List do JuliiJak zaopiekować się sobą?Droga Julio, pamiętasz swoje osiemnaste urodziny? Byłaś młoda, śliczna, otoczona grupą oddanych przyjaciół, otwarta na ludzi i z nadzieją patrząca w swoją przyszłość. Świat stał przed Tobą otworem. Widziałaś, że byłaś wyjątkowa. Słyszałaś na każdym kroku, że do osób z takim potencjałem należy przyszłość. Zdawałaś sobie sprawę, jak dużo otrzymałaś od losu, ale sama też robiłaś wiele, by inwestować w siebie i swoje życie. Czy los z Ciebie zakpił? Ale dlaczego miałby to robić? Przecież jak mało kto miałaś w sobie olbrzymią pokorę. Nie trzeba było dawać Ci pstryczka w nos, abyś doceniła to, co miałaś. Nie byłaś osobą rozpychającą się łokciami… Byłaś wdzięczna za to, co otrzymałaś i umiałaś dawać z siebie tyle, na ile było Cię stać. Mogłabyś być dzisiaj w innym miejscu i czerpać z życia pełnymi garściami. Ale stało się inaczej…. Wiem, wiem, powiedziałabyś, że wszystkiemu winne były Twoje wybory i trochę niesprzyjających okoliczności. Wiem, że Ty nigdy nie obarczasz innych winą za swoje potknięcie i popełnione błędy… Julia uniosła głowę znad kartki, na której pisała list kierowany do siebie w imieniu swojej przyjaciółki. To zadanie, które otrzymała od swojego psychologa, który pomaga jej odnaleźć siebie, zaopiekować się sobą i stać się dla siebie kimś kochającym, wspierającym, otaczającym troską i czułością. Julia podeszła do stołu, aby napić się wody i spojrzała przez szparę w drzwiach na dwie blond czuprynki śpiących chłopców. To właśnie oni byli motorem jej działania. To oni powodowali, że chciało jej się rano wstawać z łóżka i czasami pomimo braku sił iść naprzód. Łatwo nie było. I dlatego w końcu postanowiła zawalczyć o siebie. Życie wielu z nas to materiał na książkę albo na scenariusz filmu. Prowadzi nas czasami drogami, których nie przewidziałybyśmy, mając naście lat. Niekiedy zaskakuje nas w nieoczekiwany sposób i obdarza tym, czego nawet byśmy sobie nie wyśniły w najwspanialszych snach, ale czasem doświadcza, mniej lub bardziej boleśnie, odbierając radość i chęć życia. Czujemy się jak na froncie, na którym walczymy o najbliższych, o zdrowie, o byt, ale w tej walce niekiedy zapominamy o kimś, kto powinien być dla nas najbliższy – o sobie. Co zrobić, by dać sobie to, na co każda z nas zasługuje, co sprawi, że odzyskamy radość i chęć do życia? Z pomocą przychodzi Jessica Sanders w książce „ME TIME. Zaopiekuj się sobą i zostań swoją najlepszą przyjaciółką”, której mamy przyjemność być patronem medialnym :) Według niej opieka nad sobą jest nie tylko przyjemnością, ale i koniecznością. Autorka zabiera swoje czytelniczki w podróż ku odkrywaniu na nowo siebie i swoich potrzeb. Namawia nas przede wszystkim do wsłuchiwania się w głos naszego ciała, umysłu i serca. Pokazuje, że self – care, czyli dbanie o siebie to opieka nad sobą w wymiarze fizycznym, duchowym, psychicznym oraz inwestowanie w przyszłą siebie. Jej zdaniem zaangażowanie w opiekę nad sobą sprawi, że nasze życie stanie się szczęśliwsze. Z niezwykłego, nie tylko ze względu na treść, ale i formę poradnika wyciągnęłam wiele wskazówek, między innymi:
Jessica Sanders proponuje rożne metody opieki nad sobą: od zajmujących minutę do zajmujących połowę dnia. Każdy może z nich wybrać coś dla siebie, tworząc swoje rytuały na spędzanie czasu ze sobą i dla siebie. Wśród propozycji znalazły się takie czynności jak: zapalanie pachnących świeczek sprawiających, że dana chwila staje się odrobinę bardziej wyjątkowa; ćwiczenie uważności - np. podczas zaparzania herbaty, gdy skupiamy się na pojedynczych czynnościach, zapachach i wrażeniach, starając się być obecną w danej chwili; spacer, który wpływa zarówno na ciało, sylwetkę, jak i myśli i jest okazją do zwrócenia uwagi na otoczenie i skupienie się na tym, co jest piękne, a także przepracowania tego, co dzieje się w Twojej głowie; czytanie, które przenosi nas do odległych miejsc i może być ucieczką od wzlotów i upadków codziennego życia oraz pomóc zrozumieć punkt widzenia innych ludzi, zwiększyć naszą empatię i tolerancję, zredukować stres, poprawić jakość snu, a nawet może przeciwdziałać chorobie Alzheimera; zastanowienie się nad pytaniami: - gdyby moje ciała umiało mówić, co by mi powiedziało, - czy mam w sobie życzliwość i empatię, - czy poświęcam czas na rzeczy, które lubię najbardziej? *Cytat i framenty pochodzą z książki "ME TIME" J. Sanders, Wydawnictwo Publicat, 2021 Jeżeli chcesz o siebie zadbać, jeśli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje, - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
MIAŁ BYĆ ANIOŁEMRelacja kat - ofiara. Przemoc domowa„To poronienie” – słowa lekarza wciąż dźwięczały jej w uszach. Leżała w szpitalnym łóżku i patrzyła w sufit. Z oczu leciały jej łzy. Płakała bezgłośnie. Była wykończona całym dniem, strasznie smutna, ale i wściekła. Czuła ogromny żal. Tak bardzo pragnęła tego dziecka. Mimo, że był to początek ciąży, już oglądała ciuszki w sklepach, projektowała w głowie pokój dla maleństwa. Nie wiedziała jeszcze, czy będzie to chłopczyk, czy dziewczynka, ale kochała je całym sercem. Teraz cała miłość do Marka uleciała. W jednym momencie, opadła z niej jak lepka pajęczyna, którą od kilku lat była oplątana. Przejrzała na oczy, jasno zobaczyła całą swoją sytuację. Czuła tylko złość i wrogość do niego. To on je zabił - jej dziecko. „Spadłam ze schodów” – powiedziała lekarzowi, gdy trafiła do szpitala. Był to automatyzm, nawet się nie zastanawiała, gdy tłumaczyła wcześniej: „Gapa ze mnie, uderzyłam się o drzwi szafy”, „Poślizgnęłam się”, „Potknęłam się na chodniku”. Nikt nic złego nie podejrzewał, bo i sytuacje z siniakami zdarzały się rzadko. Zresztą z zewnątrz – Ola i Marek - wydawali się wręcz idealnym małżeństwem. On – dobrze zapowiadający się prawnik, dostał pracę w najlepszej kancelarii w mieście, ona skończyła pedagogikę specjalną, ale nie pracowała w szkole, ale w fundacji, działającej na rzecz dzieci niepełnosprawnych. Sprzedali kawalerkę Marka, dostali trochę pieniędzy od rodziców Oli, wzięli kredyt i kupili 2-pokojowe mieszkanie. Prawie idealny start: mieszkanie, w miarę dobra praca, kochająca się para. Ale pozory potrafią mylić. Olę na początku zmyliły także. Gdy poznała Marka, wydawał się prawie aniołem. Miły, uczynny, pomocny, zgadywał wprost jej myśli i pragnienia, zapatrzony w nią jak w obraz. Ona przepiękna, długonoga i długowłosa, na studiach dorabiała jako modelka i hostessa. Przy tym inteligentna. Znajomi dla żartu mówili o nich: ”Angelina i Bratt”. Zazdrościli nawet im trochę, piękni, młodzi, wydawało się im, że ich życie usłane jest różami. Pobrali się po roku chodzenia ze sobą. Nie mieszkali wcześniej razem, dwa razy byli na wspólnym wyjeździe. Pierwszy zawód Ola przeżyła w czasie wesela koleżanki. Poszła z Markiem, ale on pod wpływem alkoholu dostał „małpiego rozumu” – szalał, był agresywny, rzucał talerzami, gdy Ola próbowała go powstrzymać, wyrywał się i uderzył ją przedramieniem w twarz. Potem tłumaczył, że to przez przypadek, że nie chciał, że wymachiwał rękami i po prostu Ola stała w nieodpowiednim miejscu. Przepraszał, były kwiaty, wspaniała kolacja w restauracji. Marek tłumaczył, że to przez alkohol, że nie powinien pić, prosi, żeby Ola go pilnowała i nie