POLECAMY: A MIAŁO BYĆ TAK PIĘKNIE...Jak uwolnić związek od codziennych sprzeczek i nieporozumień?Wyszła z poczty, trzymając kopertę w rękach. Nie miała wątpliwości, patrząc na charakter pisma, kto był jego nadawcą. Minęło tyle lat, a on nie odpuszczał. To już czwarty raz w tym roku. Gdy przekroczyła próg domu, przypomniała sobie, że dzisiaj jak mało kiedy tak bardzo liczyła na spokojny wieczór. Po tygodniu ciężkiej pracy marzyła o chwili relaksu przy filiżance aromatycznej herbaty. Na stoliku leżała powieść, której losy bohaterów wciągnęły ją bez reszty. Dzisiaj niestety zamiast czytać o perypetiach miłosnych innych ludzi, skazana została na powrót do swojej przeszłości. A miało być tak pięknie… Westchnęła, otwierając kopertę, a przed oczyma przelatywały jej obrazy z ostatnich 6 lat. Pamięta jak wybrała się z Michaliną i Robertem do Torunia. W ostatniej chwili przed wyjazdem dowiedziały się, że ich kompan zaproponował wspólny wypad swojemu przyjacielowi. Co to był za weekend! Nie tylko z powodu wspaniałej atmosfery, ale dzięki temu, że między nią a Rafałem zaczęło coś iskrzyć. Wróciła do domu podekscytowana. Miły, kulturalny, oczytany i nieziemsko przystojny. Potem już wszystko potoczyło się lawinowo. Spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, podróżowali, nawet ze sobą pomieszkiwali i wciąż utwierdzali się w przekonaniu, że są dla siebie stworzeni. Szybko zdecydowali się na ślub, co powodowało zdziwienie wśród przyjaciół Aliny. Nie do końca podzielali jej zachwyt. Uważali, że nie ma się gdzie spieszyć, że warto jeszcze się poobserwować i dotrzeć. Ona nie chciała o tym słyszeć. Uważała, że szkoda życia, skoro ono postawiło przed nią taką szansę na szczęście i chce z niego czerpać garściami już teraz, nie czekając na nic. Przeszedł ją dreszcz, gdy spojrzała na pierwsze słowa listu. Wiedziała, że Rafał zawsze wiedział co powiedzieć, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak poruszyć w niej najczulsze struny. Zapatrzona w niego przed sześcioma laty z radością przyjęła pierścionek zaręczynowy już po pięciu miesiącach znajomości. Wówczas czuła się jak w bajce z tysiąca i jednej nocy… To był sen, z którego nie chciała się przebudzić. Byli jak dwie połówki jabłka, współgrali ze sobą, dogadywali się w pół zdania. A może po prostu patrzyła na niego wtedy przez różowe okulary? "Owe okulary to mechanizm idealizacji, którego uruchomienie jest jedną z typowych reakcji w obliczu miłości. Idealizacja to proces polegający na nieświadomym rozszczepieniu obiektu miłosnego na dwie części (dobrą i złą), a następnie zaprzeczeniu istnienia tej złej i wyolbrzymieniu dobrej (niedostrzeganie wad, widzenie wyłącznie zalet) (…) Stan ten nie jest związkowi dany na zawsze — w pewnym momencie różowe okulary spadają i zaczynamy dostrzegać, że pokochaliśmy nie bóstwo, a zwykłego człowieka z wadami i zaletami.”* Po ślubie różowe okulary szybko Alinie zaczęły spadać z oczu. To, co wcześniej ją w Rafale bawiło, zaczęło coraz bardziej drażnić. Ona perfekcjonistka, on – bałaganiarz, ona lubiąca spędzać aktywnie czas, on – leń leżący całymi popołudniami na kanapie, ona – romantyczka ceniąca chwile we dwoje, on – ekstrawertyk uwielbiający towarzystwo. Dlaczego tego nie dostrzegła wcześniej? Dlaczego patrząc na swoich przyszłych teściów, nie wiedziała, jaki bagaż doświadczeń gromadzonych latami żyjąc w takim toksycznym domu, Rafał może przenieść do ich związku? Co powodowało, że nie czuła niepokoju, obserwując role, w jakich funkcjonowali jego rodzice? Otóż „etap zauroczenia to wodospad pozytywnych emocji, nieustanny wyrzut endorfin, stan niczym na haju. Oboje właściwie nie muszą się starać, a i tak jest fantastycznie. On jest cudowny, ona doskonała. Wad żadnych nie widać.”* Aż do czasu, gdy… Małżeństwo Aliny i Rafała rozsypało się jak domek z kart. Tak szybko jak postanowili być razem, tak szybko zapadła decyzja o rozstaniu. Wzajemnym oskarżeniom i pretensjom nie było końca. Czuli się oszukani, poranieni i postanowili się rozstać. Nie dali sobie szansy na spokojne rozmowy i dotarcie. Rafał bardzo szybko tego pożałował i nieustanie od czasu rozwodu pisał do Aliny, błagając o możliwość dania sobie nawzajem drugiej szansy. Wkrótce po rozstaniu przenalizował swoje życie i zrozumiał, że ciągnął za sobą „walizę z poturbowaną zawartością”*, w której taszczył „ nie tylko uzbierane dobra materialne, ale także — a może nawet przede wszystkim — rodzinne dziedzictwo. Schemat miłości, jaki zaszczepili w nim rodzice, wyobrażenia i przekonania o tym, jaki powinien być dobry związek, jakie role przypadają w nim kobiecie, a jakie mężczyźnie, na ile swobody możemy sobie pozwolić, a na ile kurczowo trzymać się zasad i norm wpojonych w okresie młodości.”* Po utracie Aliny zrozumiał wiele. Zdał sobie sprawę, że powielał zachowania rodziców, które wcześniej go potwornie raniły i wyprowadzały z równowagi. Ale niestety było już późno, choć obiecał sobie, że nie przestanie walczyć. Wiele związków boryka się z podobnymi problemami, na jakie napotkali na początku swojej wspólnej drogi Alina i Rafał. Poniżej przedstawiamy receptę na wyjście z sytuacji, gdy jako para znaleźliście się na dwóch biegunach. *Fragmenty pochodzą z książki "Piękni odmienni", Wydawnictwo Sensus, 2020 **Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje, - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
INSTYNKT MORDERCYDzisiaj dzięki życzliwości WYDAWNICTWA FILIA publikujemy fragment książki Instynkt mordercy, której autorką jest Rachel Caine, a przełożył ją Adrian Napieralski Jak każdy w naszym domu, oboje jesteśmy po przejściach. Sam jest bratem ofiary seryjnego mordercy. Ja byłam żoną seryjnego mordercy. Nasze traumy zderzyły się ze sobą, kiedy pijany kierowca wjechał w dom, w którym mieszkałam z Melvinem Royalem, a wypadek ujawnił nie tylko ciało siostry Sama, ale również historię zbrodni trwającej wiele lat. Ten wypadek zmienił nasze życie, choć na bardzo odmienne sposoby. Poznaliśmy krwawy dorobek Melvina Royala z obu stron i zbudowaliśmy relację na tej mrocznej, strasznej bliźnie, która nadal czasem krwawi, a boli nieustannie. – Wracaj do łóżka – mówię do niego i znów go całuję. Jest to gest pełen żalu, ale jednocześnie niesie ze sobą obietnicę przyszłości. Sam mnie przytula i idzie spać. Jestem zbyt niespokojna, by teraz odpoczywać, choć to kuszące. Wiem jednak, że tylko przewracałabym się z boku na bok i przeszkadzałabym Samowi. Idę po cichu do naszego gabinetu. To kolejna korzyść płynąca z posiadania nowego domu: więcej pomieszczeń. Sam ma swoje biurko, ja mam swoje, a kiedy zamykam drzwi i zapalam światło, mam kolejne déjà vu: moje stare, rozklekotane biurko, szafki na segregatory, a wokół nich czyste pomieszczenie, inne niż to. Powiesiłam na ścianie obrazki. Na niektórych widnieją miejsca, na innych ludzie. Moje dzieci i Sam. Grupa moich najlepszych przyjaciół ze szczęśliwych czasów, kiedy Sam i ja zorganizowaliśmy grilla. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda normalnie. Na drugi – każdy obrazek znaczy coś więcej. Wschodnia ściana jest moją ulubioną. To piękne, niezwykłe dzieło sztuki. Praca ręczna przerażonej młodej kobiety nazwiskiem Arden Miller, którą poznaliśmy, polując na mojego byłego. Teraz jest już bezpieczna i ma nową tożsamość. Kontaktuję się z nią od czasu do czasu i widzę, że jej artystyczna klasa wciąż się podnosi. Podobnie jak Sam, wyszła z mrocznego miejsca i szuka swojego światła. Obok wisi zdjęcie przedstawiające dwie obejmujące się młode kobiety ubrane w szorty i koszulki – jak najbardziej normalny widok. Kiedy zobaczyłam je po raz pierwszy, obie były zamknięte w piwnicy w Wolfhunter, załamane i przerażone. Była to tajemnica, za którą nigdy nie powinnam była się brać, ale która podsunęła mi pomysł na zostanie prywatnym detektywem poszukującym zaginionych ludzi. Kobiety wysłały mi to zdjęcie – bez żadnej notatki czy lokalizacji – ale to wystarczyło, żebym wiedziała, że są już bezpieczne. Na tej ścianie trzymam wyłącznie dowody odniesionych przeze mnie sukcesów. Dobre wspomnienia. Nawet Vee ma swoje miejsce na końcu – obejmuje moją córkę i obie śmieją się do aparatu. Vee również jest sukcesem. Przetrwała Wolfhunter. Nie każdemu się to udało. Na zachodniej ścianie, tej ukrytej w cieniu, wiszą inne zdjęcia. Widok Stillhouse Lake przypomina mi o ludziach, którzy zginęli tam z ręki mojego męża. Pozornie spokojne zdjęcie cmentarza przedstawia tak naprawdę tani, anonimowy nagrobek Melvina Royala w oddali. Dzięki niemu pamiętam, że mojego męża już nie ma. Muszę przypominać sobie nie tylko o moich sukcesach, ale również o porażkach. Dzięki nim uczę się myśleć o podejmowaniu ryzyka, bo nie tylko ja ryzykuję. Wiem, że nie powinnam umieszczać tutaj tych wyników, ale to jedyny sposób na to, by o niczym nie zapomnieć. Odruchowo pierwszym, co robię przy biurku jest sprawdzenie moich wiecznie obecnych internetowych trolli. Mam listę i prowadzę poszukiwania, żeby sprawdzić, co piszą. Ostatnio sprawy nieco przycichły. Zapewne znaleźli sobie inne skandale, na temat których mogą ujadać, innych ludzi, których mogą dręczyć, niezależnie od ich realnej winy. Ale jako była żona seryjnego mordercy Melvina Royala, nigdy nie zostanę skreślona z listy łatwych celów. Faktycznie, jeden z moich najbardziej wytrwałych trolli znów agituje, proponując ponowne śledztwo dotyczące mojego „zaangażowania” w zbrodnie Melvina. Bycie żoną seryjnego mordercy jest w oczach wielu osób wystarczającym dowodem na to, że musi być ze mną coś nie tak. Ale temu facetowi nie chodzi o sprawiedliwość. On po prostu lubi ranić ludzi… Ale na odległość, bezpiecznie, znad klawiatury komputera. Nic nowego. Sprawdzam służbowe maile. Mam do wykonania kilka nudnych analiz, ale one mogą zaczekać. Biuro detektywistyczne, dla którego pracuję – w większości zdalnie – często zajmuje się sprawami korporacyjnymi, prześwietlając potencjalnych kandydatów na stanowiska dyrektorskie. Wciąż mnie zaskakuje, jak wielu spośród nich ostatecznie okazuje się podłymi ludźmi. To trochę tak, jakby wspinanie się na najwyższe szczeble kariery wymagało bycia socjopatą. Kto mógłby się spodziewać? A skoro mają dość pieniędzy i władzy, rzadko stawiają czoła realnym konsekwencjom za zrujnowanie innym życia. Nie pozostaję neutralna w tej kwestii. Kiedy dziesięć minut później dzwoni mój telefon, tętno przyspiesza mi tak gwałtownie, że aż czuję pulsowanie w skroniach. Natychmiastowa panika, jak wcześniej, po wybudzeniu się z tego koszmaru. Odruchowo myślę o ludziach, których kocham i którzy mogą dzwonić o tej porze… i od razu zastanawiam się dlaczego. Na ekranie widzę, że dzwoni moja najlepsza przyjaciółka ze Stillhouse Lake, Kezia Claremont. Jest policyjnym detektywem, jednym z dwóch, których zatrudnia malutkie miasteczko Norton. – Kez? – wyrzucam z siebie, kiedy tylko przykładam telefon do ucha. – Co się dzieje? Chodzi o twojego tatę? – Nie, nic się nie stało – odpowiada. – Przepraszam. Obudziłam cię? Przełykam panikę i próbuję się roześmiać. – Skądże. Jestem na nogach już od dobrej godziny. Złe sny i dzieciak, który nie wierzy w godzinę policyjną. – Tak mi się wydawało, że nie będziesz już spała – mówi. W jej głosie nie ma uśmiechu. Chyba już od dawna nie słyszałam jej tak ponurej. – Złapałam pewną sprawę. Siedzę teraz w ciemnościach, na jakimś cholernym pustkowiu i… jest źle. Kez rzadko okazywała mi jakąkolwiek słabość. Z niepokojem słucham drżenia w jej głosie. – Co się dzieje? – Opieram łokcie o blat i skupiam się na rozmowie. Słyszę, jak bierze głęboki wdech. – Na pierwszy rzut oka wydawało się, że to nic takiego. Najprawdopodobniej wypadek. Ale już tak nie uważam. – Nie chce mi powiedzieć. Znów czuję, jakby ktoś pociągał mnie za włosy na karku. Tym razem towarzyszy temu zimny dreszcz. – Prestera tam nie ma? – Detektyw Prester jest jej partnerem, dobrym, spokojnym człowiekiem o spojrzeniu gliniarza, który wszystko już widział. Jest od niej o co najmniej dwadzieścia pięć lat starszy. – Nie. Chcę dać mu odpocząć. Nie wyglądał ostatnio zbyt dobrze. Jestem tutaj sama z koronerem. No i wyjątkowo bezużytecznym zastępcą szeryfa. – Potrzebujesz towarzystwa? – Nie mogę cię o to prosić. – Nie prosiłaś – odpowiadam. – Ruszam w drogę. POLECAMY: NIE ZADRĘCZAJ SAMEJ SIEBIENawyk zamartwiania sięZaśmiecamy swój umysł „martwieniem się na zapas”. To zły nawyk, który nie przynosi żadnych korzyści. Martwimy się, jak sobie poradzimy, gdy zdarzy się coś. A jak stracę pracę? A jak umrze mój mąż? A jak stanie się coś mojemu dziecku? A jak… ? Snujemy groźne scenariusze i zaczynamy się bać. Z reguły zamartwiamy się przyszłością, jeśli przeszłością to także raczej w kontekście jej wpływu na nasze przyszłe życie. A przecież przeszłości nie możemy zmienić, można co najwyżej o niej zapomnieć (lub przepracować np. z psychologiem, jeśli była trudna), ale nie można jej zmienić. Z kolei przyszłość jeszcze nie zaistniała, nie jest realna, ale możemy ją kształtować naszymi działaniami. I właśnie to ostatnie przekonanie uzasadnia nasze zamartwianie się przyszłością. Zapominamy jednak, że zamartwianie nie jest działaniem, więc także tej przyszłości nie zmieni. Jedynie nasze działanie tu i teraz może mieć wpływ na przyszłość, ale samo zamartwianie nie ma większego sensu. Kradnie nam czas, wpędza w niepotrzebny stres, wzbudza lęk, prowadzi do złych zachowań. Martwimy się, że nikt nas nie pokocha, więc wiążemy się z pierwszym napotkanym człowiekiem, który okazuje się niestety nieodpowiednim partnerem. Martwimy się o swoją sytuację finansową, więc pracujemy za 2 etaty do późna zaniedbując swoją rodzinę. Zmartwienia kładą na nasze barki ciężar nie do udźwignięcia. A są nierzeczywistymi wyobrażeniami. Dlaczego dręczymy samych siebie? Gdybyśmy tylko potrafili skupić się na teraźniejszości, żyć bardziej tu i teraz. Zapytacie jak to zrobić, gdy mamy tyle problemów związanych z przeszłością i tych, które wiążą się z przyszłością? Jednym ze sposobów skupienia się na chwili obecnej, prawdziwym antidotum na nawyk zamartwiania się jest – wdzięczność. Nie możemy jednocześnie zamartwiać się i być wdzięcznym. Albo, albo. Gdy zaczniemy dziękować za wszystkie dobre rzeczy, jakie przytrafiają się nam, troski wydadzą się nam niepotrzebną stratą czasu. Będzie nam łatwiej skupić się na teraźniejszości. Rozbudowując wdzięczność, życie stanie się prostsze, radośniejsze, mniej skomplikowane. Psychologowie pozytywni proponują prowadzenie „dziennika wdzięczności”. Pisałyśmy już o tym. Codziennie wieczorem przypomnij sobie 3 dobre rzeczy, które przydarzyły Co się w ciągu dnia. Zapisz je w specjalnie kupionym do tego celu zeszycie. Rób to regularnie i zobacz, jak zmienia się Twoje nastawienie do życia już po 2-3 tygodniach. Czy życie nie jest piękne dziś? Zamartwiając się o przyszłość, nie możesz być szczęśliwy, nie cieszysz się tym, co masz tu i teraz. Inspiracja: Susan K. Rowland. Make Room for God: Clearing Out the Clutter, 2007 Jeżeli nie potrafisz poradzić sobie z przeszłością, chcesz zacząć inaczej reagować, podchodzić nawet do trudnych spraw z odrobiną humoru - pomożemy Ci. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie.
