BĄDŹ NAJLEPSZYNadmierne oczekiwania. Rywalizacja„Mamo boli mnie brzuch” – córka rano przychodzi do łóżka rodziców. Mama ją przytula, przygotowuje termofor z gorącą wodą, szuka kropli żołądkowych, choć myśli sobie: „Może lepsze byłyby „dobre” bakterie. Oby to tylko nie była grypa żołądkowa.” Córeczka zostaje w domu. Przy następnej podobnej sytuacji, mama zaczyna się niepokoić – bo mamy tak już mają. Gdy zdarza się to trzeci raz, zaczyna się zastanawiać: „Może pójść do lekarza? A gdzie Cię boli? To może najpierw zrobimy usg?” Oczywiście badanie nic nie wykazuje. I przy kolejnym bólu brzucha rano w poniedziałek przed szkołą, mama – bo jak każda kobieta ma w sobie coś z Sherlocka Holmesa – zaczyna kojarzyć fakty. „Dlaczego brzuch boli ją przed szkołą, a nigdy nie zdarza się to w weekendy, dlaczego gdy zostaje w domu, po dwóch godzinach po bólu nie ma śladu, dlaczego?” Ponieważ jest kobietą wykształconą, słyszała o nerwicy szkolnej. I tak oto wszystkie fakty zaczynają łączyć się w jej głowie i jedyny wniosek na wyjściu - ale na razie w postaci hipotezy - to: „Czy jest możliwe, aby moje dziecko miało nerwicę szkolną?”. I zaczyna się baczna obserwacja i „matczyne szpiegostwo”. Czasami sami tego nie zauważamy jak zupełnie mimochodem wtłaczamy własne dzieci w jakieś „tory”, w jakiś sposób myślenia o świecie. Niekoniecznie musi to wyglądać tak, że sadzamy dziecko na krześle i prosto w oczy mówimy mu „Zosiu, Kasiu, Franku – chcę żebyś był najlepszy!”. No nie, raczej tak to się nie odbywa. Częściej przekaz jest bardziej „zakamuflowany”. Po powrocie ze szkoły pytamy „Jak poszło na sprawdzianie? Jaką dostałeś(aś) ocenę?”. Przy „czwórce” unosimy ze zdziwienia brwi, przy „trójce” – pytamy: „A dlaczego? Co się stało?” I dalej: „A co dostali inny? A co dostał Heniek, Staś…?” Skutki naszej presji (choć może się nam wydawać, że przecież żadnej specjalnej presji nie stosujemy) bywają opłakane. Może się nam wydawać, że przecież dbamy w ten sposób o przyszłość naszych dzieci, one mogą to zaś odczytać jako konieczność wybicia się ponad rówieśników. Zaczynają uważać wszystkich wokół za rywali i potencjalne przeszkody do sukcesu. Skutki łatwo przewidzieć: alienacja i agresja, zawiść wobec zwycięzców i pogarda dla przegranych, oglądanie świata w kategoriach wygrana – przegrana, brak kształtowania umiejętności współpracy. W konsekwencji poczucie wartości staje się chwiejne, bo skoro sukces potwierdza tylko zwycięstwo nad innymi, to wartość można czuć tylko od czasu do czasu. Badanie przeprowadzone przez A. Norem-Hebeisena i D. Johnsona wśród uczniów szkół średnich pokazało, że ci, którzy przystępowali do rywalizacji „charakteryzowali się poczuciem własnej wartości bardziej uzależnionym od ocen i wyników”. Czyli tak naprawdę ich samopoczucie zależało od świata zewnętrznego, od ocen, jakie otrzymywali i o ile były one pozytywne, czuli się dobrze, a jeśli negatywne ich psychika cierpiała. Motywowani byli lękiem. A lęk przed niepowodzeniem to zupełnie coś innego niż pragnienie sukcesu. Radzenie sobie ze skutkami własnych niepowodzeń, zabiera nam tyle czasu, że brakuje nam już energii na zrobienie czegoś, co prowadzi do sukcesu. I gdy presja zewnętrzna znika, znika chęć też do robienia określonych rzeczy (np. uczenia się). I tu dochodzimy do paradoksu. Nasze „przykręcanie śruby” wcale nie musi przynieść efektów! Im bowiem mocniej naciskamy na dziecko, np. żeby odrobiło zadanie domowe, ono często chroni swoją autonomię poprzez jawny bunt albo jakiś rodzaj oporu: zapomina, odkłada na potem, znajduje coś innego do roboty, marudzi. Z drugiej strony nacisk na dobre stopnie, może spowodować, że faktycznie dziecko zacznie je „zdobywać", ale „koszty” mogą pojawić się po drodze, czy to psychiczne, czy somatyczne (z ciała). Jeśli zdarzają się nam podobne sytuacje, zastanówmy się, czy „nie za mocno przykręcamy śrubę”. Bo będzie jak ze stalowym prętem. Możemy go zginać, on się poddaje, poddaje, ale tylko do pewnego momentu i … pęka. I wcale nie znaczy to, że wygraliśmy. Stres w dziecku rośnie, rośnie i zaczyna przejawiać się w różnych dziwnych formach, jak np. w objawach somatycznych, jak ów ból brzucha naszej ukochanej córeczki, dla której chcieliśmy przecież jak najlepiej. Chciał(a)byś być lepszym rodzicem? Gubisz się w gąszczu pomysłów podsuwanych przez koleżanki i poradniki? Chcesz kochać i wymagać, stawiać granice i być konsekwentną, wychować dziecko na mądrego, wrażliwego i inteligentnego człowieka. Ale jak? Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie.
MÓWMY DO SIEBIE JAK LUDZIEWywiad z Ewą BłaszczakDzisiaj mamy przyjemność zaprezentować wywiad, który przeprowadziłyśmy z Ewą Błaszczak - liderką, ekspertką w dziedzinie zarządzania i komunikacji, specjalistką w zakresie innowacji klientocentrycznej, Professional Scrum Master i executive business mentor. Pani Ewa pełni funkcję superwizora coachingu w International Coaching Community, wykłada w ramach programu MBA w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Jest praktykiem zarządzania - od 20 lat prowadzi własne zespoły i pomaga klientom w zarządzaniu. Rozwija przywództwo oraz wspiera organizacje w projektowaniu i przeprowadzaniu zmian transformacyjnych, w tym we wprowadzaniu kultury zaangażowania, innowacyjności i zwinności. W dzisiejszym wywiadzie opowie nam o swojej najnowszej książce "Mówmy do siebie jak ludzie." Psychologia przy kawie: Pani Ewo, od wielu lat coraz więcej mówi się na temat komunikacji i coraz więcej osób jest świadomych tego, jak ważna jest umiejętność porozumiewania się nie tylko w życiu prywatnym, ale również na innych jego płaszczyznach. W związku z tym zostało wydanych wiele książek poświęconych tej tematyce. Jednak nie ukrywam, że "Mówmy do siebie jak ludzie" jest inna, znacznie różni się od tych, które do tej pory czytałam. Co było bodźcem do jej napisania? Ewa Błaszczak: Życie. Na co dzień pracuję z biznesem, uczę liderów zarządzania, buduję zaangażowane zespoły, uruchamiam procesy innowacyjne, pomagam zarządzać zmianami. Pracuję ze wszystkimi branżami z kosmiczną włącznie, od Kanady po Australię. I obojętnie z jakim tematem zwróciłby się do mnie klient, wcześniej czy później wszystko rozbija się o komunikację. Nie inaczej jest poza pracą – zmagamy się z tym, jak dogadać się z partnerem, z dziećmi, z hydraulikiem, itd. Kiedy poznałam koncepcję toksyn komunikacyjnych prof. Gottmana doznałam olśnienia! Jak mamy się ze sobą dogadywać, współpracować, kiedy nasza komunikacja jest zatruta jak nieprzymierzając Odra?! Pełno w niej krytykanctwa, postawy obronnej, ignorowania, pogardy, oraz – prawdziwego jeźdźca komunikacyjnej apokalipsy – sarkazmu. Komunikacja bardziej przypomina grę społeczną czy pole bitwy, niż przestrzeń do współpracy, budowania zaufania i uruchamiania naszego różnorodnego potencjału. Dlatego gdziekolwiek jestem – a pracuję z tysiącami ludzi rocznie – opowiadam o toksynach i uczę ludzi robić detoks komunikacji. Efekty widać od razu. Na początku zawsze jest tak samo – pojawia się wielkie zdziwienie: „Ale u nas jest dużo toksyn!”