dawała mu wódki, że to się nie powtórzy… Ola uwierzyła i potem… zapomniała. Głowa zaprzątnięta przygotowaniami do ślubu, tyle spraw, emocji, zakup mieszkania, pierwsza praca. A już w tym momencie powinna „zapalić się jej czerwona lampka”. Pierwszy raz zrobił jej awanturę 3 miesiące po ślubie. Krzyczał na nią, wyzywał, obrzucał najgorszymi epitetami, w końcu rzucił wazonem, który rozbił szybę w drzwiach. Podobno Ola miała za krótką spódnicę. Potem nastąpiła sielanka – kwiaty, prezenty, mąż „do rany przyłóż”, przepraszający, uczynny, gdyby mógł nosiłby ją na rękach. Aż do następnego razu. Ola miała według niego zbyt wyzywający makijaż. Tym razem uderzył ją w twarz. Ola leżała w szpitalu i przypominała sobie ostatnie tragiczne wydarzenia. Szarpanie, popychanie, wyzwiska. On atakuje, ona się broni. W końcu niefortunnie pcha ją na krzesło, ona się przewraca razem z meblem, poręcz wbija się jej w brzuch i ten potworny ból… „Nigdy więcej” – mówi sobie teraz Ola patrząc w sufit. „Nigdy więcej nie pozwolę się już skrzywdzić!” Każdego tygodnia w wyniku przemocy domowej giną w Polsce średnio 3 kobiety.* CBOS donosi, że co ósma kobieta w Polsce przyznaje się, że co najmniej raz została uderzona podczas małżeńskiej kłótni (dane z 2002 roku). Według danych Policji** w 2016 roku blisko 67 tys. kobiet doznało przemocy w domu. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej, bo to kobiety, dla których wypełniono „Niebieskie karty”. Nie obejmuje to danych innych instytucji, do których może zgłosić się gnębiona kobieta. Statystyki te nie obejmują także tych kobiet, które nie szukają pomocy, nie zgłaszają z różnych przyczyn swojego problemu, nie mówią nikomu. Dlaczego mężczyźni biją i poniżają? Przemoc domowa nie dotyczy tylko rodzin z tzw. marginesu społecznego. Jest zjawiskiem powszechnym, dotyczy wszystkich grup społecznych. Zdarza się w tzw. dobrych rodzinach, osób wykształconych, lekarzy, prawników itd. Według badań przemocy domowej dopuszczają się najczęściej mężczyźni mający niskie poczucie własnej wartości, z kompleksem niższości. Gdy taki lękowy mężczyzna bije, ma poczucie siły, kontroli nad sytuacją. Bije słabszych, bo sam się boi, a ze słabszym na pewno zawsze wygra. Często sam wyrastał w rodzinie, w której stykał się z różnymi przejawami przemocy i powiela dobrze znany sobie schemat, nie potrafi inaczej kontrolować sytuacji. Część ze sprawców przejawia zaburzenia osobowości, np. cechy osobowości dyssocjalnej, czy przejawia cechy uzależnienia od alkoholu, czy narkotyków. Często do przemocy doprowadza problem z brakiem umiejętności radzenia sobie trudnymi uczuciami, stresem. Agresywne zachowanie jest wynikiem niepowstrzymania furii, wybuchem skumulowanych uczuć: złości, gniewu i wściekłości. Przeżycie furii, po której następuje akt przemocy bywa dla sprawcy fascynującym, ekstatycznym doznaniem, choć wstydliwym. Rozładowanie napięcia następuje poprzez agresję fizyczną lub psychiczną, której celem jest spowodowanie cierpienia lub szkód u drugiej osoby (tzw. przemoc „gorąca”). I mimo, że „damski bokser” obwinia za swoje zachowanie kobietę – przysłowiowa „zupa była za słona” - to prawdziwa przyczyna tkwi w nim. Przemoc domowa to nie tylko maltretowanie fizyczne, z czym najczęściej się kojarzy (zadawanie bólu w przeróżnej formie, duszenie, przypalanie i inne obrażenia ciała), ale także:
Życie na huśtawce Po wybuchu złości, gniewu i wściekłości męża, aktach agresji w różnej formie, cierpieniach kobiety psychicznych i fizycznych, następuje w rodzinie tzw. faza miesiąca miodowego. Ponieważ lękowy mąż boi się odejścia żony, próbuje ją udobruchać, przeprasza, usprawiedliwia się, kupuje kwiaty, prezenty – miłość kwitnie. Ale przemoc w rodzinie działa na zasadzie błędnego koła. Za chwilę znowu przejdzie w fazę agresji. I tak bez końca. Jeśli mężczyzna uderzył Cię raz, zrobi to znowu. Milczą jak zaklęte "Jak ona mogła na to pozwolić?! I to przez tyle lat?" - komentują znajome, gdy dowiadują się, że żona odchodzi od męża-boksera, damskiego boksera. No właśnie? Dlaczego ofiary milczą jak zaklęte? Zostają ze swoimi dręczycielami z wielu różnych powodów. Boją się, że po odejściu mąż im tego nie daruje i skrzywdzi je oraz dzieci. Boją się więc zemsty. Są uzależnione ekonomicznie, uważają, że same po odejściu nie poradzą sobie finansowe, nie utrzymają siebie i dzieci. Wstydzą się, jak zareaguje na to ich rodzina, znajomi, otoczenie. Uważają, że tak naprawdę nie zasługują na miłość, mają niskie poczucie własnej wartości. Czasami dorastały w „przemocowych” rodzinach, w rodzinach z uzależnieniem. I najsmutniejsze jest to, że całe życie marzyły, aby od tego uciec, ale przymus powtarzania pierwotnej więzi powoduje, że znajdują sobie katów, jakich znają z rodzinnego domu. Paradoksalnie szukają bezpieczeństwa, ale bezpieczne jest to, co znane i nawet jak było to okropne i złe to jednak przewidywalne, wiadomo było, czego można się spodziewać. Nawet najbardziej patologiczny związek daje poczucie stabilizacji. Wreszcie doświadczenia życiowe zaczynają żony „zmienić” w ofiary. Bezustannie poniżane i krytykowane powoli zaczynają wierzyć, że są winne, że zasłużyły na takie traktowanie. Z jednej strony słyszą to od swojego męża a z drugiej strony tak potwornie nie traktuje się przecież nikogo dobrego. Rozpoczyna się proces wiktymizacji, czyli destrukcji ulega obraz siebie u ofiary, traci ona poczucie bezpieczeństwa, sama zaczyna się obwiniać, myśleć o sobie negatywnie. To początek, im dłużej trwa taki chory związek, tym więcej kolejnych niekorzystnych cech się pojawia. Wyuczona bezradność, zespół zaburzeń stresu pourazowego PTSD (m.in. z paraliżem emocjonalnym, bezsennością, unikanie bodźców przypominających o traumie), czy wreszcie myśli samobójcę. Trudno więc od kobiet w takim stanie psychicznym oczekiwać racjonalnej analizy sytuacji i samodzielnych prób jej rozwiązania. Jeśli więc mężczyzna uderzył Cię raz, po czym przeprasza, chce Ci to wynagrodzić, obiecuje, że to się więcej nie powtórzy, ale po jakimś czasie jednak robi to ponownie, po jak przejdziesz ten „cykl” trzy razy oznacza to, że tak właśnie będzie wyglądał Wasz związek. Jeśli tego nie przerwiesz, może się to skończyć tragicznie. Czy jesteś na to gotowa? Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. * prof. Beata Gruszczyńskiej z Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości „Przemoc wobec kobiet w Polsce. Aspekty prawno-kryminologiczne” Wolters Kluwer, Warszawa 2007 **http://www.statystyka.policja.pl/st/wybrane-statystyki/przemoc-w-rodzinie/50863,dok.html Chcesz mieć satysfakcjonujący związek? Dobrze rozumieć się ze swoim mężem, żoną? A może w końcu chcesz wyjść z roli ofiary? Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie:) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
