TRENING WDZIĘCZNOŚCIWdzięczność„…w jednym z zadań, jakie miałam do wykonania było powiedzenie słowa „dziękuję” osobie, której coś w swoim życiu zawdzięczam. Jest Pani niewątpliwie taką osobą. Wielkie "Dziękuję" za wysłuchanie mnie, pomoc przy uporządkowaniu mojego życiowego chaosu, moich myśli i emocji, które pomogła mi Pani zrozumieć. Zaczęłam żyć tu i teraz, świadoma swoich celów, bez lęku w podejmowaniu wyzwań, z szacunkiem do samej siebie i wielkim bagażem pozytywnej energii. Zawdzięczam Pani tę drogę, której przez resztę mojego życia nie zamierzam opuścić.” To fragment maila, który otrzymałyśmy od jednej z osób, która korzystała z naszych porad online. Takie słowa powodują, że chcemy robić to, co robimy. Sprawiają, że jako osoby wykonujące swój zawód jesteśmy szczęśliwe, bo wdzięczność ludzi niesie nas na skrzydłach. Wdzięczność… O wdzięczności napisała Pani Beata w swoim mailu. O wdzięczności, o której rozmawiałam z Nią podczas jednego ze spotkań. Od dawna wiadomo, że człowiek, który koncentruje się na wdzięczności, staje się osobą pozytywniej nastawioną do siebie i innych. Świat zaczyna postrzegać w optymistycznych barwach i staje się szczęśliwszy. Wdzięczność pojawia się w następstwie osobiście korzystnego zdarzenia, do którego doszło w związku z działaniem jakiegoś zewnętrznego czynnika. Jesteśmy wdzięczni wówczas, gdy widzimy nie tylko swój udział w danym sukcesie, ale dostrzegamy też znaczenie wpływu innych osób czy zdarzeń. Według badań Sonji Lyubomirsky pokazujących wpływ wdzięczności na poziom szczęścia, kiedy koncentrujemy się na wyrażaniu wdzięczności, między innymi:
Warto więc codziennie wieczorem przypomnieć sobie trzy rzeczy, jakie przydarzyły się nam w ciągu dnia, za jakie jesteśmy wdzięczni :) Potrenujcie ten "dziennik wdzięczności" przynajmniej dwa tygodnie i zobaczcie, czy nie żyje się Wam lepiej? :) *Imię autorki maila zostało zmienione, a Ona wyraziła zgodę na umieszczenie jego treści na blogu. Jeżeli nie potrafisz stawiać własnych granic, nie umiesz być osobą asertywną, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
0 Comments
"NIE MARTW SIĘ NA ZAPAS"Nawyk zamartwiania sięZaśmiecamy swój umysł „martwieniem się na zapas”. To zły nawyk, który nie przynosi żadnych korzyści. Martwimy się, jak sobie poradzimy, gdy zdarzy się coś. A jak stracę pracę? A jak umrze mój mąż? A jak stanie się coś mojemu dziecku? A jak… ? Snujemy groźne scenariusze i zaczynamy się bać. Z reguły zamartwiamy się przyszłością, jeśli przeszłością to także raczej w kontekście jej wpływu na nasze przyszłe życie. A przecież przeszłości nie możemy zmienić, można co najwyżej o niej zapomnieć (lub przepracować np. z psychologiem, jeśli była trudna), ale nie można jej zmienić. Z kolei przyszłość jeszcze nie zaistniała, nie jest realna, ale możemy ją kształtować naszymi działaniami. I właśnie to ostatnie przekonanie uzasadnia nasze zamartwianie się przyszłością. Zapominamy jednak, że zamartwianie nie jest działaniem, więc także tej przyszłości nie zmieni. Jedynie nasze działanie tu i teraz może mieć wpływ na przyszłość, ale samo zamartwianie nie ma większego sensu. Kradnie nam czas, wpędza w niepotrzebny stres, wzbudza lęk, prowadzi do złych zachowań. Martwimy się, że nikt nas nie pokocha, więc wiążemy się z pierwszym napotkanym człowiekiem, który okazuje się niestety nieodpowiednim partnerem. Martwimy się o swoją sytuację finansową, więc pracujemy za 2 etaty do późna zaniedbując swoją rodzinę. Zmartwienia kładą na nasze barki ciężar nie do udźwignięcia. A są nierzeczywistymi wyobrażeniami. Dlaczego dręczymy samych siebie? Gdybyśmy tylko potrafili skupić się na teraźniejszości, żyć bardziej tu i teraz. Zapytacie jak to zrobić, gdy mamy tyle problemów związanych z przeszłością i tych, które wiążą się z przyszłością? Jednym ze sposobów skupienia się na chwili obecnej, prawdziwym antidotum na nawyk zamartwiania się jest – wdzięczność. Nie możemy jednocześnie zamartwiać się i być wdzięcznym. Albo, albo. Gdy zaczniemy dziękować za wszystkie dobre rzeczy, jakie przytrafiają się nam, troski wydadzą się nam niepotrzebną stratą czasu. Będzie nam łatwiej skupić się na teraźniejszości. Rozbudowując wdzięczność, życie stanie się prostsze, radośniejsze, mniej skomplikowane. Psychologowie pozytywni proponują prowadzenie „dziennika wdzięczności”. Pisałyśmy już o tym. Codziennie wieczorem przypomnij sobie 3 dobre rzeczy, które przydarzyły Co się w ciągu dnia. Zapisz je w specjalnie kupionym do tego celu zeszycie. Rób to regularnie i zobacz, jak zmienia się Twoje nastawienie do życia już po 2-3 tygodniach. Czy życie nie jest piękne dziś? Zamartwiając się o przyszłość, nie możesz być szczęśliwy, nie cieszysz się tym, co masz tu i teraz. Inspiracja: Susan K. Rowland. Make Room for God: Clearing Out the Clutter, 2007 Jeżeli ",martwisz się na zapas" albo nie potrafisz poradzić sobie z przeszłością, chcesz zacząć inaczej reagować, podchodzić nawet do trudnych spraw z odrobiną humoru - pomożemy Ci. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie
JAK STWORZYĆ TRWAŁY ZWIĄZEKWywiad z właścicielką Biura Matrymionilanego LoveZnajdźMiłośćDla tych wszystkich, którzy pragną stworzyć trwalszy związek, przygotowałyśmy siedem sposobów na jego umocnienie, natomiast dla osób poszukujących swojej drugiej połówki znalazłyśmy sposób na jej odnalezienie. Jak zatem zadbać o stworzenie trwałego związku? A jak znaleźć miłość życia w dzisiejszych czasach niesprzyjających zawieraniu bliskich znajomości w kontakcie bezpośrednim? Na to pytanie pomoże nam znaleźć odpowiedź Pani Małgorzata Bambrowicz, właścicielka Biura Matrymonialnego LoveZnajdźMiłość z którą miałyśmy przyjemność przeprowadzić wywiad. Psychologia przy Kawie: Pani Małgosiu, na podstawie swojej obserwacji, czy może nam Pani zdradzić, dlaczego niektórzy znajdują wielką miłość, a inni nie? Od czego to zależy? Małgorzata Bambrowicz: Czasami już podczas rozmowy telefonicznej wiadomo, że za chwilę usłyszymy kościelne dzwony 😊 PpK: Po czym taką osobę możemy rozpoznać? MB: Pierwszą oznaką jest szeroko rozumiana tolerancja we wszelkich poglądach. Jedyna rzecz, której takie osoby nie tolerują to… brak tolerancji :) Osoby takie zwykle stawiają szerokie widełki w podstawowych kategoriach takich jak wiek, wzrost i waga. Dla nich najważniejszy jest człowiek, który będzie ich kochał, będzie dobry i hojny. Osoby takie już podczas spotkania ze mną emanują dobrą energią. Są przepełnione wiarą w znalezienie miłości życia i mają pozytywne nastawienie do każdego spotkania i osoby. Moim zdaniem takie podejście jest prawdziwym kluczem do sukcesu. A kiedy dosięga taką osobę strzała Amora, to wówczas już nie ma żadnych wątpliwości, że życie jest piękne. PpK: Jakiej połówki najczęściej szukają Pani klienci? Jakie cechy u kobiet i jakie u mężczyzn są najczęściej wymieniane? MB: Panie szukają przede wszystkim mężczyzny zaradnego, inteligentnego, z pasjami, ciekawego świata, z którym będą miały o czym rozmawiać. Mężczyźni natomiast chcieliby poznać kobietę ciepłą, inteligentną, zadbaną, która ma w sobie to nieokreślone ,,coś" i która pokocha swojego mężczyznę i będzie spędzać z nim czas. Wspólne spędzanie czasu - to jest to, o czym panowie mówią najczęściej , tego pragną. Ppk: Czy to prawda, że klienci mówią, że ma Pani ,,nosa" w tym, co Pani robi? MB: Nieskromnie przyznam, że tak 😊 Zanim zajęłam się prowadzeniem Biura Matrymonialnego zawodowo, robiłam to hobbystycznie. Umiem „czytać” ludzi. Ppk: Czy jest to ciężki kawałek chleba? MB: Kocham moją pracę. Z naszej strony robimy wszystko, aby nasz klient znalazł swoja miłość, ale potrzebujemy współpracy. PpK: Na czym ta współpraca powinna polegać? Jakie są Pani rady dla wszystkich tych, którzy pragną znaleźć szczęście? MB: Jeśli przychodzisz do Biura Matrymonialnego, nastaw się, że Twoje życie może się zmienić i bądź tego świadoma/y. Otwórz się na tę zmianę i oczekuj jej z radością. PpK: Do Pani Biura Matrymonialnego zgłaszają się osoby, które nie mają czasu na to, by poznać kogoś w codziennym życiu. W czym Biuro LoveZnajdźMiłość jest lepsze w porównaniu do znanych aplikacji randkowych? MB: Nasze biuro weryfikuje wszystkich kandydatów osobiście, stworzony jest system ochrony i regulamin bezpiecznych randek, dbamy nawet o komfort emocjonalny klienta. PpK: To poczucie bezpieczeństwa jest bardzo istotne. PpK: W takim razie ostanie nasze pytanie - czy każdy ma szansę na znalezienie tego jedynego? MB: Każdy może znaleźć swoją druga połówkę w Biurze, jeśli tylko naprawdę tego chce 😊 PpK: Dziękujemy za rozmowę. Życzymy kolejnych sukcesów.