. I wtedy wiem, że zrobiliśmy dobrą robotę, bo zauważanie toksyn to więcej niż połowa sukcesu. Ppk: Najważniejsze przesłanie tej książki brzmi: "Wyciągaj rękę." Dlaczego? EB: Słowo „komunikacja” pochodzi od łacińskiego „communio”, co oznacza „wspólność, poczucie łączności, więź”. Z komunikacją jest jak z internetem – jeśli nie ma połączenia z siecią, nie ma mowy o przepływie informacji. To „połączenie” czyli budowanie więzi pomiędzy ludźmi jest absolutną podstawą komunikacji. Musimy zdać sobie też sprawę, że więź nie tylko jest kluczem do efektywnej komunikacji, ale jest fundamentalną potrzebą każdego człowieka. Ta potrzeba została głęboko zapisana w naszym DNA, bo dziecko homo sapiens rodzi się (w przeciwieństwie do innych gatunków ssaków) tak bezbronne, że bez więzi z innymi jest skazane na śmierć. Stąd my – ludzie - robimy wszystko, by budować więzi. Niestety często nam to nie wychodzi i po drodze wyrządzamy sobie nawzajem niezłe kuku – odrzucamy się wzajemnie, ignorujemy, traktujemy pogardliwie, wyśmiewamy, itd. Dlatego pierwszy i najważniejszy krok do dobrej komunikacji i współpracy między ludźmi to wyciągnięcie ręki. Oferta budowania więzi. Liderzy często w tym momencie (sarkastycznie) pytają czy w takim razie mają biegać po firmie z wyciągniętą dłonią?! Oczywiście nie. Wyciągnięcie ręki to drobne gesty – spojrzenie drugiemu człowiekowi w oczy, zapytanie go jak się dziś czuje, pełne uwagi słuchanie, stworzenie okazji, by razem posiedzieć przy kawie. W ten sposób budujemy więź, relację, która jest podstawą komunikacji. Eksperci komunikacji w związkach twierdzą, że kluczowym powodem rozwodów jest brak wyciągniętej dłoni lub odrzucanie wyciągniętej dłoni. Np. gdy żona siada obok męża i ukradkiem ociera łzy (to sygnał, że wyciąga do męża dłoń po pomoc), a mąż zajęty meczem siatkówki udaje, że nie widzi. Brene Brown, wspaniała socjolog definiuje relację jako „energię, która istnieje pomiędzy ludźmi, gdy ci czują się dostrzeżeni, wysłuchani i docenieni. Gdy mogą dawać i brać bez oceny. I gdy zyskują bezpieczeństwo i siłę z takiej relacji”. Droga do tego zaczyna się od kogoś, kto ma odwagę i chęć, by wyciągnąć dłoń do drugiego człowieka z ofertą, propozycją stworzenia więzi. Oraz od kogoś, kto podejmuje wysiłek, by zauważyć wyciągniętą dłoń i ją przyjąć. To uruchamia więź – podłączamy się wówczas do międzyludzkiej sieci, w której po liniach relacji opartych na zaufaniu, jak po kablach czy światłowodach, płyną informacje i wtedy możemy po tym komunikacyjnym internecie ludzkich relacji hulać. Ppk: Bardzo dużo uwagi poświęca Pani wadze relacji i konsekwencjom ran, które są wynikiem słów zadających ból. Czy Pani zdaniem wykorzystujemy słowa jako narzędzia do zranienia drugiej osoby, czy może zadawanie ran jest po prostu wynikiem naszej niewiedzy? EB: Toksyny komunikacyjne to naturalne mechanizmy obronne człowieka. Uruchamia je nasz „gadzi mózg”, którego zadaniem jest chronić nas przed niebezpieczeństwem i zapewnić przetrwanie. Ciało migdałowate – bo tak anatomicznie nazywa się kluczowa część gadziego mózgu ma 3 kluczowe strategie – walczyć z wrogiem, uciekać lub udawać trupa. Dobrze się to sprawdzało, gdy na człowieka czyhał tygrys szablozębny. Teraz zamiast walczyć z zagrożeniem (czyli np. z szefem, który w piątek o 16.00 prosi nas o pilne przygotowanie raportu dla zarządu) nasz gadzi mózg używa do tego słów. Walczy krytykując i obwiniając: „Bo ty zawsze wszystko zlecasz na ostatnią chwilę!”. Ucieka stosując postawę obronną: „To jest poza zakresem obowiązków. Nie mam dostępu do systemu” lub udając trupa: „Raport? Jaki raport? Nic nie wiem na ten temat”. Zatem często używamy toksycznych, raniących słów nieświadomie – bo próbujemy przetrwać. Ale, parafrazując prawników, którzy mawiają „ignorantia legis non exculpat” – ignorancja nie może usprawiedliwiać toksycznych zachowań. Niestety nierzadko używamy toksyn z wyrachowaniem wiedząc, że nic tak szybko nie buduje przewagi nad drugim człowiekiem jak np. ignorowanie ze szczyptą pogardy np. „Kowalski, ten raport to nie jest wiedza kosmiczna. Powinieneś to pyknąć w pięć minut z zamkniętymi oczami, a ty ślęczysz nad tym jak kot nad zdechłą myszą od godziny.”. W akcji #nietrwońtlenunatoksyny namawiam, by przede wszystkim demaskować toksyny i nie pozwalać, by się panoszyły. Ppk: Nie tylko inni słowem mogą zadawać nam ból. Sami możemy również gotować sobie swoje własne piekło. Przeczytałam w Pani książce: "Jeśli pojawiają się u Ciebie negatywne narracje wewnętrzne, myśli lękowe, zmartwienia, wówczas przede wszystkim zweryfikuj, czy przypadkiem zagrożenie nie istnieje wyłącznie w stworzonym przez Twoją wyobraźnię thrillerze." Czy sama świadomość tej negatywnej narracji może być punktem zwrotnym? EB: Tak. Zauważenie toksycznego „gremlina”, czyli krytycznego głosu w naszej głowie powoduje zwykle, że ten traci na animuszu. Zostaje przyłapany na gorącym uczynku. Wówczas mamy ułamek sekundy na to, by zweryfikować, czy owa negatywna narracja to niezaprzeczalne fakty, realne problemy, które podsuwa nam nasz mózg, by się nimi niezwłocznie zająć i ugasić jakiś pożar w naszym życiu. Czy też jest to tylko oparta na lęku narracja będąca samonakręcającą się spiralą zmartwień, gdybań, ograniczających przekonań i obraźliwych epitetów typu: „o boże, a co jeśli…”, „bo ja nie potrafię…” „bo to się nie da”, „a dlaczego to się akurat zawsze mi musi przytrafić”, „gdybym tylko miała więcej czasu”, „jestem beznadziejna”, „no pięknie Błaszczak, aleś to znowu spiep*yła!”, itd. Z mojego doświadczenia wynika, że 9 na 10 dialogów wewnętrznych w ciągu dnia to toksyczne gremliny. Jak sobie z nimi poradzić? Zauważ je. Gdy czujesz, że się negatywnie nakręcasz w głowie, weź kartkę papieru, długopis i wyrzucić wszystkie swoje myśli na papier, a potem się gagatkom uważnie przyjrzyj. Oddziel ziarno (fakty) od plew (negatywna narracja krytyka wewnętrznego). Jeśli jakaś narracja jest uporczywa, to warto zastosować narzędzie stworzone przez Byron Katie. Zapisz zdanie, które produkuje twój uparty wewnętrzny gremlin i zadaj sobie te pytania:
Ppk: Dużo uwagi poświęca Pani w swojej książce toksynom komunikacyjnym. Napisała Pani między innymi o tym, że "toksyny nakręcają się i są zaraźliwe" i zwróciła Pani uwagę na to, że "warto (...) neutralizować stresujące toksyny komunikacyjne pozytywnymi komunikatami i emocjami." Czy jest Pani przekonana, że da się je zneutralizować? EB: Toksyny są bardzo zaraźliwe i działają na zasadzie kuli śnieżnej. Każdy z nas chyba uczestniczył kiedyś w spotkaniu w pracy, na którym ktoś do kogoś rzucił uszczypliwą uwagę. Oczywiście adresat uszczypliwości odpowiada pięknym za nadobne. I zabawa się zaczyna. Po chwili ludzie przestają się skupiać na temacie spotkania i zamiast się słuchać, przeładowują broń: „Ale mu zaraz wrzucę pocisk, ale mu powiem!”