WYKORZYSTAJ SWÓJ CZASAutomotywacjaCzy pamiętasz kim chciałaś zostać, gdy byłaś dzieckiem? Przypomnij sobie. O czym marzyłaś, gdy miałaś 4, 9, czy 16 lat? Czy udało Ci się? Na ile Twoje marzenia są odległe od tego, co robisz teraz, a może jednak udało Ci się je zrealizować? Tylko, czy w całości? Jesteś szczęśliwa, zadowolona ze swojego życia? Pomyśl :-) Może nie będziesz już baletnicą, czy lekarką, o których myślałaś w dzieciństwie, ale cały czas możesz odkryć swoją wewnętrzną siłę, bo prawdziwa siła pochodzi z wnętrza. Barbara Berger* pisze: "Twoje myśli i słowa mają ogromną moc. Dzięki nim możesz całkowicie zmienić swoje życie. Tylko ty masz całkowitą kontrolę nad tym, co myślisz i mówisz. Jesteś jedynym władcą swojego umysłu. Ta władza to potęga. [...] Przeanalizuj swoje myśli i nawyki. Porzuć te, które nie przynoszą ci pożytku lub wręcz szkodzą, pozostawiając te odzwierciedlające życie twoich marzeń. A rzeczywistość zostaw w spokoju. Ona już sama o siebie zadba. Dopasuje się do twoich myśli jak ciasto do formy." Ciekawe, prawda? Pozytywnie myślący ludzie, mający pozytywne nastawienie do innych i całego świata żyją dłużej i są szczęśliwsi. Mówimy, że pozytywnym myśleniem "przyciągamy" innych pozytywnych ludzi i pozytywne doświadczenia. To nie "magia". Tak działa m.in. samospełniające się proroctwo - polegające na tym, że ludzie zachowują się tak, żeby ich oczekiwania się spełniły. "Pozytywne myślenie" - słyszymy wokół, faktycznie ma moc, gdyby tylko było to takie proste... Ale zawsze jest dobry moment, by zacząć! Nie odkładaj tego na jutro ani nawet na za godzinę! *B.Berger "Odkryj w sobie siłę" Wyd. Laurum, 2011 Jeżeli często masz wszystkiego dość, życie i jego problemy przerastają Ciebie. Wzięłaś na siebie za dużo obowiązków, jesteś mało asertywna, nie umiesz się z niczego cieszyć. Nie potrafisz panować nad emocjami, masz niskie poczucie, które wpływa na relacje z innymi. Brak Ci poczucia wartości i akceptacji. Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :)
SZUKAM WCIĄŻKonsekwencje niskiego poczucia wartościMarianna zapaliła światło, ściągnęła prochowiec, ale wciąż w jej uszach brzmiały słowa Wioli. Koleżanka ze szkolnej ławy, będąc przejazdem w Warszawie, przypadkowo „wpadła” na Starówce na Manię. Oczom nie mogła uwierzyć. Z niedowierzaniem patrzyła tak jakby zobaczyła ducha. „Mania! To Ty? Niewiarygodne!” Wyraz jej oczu i słowa zdziwienia od rana nie dawały Mariannie spokoju. Siadając teraz w fotelu, ze smutkiem rozejrzała się po swoim przytulnym mieszkanku. Wiedziała, że niejeden oddałby wiele, by mieć tak piękne gniazdko. Ale nie ona. Zamieniłaby je, gdyby tylko mogła… Ile to już lat minęło od czasu, gdy rozstała się z koleżankami ze szkoły? Czasami zastanawiała się, jak ułożyły sobie życie, ale nie tęskniła do spotkań. Tamten czas chciała odciąć grubą kreską. Ciągle uciekała od wspomnień. Wtedy, gdy była dzieckiem sposobem na odcięcie się od tego, czego się wstydziła, były marzenia. Wizja, którą roztaczała przez lata przed sobą dodawała jej motywacji do działania. Tak bardzo pragnęła, aby było inaczej. I gdyby ktoś zobaczył jej obecne życie, podobnie jak Wiola otworzyłby oczy ze zdziwienia i uważałby, że dokonała cudów. Faktycznie, nie trzeba było być bacznym obserwatorem, by zauważyć metamorfozę. Z zahukanej chudziutkiej, ubranej w przypadkowe ciuszki dziewczynki, zamieniła się w piękną elegancko ubraną kobietę, która pięła się po szczeblach kariery, otaczała się luksusowymi przedmiotami, ale brakowało jej tego najważniejszego… To wszystko, co posiadała miało być tylko narzędziem, środkiem prowadzącym do celu. Ale chyba zagubiła się na tej drodze. Pamiętam doskonale Mariannę, pomimo że minęło wiele lat od kiedy pojawiła się w moim gabinecie. Życzenia na święta, ciepły SMS od czasu do czasu przypominają mi nasze rozmowy. Pamiętam jak ciężko jej było nieść brzemię samotności. Stoczyła wielką walkę, zanim poprosiła o pomoc. Osoba, która odznaczała się wielką determinacją i odwagą w podążaniu do obranego celu, perfekcjonistka w każdym calu, kobieta niezwykle inteligentna, ale nieumiejąca z własnej perspektywy dostrzec, gdzie leżał klucz do szczęścia, po który tylko należało sięgnąć. Marianna wychowała się w rodzinie, o której mówi się, że jest patologiczna. Alkohol, bieda, ciągłe kłótnie. Pamięta jak kiedyś oglądając jako dziecko serial, w którym rodzina wiodła sielskie i anielskie życie, zapragnęła, by taką w przyszłości stworzyć. Pragnęła z całych sił spotkać człowieka, który by ją pokochał. Ale wciąż dręczyło ją pytanie: czy ja na to zasługuję? To pytanie zadawała sobie każdego dnia, widząc pogardę ze strony kolegów i koleżanek. Doskonale widziała, że jest inna. Wstydziła się rodziców, swojego domu, wstydziła się siebie… Ale jej atutem było to, że wiedziała, czego chce. Pragnęła miłości i życia w innym świecie. Ten inny świat stanął przed nią otworem. Praca, ciężka praca połączona z nauką stały się trampoliną do lepszego życia. Pamięta nieprzespane noce, pustą lodówkę, ale każdy grosz, który zarobiła i oglądała ze wszystkich stron, zaprocentował. Skończyła studia, podjęła pracę i tak się potoczyło. Ale w tym życiu zabrakło kogoś, kogo tak bardzo pragnęła i za kim tęskniła. Kogoś, kto by ją pokochał, zaakceptował, podziwiał i z kim stworzyłaby tak inną rodzinę od tej, w której przyszło jej się wychowywać. Gdzie tkwił problem Marianny? W pogoni za szczęściem szukała tego kogoś, kto wynagrodziłby jej wszystkie dotychczasowe lata. Dla tego jedynego była gotowa na wszystko, wiedziała, że pokochałaby go całym sercem. Była tak bardzo spragniona kochania i bycia kochaną. Niestety nie zdawała sobie sprawy, że oczekuje, aby ktoś dostrzegł coś, czego ona sama nie widziała i nie czuła. Marianna przez te wszystkie lata nie nauczyła się kochać samej siebie. Osiągnęła wiele, ale nie była szczęśliwa, spełniona, usatysfakcjonowana. Bił z niej smutek. Zainwestowała w siebie, ale nie czuła się atrakcyjna i wartościowa. I pomimo wszelkich walorów nie pociągała mężczyzn. Pragnęła stworzyć relację, ale nie zdawała sobie sprawy, że najpierw musi zadbać o zbudowanie zdrowego poczucia własnej wartości. Musi uwierzyć w swoją wartość, by ktoś ją mógł dostrzec. Osoby, takie jak Marianna, o niskim poczucia własnej wartości mogą mieć problemy w tworzeniu bliskich relacji. Nie uważają się za wartościowe, dostatecznie dobre osoby, postrzegają siebie nieadekwatnie, nie potrafią w pełni zaakceptować i pokochać siebie, w związku z tym nie wierzą, że ktoś inny byłby w stanie wybrać je na życiowego partnera i byłby w stanie szczerze i prawdziwie je pokochać. Jeśli uda im się znaleźć taką osobę, zaczną niszczyć – często nieświadomie – ich więź. Jeśli te zachowania nie doprowadzą do rozstania, to np. doprowadzą do toksycznego związku, w którym paradoksalnie osoba o niskim poczucia wartości, będzie postrzegana tak jak sama o sobie wewnętrznie myśli. Dzisiaj Marianna jest szczęśliwa żoną i matką uroczych bliźniczek. Pracuje, zajmuje się domem, ma wspaniałego męża, który ją podziwia każdego dnia i jest z niej dumny. A ona nie wstydzi się, skąd pochodzi, bo historia jej drogi do lepszego życia jest jej wizytówką i powodem do dumy. Pokochała siebie. Dostrzegła w sobie to, czego nie widziała przez lata. Ma cudowną rodzinę, ale ma też w sobie niezwykłą moc i wiarę, że razem mogą wszystko. Wie, że wspaniałą kobietą – silną, mądrą, doświadczoną, która umie nie tylko marzyć, ale i je realizować. Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje, - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