DOCENIAJ CHWILĘNawyk zamartwiania sięZaśmiecamy swój umysł „martwieniem się na zapas”. To zły nawyk, który nie przynosi żadnych korzyści. Martwimy się, jak sobie poradzimy, gdy zdarzy się coś. A jak stracę pracę? A jak umrze mój mąż? A jak stanie się coś mojemu dziecku? A jak… ? Snujemy groźne scenariusze i zaczynamy się bać. Z reguły zamartwiamy się przyszłością, jeśli przeszłością to także raczej w kontekście jej wpływu na nasze przyszłe życie. A przecież przeszłości nie możemy zmienić, można co najwyżej o niej zapomnieć (lub przepracować np. z psychologiem, jeśli była trudna), ale nie można jej zmienić. Z kolei przyszłość jeszcze nie zaistniała, nie jest realna, ale możemy ją kształtować naszymi działaniami. I właśnie to ostatnie przekonanie uzasadnia nasze zamartwianie się przyszłością. Zapominamy jednak, że zamartwianie nie jest działaniem, więc także tej przyszłości nie zmieni. Jedynie nasze działanie tu i teraz może mieć wpływ na przyszłość, ale samo zamartwianie nie ma większego sensu. Kradnie nam czas, wpędza w niepotrzebny stres, wzbudza lęk, prowadzi do złych zachowań. Martwimy się, że nikt nas nie pokocha, więc wiążemy się z pierwszym napotkanym człowiekiem, który okazuje się niestety nieodpowiednim partnerem. Martwimy się o swoją sytuację finansową, więc pracujemy za 2 etaty do późna zaniedbując swoją rodzinę. Zmartwienia kładą na nasze barki ciężar nie do udźwignięcia. A są nierzeczywistymi wyobrażeniami. Dlaczego dręczymy samych siebie? Gdybyśmy tylko potrafili skupić się na teraźniejszości, żyć bardziej tu i teraz. Zapytacie jak to zrobić, gdy mamy tyle problemów związanych z przeszłością i tych, które wiążą się z przyszłością? Jednym ze sposobów skupienia się na chwili obecnej, prawdziwym antidotum na nawyk zamartwiania się jest – wdzięczność. Nie możemy jednocześnie zamartwiać się i być wdzięcznym. Albo, albo. Gdy zaczniemy dziękować za wszystkie dobre rzeczy, jakie przytrafiają się nam, troski wydadzą się nam niepotrzebną stratą czasu. Będzie nam łatwiej skupić się na teraźniejszości. Rozbudowując wdzięczność, życie stanie się prostsze, radośniejsze, mniej skomplikowane. Psychologowie pozytywni proponują prowadzenie „dziennika wdzięczności”. Pisałyśmy już o tym. Codziennie wieczorem przypomnij sobie 3 dobre rzeczy, które przydarzyły Co się w ciągu dnia. Zapisz je w specjalnie kupionym do tego celu zeszycie. Rób to regularnie i zobacz, jak zmienia się Twoje nastawienie do życia już po 2-3 tygodniach. Czy życie nie jest piękne dziś? Zamartwiając się o przyszłość, nie możesz być szczęśliwy, nie cieszysz się tym, co masz tu i teraz. Inspiracja: Susan K. Rowland. Make Room for God: Clearing Out the Clutter, 2007 Jeżeli nie potrafisz poradzić sobie z przeszłością, chcesz zacząć inaczej reagować, podchodzić nawet do trudnych spraw z odrobiną humoru - pomożemy Ci. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie.
PSYCHOPATAPsychopaci są wśród nas.W ciągu kilku godzin straciła oszczędności całego życia. Pani Zuzanna - wykształcona, pochodząca z dobrego domu, nauczycielka zdrowo po siedemdziesiątce. Cały czas inteligentna bez śladów demencji, czy problemów w myśleniu. Od śmierci męża - kilkanaście lat temu - mieszkała sama, dzieci wyjechały do Stanów, próbowały ją nawet zaprosić, ale zawsze odpowiadała to samo: „Starych drzew się nie przesadza”. Żyła dość skromnie w starej kamienicy w centrum miasta.
Nie spodziewała się tego telefonu, dzieci dzwoniły rzadko, raczej rozmawiali przez Skype’a. Odebrała. W słuchawce pewny męski głos wyjaśnił, że dzwoni z CBA. Prowadzą śledztwo w banku, w którym Pani Zuzanna ma oszczędności. Szajka oszustów próbuje wyprowadzić pieniądze na zagraniczne konta i zadaniem CBA jest ochronić klientów. Teraz brzmi to trywialnie i od razu wygląda podejrzanie, ale Pani Zuzanna dokładnych słów już nie pamięta. To oddaje ich sens, ale gdy mówił to pułkownik Zarębski – bo tak przedstawił się mężczyzna – wszystko wydawało się niezwykle wiarygodne. Kazał jej potem połączyć się z nr 997 i sprawdzić go – podał numer odznaki. Zuzanna zadzwoniła. Miła Pani przedstawiając się jako Komenda Wojewódzka Policji – potwierdziła wersję mężczyzny. Potem pułkowik Zarębski zadzwonił powtórnie i tym razem nie pozwolił już odłożyć telefonu (słuchawka miała cały czas leżeć obok aparatu; telefonu komórkowego Pani Zuzanna nie miała), tłumacząc to tym, że rozmowy są na podsłuchu. Opisał jej jak będzie wyglądała akcja: przyjedzie do niej osobiście za 15 minut. Zamówią jej taksówkę i Zuzanna pojedzie do różnych oddziałów banku wypłacać pieniądze, które następnie przekaże oficerowi CBA w depozyt. Było jak powiedział: pojawił się pod domem, pokazał odznakę i podał rękę, gdy wsiadała do taksówki. Pod każdym oddziałem banku sytuacja wyglądała tak samo. Wypłacała w kasie gotówkę, a następnie w miejscu nieobjętym monitoringiem kamer miejskich przekazywała oficerowi CBA pieniądze. Odwiedzili 5 oddziałów. Potem taksówka odwiozła ją do domu. I tak przepadły pieniądze ze sprzedaży willi z ogrodem, w której mieszkali z mężem, odszkodowanie za mienie rodziców pozostawione na Wschodzie, oszczędności z pracy zarobkowej jej i jej męża, jakie robili przez całe swoje zawodowe życie. Straciła dosłownie wszystko, co do ostatniej złotówki. Cały spadek, jaki miały otrzymać dzieci. Majstersztyk manipulacji i wykorzystywania całej wiedzy psychologicznej o wywieraniu wpływu na ludzi. Do tego oszuści, których z pewnością można posądzać o cechy psychopatyczne, a może nawet osobowość psychopatyczną (dyssocjalną, antyspołeczną). Nie chcemy skupiać się teraz na wszystkim wykorzystanych metodach, a bardziej na sprawcach, więc jedynie zasygnalizujemy: wzbudzenie silnego lęku, stan zagrożenia utratą – całe oszczędności życia są zagrożone - a lęk jako podstawowa emocja powoduje pobudzenie, które w dużej części odcina racjonalne myślenie (mówi się nawet, że „cali jesteśmy strachem”). Reguła autorytetu – dzwoni urzędnik państwowy (szczególnie działa na osoby starsze, wychowane w innych czasach). Wybór ofiary – osoba samotna – każdy z nas potrzebuje zainteresowania, uznania, dodatkowo nie będzie miała nawyku korzystania z rady rodziny, czy przyjaciół. Potwierdzenie wiarygodności – sami zaproponowali, aby sprawdzić ich pod numerem 997, a oczywiście sami „przejęli” połączenie i Pani Zuzanna rozmawiała z podstawioną policjantką. Izolacja i monopolizowanie uwagi (te należą m.in. do technik „prania mózgu”) – odłożona słuchawka, aby nikt nie mógł się do Pani Zuzanny dodzwonić. Nieodstępowanie je, ani na krok od pierwszych minut rozmowy. Reguła zaangażowania i konsekwencji – skoro poszła do pierwszego oddziału miała tendencję do kontynuowania tego działania. I wiele, wiele innych technik wpływu. Kto jednak może być oszustem? Jak bez wyrzutów sumienia ograbić starszą bezbronną samotną staruszkę i móc potem bez problemu zasnąć w nocy? Z pewnością najłatwiej będzie psychopacie. Psychopaci to nie tylko przestępcy, którzy siedzą w więzieniach, to także ludzie, którzy mijamy na ulicy, z którymi pracujemy w firmach. Szacuje się, że to 2-3% społeczeństwa. Na pozór mili, szarmanccy, ale naprawdę gracze i manipulatorzy, którzy nie cofną się przed niczym. Mówimy czasem, o takich osobach, że idą „po trupach do celu”, wykorzystują innych. Odkrycie, co osoby psychopatyczne ukrywają pod swoją czarującą maską pozwoli ich zrozumieć i jednocześnie obronić się przed nimi. Działanie psychopatów bardzo często przebiega w trzech fazach. Wynika ono raczej z ich osobowości niż przemyślanego świadomego planu. Pierwsza faza to wartościowanie ludzi przez psychopatów – określenie, na ile dana osoba (potencjalna ofiara) przyda się do ich potrzeb oraz jakie są jej mocne i słabe strony. Kolejny etap to manipulacja ludźmi, stosowanie odpowiednich komunikatów, wykorzystywanie reakcji potencjalnych ofiar i utrzymywanie kontroli. Trzecia faza to porzucenie – opuszczają zdezorientowane ofiary, kiedy przestają być im potrzebne, kiedy się nimi znudzą lub kończą z nimi w inny sposób (np. przypadki kryminalne). Brak empatii i poczucia winy pozwala im świetnie zidentyfikować ofiarę, a potem ją oszukiwać. Potrafią świetnie wzbudzać zaufanie dzięki niemal patologicznej zdolności do kłamania. Nie mają żadnych lęków społecznych, lęków przed zdemaskowaniem, ani wyrzutów sumienia, czy poczucia winy. To co zwykle hamuje nas przed antyspołecznymi zachowaniami, u nich praktycznie