. I cała para idzie w gwizdek. Toksyczna para! Dlatego takie kule śnieżne trzeba zatrzymywać, jak tylko je zauważymy. Najprościej jest to zrobić tak: „Słyszę sarkazm, a chcę żebyśmy się skupili na temacie naszego spotkania”. A potem trzeba te toksyny zneutralizować. Pamiętajmy, że nie da się wyeliminować toksyn komunikacyjnych, bo są naturalnymi mechanizmami obronnymi. Więc każdemu z nas, od czasu do czasu, zdarza się puścić takiego komunikacyjnego toksycznego bąka. Tyle, że wtedy atmosfera jest zgoła nieprzyjemna i trzeba wpuścić tlen. Tlenem komunikacyjnym jest konstruktywna komunikacja oparta na intencji współpracy i pozytywnych emocjach. Czyli kiedy puścimy komunikacyjnego bąka trzeba go zneutralizować. Możemy np. przeprosić i powiedzieć tak: „Ok, wracając do tematu chciałam zaproponować następujące rozwiązanie…”. Profesor John Gottman, który przez kilkadziesiąt lat badał komunikację w małżeństwach i jej wpływ na relacje zbadał, że aby relacja rozwijała się i była zdrowa potrzebny jest neutralizator toksyn w proporcji 5 do 1. Czyli by zneutralizować jedną toksyczną uwagę do męża np.: „Bo na ciebie nigdy nie można liczyć!” trzeba obdarzyć męża aż pięcioma pozytywnymi (i szczerymi) komunikatami o podobnym ciężarze gatunkowym. Barbara Fredrickson, naukowiec, ekspert psychologii pozytywnej jest w tym względzie nieco bardziej łaskawa i wskazuje, że dla budowania konstruktywnych relacji potrzebne jest utrzymywanie proporcji 3 pozytywnych komunikatów do 1 negatywnego. Na marginesie, badania wskazują, że spadek tego wskaźnika poniżej poziomu 0,8 (co oznacza, że raczymy się mniej niż jednym pozytywnym komunikatem, na każdy komunikat negatywny) oznacza, że warto drukować papiery rozwodowe i zacząć inwentaryzację majątku. Ppk: Możemy zmieniać rzeczywistość. Mamy na nią wpływ. Mamy również możliwość, by ćwiczyć pozytywne myślenie, które Pani zdaniem "może całkiem dosłownie zmienić naszą rzeczywistość." Czy Pani w codziennym życiu się to udaje? EB: OK. Teraz pełna transparentność. Nie jest to droga usłana różami. Ale idę do przodu. Jestem reprezentantem ok. 20% populacji z tzw. HSP (highly sensitive personality) czyli mam osobowość wysoko wrażliwą. To oznacza, że wszystko odbieram i przeżywam bardziej. Mówię o tym dlatego, że w młodym pokoleniu coraz więcej spotykam takich osób. Ćwiczę pozytywny dialog wewnętrzny, pozytywne nastawienie do świata i buduję swoją witalną siłę każdego dnia, minuta po minucie. Powiedzmy sobie szczerze, wszystkie metody, narzędzia, przemyślenia - i to dosłownie wszystkie, które zawarłam w mojej książce „Mówmy do siebie jak ludzie”, przetestowałam na sobie. Piszę książki, bo ciągle szukam sposobów, które pozwolą mi z radością wstawać rano z łóżka i kłaść się spać wieczorem z uczuciem spełnienia po dobrym dniu. Ostatnio słuchałam wywiadu z autorką książki „Jedz, módl i kochaj”, jedyną w swoim rodzaju, wspaniałą Liz Gilbert. Podpisuję się w pełni pod tym, co powiedziała: „Nie wiem, czy ktoś zdaje sobie sprawę z tego jaki procent swojego życia spędzam na tym, by dbać o moje zdrowie psychiczne. To jest moja pełnoetatowa praca. Pisanie książek to moje hobby”. Liz Gilbert też jest osobą wysoko wrażliwą i uczy nas, że w tej codziennej żmudnej pracy ze sobą potrzebujemy mieć w stosunku do siebie mnóstwo empatii. Sposób, który zapożyczyłam od Liz Gilbert i który stosuję codziennie to rozmowa wewnętrzna z miłością przez wielkie M. Gdy robi się pod górkę, rozmawiam z tą częścią siebie, która jest z Ewą Błaszczak od zawsze, kocha ją i akceptuje bezwarunkowo, która jest nieskończenie cierpliwa i nigdy się nie znudzi jej zmaganiami. Jak brzmi taka rozmowa? Miłość przez wielkie M mówi do mnie mniej więcej tak: „Jestem tu. Z tobą. I będę choćby nie wiem co. Nie wiem jak rozwiązać twój problem – to nie mój dział, ale hej! Jestem z tobą i przejdziemy przez to razem. Nigdy się tobą nie zmęczę, bo cię kocham. Możemy całą noc rozmawiać o twoich negatywnych dialogach wewnętrznych i wiesz co – to ty pierwsza się zmęczysz i zaśniesz, nie ja. Tak bardzo cię kocham”. Ppk: Z pewnością dąży Pani do tego, by być osobą asertywną. Tego o Pani dowiedziałam się z książki. Dlaczego to takie ważne? EB: Styl asertywny to zdrowy, bezpośredni styl komunikacji, w którym mówimy, czego chcemy w sposób nie naruszający praw innych. Osoba asertywna potrafi grzecznie odmówić, powiedzieć, że coś jej się nie podoba, wyrazić krytykę w nieraniący sposób. Dba o swoje potrzeby, wymagania, emocje. Potrafi poprosić i przyjąć odmowę. Termin asertywność pochodzi z amerykańskiego kręgu kulturowego. Słowo „assert” oznacza „domagać się”. To zdrowa postawa, w której wiem, kim jestem, czego chcę, czego nie chcę, co lubię, a co mnie boli, jakiej komunikacji potrzebuję, a jakiej sobie nie życzę. Znam swoje prawa i obowiązki. Biorę za siebie odpowiedzialność i wyznaczam granice. Człowiek, który boryka się brakiem asertywności często staje się wycieraczką do butów. Tego dosadnego terminu użyła Anita Moorjani w książce „Wrażliwość daje siłę” odnosząc się do własnych doświadczeń. Nie wiesz czego chcesz i na co się zgadzasz? To nie dziw się, ze inni będą sobie o ciebie buty wycierać. Dlatego asertywność jest tak ważna. Ppk: "Sarkazm i inne rodzaje pogardy to komunikacja niezwykle toksyczna z uwagi na fakt, że jej celem jest zawstydzenie, upokorzenie, wyśmianie drugiego człowieka. Trzeba z całą stanowczością podkreślić, że wstyd jest uczuciem najbardziej destrukcyjnym ze wszystkich. Nie lęk, nie gniew, ale właśnie wstyd.” To Pani słowa. Czytając je, przypomniałam sobie słowa "Modlitwy o wschodzie słońca", którą śpiewał Jacek Kaczmarski: "...Ale chroń mnie, Panie, od pogardy. Od nienawiści strzeż mnie, Boże..." Słyszałam te słowa jako nastolatka i do tej pory bardzo często brzmią one w moich uszach. Czy Pani zdaniem tak dużo sarkazmu i pogardy wciąż jest wokół nas? EB: Parę lat temu miałam wystąpienie na TEDx Warsaw pt. „Skończmy z sarkazmem”. Wywołał on ogromne emocje. Wiele osób, które na co dzień – w pracy, w szkole, w domu – pada ofiarą sarkazmu podchodziło do mnie po wystąpieniu, żeby powiedzieć, że otworzyły im się oczy. Że dopiero teraz widzą ile tego sarkazmu jest! W korporacjach, z którymi na co dzień pracuję ilość sarkazmu niestety rośnie wykładniczo. Dlaczego? Bo żyjemy w coraz większym stresie, niepewności, zmiana pogania zmianę, wymagania rosną, a czas i siły nie są z gumy. W efekcie – nasze gadzie mózgi są w stanie ciągłej walki z zagrożeniem. A sarkazm jest jedną z najbardziej skutecznych i wysublimowanych form walki z drugim człowiekiem. Daje siłę, umniejsza innych, jest akceptowany społecznie, bo jest przymiotem ludzi inteligentnych. Ktoś, kto stosuje sarkazm, tak naprawdę wali nas po mordzie w białych rękawiczkach, ludzie biją brawo zachwyceni jego poczuciem humoru i inteligencją, a my – ofiary – uśmiechamy się do oprawcy, bo przecież nie wypada być sztywniakiem, trzeba mieć do siebie dystans. W Polsce mamy szczególnie dużo sarkazmu – na internecie pod moim Tedxowym wystąpieniem przeczytałam taki wpis: „Pani Ewo, zakazać Polakom używać sarkazmu to tak, jakby im zakazać pić wódkę”. Uśmiałam się. Przez łzy. Wiem, że jest w tym dużo prawdy. Ale wiem też, że to się zmienia. Bo ludzie się zmieniają i polska kultura się zmienia. Ppk: "Tam, gdzie jest pogarda, nie może być zaufania. Z lęku przed wyśmianiem i upokorzeniem ludzie boją się mówić o trudnych rzeczach, zwierzać się, udzielać szczerej informacji zwrotnej, wyrazić niepopularne poglądy. W takich środowiskach, gdzie panuje pogarda, nie ma przestrzeni na błędy, więc ludzie nie próbują, nie eksperymentują, nie działają. Nie ma innowacji, nie ma kreatywności. Nie ma rozwoju. Jest walka. Walka o przetrwanie." Czyli tam gdzie jest pogarda, nie ma właściwej komunikacji? EB: Pogarda jest bardzo toksycznym sposobem komunikacji. Badania