NERWICOWA POTRZEBA MIŁOŚCIToksyczna miłośćBaśka niechętnie mówi o przeszłości. Odkąd pamięta, zawsze z zazdrością patrzyła na rówieśników. Tak chętnie wracali ze szkoły do domu, tyle opowiadali, a ona… Nigdy nie czuła miłości. Dzisiaj wie, że rodzice albo byli nieporadni wychowawczo, albo mieli jakieś problemy natury psychicznej. Wchodząc w dorosłe życie, tak bardzo pragnęła mieć cudowny dom. Dom, o którym zawsze marzyła. A przede wszystkim tak bardzo chciała być kochana i kochać. Była spragniona miłości. Gdy poznała Bartka, świat zawirował przed jej oczyma, a w momencie, gdy ten wykazał zainteresowanie jej osobą, gotowa była za nim w ogień wskoczyć. Zrobiłaby wszystko, by dać mu miłość, ciepło - to, co zagwarantowałoby jej trwałość tej relacji. Tego uczucia, którym ją obdarzył była zgłodniała, dlatego pragnęła je odwzajemnić z nawiązką, bo przecież nie zasługiwała na miłość, skoro rodzice jej nie potrafili tego uczucia dać. Pamięta, jak bardzo bliskości i akceptacji pragnęła jako dziecko, potem jako nastolatka. I często zadawała sobie pytanie – co ze mną jest nie tak, skoro nie potrafią mnie kochać? Basia do czasu spotkania Bartka nie czuła, by była dla kogoś ważna. Dzisiaj wie, że każdy człowiek potrzebuje bliskości drugiej osoby. Dlatego miłość, którą została obdarzona potraktowała jako najcenniejszy skarb, którego za nic nie chciała stracić. Robiła wszystko, co było w jej mocy, by go uszczęśliwić, ale na swój sposób. Chciała niejako urządzić mu życie, zawładnąć nim. I tu pojawił się problem. Bartek tego nie chciał. Zaczął czuć się osaczony i zniewolony. A ona tego zrozumieć nie mogła. Ona o takiej miłości, jaką dawała Bartkowi zawsze marzyła. Zawsze pragnęła być dla kogoś tak ważna. Dlatego wyprzedzała jego marzenia, zgadywała, co czuje, chciała usunąć spod jego nóg każdą widzianą jej oczyma przeszkodę. A on chciał poznawać i smakować życie w całym jego wymiarze. Im bardziej Basia się starała, tym bardziej on się oddalał. Toksyczna miłość. Miłość polegająca na nieświadomej próbie zawładnięcia drugim człowiekiem. Bartek jako normalnie funkcjonujący człowiek nie chciał być zniewolony, a Basia nie rozumiała, dlaczego odrzuca jej dobre intencje. To spowodowało w niej pojawienie się znanego przez nią uczucia frustracji, które z kolei wywoływało w niej agresję. Agresja rodziła agresję i Bartek nie pozostawał dłużny, nie dochodziło co prawda do rękoczynów, ale była to agresja słowna, która prowadziła do tego, że powstawał między nimi mur. Bartek nie rozumiał pułapki, w jakiej się znalazł. Nie rozumiał przyczyn takiego zachowania. Dla niego miłość oznaczała zupełnie coś innego, aniżeli to, co prezentowała swoją postawą Basia. Tylko dzięki temu, że był osobą dojrzałą emocjonalnie, trwanie w toksycznym związku nie było dla niego sposobem na życie. Być może inna osoba trwałaby w związku, który stawałby się coraz bardziej destrukcyjny albo dawno odeszłaby w swoją stroną. Bartek szukał powodu zachowania Basi, które stało się problem w ich związku. Z czasem zrozumieli mechanizm, który nią kierował, a który pomimo jej dobrych intencji doprowadzał do zabijania uczucia. To, co Basia nazywała miłością, nie miało z nią nic wspólnego. Nie było to prawdziwe uczucie, które tylko w formie dojrzałej, a nie nerwicowej potrzeby, może być podstawą szczęśliwej relacji. *Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację prawdziwych osób. Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
POWIĄZANY POST: POLECAMY:
PRZEJMIJ KONTROLĘ NAD SWOIM ŻYCIEMJak odnieść sukces?Dzisiaj są moje 35 urodziny. Przystanęłam w biegu, w którym nie pozwalam sobie na chwilę przerwy. Codziennie staram się nie marnować czasu na zatrzymywanie się na trasie życia, nawet gdy jestem spragniona, nawet wówczas, gdy kamyk w bucie uwiera - ja zaciskam zęby i biegnę dalej. Przecież tak byłam nauczona. Dyscyplina, samozaparcie, nieużalanie się nad sobą i podążanie do celu. Ale coś chyba nie idzie mi tak, jak zakładałam. Dzisiaj pozwoliłam sobie na zatrzymanie, na rozejrzenie się wokół siebie, na spojrzenie na to, na co zwykle nie mam czasu, gdyż nie jestem osobą uważną i nie umiem żyć tu i teraz. Dlaczego? Ponieważ biegnę, starając się nie tracić celu z oczu. Ale dzisiaj nadarzyła się okazja, żeby przystanąć i spojrzeć na swoje życie. Zadałam sobie pytanie nie tylko o cel mojej drogi, ale również o to, jaką chcę być osobą? I ze smutkiem doszłam do wniosku, że ja - osoba uważająca się za kogoś, kto świetnie wykorzystuje czas, doszłam do wniosku, że jestem nieefektywna, że nie umiem zarządzać moim życiem. Doszłam do wniosku, że coś robię nie tak. Staram się wyciskać życie jak cytrynę. Ale… „Jeśli jesteś taki jak większość ludzi w dzisiejszych czasach, to masz za dużo do zrobienia i za mało czasu. Gdy walczysz, by nad tym jakoś zapanować, nowe zadania i obowiązki zalewają cię jak fale oceanu. ”* Czy nie czujesz się czasem podobnie jak Karolina? Masz poczucie braku czasu, świadomość tego, że robisz wszystko, by go maksymalnie wykorzystać, ale będąc skupionym maksymalnie na celu, nie zauważasz pułapek pojawiających się na drodze, nie zwracasz uwagi na ostrzeżenia i kierunkowskazy? Wydawało ci się, że nie marnujesz czasu, bo nie marnotrawisz go na odpoczynek, na rozrywkę, na poświęcacie swoje uwagi innym. Dlaczego w takim razie efekty nie są zadawalające? Może nie tędy droga? Może jest tak, jak powiedział Earl Nightingale, którego cytuje Brian Tracy w książce „Zrób to teraz!”: „To, co osiągniesz w swoim życiu, pozostaje wprost proporcjonalne do rezultatów, jakie uzyskasz dla innych ludzi (…) Zawsze dostajemy to, na co zasłużymy: nigdy nie dostaniemy więcej ani mniej. Wiele osób rujnuje sobie życie, próbując z niego wyciągnąć więcej, niż włożyli. Próbują dostać więcej, niż na to zasłużyli.”* A „zasłużyć” to nie tylko żyć w pełnej dyscyplinie. Słowo „zasłużyć” - jak czytamy w książce Briana Tracy - pochodzi od słowa „służyć”, czyli dostajesz to, co nam się należy za służenie w jakiś sposób innym ludziom. Czy w tym biegu przez życie nie zapominamy o służeniu innym ludziom, ale również czy nie zapominam o sobie i swoich potrzebach? Karolina chciała odnieść sukces. Chciała udowodnić sobie i innym, jak daleko w życiu zajdzie. Ale nie przystawała na swojej drodze. Nie zadawała sobie pytania, jaki dla niej ta droga ma sens? Nie pytała siebie o wartość swojego działania. Chciała osiągnąć sukces, ale nie do końca wiedziała, co dla niej on oznacza. „Sukcesem jest przeżycie swojego życia w ten sposób, w jaki chcesz je przeżyć. Robienie rzeczy, które chcesz robić. Wykonywanie pracy, która daje ci satysfakcję, i pracowanie z ludźmi, których towarzystwo poważasz i lubisz. Sukces to wolność. Dla mnie wolność jest najważniejszą radością życia — czuć się kompletnie wolnym, być tym, kim się chce, i wykonywać swoją pracę.”