nie istnieje. Potrafią opowiadać tak nieprawdopodobne historie w tak przekonujący sposób, że wszyscy w nie wierzą i im ufają. Co dziwne, nawet w momencie, gdy zostają zdemaskowani, ludzie-ofiary znają prawdę o nich, oni nadal kłamią i kłamią tak umiejętnie, że ofiary zaczynają wątpić we własną wiedzę i zaczynają im wierzyć i zmieniać swoje zdanie. To właśnie siła psychopatycznej manipulacji. Tak więc psychopatów cechuje brak empatii, rozumienia innych, brak odruchów moralnych, mają skłonność do oszukiwania. Ich związki z innymi ludźmi są powierzchowne, relacje oparte są na przydatności do własnych celów. Nie przyjmują na siebie odpowiedzialności. Ich zachowanie bywa impulsywne i agresywne. Mają przesadne poczucie własnej wartości, wyczuleni są na przejawy niedoceniania. Jak piszą autorzy książki „Psychopaci w firmie”*: „…psychopaci są egocentryczni, manipulacyjni i nieodpowiedzialni i jest mało prawdopodobne, by uczciwie pracowali dla swego chlebodawcy”. Wyobraźcie sobie, że psychopaci oszuści potrafią po przestępstwie zadzwonić jeszcze raz do ofiary i jako kancelaria prawna zaproponować odpłatne usługi odzyskania zrabowanych pieniędzy. A ofiary, które nie mają już grosza przy duszy, zapożyczają się i chcą odzyskać swój majątek. Mimo doświadczenia „nabierają się” ponownie… Nie mówcie, że nigdy Was to nie spotka. Po prostu bądźcie ostrożni i czujni. Psychopaci są wśród nas! Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. *„Psychopaci w firmie” P. Babiak, R.D. Hare, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, 2015 UTRACONA SZTUKA SŁUCHANIAFragment książki "W ogóle mnie nie słuchasz"W poście "Co nam umyka i dlaczego to jest takie ważne" mogliście przeczytać między innymi o tym, jak szwankuje komunikacja między ludźmi. Dzisiaj natomiast dzięki życzliwości WYDAWNICTWA MARGINESY publikujemy fragment książki "W ogóle mnie nie słuchasz", której autorem jest Kate Murphy. Siedziałam na podłodze w garderobie i przeprowadzałam wywiad z profesorem Oliverem Sacksem. Po drugiej stronie ulicy trwały hałaśliwe prace budowlane, najcichszym miejscem w całym moim mieszkaniu była więc właśnie garderoba. Siedziałam po turecku w ciemności, starając się nie zawadzać zestawem słuchawkowym o zwisające z wieszaków sukienki i nogawki spodni, i rozmawiałam z wybitnym neurologiem i pisarzem, autorem znanej książki Przebudzenia (na jej podstawie nakręcono film z Robinem Williamsem i Robertem De Niro). W założeniu wywiad miał dotyczyć ulubionych książek i filmów profesora – na podstawie tej rozmowy chciałam napisać krótki felieton do niedzielnego dodatku kulturalnego „New York Timesa”. Porzuciliśmy jednak rozważania o Baudelairze, pochłonęła nas bowiem dyskusja na temat halucynacji, snów na jawie i innych zjawisk, które Sacks poetycko określił terminem „klimat umysłu”. Podczas gdy mój pies skrobał w drzwi garderoby, profesor opisywał mi swój „klimat umysłu”, czasem zasnuwany mgłą niezdolności rozpoznawania twarzy, w tym własnego odbicia w lustrze. Mój rozmówca całkowicie zatracił też orientację przestrzenną, przez co nawet po krótkim spacerze trudno mu było znaleźć drogę powrotną do domu. Obojgu nam tego dnia bardzo się spieszyło. Oprócz felietonu miałam oddać do tej samej gazety jeszcze jeden tekst, profesor Sacks wcisnął zaś rozmowę ze mną między wizyty pacjentów i swoje wykłady. Daliśmy się jednak jej porwać. W pewnym momencie przerzucaliśmy się metaforami opisującymi różne stany umysłu: słoneczna perspektywa, mgliste zrozumienie, błyskawica inspiracji, wyschnięta kreatywność, rwący potok pożądania. Owszem, siedziałam w ciemnej garderobie, lecz słuchając tego człowieka, doświadczałam przebłysków zrozumienia, rozpoznania, twórczego myślenia, humoru i empatii. Profesor Sacks zmarł w roku 2015, czyli kilka lat później, lecz ta rozmowa wciąż pozostaje żywa w mojej pamięci. Jako stała felietonistka „New York Timesa”, czasem pisująca też do innych gazet, często mam szansę posłuchać fantastycznych myślicieli takich jak profesor Sacks – ale też mniej znanych, lecz ogromnie przenikliwych obserwatorów rzeczywistości, od krawcowych po robotników budowlanych. Każda z tych osób, bez wyjątku, poszerzyła mi horyzonty i pomogła lepiej rozumieć świat. Wiele z ich opowieści głęboko mnie poruszyło. Znajomi często opisują mnie jako osobę, która z każdym umie pogadać – lecz tak naprawdę chodzi o to, że każdego umiem wy s ł u c h a ć. W pracy dziennikarza bardzo się to sprawdza. Najlepsze pomysły na artykuły czerpię zwykle z przypadkowych rozmów – na przykład z człowiekiem instalującym światłowód pod chodnikiem, z higienistką u dentysty lub ze spotkanym w barze sushi byłym finansistą, który zajął się hodowlą bydła. Wiele z artykułów napisanych przeze mnie dla „New York Timesa” zajęło wysokie miejsca w rankingach najchętniej czytanych i najszerzej komentowanych – i to wcale nie dlatego, że ujawniłam wielki skandal lub brudne sekrety jakiejś szychy, lecz raczej dlatego, że słuchałam ludzi, którzy mi opowiadali, co ich uszczęśliwia, zasmuca, ciekawi, złości, niepokoi czy konsternuje, a następnie starałam się tym obserwacjom przyjrzeć i je rozwinąć. Właściwie niczym się to nie różni od wielu innych sytuacji: gdy trzeba przygotować produkt, który spodoba się konsumentom, zapewnić doskonałą obsługę klienta, zatrudnić i zatrzymać na stanowisku najlepszych pracowników lub cokolwiek komukolwiek sprzedać. Te same umiejętności są potrzebne, żeby się sprawdzić w roli przyjaciela, partnera w związku czy rodzica. Wszystko zależy od umiejętności słuchania. Przed napisaniem każdego z setek artykułów, w których zamieszczam cztery czy pięć cytatów, zwykle rozmawiam z dziesięcioma lub dwudziestoma osobami, żeby porównać relacje, przeanalizować tło zdarzeń lub zweryfikować fakty. Jak jednak pokazuje moja rozmowa w garderobie z profesorem Sacksem, najbardziej zapadły mi w pamięć i najwięcej dla mnie znaczyły nie te wywiady, dzięki którym historia nabierała kształtów, lecz raczej te, w których rozmówca odbiegał nieco od tematu rozmowy i zagłębiał się w przeżycia osobiste – dotyczące na przykład swoich związków, głęboko zakorzenionych przekonań, fobii lub ważnych zdarzeń z przeszłości. Chodzi mi o chwile, gdy słyszałam: „Nigdy nikomu o tym nie mówiłem” lub „Nie miałem pojęcia, że tak to odczuwam, dopóki tego nie opowiedziałem”. Zwierzenia te bywają czasem tak głęboko osobiste, że jako pierwsza (lub w ogóle jedyna) osoba zostaję w nie wtajemniczona, a mój rozmówca zdaje się nie mniej niż ja zaskoczony tym, czym się ze mną podzielił. Żadne z nas nie wie, jak właściwie doszło do tej chwili, ale wydaje się ona ważna, wyjątkowa, wręcz święta – niczym współdzielona epifania odziana w szatę zaufania, które na nas oboje spłynęło i nas odmieniło. Słuchanie okazuje się wówczas szansą i katalizatorem. W nowoczesnym życiu takich chwil jest coraz mniej. Dawniej ludzie częściej siebie słuchali, przesiadując na werandach lub przy ogniskach, teraz jednak są zbyt zabiegani lub zbyt zdekoncentrowani, żeby zagłębiać się w cudze myśli i uczucia. Charles Reagan Wilson, emerytowany profesor historii i kultury amerykańskiego Południa na Uniwersytecie Missisipi, wspominał kiedyś, jak spytał znaną pisarkę Eudorę Welty, dlaczego amerykańskie Południe wydało tak wielu wspaniałych autorów. Odpowiedziała: „Skarbie, nie mieliśmy tu nic innego do roboty, jak tylko siedzieć na werandzie i gadać. No i niektórzy z nas zaczęli te opowieści spisywać”. Dzisiejsze domy często zamiast werandy mają od frontu wjazd do garażu, w którym na koniec pełnego obowiązków dnia znikają samochody mieszkańców (inni z kolei zamykają się w swoich mieszkaniach i nie nawiązują kontaktu z sąsiadami w windzie). Podczas spaceru po osiedlu domków nie spodziewajmy się, że ktokolwiek stanie przy płocie i skinie na nas ręką, żeby sobie pogadać. Jedynym znakiem życia będzie raczej połyskująca za oknami niebieska poświata komputerowych lub telewizyjnych ekranów. Dawniej kontaktowaliśmy się z przyjaciółmi i rodziną twarzą w twarz – teraz najczęściej wysyłamy wiadomości tekstowe, korespondujemy na czatach lub umieszczamy posty w mediach społecznościowych. Potrafimy jednocześnie wysyłać powiadomienia dziesiątkom, setkom, tysiącom, a nawet milionom ludzi – lecz jak często mamy czas lub w ogóle chęci, żeby się zanurzyć w głęboką, rozbudowaną rozmowę z kimkolwiek z nich? W sytuacjach społecznych nie opisujemy już, co