek sekundy na to, by zweryfikować, czy owa negatywna narracja to niezaprzeczalne fakty, realne problemy, które podsuwa nam nasz mózg, by się nimi niezwłocznie zająć i ugasić jakiś pożar w naszym życiu. Czy też jest to tylko oparta na lęku narracja będąca samonakręcającą się spiralą zmartwień, gdybań, ograniczających przekonań i obraźliwych epitetów typu: „o boże, a co jeśli…”, „bo ja nie potrafię…” „bo to się nie da”, „a dlaczego to się akurat zawsze mi musi przytrafić”, „gdybym tylko miała więcej czasu”, „jestem beznadziejna”, „no pięknie Błaszczak, aleś to znowu spiep*yła!”, itd. Z mojego doświadczenia wynika, że 9 na 10 dialogów wewnętrznych w ciągu dnia to toksyczne gremliny. Jak sobie z nimi poradzić? Zauważ je. Gdy czujesz, że się negatywnie nakręcasz w głowie, weź kartkę papieru, długopis i wyrzucić wszystkie swoje myśli na papier, a potem się gagatkom uważnie przyjrzyj. Oddziel ziarno (fakty) od plew (negatywna narracja krytyka wewnętrznego). Jeśli jakaś narracja jest uporczywa, to warto zastosować narzędzie stworzone przez Byron Katie. Zapisz zdanie, które produkuje twój uparty wewnętrzny gremlin i zadaj sobie te pytania:
Ppk: Dużo uwagi poświęca Pani w swojej książce toksynom komunikacyjnym. Napisała Pani między innymi o tym, że "toksyny nakręcają się i są zaraźliwe" i zwróciła Pani uwagę na to, że "warto (...) neutralizować stresujące toksyny komunikacyjne pozytywnymi komunikatami i emocjami." Czy jest Pani przekonana, że da się je zneutralizować? EB: Toksyny są bardzo zaraźliwe i działają na zasadzie kuli śnieżnej. Każdy z nas chyba uczestniczył kiedyś w spotkaniu w pracy, na którym ktoś do kogoś rzucił uszczypliwą uwagę. Oczywiście adresat uszczypliwości odpowiada pięknym za nadobne. I zabawa się zaczyna. Po chwili ludzie przestają się skupiać na temacie spotkania i zamiast się słuchać, przeładowują broń: „Ale mu zaraz wrzucę pocisk, ale mu powiem!”. I cała para idzie w gwizdek. Toksyczna para! Dlatego takie kule śnieżne trzeba zatrzymywać, jak tylko je zauważymy. Najprościej jest to zrobić tak: „Słyszę sarkazm, a chcę żebyśmy się skupili na temacie naszego spotkania”. A potem trzeba te toksyny zneutralizować. Pamiętajmy, że nie da się wyeliminować toksyn komunikacyjnych, bo są naturalnymi mechanizmami obronnymi. Więc każdemu z nas, od czasu do czasu, zdarza się puścić takiego komunikacyjnego toksycznego bąka. Tyle, że wtedy atmosfera jest zgoła nieprzyjemna i trzeba wpuścić tlen. Tlenem komunikacyjnym jest konstruktywna komunikacja oparta na intencji współpracy i pozytywnych emocjach. Czyli kiedy puścimy komunikacyjnego bąka trzeba go zneutralizować. Możemy np. przeprosić i powiedzieć tak: „Ok, wracając do tematu chciałam zaproponować następujące rozwiązanie…”. Profesor John Gottman, który przez kilkadziesiąt lat badał komunikację w małżeństwach i jej wpływ na relacje zbadał, że aby relacja rozwijała się i była zdrowa potrzebny jest neutralizator toksyn w proporcji 5 do 1. Czyli by zneutralizować jedną toksyczną uwagę do męża np.: „Bo na ciebie nigdy nie można liczyć!” trzeba obdarzyć męża aż pięcioma pozytywnymi (i szczerymi) komunikatami o podobnym ciężarze gatunkowym. Barbara Fredrickson, naukowiec, ekspert psychologii pozytywnej