pokazują, że w małżeństwach u osób stale poddawanych pogardzie zwiększa się ilość chorób zakaźnych na kolejne 4 lata. My boimy się pogardy. Wyśmiania. Wolimy się nie wychylać. Jeżeli ludzie mają obawę, że mogą spotkać się z pogardą to nie mówią o swoich pomysłach, problemach, nie przyznają się do błędów, nie dają trudnej informacji zwrotnej, itd. Może to przynosić katastrofalne skutki. Przykładem jest katastrofa kontenerowca El Faro, który zatonął na Atlantyku w październiku 2015 r. Jednostka wpłynęła w sam środek groźnego huraganu. Załoga sugerowała kapitanowi potrzebę zmiany kursu, ale ten ich wyśmiewał. Kpił z nich. Pomimo, że byli to doświadczeni i twardzi ludzie, nikt nie przeciwstawił się kapitanowi. Poszli na dno. Zabrakło komunikacji. Dialogu. Tak działa pogarda. Ciągnie nas na dno – w pracy i w życiu prywatnym. Ppk: Czy można to zmienić? EB: Tak! Po pierwsze #nietrwońtlenunatoksyny. Po drugie przeczytaj moją książkę. Po trzecie dołącz do społeczności zgromadzonej wokół podcastu i youtube’a o nazwie #mówmydosiebiejakludzie. I działajmy! Skorzystaj z moich wykładów i szkoleń dla firm. Chciałabym też, żeby w przyszłości temat toksyn komunikacyjnych był poruszany w szkołach, które są ich niestety pełne!. No i zacznij od siebie – od dialogu w swojej własnej głowie. Zrób komunikacyjny detoks głowy. Ppk: W mojej pracy bardzo często obserwuję rolę, w którą wiele osób wchodzi bardzo łatwo - rolę ofiary. Pani również porusza tą kwestię, pisząc, że "podobno najskuteczniejszą formą komunikacyjnej gry społecznej jest stosowanie postawy ofiary - biedactwa, niewiniątka, dziecka we mgle, sieroty (...) Tego typu postawa obronna jest nastawiona na odparcie bieżących oraz przyszłych ataków, a także na wyegzekwowanie tego, czego się chce dzięki… litości." Czy Pani zdaniem dobrze nam jest, gdy inni się nad nami litują? Co nam to daje? EB: Nie mamy tyle czasu, żeby wymienić wachlarz korzyści, jakie uzyskuje biedactwo. Ale, żeby dać pewne wyobrażenie dlaczego ta rola jest tak kusząca (a w wielu wypadkach uzależniająca), wymieńmy kilka benefitów. Ofiara nie bierze odpowiedzialności za swoje życie, nie musi nic robić ze swoimi problemami, bo przecież „się nie da”, „nie umie” i „to nie ma sensu”. Zyskuje uwagę ludzi, którzy obdarzają ją współczuciem, wysłuchują, pocieszają. Nie wypada krytykować ani denerwować ofiary, więc unika ona informacji zwrotnej. Ma święte prawo, żeby narzekać, bo przecież jest taaaka biedna. Ofierze trzeba pomóc. W ten sposób ofiara zyskuje to, czego chce, bo litujemy się nad nią lub chcemy, by nam dała święty spokój. Ofiara nie czuje nudy w życiu, bo jej świat jest pełen dramatu, niczym serial na Netflixie. Chciałabym zwrócić uwagę na to, że postawa ofiary jest manipulacją. Ale nie wiele z nas zdaje sobie sprawy z innego ważnego faktu: jeśli zauważasz, że ktoś wchodzi w rolę ofiary i grasz w jego grę, też stosujesz manipulację. Ppk: Pani Ewo, czy ma Pai pomysł na kolejną książkę? EB: Jak zwykle pomysł na książkę przyniosło życie. Roboczy tytuł brzmi „Zrób to sam, czyli weź odpowiedzialność za własny rozwój”. I nota bene temat ten jest ściśle związany z postawą ofiary, o której dopiero co mówiliśmy. Managerowie i HRowcy, z którymi pracuję bardzo często skarżą się na to, że pracownicy często czują się wypaleni, niespełnieni, ale nie chcą brać odpowiedzialności za własny rozwój. Marudzą, że chcieliby się rozwijać, więcej zarabiać, robić coś ważnego, ale niewiele z tym robią. Narzekają na przełożonych, który nie daje im okazji do rozwoju, na HRy, które nie chcą dawać kasy na szkolenia, na centralę, która tnie awanse i podwyżki. Absolutnie nie chodzi o to, żeby rozgrzeszyć HR i liderów z ich świętego obowiązku rozwijania ludzi. W nowej książce chcę pokazać ludziom, że mają dużo więcej wpływu i możliwości rozwoju niż im się zdaję. I chcę rozpisać dla ludzi pełny proces rozwoju – krok po kroku. Ppk: "Najczęściej nie potrafimy być życzliwi dla innych, dlatego że nie jesteśmy życzliwi dla siebie samych. " Pani Ewo, życzę zarówno Pani, jak i sobie, abyśmy umiały być dla siebie życzliwe, a wówczas i nam, i innym będzie z nami dobrze. Raz jeszcze dziękuję! *Fragmenty i cytaty pochodzą z książki Ewy Błaszczak „Mówmy do siebie jak ludzie. Komunikacyjny detoks.”, Wyd. Onepress – Sensus, Gliwice 2022 POLECAMY:
BYŁAM PRZEKONANA, ŻE TO DAR OD LOSUsocjopaci, manipulatorzy, kłamcyByłam szczera od początku. Mówiłam ci o moich obawach, strachu, wątpliwościach. Bałam się, bo dużo miałam do stracenia, bałam się, ale coraz bardziej coś mnie ciągnęło do ciebie. Byłam szczera, szczera do bólu i nie miałam pojęcia, że na każdym kroku okłamujesz mnie z premedytacją. A kiedy pytałam, przekonywałeś, przysięgałeś, a ja ufałam. Tak bardzo chciałam ci ufać... Mirek, po co były te wszystkie kłamstwa? Problemy z sercem, szpital... Dobrze wiesz, jak się martwiłam, całą noc nie spałam, a rano dostałam krwotoku. A to był żart moim kosztem. Do rozmowy z twoją żoną miałam jeszcze nadzieję, że może… Mirek, musiałam to wszystko usłyszeć od kobiety, z którą od naszego pierwszego spotkania rzekomo się rozwodziłeś, aby dotarło do mnie kim jesteś?! Nie mogłeś powiedzieć, że nie umiesz żyć bez nawiązywania takich relacji, że miałeś takich kobiet jak ja wiele, że każdej pisałeś, że kochasz, że pragniesz, że kobiet szukasz nawet na portalach randkowych? Nawet wówczas umiałeś zręcznie odpowiedzieć: „Nie Ninko, nie kłamałem. Ani w niedzielę, ani wczoraj. Nie kłamałem i spotykając się z Tobą, niczego nie planowałem, po prostu tęskniłem, chciałem cię zobaczyć, poczuć twój zapach. Dlaczego nie chcesz tego przyjąć?” Jak mogłeś? Jak można być tak wyrachowanym! W życiu niejednokrotnie spotykamy wiele toksycznych osób. Nie tylko Nina na swojej drodze poznała socjopatę, który stał się przyczyną jej cierpienia, bólu i wielu problemów. Mirek doskonale wiedział, jak poruszać się w swoim wyrachowanym świecie. Wiedział, jak wmanewrować ją w toksyczny związek. Świadomie wykorzystywał wzbudzające zaufanie zachowania, mówił to, co chciała usłyszeć, podzielał jej zainteresowania i przejmował się jej zmartwieniami. Martha Stout w książce „Jak skutecznie bronić się przed socjopatami” napisała: „Zachowania typowe dla socjopatycznego oszusta (jak oszukiwanie i nieuczciwość) często bywają ułatwiane dzięki takim jego cechom jak elokwencja i powierzchowny urok, pozwalające mu uwodzić innych ludzi, w przenośni lub dosłownie - rodzaj wewnętrznego żaru albo charyzmy, które początkowo mogą sprawić, że wydaje się on bardziej interesujący niż otaczający go ludzie. Socjopata jest bardziej spontaniczny, głębiej przeżywa, bardziej intryguje, jest bardziej seksowny i pociągający niż inni. Często ma w swoim repertuarze niemal hipnotycznie ujmujące zachowanie (…) Ogólnie rzecz biorąc, socjopaci są znani z patologicznej skłonności do kłamstwa i oszustwa oraz z pasożytniczych relacji nawiązywanych z partnerami i <<przyjaciółmi>>. Cechują ich zwłaszcza płytkość emocjonalna, nieszczerość i tymczasowy charakter wszelkich serdecznych uczuć, z jakimi się obnoszą wobec innych, oraz swoista, często zapierająca dech w piersiach nieczułość. Gdy ktoś zarzuci socjopacie manipulacyjne i bezduszne zachowanie – a czasami nawet złamanie prawa – można zaobserwować jego kolejną cechę, czyli mistrzostwo w wylewaniu krokodylich łez i odgrywaniu roli osoby bezradnej lub poszkodowane."