widzieliśmy lub czego doświadczyliśmy, lecz raczej szukamy zdjęć w telefonach. Zamiast w trakcie rozmowy odkrywać, że śmieszą nas podobne historie, pokazujemy sobie memy i filmiki na YouTubie. Jeśli zaś dojdzie do różnicy zdań, najlepszym arbitrem okazuje się wujek Google. Gdy ktoś zaczyna opowiadać dłuższą historię, po trzydziestu sekundach wszyscy pochylają głowy, żeby odczytać wiadomości, sprawdzić wyniki sportowe lub inne nowinki. Umiejętność wysłuchania każdego napotkanego człowieka ustąpiła miejsca zdolności odcięcia się od wszelkich otaczających nas osób – zwłaszcza tych, które mają odmienne poglądy lub nie dość szybko przechodzą do rzeczy. Przeprowadzając wywiady z ludźmi – wszystko jedno, czy z osobą z ulicy, prezesem korporacji czy gwiazdą – często odnoszę wrażenie, że nie są oni przyzwyczajeni do sytuacji, w której ktoś ich słucha. Gdy z autentycznym zainteresowaniem reaguję na ich słowa i zachęcam do rozwinięcia tematu, wydają się zaskoczeni, jakby było to dla nich całkiem nowe doświadczenie. Wyraźnie się rozluźniają i pozwalają sobie na głębsze refleksje i dokładniejsze odpowiedzi, nabierając pewności, że nie zamierzam ich poganiać, przerywać im lub zerkać na telefon. Pewnie właśnie dlatego wiele osób dzieli się ze mną delikatnymi sprawami – choć wcale na to nie nalegam i nie są to zwykle tematy związane z pisanym przeze mnie tekstem. Po prostu ludzie widzą we mnie kogoś, kto wreszcie ich wysłucha. Człowiek niewysłuchany czuje się samotny. Od jakiegoś czasu psychologowie i socjologowie biją na alarm, że mieszkańcom Stanów Zjednoczonych grozi wręcz epidemia samotności. Eksperci nazywają to kryzysem zdrowia publicznego, ponieważ izolacja i alienacja wzmagają ryzyko przedwczesnej śmierci w stopniu nie mniejszym niż otyłość i alkoholizm razem wzięte. Osamotnienie bardziej odbija się na ludzkim stanie zdrowia niż palenie czternastu papierosów dziennie. Po przeprowadzeniu badań epidemiologicznych znaleziono powiązania między poczuciem osamotnienia a chorobami serca, wylewami, demencją i osłabieniem układu odpornościowego. Jednym z pierwszych zwiastunów współczesnego wzrostu poczucia osamotnienia był wątek zatytułowany „I am lonely will anyone speak to me?” [Czuję się samotny, czy ktoś się do mnie odezwie?], rozpoczęty przez anonimowego użytkownika na pewnym forum internetowym w roku 2004, gdy internetowa rewolucja mocno się już w naszym świecie zadomowiła4. Ten rozpaczliwy okrzyk błyskawicznie się rozpowszechnił i spotkał się z ogromnym odzewem zarówno wśród zwykłych użytkowników, jak i w mediach. Zainspirował też liczne podobne wątki na innych forach; wiele z nich wciąż jest w internecie dostępnych. Czytając je, możemy zauważyć coś ciekawego: wiele osób czuje się osamotnionych wcale nie dlatego, że w ich otoczeniu brakuje ludzi. Jeden z użytkowników napisał: „Codziennie otacza mnie mnóstwo osób, ale czuję się jakoś dziwnie od nich odseparowany”. Ludzie samotni nie mają z kim dzielić swoich uczuć i refleksji, a przy tym – co równie ważne – brak im kogoś, kto by się z nimi dzielił uczuciami i refleksjami. Zwróćmy uwagę na wymowę tego pierwszego wpisu: jego autor prosi, żeby ktoś do niego coś powiedział. Chce nie tyle do kogoś mówić, ile raczej móc kogoś wysłuchać. Więź tworzy się dwukierunkowo – każdy z partnerów w dyskusji słucha drugiej osoby i na jej wypowiedziach opiera swoje reakcje. Od roku 2004 liczba osób doświadczających osamotnienia i izolacji rośnie coraz szybciej. W badaniu przeprowadzonym w roku 2018 na dwudziestu tysiącach Amerykanów niemal połowa respondentów stwierdziła, że w ich życiu codziennym brakuje znaczących osobistych interakcji społecznych, takich jak dłuższa rozmowa z przyjacielem. Podobna liczba osób przyznała, że często doświadcza osamotnienia i odrzucenia przez grupę, nawet przebywając wśród ludzi5. W podobnym badaniu przeprowadzonym w latach osiemdziesiątych tylko dwadzieścia procent respondentów mówiło o tego rodzaju uczuciach6. Statystyki samobójstw są w USA najwyższe od trzech dekad – od roku 1999 ich liczba wzrosła o trzydzieści procent. Spodziewana długość życia zaczęła więc spadać8, ze względu na samobójstwa właśnie, ale też uzależnienie od opiatów, alkoholizm i tak zwane choroby wywoływane przez stres. Problem ten nie dotyczy wyłącznie Stanów Zjednoczonych, lecz całego świata. Według raportów Światowej Organizacji Zdrowia w ciągu ostatnich czterdziestu pięciu lat globalna liczba samobójstw wzrosła o sześćdziesiąt procent. Wielką Brytanię skłoniło to do powołania w roku 2018 ministra do spraw samotności, mającego udzielać pomocy dziewięciu milionom obywateli, którzy często lub zawsze czują się osamotnieni – co w roku 2017 wykazał raport zlecony przez władze. W Japonii zaś nastąpił wysyp firm w rodzaju Family Romance, które oferują usługi polegające na wynajmowaniu osób udających przyjaciół, partnerów lub członków rodziny klienta. Oferta nie ma bynajmniej charakteru erotycznego – klienci płacą wyłącznie za czyjąś uwagę. Matka może więc opłacić mężczyznę, który wcieli się w jej syna i będzie ją odwiedzał, skoro prawdziwego syna niespecjalnie to interesuje, a stary kawaler – wynająć kobietę, która będzie odgrywać rolę jego żony i spyta go o samopoczucie, gdy wróci zmęczony z pracy. Samotność może dotknąć każdego. Najnowsze badania wskazują, że jeśli chodzi o poczucie wyobcowania, nie ma większych różnic między mężczyznami a kobietami czy między ludźmi określonych ras. Wyraźnie widać, że przedstawiciele „pokolenia Z” – czyli pierwszej generacji osób wychowanych „ze smartfonem w ręku” – są najbardziej podatni na poczucie osamotnienia i sami twierdzą, że są w gorszej kondycji zdrowotnej niż inne pokolenia, z seniorami włącznie. Od roku 2008 liczba dzieci i nastolatków w wieku szkolnym, które trafiły do szpitala w wyniku myśli lub prób samobójczych, wzrosła o ponad sto procent. Wiele napisano o tym, że dzisiejszym nastolatkom trudniej przychodzi umawianie się na randki, spędzanie czasu z przyjaciółmi, zdobywanie prawa jazdy czy nawet wychodzenie z domu bez rodziców. Młodzi ludzie coraz więcej czasu spędzają samotnie, skąpani w błękitnym blasku ekranów, uwydatniającym towarzyszącą im melancholię. Badania wskazują, że im więcej czasu spędzamy przed ekranem, tym bardziej jesteśmy nieszczęśliwi. Ósmoklasiści intensywnie korzystający z mediów społecznościowych (takich jak Facebook, Snapchat czy Instagram) są o dwadzieścia siedem procent bardziej narażeni na depresję kliniczną niż ich rówieśnicy, którzy nie poświęcają tego rodzaju platformom aż tyle czasu. Odsetek osób skłonnych uważać się za nieszczęśliwe jest w tej pierwszej grupie aż o pięćdziesiąt sześć procent wyższy niż w drugiej. Podobne wyniki przyniosła metaanaliza badań dotyczących młodych osób regularnie grających w gry wideo – wykazała, że częściej cierpią one na zaburzenia lękowe i depresję. Ludziom zmagającym się z poczuciem osamotnienia często mówi się: „Rusz się gdzieś!” – czyli: zapisz się na zajęcia, zacznij uprawiać sport, zaproś przyjaciół na kolację, działaj na rzecz Kościoła… Innymi słowy, oderwij się od Facebooka i spotykaj się z ludźmi twarzą w twarz. Lecz jak wspominałam, oni czują się samotni również w towarzystwie. Jak poczuć prawdziwą więź, kiedy już się „ruszymy” i staniemy twarzą w twarz z innymi? Trzeba ich słuchać – a to wcale nie jest takie proste, jak się wydaje. Uważne słuchanie to umiejętność, którą wiele osób zatraciło – lub może w ogóle nigdy jej nie miało? * * * Ludzie nieumiejący słuchać wcale nie muszą być źli. Każdy z nas ma pewnie przyjaciela, członka rodziny lub nawet partnera, któremu nie wychodzi to najlepiej. Może zresztą też do takich osób należycie. Trudno się zresztą dziwić, skoro w znacznej mierze tak nas ukształtowano. Cofnijmy się w myślach do dzieciństwa. Jeśli któreś z rodziców mówiło: „A teraz posłuchaj” (być może mocno trzymając przy tym dziecko za ramiona), należało się raczej spodziewać czegoś niezbyt przyjemnego. Gdy nauczyciel, trener czy wychowawca na obozie mówił: „Słuchajcie uważnie!”, zwykle oznaczało to, że zaraz ogłosi zbiór nakazów, zakazów i innych ograniczeń dobrej zabawy. Wartość słuchania nie jest też szczególnie promowana przez media i kulturę popularną. Codzienne wiadomości i niedzielne programy typu talk-show to w istocie wrzaskliwe popisy lub próby wyłapania potknięć przeciwnika, a nie pełne szacunku dla rozmówcy fora otwarte na różnicę poglądów. W