jest w tym względzie nieco bardziej łaskawa i wskazuje, że dla budowania konstruktywnych relacji potrzebne jest utrzymywanie proporcji 3 pozytywnych komunikatów do 1 negatywnego. Na marginesie, badania wskazują, że spadek tego wskaźnika poniżej poziomu 0,8 (co oznacza, że raczymy się mniej niż jednym pozytywnym komunikatem, na każdy komunikat negatywny) oznacza, że warto drukować papiery rozwodowe i zacząć inwentaryzację majątku. Ppk: Możemy zmieniać rzeczywistość. Mamy na nią wpływ. Mamy również możliwość, by ćwiczyć pozytywne myślenie, które Pani zdaniem "może całkiem dosłownie zmienić naszą rzeczywistość." Czy Pani w codziennym życiu się to udaje? EB: OK. Teraz pełna transparentność. Nie jest to droga usłana różami. Ale idę do przodu. Jestem reprezentantem ok. 20% populacji z tzw. HSP (highly sensitive personality) czyli mam osobowość wysoko wrażliwą. To oznacza, że wszystko odbieram i przeżywam bardziej. Mówię o tym dlatego, że w młodym pokoleniu coraz więcej spotykam takich osób. Ćwiczę pozytywny dialog wewnętrzny, pozytywne nastawienie do świata i buduję swoją witalną siłę każdego dnia, minuta po minucie. Powiedzmy sobie szczerze, wszystkie metody, narzędzia, przemyślenia - i to dosłownie wszystkie, które zawarłam w mojej książce „Mówmy do siebie jak ludzie”, przetestowałam na sobie. Piszę książki, bo ciągle szukam sposobów, które pozwolą mi z radością wstawać rano z łóżka i kłaść się spać wieczorem z uczuciem spełnienia po dobrym dniu. Ostatnio słuchałam wywiadu z autorką książki „Jedz, módl i kochaj”, jedyną w swoim rodzaju, wspaniałą Liz Gilbert. Podpisuję się w pełni pod tym, co powiedziała: „Nie wiem, czy ktoś zdaje sobie sprawę z tego jaki procent swojego życia spędzam na tym, by dbać o moje zdrowie psychiczne. To jest moja pełnoetatowa praca. Pisanie książek to moje hobby”. Liz Gilbert też jest osobą wysoko wrażliwą i uczy nas, że w tej codziennej żmudnej pracy ze sobą potrzebujemy mieć w stosunku do siebie mnóstwo empatii. Sposób, który zapożyczyłam od Liz Gilbert i który stosuję codziennie to rozmowa wewnętrzna z miłością przez wielkie M. Gdy robi się pod górkę, rozmawiam z tą częścią siebie, która jest z Ewą Błaszczak od zawsze, kocha ją i akceptuje bezwarunkowo, która jest nieskończenie cierpliwa i nigdy się nie znudzi jej zmaganiami. Jak brzmi taka rozmowa? Miłość przez wielkie M mówi do mnie mniej więcej tak: „Jestem tu. Z tobą. I będę choćby nie wiem co. Nie wiem jak rozwiązać twój problem – to nie mój dział, ale hej! Jestem z tobą i przejdziemy przez to razem. Nigdy się tobą nie zmęczę, bo cię kocham. Możemy całą noc rozmawiać o twoich negatywnych dialogach wewnętrznych i wiesz co – to ty pierwsza się zmęczysz i zaśniesz, nie ja. Tak bardzo cię kocham”. Ppk: Z pewnością dąży Pani do tego, by być osobą asertywną. Tego o Pani dowiedziałam się z książki. Dlaczego to takie ważne? EB: Styl asertywny to zdrowy, bezpośredni styl komunikacji, w którym mówimy, czego chcemy w sposób nie naruszający praw innych. Osoba asertywna potrafi grzecznie odmówić, powiedzieć, że coś jej się nie podoba, wyrazić krytykę w nieraniący sposób. Dba o swoje potrzeby, wymagania, emocje. Potrafi poprosić i przyjąć odmowę. Termin asertywność pochodzi z