* Byłam przekonana, że to dar od losu. Wierzyłam, że w końcu życie się do mnie uśmiechnie. Sądziłam, że to spełnienie moich najskrytszych marzeń o rycerzu na białym koniu. Czekałam na niego długo, ale uważałam, że było warto. Inteligentny, przystojny, intrygujący, czarujący. Czułam się kochana, zauważona, wszystkie moje kompleksy i demony przeszłości przestały przy nim dawać o sobie znać. Na początku, co prawda, stąpałam jak po lodzie. Bałam się. Ale on robił wszystko, bym czuła się bezpiecznie, a przede wszystkim wiedział, jak trafić w moje ukrywane przed całym światem, a może i samą sobą, potrzeby. Boże, ile razy zastanawiałam się, kim on jest. Kochałam, ale bałam się. Kochałam, cierpiałam, ale chciałam ufać. Pamiętam, jak wciąż powtarzał, że z nikim nie będzie mi tak dobrze jak z nim, że nikt nie dałby mi tego, co on. I dał… smutek, żal, poczucie winy, rozpacz. Rozkochał mnie w perfidny sposób po to, by zranić do żywego. Nie łatwo było zdemaskować Mirka. Stosował wybiegi, które są typowe dla socjopaty, który najpierw „zapewnia o własnej niewinności (<<Dlaczego miałbym zrobić coś takiego?>>), potem próbuje wzbudzić współczucie (<<Ostatnio myślałem o samobójstwie, a twoje zarzuty doprowadzą mnie do ostateczności!>>), a na koniec, jeżeli wypieranie się prawdy i próby wzbudzenia współczucia nie zamkną sprawy, pojawia się szokująca i pozornie absurdalna demonstracja wściekłości, obejmująca grożenie oskarżycielowi krzywdą, jeżeli on lub ona będą się upierać przy swoim zdaniu.”* Nina znajomość z socjopatą okupiła morzem łez, nieprzespanymi nocami, pretensjami do samej siebie, spadkiem poczucia wartości, poczuciem winy. Wyrwanie się z jego sideł nie było łatwe. Czy przed takimi ludźmi można się ustrzec? Po pierwsze, należy nauczyć się obserwowania ludzi, interpretowania sygnałów pochodzących od innych i rozpoznawania ludzkich masek. Po drugie, należy wiedzieć jak ich rozpoznać. Autorka książki „Jak skutecznie bronić się przed socjopatami” podpowiada, że przy wystąpieniu przynajmniej trzech spośród wymienionych poniżej siedmiu „patologicznych cech osobowości”, można przypuszczać, że mamy do czynienia z socjopatą. 1. Skłonność do manipulacji: częste stosowanie podstępu w celu wywierania wpływu na innych lub kontrolowania ich; wykorzystywanie uwodzenia, nieodpartego uroku osobistego, elokwencji lub pochlebstwa do osiągania własnych celów. 2. Skłonność do oszukiwania: oszukiwanie i nieuczciwość; przedstawianie nieprawdziwego obrazu samego siebie; ubarwianie lub zmyślanie opowieści o różnych wydarzeniach. 3. Niewrażliwość: brak zainteresowania uczuciami i problemami innych ludzi; brak poczucia winy lub wyrzutów sumienia z powodu negatywnych bądź krzywdzących dla innych konsekwencji własnych działań; agresja; sadyzm. 4. Wrogość: stałe lub często pojawiające się uczucia gniewu; złość lub irytacja występujące w odpowiedzi na drobne wyrazy lekceważenia bądź zniewagi; niemiłe, przykre dla innych oraz mściwe zachowanie. 5. Nieodpowiedzialność: lekceważenie i brak poszanowania dla zobowiązań finansowych i innych; nieposzanowanie oraz niewywiązywanie się z umów i obietnic; niedbały i beztroski stosunek do cudzej własności. 6. Impulsywność: działanie pod wpływem chwili jako bezpośrednia reakcja na bodziec; działania natychmiastowe, bez planu i analizy skutków; trudności w formułowaniu i realizowaniu planu; poczucie przymusu natychmiastowego działania, a także zachowania samouszkadzające w sytuacjach napięcia emocjonalnego. 7. Skłonność do nadmiernego ryzyka: angażowanie się w działania niebezpieczne, ryzykowne i potencjalnie szkodliwe dla samego siebie, niepotrzebnie i bez względu na konsekwencje; podatność na nudę i bezrefleksyjne podejmowanie czynności w celu jej przezwyciężenia; nieuwzględnianie własnych ograniczeń i zaprzeczanie realności zagrożenia dla siebie; lekkomyślne dążenie do celów bez względu na związane z tym ryzyko. Pomimo że Martha Stout twierdzi, że socjopaci często pozostają dla nas nieodkryci, przez co niebezpieczni, to z drugiej strony napawa nas optymizmem, pisząc „na szczęście dysponujemy nieskończenie większymi siłami niż socjopaci, ponieważ nie czerpiemy ich z patologicznego pragnienia panowania nad innymi ani nie wyzwala ich emocjonalna pustka. Nasza moc opiera się raczej na zdrowiu emocjonalnym, na zdolności do kochania i nawiązywania trwałych związków ze sobą nawzajem oraz na niesieniu wzajemnej pomocy. (Poza tym po prostu jest nas więcej). Musimy użyć tej mocy, by uratować siebie, tych, których kochamy, i całą planetę. Mamy moc i mamy misję. A kiedy socjopaty nie da się uniknąć, powinniśmy – i możemy – go przechytrzyć. Jako jednostki mamy do wykonania ważne zadanie w dużym stopniu niedoceniane przez społeczeństwo. Polega ono na podtrzymywaniu związków międzyludzkich i eksponowaniu roli sumienia w życiu osobistym, zawodowym oraz rodzinnym: musimy zmierzyć się z socjopatą, nie zapominając o naszym człowieczeństwie. Zadanie to niekiedy nas przeraża i prawie zawsze podejmujemy je w samotności, ale kiedy nie da się uniknąć socjopaty, odważna i współczująca osoba, która mu się przeciwstawia w naszym imieniu, podnosi na duchu nas wszystkich.”* * Fragmenty pochodzą z książki M. Stout "Jak skutecznie bronić się przed socjopatami", Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 2020 Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
POLECAMY:
JAK WPROWADZAĆ ZMIANY W SWOIM ŻYCIU? Wydajność, prokrastynacja, rentownośćTo był dzień pełen wrażeń. Miło było się spotkać z dziewczynami, z którymi tak wiele mnie kiedyś łączyło. Stanowiłyśmy zgraną paczkę w liceum. W czasie, który określić mogę jako wspaniały i beztroski. W którym każda z nas miała głowę pełną marzeń i cele, które sobie stawiała, wierząc, że je osiągnie. Wówczas byłyśmy przekonane, że nic nas nie rozdzieli. Ale jak pokazało życie, stało się inaczej. Po maturze każda z nas poszła swoją drogą. Przez pierwszy rok spotykałyśmy się w miarę regularnie, ale z czasem spotkania były coraz rzadsze. Nie mogłyśmy się zgrać i znaleźć dogodnego, pasującego wszystkim terminu. I powoli nasze drogi zaczęły się rozchodzić. Po wejściu do domu, zrobiłam sobie gorąca herbatę, sięgnęłam po fotografie ze szkolnych lat i zaczęłam wracać myślami do czasu, który minął bezpowrotnie. Ciężko uwierzyć, ile w tym okresie wydarzyło się w życiu naszej czwórki. Żadna z nas nie spodziewała się, opuszczając szkolne mury, czym życie nas zaskoczy zarówno w pozytywny, jak i negatywny sposób. Ale nie każdą zaskakiwało ono podobnie i nie dla każdej było równie przychylne. A my w różny sposób podchodziłyśmy do wyzwań, które pojawiały się na naszych życiowych szlakach. Każda z nas inaczej radziła sobie z przeciwnościami losu. Wiem, że życie nie było wobec nas sprawiedliwe. Nie obdzielało nas równo. Patrząc dzisiaj na Jasię, przypomniałam sobie, że zawsze była dla nas wzorem. Przy swojej niezwykłej subtelności i delikatności była osobą silną i waleczną. A życie jej nie oszczędzało. Mając 15 lat, straciła ukochaną mamę. Pomimo wielkiej miłości i wsparcia ze strony ojca musiała być bardzo silna. Śmierć mamy to pierwsze bolesne doświadczenie, a