wieczornych programach publicystycznych i rozrywkowych królują monologi i śmieszne gagi, nikomu nie chce się wysłuchiwać, co zaproszeni goście mieliby tak naprawdę do powiedzenia. Żadnego tematu się nie zgłębia, wszystko ogranicza się do sztampy i banału. Wywiady w programach śniadaniowych są zaś zwykle tak dokładnie opracowane i rozpisane na role przez redaktorów i ich konsultantów wizerunkowych, że zarówno gospodarze, jak i goście wygłaszają ustalone wcześniej kwestie i nie mają szans na autentyczną wymianę poglądów. Obraz konwersacji prezentowany w serialach telewizyjnych i filmach fabularnych również akcentuje przede wszystkim monologi i cięte riposty, nie obejmuje natomiast spokojnej wymiany zdań, którą umożliwia słuchanie. Za mistrza w pisaniu dialogów uchodzi scenarzysta Aaron Sorkin; na YouTubie znajdziemy mnóstwo kompilacji kultowych scen, pełnych słowotoków i tyrad jego bohaterów (na przykład z serialu Prezydencki poker czy filmów takich jak Ludzie honoru lub The Social Network). Stworzone przez niego dramatyczne konfrontacje i dynamiczne rozmowy prowadzone w biegu świetnie się ogląda i cytuje (bo wiele z tych tekstów na stałe weszło do historii kina, jak choćby sławne „Nie zniesiesz prawdy!” wykrzykiwane przez Jacka Nicholsona w filmie Ludzie honoru), lecz trudno je uznać za wzór słuchania rozmówcy i prowadzenia konstruktywnej wymiany poglądów. Wszystko to wpisuje się we wspaniałą tradycję popisów retorycznych, która przenosi nas do spotkań przy okrągłym stole w hotelu Algonquin na Manhattanie, gdzie w latach dwudziestych codziennie spotykała się na lunch grupa pisarzy, krytyków i aktorów, stale przerzucających się dowcipami, żartami słownymi i ciętymi ripostami. Ich błyskotliwe i bezlitosne dialogi (publikowane wówczas w gazetach) zachwycały czytelników w całym kraju i zapewne aż do dziś stanowią w popularnym odbiorze wzór intelektualnej wymiany poglądów. A przecież wielu spośród stałych członków tych spotkań było ludźmi głęboko samotnymi i pogrążonymi w depresji – choć należeli do żywiołowej grupy spotykającej się niemal codziennie. Na przykład pisarka Dorothy Parker trzykrotnie podejmowała próby samobójcze, a krytyk teatralny Alexander Woollcott żywił do samego siebie tak wielką pogardę, że na krótko przed śmiercią na zawał oświadczył: „Nigdy nie miałem nic do powiedzenia”. Ale przecież nie była to grupa ludzi słuchających się nawzajem. Nikt tam nie starał się nawiązać autentycznej więzi z pozostałymi uczestnikami spotkań, każdy tylko czekał na chwilę, w której poprzedni mówca będzie musiał zaczerpnąć tchu, i zaraz odpalał własną retoryczną petardę. W późniejszym, bardziej refleksyjnym wieku Dorothy Parker mówiła: „Ten okrągły stół to była po prostu grupa dowcipnisiów utwierdzających się nawzajem w przekonaniu o własnym geniuszu, grono stale popisujących się krzykaczy, którzy potrafili przez wiele dni czekać na okazję błyśnięcia dawno przygotowanym tekstem. […] W ich słowach nie było krztyny prawdy. W tych strasznych czasach bezustannie należało dowcipkować, prawda nikogo nie interesowała”. Nasi przywódcy polityczni też nie są wzorowymi słuchaczami. Przyjrzyjmy się na przykład obradom amerykańskiego Kongresu – choć właściwie są to nie tyle obrady, ile raczej okazje, przy których kongresmeni mogą perorować, przypochlebiać się swoim zwolennikom, gromić i ganić przeciwników lub na wszelkie inne sposoby wchodzić w słowo tym, którzy na swoje nieszczęście zabrali głos wcześniej. W sprawozdaniach z obrad najczęściej występuje zapisane kapitalikami przez protokolanta słowo CROSSTAL K – oznacza ono, że wiele osób mówiło jednocześnie, przez co nie dało się dosłyszeć żadnej z wypowiedzi. Podobnie wyglądają cotygodniowe sesje pytań do premiera w brytyjskim parlamencie – w ogóle nie przypominają rozmowy, w której ktoś kogoś słucha, lecz raczej tradycyjny japoński teatr kabuki, gdzie każda postać ma do odegrania wyrazistą rolę. Teatralność ta przybiera tak monstrualne rozmiary, że wielu posłów coraz częściej tych spotkań unika. Spiker Izby Gmin John Bercow powiedział w wywiadzie dla BBC: „To poważny problem. Wielu wytrawnych parlamentarzystów, którzy bynajmniej nie są przewrażliwieni czy wydelikaceni, mówi: »Jest tak fatalnie, że nie będę już w tym brać udziału, bo to po prostu żenujące«”. Za trwające od lat wrzenie i ostre podziały w świecie polityki, zarówno w USA, jak i na całym świecie, odpowiada po części skupienie mówców na autopromocji – przez co obywatele czują się coraz bardziej od polityków oddaleni i przez nich niedostrzegani. Wydaje się, że są to uczucia uzasadnione, zwłaszcza że wielu przywódcom politycznym, dziennikarzom wiodących mediów oraz przedstawicielom wyższych sfer wprost odjęło mowę, gdy wyborcy jasno wyrazili zniechęcenie wobec zastanej sytuacji politycznej. Szczególnie dobitnie pokazały to amerykańskie wybory z 2016 roku, w wyniku których prezydentem Stanów Zjednoczonych został Donald Trump, jak również brytyjskie referendum w sprawie wyjścia z Unii Europejskiej z tego samego roku. Ich wyniki można uznać za swoisty granat rzucony przez obywateli w stronę przywódców, żeby przykuć ich uwagę. Mało kto się tego spodziewał. Okazało się, że sondaże stanowią słaby substytut słuchania ludzi w terenie i poznawania problemów ich codziennego życia oraz systemów wartości wpływających na ich decyzje. Gdyby analitycy polityczni bardziej uważnie, krytycznie i intensywnie słuchali głosów wyborców, wyniki aż tak bardzo by nikogo nie zaskoczyły. Dane zebrane w badaniu mało reprezentatywnej próbki społeczeństwa (czyli ludzi, którzy w ogóle odbiorą telefon z nieznajomego numeru, a następnie udzielą anonimowemu rozmówcy odpowiedzi zgodnej z prawdą) okazały się mylące – podobnie jak relacje medialne oparte w dużej mierze na wpisach z portali społecznościowych, mających rzekomo dawać obraz nastrojów społecznych. Lecz mimo to sondaże i aktywność na portalach społecznościowych wciąż uważa się za miarodajny obraz odczuć „zwykłych ludzi”. Telewizyjnych dziennikarzy i komentatorów pociąga zapewne łatwość dostępu i pozornie szerokie grono użytkowników, powszechnie więc cytuje się głosy z Facebooka i Twittera, zamiast wyjść z dyktafonem na ulice i prosić przechodniów o wypowiedź. Śledzenie popularnych trendów w mediach społecznościowych i przeprowadzanie sondaży online uważa się obecnie za wydajny sposób zbierania danych. W XXI wieku tak właśnie „słuchają ludzi” dziennikarze, politycy, lobbyści, aktywiści i marketingowcy. Wydaje się jednak wątpliwe, czy media społecznościowe można uznać za prawdziwy obraz społeczeństwa. Wiele badań wskazuje, że sporo publikowanych w nich treści pochodzi z fałszywych kont lub nawet od botów. Szacuje się, że od piętnastu do sześćdziesięciu procent profili nie należy do realnie istniejących osób. Jedno z badań wykazało, że dwadzieścia procent tweetów związanych z amerykańskimi wyborami w 2016 roku zostało wyprodukowanych przez boty. Z audytu kont twitterowych sławnych muzyków takich jak Taylor Swift, Rihanna, Justin Bieber czy Katy Perry wynikło, że choć mają oni dziesiątki milionów obserwujących, większość z nich stanowią boty. Być może jeszcze ważniejszą grupą w mediach społecznościowych są tak zwani lurkerzy, czyli osoby, które zakładają konta, żeby czytać cudze posty, ale własne umieszczają bardzo rzadko – albo wcale tego nie robią. Zwolennicy „zasady jednego procenta” (zwanej też „zasadą 90–9–1”) utrzymują, że w kulturze internetowej dziewięćdziesiąt procent użytkowników każdej platformy (czyli portali społecznościowych, blogów, źródeł wiki czy serwisów informacyjnych) zajmuje się wyłącznie obserwacją i w żaden sposób aktywnie nie uczestniczy w dyskusjach, dziewięć procent sporadycznie coś komentuje lub publikuje, a zaledwie jeden procent odpowiada za większość internetowych treści. Choć oczywiście liczba osób tworzących wpisy może się nieco różnić w zależności od charakteru danej platformy – lub też ulegać zmianom, gdy wydarzenia bieżące wyjątkowo ludzi poruszą – prawda jest taka, że znakomita większość użytkowników po prostu w internecie milczy. Co więcej, do grupy najbardziej aktywnych użytkowników mediów społecznościowych i komentatorów na stronach internetowych należą ludzie o dość szczególnych cechach osobowości, niezbyt reprezentatywnych dla ogółu populacji. Osoby te po pierwsze uważają, że mają prawo do wygłaszania sądów, a po drugie mają czas, żeby je