* Z pewnością Karolina nie czuła się osobą wolną. Stałą się niewolnikiem samej siebie i innych, pomimo że uważała, że ma kontrolę nad swoim życiem. A tak naprawdę była niewolnikiem swojego niskiego poczucia wartości, krytycyzmu, emocji, a nade wszystko przeszłości, która zdeterminowała jej życie. Dla ludzi z zewnątrz była osobą, którą można było podziwiać, ale czy ona czuła się szczęśliwa i spełniona? W dniu swoich 35 urodzin zdała sobie sprawę, że nie. Doszła do wniosku, że nie o to chodzi, by pędzić, gdyż to tempo nie zawsze oświadczy o efektywności. „Najsilniejszymi ogranicznikami sukcesu (dwiema rzeczami, które zmniejszają twój potencjał bardziej niż jakiekolwiek inne) są strach przed porażką, czyli obawa, że nie zrobisz czegoś wystarczająco dobrze, i strach przed odrzuceniem, czyli obawa przed tym, że innym się nie spodobasz i będą cię krytykować. Z tymi dwoma strachami musisz walczyć silniej niż z czymkolwiek innym. Kiedy jednak będziesz częściej powtarzać: <<Lubię siebie>> i <<Dam radę>>, te strachy będą coraz słabsze.”* Dzisiaj do Karoliny dotarło, że jako dziecko nie była podbudowywana, zachęcana, chwalona. Nie nabrała pozytywnego nastawienia do siebie i poczucia wartości. Miała poczucie, że musi walczyć i wyciskać z siebie wszystko, by pokazać na co ją stać. Z pewnością słowa Briana Tracy wlałyby w jej serce trochę optymizmu: „Świetna wiadomość jest taka, że jeśli w twoim przypadku nie położono tego fundamentu w dzieciństwie, sam możesz go sobie wybudować.” * Karolina zrozumiała, że to, co najlepszego może zrobić dla siebie w dniu swoich urodzin, to zastanowić się raz jeszcze nad sobą i swoim życiem. Spojrzeć na siebie z miłością i zapytać, czego pragnę i dlaczego to dla mnie ważne. A potem już wszystko powinno pójść łatwiej. Wówczas warto posłuchać ludzi, którzy są efektywni, którzy wiedzą jak przebiec drogę, by nie tylko osiągnąć swój cel, ale by zrobić to tak, aby nie paść na linii mety, by jak najwięcej zapamiętać z drogi, która też jest nam dana po coś. Czasami bieg na wysokich obrotach może spowodować, że straty po przekroczeniu mety mogą nas zbyt dużo kosztować. W dzisiejszym świecie o efektywność ciężko. Jesteśmy często zaplątani w sieć wielu ograniczeń, które hamują nas w naszym podążaniu naprzód. To, co miało stać się ułatwieniem, jak na przykład wszystkie narzędzia oferowane przez technologię, stało się jednym z większych hamulców. Czasami warto zatrzymać się i spojrzeć na ludzi sukcesu. Biografie takich osób pokazują nam pewne instrukcje, z którymi warto się zapoznać. Karolinie podarowałabym na urodziny książkę, którą przeczytałam jednym tchem: „Zrób to teraz!” Można w niej przeczytać nie tylko o tym, jak zwiększyć produktywność przez zastosowanie dziesięciu metod, m.in. takich jak zasada 80/20, A-B-C-D-E, szatkowania zadania, ale i o pięciu zasadach, które pomagają skończyć z odwlekaniem, o tych, według których działają topowe zespoły i wiele innych, które mogą okazać się dla nas bezcenne. Pomimo że przeczytałam wiele książek motywacyjnych i sądziłam, ze Brian Tracy niczym mnie już nie zaskoczy, muszy przyznać, że nie mogłam się od niej oderwać. Zdałam sobie sprawę, że brakuje nam pokory i umiejętności słuchania i uczenia się od tych, od których warto się uczyć, bo doszli tam, gdzie chcielibyśmy być. Warto poświęcić czas na lekturę książki, na wypisanie tego, co najważniejsze i wprowadzanie małych zmian. Ważne, by robić to konsekwentnie. Na zakończenie przygotowałam dla Was przepis na to, jak zostać milionerem, który znalazłam w książce „Zrób to teraz!” PONIŻEJ PRZYGOTOWAŁYŚMY ŚCIĄGĘ - PLANSZĘ DO WYDRUKOWANIA, KTÓRĄ MOŻECIE UMIEŚCIĆ NA LODÓWCE :) POBIERZ PLIK DO WYDRUKU "JAK ZOSTAĆ MILIONEREM?": ![]()
POLECAMY:
POLECAMY:
KOBIETA KOMPLETNAJak przestać szukać spełnienia i być szczęśliwą?15 czerwca odbyła się premiera książki ”Kobieta kompletna. Nie szukaj spełnienia, bądź szczęśliwa”, która może stać się bodźcem dla wielu kobiet do wyruszenia w podróż ku poznaniu siebie samej. Dzisiaj mamy przyjemność zaprezentować wywiad, który przeprowadziłyśmy z jej autorką –Sylwią Kocoń. Psychologia przy kawie: Myślę, że Pani nowa książka może być bodźcem do działania, do poznania siebie, do odnalezienia własnego szczęścia dla wielu kobiet. Czy taki miał być jej cel? Sylwia Kocoń: Nie pisałam tej książki, mając na uwadze jakiś konkretny cel, ale - jak u mnie bywa - zaczęłam ją pisać, bo czułam, że chcę się podzielić czymś, co bardzo pozytywnie odmieniło moje własne życie. Zawsze podkreślam, że tą książkę, jak zresztą wszystko, czym się dzielę - tworzę i dla innych kobiet i dla samej siebie. Uważam, że nawet, gdy mamy już sporo wglądów i wiedzy o sobie, kierujących nami mechanizmach, destrukcyjnych nawykach - nafaszerowany lękiem świat nakłania nas, by się znów od siebie oddalać, znowu siebie zapominać, nie ufać, oddawać swoje życie w ręce lęku. Dlatego właśnie tak ważne jest przypomnienie. Tym jest dla mnie moja książka - przypomnieniem siebie prawdziwej, wznieceniem tej wewnętrznej tęsknoty za samą sobą, życiem w pełni, rozpaleniem pragnienia, które nie pozwala tkwić w często bolesnym zapomnieniu. Pps: Napisała Pani, że większość z nas jest w trybie szukania szczęścia, gonimy za nim, wierząc, że kryje się tuż za rogiem, iż nie zdajemy sobie sprawy, że ono jest w nas, tylko nie umiemy go rozpoznać. Jak nauczyła się Pani dostrzegać własne szczęście? SK: Na odwrót niż sugerowałaby logika. Całe życie próbowałam znaleźć sposób na to, by lepiej żyć, czuć się dobrze, być szczęśliwą. I tak - czasami wypełniały mnie przyjemne emocje, byłam zadowolona. Jednak zawsze był to stan chwilowy, powiązany z jakimś zdarzeniem. Nie wyobrażałam sobie, że można czuć się dobrze ot tak, bez powodu, dlatego że się jest. Bardzo sceptycznie podchodziłam do tego typu stwierdzeń, uważałam, że to kłamstwo, gdy ktoś twierdził, że szczęście jest w nas. Tak właśnie nie pozwalałam sobie na doświadczenie tego, co jest naprawdę cały czas, dla każdego z nas - dostępne - swojej i życia kompletności, spokoju, spełnienia. Kiedy przetestowałam na sobie wystarczająco wiele technik, kiedy na przestrzeni ponad 10 lat poszukiwań - wciąż wypełniała mnie frustracja, z którą wciąż walczyłam - czułam, że coś tu jest na rzeczy. Z głową pełną wiedzy i wglądów - nagle zorientowałam się, że ja wcale nie żyję tym, co już o sobie wiem, ale jedynie teoretyzuję i co więcej - cały czas tkwię w trybie poszukiwania, naprawiania, chęci zmian. Wydawało się to logiczne, bo przecież większość proponowanych nurtów, metod rozwojowych, technik - ma na celu zmianę, transformację, wypuszczenie - by odnaleźć to szczęście. Dla mnie, kilka lat temu, zaczęło stawać się jasne, że tak mogę szukać całe życie. Dlatego też - poczułam, że muszę do tego podejść odwrotnie, na opak. Zamiast starać się coś znaleźć - muszę objąć sobą wszystko to, co mnie wypełnia i co jest dookoła mnie. Zamiast próbować coś zmienić - muszę przyzwolić na to, co jest tu i teraz. Tak właśnie - zaczęło stawać się dla mnie coraz klarowniejsze, że szczęście jest naprawdę już tutaj, w nas, cały czas. I nie musimy go szukać, ale raczej - zaczynamy je czuć, bez powodu, cały czas - gdy widzimy jak oddajemy się sterowaniu lękowych mechanizmów i przestajemy to robić. Czyli, innymi