JAK DROGĘ MAM WYBRAĆ?Komplementarność nerwicHania z rozrzewnieniem wspomina początki swojego małżeństwa, pomimo że w tej chwili buduje je na nowo. Przemek… - pierwsza prawdziwa miłość, stanowił dla niej wyzwanie. Ona – dziewczyna z wielodzietnej rodziny, gdzie bieda i brak miłości doskwierał każdego dnia i on – chłopak z tak zwanego dobrego domu, wzorowy uczeń, grzeczny, kulturalny i przystojny. Hanię z jednej strony ciągnęło do towarzystwa , które do później nocy błąkało się po ulicach Krakowa, ale z drugiej, gdzieś w głębi duszy tęskniła do świata Przemka, który był tak bardzo dla niej odległy. Czy zakochała się w tym ułożonym chłopaku, czy w świecie, do którego ją ciągnęło? Sama do końca nie potrafi szczerze odpowiedzieć sobie na to pytanie. Ten świat był odległy i tak bardzo przez to fascynujący, bo niedostępny. Przemek posiadał to wszystko, czego jej było brak – dom pełen miłości, w którym wszystko było przewidywalne i przez to bezpieczne. Wyjście z jej środowiska było niemalże niemożliwe, a ten wpatrzony w nią dużymi niebieskimi oczyma chłopak stanowił swego rodzaju trampolinę, dzięki której Hania mogła wskoczyć na najwyższy szczyt swoich marzeń. Ostatecznie Przemka chyba pokochała. Był pierwszą osobą, dla której stała się ważna. Mogła dojrzeć w jego oczach uczucie, którego jej w całym dzieciństwie brakowało. Ale dzisiaj wie, że nie była to prawdziwa miłość… Spokój i stabilizacja. Tego pragnęła z całych sił. Marzyła o tym, że będzie miała dom, męża, dzieci i pieniądze, których w jej domu brakowało. Była gotowa ciężko pracować, byle tylko udowodnić sobie, że osiągnie swój cel. Dążyła do niego w pocie czoła każdego dnia, nie marnując żadnej chwili. Stała się pracoholiczką, która wie, czego chce. I w momencie, gdy osiągnęła niemal wszystko, szczęście rozprysło się na drobne kawałki. Zdrada. Po dziesięciu latach wspólnego życia, w momencie, gdy byli już zdecydowani na ślub. Do dzisiaj nie potrafi zrozumieć, co pchnęło Przemka do tego. Zranił ją do żywego, zawiódł, spowodował, że jej świat się zawalił… Nie odeszła… Pomimo iż nie potrafiła sobie z tym poradzić, zdecydowała się na ślub. Nie chciała rzucać tego, do czego dążyła z determinacją . Wiedziała ile nauki, pracy, potu kosztowało ją to, co wspólnie osiągnęli. Bała się, że wróci tam, skąd przyszła. Pojawiały się lęki, niezrozumiałe lęki. Dlatego zdecydowała się na małżeństwo z Przemkiem pomimo upokorzenia. Czuła, że pomimo wszystko, paradoksalnie wręcz, to on, jego osoba daje jej bezpieczeństwo i stabilizację. Małżeństwo nie było już tym, czym wcześniejsza ich relacja. Zdrada rzuciła cień na ich życie. Nie była podejrzliwa, ale Przemek zmienił się, stał się obcy. Starał się odpłacić jej ból, który przeżyła, ale coś się między nimi zepsuło, jakby znajdował się za szklaną szybą. Ale to ona się za nią ukryła, choć sama tego nie wiedziała. Po dwóch latach Hania urodziła śliczną córeczkę. Czy była szczęśliwa? Nie. Nadal czuła się zraniona, upokorzona, tęskniąca za miłością, prawdziwą miłością, którą dane by jej było jeszcze przeżyć dla wyrównania rachunków, a może po to, by mieć co wspominać. Gdy Tosia miała roczek, w jej życiu pojawił się Bartek. Był osobą, o której marzyła, której wypatrywała każdego dnia. Młody, inteligentny i wpatrzony w nią jak w obraz. Nie chciała odchodzić od męża, nie chciała burzyć rodziny, pragnęła jedynie chwili zapomnienia. Tych chwil było wiele. Czerpała z nich całą sobą to, co dawał jej Bartek. A dawał jej to wszystko, czego jej było brak. Budował jej poczucie wartości jako człowieka, jako kobiety. Od momentu, gdy go poznała, zaczęła inaczej postrzegać siebie. Uważała, że jest zakochana. Ale czy kochała Bartka? Nie, ona zakochała się po raz pierwszy w sobie, dzięki przeglądaniu się w jego oczach? Było to cudowne uczucie. Unosiła się pięć metrów nad ziemią. Chciała, by ta chwila trwała wiecznie, choć nie wyobrażała sobie, by zmieniać swoje życie. W domu była przykładną żoną i matką, a w ramionach Bartka zapominała o wszystkim. Ale to życie w kłamstwie nie mogło trwać wiecznie. Hania z jednej strony rozpływała się w jego ramionach, ale z drugiej strony wyrzuty sumienia nie pozwalały jej żyć. Wiedziała, że na Przemka zawsze mogła liczyć, że po zdradzie robił wszystko, by nie zawieść jej zaufania. Rozsądek podpowiadał, że z nim będzie wiodła spokojne życie. Pomimo iż relacja pomiędzy nimi nie przypominała tej z początku znajomości, czuła, że oddalili się bardzo. Do Bartka pchała ją namiętność. Ale czy umiałaby z nim żyć, stworzyć rodzinę? Czy byłby dobrym ojcem dla Tosi? Którędy pójść, jaką drogę wybrać ? Czy odejście od Bartka spowoduje odnalezienie w małżeństwie szczęścia? Czy to wyrównanie rachunków będzie gwarancją tego, że z mężem będą mogli ruszyć dalej do przodu i budować razem szczęśliwe życie? Wiedziała, że jest dobrym ojcem, dobrym człowiekiem, a błąd który popełnił zadośćuczynił jej z nawiązką. Ale czy będzie umiała zapomnieć o Bartku, o tym szaleństwie, które przeżywała przy jego boku? A z kolei, jeśli zostanie z Przemkiem, czy nie będzie szukała nadal miłości, czy będzie umiała naprawdę wybaczyć i zaufać? Życia u boku Bartka nie umiała sobie do końca wyobrazić. Nie była wstanie dostrzec w nim osoby, z którą byłaby gotowa spędzać każdy dzień. Nie wiedziała nawet dlaczego. Ale odejść jej było ciężko. Dawał jej coś, dzięki czemu rozkwitała każdego dnia. Przyjaciółka powtarzała, że w życiu należy iść za głosem serca. Ale ona nie była tego pewna. Nie wiedziała też, czy umiałaby konsekwentnie podążać wybraną drogą? Czy pójście za głosem serca byłoby rozsądne? Te pytania kołatały jej się w głowie. Nie dawały spać. Hania w tym momencie, gdy stała na rozstaju dróg, nie wiedziała jeszcze, że żaden z tych mężczyzn nie będzie gwarancją jej szczęścia. Nie wiedziała, że zarówno Przemek, jak i Bartek w pewnych momentach jej życia byli tylko lekiem na jej niezaspokojone potrzeby, lekiem na jej nerwicową potrzebę miłości. Oni dali jej to, czego wówczas potrzebowała, a co było tylko namiastką szczęścia. Nie mogła być w pełni szczęśliwa, bo nie kochała siebie i nie była zdolna do miłości drugiego człowieka. Była w nich zakochana, bo sprawiali, że dzięki nim miała zaspokojoną potrzebę znaczenia, akceptacji, wartości, miłości. Ale przeglądanie się w czyiś oczach, bez wiary w to, iż jest się człowiekiem takim, jakiego widzi się w oczach zakochanego, jest tylko chwilową radością, nietrwałą jak bańka mydlana. Aby zacząć iść drogą spokoju, drogą realizowania siebie, swojego szczęścia i swojej rodziny, Hania musiała stanąć na nogach. Musiała zrozumieć, że jest wspaniałą, piękną , umiejącą dążyć do celu kobietą, która co prawda popełniła wiele błędów, ale dzięki nim stała się mądrzejsza i dojrzalsza. Hania musiała zrozumieć, że tworzyła do tej pory toksyczne związki, gdyż nie była zdolna do zdrowych relacji. Związki, w które wchodziła, były oparte na komplementarności nerwic. Ich fundamentem było wzajemne uzależnienie, dlatego też wybierała osoby, które również potrzebowały osoby takiej jak ona. Dzięki temu, iż Hania zaczęła dojrzewać emocjonalnie, zrozumiała, że musi zacząć inaczej żyć. Musi zbudować własną autonomię, pokochać siebie, zrozumieć swoją przeszłość, uporać się z ranami z dzieciństwa i z wiarą w swoją wartość budować relacje z innymi. * Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje, - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