po nim przychodziły inne. Małżeństwo szybko okazało się iluzją. Ale i wówczas się nie poddała. Dzielnie sobie radziła, wychowując cudowne trojaczki. Godziła i nadal godzi opiekę nad nimi z pracą zawodową i zapalała innych swoją radością. Kocha to, co robi, realizuje cele, które sobie stawia i konsekwentnie podąża naprzód pomimo ciągłych przeszkód, które piętrzą się na jej drodze. Jak ona to robi? Kamila podczas spotkania nie kryła rozczarowania życiem. Narzekała praktycznie na wszystko. Na męża, dzieci, pracę. Wszyscy według niej byli winni temu, że zmarnowała, jak to określiła, swój ogromny potencjał. Stwierdziła, że ludzie pozbawili ją marzeń, odarli z wiary w siebie i nadziei. Patrząc na nią, nie mogłam uwierzyć, gdzie podziała się tamta szalona dziewczyna, która chciała każdego dnia biec w stronę słońca. Irka pomimo tego, że zasypała nas opowieściami o przystojnym mężu noszącym ją na rękach i serwującym śniadanie do łóżka, wspaniałych dzieciach odnoszących sukcesy na wielu płaszczyznach, egzotycznych podróżach i domu zaprojektowanym przez architekta ściągniętego z Paryża, nie wyglądała na szczęśliwą. Pomimo tych niezwykle barwnych opowieści dostrzegłam pewną niespójność pomiędzy tym, o czym mówiła a tym, co wyczytać można było w jej oczach. To nie ta Irka, z którą można było konie kraść. To nie ta sama dziewczyna, dla której ważny był człowiek i jego wnętrze, a nie stan posiadania. Pamiętam doskonale o czym marzyła, gdy przygotowywałyśmy się do matury. Po tych marzeniach dzisiaj nie widać było śladu. Popijając moją ulubioną herbatę i delektując się jej smakiem, poczułam rozgoryczenie. Było mi smutno, bo nie odnalazłam podczas dzisiejszego spotkania dwóch z trzech dziewczyn, z którymi tak wiele mnie łączyło. Gdzie podziały się ich marzenia i cele? Dlaczego poddały się i zawróciły z dróg, którymi chciały kroczyć? Dlaczego zmarnowały swój czas i potencjał? Przecież jak twierdzi Jeffrey Gitomer - autor książki „GET SH*T DONE” –„dwadzieścia cztery godziny – tyle wszyscy mamy ze sobą wspólnego. Różni nas jednak sposób, w jaki ten czas wykorzystujemy.” Każda z naszej czwórki inaczej wykorzystała i wykorzystuje swój czas. Czy wielu z nas nie jest podobnych do Kamili i Irki? Czy nie zmieniamy się czasem w osoby, którym przestaje zależeć na tym, co kiedyś było dla nas ważne, którym brakuje konsekwencji i przystają w drodze, a czasem z niej zawracają? Dlaczego tak się dzieje? Jakie przeszkody znajdujące się na naszym szlaku lub tkwiące jedynie w naszej głowie uniemożliwiają nam codzienną pracę i osiąganie celów? Może warto, byśmy przeanalizowali słowa: „Zmieć ze swojej drogi wszystko, co nie pozwala Ci osiągnąć szczęścia i spełnienia, niezależności i bogactwa.”* Ale czy umielibyśmy je wziąć do serca? Zarówno Irka, jak i Kamila dobrze wiedziały, czego chcą, stojąc u progu swojego dorosłego życia, ale być może nie znały powodu, dla którego chciały to osiągnąć. „A czy Ty kiedykolwiek wyznaczyłeś sobie cel, którego nie udało Ci się zrealizować? Czy kiedykolwiek zatrzymałeś się w połowie drogi? Czy kiedykolwiek wróciłeś do starych nawyków?”* Myślę, że większość z nas odpowie twierdząco. Chcecie wiedzieć, dlaczego tak się dzieje? „Bo cele i intencje są ze sobą powiązane. W rzeczywistości intencje, rozumiane jako zamiary, poprzedzają wyznaczenie celów. Jeśli nie masz zamiaru zrobienia czegoś, to mało prawdopodobne, aby udało Ci się osiągnąć wyznaczony cel.”* Czy tak było w przypadku Irki i Kamili? Co było dla nich ważniejsze? Cele czy zamiar? Była pewna tego, że Jasia widziała cel, którym było utrzymanie, wychowanie i wykształcenie dzieci, ale i bycie przy tym osobą szczęśliwą. Parę razy nawet podczas spotkania powiedziała, że nie uważa się za ofiarę losu. Zależało jej, by dzieci widziały uśmiech na jej twarzy i śmiejące się oczy, by czuły się przy niej bezpieczne i szczęśliwe. Z rozmowy wynikało, że wie doskonale, dlaczego takie, a nie inne cele są dla niej ważne. Kamila widziała siebie w przyszłości, mając 19 lat. Ale czy zdawała sobie wówczas sprawę, dlaczego tam, a nie gdzie indziej chce zmierzać. Czy to wynikało z jej przekonań, czy ówczesnej mody? Czy widziała kim jest i jaki jest jej potencjał. Po dzisiejszym spotkaniu mam wątpliwości. Irka zrezygnowała ze swoich planów, gdy na drodze pojawił się Michał. Poszła drogą prowadzącą na skróty. Dzisiaj zastanawiam się, czy tak bardzo zależało jej na leczeniu ludzi, czy celem miały być pieniądze, które by dzięki wykonywaniu tego zawodu zarabiała. Każda z czterech kobiet stanęła przed egzaminem, którym jest dorosłe życie. I podobnie jak inni ludzie miały dwie opcje do wyboru. Mogły przyjąć określoną postawę w obliczu niepowodzeń, o których wspomina w swoje książce „GET SH*T DONE” Jeffrey Gitomer: „Gdy sprawy zaczynają iść źle, ludzie albo przyjmują postawę defensywną i szukają kozła ofiarnego, albo z ociąganiem zaczynają szukać jakiegoś rozwiązania.” Niewątpliwie Jasia nawet bez ociągania i z śmiechem na ustach szukała rozwiązań, natomiast Irka i Kamila w różny sposób prezentowały swoją postawę wycofania. Być może zastanawiacie się, czy jest sposób na wykorzystanie naszego potencjału? Czy możemy znaleźć przyczyny naszej prokrastynacji? Czy jest recepta na osiągnięcie sukcesu, i zrozumienie jak na nasze powodzenie i osiągnięcie celu wpływają nasza wiara, pragnienia, determinacja, wytrwałość czy nastawienie? Otóż w książce Jeffrea Gitomera, której celem jest pomóc ludziom zrozumieć, jakie przeszkody znajdujące się na ich drodze lub tkwiące jedynie w ich głowie uniemożliwiają codzienną pracę i osiąganie celów, znalazłam wiele wskazówek pokazujących, jak uzyskać rezultaty. Wybrałam z wymienionych przez niego 10, które najbardziej mnie przekonały i prezentuję je poniżej. Jak osiągać rezultaty: 1. Kochaj albo rzuć. Życie jest zbyt krótkie, by robić coś, czego się nie kocha. Negatywne nastawienie do własnej pracy przekreśla wszelkie szanse na sukces. Jeśli coś kochasz, to chętnie będziesz się tym zajmował. Jeśli czegoś nienawidzisz, to będziesz szukał każdej możliwej wymówki, by tego nie robić, i będziesz sobie tłumaczył, że wszystko jest nie tak, jak być powinno. Kochasz swoją pracę? 2. Jeśli chcesz pójść dalej, pozbądź się destrukcyjnych schematów myślowych. Największe przeszkody na drodze do sukcesu to te, które sam przed sobą wznosisz. Myśl, „jak coś zrobić”, a nie „nie mogę tego zrobić”. Co Ty myślisz? 3. Wyznaczaj terminy spotkań dotyczących Twojego sukcesu. W kalendarzu zapisz termin realizacji danego zadania. Najlepsze spotkania, jakie możesz umówić, to te z samym sobą. Nie chodzi tylko o spotkania na ROZPOCZĘCIE zadań, ale także spotkania na ich ZAKOŃCZENIE. Weź do ręki swój kalendarz. Ile spotkań z samym sobą w nim zapisałeś? ODPOWIEDŹ: Za mało. 4. Utwórz jedno „środowisko sukcesu”. Miejsce, w którym dzieją się wyłącznie pozytywne rzeczy. Pokój. Biurko. Krzesło. Zorganizuj jedną przestrzeń w swoim życiu, w której podejmujesz działania prowadzące do sukcesu. Czy masz już swoją przestrzeń sukcesu? 5. Podchodź z pasją do swoich przedsięwzięć. Pasja jest zaraźliwa — najpierw sam rozpalasz w sobie entuzjazm, a następnie przekazujesz go innym, przyciągając w zamian ich wsparcie. Czy Twoja pasja jest ewidentna dla Ciebie i innych? 6. Znajdź osoby, które będą Cię dopingowały. Znacznie łatwiej — i weselej — się pracuje, gdy ma się za plecami tłum ludzi dopingujących Cię do działania. Jest wiele osób, które chcą, żeby Ci się udało. Znajdź swoją grupę cheerleaderów i postaraj się zasłużyć sobie na ich doping. 7. Ryzykuj. Ryzyko jest nierozerwalnie związane z sukcesem. Na pewno znasz powiedzenie: „Bez ryzyka nie ma szampana”. Ja się z nim nie zgadzam. Ja mówię: „Bez ryzyka nie ma niczego”. Aby odnieść sukces, musisz podejmować ryzyko. Ludzie sukcesu ryzykują. A Ty? 8. Pogódź się z niepowodzeniami. Ryzyko oznacza, że musisz się liczyć z możliwością potknięcia. Niepowodzenie jest dobre. To niezbędny element uczenia się. Czy Ty potykałeś się już wystarczająco często? 9. Zacznij już dziś. Naprawdę łatwo jest znaleźć sobie wymówkę lub usprawiedliwienie. Odkładanie działania to najprostsza droga do klęski. Co odkładasz? Dlaczego? 10. Myśl na „TAK”. Sposób, w jaki myślisz, jest kwestią wyboru. Pozytywne nastawienie będzie jak samospełniająca się przepowiednia. „Stajesz się tym, o czym myślisz” (Earl Nightingale). To zadziwiające, jak wiele osób nastawionych jest negatywnie — myślą i mówią „NIE”. A Ty co myślisz? Co mówisz? Na koniec przytoczę historię, którą znalazłam w książce „Get SH*T DONE pokazującą, w jaki sposób możemy nauczyć się od dzieci wartości, celu, zaskoczenia i mądrości WOW! „Rob Gilbert przytacza anegdotę o swoim spacerze po parku. W pewnym momencie zobaczył matkę z córką. Dziewczynka miała balon wypełniony helem. Nagle wiatr wyrwał jej z dłoni sznurek i balon wzniósł się w niebo. Gilbert spodziewał się, że dziecko wybuchnie płaczem. Zdziwił się więc, kiedy dziewczynka odprowadziła wzrokiem oddalający się balon i wykrzyknęła z zachwytem: doświadczenie »Wow«. Dla Roba Gilberta ta reakcja była cenną lekcją. Później tego samego dnia, gdy napotkał problem, zamiast rozważać najgorszy scenariusz, powiedział sobie: »Wow, to interesujące. Jak mogę Ci pomóc?« Życie jest pełne problemów — i rozwiązań. Nigdy nie da się zaplanować tego, co nieoczekiwane, ale zawsze można kontrolować swoją reakcję na to wydarzenie. Gdy następnym razem doświadczysz jednego z nieoczekiwanych zawirowań życia, przypomnij sobie reakcję tej małej dziewczynki i uczyń z tego doświadczenie »Wow«! Taka reakcja zawsze działa”*. *Cytat i fragmenty pochodzą z książki "GET SH*T DONE." J.Gitomer. Wydawnictwo Onepress, 2021 Jeżeli nie jesteś zadowolona ze swojej obecnej sytuacji, ale nie wiesz, jak dokonać zmiany,przeżywasz trudne chwile - pomożemy Ci. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
GRUBY I GŁUPI!Agresja słowna. Poniżanie. UpokarzanieMoże pamiętacie ze swoich czasów szkolnych uczniów, którzy byli wyśmiewani, szykanowani, dręczeni, upokarzani. Wystarczyło być tylko nieco innym od pozostałych, aby stać się przysłowiowym „chłopcem do bicia”, czy „kozłem ofiarnym”. Dzieje się to cały czas, nawet obecnie niektórzy uczniowie muszą zmieniać szkołę, bo nie są w stanie znieść prześladowań ze strony kolegów. Wystarczy być w jakiś sposób innym: młodszym, słabszym, za grubym, za chudym, nosić okulary, nie radzić sobie z matematyką, być obcokrajowcem itd. Powodów mogą być tysiące. Poniżają z reguły dzieci bardziej agresywne, z tendencjami do dominacji, o mniejszej empatii, za to z większą potrzebą społecznego uznania, bardziej impulsywne. Najgorzej, gdy na zasadzie konformizmu dołączą się do wyśmiewania i poniżania inni uczniowie z klasy. Wówczas upokarzany uczeń może naprawdę poczuć się „osaczony”. Najnowsze badania donoszą, że dzieci, które były w ten sposób prześladowane przez rówieśników (z ang. bulliyng) mogą mieć problemy ze zdrowiem psychicznym jako dorośli. Według danych z USA dzieje się to 4 razy częściej niż w przypadku dzieci maltretowanych, poddawanych przemocy w domu (ale nie upokarzanych przez kolegów). Jest bardziej prawdopodobne, że dzieci poniżane będą w życiu dorosłym cierpiały na depresję i stany lękowe. Będą podejmowały próby samookaleczania. Ludzie myślą, że poniżanie jest nieodzowną częścią dzieciństwa. Nie uważają tego za tak poważny problem jak np. maltretowanie dzieci. A dzieci maltretowane jako ofiary otrzymują specjalistyczne wsparcie i pomoc. Jednak Dieter Wolke – profesor psychologii z Uniwersytetu Warwick - twierdzi, że bycie upokarzanym nie jest wcale normalną ani „nieszkodliwą” częścią dorastania, zawsze niesie za sobą poważne i długoterminowe konsekwencje. Mówi też, że „bycie społecznie wykluczonym i bycie społecznym wyrzutkiem jest pewnie najgorszym stresem, jakiego możemy doświadczyć w życiu”. Upokarzanie, prześladowanie (bulliyng) staje się ogólnoświatowym problemem. W USA i Wielkiej Brytanii jedno na troje dzieci mówi, że przynajmniej raz doświadczyło prześladowania. Tylko w samej Wielkiej Brytanii ok. 16 000 uczniów zostaje w domach i nie idzie do szkoły, ponieważ są w niej często poniżane. Wyniki ich egzaminów nie są w związku z tym najlepsze, maleją ich szanse pójścia na studia i zdobycie dobrej pracy, osiągnięcie w niej sukcesu. Poniżane dzieci mogą także cierpieć z powodu innych problemów. Częściej chorują, mają problemy z koncentracją uwagi, mają niskie umiejętności społeczne, problemy z utrzymaniem pracy i pozostaniem w związku. W Polsce takie sytuacje również nie są rzadkością. Catherine Bradshaw - ekspert od przemocy wśród młodocianych - radzi rodzicom i szkołom, aby szybko rozpoznawali i zapobiegali problemowi prześladowania. Jako rodzice musimy robić więcej, aby przerwać ten proceder, jeśli tylko mamy podejrzenie, że coś takiego może dziać się w klasie naszego dziecka. Niezależnie, czy nasze dziecko jest upokarzane, czy też poniża innych, czy po prostu jest świadkiem takich zachowań. Nigdy nie pozostaje to bez wpływu. Musimy uczyć nasze dzieci jak dobrze się komunikować i zachowywać się w stosunku do innych oraz uświadamiać im, że agresją jest też słowo, które często wyrządza większą krzywdę niż przemoc fizyczna. Jeśli więc nasze dziecko wróci ze szkoły z informacją, że „Jaś jest gruby i głupi!”, nie puszczajmy tego mimo uszu, ale dopytajmy o wszystko szczegółowo i udajmy się do szkoły, aby nie popaść w „efekt rozproszenia odpowiedzialności”, myśląc, że to nie nasza sprawa i zajmie się nią ktoś inny. *Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Jeżeli wychowanie młodego człowieka przeraża cię, gubisz się w gąszczu pomysłów podsuwanych przez koleżanki i poradniki dla rodziców. Chcesz kochać i wymagać, stawiać granice i być konsekwentną, wychować dziecko na mądrego, wrażliwego i inteligentnego człowieka. Ale nie wiesz jak? Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :)
INNE ZAKOŃCZENIEAgresja obronnaBezradna mama przyprowadziła do mnie Ignasia. Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj. Drobny czwartoklasista w drucianych okularkach sprawiał wrażenie bezproblemowego dziesięciolatka. Było niestety inaczej. To „chucherko” musiało być odbierane ze szkoły po dwóch, maksymalnie trzech lekcjach, gdyż w opinii nauczycieli stanowiło zagrożenie dla kolegów. Mama była dzień w dzień zawiadamiana przez nauczycieli o negatywnych zachowaniach Ignasia i zmuszana do odbioru dziecka ze szkoły. Do dzisiejszego dnia nie potrafię zrozumieć bezradności tych pedagogów. Mama w przeciwieństwie do nich nie chciała być bezradna i szukała pomocy. Ta historia sprzed kilkunastu lat przypomniała mi się teraz podczas czytania książki Jodi Picoult „Dziewiętnaście minut”. Ignasia wówczas wzięłam w swoje psychologiczne ręce i wkrótce zrozumiałam, iż ten niezwykle inteligentny, o dużej wrażliwości emocjonalnej chłopiec prezentuje postawę agresji obronnej. Nie była to oczywiście obrona wobec realnego zagrożenia. Była to tzw. obrona wyprzedzająca. Trudne doświadczenie nauczyło chłopca, iż bezpieczniej jest wejść w rolę agresora, aniżeli znów stać się ofiarą. Ignaś w otoczeniu widział potencjalne źródło zagrożenia, bez żadnego racjonalnego powodu był agresywny w stosunku do swoich rówieśników. Dzieci omijały go szerokim łukiem, ale on bez problemu znajdował do nich drogę… Obawiał się bycia ponownie ofiarą i wolał atakować na wypadek, aby ktoś go nie uprzedził. Nic w życiu nie dzieje się przez przypadek. Ignaś przed pójściem do pierwszej klasy wpadł pod samochód. Kiedy jego rówieśnicy przekraczali po raz pierwszy próg szkoły, integrowali się w zespole klasowym, on w domu poddawany był żmudnej rehabilitacji. Upragniona chwila dołączenia do zespołu klasowego była niestety bolesna. Był nowym, kimś spoza grona, kimś kto mógł stać się kozłem ofiarny. I tak się stało. Stał poza grupą, był popychany, ignorowany. Rodzice widzieli szansę wyjścia z tej sytuacji. Nadzieję wiązali z przeprowadzką do innego miasta, ale ta pękła jak bańka mydlana. Scenariusz lubi się w życiu powtarzać. Ignaś ponownie był nowym, ponownie stał się kozłem ofiarnym. I tu należy zadać sobie pytanie o granicę ludzkiej wytrzymałości. Jodi Picoult w swojej książce pyta: „Ile ciosów jest w stanie znieść człowiek, zanim zostanie zredukowany do zera?” Ile można było Ignasia ranić, upokarzać, drwić z niego i krytykować? Ignaś nie chciał być zredukowany do zera i wszedł w rolę agresora. Ciężko było z tej roli wyjść. Dawała mu - choć trudno w to uwierzyć - złudne poczucie bezpieczeństwa. Stanowiła tarczę obronną. Z tego zaklętego kręgu nie wydostałby się, gdyby nie prawdziwa tarcza obronna, którą stanowiła rodzina. Rodzice nie zostawili Ignasia samego z problemem. Podjęli szereg kroków. Zwrócili się o pomoc do psychologa, za moją namową (nie było innego wyjścia) przenieśli go do kolejnej szkoły, w której nauczyciele umieli postawić granice i kształtować właściwe postawy. Rodzice nie szukali przyczyn zachowania chłopca jedynie wśród rówieśników. Zaczęli sami pracować nad zmianą swojego zachowania. Mama uczęszczała na zajęcia Szkoły dla Rodziców, na której zrozumiała między innymi jak ważna w wychowaniu jest konsekwencja. Pomagali chłopcu uwolnić się z roli ofiary. Pamiętam, że ojciec czuwał nad nadopiekuńczą matką (a kto by taką nie był w takiej sytuacji?), aby każdego dnia kształtować u Ignasiu postawę odpowiedzialności i samodzielności. Dzięki wsparciu rodziny, jej miłości, bezwarunkowej akceptacji i konsekwencji Ignaś odnalazł prawdziwe poczucie bezpieczeństwa. Odnalazł swoje prawdziwe oblicze, dostrzegł swój potencjał i ruszył odważnie w dorosłe życie. Nie było to łatwa droga. To był proces długi i mozolny. Diametralnie inny finał kreśli na stronach swojej powieści Picoult. Lekturę tę polecam szczególnie wychowawcom i rodzicom, tym wszystkim, którzy są odpowiedzialni za kształtowanie postaw młodych ludzi. Agresja różne ma imię, różne są jej przyczyny. Szkoda, że mało mówi się o przyczynach agresji obronnej. Myślę, że gdybyśmy o tym wiedzieli jako rodzice i nauczyciele, nie popełnialibyśmy wielu błędów. Sądzę, że zdając sobie sprawę z konsekwencji naciągania struny, ważylibyśmy słowa, zastanawialibyśmy się nad swoim zachowaniem wobec dzieci, które są ludźmi i tak jak i my mają swoją godność. Jeżeli wychowanie młodego człowieka przeraża cię, gubisz się w gąszczu pomysłów podsuwanych przez koleżanki i poradniki dla rodziców. Chcesz kochać i wymagać, stawiać granice i być konsekwentną, wychować dziecko na mądrego, wrażliwego i inteligentnego człowieka. Ale nie wiesz jak? Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :)
PAMIĘTAJ O TYMToksyczne związkiW jej oczach widać było niezwykłą siłę, ale jednocześnie kruchość. Mówiła wolno, ważąc każde słowo. Miała w sobie niezwykłą klasę. Widziałam, że potrzebuje czasu na to, by oswoić się, by zaufać. Dopiero podczas drugiego spotkania pękła. „Pamiętaj, że w naszej rodzinie wszystkie kobiety były silne.” Te słowa matka powtarzała przy każdej nadarzającej się okazji. Basia patrząc na mnie, ze smutkiem opowiadała o swoim dzieciństwie, latach młodości i potem dorosłym życiu. Miała być silna. Nawet wówczas, gdy stłukła kolano i wiedziała, że koleżanki w takiej sytuacji byłyby tulone przez rodziców, ona… nie mogła pozwolić sobie na łzy. Nie jesteś przecież beksą - słyszała. Nie była. Wyrastała zgodnie z życzeniem mamy na twardzielkę, która wstydziła się łez. W zasadzie nie miała się czego wstydzić, bo łkała tylko w poduszkę. Dzieciństwo spędziła z mamą. Ojciec odszedł jeszcze przed jej urodzeniem. Mama bardzo ciężko pracowała. Była inteligentną, zorganizowaną i twardą kobietą. Wszyscy ją podziwiali. Wymagała od siebie, ale nie tylko od siebie. Robiła wszystko, by Basię ukształtować na swój obraz i podobieństwo. I to się jej udawało. Basia nie wiedziała, że można inaczej żyć. Wpatrzona w mamę dorastała, nie pozwalając sobie na chwile słabości. Wiedziała, że musi zawsze stawać na wysokości zadania. Gdy poznała Marcina, świat na moment zmienił dla niej barwy. Z czarno-białych nabrał innych kolorów. Poznała inny wymiar życia. Wspólne spacery, rozmowy, wyjścia do kina, do kawiarni… Dzisiaj nie wie, czym ją zauroczył. Może przez chwilę poczuła, że przy kimś może pozwolić sobie na bycie po prostu kobietą. Ale nie trwało to długo. Bardzo szybko okazało się, że Marcin pod fasadą kryje zakompleksionego, nieporadnego człowieka. I tu pojawił się problem. Basia miała wewnętrzny przymus, by nie zostawić go w potrzebie. Załatwiła mu pracę, wyprowadziła wiele spraw, które miał zagmatwane. Robiła wszystko, co było w jej mocy, by mu pomóc. Nawet nie wie, czy w pewnym momencie była to już miłość, czy tylko przywiązanie. Gdy zaproponował małżeństwo, nie chciała go odrzucać, odepchnąć, a może faktycznie kochała. Sześć lat małżeństwa to czas wychowywania chłopca, którym okazał się Marcin. Nieporadny, niezdecydowany, leniwy. Ale przy Basi zmieniał się nie do poznania. Gdy w końcu poczuł wiatr w żaglach, gdy nabrał pewności siebie, gdy skorzystał z tego, co mogła mu ofiarować, odszedł. Jak to ładnie określił, coś się między nimi wypaliło, a on odnalazł miłość swojego życia. Basia kończąc opowieść, zaczęła płakać. Płakała i nie mogła się uspokoić. Pozwoliła sobie na łzy, bo poczuła się bezpiecznie. Coś w niej pękło. Zrozumiała, że łzy nie świadczą o słabości. Dotarło do niej, że nie jest maszyną. Zrozumiała, iż może pozwolić sobie na różne emocje, a płacz jest reakcją organizmu na silne uczucia, które przeżywamy i ma działanie kojące i uspokajające. Zrozumiała, że jako człowiek ma prawo do tego, by nie być w każdym momencie silną kobietą, tylko kobietą wolną, szczęśliwą i spełnioną. *Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
|
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
|