słowy - szczęście znajduje nas samo, ukazuje się w nas samo, gdy my przestajemy je blokować, od niego uciekać, gdy na nie patrzymy, gdy je widzimy. Pps: Przeczytałam w Pani książce że „życie jest niepojęcieskomplikowane i zarazem proste.” Na czym polega jego skomplikowanie w prostocie? SK: Tak, życie jest bardzo proste. Gdybyśmy nie tkwili w uwarunkowanych głowach - nie zastanawialibyśmy się nawet nad tym, czy jesteśmy szczęśliwi, nie byłoby tematu. Po prostu czulibyśmy się ok i tyle, wszystko byłoby ok. To jest właśnie ta prostota. Każde dziecko ją zna, bo ono nie analizuje, nie zastanawia się, a potem - nie kombinuje, nie szuka, nie wypiera niczego w sobie. Życie jest też skomplikowane, bo nauczyliśmy się ufać głównie naszym głowom, pokoleniowo przekazywanym programom, które głównie bazują na lęku. To tak jakbyśmy jedli mango i bardzo by nam smakowało. Czy musimy się zastanawiać nad tym, czemu nam tak smakuje, ile możemy, powinniśmy go zjeść, co się stanie jak się nam już skończy, bać się braku, rozmyślać czy jeszcze kiedyś je zjemy, zabezpieczać się itd? To wszystko robi umysł, zaprogramowany umysł. Ma w sobie nieskończoność wierzeń, które bierze za fakty i tak - oddalamy się od tego, co jest dla nas w danej chwili prawdziwe, od czucia - zamiast poczuć jak mi jest, czy jest mi zimno czy ciepło, czy jestem głodna czy nie - komplikujemy wszystko i rozmyślamy czy powinniśmy być teraz głodni, czy to już pora, czy przy takiej temperaturze powinnam czuć zimno czy ciepło. Większość życia dzieje się w naszych głowach, a nie w czuciu, byciu, chwili. Dlatego często się mawia, że nie żyjemy, ale jedynie egzystujemy. Wyuczone mechanizmy mają bowiem jeden cel - zapewnić nam bezpieczeństwo, ponad wszystko. Dlatego każda nasza reakcja, interakcja, słowa, gesty, wybory - gdy żyjemy nieświadomie, w oddaleniu od siebie, od prostoty życia - są sterowane chęcią zabezpieczania przez tym, co tak naprawdę wcale nie jest niebezpieczne. Tak żyjemy głównie z lęku. Musimy przypomnieć sobie prostotę, swoją naturę i z niej żyć, bo tu wszystko, my - jesteśmy pełni, ok, kompletni. Pps: „Gdyby bycie szczęśliwym nie było aż tak proste, zapewne więcej osób by tego szczęścia doświadczało.” To Pani słowa 😊 SK: Tak, to moje słowa i tak uważam. Umysł lgnie do złożoności. Zobaczmy jak często, gdy ktoś proponuje proste rozwiązanie - od razu przychodzi myśl o tym, że to nie możliwe, żeby coś takiego działało i nawet się za to nie zabieramy, zamykamy się na to. Wolimy chodzić dookoła, bo złożone często kojarzy się z lepszym. Wielu z nas ma w sobie dysfunkcyjny mechanizm, który podpowiada, że im coś jest trudniejsze - tym ma większą wartość. Popatrzmy jak często to się przekłada np. na nasze zawodowe życie, zarabianie pieniędzy. Wydaje nam się, że żeby więcej zarabiać to trzeba na to zasłużyć, trzeba się napracować. Jak się wymęczę pracą, to wtedy zasługuję - na lepsze pieniądze, uznanie, awans, odpoczynek itd. Podobnie jest z własnym samopoczuciem. Często, my kobiety - nie potrafimy czuć się dobrze bez powodu. Potrzebujemy dekoracji, dodatków, by czuć swoją wartość. Potrzebujemy udowadniać ją (sobie i innym) - np. poprzez osiąganie, pomaganie ponad siły, ciężką pracę, wizerunek itp. Jestem też pewna tego stwierdzenia, bo prowadząc program online o tej samej nazwie – Kobieta Kompletna - za każdym razem, w każdej edycji - spotykam się ze zdziwieniem, niedowierzaniem kobiet. Proponuję im życie w kompletności tu i teraz, bez odkładania, szukania, gonienia, generowania czegoś, kombinacji. Po prostu tu i teraz i tyle. I to, co im proponuję jest dziecinnie proste, a ponieważ jest tak proste, to ich umysły to wypierają, pojawia się opór. A opór naprawdę potrafi sięgać po bardzo przekonujące argumenty, chwyci się wszystkiego, by tylko utwierdzić nas w tym, że to za proste, by mogło działać. I tak znów odwracamy się od szczęścia, które jest, znów szukamy - aż pewnego dnia braknie nam sił i się poddamy. Będziemy myślały, że to koniec, a tymczasem - w poddaniu tym ukaże się najpiękniejszy początek. Każda z nas, nie ważne jak długo lgnie do złożoności - w końcu powraca tu, do prostoty i zaufania jej. Ppk: „Dla naszej zaprogramowanej podświadomości jedynym celem jest dbanie o jak najwyższy poziom bezpieczeństwa oraz poczucia przynależności, akceptacji i miłości. Ten mechanizm w nas zrobi wszystko, absolutnie wszystko, byśmy czułysię kochane i bezpieczne. Będzie więc odwodzić nas notorycznieod tego, co nieznane i nowe, oraz lgnąć do tego, co już poznane, czyliponiekąd przewidywalne i pewne.” Czy takie poczucie bezpieczeństwa powstrzymało Panią przed tym, czego dzisiaj może Pani żałować? SK: Wielokrotnie. Całe moje życie, gdy spojrzę na nie wstecz - żyłam kierowana lękiem. Był świetnie zamaskowany - nie wiedziałam, że się boję. Wręcz przeciwnie - byłam przekonana, ze jestem bardzo odważna. I poniekąd - każdy, kto żyje z lęku - musi też mieć w sobie odwagę, bo bardzo trudno żyje się z miejsca braku, obaw, negatywnego nastawienia. Więc jest to taka wielopoziomowa kanapka. Jest to i to - lęk i odwaga - tyle, że tą odwagę lokujemy nie w to, w co warto. Inwestujemy ją do robienia tego, co sugeruje nam lęk - co nas tylko od siebie oddala - zamiast w to, do czego lgnie nasze serce i co nas uskrzydla. Cała zabawa polega na tym, by sobie uświadomić te działania, wybory z lęku. Ja dopiero teraz to widzę, a przez większość życia nie miałam o tym pojęcia. I tak też - teraz widzę, że te małe i większe wybory były sterowane mechanizmami lękowymi. Dla przykładu - wybór kierunku studiów i cała następująca po nich kariera zawodowa. To nie było coś, co lubiłam - robiłam to na siłę. Studiowałam ekonomię, a potem przez dekadę tkwiłam w bankowości inwestycyjnej w Londynie. Myślałam, że to normalne, że nie lubię iść do pracy, że nie chce mi się tam siedzieć, że mnie ta praca nie pociąga. Myślałam, że to normalne, bo przecież (i tu kłaniają się pokoleniowo przekazywane, społecznie propagowane przekonania) - praca nie ma być przyjemna, ale dająca stabilizację, poczucie bezpieczeństwa, dobre pieniądze itd. Pracowałam więc nie z serca, ale lęku o zabezpieczenie i by być postrzeganą jako kobietę sukcesu, by zyskać aprobatę, dowartościować się. W sercu od zawsze nosiłam zamiłowanie do tańca, do psychologii, do filozofii. Ale przecież - tak podpowiadała zlękniona logika - te kierunki nie zapewnią mi stabilizacji, prestiżu, komfortu finansowego. To samo przejawiało się w moich związkach partnerskich. I tutaj znowu kłania się głęboko ukryty mechanizm, świetnie zakamuflowany, wielopoziomowy. Bałam się odrzucenia, bliskości - miałam z nimi – oczywiście nieświadomie - problem. Z lęku przed odrzuceniem - wybierałam więc partnerów, mężów - których w mniejszym stopniu obawiałam się stracić, być przez nich odrzuconą. Wybierałam partnerów niedostępnych, niedojrzałych emocjonalnie, nie potrafiących być blisko - zupełnie jak ja. I potem dalej - gdy już z nimi byłam i nawet, gdy było dobrze - podświadomie, z lęku - autosabotowałam siebie i naszą relację, na różne nierozpoznawane sposoby - negowałam partnera, by się od niego w ten sposób oddalić, obrzydzić go sobie na tyle, by nie bać się odrzucenia. Tym samym - to ja go pierwsza odrzucałam i związek się kończył. A ja, po takim doświadczeniu - jeszcze bardziej się bałam porzucenia i bycia blisko. To tylko 2 życiowe przykłady, a było ich o wiele, wiele więcej, bo lęk steruje nami na co dzień, nie tylko w tych ważnych wyborach, ale w każdej mniejszej, codziennej sytuacji. I teraz - wracając do pytania. To lgnięcie do sterowanego lękiem bezpieczeństwa sprawiło, że w moim życiu wiele rzeczy, relacji, sytuacji - potoczyło się dla mnie boleśnie i oczywiście, że chciałabym, by były inaczej doświadczone. Jednak - dziś patrzę na nie jak na coś, co musiało być, bym zapragnęła innego życia i bym w końcu uświadomiła sobie jak zamykam się na szczęście, jak steruje mną lęk, bym zaczęła wracać do siebie. Ostatecznie też - nie mam pojęcia jak potoczyłoby się moje życie, gdybym wybierała z serca, ze spójności ze sobą. Jedno, czego jestem pewna to, że w taki sposób, będąc ze sobą w zgodzie - czułabym się sama ze sobą lżej, lepiej, przyjemniej. Pps: A czy nie jest tak, że wybierając to, co znane, często wpadamy w pułapkę? SK: Nie wiem dokładnie o jakie pułapki Wam chodzi, ale tak - można powiedzieć, że tkwiąc w strefie komfortu na rzecz lęku - wpadamy w pułapkę niezadowolenia, frustracji, niemocy, zaniżania własnej wartości. Świadomie chcemy innego życia, chcemy sięgać po to, co dla nas ważne, wyrażać siebie, rozpoznawać co jest dla nas ważne i za tym iść - ale podświadomie od tego uciekamy, bo to nieznane - więc niebezpieczne - terytorium. I tak też - w imię przyzwyczajenia, ulgi pozostawania w tym, co znane - wpadamy w pułapkę frustracji i bycia niespełnionym. Do tego - bo życie jest konsekwentne we wskazywaniu na to, co nie jest z nami spójne - z dużym prawdopodobieństwem przyciągamy do życia sytuacje, które są powielaniem bolesnego schematu z przeszłości. Czyli np. - jeżeli wciąż spotykam partnerów, którzy mnie umniejszają - to zamiast przyjrzeć się, dlaczego taki typ mężczyzn przyciągam, w jaki sposób sama umniejszam siebie, nie zaznaczam granic, nie dbam o siebie i wyjść poza te destrukcyjne nawyki - często albo żyjemy nadzieją, że partner się zmieni, albo wchodzimy w relację z nową osobą, która po czasie pokazuje nam dokładnie to samo. Lubię mawiać, że od wszystkiego można uciec, ale nigdy nie uciekniemy sami od siebie. Każdego można oszukać, ale nigdy nie oszukamy samych siebie. A ostatecznie - to z samym sobą spędzamy całe swoje życie. Dlatego warto się w końcu zatrzymać i przyjrzeć, co takiego mną steruje, co sprawia, że tkwię w czymś, czego wcale nie chcę. Pps: Fromm w książce „O sztuce miłości” pisał o tym, że cała nasza kultura opierasię na żądzy kupna, na idei wymiany korzystnej dla obu stron. Jako młoda osoba czytająca tę książkę, byłam wstrząśnięta. Nie mogłam pojąć, że ludzie mogą w życiu kierować się zasadą kupna -sprzedaży - czy warto, czy mi się, opłaca, co on mi da, a co ja dam w zamian. Idąc potem w życie, dostrzegałam, że niestety nawet wtak intymnej sferze uczuć ludzie kierują się tą zasadą. Przypomniałam sobie o tym, czytając Pani książkę. Też o tym Pani w niej wspomina. SK: Tak, dokładnie tak jest, gdy żyjemy nieświadomie. Wtedy, jesteśmy pewni, że wchodzimy w relacje, bo kogoś lubimy, kochamy. Najczęściej jednak - te nasze uczucia to nic innego jak przypominająca nam domowe środowisko konstrukcja psychologiczna drugiego człowieka (w której czujemy się komfortowo, bo ją znamy). Wchodzimy w związki z ludźmi, którzy wspierają odgrywanie naszych własnych mechanizmów lękowych - jeszcze raz podkreślam, że mówię tu o relacjach osób nieświadomych siebie. Dlatego określam to obustronną transakcją, układem. Ja potrzebuję, żebyś mnie dowartościowywał, a w zamian - ja będę dla Ciebie oparciem albo będę Cię ratować. Ty wypełnisz jakieś moje poczucie braku, jakąś pustkę, a ja Twoją. I tak się zaczyna i myślimy, że to wielka, niepowtarzalna miłość. Tymczasem co się dzieje z czasem? Nikt nie może nikomu dawać w nieskończoność, wypełniać dziur, pustki. Nie możemy tego robić, bo sami w sobie nie czujemy się pełni. Więc z czasem przestajemy. Wtedy pojawia się frustracja, poczucie, że coś ważnego tracimy, czujemy złość do partnera, rozczarowanie, oddalamy się. Oddalenie to wydarza się, bo nie było prawdziwej bliskości, była tylko ta sztucznie generowana. Prawdziwej bliskości nie da się przerwać, zdystansować - ona jest, gdy my ludzie - jesteśmy ze sobą naprawdę, czyli poza lękowymi mechanizmami. Pps: Napisała Pani, że „Gdy rezygnujemy z poszukiwania miłości, miłość sama nas znajduje.” Dlaczego tak się dzieje? SK: Dzieje się tak, bo miłości się nie generuje, nie tworzy - ona cały czas jest. Jest tu, pokryta warstwami jesiennych liści zapomnienia, którymi są różne formy lęku, przyzwyczajenia do niego, życia w jego trybie. I idąc dalej, głębiej, szerzej - nawet te warstwy zapomnienia są miłością, tyle że ukrytą, przebraną w lęk. Jest to miłość, bo każdy moment, w którym jest nam źle, w którym kierujemy się jakimś destrukcyjnym mechanizmem - służy temu, by za sobą zatęsknić, by wracać do siebie, życia swoją pełnią. Dlatego to też jest miłość. Kiedy szukamy miłości - pojawia się jakiś obraz, do którego dążymy, wyobrażenie, które samo w sobie jest wytworem umysłu i zawęża na to, co jest, na prawdę, na przepływ. Kiedy szukamy miłości, towarzyszy temu oczekiwanie, często kontrola, zniecierpliwienie i wiele innych zamykających na doświadczenie tego, co jest, spinających jakości. Kiedy mówimy ‘tak’ sobie i temu co jest - nagle okazuje się, że wszystko zawsze było i jest ok. Nawet to, co boli – ma prawo być, bo takie jest życie - różnorodne, płodne w piękno i brzydotę, przyjemność i nieprzyjemność. A kiedy uznajemy to, co nieprzyjemne - staje się to neutralne lub nawet przyjemne. Dzieje się tak, bo mamy kontakt z miłością, a w tym kontakcie - jest nam we wszystkim po prostu ok, po prostu dobrze. Ppk: Jako psycholog wiem, że bardzo często stajemy się niewolnikami własnych myśli. Pani napisała, że gdy nie karmimy uwagą tego, czego nie chcemy doświadczać, ona najpierw oponuje i ze zwielokrotnioną siłą przekonuje, a potem rezygnuje.” I tak faktycznie jest. To my decydujemy o tym, na co kierujemy naszą uwagę, które myśli przygarniamy, a którym pozwalamy odpłynąć. Kiedy sobie Pani to uświadomiła i czy odmieniło to Pani życie? SK: Nie pamiętam dokładnie kiedy sobie to uświadomiłam, ale wiem na pewno, że bardzo odmieniło to moje życie - na lżejsze, przyjemniejsze, na takie właśnie ‘ok’. Myślę, że na początku, przez wiele lat już o tym wiedziałam, znałam to jako koncept, ale tym nie żyłam. Myślałam, że tym żyję, ale to był czas, gdy wciąż oszukiwałam samą siebie. Kilka lat temu doświadczyłam przełomu, bo po długim czasie gromadzenia wiedzy i wglądów - kiedy znajomy zadał mi jedno proste pytanie – Sylwia, czy Ty jesteś szczęśliwa? Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, zdałam sobie sprawę, że jest mi wciąż niedobrze, wciąż walczę, szukam, miotam się. Wtedy właśnie obiecałam sobie, że będę przede wszystkim dla siebie. Jednym z tego przejawów było właśnie wybieranie, czemu chcę dawać uwagę. I nie było to na początku łatwe, było bardzo trudne, bo nawykowe myśli były bardzo wciągające, często popadałam w kolejne zapomnienie. Jednak dzięki konsekwencji mój mózg nauczył się, że na wszystko to, co dawniej napawało mnie lękiem, tu gdzie widziałam tylko brak - mogę zobaczyć też pełnię, wartość, zadowolenie. Zaczęłam tak patrzeć - wzrokiem docenienia. Zaczęłam uczyć swój mózg, by zamiast na brak wynajdywał we wszystkim to, co działa, co mi sprzyja. Przy czym - co chciałabym podkreślić - nie udawałam, że tego spojrzenia braku nie ma, że nie ma we mnie części która neguje, chce uciekać, szukać itd. Otworzyłam się też na to, że takie części we mnie są i mają prawo być. Poprzez taką akceptację - zaczęłam czuć coraz częściej spokój, zadowolenie bez powodu, przyjemność z tego, że jestem. Ppk: Myślę, że wiele kobiet, czytając książkę odnajdzie siebie, ponieważ wiele z nas umniejsza swojej wartości, nie wierzy w siebie, podcina sobie skrzydła, krytykuje siebie na każdym kroku. Czy pisała Pani tę książkę na podstawie obserwacji kobiet i ich stosunku do siebie samych? SK: Wszystko czym się dzielę - w formie pisanej lub mówionej - jest moim doświadczeniem. Nie umiem i nie chcę mówić nigdy o niczym, czego sama nie dotknęłam. To byłoby i sztuczne i trudne, bo musiałabym opowiadać, tworzyć, angażując w to umysł, wymyślając, kombinując, zapamiętując. Mówię o życiu, sięgam po treści, które czuję w sobie, bo je przeżyłam bądź wciąż przeżywam. Widzę też jak takie dzielenie się łączy, zbliża, przyciąga. Z moich treści korzystają kobiety i mężczyźni, którzy czują jakiś rezonans z tym, o czym mówię. Czują go, bo jest im to znane. Potem, gdy na przykład jesteśmy razem w którymś z prowadzonych przeze mnie programów online - eksplorujemy też razem to, co oni przeżywają, co się w nich dzieje i co niekoniecznie jest mi znane, ale co z chęcią zgłębiam, spoglądając na nich. Bardzo pomaga mi w tym głęboka empatia, wysoka wrażliwość - na którą kiedyś patrzyłam jak na obciążenie, bo czułam trudne myśli i emocje innych - a teraz już wybieram, by był to mój zasób, dar, piękna pomoc w rozpoznawaniu siebie w innych. Ppk: Zadaje Pani na stronach swojej książki pytanie: „Dlaczego robimy to samej sobie, najbliższej nam osobie?” Znalazła Pani na nie odpowiedź? SK: Często, gdy się od siebie oddalam - zadaję sobie to pytanie. Odpowiedź jest zawsze jedna - bo się boję. Czegoś muszę się bać, by się o siebie nie troszczyć, by mieć na uwadze przede wszystkim przetrwanie (co jest często irracjonalne, ale co steruje moim życiem). Lubię pytać też siebie, czego się tutaj boję. Wtedy zbliżam się do snutych przez własny umysł opowieści o tym, co potencjalnie mi zagraża. Gdy to widzę - mogę pokazać sobie, że dane lęki są bezpodstawne, irracjonalne i wtedy one tracą na mocy. Uważam, że wszelkie zranienie, zdystansowanie, cierpienie - wynika tylko i wyłącznie z lęku. Nikt, w naturze - nie byłby w stanie, nie chciałby - skrzywdzić ani siebie, ani drugiej istoty. To niemożliwe. Ppk: „Pamiętasz ten dzień, w którym — jak pięknie o tym napisała Byron Katie — w czystej radości,wolno, spontanicznie, bez oczekiwań robiłaś fikołki i nagle, zorientowawszy się, że inne dzieci temu przyklaskują, przestałaś wykonywać je tylko dla siebie, zaczęłaś robić je dla nich? Pamiętasz ten moment, gdy pojawiły się pierwsze oczekiwania, niewinne próby zmanipulowania, oddania wizji tego, jaką być warto, co się opłaca? Ile takich fikołków na co dzień wciąż robisz dla tych innych, otaczających Cię ludzi? Ile dajesz im słów, zachowań, uśmiechów, póz, wyborów, o których pomyślałaś, że są stosowne, właściwe, pożądane, korzystne? Jak mocno zapomniałaś w tym o sobie, o swojej prawdzie? Jak często czujesz znużenie, pustkę, tęsknotę, bezsens, zagubienie, zupełnie nie rozumiejąc dlaczego, nawet gdy nic szczególnego się nie dzieje?” - To słowa z Pani książki. Dlaczego Pani zdaniem my – kobiety patrzymy na innych, przeglądając się w ich oczach? SK Nie uważam, że to dotyczy tylko kobiet, robią to również mężczyźni. Kobietom łatwiej jest się do tego przyznać, o tym mówić - bo społecznie jest to bardziej akceptowalne. Dla mężczyzny mogłoby to być uznane za mało męskie, słabość. Patrzymy na innych, znowu - bo się boimy. W dzieciństwie uwierzyliśmy, że musimy być ‘jakieś’, w dany, akceptowalny sposób się zachowywać, odnosić, dopasowywać. Takie zachowania kojarzą się nam z bezpieczeństwem i w związku z nim musiałyśmy nauczyć się samokontroli (jest ona szczególnie silna u osób z syndromem DDA/DDD). Rozglądamy się dookoła, bo boimy się, że ktoś odbierze naszą osobę, nasz sposób bycia - niewłaściwie, nieprzychylnie. Wyobrażamy sobie więc pewien obraz, sposób bycia, który w naszym uznaniu jest najkorzystniejszy, by zyskać jak najwyższy poziom aprobaty, miłości, uznania - i taką rolę odgrywamy. Przyglądamy się, czy oby na pewno otoczenie tak nas odczytuje, pilnujemy się, by nie stracić, by nie być odrzuconą, by być cały czas lubianą - czyli bezpieczną. I tak odchodzimy od swojej naturalności, zapominamy o sobie - gramy role, które z czasem kojarzymy z własną tożsamością. Ppk: Często staram się uświadamiać kobietom, że same musimy pokochać siebie i uwierzyć w swoją wartość, zanim inni to dostrzegą. A nasze zachowanie w sytuacji gdy nie czujemy swojej wartości powoduje że albo „chowamy się, by być jak najmniej widzianą, lub przeciwnie, robimy wszystko, by nas widziano, doceniano, zabiegamyo udowodnienie swojej wartości.” – to Pani słowa. Dlaczego uciekamy przed problemem, stosując różne mechanizmy obronne? SK: Uciekamy, bo boimy się prawdziwie siebie zobaczyć, spotkać ze sobą. Nie wiemy nawet często jak to zrobić - dlatego tak cenne jest tutaj wsparcie kogoś doświadczonego, empatycznego i otwartego. Dopóki nie mamy wystarczającej samoświadomości - nie wiemy nawet, że uciekamy. Wierzymy, że jesteśmy np. z natury nieśmiali albo przeciwnie - że cechuje nas duża odwaga, przebojowość. Tymczasem, my mamy w sobie i tą przebojową, odważną i tą pragnącą schować się w sobie, zejść czasem w cień - stronę. Obie mają prawo być i warto korzystać z nich świadomie, gdy naprawdę czujemy, że teraz chcemy – na przykład - się wycofać, ukryć. Nasz wyuczony mechanizm nawiguje nami tak, by omijać problem. I temu służą różne strategie wypracowanych, najbardziej typowych dla nas zachowań. Zamiast zobaczyć, że nie czuję swojej wartości - co byłoby dla mnie bolesne - wolę –nieświadomie - udawać swoją wartość poprzez np. osiąganie, bycie głośną, nachalne zaznaczanie swojej obecności. Zamiast zobaczyć i spotkać się z miejscem, w którym siebie umniejszam - wolę - nieświadomie - ukryć się w stwierdzeniu, że jestem nieśmiała. Jestem nieśmiała i tyle i to przynosi mi ulgę, bo tu się chowam i czuję się sama przed sobą usprawiedliwiona, że zamykam się na wiele sytuacji, innych ludzi, siebie. To taka gierka z samą sobą. Przez jakiś czas chcemy w nią grać, ale z czasem zaczyna nas męczyć, nudzić. Wtedy wracamy do siebie, mimo lęku. Ppk: Czego mogę życzyć takiej świadomej siebie kobiecie jak Pani? SK: Szczerze - pierwsze, co przyszło mi na myśl, czego naprawdę mocno teraz pragnę - to sen, pełnowartościowy, niczym niezakłócany sen. Może brzmi to dziwnie, ale jestem mamą 3-miesięcznej Sary i sen jest teraz moim wielkim, prozaicznym, ale też ważnym - marzeniem. Ppk: Tego Pani życzymy! POLECAMY:
|
|