regularnie umieszczać w internecie. Oczywiście największym zainteresowaniem cieszą się zawsze wyrazy oburzenia oraz wszelkiego rodzaju kąśliwości i hiperbole. Posty utrzymane w tonie neutralnym, rzetelne i wyważone raczej nie osiągają zawrotnych zasięgów ani nie bywają cytowane w mediach. Zniekształca to charakter dialogu i nadaje fałszywy ton rozmowom, przez co wydaje się mocno wątpliwe, żeby wyrażane w ten sposób uczucia oddawały faktyczne opinie, które ludzie mogliby wygłosić w obecności żywych, uważnych słuchaczy. * * * Zbierając dane do tej książki, przeprowadzałam wywiady z osobami z najróżniejszych grup wiekowych, przedstawicielami wielu ras i sfer społecznych. Zarówno z ekspertami, jak i laikami rozmawiałam o sprawach związanych ze słuchaniem. Pytałam między innymi, kto ich potrafi wysłuchać. Prawie wszyscy, niemal bez wyjątku, na chwilę się wówczas zamyślali, jakby się wahali. Następnie niektórzy szczęściarze wymieniali jedną lub dwie osoby – zwykle partnera życiowego, czasem rodzica, przyjaciela czy kogoś z rodzeństwa. Wiele osób jednak (nawet tych pozostających w związkach małżeńskich i mających szeroki krąg przyjaciół i znajomych) przyznawało szczerze, że w sumie nie ma chyba nikogo, kto by ich naprawdę wysłuchał. Niektórzy mówili, że rozmawiają z terapeutami, coachami, fryzjerami lub nawet astrologami – czyli płacą ludziom, żeby ich słuchali. Kilka osób wspomniało, że udaje się do pastora lub rabina, ale tylko w sytuacjach kryzysowych. Zdumiało mnie, że zdaniem tak wielu spośród moich rozmówców poproszenie przyjaciela lub kogoś z rodziny, żeby ich wysłuchał – lub w ogóle z nimi porozmawiał, nawet nie o problemach osobistych, ale o czymkolwiek bardziej znaczącym niż zwykła gadka szmatka lub przerzucanie się żarcikami – to niepotrzebne tych osób obciążanie. Pewien sprzedawca energii elektrycznej, z którym rozmawiałam w Dallas, powiedział mi, że „niegrzecznie” jest nadawać zbyt duży ciężar rozmowie, bo oczekuje się wówczas od rozmówcy zbyt wiele. Z kolei pewien chirurg z Chicago stwierdził: „Im większym jesteś autorytetem i wzorem do naśladowania, im większą masz rolę przywódczą, tym mniej możesz sobie pozwolić na to, żeby rozładować swoje napięcie lub rozmawiać o swoich troskach”. Gdy ich pytałam, czy sami siebie uważają za dobrych słuchaczy, wielu przyznawało, że raczej nie. Pewna dyrektorka agencji artystycznej z Los Angeles powiedziała: „Gdybym naprawdę miała słuchać otaczających mnie ludzi, musiałabym zmierzyć się z faktem, że większości z nich szczerze nie znoszę”. To stanowisko nie było zresztą odosobnione. Inne osoby mówiły, że nie mają czasu słuchać lub że im się zwyczajnie nie chce. Ich zdaniem e-maile i esemesy są znacznie praktyczniejsze, ponieważ poświęca się im dokładnie tyle uwagi, ile się uzna za stosowne, a poza tym można udawać, że się ich w ogóle nie otrzymało, lub wykasować, jeśli się je uzna za mało interesujące lub dziwaczne. Rozmowy w cztery oczy są zbyt niebezpieczne. Ktoś może nam przekazać coś, o czym wcale nie chcemy wiedzieć albo na co nie potrafimy odpowiedzieć. Komunikację cyfrową łatwiej kontrolować. Z tego stanu rzeczy wyłania się obraz dobrze nam w XXI wieku znany: w kawiarniach, restauracjach i przy rodzinnych stołach ludzie coraz częściej patrzą w telefony, zamiast ze sobą rozmawiać. Lub – jeśli ze sobą rozmawiają – położone na stole telefony stanowią część ogólnej scenerii, podnosi się je raz na jakiś czas równie odruchowo jak nóż czy widelec, wysyłając w ten sposób otoczeniu ukryty sygnał, że nie jest zbyt zajmujące. W rezultacie ludzie czują się dotkliwie samotni, choć sami nie wiedzą dlaczego. Zdarzali się też rozmówcy uważający się za świetnych słuchaczy – chociaż nie zawsze brzmiało to wiarygodnie, jeśli na przykład rozmawiali ze mną przez telefon, prowadząc samochód. „Słucham uważniej niż większość ludzi” – oświadczył pewien adwokat z Houston, który oddzwonił do mnie w godzinach szczytu, gdy wracał z pracy. „Proszę chwilkę zaczekać, mam inne połączenie”. Równie mało przekonująco wypadli ludzie, którzy w jednej chwili przekonywali mnie, że potrafią świetnie słuchać, a w następnej przeskakiwali do tematu nijak niezwiązanego z poprzednim wątkiem, zupełnie jak postać z żartu rysunkowego w „New Yorkerze”, gdzie mężczyzna z kieliszkiem wina w dłoni mówi do grupki osób na przyjęciu: „Uwaga, a teraz zgrabnie sprowadzę rozmowę na wąski odcinek mojej specjalizacji”. Innym osobom deklarującym się jako świetni słuchacze zdarzało się dokładnie powtórzyć myśl wyrażoną przeze mnie wcześniej, jakby sami na nią wpadli. Nie oznacza to oczywiście, że słabi słuchacze to źli ludzie lub bufony. Gdy kończą za was zdanie, sądzą, że w ten sposób służą wam pomocą. Przerywają wam, bo na przykład przyszło im do głowy coś w ich odczuciu szalenie ważnego lub przypomnieli sobie przezabawny dowcip, którego nie sposób odłożyć na później. Są to osoby święcie przekonane, że okazują szacunek rozmówcy, jeśli uprzejmie czekają, aż jego usta przestaną się ruszać, zanim same zaczną mówić. Mogą przy okazji szybko kiwać głową, żeby go trochę ponaglić, zerkać ukradkiem na zegarek lub telefon, delikatnie stukać w stół lub patrzeć ponad ramieniem rozmówcy, żeby sprawdzić, czy nie pojawił się ktoś inny, z kim warto by pogadać. W kulturze naznaczonej lękiem egzystencjalnym i agresywną autopromocją milczący zostają w tyle. Słuchanie oznacza utratę okazji do lansowania własnej marki i prezentowania swoich możliwości. Zastanówmy się jednak nad tym, co by się stało, gdybym ściśle trzymała się planu, przeprowadzając wywiad z profesorem Sacksem. Miałam do napisania krótki felieton, wystarczyłoby mi do niego kilka konkretnych odpowiedzi. Nie musiałam słuchać poetyckich wywodów na temat „klimatu umysłu” ani relacji z życia z zaburzeniem orientacji przestrzennej. Mogłabym mu przerwać i poprosić, żeby przeszedł do rzeczy, lub – pragnąc zrobić na nim wrażenie i wyrazić własne myśli – sama zacząć mu opowiadać o swoich życiowych doświadczeniach. Tylko że przerwałabym wówczas naturalny ciąg rozmowy, zahamowałabym rosnącą między nami zażyłość, a zarazem utraciłabym radość płynącą z interakcji. I raczej nie nosiłabym w sobie po dziś dzień przekazanej mi przez niego mądrości. Nikt z nas nie potrafi cały czas uważnie słuchać. To naturalne, że rozpraszają nas nasze myśli. Słuchanie wymaga wysiłku. Podobnie jak w procesie czytania, nad niektórymi fragmentami się prześlizgujemy, a innym poświęcamy więcej uwagi, w zależności od sytuacji. Lecz zdolność do uważnego słuchania, podobnie jak umiejętność uważnego czytania, zanika, jeśli jej nie ćwiczymy. Traktując ludzi z tak samo nikłą uwagą, z jaką przeglądamy nagłówki na portalach plotkarskich, nie dajemy sobie szansy na odkrycie poetyckiej głębi i życiowej mądrości, które mogliby nam zaoferować. A przy tym odmawiamy tego upragnionego daru osobom, które są nam bliskie – lub mogłyby takie się stać. POLECAMY:
JAK ZACHOWAĆ SPOKÓJ, |
NOWOŚĆ! PsychologiaPrzyKawie.pl objęła patronat nad książką Kate Murphy "W ogóle mnie nie słuchasz. Czyli co nam umyka i dlaczego to takie ważne" Wydawnictwo Marginesy PREMIERA ODBĘDZIE SIĘ 23 lutego 2022! |
CO NAM UMYKA I DLACZEGO TO JEST TAKIE WAŻNE
W ogóle mnie nie słuchasz
„Jeden dzień może zmienić wszystko….Błyskawicznie. I nagle staje się jasne, czego nam brakowało. Pełne życie nie może być serią zapomnianych dni. <<Później>> może nie nadejść. Życie nie służy do odkładania go na później. Sol zawsze szukał chwil. Śmiechu, pocałunku, smaku, tańca. To był jego dar dla nas. Przypomnienie, żeby kolekcjonować chwile. Każdego dnia. Bo jeśli będziesz je znajdować, dni nigdy nie zleją się ze sobą. To w tych chwilach odnajdziesz siebie. Dzięki Solowi żyję dniem dzisiejszym. Żyję chwilą. Wiem, co to znaczy kochać i być kochaną. Naprawdę czuć się kochaną. Pozwalam, by te chwile prowadziły mnie w życiu. By mnie leczyły, wzmacniały. Właśnie tak będę żyć. Każdego dnia do końca życia.” Te słowa od paru dni krążą po mojej głowie, gdyż poruszyły moje serce podczas oglądania filmu „All my life”. Młoda dziewczyna zmienia swoje podejście do życia pod wpływem tego, co chciał jej przekazać człowiek, którego pokochała. Wcześniej uważała, że większość jej dni mija w sposób niezauważalny, były nijakie i bez znaczenia, zlewały się ze sobą, a ona wszystko odkładała na później. Dokonała zmiany, bo umiała słuchać, bo była otwarta na przekaz drugiego człowieka.