NADZIEJAFragment z książki A. Keidar "Dziecko Holokaustu"Noc z 24 na 25 sierpnia była gorąca. Upalna. Okropna duchota, bez najmniejszego nawet powiewu wiatru. Miałam dwadzieścia siedem lat, mieszkałam z matką i starszym bratem Kazimierzem w Siedlcach – małym, pozbawionym kolorów mieście, niecałe sto kilometrów od Warszawy. Byłyśmy z mamą w domu same, bo brat wyjechał na wieś z żoną i synem, żeby zatrzymać się u naszej ciotki Felicji i pomóc jej w gospodarstwie. Mąż Felicji, wuj Walenty, nadal przebywał w niemieckim obozie jenieckim i poza jedną pocztówką sprzed ponad roku nie mieliśmy od niego żadnych wieści. Byłam senna, ale myśli nieustannie krążyły mi po głowie, odciągając mnie od snu, którego tak bardzo potrzebowałam. Minęło wiele miesięcy, od kiedy udało mi się przespać porządnie całą noc. Na zewnątrz było wyjątkowo cicho. Nie było słychać wystrzałów z broni ani kroku ciężkich butów, od których aż drżały ściany. Krzyki rozpaczy, dobiegające przez kilka nocy z żydowskiej części miasta, również ustały. Nagle usłyszałam pukanie do okna z tyłu domu, ciche, lecz stanowcze. Od razu wiedziałam, kto to. Znałam Cyprę Jabłoń od pierwszej klasy. Od samego początku ona, Zofia i ja zostałyśmy bliskimi przyjaciółkami. – Rodzice i przyjaciele mówią do mnie Cypa – powiedziała nam i od tamtego dnia nasze drogi się połączyły: spędziłyśmy razem w Siedlcach lata dzieciństwa, a potem czas szkoły średniej. Cypa i ja zapisałyśmy się nawet na ten sam kierunek na Uniwersytecie Warszawskim, ale została niespodziewanie zmuszona do zrezygnowania. Dopiero wojna nas rozdzieliła; Cypa pozostała po jednej stronie płotu z drutem kolczastym, a ja po drugiej. Razem z matką wyskoczyłyśmy z łóżka prawie jednocześnie i popędziłyśmy do tylnych drzwi. Cypa stała na naszym progu, trzymając w ramionach małe, śpiące dziecko owinięte w postrzępiony koc. Kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że Cypa urodziła dziewczynkę, której dała na imię Rachela, ale nigdy wcześniej jej nie widziałam. Odkąd getto zostało poddane kwarantannie rok wcześniej, Cypa nie mogła go opuszczać, a nam nie pozwalano wejść. Pomimo okropnego gorąca całe ciało Cypy drżało. – Wejdź – powiedziałam i rozejrzałam się po ulicy, zanim zamknęłam drzwi. – Moja kochana, najmilsza Cypo, czekałam na ciebie dzień i noc, wiedziałam, że przyjdziesz – przywitała ją matka, po czym przytuliła ją i dziecko, które wciąż mocno spało. Cypa nie musiała niczego wyjaśniać, wiedziałyśmy, dlaczego przyszła. Przez ostatnie kilka dni po mieście krążyły przerażające pogłoski o tym, co działo się w żydowskim getcie. Matka była zrozpaczona tymi historiami i nie chciała w nie wierzyć. – Nie potrafię zrozumieć, jak mogą do tego dopuszczać – powiedziała mi dzień lub dwa przed pojawieniem się Cypy. Słabe echa wystrzałów i zdesperowanych głosów niosły się od strony getta na całe sąsiedztwo; niekończące się kroki żołnierzy i przejeżdżające pojazdy wojskowe były słyszane na ulicach miasta dzień i noc. – Nie jesteśmy tymi, którzy na to pozwolili. Co możemy zrobić przeciwko nim? – zapytałam ją, nie spodziewając się odpowiedzi. – Słaby z nas naród – zadrwiła jakby sama z siebie. – Zawsze pozwalamy, by inni rządzili naszym życiem. Nigdy nie bierzemy swojego losu we własne ręce. Wtedy moja matka nie winiła tylko narodu polskiego. Mimo że była zagorzałą katoliczką, nigdy nie przestała głośno zastanawiać się, jak Bóg mógł pozwolić, by sprawy zaszły tak daleko. Sposobem mojej matki na radzenie sobie z tą sytuacją była modlitwa, dzień i noc. Ja z kolei byłam tak zdezorientowana i zrozpaczona, że ledwo funkcjonowałam. Skręcające wnętrzności krzyki, które niosły się przez całe dwa dni od strony żydowskiego getta, bez przerwy rezonowały w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak przestałam je słyszeć. Nie mieliśmy żadnych rzetelnych wiadomości o tym, co działo się w getcie i nie było żadnej możliwości, żeby to sprawdzić. Docierały do nas jedynie pogłoski. Atmosfera strachu i grozy wypełniła całe miasto. Przeszłyśmy do kuchni, jedynego miejsca w domu, gdzie używałyśmy małej lampy naftowej. Matka machnięciem ręki pokazała mi, żebym tym razem jej nie zapalała. Słabe światło księżyca wpadało przez okno. Przez braki paliwa nie rozpalałyśmy światła, a zimą nie ogrzewałyśmy pozostałych pomieszczeń. Większość dnia spędzałyśmy w naszej małej kuchni. Cypa miała na sobie podartą sukienkę, przez którą dało się dostrzec, jak bardzo schudła. Ostrożnie usiadła na jednym z ciężkich krzeseł, zrobionych przez ojca z drewna wiśniowego wiele lat temu. Również własnoręcznie wykonał dębowy stół, wokół którego stały krzesła. Ostatnio jego nieobecność doskwierała nam bardziej niż kiedykolwiek – umarł z powodu choroby jeszcze przed wybuchem wojny. Odkąd brat przeprowadził się na wieś, matka i ja same musiałyśmy troszczyć się o pożywienie i inne potrzebne rzeczy, więc godzinami stałyśmy w kolejkach. A to, że w naszym domu mieszkały tylko kobiety, pogłębiało i tak dojmujące już poczucie niepewności. Cypa kołysała dziewczynkę w ramionach i przez chwilę zdawała się być gdzie indziej, odseparowana od rzeczywistości. Nie powiedziała nam nic o wydarzeniach z miejsca, z którego właśnie przybyła, ale nie było takiej potrzeby. Jej wielkie oczy powiedziały nam więcej, niż usta mogłyby kiedykolwiek. Moja matka delikatnie wyjęła małą Rachelę z rąk rodzicielki, a dziecko dalej spało spokojnie, pomimo toczących się wokół wydarzeń. Cypa podążała wzrokiem za Rachelą. Nie mogła oderwać oczu od śpiącego dziecka. Podałam jej szklankę wody, którą opróżniła dużymi łykami. Nalałam kolejną i usiadłam obok. Chwyciła mnie za rękę i obie milczałyśmy. Głaskałam włosy Cypy, które kiedyś były miękkie i jedwabiste, a teraz stały się szorstkie i poplątane. Eleganckie sukienki mojej przyjaciółki również zniknęły bez śladu. Chciałam zapytać o jej rodziców i o Jakuba, ale czułam, że nie zniosłabym odpowiedzi. – Muszę wracać – powiedziała krótko potem i wstała. Wiedziała, że nie może zostać z nami długo. – Zostań i prześpij się – zasugerowała moja matka. – Rano coś wymyślimy. – Jutro spróbujemy porozmawiać z Zosią, ona będzie wiedziała, co robić – dodałam łamiącym się głosem i miałam nadzieję, że Zofia rzeczywiście wymyśli jakieś rozwiązanie. Nie mogłam pogodzić się z myślą, że miałaby wrócić do getta. Gdyby to zrobiła, to wiedziałam, że nigdy nie mogłybyśmy jej pomóc. Cypa nie miała siły się opierać. Kiedy moja matka wstała, żeby położyć dziecko do łóżka, Cypa podążała za nimi wzrokiem, aż zniknęły w sypialni. Zaprowadziłam przyjaciółkę na strych i rozłożyłam czystą pościel. Opadła ciężko na materac. Przykryłam ją cienkim kocem, choć całe jej ciało oblewał pot. Zofia przyszła bardzo wcześnie następnego ranka. Nie wiem, skąd dowiedziała się, że Cypa przyszła do nas w środku nocy, ale wydawało się zupełnie naturalne, że nasza Zosia pojawi się akurat w chwili, kiedy będziemy jej potrzebować. Cypa nadal spała. Rachela nie wydała z siebie najmniejszego dźwięku od ich przybycia. Wydawało się, że porządny sen to coś, czego obie bardzo potrzebowały. – Cypa i Rachela przyszły tu wczoraj w nocy – wyszeptałam do Zofii w obawie, że moje słowa mogą dotrzeć do uszu obcych. Pokazałam jej Rachelę, którą moja matka delikatnie głaskała po pleckach. – Znajdę dla nich kryjówkę – powiedziała od razu Zofia. Zawsze była praktyczna i zaradna, wiedziałam, że teraz też mogę na nią liczyć. – W porządku – odparłam – ale Rachela zostaje tutaj. Podeszłam i położyłam się obok dziewczynki. – Rachelka – wyszeptałam do niej. – Co się teraz wydarzy? – Ciężko oddychała przez sen. Dotknęłam jej ciemnych włosków i starałam się nic nie słyszeć; Zofia siedziała w kuchni i opowiadała mojej matce, co wiedziała o wydarzeniach w żydowskim getcie. Nie mogłam tego słuchać, ale urywki wypowiedzi Zofii docierały do mnie i brzmiały niewyobrażalnie. Obezwładnił mnie bezgraniczny strach. Gdybym mogła, zaczęłabym śpiewać Racheli, żeby żadna z tych rzeczy nie dotarła do niej, ale miałam zaciśnięte gardło. Rachela obudziła się koło południa i od razu zaczęła wrzeszczeć z głodu. Moja matka dała jej mleka i przygotowała owsiankę. Dziewczynka pałaszowała posiłek przez łzy, ale kiedy zaspokoiła głód, stała się spokojna i przestała płakać. Przez większość dnia była senna, a jej ruchy spowolnione i niezdarne. Gdy się rozbudziła, chwyciła mnie za rękę i poprowadziła do kuchni. „Nakarm mnie” błagały jej duże oczy. Dałam jej owsiankę i trochę ziemniaków, a potem zasnęła w trakcie picia ciepłego mleka, które dla niej przygotowałam. Wspięłam się na strych, żeby zanieść Cypie jedzenie. Została w łóżku cały dzień i tylko raz poprosiła mnie o przyniesienie Racheli. Zostawiłam je same, a kiedy wróciłam, zobaczyłam obie śpiące na materacu, wtulone w siebie. Zofia wróciła wieczorem, po tym jak zgromadziła trochę ubrań i prowiantu dla Racheli. Mimo sporych trudności udało jej się znaleźć schronienie dla Cypy. Teraz wszystkie trzy siedziałyśmy razem na strychu. Zofia i ja nie potrafiłyśmy dobrać słów, żeby pocieszyć czy rozweselić przyjaciółkę. – Będzie w dobrych rękach – powiedziała Zosia. Cypa zaczęła gorzko płakać, a ja razem z nią. Czekałyśmy na zapadnięcie zmroku, wtedy zapakowałyśmy jedzenie i trochę ubrań dla Cypy. Kiedy dobiegła północ, Zofia oznajmiła: – Musimy iść. – Noc była ciemna i mroczna, mimo że była prawie pełnia. Nie świeciła żadna latarnia, w oknach pobliskich domów nie paliły się światła, a na opustoszałych ulicach nie było słychać żadnych odgłosów. Tylko ciche echa wystrzałów dochodziły od strony getta. Zofia nie powiedziała, dokąd idą, a ja nie pytałam. Stałyśmy w kuchni zbyt zrozpaczone, żeby cokolwiek mówić. Moja matka trzymała Rachelę, która dopiero co zasnęła w jej ramionach. Cypa nie próbowała utulić ani pocałować dziecka, bo wiedziała, że gdyby to zrobiła, nie mogłaby znaleźć w sobie siły, żeby ją zostawić. Przesuwała po niej wzrokiem, gdy spała uspokojona w ramionach mojej matki. Wtedy oczy Cypy wypełniły się łzami, odwróciła się i zdecydowanie ruszyła do drzwi. Podążyłam za moimi przyjaciółkami z dzieciństwa do tylnego wyjścia. Przed opuszczeniem domu Cypa wyjęła kopertę z kieszeni sukienki i mi ją podała. – To dla twojej matki – wyszeptała. Obserwowała moje ruchy, kiedy wsuwałam kopertę do kieszeni szlafroka. Przytuliłyśmy się szybko i zniknęła w mroku nocy tak samo, jak się pojawiła, jak cichy cień. Byłam świadoma, że to mógł być ostatni raz, kiedy ją widziałam. Fragment pochodzi z książki A. Keidar "Dziecko Holokaustu" POWIĄZANY POST: Dziecko Holokaustu POLECAMY:
DZIECKO HOLOKAUSTUJak pozostać człowiekiem w nieludzkim czasie wojny?"Cypa kołysała dziewczynkę w ramionach i przez chwilę zdawała się być gdzie indziej, odseparowana od rzeczywistości. Nie powiedziała nam nic o wydarzeniach z miejsca, z którego właśnie przybyła, ale nie było takiej potrzeby. Jej wielkie oczy powiedziały nam więcej, niż usta mogłyby kiedykolwiek..."* Wojna to okres, w którym panują inne niż w czasie pokoju prawa i wartości moralne. To czas, gdy w człowieku zabijane są resztki godności, szacunku... Czas prowadzący do dehumanizacji podstawowych wartości. Wojna sieje spustoszenie w psychice człowieka. Ona zwalnia z wielu rygorów moralnych, wyzwalając zachowania, które są nieludzkie, a właśnie podczas wojny uchodzą za normalne. Reakcja ludzi na tak ekstremalne przeżycia wewnętrzne, jakie "funduje" wojna jest różna. Wielu staje się obojętnych na krzywdę wyrządzaną drugiemu człowiekowi, na jego cierpienie, ból. Stają się wyzuci z wrażliwości, zimni emocjonalnie, cyniczni, bezwzględni. "Stałyśmy w kuchni zbyt zrozpaczone, żeby cokolwiek mówić. Moja matka trzymała Rachelę, która dopiero co zasnęła w jej ramionach. Cypa nie próbowała utulić ani pocałować dziecka, bo wiedziała, że gdyby to zrobiła, nie mogłaby znaleźć w sobie siły, żeby ją zostawić. Przesuwała po niej wzrokiem, gdy spała uspokojona w ramionach mojej matki. Wtedy oczy Cypy wypełniły się łzami, odwróciła się i zdecydowanie ruszyła do drzwi. Podążyłam za moimi przyjaciółkami z dzieciństwa do tylnego wyjścia."* W czasie wojny, pomimo ekstremalnych warunków, są też ludzie potrafiący zachować człowieczeństwo, narażając własne życie poprzez ofiarowanie siebie, swojej miłości, pomocy, życzliwość innym. Wiele osób w tym czasie zła i brutalności naraża siebie dla zachowanie godności, pokazując swoją postawą, że warunki są tylko warunkami, a oni pozostaną ludźmi pomimo odebrania im wszystkiego, co potrzebne do życia, pomimo głodu, tęsknoty, strachu... bo właśnie godność dla nich nie ma ceny. A to nie lada wyzwanie w warunkach, gdzie wszelkie normy moralne przestają istnieć. "Wiedziałam, że ja też urodziłam się w Polsce, ale poza Zofią, która powiedziała mi, że moi rodzice byli w niebie, i poza dyrektorką z Fublaines, która mówiła, że moi rodzice zostali zabici podczas wojny, nikt nigdy nie zdradził mi, co dokładnie stało się z moją matką i ojcem, dziadkiem i babcią, i z jakiego powodu. Czy wszyscy zostali zastrzeleni? Kim byli ci ludzie, którzy zabili tyle osób i dlaczego to robili? Na zdjęciu mama nie wyglądała na złą osobę, więc dlaczego musieli ją zabić?"* Wojna to czas pytań bez odpowiedzi. Pytań o okrucieństwo i bezsens... Czas siejący psychiczne spustoszenie, zabijający nadzieję, budzący lęk, poczucie krzywdy, osamotnienie, niepewność, tęsknotę.... "Kiedy Szymon opowiadał mi wszystko, co wiedział, czułam, że zaraz zacznę płakać, ale jakoś się powstrzymałam. Pomyślałam o dwóch dziewczynkach, z którymi dzieliłam pokój w Neve Ha’Yeled i o tym, jak bardzo ich historie mnie przerażały. Ale to, co powiedział mi wujek Szymon, było o wiele gorsze. Było mi żal mamy, która musiała się ukrywać, uciekać, być z dala od rodziny i w końcu oddać mnie, swoje zaledwie roczne dziecko. Pomyślałam o ojcu, dziadku i babci, którzy zginęli w tak strasznych okolicznościach. Czułam dziwną tęsknotę za ludźmi, których nie znałam, może dlatego, że wiedziałam, że kochali mnie jak nikt inny na świecie. W końcu Szymon opowiedział mi o Zofii i Irenie, które zaopiekowały się mną po tym, jak cała moja rodzina została zabita. Zaczęły wracać do mnie zamglone wspomnienia o nich."* "Dziecko Holokaustu" Amiry Keidar to prawdziwa historia dziewczynki cudem ocalałej z żydowskiego getta. To książka oparta na faktach, która sprawiła, że po jej przeczytaniu nie mogę przestać myśleć o jej bohaterach, o ich emocjach, decyzjach, o tym, jakimi byli niezwykłymi ludźmi w obliczu wojny. Książka napisana jest w przystępny sposób, czyta się ją jednym tchem. Jest poruszająca, wzruszająca i pobudzająca do refleksji nie tylko na temat wojny, ale także na temat nas samych. Pozwala zatrzymać się i zastanowić nad swoim życiem, ale i nad tym, jakimi jesteśmy ludźmi w czasie, który nie wymaga aż tak wielkich ofiar. *Fragmenty i cytat pochodzą z książki A. Keidar "Dziecko Holokaustu", Wyd. Filia, 2022 POLECAMY: POWIĄZANY POST: Sięgaj po swoje POLECAMY:
SIĘGAJ PO SWOJEBudowanie pewności siebieNatasza, wchodząc do sądu wraz z chorą ciocią, której dotrzymywała towarzystwa, czuła się jakby przekraczała próg innego świata i skojarzenie to absolutnie nie miało negatywnych konotacji. Czuła się w tym dużym starym gmachu tak wyjątkowo, że ciężko jej było zebrać myśli. Przypomniała sobie w jednej chwili emocje, które towarzyszyły jej przed laty podczas wycieczki klasowej, która zorganizowana była przez rodziców jednego kolegi ze szkoły średniej. Ojciec chłopca pracował w sądzie okręgowym i dzięki jego uprzejmości mogli zwiedzić to szczególne miejsce. Natasza przez wiele dni czuła unoszący się tam zapach oraz doskonale pamiętała panującą tam atmosferę. Niemal codziennie odświeżała w pamięci obrazy adwokatów maszerujących dostojnie korytarzami wypełnionymi osobami, którym ciężko było ukryć emocje. Wówczas, jako niespełna piętnastoletnia dziewczynka, w jednej chwili zapragnęła tu powrócić, ale w zupełnie innej roli - jako sędzia. Takie miała marzenie, ale niestety bardzo szybko rozprysło się ono jak przysłowiowa pękająca bańka mydlana. Nie miało szans zamienić się w cel... Dzisiaj robi jej się gorąco, przypominając sobie moralizatorski ton rodziców, gdy podzieliła się z nimi - z wypiekami na twarzy i ekscytacją w głosie - swoim pomysłem na życie. "W naszej rodzinie nikt nigdy nie był prawnikiem", "Trzeba mieć plecy, żeby się przebić w tym zawodzie", "Na studia prawnicze idą najlepsi", "Nie nadajesz się, nie podołasz....". Nie mogła tego słuchać. Ale wówczas była zbyt słaba, by postawić na swoim, zawalczyć, gonić własne marzenia i zrealizować swój cel. Wiele nocy przepłakała z bezradności w poduszkę. W końcu pogodziła się i poszła łatwiejszą drogą, mniej ambitną, nudną... Czy żałowała? Starała się nie zadręczać, nie analizować. Żyła, skupiając się na tym, co tu i teraz. Ale dzisiejsze wyjście do sądu spowodowało, że wspomnienia i niezrealizowane marzenia powróciły z siłą wodospadu... Zastanowiła się, gdzie by była, gdyby wówczas miała pewność siebie, która pozwoliłaby jej zawalczyć o siebie i swoją przyszłość. Pewność siebie, która warunkuje tak wiele...To ona, a w zasadzie jej brak sprawia, że nie podejmujemy wysiłku albo rezygnujemy z wielu planów, poddajemy się. A przecież zdrowe poczucie własnej wartości absolutnie nie polega na tym, by być osobą idealną, doskonałą. Jedynie chodzi o to, by akceptować siebie takimi, jakimi jesteśmy, zarówno z naszymi mocnymi, jak i słabymi stronami. Niestety nie zawsze zdajemy sobie sprawę, po pierwsze z tego, od czego jest ono zależne, a po drugie, jak bardzo warunkuje nasze życie. Na to, jaki jest nasz stosunek do samego siebie, jaka jest nasza wiara w swoje możliwości wpływają bowiem nasze przeżycia z dzieciństwa i to w jaki sposób bliskie nam, znaczące dla nas osoby wywierały wpływ na kształtowanie się naszego obrazu siebie, naszego sposobu myślenia i zachowania. Każdy z nas doskonale wie, że nasze życie składa się z sukcesów, ale i z porażek i niezwykle ważny jest sposób ich interpretowania przez osoby dla nas znaczące - przez naszych rodziców, nauczycieli, przyjaciół. Ta interpretacja zaczyna potem wpływać na nasz sposób podchodzenia do wyzwań życiowych i powoduje, że albo zwątpimy w siebie i poddamy się po upadku, albo wierząc w swoje możliwości, powstaniemy bogaci o kolejne doświadczenie. Niezwykle ważne, byśmy budowali naszą pewność siebie na solidnych fundamentach zdrowego poczucia wartości, tak, by nikt nigdy nie mógł ich zburzyć. Byśmy wierzyli w siebie nawet wówczas, gdy wszyscy inni już przestaną. Abyśmy nie szukali usprawiedliwień i nie tłumaczyli niepodejmowania działań przeszkodami tkwiącymi na zewnątrz. Byśmy mieli świadomość, w jaki sposób inni ludzie mogli w przeszłości wpłynąć na to, kim dzisiaj jesteśmy i że to, co działo się w naszej przeszłości "odbija się donośnym echem dziś i będzie miało istotny wpływ na kolejne, długie lata życia."* Jeżeli te przekonania wyniesione z czasów dzieciństwa będą działać na naszą korzyść, warto je wzmacniać. Natomiast te niewspierające, które są dla nas tylko balastem, niekiedy mocno wgniatającym w ziemię "mieć sposobność poddać głębokiej refleksji - i zastanowić się, jak zmienić je na pozytywne."* "Przeszłość jest tym, co wydarzyło się kiedyś i zdecydowało, jacy jesteśmy dziś. To ona zapisała w osobistej pamięci każdego z nas doświadczenia, na fundamencie których nasze myśli i reakcje budują to, co ważne, cenne, piękne, ale również trudne i bolesne. Co najczęściej z czasów dzieciństwa wrzucamy do wielkiego kufra wspomnień? Być może ulubionego pluszaka przytulanego każdego wieczora podczas zasypiania, uśmiech mamy, smak ulubionego ciasta, zapach choinki i emocje towarzyszące rozpakowywaniu długo wyczekiwanych prezentów, słowa ulubionej piosenki, zabawy z kumplami na podwórku, wakacje u babci na wsi, pierwszą miłość, pochwałę za ładnie posprzątany pokój, akceptację naszych szalonych pomysłów, a nade wszystko opiekę i wsparcie, kiedy tego bardzo potrzebowaliśmy… Taka kolekcja pamiątek jest bez wątpienia źródłem naszej wewnętrznej siły i motywacji, aby nie bać się smakować życia, kiedy stajemy się dorośli. Charakterystyczną cechą kufra wspomnień jest jego nieograniczona pojemność. Gromadzimy w nim również to, co gasi nasz uśmiech, wzrusza nas do głębi, a nawet bardzo często doprowadza do łez. Być może znalazły się tu prześmiewcze zachowania kolegów, kara za niski stopień z matematyki, pretensje o źle wykonane polecenie, krzyk pijanego ojca i szloch przerażonej matki, drżenie rąk i ściszony głos podczas występu na szkolnej akademii, smutek samotnego wieczoru, narzekanie rodziców na ciągły brak pieniędzy albo fotografia bliskiej osoby, już nieobecnej, a tak bardzo kochanej."* Jako psycholog doskonale wiem, jak ważne jest poczucie wartości, zrozumienie przekonań wyniesionych z dzieciństwa, umiejętność stawiania granic, inteligencja emocjonalna. Wiele książek podejmuje tę tematykę. W ostatnich dniach do moich rąk trafiła jedna z nich. Uważam, że nie można przejść obok niej obojętnie, ponieważ poza niezwykle ciekawym sposobem przekazania ważnych treści jest bogata w ćwiczenia, które mogą być dla każdego z nas pomocne w podążaniu drogą budowania poczucia wartości. Na kartkach tej książki jej autorka - Barbara Lech, jak sama zresztą napisała, dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniem, prezentując "proste sposoby na to, co zrobić, żeby poczuć moc tej pewności siebie i zacząć ją traktować jako coś oczywistego (...) I jak wykorzystywać ją w odpowiednich momentach, by żyć w pełnej harmonii i zgodzie ze sobą."* Cytaty i fragmenty pochodzą z książki "Sięgaj po swoje. 102 sposoby na budowanie pewności siebie" Barbary Lech, Wydawnictwo Onepress Sensus, 2022 POLECAMY:
CO NIEWIDOCZNE DLA OCZU…Skutki choroby afektywnej dwubiegunowejWe wczorajszym poście "Ze skrajności w skrajność" poruszony został istotny temat związany z chorobą afektywną dwubiegunową. Dzisiaj powracamy do niego i zamieszczmy fragment nowej książki Moniki Kotlarek. Wiele skutków choroby afektywnej dwubiegunowej widać na pierwszy rzut oka. Wahania nastroju są łatwe do zauważenia. Ale są także inne, trudniejsze fragmenty choroby i życia z nią. Te niewidoczne. Niezauważalne nawet dla najbliższych. Oto, jak może się zachowywać/co może sobie myśleć osoba z ChAD-em. Przez większość czasu nienawidzi siebie. Siebie, który jest w stanie neutralnym, chory kocha najbardziej. Ale gdy dopada go depresja, hipomania czy mania (czyli bardzo często), zamienia się w człowieka, którego nienawidzi. Co to znaczy? Nie szanuje się. Nie spełnia swoich oczekiwań. Nie zaspokaja potrzeb. I nie ma dla siebie współczucia. Nikt tego nie widzi, bo najczęściej osoba chora nie rozmawia o tym, a poza tym udawanie miłości do siebie jest łatwiejsze niż morze pytań i trudnych odpowiedzi. Nie chce nikogo odpychać. Czasem taki człowiek jest nieprzyjemny, opryskliwy i wredny dla najbliższych. Nie chce tego, ale bardzo trudno jest mu kontrolować negatywne emocje. Nie chce odpychać od siebie ludzi, ale zachowania robią to za niego, a przyciągnięcie kogoś z powrotem niekiedy graniczy z cudem. Czasem wszystko wydaje mu się beznadziejne, odstręczające i bez sensu. Stan depresyjny to nie tylko sama depresja. To często lęk, niepewność, poczucie przytłoczenia przez życie i codzienne zadania. Każda mała czynność, jak posprzątanie kociej kuwety czy ubranie się i prysznic, wydają się nie do przeskoczenia, dlatego często osoby w takim stanie unikają ich. Trudno jest mu kochać. Człowiek cierpiący na ChAD czuje mnóstwo emocji naraz. Gniew, złość, obrzydzenie, błogość, rozkosz i radość — wszystko mieszające się w wielkim emocjonalnym kotle. A zatem pozostaje tak naprawdę bardzo niewiele miejsca na miłość. Chory jest tak silnie skoncentrowany na negatywnych przeżyciach i emocjach, że niejednokrotnie kochanie kogoś jest po prostu niezwykle trudne. Siebie także. Dużo łatwiej jest dać się opanować wszelkim negatywom, niż pracować nad miłością do siebie i innych. Niestety, jest to bardzo wyniszczające. Martwią go skutki uboczne leków. Jeśli chory chce być stabilny, powinien przyjmować leki codziennie. Jednak skutki uboczne, których może być mnóstwo, jak nadmierna potliwość, problemy ze snem, drżenie wszystkich mięśni itp., są bardzo trudne do udźwignięcia i wciąż martwią, nawet jeśli przyjmuje się leki przez długi czas (czasem też potrzebne są modyfikacje). Potrzeba pomocy rani jego dumę. Terapia, leki, monitorowanie nastroju — to wszystko pomaga zachować stabilność. Jednocześnie może pojawić się uczucie, że chory sobie nie radzi. A to, czego bardzo chce, to radzić sobie z chorobą samemu. Ale tak się nie da. I mimo że chory wie, że proszenie o pomoc jest jak najbardziej w porządku, to jednak jego duma na tym czasem cierpi. Zmiany nastroju są wręcz bolesne. Huśtawki nastroju są oczywiste, bo w chorym zmienia się niemal wszystko. Poza nastrojem jest to sposób mówienia, wygląd, apetyt i priorytety życiowe. Tym, czego nie widać, jest to, jak te zmiany mogą ranić. Spadanie ze stanu hipomanii lub manii w depresję daje się odczuwać jak lot z drapacza chmur głową w dół. Na beton. Chory może czuć się fizycznie kiepsko, a nawet rozchorować się w trakcie wahań. Ale mówienie o tym może dodatkowo martwić bliskich, dlatego najczęściej zachowuje to dla siebie. Hipomania nie jest dla niego fajna. Wielu bliskich ludzi zauważa, że w stanie hipomanii chory ma więcej energii, jest lepiej zmotywowany do wszelkich działań i chętniej się bawi. To wszystko prawda, ale nie wiedzą, że osoba cierpiąca na chorobę afektywną dwubiegunową czuje się bezwolna i nie może kontrolować tego, co mówi i robi. Hipomania wcale nie jest fajna. Bo nie ma się wyboru. Martwi się tym, jak traktuje innych. Ciągłe poirytowanie sprawia, że chory bardzo się przejmuje tym, jak traktuje innych. Nie chce być wciąż rozdrażniony, ale ChAD robi z niego takiego człowieka. Nie chce traktować innych źle, ale nie może do końca kontrolować słów i zachowań. Martwi się, bo nigdy nie chce nikogo zranić, nawet nieintencjonalnie, a jednak to robi. Martwi się tym, jak traktuje siebie. Podczas depresji chory zaniedbuje siebie i nie zaspokaja podstawowych potrzeb, jak jedzenie, odpowiednia ilość snu czy higiena. W czasie manii staje się lekkoduchem, nie szanuje swojego ciała, zdrowia i siebie. Postępuje bezmyślnie i czasem niebezpiecznie. Martwi się tym, jak się zachowuje i jak traktuje siebie podczas wahań nastroju. Przez większość czasu choroba sprawia, że chory czuje, jakby w ogóle o siebie nie dbał, a chce siebie kochać i traktować w sposób, na jaki zasługuje. Ale często po prostu ma to gdzieś. Życie z chorobą afektywną dwubiegunową nie jest łatwe. Objawy, leki, skutki uboczne, ból fizyczny — to wszystko niszczy codzienną rutynę i sprawia, że życie jest nieprzyjemne. Wiele aspektów życia z chorobą jest nie tylko nieprzyjemnych, ale także widocznych dla innych. Nawet jeśli chory bardzo cierpi, choroba jest widoczna tylko częściowo i tylko częściowo bywa rozumiana. Albo w ogóle jest nierozumiana. Fragment pochodzi z książki "CHOROBA AFEKTYWNA DWUBIEGUNOWA, czyli ze skrajności w skrajność." M. Kotlarek, Wydawnictwo Sensus, 2022 POLECAMY:
ZE SKRAJNOŚCI W SKRAJNOŚĆChoroba afektywna dwubiegunowaOd zawsze była duszą towarzystwa. Charyzmatyczna, dowcipna, elokwentna. Uwielbiana przez znajomych. Potrafiła zaistnieć, oczarować, rozbawić. Gdy wraz z mężem Janka pojawiła się na imprezie integracyjnej zorganizowanej przez firmę Piotra, oczarowała wszystkich. Zastanawiano się nad tym, jak taka dziewczyna - pełna życia, energii i pomysłów - dogaduje się z cichym i posępnym mężem. Szeptano po kątach, że z taką kobietą życie nie może być nudne… I faktycznie takie dla Piotra nie było… Ale nikt nie znał prawdy skrywanej przez niego przed całym niemal światem… Wiktor uchodził za człowieka skrytego, małomównego, nieśmiałego. Zwykle chował się za plecami żony albo kolegów z pracy. Ten, co najchętniej chodziłby w czapce niewidce - śmiali się znajomi. Nagły jego pomysł na zorganizowanie wielkiego projektu spowodował, że wszyscy przecierali oczy ze zdziwienia. Zaczęto dostrzegać w nim człowieka rzutkiego, szybko myślącego, niebojącego się wyzwania, które można uznać za należące do grupy wysokiego ryzyka. Pociągnąłby za sobą wiele osób, namawiając ich do inwestycji, gdyż sam zaryzykował, dając przykład i stawiając wszystko na jedną kartę. Gdyby nie ingerencja siostry Wiktora, która odkryła karty, mogłoby to się dla wielu skończyć tragicznie… Choroba afektywna dwubiegunowa (ChAD) to zaburzenie, które polega na cyklicznych zmianach nastroju następujących po sobie z różną częstotliwością i nasileniem. Charakterystyczne dla niej jest występowanie epizodów depresji i manii (minimum dwóch), czyli zaburzeń nastroju uwidaczniających się w postaci wzmożonej aktywności lub jej obniżenia z rozmaicie długą przerwą, tzw. remisją. Zmiany nastroju są wyraźne i mogą zostać opisane na przykładzie kontinuum depresja-mania. „Dwubiegunowość” znacząco wpływa na codzienne funkcjonowanie chorego. Epizody depresyjne charakteryzuje zmęczenie i utrata energii życiowej powodującej nawet niemożność podejmowania podstawowych codziennych czynności takich jak wstanie z łóżka i codzienna toaleta, ale także spowolnienie tempa myślenia, zaburzenia pamięci, uwagi i koncentracji, smutek, poczucie beznadziejności i pustki. Z kolei podczas epizodu nierealistycznie optymistycznego nastroju (manii) charakterystyczne jest nadmierne poczucie radości - euforia, pragnienie aktywności (fizycznej, społecznej, towarzyskiej), nadpobudliwość, nagły wzrost samooceny połączony czasami z myśleniem wielkościowym i nieadekwatną oceną sytuacji (błędne i nadmierne decyzje finansowe, ryzykowne zachowania, nadużywanie substancji psychoaktywnych), szybkie przechodzenie od stanu szczęścia do drażliwości, a czasem nawet agresji, narzucanie innym swojego zdania, gonitwa myśli, słowotok. „Dwubiegunówka” jest chorobą, której nie da się całkowicie pozbyć. Oczywiście odpowiednia farmakoterapia w połączeniu z psychoterapią dają efekty, które pozwalają powrócić do prawidłowego funkcjonowania. Parę dni temu zadzwonił do mnie kolega z zapytaniem, jak pomóc osobie chorej na ChAD, która nie dopuszcza do siebie informacji o tym, że dzieje się z nią coś niepokojącego. Powiedziałam, że nie tylko on stoi przed takim właśnie dylematem. Co mogę zrobić? Co można zrobić? Myślę, że po pierwsze poznać chorobę i zrozumieć ją chociaż powierzchownie, aby mieć pojęcie, z czym mamy do czynienia. Można to zrobić, sięgając po książkę, która przybliży nam „dwubiegunówkę”. To, czego nie znamy budzi zwykle nasz lęk i powoduje pewnego rodzaju niemoc. I tu niezawodna staje się nie po raz pierwszy osoba specjalisty, z pomocy której nie raz już mogliśmy skorzystać - Pani Monika Kotlarek - autorka takich książek jak „Depresja, gdy każdy oddech boli” oraz „Borderline, czyli jedną nogą nad przepaścią”. Pamiętacie? Pisałam o nich na naszym bogu. Za parę dni odbędzie się premiera kolejnej książki, którą już dziś możecie kupić: „Choroba afektywna dwubiegunowa, czyli ze skrajności w skrajność”. Pani Monika napisała ten poradnik, moim zdaniem, myśląc o tym, by był pierwszą pomocą dla chorych i ich bliskich, często bezradnych w obliczu wyzwań, jakie stawia przed nimi ChAD. W książce przeczytać możemy o tym, jakie są przyczyny „dwubiegunówki”, jak wygląda proces diagnozy, jakie są mity związane z nią, ale i znaki ostrzegawcze, jak przebiega ona u dzieci i młodzieży, mężczyzn, kobiet, szczególnie kobiet w ciąży. Myślę, że niezwykle wartościowa jest w niej część będąca odpowiedzią na pytanie: „jak pomóc komuś, kto cierpi na tę chorobę”. Moją uwagę zwrócił też rozdział „Co niewidoczne dla oczu”, w którym Pani Monika uwrażliwia czytelnika na skutki choroby afektywnej dwubiegunowej, których nie widzi się na pierwszy rzut oka. Myślę, że dla wielu osób będzie to niezwykle przydatne i dlatego obiecuję, że wrócimy do tego jutro na naszym blogu. „Otwierasz zaspane oczy. Z prawego kącika wydłubujesz resztki snu. Patrzysz przez okno i widzisz deszcz. Chmury. Ciemno. Jakoś tak leniwie. Wyskakujesz z łóżka. Szybki prysznic. Bieg po kawę. W międzyczasie wstawione pranie i opróżniona zmywarka. Bo przecież nie można tracić czasu na bezsensowne czekanie. Pół kubka wypijasz w drodze do pokoju, jednocześnie czytając zaległą powieść, nad którą wczoraj zasnąłeś. Siadasz do komputera. Zaczynasz pracę. Mija godzina. Potem kolejna. Nogi Ci same chodzą. Nie możesz usiedzieć w miejscu, więc łazisz po domu, pokoju, idziesz do sklepu po jedną jedyną bułkę, bez której przecież możesz się obyć, bo w domu jest cały chleb, ale nie. Ty musisz się ruszać. Musisz chodzić. Biegać. Tańczyć. Robisz pięć rzeczy jednocześnie. Wstawiasz drugie pranie, chociaż pierwsze dopiero rozwiesiłeś, ale nie możesz przestać robić czegokolwiek. Energia Cię rozpiera! Jest tak wspaniale! Świat jest cudowny. To nic, że pada. To nic, że zza ściany deszczu nie widzisz czubka własnego buta. Jest fantastycznie, a Ty chcesz czerpać z życia pełnymi garściami. Kończysz pracę. Jedziesz na spacer do lasu czy nad morze lub w góry. Wszystko jedno. Byle CHODZIĆ. Byle nie siedzieć w miejscu. Byle ciało się ruszało chociaż odrobinę. Dotykasz swojej szyi i czujesz napięcie. Zęby zgrzytają, ścierasz szkliwo, ale to nic. Najważniejsze, że się ruszasz, że coś się dzieje. Przecież MUSI się coś dziać, bo oszalejesz, jak będziesz siedzieć w miejscu. Nie śpisz od szóstej rano, ale nie czujesz zmęczenia. Jest fantastycznie. Zbliża się godzina Twojego zwyczajowego snu, ale Ty myślisz jeszcze o tym, żeby przebiec półmaraton, zrobić zakupy, przespacerować się z psem, pojeździć na rowerze i koniecznie ugotować obiady na najbliższy tydzień dla całej rodziny. Najlepiej składające się z siedmiu dań. Fajnie, nie? Energii nie brakuje. Ba! Ona nie chce się skończyć. Boże, jak cudownie! Tyle planów uda Ci się zrealizować. Spełnianie marzeń? Pestka. Dążenie do celu? Jasne. Pokonywanie przeciwności losu i omijanie kłód pod nogami? No pewnie, że tak. Przecież nie może się nie udać. Jest genialnie. Ty czujesz się genialnie. Świat jest genialny. Życie jest genialne. Idziesz powoli spać, chociaż Twój umysł wcale tego nie chce. Rozmyślasz już o tym, co rewelacyjnego będziesz robić następnego dnia. I każdego kolejnego. Zaczyna świtać. Euforia. Wcale nie zmęczony w końcu zasypiasz… Otwierasz zaspane oczy. Z lewego kącika wydłubujesz resztki snu. Spoglądasz przez okno. Piękne słońce. Przecierasz twarz. Znowu się obudziłeś. I już czujesz, że to będzie kolejny dzień z koszmaru. Ale halo, halo! Gdzie Twoja energia z wczoraj? Gdzie wszystkie plany i marzenia? Gdzie chęć do zdobywania ośmiotysięczników i zaśpiewania duetu z Podsiadło? Nie ma. Umarła razem z Tobą tej nocy. Ach nie, Ty przecież nadal żyjesz, ale już tego żałujesz. Oddech boli. Mruganie boli. Pójście do łazienki to wyczyn. Nie jesz, nie pijesz, nie kąpiesz się. Chowasz twarz w dłoniach i wyjesz. To już nie jest płacz. To nie jest szlochanie. To wycie z rozpaczy. Wszystko marność. Ty też marność. Chcesz umrzeć. Myślisz o tym intensywnie. A nie, nie! Chwila. Ty nie chcesz umrzeć, Ty chcesz przestać być, przestać istnieć. Pęknąć jak bańka mydlana, bo nie masz siły nawet kaszlnąć, a co dopiero popełnić samobójstwo. Marzenia są czarne. Świat jest czarny. Wszystko jest czarne, tak jak wszystko to marność. Znowu boli Cię dusza. Nie masz siły na nic. I kolejny dół. Kolejny epizod depresyjny. Kolejna porażka. Mózg wygrywa z ciałem i z duchem. Kontroluje wszystko, nawet to, że nie masz siły napić się ulubionego soku. Płaczesz, krzyczysz, frustrujesz się. To na nic, bo ona znów przyszła Cię odwiedzić. Pani D. „Pamiętaj o tabletkach!” — słyszysz nad głową. I żresz te leki. Garściami. Czasem wydaje Ci się, że możesz je sobie rano zmiksować z jogurtem i mieć antydepresyjne musli. Tylko… ileż można? I dopiero po dłuższym czasie dociera do Ciebie to, co w głowie huczy Ci od wielu, wielu tygodni. „Nie. To nie może być prawda. Nie. Nie znowu. Nie chcę już niczego”. Ale wiesz co? Masz ChAD. Chorobę afektywną dwubiegunową. Depresja dla Twojego umysłu to było widocznie za mało. Dziwią Cię te dwa skrajnie różne opisy dnia? Dzieli je zaledwie sześć godzin snu. Przerażające trochę, co? Witaj w świecie dwubiegunówki. Zapnij pasy. Będzie ostro.”* *Fragmenty pochodzi z książki "CHOROBA AFEKTYWNA DWUBIEGUNOWA, czyli ze skrajności w skrajność." M. Kotlarek, Wydawnictwo Sensus, 2022 POLECAMY:
|
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
|