amerykańskiego kręgu kulturowego. Słowo „assert” oznacza „domagać się”. To zdrowa postawa, w której wiem, kim jestem, czego chcę, czego nie chcę, co lubię, a co mnie boli, jakiej komunikacji potrzebuję, a jakiej sobie nie życzę. Znam swoje prawa i obowiązki. Biorę za siebie odpowiedzialność i wyznaczam granice. Człowiek, który boryka się brakiem asertywności często staje się wycieraczką do butów. Tego dosadnego terminu użyła Anita Moorjani w książce „Wrażliwość daje siłę” odnosząc się do własnych doświadczeń. Nie wiesz czego chcesz i na co się zgadzasz? To nie dziw się, ze inni będą sobie o ciebie buty wycierać. Dlatego asertywność jest tak ważna. Ppk: "Sarkazm i inne rodzaje pogardy to komunikacja niezwykle toksyczna z uwagi na fakt, że jej celem jest zawstydzenie, upokorzenie, wyśmianie drugiego człowieka. Trzeba z całą stanowczością podkreślić, że wstyd jest uczuciem najbardziej destrukcyjnym ze wszystkich. Nie lęk, nie gniew, ale właśnie wstyd.” To Pani słowa. Czytając je, przypomniałam sobie słowa "Modlitwy o wschodzie słońca", którą śpiewał Jacek Kaczmarski: "...Ale chroń mnie, Panie, od pogardy. Od nienawiści strzeż mnie, Boże..." Słyszałam te słowa jako nastolatka i do tej pory bardzo często brzmią one w moich uszach. Czy Pani zdaniem tak dużo sarkazmu i pogardy wciąż jest wokół nas? EB: Parę lat temu miałam wystąpienie na TEDx Warsaw pt. „Skończmy z sarkazmem”. Wywołał on ogromne emocje. Wiele osób, które na co dzień – w pracy, w szkole, w domu – pada ofiarą sarkazmu podchodziło do mnie po wystąpieniu, żeby powiedzieć, że otworzyły im się oczy. Że dopiero teraz widzą ile tego sarkazmu jest! W korporacjach, z którymi na co dzień pracuję ilość sarkazmu niestety rośnie wykładniczo. Dlaczego? Bo żyjemy w coraz większym stresie, niepewności, zmiana pogania zmianę, wymagania rosną, a czas i siły nie są z gumy. W efekcie – nasze gadzie mózgi są w stanie ciągłej walki z zagrożeniem. A sarkazm jest jedną z najbardziej skutecznych i wysublimowanych form walki z drugim człowiekiem. Daje siłę, umniejsza innych, jest akceptowany społecznie, bo jest przymiotem ludzi inteligentnych. Ktoś, kto stosuje sarkazm, tak naprawdę wali nas po mordzie w białych rękawiczkach, ludzie biją brawo zachwyceni jego poczuciem humoru i inteligencją, a my – ofiary – uśmiechamy się do oprawcy, bo przecież nie wypada być sztywniakiem, trzeba mieć do siebie dystans. W Polsce mamy szczególnie dużo sarkazmu – na internecie pod moim Tedxowym wystąpieniem przeczytałam taki wpis: „Pani Ewo, zakazać Polakom używać sarkazmu to tak, jakby im zakazać pić wódkę”. Uśmiałam się. Przez łzy. Wiem, że jest w tym dużo prawdy. Ale wiem też, że to się zmienia. Bo ludzie się zmieniają i polska kultura się zmienia. Ppk: "Tam, gdzie jest pogarda, nie może być zaufania. Z lęku przed wyśmianiem i upokorzeniem ludzie boją się mówić o trudnych rzeczach, zwierzać się, udzielać szczerej informacji zwrotnej, wyrazić niepopularne poglądy. W takich środowiskach, gdzie panuje pogarda, nie ma przestrzeni na błędy, więc ludzie nie próbują, nie eksperymentują, nie działają. Nie ma innowacji, nie ma kreatywności. Nie ma rozwoju. Jest walka. Walka o przetrwanie." Czyli tam gdzie jest pogarda, nie ma właściwej komunikacji? EB: Pogarda jest bardzo toksycznym sposobem komunikacji. Badania pokazują, że w małżeństwach u osób stale poddawanych pogardzie zwiększa się ilość chorób zakaźnych na kolejne 4 lata. My boimy się pogardy. Wyśmiania. Wolimy się nie wychylać. Jeżeli ludzie mają obawę, że mogą spotkać się z pogardą to nie mówią o swoich pomysłach, problemach, nie przyznają się do błędów, nie dają trudnej informacji zwrotnej, itd. Może to przynosić katastrofalne skutki. Przykładem jest katastrofa kontenerowca El Faro, który zatonął na Atlantyku w październiku 2015 r. Jednostka wpłynęła w sam środek groźnego huraganu. Załoga sugerowała kapitanowi potrzebę zmiany kursu, ale ten ich wyśmiewał. Kpił z nich. Pomimo, że byli to doświadczeni i twardzi ludzie, nikt nie przeciwstawił się kapitanowi. Poszli na dno. Zabrakło komunikacji. Dialogu. Tak działa pogarda. Ciągnie nas na dno – w pracy i w życiu prywatnym. Ppk: Czy można to zmienić? EB: Tak! Po pierwsze #nietrwońtlenunatoksyny. Po drugie przeczytaj moją książkę. Po trzecie dołącz do społeczności zgromadzonej wokół podcastu i youtube’a o nazwie #mówmydosiebiejakludzie. I działajmy! Skorzystaj z moich wykładów i szkoleń dla firm. Chciałabym też, żeby w przyszłości temat toksyn komunikacyjnych był poruszany w szkołach, które są ich niestety pełne!. No i zacznij od siebie – od dialogu w swojej własnej głowie. Zrób komunikacyjny detoks głowy. Ppk: W mojej pracy bardzo często obserwuję rolę, w którą wiele osób wchodzi bardzo łatwo - rolę ofiary. Pani również porusza tą kwestię, pisząc, że "podobno najskuteczniejszą formą komunikacyjnej gry społecznej jest stosowanie postawy ofiary - biedactwa, niewiniątka, dziecka we mgle, sieroty (...) Tego typu postawa obronna jest nastawiona na odparcie bieżących oraz przyszłych ataków, a także na wyegzekwowanie tego, czego się chce dzięki… litości." Czy Pani zdaniem dobrze nam jest, gdy inni się nad nami litują? Co nam to daje? EB: Nie mamy tyle czasu, żeby wymienić wachlarz korzyści, jakie uzyskuje biedactwo. Ale, żeby dać pewne wyobrażenie dlaczego ta rola jest tak kusząca (a w wielu wypadkach uzależniająca), wymieńmy kilka benefitów. Ofiara nie bierze odpowiedzialności za swoje życie, nie musi nic robić ze swoimi problemami, bo przecież „się nie da”, „nie umie” i „to nie ma sensu”. Zyskuje uwagę ludzi, którzy obdarzają ją współczuciem, wysłuchują, pocieszają. Nie wypada krytykować ani denerwować ofiary, więc unika ona informacji zwrotnej. Ma święte prawo, żeby narzekać, bo przecież jest taaaka biedna. Ofierze trzeba pomóc. W ten sposób ofiara zyskuje to, czego chce, bo litujemy się nad nią lub chcemy, by nam dała święty spokój. Ofiara nie czuje nudy w życiu, bo jej świat jest pełen dramatu, niczym serial na Netflixie. Chciałabym zwrócić uwagę na to, że postawa ofiary jest manipulacją. Ale nie wiele z nas zdaje sobie sprawy z innego ważnego faktu: jeśli zauważasz, że ktoś wchodzi w rolę ofiary i grasz w jego grę, też stosujesz manipulację. Ppk: Pani Ewo, czy ma Pai pomysł na kolejną książkę? EB: Jak zwykle pomysł na książkę przyniosło życie. Roboczy tytuł brzmi „Zrób to sam, czyli weź odpowiedzialność za własny rozwój”. I nota bene temat ten jest ściśle związany z postawą ofiary, o której dopiero co mówiliśmy. Managerowie i HRowcy, z którymi pracuję bardzo często skarżą się na to, że pracownicy często czują się wypaleni, niespełnieni, ale nie chcą brać odpowiedzialności za własny rozwój. Marudzą, że chcieliby się rozwijać, więcej zarabiać, robić coś ważnego, ale niewiele z tym robią. Narzekają na przełożonych, który nie daje im okazji do rozwoju, na HRy, które nie chcą dawać kasy na szkolenia, na centralę, która tnie awanse i podwyżki. Absolutnie nie chodzi o to, żeby rozgrzeszyć HR i liderów z ich świętego obowiązku rozwijania ludzi. W nowej książce chcę pokazać ludziom, że mają dużo więcej wpływu i możliwości rozwoju niż im się zdaję. I chcę rozpisać dla ludzi pełny proces rozwoju – krok po kroku. Ppk: "Najczęściej nie potrafimy być życzliwi dla innych, dlatego że nie jesteśmy życzliwi dla siebie samych. " Pani Ewo, życzę zarówno Pani, jak i sobie, abyśmy umiały być dla siebie życzliwe, a wówczas i nam, i innym będzie z nami dobrze. Raz jeszcze dziękuję! *Fragmenty i cytaty pochodzą z książki Ewy Błaszczak „Mówmy do siebie jak ludzie. Komunikacyjny detoks.”, Wyd. Onepress – Sensus, Gliwice 2022 POLECAMY:
BYŁAM PRZEKONANA, ŻE TO DAR OD LOSUsocjopaci, manipulatorzy, kłamcyByłam szczera od początku. Mówiłam ci o moich obawach, strachu, wątpliwościach. Bałam się, bo dużo miałam do stracenia, bałam się, ale coraz bardziej coś mnie ciągnęło do ciebie. Byłam szczera, szczera do bólu i nie miałam pojęcia, że na każdym kroku okłamujesz mnie z premedytacją. A kiedy pytałam, przekonywałeś, przysięgałeś, a ja ufałam. Tak bardzo chciałam ci ufać... Mirek, po co były te wszystkie kłamstwa? Problemy z sercem, szpital... Dobrze wiesz, jak się martwiłam, całą noc nie spałam, a rano dostałam krwotoku. A to był żart moim kosztem. Do rozmowy z twoją żoną miałam jeszcze nadzieję, że może… Mirek, musiałam to wszystko usłyszeć od kobiety, z którą od naszego pierwszego spotkania rzekomo się rozwodziłeś, aby dotarło do mnie kim jesteś?! Nie mogłeś powiedzieć, że nie umiesz żyć bez nawiązywania takich relacji, że miałeś takich kobiet jak ja wiele, że każdej pisałeś, że kochasz, że pragniesz, że kobiet szukasz nawet na portalach randkowych? Nawet wówczas umiałeś zręcznie odpowiedzieć: „Nie Ninko, nie kłamałem. Ani w niedzielę, ani wczoraj. Nie kłamałem i spotykając się z Tobą, niczego nie planowałem, po prostu tęskniłem, chciałem cię zobaczyć, poczuć twój zapach. Dlaczego nie chcesz tego przyjąć?” Jak mogłeś? Jak można być tak wyrachowanym! W życiu niejednokrotnie spotykamy wiele toksycznych osób. Nie tylko Nina na swojej drodze poznała socjopatę, który stał się przyczyną jej cierpienia, bólu i wielu problemów. Mirek doskonale wiedział, jak poruszać się w swoim wyrachowanym świecie. Wiedział, jak wmanewrować ją w toksyczny związek. Świadomie wykorzystywał wzbudzające zaufanie zachowania, mówił to, co chciała usłyszeć, podzielał jej zainteresowania i przejmował się jej zmartwieniami. Martha Stout w książce „Jak skutecznie bronić się przed socjopatami” napisała: „Zachowania typowe dla socjopatycznego oszusta (jak oszukiwanie i nieuczciwość) często bywają ułatwiane dzięki takim jego cechom jak elokwencja i powierzchowny urok, pozwalające mu uwodzić innych ludzi, w przenośni lub dosłownie - rodzaj wewnętrznego żaru albo charyzmy, które początkowo mogą sprawić, że wydaje się on bardziej interesujący niż otaczający go ludzie. Socjopata jest bardziej spontaniczny, głębiej przeżywa, bardziej intryguje, jest bardziej seksowny i pociągający niż inni. Często ma w swoim repertuarze niemal hipnotycznie ujmujące zachowanie (…) Ogólnie rzecz biorąc, socjopaci są znani z patologicznej skłonności do kłamstwa i oszustwa oraz z pasożytniczych relacji nawiązywanych z partnerami i <<przyjaciółmi>>. Cechują ich zwłaszcza płytkość emocjonalna, nieszczerość i tymczasowy charakter wszelkich serdecznych uczuć, z jakimi się obnoszą wobec innych, oraz swoista, często zapierająca dech w piersiach nieczułość. Gdy ktoś zarzuci socjopacie manipulacyjne i bezduszne zachowanie – a czasami nawet złamanie prawa – można zaobserwować jego kolejną cechę, czyli mistrzostwo w wylewaniu krokodylich łez i odgrywaniu roli osoby bezradnej lub poszkodowane."* Byłam przekonana, że to dar od losu. Wierzyłam, że w końcu życie się do mnie uśmiechnie. Sądziłam, że to spełnienie moich najskrytszych marzeń o rycerzu na białym koniu. Czekałam na niego długo, ale uważałam, że było warto. Inteligentny, przystojny, intrygujący, czarujący. Czułam się kochana, zauważona, wszystkie moje kompleksy i demony przeszłości przestały przy nim dawać o sobie znać. Na początku, co prawda, stąpałam jak po lodzie. Bałam się. Ale on robił wszystko, bym czuła się bezpiecznie, a przede wszystkim wiedział, jak trafić w moje ukrywane przed całym światem, a może i samą sobą, potrzeby. Boże, ile razy zastanawiałam się, kim on jest. Kochałam, ale bałam się. Kochałam, cierpiałam, ale chciałam ufać. Pamiętam, jak wciąż powtarzał, że z nikim nie będzie mi tak dobrze jak z nim, że nikt nie dałby mi tego, co on. I dał… smutek, żal, poczucie winy, rozpacz. Rozkochał mnie w perfidny sposób po to, by zranić do żywego. Nie łatwo było zdemaskować Mirka. Stosował wybiegi, które są typowe dla socjopaty, który najpierw „zapewnia o własnej niewinności (<<Dlaczego miałbym zrobić coś takiego?>>), potem próbuje wzbudzić współczucie (<<Ostatnio myślałem o samobójstwie, a twoje zarzuty doprowadzą mnie do ostateczności!>>), a na koniec, jeżeli wypieranie się prawdy i próby wzbudzenia współczucia nie zamkną sprawy, pojawia się szokująca i pozornie absurdalna demonstracja wściekłości, obejmująca grożenie oskarżycielowi krzywdą, jeżeli on lub ona będą się upierać przy swoim zdaniu.”* Nina znajomość z socjopatą okupiła morzem łez, nieprzespanymi nocami, pretensjami do samej siebie, spadkiem poczucia wartości, poczuciem winy. Wyrwanie się z jego sideł nie było łatwe. Czy przed takimi ludźmi można się ustrzec? Po pierwsze, należy nauczyć się obserwowania ludzi, interpretowania sygnałów pochodzących od innych i rozpoznawania ludzkich masek. Po drugie, należy wiedzieć jak ich rozpoznać. Autorka książki „Jak skutecznie bronić się przed socjopatami” podpowiada, że przy wystąpieniu przynajmniej trzech spośród wymienionych poniżej siedmiu „patologicznych cech osobowości”, można przypuszczać, że mamy do czynienia z socjopatą. 1. Skłonność do manipulacji: częste stosowanie podstępu w celu wywierania wpływu na innych lub kontrolowania ich; wykorzystywanie uwodzenia, nieodpartego uroku osobistego, elokwencji lub pochlebstwa do osiągania własnych celów. 2. Skłonność do oszukiwania: oszukiwanie i nieuczciwość; przedstawianie nieprawdziwego obrazu samego siebie; ubarwianie lub zmyślanie opowieści o różnych wydarzeniach. 3. Niewrażliwość: brak zainteresowania uczuciami i problemami innych ludzi; brak poczucia winy lub wyrzutów sumienia z powodu negatywnych bądź krzywdzących dla innych konsekwencji własnych działań; agresja; sadyzm. 4. Wrogość: stałe lub często pojawiające się uczucia gniewu; złość lub irytacja występujące w odpowiedzi na drobne wyrazy lekceważenia bądź zniewagi; niemiłe, przykre dla innych oraz mściwe zachowanie. 5. Nieodpowiedzialność: lekceważenie i brak poszanowania dla zobowiązań finansowych i innych; nieposzanowanie oraz niewywiązywanie się z umów i obietnic; niedbały i beztroski stosunek do cudzej własności. 6. Impulsywność: działanie pod wpływem chwili jako bezpośrednia reakcja na bodziec; działania natychmiastowe, bez planu i analizy skutków; trudności w formułowaniu i realizowaniu planu; poczucie przymusu natychmiastowego działania, a także zachowania samouszkadzające w sytuacjach napięcia emocjonalnego. 7. Skłonność do nadmiernego ryzyka: angażowanie się w działania niebezpieczne, ryzykowne i potencjalnie szkodliwe dla samego siebie, niepotrzebnie i bez względu na konsekwencje; podatność na nudę i bezrefleksyjne podejmowanie czynności w celu jej przezwyciężenia; nieuwzględnianie własnych ograniczeń i zaprzeczanie realności zagrożenia dla siebie; lekkomyślne dążenie do celów bez względu na związane z tym ryzyko. Pomimo że Martha Stout twierdzi, że socjopaci często pozostają dla nas nieodkryci, przez co niebezpieczni, to z drugiej strony napawa nas optymizmem, pisząc „na szczęście dysponujemy nieskończenie większymi siłami niż socjopaci, ponieważ nie czerpiemy ich z patologicznego pragnienia panowania nad innymi ani nie wyzwala ich emocjonalna pustka. Nasza moc opiera się raczej na zdrowiu emocjonalnym, na zdolności do kochania i nawiązywania trwałych związków ze sobą nawzajem oraz na niesieniu wzajemnej pomocy. (Poza tym po prostu jest nas więcej). Musimy użyć tej mocy, by uratować siebie, tych, których kochamy, i całą planetę. Mamy moc i mamy misję. A kiedy socjopaty nie da się uniknąć, powinniśmy – i możemy – go przechytrzyć. Jako jednostki mamy do wykonania ważne zadanie w dużym stopniu niedoceniane przez społeczeństwo. Polega ono na podtrzymywaniu związków międzyludzkich i eksponowaniu roli sumienia w życiu osobistym, zawodowym oraz rodzinnym: musimy zmierzyć się z socjopatą, nie zapominając o naszym człowieczeństwie. Zadanie to niekiedy nas przeraża i prawie zawsze podejmujemy je w samotności, ale kiedy nie da się uniknąć socjopaty, odważna i współczująca osoba, która mu się przeciwstawia w naszym imieniu, podnosi na duchu nas wszystkich.”* * Fragmenty pochodzą z książki M. Stout "Jak skutecznie bronić się przed socjopatami", Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 2020 Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
POLECAMY:
|
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
|