Słuchanie…. Mamy z tym duży problem. Komunikacja między nami bardzo szwankuje. A przede wszystkim mamy problem właśnie ze słuchaniem drugiego człowieka. Zarówno w rodzinie, w związkach, ale i na gruncie zawodowym. Dlaczego? Ponieważ słuchając, mamy tendencję do własnego interpretowania poprzez przyjmowanie swojej perspektywy, czyli poprzez koncentrowanie się bardziej na sobie aniżeli na naszym rozmówcy. A słuchając, powinniśmy nie tylko słuchać, ale przede wszystkim słyszeć, czyli patrzeć ze zrozumieniem i empatią na osobę, z którą rozmawiamy, skupiać na niej swoją uwagę, poświęcać czas, a niekiedy wykazać się cierpliwością i tolerancją. Nie jest to łatwe. Słuchanie jest sztuką, a więc wymaga wysiłku. Niestety obecnie, gdy doskwiera nam brak czasu, a poza tym jesteśmy nadmiernie skoncentrowani na sobie, poświęcenie uwagi i cierpliwości drugiemu człowiekowi nie jest łatwe.
„Współcześnie zachęca się nas, żebyśmy słuchali głosu serca, wsłuchiwali się w swoje ciało i najgłębiej ukryte potrzeby. Rzadko jednak jesteśmy nakłaniani do słuchania innych z uwagą i skupieniem. Angażujemy się więc w swoisty <<dialog głuchych>>, przekrzykujemy się na imprezach, spotkaniach zawodowych, a nawet na rodzinnych obiadkach, przyzwyczajeni do tego, że w rozmowie należy mieć coś do powiedzenia, a niekoniecznie podążać za tokiem czyjejś wypowiedzi. Zarówno w dyskusjach internetowych, jak i prowadzonych twarzą w twarz każdy stara się określić swoją pozycję, wyznaczyć tor opowieści i trzymać się własnego przekazu. Większą wartość upatrujemy w tym, co ludziom przedstawiamy, niż w tym, co od nich przyjmujemy. A przecież słuchanie można uznać za bardziej wartościowe od mówienia. Z powodu braku umiejętności słuchania wywoływano wojny, tracono fortuny i niszczono przyjaźnie.”*
Myślę, że wielu z nas niejednokrotnie zdawała sobie sprawę podczas rozmowy, że osoba, do której mówiliśmy, słuchała nas, ale nie słyszała tego, co chcieliśmy jej przekazać. Rozmawialiśmy z innymi, a tak naprawdę czuliśmy się, jakbyśmy wygłaszali monolog. Oczywiście różne mogły być tego przyczyny. Zaliczyć do nich można zarówno niesprzyjające warunki, ale i liczne blokady, które stosujemy zarówno świadomie, jak i nieświadomie. Do barier słuchania zaliczyć można między innymi czytanie w myślach i domyślanie się, filtrowanie, formułowanie rad, osądzanie, porównywanie, przekonywanie do swoich racji, przygotowywanie odpowiedzi, manipulowanie, zmianę toru.
Seligman przedstawił model słuchania, którego autorami są Kroth i Edge. Według niego wyróżniamy: słuchanie bierne i aktywne oraz niesłuchanie aktywne i bierne.
Słuchanie bierne polega na słuchaniu, podczas którego odbiorca wysyła nadawcy sygnały niewerbalne świadczące o zainteresowaniu tym, co ten do niego mówi. Jest zachowany zarówno kontakt wzrokowy, ale również osoba słuchająca okazuje empatię, potakuje, jedynie nie zadaje pytań. Sytuacja taka ma miejsce na przykład wówczas, gdy słuchamy osoby będącej naszym autorytetem. Wówczas pomimo tego, iż jesteśmy wsłuchani w każde słowo tej osoby, pomimo że nasza mimika pokazuje przeżywanie emocjonalne tego, co słyszymy, nie odzywamy się, ponieważ albo nie mamy możliwości zadania pytania, albo jest nam niezręcznie, jesteśmy skrępowani bądź czujemy się niekompetentni, by zabrać głos.
Słuchanie aktywne wzbogacone jest w stosunku do słuchania biernego o zadawanie pytań i parafrazowanie. Na przykład słuchając przyjaciółki opowiadającej o ekscytującym spotkaniu, zadajemy pytania, dopytujemy, przytakujemy, ale i parafrazujemy jej wypowiedź, oczywiście pokazując swoją mową ciała duże zainteresowanie i zaangażowanie.
Bierne niesłuchanie to niekoncentrowanie się na wypowiedzi rozmówcy. Osoba mówiąca często w takiej sytuacji czuje się zlekceważona, choć powody niesłuchania mogą być róże, np. zmęczenie, złe samopoczucie. Takie sytuacje mają miejsce np. podczas powrotu do domu, gdy w autobusie spotykamy znajomą, która chce zdać nam relację z ostatniego weekendu. Poniedziałek był dla nas intensywnym dniem w pracy, w myślach układamy plan na wieczór, zastanawiamy się, co musimy jeszcze po drodze kupić, do kogo wykonać pilny telefon i pomimo iż ciałem uczestniczymy w tej rozmowie – patrzymy na koleżankę, nasze myśli krążą w innym wymiarze.
Aktywne niesłuchanie polega natomiast na mówieniu do siebie nawzajem, ale o czym innym. W takim sposobie komunikowania się każda ze stron nie jest zainteresowana tym, co mówi do niej partner, ale rozmawia. Każdy w tej wymianie zdań chce bowiem przeforsować swój temat, ale trafiając na równego sobie, żadna ze stron nie jest wysłuchana. Typowy przykład takiej sytuacji ma miejsce, gdy żona po powrocie z pracy opowiada mężowi o swoim sukcesie, a mąż wchodzi jej w pół zdania i oznajmia, że na weekend zaprosił kolegę i trzeba zastanowić się, jak go ugościć.
Słuchanie…. Mamy z tym duży problem. Komunikacja między nami bardzo szwankuje. A przede wszystkim mamy problem właśnie ze słuchaniem drugiego człowieka. Zarówno w rodzinie, w związkach, ale i na gruncie zawodowym. Dlaczego? Ponieważ słuchając, mamy tendencję do własnego interpretowania poprzez przyjmowanie swojej perspektywy, czyli poprzez koncentrowanie się bardziej na sobie aniżeli na naszym rozmówcy. A słuchając, powinniśmy nie tylko słuchać, ale przede wszystkim słyszeć, czyli patrzeć ze zrozumieniem i empatią na osobę, z którą rozmawiamy, skupiać na niej swoją uwagę, poświęcać czas, a niekiedy wykazać się cierpliwością i tolerancją. Nie jest to łatwe. Słuchanie jest sztuką, a więc wymaga wysiłku. Niestety obecnie, gdy doskwiera nam brak czasu, a poza tym jesteśmy nadmiernie skoncentrowani na sobie, poświęcenie uwagi i cierpliwości drugiemu człowiekowi nie jest łatwe.
„Współcześnie zachęca się nas, żebyśmy słuchali głosu serca, wsłuchiwali się w swoje ciało i najgłębiej ukryte potrzeby. Rzadko jednak jesteśmy nakłaniani do słuchania innych z uwagą i skupieniem. Angażujemy się więc w swoisty <<dialog głuchych>>, przekrzykujemy się na imprezach, spotkaniach zawodowych, a nawet na rodzinnych obiadkach, przyzwyczajeni do tego, że w rozmowie należy mieć coś do powiedzenia, a niekoniecznie podążać za tokiem czyjejś wypowiedzi. Zarówno w dyskusjach internetowych, jak i prowadzonych twarzą w twarz każdy stara się określić swoją pozycję, wyznaczyć tor opowieści i trzymać się własnego przekazu. Większą wartość upatrujemy w tym, co ludziom przedstawiamy, niż w tym, co od nich przyjmujemy. A przecież słuchanie można uznać za bardziej wartościowe od mówienia. Z powodu braku umiejętności słuchania wywoływano wojny, tracono fortuny i niszczono przyjaźnie.”*
Myślę, że wielu z nas niejednokrotnie zdawała sobie sprawę podczas rozmowy, że osoba, do której mówiliśmy, słuchała nas, ale nie słyszała tego, co chcieliśmy jej przekazać. Rozmawialiśmy z innymi, a tak naprawdę czuliśmy się, jakbyśmy wygłaszali monolog. Oczywiście różne mogły być tego przyczyny. Zaliczyć do nich można zarówno niesprzyjające warunki, ale i liczne blokady, które stosujemy zarówno świadomie, jak i nieświadomie. Do barier słuchania zaliczyć można między innymi czytanie w myślach i domyślanie się, filtrowanie, formułowanie rad, osądzanie, porównywanie, przekonywanie do swoich racji, przygotowywanie odpowiedzi, manipulowanie, zmianę toru.
Seligman przedstawił model słuchania, którego autorami są Kroth i Edge. Według niego wyróżniamy: słuchanie bierne i aktywne oraz niesłuchanie aktywne i bierne.
Słuchanie bierne polega na słuchaniu, podczas którego odbiorca wysyła nadawcy sygnały niewerbalne świadczące o zainteresowaniu tym, co ten do niego mówi. Jest zachowany zarówno kontakt wzrokowy, ale również osoba słuchająca okazuje empatię, potakuje, jedynie nie zadaje pytań. Sytuacja taka ma miejsce na przykład wówczas, gdy słuchamy osoby będącej naszym autorytetem. Wówczas pomimo tego, iż jesteśmy wsłuchani w każde słowo tej osoby, pomimo że nasza mimika pokazuje przeżywanie emocjonalne tego, co słyszymy, nie odzywamy się, ponieważ albo nie mamy możliwości zadania pytania, albo jest nam niezręcznie, jesteśmy skrępowani bądź czujemy się niekompetentni, by zabrać głos.
Słuchanie aktywne wzbogacone jest w stosunku do słuchania biernego o zadawanie pytań i parafrazowanie. Na przykład słuchając przyjaciółki opowiadającej o ekscytującym spotkaniu, zadajemy pytania, dopytujemy, przytakujemy, ale i parafrazujemy jej wypowiedź, oczywiście pokazując swoją mową ciała duże zainteresowanie i zaangażowanie.
Bierne niesłuchanie to niekoncentrowanie się na wypowiedzi rozmówcy. Osoba mówiąca często w takiej sytuacji czuje się zlekceważona, choć powody niesłuchania mogą być róże, np. zmęczenie, złe samopoczucie. Takie sytuacje mają miejsce np. podczas powrotu do domu, gdy w autobusie spotykamy znajomą, która chce zdać nam relację z ostatniego weekendu. Poniedziałek był dla nas intensywnym dniem w pracy, w myślach układamy plan na wieczór, zastanawiamy się, co musimy jeszcze po drodze kupić, do kogo wykonać pilny telefon i pomimo iż ciałem uczestniczymy w tej rozmowie – patrzymy na koleżankę, nasze myśli krążą w innym wymiarze.
Aktywne niesłuchanie polega natomiast na mówieniu do siebie nawzajem, ale o czym innym. W takim sposobie komunikowania się każda ze stron nie jest zainteresowana tym, co mówi do niej partner, ale rozmawia. Każdy w tej wymianie zdań chce bowiem przeforsować swój temat, ale trafiając na równego sobie, żadna ze stron nie jest wysłuchana. Typowy przykład takiej sytuacji ma miejsce, gdy żona po powrocie z pracy opowiada mężowi o swoim sukcesie, a mąż wchodzi jej w pół zdania i oznajmia, że na weekend zaprosił kolegę i trzeba zastanowić się, jak go ugościć.
„Rozmowa idealna stanowi nieprzerwany ciąg pętli, w których informacje zwrotne od słuchającego wpływają na treść i styl kolejnych wypowiedzi. <<To dobry czytelnik sprawia, że książka jest dobra>> – pisał Ralph Waldo Emerson. Analogicznie: to dobry słuchacz sprawia, że rozmowa dobrze przebiega. Gdy obie strony są skupione i zaangażowane, konwersacja przypomina wspaniały taniec, w którym dwoje tancerzy wzajemnie siebie słucha, niezależnie od tego, kto w danym momencie mówi (…) Rozmowa z kimś, kto nie słucha uważnie – nie nadąża za twoimi słowami lub nie bierze pod uwagę twoich odczuć związanych z jego wypowiedzią – przypomina taniec z kimś, kto porusza się w całkiem innym rytmie lub w ogóle nie ma poczucia rytmu. Czujemy się wtedy niezręcznie – i musimy uważać na czubki palców. Być może rozmówca ma nam coś ciekawego do powiedzenia, lecz żeby się tego dowiedzieć, musimy włożyć mnóstwo energii i wykazać się dyscypliną.”*
O porozumiewaniu się powiedziano bardzo dużo i napisano wiele książek, natomiast nie wszyscy ich autorzy z taką uwagą skupili się na temacie słuchania jak Kate Murphy, której książka „W ogóle mnie nie słuchasz! Czyli co nam umyka i dlaczego to takie ważne” trafiła niedawno do moich rąk, a której Psychologia przy kawie została patronem medialnym. Jest to wyjątkowa pozycja, gdyż jej autorka nie tylko zgłębia naukowe strony procesu słuchania – fizjologiczną, psychologiczną i społeczną, ale przede wszystkim opiera ją na doświadczeniu wynikającym z przeprowadzenia licznych wywiadów z osobami, których zawody związane są ze słuchaniem – szpiegami, księżmi, psychoterapeutami, barmanami, mediatorami, fryzjerami, kontrolerami ruchu lotniczego, producentami radiowymi. Czyta się ją jednym tchem, gdyż historie w niej opisane przykuwają naszą uwagę i ciężko się od niej oderwać. Lektura jej sprawi przyjemność każdemu, a dodatkowo, czego jestem niemal pewna, zostawi po sobie niezwykle cenny ślad w postaci zrozumienia tego, jak ważne jest słuchanie w naszym codziennym życiu. Pamiętajcie, nikt z nas nie urodził się idealnym słuchaczem, ale każdy może nim się stać.
Już jutro na naszym blogu będziecie mogli przeczytać fragment z książki Kate Murpy, a dzisiaj zastanówcie się nad tym:
„Kiedy ostatni raz zdarzyło wam się kogoś wysłuchać? Ale tak naprawdę, bez zastanawiania się, co zaraz powiecie, zerkania na telefon lub przerywania czyjejś wypowiedzi, żeby wygłosić własną opinię? A kiedy ostatni raz ktoś was naprawdę wysłuchał? Z uwagą chłonął wasze słowa, a potem odpowiedział na nie tak trafnie, że napełnił was poczuciem całkowitego zrozumienia?”*
*Fragmenty pochodzą z książki Kate Murphy "W ogóle mnie nie słuchasz", Wyd. Marginesy, 2022
O porozumiewaniu się powiedziano bardzo dużo i napisano wiele książek, natomiast nie wszyscy ich autorzy z taką uwagą skupili się na temacie słuchania jak Kate Murphy, której książka „W ogóle mnie nie słuchasz! Czyli co nam umyka i dlaczego to takie ważne” trafiła niedawno do moich rąk, a której Psychologia przy kawie została patronem medialnym. Jest to wyjątkowa pozycja, gdyż jej autorka nie tylko zgłębia naukowe strony procesu słuchania – fizjologiczną, psychologiczną i społeczną, ale przede wszystkim opiera ją na doświadczeniu wynikającym z przeprowadzenia licznych wywiadów z osobami, których zawody związane są ze słuchaniem – szpiegami, księżmi, psychoterapeutami, barmanami, mediatorami, fryzjerami, kontrolerami ruchu lotniczego, producentami radiowymi. Czyta się ją jednym tchem, gdyż historie w niej opisane przykuwają naszą uwagę i ciężko się od niej oderwać. Lektura jej sprawi przyjemność każdemu, a dodatkowo, czego jestem niemal pewna, zostawi po sobie niezwykle cenny ślad w postaci zrozumienia tego, jak ważne jest słuchanie w naszym codziennym życiu. Pamiętajcie, nikt z nas nie urodził się idealnym słuchaczem, ale każdy może nim się stać.
Już jutro na naszym blogu będziecie mogli przeczytać fragment z książki Kate Murpy, a dzisiaj zastanówcie się nad tym:
„Kiedy ostatni raz zdarzyło wam się kogoś wysłuchać? Ale tak naprawdę, bez zastanawiania się, co zaraz powiecie, zerkania na telefon lub przerywania czyjejś wypowiedzi, żeby wygłosić własną opinię? A kiedy ostatni raz ktoś was naprawdę wysłuchał? Z uwagą chłonął wasze słowa, a potem odpowiedział na nie tak trafnie, że napełnił was poczuciem całkowitego zrozumienia?”*
*Fragmenty pochodzą z książki Kate Murphy "W ogóle mnie nie słuchasz", Wyd. Marginesy, 2022
POLECAMY:
NOWOŚĆ! PsychologiaPrzyKawie.pl objęła patronat nad książką Kate Murphy "W ogóle mnie nie słuchasz. Czyli co nam umyka i dlaczego to takie ważne" Wydawnictwo Marginesy PREMIERA ODBĘDZIE SIĘ 23 lutego 2022! |
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS: