UTRACONA SZTUKA SŁUCHANIAFragment książki "W ogóle mnie nie słuchasz"W poście "Co nam umyka i dlaczego to jest takie ważne" mogliście przeczytać między innymi o tym, jak szwankuje komunikacja między ludźmi. Dzisiaj natomiast dzięki życzliwości WYDAWNICTWA MARGINESY publikujemy fragment książki "W ogóle mnie nie słuchasz", której autorem jest Kate Murphy. Siedziałam na podłodze w garderobie i przeprowadzałam wywiad z profesorem Oliverem Sacksem. Po drugiej stronie ulicy trwały hałaśliwe prace budowlane, najcichszym miejscem w całym moim mieszkaniu była więc właśnie garderoba. Siedziałam po turecku w ciemności, starając się nie zawadzać zestawem słuchawkowym o zwisające z wieszaków sukienki i nogawki spodni, i rozmawiałam z wybitnym neurologiem i pisarzem, autorem znanej książki Przebudzenia (na jej podstawie nakręcono film z Robinem Williamsem i Robertem De Niro). W założeniu wywiad miał dotyczyć ulubionych książek i filmów profesora – na podstawie tej rozmowy chciałam napisać krótki felieton do niedzielnego dodatku kulturalnego „New York Timesa”. Porzuciliśmy jednak rozważania o Baudelairze, pochłonęła nas bowiem dyskusja na temat halucynacji, snów na jawie i innych zjawisk, które Sacks poetycko określił terminem „klimat umysłu”. Podczas gdy mój pies skrobał w drzwi garderoby, profesor opisywał mi swój „klimat umysłu”, czasem zasnuwany mgłą niezdolności rozpoznawania twarzy, w tym własnego odbicia w lustrze. Mój rozmówca całkowicie zatracił też orientację przestrzenną, przez co nawet po krótkim spacerze trudno mu było znaleźć drogę powrotną do domu. Obojgu nam tego dnia bardzo się spieszyło. Oprócz felietonu miałam oddać do tej samej gazety jeszcze jeden tekst, profesor Sacks wcisnął zaś rozmowę ze mną między wizyty pacjentów i swoje wykłady. Daliśmy się jednak jej porwać. W pewnym momencie przerzucaliśmy się metaforami opisującymi różne stany umysłu: słoneczna perspektywa, mgliste zrozumienie, błyskawica inspiracji, wyschnięta kreatywność, rwący potok pożądania. Owszem, siedziałam w ciemnej garderobie, lecz słuchając tego człowieka, doświadczałam przebłysków zrozumienia, rozpoznania, twórczego myślenia, humoru i empatii. Profesor Sacks zmarł w roku 2015, czyli kilka lat później, lecz ta rozmowa wciąż pozostaje żywa w mojej pamięci. Jako stała felietonistka „New York Timesa”, czasem pisująca też do innych gazet, często mam szansę posłuchać fantastycznych myślicieli takich jak profesor Sacks – ale też mniej znanych, lecz ogromnie przenikliwych obserwatorów rzeczywistości, od krawcowych po robotników budowlanych. Każda z tych osób, bez wyjątku, poszerzyła mi horyzonty i pomogła lepiej rozumieć świat. Wiele z ich opowieści głęboko mnie poruszyło. Znajomi często opisują mnie jako osobę, która z każdym umie pogadać – lecz tak naprawdę chodzi o to, że każdego umiem wy s ł u c h a ć. W pracy dziennikarza bardzo się to sprawdza. Najlepsze pomysły na artykuły czerpię zwykle z przypadkowych rozmów – na przykład z człowiekiem instalującym światłowód pod chodnikiem, z higienistką u dentysty lub ze spotkanym w barze sushi byłym finansistą, który zajął się hodowlą bydła. Wiele z artykułów napisanych przeze mnie dla „New York Timesa” zajęło wysokie miejsca w rankingach najchętniej czytanych i najszerzej komentowanych – i to wcale nie dlatego, że ujawniłam wielki skandal lub brudne sekrety jakiejś szychy, lecz raczej dlatego, że słuchałam ludzi, którzy mi opowiadali, co ich uszczęśliwia, zasmuca, ciekawi, złości, niepokoi czy konsternuje, a następnie starałam się tym obserwacjom przyjrzeć i je rozwinąć. Właściwie niczym się to nie różni od wielu innych sytuacji: gdy trzeba przygotować produkt, który spodoba się konsumentom, zapewnić doskonałą obsługę klienta, zatrudnić i zatrzymać na stanowisku najlepszych pracowników lub cokolwiek komukolwiek sprzedać. Te same umiejętności są potrzebne, żeby się sprawdzić w roli przyjaciela, partnera w związku czy rodzica. Wszystko zależy od umiejętności słuchania. Przed napisaniem każdego z setek artykułów, w których zamieszczam cztery czy pięć cytatów, zwykle rozmawiam z dziesięcioma lub dwudziestoma osobami, żeby porównać relacje, przeanalizować tło zdarzeń lub zweryfikować fakty. Jak jednak pokazuje moja rozmowa w garderobie z profesorem Sacksem, najbardziej zapadły mi w pamięć i najwięcej dla mnie znaczyły nie te wywiady, dzięki którym historia nabierała kształtów, lecz raczej te, w których rozmówca odbiegał nieco od tematu rozmowy i zagłębiał się w przeżycia osobiste – dotyczące na przykład swoich związków, głęboko zakorzenionych przekonań, fobii lub ważnych zdarzeń z przeszłości. Chodzi mi o chwile, gdy słyszałam: „Nigdy nikomu o tym nie mówiłem” lub „Nie miałem pojęcia, że tak to odczuwam, dopóki tego nie opowiedziałem”. Zwierzenia te bywają czasem tak głęboko osobiste, że jako pierwsza (lub w ogóle jedyna) osoba zostaję w nie wtajemniczona, a mój rozmówca zdaje się nie mniej niż ja zaskoczony tym, czym się ze mną podzielił. Żadne z nas nie wie, jak właściwie doszło do tej chwili, ale wydaje się ona ważna, wyjątkowa, wręcz święta – niczym współdzielona epifania odziana w szatę zaufania, które na nas oboje spłynęło i nas odmieniło. Słuchanie okazuje się wówczas szansą i katalizatorem. W nowoczesnym życiu takich chwil jest coraz mniej. Dawniej ludzie częściej siebie słuchali, przesiadując na werandach lub przy ogniskach, teraz jednak są zbyt zabiegani lub zbyt zdekoncentrowani, żeby zagłębiać się w cudze myśli i uczucia. Charles Reagan Wilson, emerytowany profesor historii i kultury amerykańskiego Południa na Uniwersytecie Missisipi, wspominał kiedyś, jak spytał znaną pisarkę Eudorę Welty, dlaczego amerykańskie Południe wydało tak wielu wspaniałych autorów. Odpowiedziała: „Skarbie, nie mieliśmy tu nic innego do roboty, jak tylko siedzieć na werandzie i gadać. No i niektórzy z nas zaczęli te opowieści spisywać”. Dzisiejsze domy często zamiast werandy mają od frontu wjazd do garażu, w którym na koniec pełnego obowiązków dnia znikają samochody mieszkańców (inni z kolei zamykają się w swoich mieszkaniach i nie nawiązują kontaktu z sąsiadami w windzie). Podczas spaceru po osiedlu domków nie spodziewajmy się, że ktokolwiek stanie przy płocie i skinie na nas ręką, żeby sobie pogadać. Jedynym znakiem życia będzie raczej połyskująca za oknami niebieska poświata komputerowych lub telewizyjnych ekranów. Dawniej kontaktowaliśmy się z przyjaciółmi i rodziną twarzą w twarz – teraz najczęściej wysyłamy wiadomości tekstowe, korespondujemy na czatach lub umieszczamy posty w mediach społecznościowych. Potrafimy jednocześnie wysyłać powiadomienia dziesiątkom, setkom, tysiącom, a nawet milionom ludzi – lecz jak często mamy czas lub w ogóle chęci, żeby się zanurzyć w głęboką, rozbudowaną rozmowę z kimkolwiek z nich? W sytuacjach społecznych nie opisujemy już, co widzieliśmy lub czego doświadczyliśmy, lecz raczej szukamy zdjęć w telefonach. Zamiast w trakcie rozmowy odkrywać, że śmieszą nas podobne historie, pokazujemy sobie memy i filmiki na YouTubie. Jeśli zaś dojdzie do różnicy zdań, najlepszym arbitrem okazuje się wujek Google. Gdy ktoś zaczyna opowiadać dłuższą historię, po trzydziestu sekundach wszyscy pochylają głowy, żeby odczytać wiadomości, sprawdzić wyniki sportowe lub inne nowinki. Umiejętność wysłuchania każdego napotkanego człowieka ustąpiła miejsca zdolności odcięcia się od wszelkich otaczających nas osób – zwłaszcza tych, które mają odmienne poglądy lub nie dość szybko przechodzą do rzeczy. Przeprowadzając wywiady z ludźmi – wszystko jedno, czy z osobą z ulicy, prezesem korporacji czy gwiazdą – często odnoszę wrażenie, że nie są oni przyzwyczajeni do sytuacji, w której ktoś ich słucha. Gdy z autentycznym zainteresowaniem reaguję na ich słowa i zachęcam do rozwinięcia tematu, wydają się zaskoczeni, jakby było to dla nich całkiem nowe doświadczenie. Wyraźnie się rozluźniają i pozwalają sobie na głębsze refleksje i dokładniejsze odpowiedzi, nabierając pewności, że nie zamierzam ich poganiać, przerywać im lub zerkać na telefon. Pewnie właśnie dlatego wiele osób dzieli się ze mną delikatnymi sprawami – choć wcale na to nie nalegam i nie są to zwykle tematy związane z pisanym przeze mnie tekstem. Po prostu ludzie widzą we mnie kogoś, kto wreszcie ich wysłucha. Człowiek niewysłuchany czuje się samotny. Od jakiegoś czasu psychologowie i socjologowie biją na alarm, że mieszkańcom Stanów Zjednoczonych grozi wręcz epidemia samotności. Eksperci nazywają to kryzysem zdrowia publicznego, ponieważ izolacja i alienacja wzmagają ryzyko przedwczesnej śmierci w stopniu nie mniejszym niż otyłość i alkoholizm razem wzięte. Osamotnienie bardziej odbija się na ludzkim stanie zdrowia niż palenie czternastu papierosów dziennie. Po przeprowadzeniu badań epidemiologicznych znaleziono powiązania między poczuciem osamotnienia a chorobami serca, wylewami, demencją i osłabieniem układu odpornościowego. Jednym z pierwszych zwiastunów współczesnego wzrostu poczucia osamotnienia był wątek zatytułowany „I am lonely will anyone speak to me?” [Czuję się samotny, czy ktoś się do mnie odezwie?], rozpoczęty przez anonimowego użytkownika na pewnym forum internetowym w roku 2004, gdy internetowa rewolucja mocno się już w naszym świecie zadomowiła4. Ten rozpaczliwy okrzyk błyskawicznie się rozpowszechnił i spotkał się z ogromnym odzewem zarówno wśród zwykłych użytkowników, jak i w mediach. Zainspirował też liczne podobne wątki na innych forach; wiele z nich wciąż jest w internecie dostępnych. Czytając je, możemy zauważyć coś ciekawego: wiele osób czuje się osamotnionych wcale nie dlatego, że w ich otoczeniu brakuje ludzi. Jeden z użytkowników napisał: „Codziennie otacza mnie mnóstwo osób, ale czuję się jakoś dziwnie od nich odseparowany”. Ludzie samotni nie mają z kim dzielić swoich uczuć i refleksji, a przy tym – co równie ważne – brak im kogoś, kto by się z nimi dzielił uczuciami i refleksjami. Zwróćmy uwagę na wymowę tego pierwszego wpisu: jego autor prosi, żeby ktoś do niego coś powiedział. Chce nie tyle do kogoś mówić, ile raczej móc kogoś wysłuchać. Więź tworzy się dwukierunkowo – każdy z partnerów w dyskusji słucha drugiej osoby i na jej wypowiedziach opiera swoje reakcje. Od roku 2004 liczba osób doświadczających osamotnienia i izolacji rośnie coraz szybciej. W badaniu przeprowadzonym w roku 2018 na dwudziestu tysiącach Amerykanów niemal połowa respondentów stwierdziła, że w ich życiu codziennym brakuje znaczących osobistych interakcji społecznych, takich jak dłuższa rozmowa z przyjacielem. Podobna liczba osób przyznała, że często doświadcza osamotnienia i odrzucenia przez grupę, nawet przebywając wśród ludzi5. W podobnym badaniu przeprowadzonym w latach osiemdziesiątych tylko dwadzieścia procent respondentów mówiło o tego rodzaju uczuciach6. Statystyki samobójstw są w USA najwyższe od trzech dekad – od roku 1999 ich liczba wzrosła o trzydzieści procent. Spodziewana długość życia zaczęła więc spadać8, ze względu na samobójstwa właśnie, ale też uzależnienie od opiatów, alkoholizm i tak zwane choroby wywoływane przez stres. Problem ten nie dotyczy wyłącznie Stanów Zjednoczonych, lecz całego świata. Według raportów Światowej Organizacji Zdrowia w ciągu ostatnich czterdziestu pięciu lat globalna liczba samobójstw wzrosła o sześćdziesiąt procent. Wielką Brytanię skłoniło to do powołania w roku 2018 ministra do spraw samotności, mającego udzielać pomocy dziewięciu milionom obywateli, którzy często lub zawsze czują się osamotnieni – co w roku 2017 wykazał raport zlecony przez władze. W Japonii zaś nastąpił wysyp firm w rodzaju Family Romance, które oferują usługi polegające na wynajmowaniu osób udających przyjaciół, partnerów lub członków rodziny klienta. Oferta nie ma bynajmniej charakteru erotycznego – klienci płacą wyłącznie za czyjąś uwagę. Matka może więc opłacić mężczyznę, który wcieli się w jej syna i będzie ją odwiedzał, skoro prawdziwego syna niespecjalnie to interesuje, a stary kawaler – wynająć kobietę, która będzie odgrywać rolę jego żony i spyta go o samopoczucie, gdy wróci zmęczony z pracy. Samotność może dotknąć każdego. Najnowsze badania wskazują, że jeśli chodzi o poczucie wyobcowania, nie ma większych różnic między mężczyznami a kobietami czy między ludźmi określonych ras. Wyraźnie widać, że przedstawiciele „pokolenia Z” – czyli pierwszej generacji osób wychowanych „ze smartfonem w ręku” – są najbardziej podatni na poczucie osamotnienia i sami twierdzą, że są w gorszej kondycji zdrowotnej niż inne pokolenia, z seniorami włącznie. Od roku 2008 liczba dzieci i nastolatków w wieku szkolnym, które trafiły do szpitala w wyniku myśli lub prób samobójczych, wzrosła o ponad sto procent. Wiele napisano o tym, że dzisiejszym nastolatkom trudniej przychodzi umawianie się na randki, spędzanie czasu z przyjaciółmi, zdobywanie prawa jazdy czy nawet wychodzenie z domu bez rodziców. Młodzi ludzie coraz więcej czasu spędzają samotnie, skąpani w błękitnym blasku ekranów, uwydatniającym towarzyszącą im melancholię. Badania wskazują, że im więcej czasu spędzamy przed ekranem, tym bardziej jesteśmy nieszczęśliwi. Ósmoklasiści intensywnie korzystający z mediów społecznościowych (takich jak Facebook, Snapchat czy Instagram) są o dwadzieścia siedem procent bardziej narażeni na depresję kliniczną niż ich rówieśnicy, którzy nie poświęcają tego rodzaju platformom aż tyle czasu. Odsetek osób skłonnych uważać się za nieszczęśliwe jest w tej pierwszej grupie aż o pięćdziesiąt sześć procent wyższy niż w drugiej. Podobne wyniki przyniosła metaanaliza badań dotyczących młodych osób regularnie grających w gry wideo – wykazała, że częściej cierpią one na zaburzenia lękowe i depresję. Ludziom zmagającym się z poczuciem osamotnienia często mówi się: „Rusz się gdzieś!” – czyli: zapisz się na zajęcia, zacznij uprawiać sport, zaproś przyjaciół na kolację, działaj na rzecz Kościoła… Innymi słowy, oderwij się od Facebooka i spotykaj się z ludźmi twarzą w twarz. Lecz jak wspominałam, oni czują się samotni również w towarzystwie. Jak poczuć prawdziwą więź, kiedy już się „ruszymy” i staniemy twarzą w twarz z innymi? Trzeba ich słuchać – a to wcale nie jest takie proste, jak się wydaje. Uważne słuchanie to umiejętność, którą wiele osób zatraciło – lub może w ogóle nigdy jej nie miało? * * * Ludzie nieumiejący słuchać wcale nie muszą być źli. Każdy z nas ma pewnie przyjaciela, członka rodziny lub nawet partnera, któremu nie wychodzi to najlepiej. Może zresztą też do takich osób należycie. Trudno się zresztą dziwić, skoro w znacznej mierze tak nas ukształtowano. Cofnijmy się w myślach do dzieciństwa. Jeśli któreś z rodziców mówiło: „A teraz posłuchaj” (być może mocno trzymając przy tym dziecko za ramiona), należało się raczej spodziewać czegoś niezbyt przyjemnego. Gdy nauczyciel, trener czy wychowawca na obozie mówił: „Słuchajcie uważnie!”, zwykle oznaczało to, że zaraz ogłosi zbiór nakazów, zakazów i innych ograniczeń dobrej zabawy. Wartość słuchania nie jest też szczególnie promowana przez media i kulturę popularną. Codzienne wiadomości i niedzielne programy typu talk-show to w istocie wrzaskliwe popisy lub próby wyłapania potknięć przeciwnika, a nie pełne szacunku dla rozmówcy fora otwarte na różnicę poglądów. W wieczornych programach publicystycznych i rozrywkowych królują monologi i śmieszne gagi, nikomu nie chce się wysłuchiwać, co zaproszeni goście mieliby tak naprawdę do powiedzenia. Żadnego tematu się nie zgłębia, wszystko ogranicza się do sztampy i banału. Wywiady w programach śniadaniowych są zaś zwykle tak dokładnie opracowane i rozpisane na role przez redaktorów i ich konsultantów wizerunkowych, że zarówno gospodarze, jak i goście wygłaszają ustalone wcześniej kwestie i nie mają szans na autentyczną wymianę poglądów. Obraz konwersacji prezentowany w serialach telewizyjnych i filmach fabularnych również akcentuje przede wszystkim monologi i cięte riposty, nie obejmuje natomiast spokojnej wymiany zdań, którą umożliwia słuchanie. Za mistrza w pisaniu dialogów uchodzi scenarzysta Aaron Sorkin; na YouTubie znajdziemy mnóstwo kompilacji kultowych scen, pełnych słowotoków i tyrad jego bohaterów (na przykład z serialu Prezydencki poker czy filmów takich jak Ludzie honoru lub The Social Network). Stworzone przez niego dramatyczne konfrontacje i dynamiczne rozmowy prowadzone w biegu świetnie się ogląda i cytuje (bo wiele z tych tekstów na stałe weszło do historii kina, jak choćby sławne „Nie zniesiesz prawdy!” wykrzykiwane przez Jacka Nicholsona w filmie Ludzie honoru), lecz trudno je uznać za wzór słuchania rozmówcy i prowadzenia konstruktywnej wymiany poglądów. Wszystko to wpisuje się we wspaniałą tradycję popisów retorycznych, która przenosi nas do spotkań przy okrągłym stole w hotelu Algonquin na Manhattanie, gdzie w latach dwudziestych codziennie spotykała się na lunch grupa pisarzy, krytyków i aktorów, stale przerzucających się dowcipami, żartami słownymi i ciętymi ripostami. Ich błyskotliwe i bezlitosne dialogi (publikowane wówczas w gazetach) zachwycały czytelników w całym kraju i zapewne aż do dziś stanowią w popularnym odbiorze wzór intelektualnej wymiany poglądów. A przecież wielu spośród stałych członków tych spotkań było ludźmi głęboko samotnymi i pogrążonymi w depresji – choć należeli do żywiołowej grupy spotykającej się niemal codziennie. Na przykład pisarka Dorothy Parker trzykrotnie podejmowała próby samobójcze, a krytyk teatralny Alexander Woollcott żywił do samego siebie tak wielką pogardę, że na krótko przed śmiercią na zawał oświadczył: „Nigdy nie miałem nic do powiedzenia”. Ale przecież nie była to grupa ludzi słuchających się nawzajem. Nikt tam nie starał się nawiązać autentycznej więzi z pozostałymi uczestnikami spotkań, każdy tylko czekał na chwilę, w której poprzedni mówca będzie musiał zaczerpnąć tchu, i zaraz odpalał własną retoryczną petardę. W późniejszym, bardziej refleksyjnym wieku Dorothy Parker mówiła: „Ten okrągły stół to była po prostu grupa dowcipnisiów utwierdzających się nawzajem w przekonaniu o własnym geniuszu, grono stale popisujących się krzykaczy, którzy potrafili przez wiele dni czekać na okazję błyśnięcia dawno przygotowanym tekstem. […] W ich słowach nie było krztyny prawdy. W tych strasznych czasach bezustannie należało dowcipkować, prawda nikogo nie interesowała”. Nasi przywódcy polityczni też nie są wzorowymi słuchaczami. Przyjrzyjmy się na przykład obradom amerykańskiego Kongresu – choć właściwie są to nie tyle obrady, ile raczej okazje, przy których kongresmeni mogą perorować, przypochlebiać się swoim zwolennikom, gromić i ganić przeciwników lub na wszelkie inne sposoby wchodzić w słowo tym, którzy na swoje nieszczęście zabrali głos wcześniej. W sprawozdaniach z obrad najczęściej występuje zapisane kapitalikami przez protokolanta słowo CROSSTAL K – oznacza ono, że wiele osób mówiło jednocześnie, przez co nie dało się dosłyszeć żadnej z wypowiedzi. Podobnie wyglądają cotygodniowe sesje pytań do premiera w brytyjskim parlamencie – w ogóle nie przypominają rozmowy, w której ktoś kogoś słucha, lecz raczej tradycyjny japoński teatr kabuki, gdzie każda postać ma do odegrania wyrazistą rolę. Teatralność ta przybiera tak monstrualne rozmiary, że wielu posłów coraz częściej tych spotkań unika. Spiker Izby Gmin John Bercow powiedział w wywiadzie dla BBC: „To poważny problem. Wielu wytrawnych parlamentarzystów, którzy bynajmniej nie są przewrażliwieni czy wydelikaceni, mówi: »Jest tak fatalnie, że nie będę już w tym brać udziału, bo to po prostu żenujące«”. Za trwające od lat wrzenie i ostre podziały w świecie polityki, zarówno w USA, jak i na całym świecie, odpowiada po części skupienie mówców na autopromocji – przez co obywatele czują się coraz bardziej od polityków oddaleni i przez nich niedostrzegani. Wydaje się, że są to uczucia uzasadnione, zwłaszcza że wielu przywódcom politycznym, dziennikarzom wiodących mediów oraz przedstawicielom wyższych sfer wprost odjęło mowę, gdy wyborcy jasno wyrazili zniechęcenie wobec zastanej sytuacji politycznej. Szczególnie dobitnie pokazały to amerykańskie wybory z 2016 roku, w wyniku których prezydentem Stanów Zjednoczonych został Donald Trump, jak również brytyjskie referendum w sprawie wyjścia z Unii Europejskiej z tego samego roku. Ich wyniki można uznać za swoisty granat rzucony przez obywateli w stronę przywódców, żeby przykuć ich uwagę. Mało kto się tego spodziewał. Okazało się, że sondaże stanowią słaby substytut słuchania ludzi w terenie i poznawania problemów ich codziennego życia oraz systemów wartości wpływających na ich decyzje. Gdyby analitycy polityczni bardziej uważnie, krytycznie i intensywnie słuchali głosów wyborców, wyniki aż tak bardzo by nikogo nie zaskoczyły. Dane zebrane w badaniu mało reprezentatywnej próbki społeczeństwa (czyli ludzi, którzy w ogóle odbiorą telefon z nieznajomego numeru, a następnie udzielą anonimowemu rozmówcy odpowiedzi zgodnej z prawdą) okazały się mylące – podobnie jak relacje medialne oparte w dużej mierze na wpisach z portali społecznościowych, mających rzekomo dawać obraz nastrojów społecznych. Lecz mimo to sondaże i aktywność na portalach społecznościowych wciąż uważa się za miarodajny obraz odczuć „zwykłych ludzi”. Telewizyjnych dziennikarzy i komentatorów pociąga zapewne łatwość dostępu i pozornie szerokie grono użytkowników, powszechnie więc cytuje się głosy z Facebooka i Twittera, zamiast wyjść z dyktafonem na ulice i prosić przechodniów o wypowiedź. Śledzenie popularnych trendów w mediach społecznościowych i przeprowadzanie sondaży online uważa się obecnie za wydajny sposób zbierania danych. W XXI wieku tak właśnie „słuchają ludzi” dziennikarze, politycy, lobbyści, aktywiści i marketingowcy. Wydaje się jednak wątpliwe, czy media społecznościowe można uznać za prawdziwy obraz społeczeństwa. Wiele badań wskazuje, że sporo publikowanych w nich treści pochodzi z fałszywych kont lub nawet od botów. Szacuje się, że od piętnastu do sześćdziesięciu procent profili nie należy do realnie istniejących osób. Jedno z badań wykazało, że dwadzieścia procent tweetów związanych z amerykańskimi wyborami w 2016 roku zostało wyprodukowanych przez boty. Z audytu kont twitterowych sławnych muzyków takich jak Taylor Swift, Rihanna, Justin Bieber czy Katy Perry wynikło, że choć mają oni dziesiątki milionów obserwujących, większość z nich stanowią boty. Być może jeszcze ważniejszą grupą w mediach społecznościowych są tak zwani lurkerzy, czyli osoby, które zakładają konta, żeby czytać cudze posty, ale własne umieszczają bardzo rzadko – albo wcale tego nie robią. Zwolennicy „zasady jednego procenta” (zwanej też „zasadą 90–9–1”) utrzymują, że w kulturze internetowej dziewięćdziesiąt procent użytkowników każdej platformy (czyli portali społecznościowych, blogów, źródeł wiki czy serwisów informacyjnych) zajmuje się wyłącznie obserwacją i w żaden sposób aktywnie nie uczestniczy w dyskusjach, dziewięć procent sporadycznie coś komentuje lub publikuje, a zaledwie jeden procent odpowiada za większość internetowych treści. Choć oczywiście liczba osób tworzących wpisy może się nieco różnić w zależności od charakteru danej platformy – lub też ulegać zmianom, gdy wydarzenia bieżące wyjątkowo ludzi poruszą – prawda jest taka, że znakomita większość użytkowników po prostu w internecie milczy. Co więcej, do grupy najbardziej aktywnych użytkowników mediów społecznościowych i komentatorów na stronach internetowych należą ludzie o dość szczególnych cechach osobowości, niezbyt reprezentatywnych dla ogółu populacji. Osoby te po pierwsze uważają, że mają prawo do wygłaszania sądów, a po drugie mają czas, żeby je regularnie umieszczać w internecie. Oczywiście największym zainteresowaniem cieszą się zawsze wyrazy oburzenia oraz wszelkiego rodzaju kąśliwości i hiperbole. Posty utrzymane w tonie neutralnym, rzetelne i wyważone raczej nie osiągają zawrotnych zasięgów ani nie bywają cytowane w mediach. Zniekształca to charakter dialogu i nadaje fałszywy ton rozmowom, przez co wydaje się mocno wątpliwe, żeby wyrażane w ten sposób uczucia oddawały faktyczne opinie, które ludzie mogliby wygłosić w obecności żywych, uważnych słuchaczy. * * * Zbierając dane do tej książki, przeprowadzałam wywiady z osobami z najróżniejszych grup wiekowych, przedstawicielami wielu ras i sfer społecznych. Zarówno z ekspertami, jak i laikami rozmawiałam o sprawach związanych ze słuchaniem. Pytałam między innymi, kto ich potrafi wysłuchać. Prawie wszyscy, niemal bez wyjątku, na chwilę się wówczas zamyślali, jakby się wahali. Następnie niektórzy szczęściarze wymieniali jedną lub dwie osoby – zwykle partnera życiowego, czasem rodzica, przyjaciela czy kogoś z rodzeństwa. Wiele osób jednak (nawet tych pozostających w związkach małżeńskich i mających szeroki krąg przyjaciół i znajomych) przyznawało szczerze, że w sumie nie ma chyba nikogo, kto by ich naprawdę wysłuchał. Niektórzy mówili, że rozmawiają z terapeutami, coachami, fryzjerami lub nawet astrologami – czyli płacą ludziom, żeby ich słuchali. Kilka osób wspomniało, że udaje się do pastora lub rabina, ale tylko w sytuacjach kryzysowych. Zdumiało mnie, że zdaniem tak wielu spośród moich rozmówców poproszenie przyjaciela lub kogoś z rodziny, żeby ich wysłuchał – lub w ogóle z nimi porozmawiał, nawet nie o problemach osobistych, ale o czymkolwiek bardziej znaczącym niż zwykła gadka szmatka lub przerzucanie się żarcikami – to niepotrzebne tych osób obciążanie. Pewien sprzedawca energii elektrycznej, z którym rozmawiałam w Dallas, powiedział mi, że „niegrzecznie” jest nadawać zbyt duży ciężar rozmowie, bo oczekuje się wówczas od rozmówcy zbyt wiele. Z kolei pewien chirurg z Chicago stwierdził: „Im większym jesteś autorytetem i wzorem do naśladowania, im większą masz rolę przywódczą, tym mniej możesz sobie pozwolić na to, żeby rozładować swoje napięcie lub rozmawiać o swoich troskach”. Gdy ich pytałam, czy sami siebie uważają za dobrych słuchaczy, wielu przyznawało, że raczej nie. Pewna dyrektorka agencji artystycznej z Los Angeles powiedziała: „Gdybym naprawdę miała słuchać otaczających mnie ludzi, musiałabym zmierzyć się z faktem, że większości z nich szczerze nie znoszę”. To stanowisko nie było zresztą odosobnione. Inne osoby mówiły, że nie mają czasu słuchać lub że im się zwyczajnie nie chce. Ich zdaniem e-maile i esemesy są znacznie praktyczniejsze, ponieważ poświęca się im dokładnie tyle uwagi, ile się uzna za stosowne, a poza tym można udawać, że się ich w ogóle nie otrzymało, lub wykasować, jeśli się je uzna za mało interesujące lub dziwaczne. Rozmowy w cztery oczy są zbyt niebezpieczne. Ktoś może nam przekazać coś, o czym wcale nie chcemy wiedzieć albo na co nie potrafimy odpowiedzieć. Komunikację cyfrową łatwiej kontrolować. Z tego stanu rzeczy wyłania się obraz dobrze nam w XXI wieku znany: w kawiarniach, restauracjach i przy rodzinnych stołach ludzie coraz częściej patrzą w telefony, zamiast ze sobą rozmawiać. Lub – jeśli ze sobą rozmawiają – położone na stole telefony stanowią część ogólnej scenerii, podnosi się je raz na jakiś czas równie odruchowo jak nóż czy widelec, wysyłając w ten sposób otoczeniu ukryty sygnał, że nie jest zbyt zajmujące. W rezultacie ludzie czują się dotkliwie samotni, choć sami nie wiedzą dlaczego. Zdarzali się też rozmówcy uważający się za świetnych słuchaczy – chociaż nie zawsze brzmiało to wiarygodnie, jeśli na przykład rozmawiali ze mną przez telefon, prowadząc samochód. „Słucham uważniej niż większość ludzi” – oświadczył pewien adwokat z Houston, który oddzwonił do mnie w godzinach szczytu, gdy wracał z pracy. „Proszę chwilkę zaczekać, mam inne połączenie”. Równie mało przekonująco wypadli ludzie, którzy w jednej chwili przekonywali mnie, że potrafią świetnie słuchać, a w następnej przeskakiwali do tematu nijak niezwiązanego z poprzednim wątkiem, zupełnie jak postać z żartu rysunkowego w „New Yorkerze”, gdzie mężczyzna z kieliszkiem wina w dłoni mówi do grupki osób na przyjęciu: „Uwaga, a teraz zgrabnie sprowadzę rozmowę na wąski odcinek mojej specjalizacji”. Innym osobom deklarującym się jako świetni słuchacze zdarzało się dokładnie powtórzyć myśl wyrażoną przeze mnie wcześniej, jakby sami na nią wpadli. Nie oznacza to oczywiście, że słabi słuchacze to źli ludzie lub bufony. Gdy kończą za was zdanie, sądzą, że w ten sposób służą wam pomocą. Przerywają wam, bo na przykład przyszło im do głowy coś w ich odczuciu szalenie ważnego lub przypomnieli sobie przezabawny dowcip, którego nie sposób odłożyć na później. Są to osoby święcie przekonane, że okazują szacunek rozmówcy, jeśli uprzejmie czekają, aż jego usta przestaną się ruszać, zanim same zaczną mówić. Mogą przy okazji szybko kiwać głową, żeby go trochę ponaglić, zerkać ukradkiem na zegarek lub telefon, delikatnie stukać w stół lub patrzeć ponad ramieniem rozmówcy, żeby sprawdzić, czy nie pojawił się ktoś inny, z kim warto by pogadać. W kulturze naznaczonej lękiem egzystencjalnym i agresywną autopromocją milczący zostają w tyle. Słuchanie oznacza utratę okazji do lansowania własnej marki i prezentowania swoich możliwości. Zastanówmy się jednak nad tym, co by się stało, gdybym ściśle trzymała się planu, przeprowadzając wywiad z profesorem Sacksem. Miałam do napisania krótki felieton, wystarczyłoby mi do niego kilka konkretnych odpowiedzi. Nie musiałam słuchać poetyckich wywodów na temat „klimatu umysłu” ani relacji z życia z zaburzeniem orientacji przestrzennej. Mogłabym mu przerwać i poprosić, żeby przeszedł do rzeczy, lub – pragnąc zrobić na nim wrażenie i wyrazić własne myśli – sama zacząć mu opowiadać o swoich życiowych doświadczeniach. Tylko że przerwałabym wówczas naturalny ciąg rozmowy, zahamowałabym rosnącą między nami zażyłość, a zarazem utraciłabym radość płynącą z interakcji. I raczej nie nosiłabym w sobie po dziś dzień przekazanej mi przez niego mądrości. Nikt z nas nie potrafi cały czas uważnie słuchać. To naturalne, że rozpraszają nas nasze myśli. Słuchanie wymaga wysiłku. Podobnie jak w procesie czytania, nad niektórymi fragmentami się prześlizgujemy, a innym poświęcamy więcej uwagi, w zależności od sytuacji. Lecz zdolność do uważnego słuchania, podobnie jak umiejętność uważnego czytania, zanika, jeśli jej nie ćwiczymy. Traktując ludzi z tak samo nikłą uwagą, z jaką przeglądamy nagłówki na portalach plotkarskich, nie dajemy sobie szansy na odkrycie poetyckiej głębi i życiowej mądrości, które mogliby nam zaoferować. A przy tym odmawiamy tego upragnionego daru osobom, które są nam bliskie – lub mogłyby takie się stać. POLECAMY:
0 Comments
JAK ZACHOWAĆ SPOKÓJ, |
NOWOŚĆ! PsychologiaPrzyKawie.pl objęła patronat nad książką Kate Murphy "W ogóle mnie nie słuchasz. Czyli co nam umyka i dlaczego to takie ważne" Wydawnictwo Marginesy PREMIERA ODBĘDZIE SIĘ 23 lutego 2022! |
CO NAM UMYKA I DLACZEGO TO JEST TAKIE WAŻNE
W ogóle mnie nie słuchasz
„Jeden dzień może zmienić wszystko….Błyskawicznie. I nagle staje się jasne, czego nam brakowało. Pełne życie nie może być serią zapomnianych dni. <<Później>> może nie nadejść. Życie nie służy do odkładania go na później. Sol zawsze szukał chwil. Śmiechu, pocałunku, smaku, tańca. To był jego dar dla nas. Przypomnienie, żeby kolekcjonować chwile. Każdego dnia. Bo jeśli będziesz je znajdować, dni nigdy nie zleją się ze sobą. To w tych chwilach odnajdziesz siebie. Dzięki Solowi żyję dniem dzisiejszym. Żyję chwilą. Wiem, co to znaczy kochać i być kochaną. Naprawdę czuć się kochaną. Pozwalam, by te chwile prowadziły mnie w życiu. By mnie leczyły, wzmacniały. Właśnie tak będę żyć. Każdego dnia do końca życia.” Te słowa od paru dni krążą po mojej głowie, gdyż poruszyły moje serce podczas oglądania filmu „All my life”. Młoda dziewczyna zmienia swoje podejście do życia pod wpływem tego, co chciał jej przekazać człowiek, którego pokochała. Wcześniej uważała, że większość jej dni mija w sposób niezauważalny, były nijakie i bez znaczenia, zlewały się ze sobą, a ona wszystko odkładała na później. Dokonała zmiany, bo umiała słuchać, bo była otwarta na przekaz drugiego człowieka.
Słuchanie…. Mamy z tym duży problem. Komunikacja między nami bardzo szwankuje. A przede wszystkim mamy problem właśnie ze słuchaniem drugiego człowieka. Zarówno w rodzinie, w związkach, ale i na gruncie zawodowym. Dlaczego? Ponieważ słuchając, mamy tendencję do własnego interpretowania poprzez przyjmowanie swojej perspektywy, czyli poprzez koncentrowanie się bardziej na sobie aniżeli na naszym rozmówcy. A słuchając, powinniśmy nie tylko słuchać, ale przede wszystkim słyszeć, czyli patrzeć ze zrozumieniem i empatią na osobę, z którą rozmawiamy, skupiać na niej swoją uwagę, poświęcać czas, a niekiedy wykazać się cierpliwością i tolerancją. Nie jest to łatwe. Słuchanie jest sztuką, a więc wymaga wysiłku. Niestety obecnie, gdy doskwiera nam brak czasu, a poza tym jesteśmy nadmiernie skoncentrowani na sobie, poświęcenie uwagi i cierpliwości drugiemu człowiekowi nie jest łatwe.
„Współcześnie zachęca się nas, żebyśmy słuchali głosu serca, wsłuchiwali się w swoje ciało i najgłębiej ukryte potrzeby. Rzadko jednak jesteśmy nakłaniani do słuchania innych z uwagą i skupieniem. Angażujemy się więc w swoisty <<dialog głuchych>>, przekrzykujemy się na imprezach, spotkaniach zawodowych, a nawet na rodzinnych obiadkach, przyzwyczajeni do tego, że w rozmowie należy mieć coś do powiedzenia, a niekoniecznie podążać za tokiem czyjejś wypowiedzi. Zarówno w dyskusjach internetowych, jak i prowadzonych twarzą w twarz każdy stara się określić swoją pozycję, wyznaczyć tor opowieści i trzymać się własnego przekazu. Większą wartość upatrujemy w tym, co ludziom przedstawiamy, niż w tym, co od nich przyjmujemy. A przecież słuchanie można uznać za bardziej wartościowe od mówienia. Z powodu braku umiejętności słuchania wywoływano wojny, tracono fortuny i niszczono przyjaźnie.”*
Myślę, że wielu z nas niejednokrotnie zdawała sobie sprawę podczas rozmowy, że osoba, do której mówiliśmy, słuchała nas, ale nie słyszała tego, co chcieliśmy jej przekazać. Rozmawialiśmy z innymi, a tak naprawdę czuliśmy się, jakbyśmy wygłaszali monolog. Oczywiście różne mogły być tego przyczyny. Zaliczyć do nich można zarówno niesprzyjające warunki, ale i liczne blokady, które stosujemy zarówno świadomie, jak i nieświadomie. Do barier słuchania zaliczyć można między innymi czytanie w myślach i domyślanie się, filtrowanie, formułowanie rad, osądzanie, porównywanie, przekonywanie do swoich racji, przygotowywanie odpowiedzi, manipulowanie, zmianę toru.
Seligman przedstawił model słuchania, którego autorami są Kroth i Edge. Według niego wyróżniamy: słuchanie bierne i aktywne oraz niesłuchanie aktywne i bierne.
Słuchanie bierne polega na słuchaniu, podczas którego odbiorca wysyła nadawcy sygnały niewerbalne świadczące o zainteresowaniu tym, co ten do niego mówi. Jest zachowany zarówno kontakt wzrokowy, ale również osoba słuchająca okazuje empatię, potakuje, jedynie nie zadaje pytań. Sytuacja taka ma miejsce na przykład wówczas, gdy słuchamy osoby będącej naszym autorytetem. Wówczas pomimo tego, iż jesteśmy wsłuchani w każde słowo tej osoby, pomimo że nasza mimika pokazuje przeżywanie emocjonalne tego, co słyszymy, nie odzywamy się, ponieważ albo nie mamy możliwości zadania pytania, albo jest nam niezręcznie, jesteśmy skrępowani bądź czujemy się niekompetentni, by zabrać głos.
Słuchanie aktywne wzbogacone jest w stosunku do słuchania biernego o zadawanie pytań i parafrazowanie. Na przykład słuchając przyjaciółki opowiadającej o ekscytującym spotkaniu, zadajemy pytania, dopytujemy, przytakujemy, ale i parafrazujemy jej wypowiedź, oczywiście pokazując swoją mową ciała duże zainteresowanie i zaangażowanie.
Bierne niesłuchanie to niekoncentrowanie się na wypowiedzi rozmówcy. Osoba mówiąca często w takiej sytuacji czuje się zlekceważona, choć powody niesłuchania mogą być róże, np. zmęczenie, złe samopoczucie. Takie sytuacje mają miejsce np. podczas powrotu do domu, gdy w autobusie spotykamy znajomą, która chce zdać nam relację z ostatniego weekendu. Poniedziałek był dla nas intensywnym dniem w pracy, w myślach układamy plan na wieczór, zastanawiamy się, co musimy jeszcze po drodze kupić, do kogo wykonać pilny telefon i pomimo iż ciałem uczestniczymy w tej rozmowie – patrzymy na koleżankę, nasze myśli krążą w innym wymiarze.
Aktywne niesłuchanie polega natomiast na mówieniu do siebie nawzajem, ale o czym innym. W takim sposobie komunikowania się każda ze stron nie jest zainteresowana tym, co mówi do niej partner, ale rozmawia. Każdy w tej wymianie zdań chce bowiem przeforsować swój temat, ale trafiając na równego sobie, żadna ze stron nie jest wysłuchana. Typowy przykład takiej sytuacji ma miejsce, gdy żona po powrocie z pracy opowiada mężowi o swoim sukcesie, a mąż wchodzi jej w pół zdania i oznajmia, że na weekend zaprosił kolegę i trzeba zastanowić się, jak go ugościć.
Słuchanie…. Mamy z tym duży problem. Komunikacja między nami bardzo szwankuje. A przede wszystkim mamy problem właśnie ze słuchaniem drugiego człowieka. Zarówno w rodzinie, w związkach, ale i na gruncie zawodowym. Dlaczego? Ponieważ słuchając, mamy tendencję do własnego interpretowania poprzez przyjmowanie swojej perspektywy, czyli poprzez koncentrowanie się bardziej na sobie aniżeli na naszym rozmówcy. A słuchając, powinniśmy nie tylko słuchać, ale przede wszystkim słyszeć, czyli patrzeć ze zrozumieniem i empatią na osobę, z którą rozmawiamy, skupiać na niej swoją uwagę, poświęcać czas, a niekiedy wykazać się cierpliwością i tolerancją. Nie jest to łatwe. Słuchanie jest sztuką, a więc wymaga wysiłku. Niestety obecnie, gdy doskwiera nam brak czasu, a poza tym jesteśmy nadmiernie skoncentrowani na sobie, poświęcenie uwagi i cierpliwości drugiemu człowiekowi nie jest łatwe.
„Współcześnie zachęca się nas, żebyśmy słuchali głosu serca, wsłuchiwali się w swoje ciało i najgłębiej ukryte potrzeby. Rzadko jednak jesteśmy nakłaniani do słuchania innych z uwagą i skupieniem. Angażujemy się więc w swoisty <<dialog głuchych>>, przekrzykujemy się na imprezach, spotkaniach zawodowych, a nawet na rodzinnych obiadkach, przyzwyczajeni do tego, że w rozmowie należy mieć coś do powiedzenia, a niekoniecznie podążać za tokiem czyjejś wypowiedzi. Zarówno w dyskusjach internetowych, jak i prowadzonych twarzą w twarz każdy stara się określić swoją pozycję, wyznaczyć tor opowieści i trzymać się własnego przekazu. Większą wartość upatrujemy w tym, co ludziom przedstawiamy, niż w tym, co od nich przyjmujemy. A przecież słuchanie można uznać za bardziej wartościowe od mówienia. Z powodu braku umiejętności słuchania wywoływano wojny, tracono fortuny i niszczono przyjaźnie.”*
Myślę, że wielu z nas niejednokrotnie zdawała sobie sprawę podczas rozmowy, że osoba, do której mówiliśmy, słuchała nas, ale nie słyszała tego, co chcieliśmy jej przekazać. Rozmawialiśmy z innymi, a tak naprawdę czuliśmy się, jakbyśmy wygłaszali monolog. Oczywiście różne mogły być tego przyczyny. Zaliczyć do nich można zarówno niesprzyjające warunki, ale i liczne blokady, które stosujemy zarówno świadomie, jak i nieświadomie. Do barier słuchania zaliczyć można między innymi czytanie w myślach i domyślanie się, filtrowanie, formułowanie rad, osądzanie, porównywanie, przekonywanie do swoich racji, przygotowywanie odpowiedzi, manipulowanie, zmianę toru.
Seligman przedstawił model słuchania, którego autorami są Kroth i Edge. Według niego wyróżniamy: słuchanie bierne i aktywne oraz niesłuchanie aktywne i bierne.
Słuchanie bierne polega na słuchaniu, podczas którego odbiorca wysyła nadawcy sygnały niewerbalne świadczące o zainteresowaniu tym, co ten do niego mówi. Jest zachowany zarówno kontakt wzrokowy, ale również osoba słuchająca okazuje empatię, potakuje, jedynie nie zadaje pytań. Sytuacja taka ma miejsce na przykład wówczas, gdy słuchamy osoby będącej naszym autorytetem. Wówczas pomimo tego, iż jesteśmy wsłuchani w każde słowo tej osoby, pomimo że nasza mimika pokazuje przeżywanie emocjonalne tego, co słyszymy, nie odzywamy się, ponieważ albo nie mamy możliwości zadania pytania, albo jest nam niezręcznie, jesteśmy skrępowani bądź czujemy się niekompetentni, by zabrać głos.
Słuchanie aktywne wzbogacone jest w stosunku do słuchania biernego o zadawanie pytań i parafrazowanie. Na przykład słuchając przyjaciółki opowiadającej o ekscytującym spotkaniu, zadajemy pytania, dopytujemy, przytakujemy, ale i parafrazujemy jej wypowiedź, oczywiście pokazując swoją mową ciała duże zainteresowanie i zaangażowanie.
Bierne niesłuchanie to niekoncentrowanie się na wypowiedzi rozmówcy. Osoba mówiąca często w takiej sytuacji czuje się zlekceważona, choć powody niesłuchania mogą być róże, np. zmęczenie, złe samopoczucie. Takie sytuacje mają miejsce np. podczas powrotu do domu, gdy w autobusie spotykamy znajomą, która chce zdać nam relację z ostatniego weekendu. Poniedziałek był dla nas intensywnym dniem w pracy, w myślach układamy plan na wieczór, zastanawiamy się, co musimy jeszcze po drodze kupić, do kogo wykonać pilny telefon i pomimo iż ciałem uczestniczymy w tej rozmowie – patrzymy na koleżankę, nasze myśli krążą w innym wymiarze.
Aktywne niesłuchanie polega natomiast na mówieniu do siebie nawzajem, ale o czym innym. W takim sposobie komunikowania się każda ze stron nie jest zainteresowana tym, co mówi do niej partner, ale rozmawia. Każdy w tej wymianie zdań chce bowiem przeforsować swój temat, ale trafiając na równego sobie, żadna ze stron nie jest wysłuchana. Typowy przykład takiej sytuacji ma miejsce, gdy żona po powrocie z pracy opowiada mężowi o swoim sukcesie, a mąż wchodzi jej w pół zdania i oznajmia, że na weekend zaprosił kolegę i trzeba zastanowić się, jak go ugościć.
„Rozmowa idealna stanowi nieprzerwany ciąg pętli, w których informacje zwrotne od słuchającego wpływają na treść i styl kolejnych wypowiedzi. <<To dobry czytelnik sprawia, że książka jest dobra>> – pisał Ralph Waldo Emerson. Analogicznie: to dobry słuchacz sprawia, że rozmowa dobrze przebiega. Gdy obie strony są skupione i zaangażowane, konwersacja przypomina wspaniały taniec, w którym dwoje tancerzy wzajemnie siebie słucha, niezależnie od tego, kto w danym momencie mówi (…) Rozmowa z kimś, kto nie słucha uważnie – nie nadąża za twoimi słowami lub nie bierze pod uwagę twoich odczuć związanych z jego wypowiedzią – przypomina taniec z kimś, kto porusza się w całkiem innym rytmie lub w ogóle nie ma poczucia rytmu. Czujemy się wtedy niezręcznie – i musimy uważać na czubki palców. Być może rozmówca ma nam coś ciekawego do powiedzenia, lecz żeby się tego dowiedzieć, musimy włożyć mnóstwo energii i wykazać się dyscypliną.”*
O porozumiewaniu się powiedziano bardzo dużo i napisano wiele książek, natomiast nie wszyscy ich autorzy z taką uwagą skupili się na temacie słuchania jak Kate Murphy, której książka „W ogóle mnie nie słuchasz! Czyli co nam umyka i dlaczego to takie ważne” trafiła niedawno do moich rąk, a której Psychologia przy kawie została patronem medialnym. Jest to wyjątkowa pozycja, gdyż jej autorka nie tylko zgłębia naukowe strony procesu słuchania – fizjologiczną, psychologiczną i społeczną, ale przede wszystkim opiera ją na doświadczeniu wynikającym z przeprowadzenia licznych wywiadów z osobami, których zawody związane są ze słuchaniem – szpiegami, księżmi, psychoterapeutami, barmanami, mediatorami, fryzjerami, kontrolerami ruchu lotniczego, producentami radiowymi. Czyta się ją jednym tchem, gdyż historie w niej opisane przykuwają naszą uwagę i ciężko się od niej oderwać. Lektura jej sprawi przyjemność każdemu, a dodatkowo, czego jestem niemal pewna, zostawi po sobie niezwykle cenny ślad w postaci zrozumienia tego, jak ważne jest słuchanie w naszym codziennym życiu. Pamiętajcie, nikt z nas nie urodził się idealnym słuchaczem, ale każdy może nim się stać.
Już jutro na naszym blogu będziecie mogli przeczytać fragment z książki Kate Murpy, a dzisiaj zastanówcie się nad tym:
„Kiedy ostatni raz zdarzyło wam się kogoś wysłuchać? Ale tak naprawdę, bez zastanawiania się, co zaraz powiecie, zerkania na telefon lub przerywania czyjejś wypowiedzi, żeby wygłosić własną opinię? A kiedy ostatni raz ktoś was naprawdę wysłuchał? Z uwagą chłonął wasze słowa, a potem odpowiedział na nie tak trafnie, że napełnił was poczuciem całkowitego zrozumienia?”*
*Fragmenty pochodzą z książki Kate Murphy "W ogóle mnie nie słuchasz", Wyd. Marginesy, 2022
O porozumiewaniu się powiedziano bardzo dużo i napisano wiele książek, natomiast nie wszyscy ich autorzy z taką uwagą skupili się na temacie słuchania jak Kate Murphy, której książka „W ogóle mnie nie słuchasz! Czyli co nam umyka i dlaczego to takie ważne” trafiła niedawno do moich rąk, a której Psychologia przy kawie została patronem medialnym. Jest to wyjątkowa pozycja, gdyż jej autorka nie tylko zgłębia naukowe strony procesu słuchania – fizjologiczną, psychologiczną i społeczną, ale przede wszystkim opiera ją na doświadczeniu wynikającym z przeprowadzenia licznych wywiadów z osobami, których zawody związane są ze słuchaniem – szpiegami, księżmi, psychoterapeutami, barmanami, mediatorami, fryzjerami, kontrolerami ruchu lotniczego, producentami radiowymi. Czyta się ją jednym tchem, gdyż historie w niej opisane przykuwają naszą uwagę i ciężko się od niej oderwać. Lektura jej sprawi przyjemność każdemu, a dodatkowo, czego jestem niemal pewna, zostawi po sobie niezwykle cenny ślad w postaci zrozumienia tego, jak ważne jest słuchanie w naszym codziennym życiu. Pamiętajcie, nikt z nas nie urodził się idealnym słuchaczem, ale każdy może nim się stać.
Już jutro na naszym blogu będziecie mogli przeczytać fragment z książki Kate Murpy, a dzisiaj zastanówcie się nad tym:
„Kiedy ostatni raz zdarzyło wam się kogoś wysłuchać? Ale tak naprawdę, bez zastanawiania się, co zaraz powiecie, zerkania na telefon lub przerywania czyjejś wypowiedzi, żeby wygłosić własną opinię? A kiedy ostatni raz ktoś was naprawdę wysłuchał? Z uwagą chłonął wasze słowa, a potem odpowiedział na nie tak trafnie, że napełnił was poczuciem całkowitego zrozumienia?”*
*Fragmenty pochodzą z książki Kate Murphy "W ogóle mnie nie słuchasz", Wyd. Marginesy, 2022
POLECAMY:
NOWOŚĆ! PsychologiaPrzyKawie.pl objęła patronat nad książką Kate Murphy "W ogóle mnie nie słuchasz. Czyli co nam umyka i dlaczego to takie ważne" Wydawnictwo Marginesy PREMIERA ODBĘDZIE SIĘ 23 lutego 2022! |
CHCĘ WYJŚĆ Z POTRZASKU
Jak wybaczyć samemu sobie?
„Już nie chcę dotykać niczego w tym domu. Po raz pierwszy mam świeże spojrzenie na swoje meble. To są rzeczy, którymi się otoczyłam podczas aresztu domowego, który sama na siebie nałożyłam. Ten stolik to część sztucznego życia. To krzesło jest kłamstwem. Ozdoby są symbolem udawanego istnienia, które sama sobie skonstruowałam. Wszystko to przypomina mi o czającym się lęku. Wypracowałam sobie wewnętrzną potrzebę ukarania samej siebie. To wszystko skutek mojego poczucia winy. W końcu sobie to uświadamiam. Moje poczucie winy to nie emocja, to żyjąca, oddychająca rzecz, która próbuje mnie udusić.”*
Poczucie winy. Ono trzyma nas w potrzasku, więzi i nakazuje szukania dla siebie kary. Jest brzemieniem, bagażem, który uniemożliwia spokojne życie. Ale niestety wybaczyć sobie jest najtrudniej. Wielu ludzi ma z tym wielki problem. Tkwią nieustannie jedną nogą w przeszłości i nie potrafią, nie dają sobie wewnętrznego przyzwolenia, by spojrzeć w przyszłość i mieć odwagę, by skupić się na życiu tu i teraz. Oni wciąż oglądają się za siebie, chcąc cofnąć czas, gdyż nie są w stanie wybaczyć sobie popełnionych błędów. Takie osoby nieustannie samobiczują się, samooskarżając i uciekając od świata. Taka postawa powoduje w nich stres, niepokój, lęk. Uciekają przed czymś, ale nie zdają sobie sprawy, że nie uciekną przed sobą, o ile sami sobie nie wybaczą popełnionych błędów. „Uciekam, nigdzie nie biegnąc, utknęłam na zakurzonej bieżni życia (…) Karałam samą siebie przez ostatnie kilka lat, bo nie wierzyłam, że zasługuję na życie.”*
Przebaczenie samemu sobie nie polega na unieważnieniu tego, co się stało. Wybaczenie to decyzja, ale równocześnie spojrzenie na siebie nie jako na osobę, która oskarża i rzuca kamieniem, ale na kogoś, kogo się rozumie, kto patrzy na cały obraz sytuacji, a nie tylko na to, co się wydarzyło. To danie sobie prawa do wolności, do odczuwania spokoju, radości, szczęścia.
„Budzę się, machając rękami przed twarzą. (…) To moja wina. Obezwładniające poczucie winy wraca do mnie tak szybko, że czuję, jakby ktoś kopnął mnie w żołądek. Ale nic tu nie ma, tylko zagracony, mroczny pokój i przesiąknięte potem łóżko. Podciągam kolana i chowam w nich twarz, czując, jak pot z czoła wsiąka w moje leginsy…”*
Wielu z nas żyje czasami latami w poczuciu winy, podobnie jak Hannah – bohaterka książki „Uratować dziecko”- kobieta naznaczona przeszłością, dręczona lękiem, która żyła w więzieniu, które sama sobie stworzyła, którego kratami stały się wyrzuty sumienia. Ona nie wybaczając sobie, zbudowała mur, a od muru - jak powiedział kiedyś Phil Bosmans – zaczyna się więzienie.
Co można zrobić, by sobie wybaczyć i tym samym dać sobie prawo do nowego życia?
Przebaczenie jest procesem. Pierwszym krokiem na tej drodze jest danie sobie prawa do popełniania błędów. Nikt nie przejdzie przez życie bez potknięć i bez krzywd wyrządzonych innym. I nie chodzi o to, by nie zauważać zła, by je ignorować, by usprawiedliwiać błędy, które były naszym udziałem, ale by spojrzeć na sytuację z szerszej perspektywy, by zobaczyć ją z różnych stron. Niezwykle istotne jest zadanie sobie pytań odnośnie tego, co się zdarzyło, by choć w części zrozumieć, dlaczego tak się stało, czy mieliśmy inne wyjście, kto jeszcze był winny temu zdarzeniu, jak dzisiaj byśmy postąpili i jakie wnioski możemy wyciągnąć na przyszłość. Ważne, by uzmysłowić sobie, co nam i innym da to przebaczenie. Nie da się bowiem wybaczać innym ludziom, żyjąc w ciągłym poczuciu winy.
Przebaczenie sobie jest kluczem do odzyskania równowagi psychicznej. Wybaczanie działa oczyszczająco. Sprawia, że dajemy wybrzmieć uczuciom złości, gniewu, nienawiści, żalu, po to, by pozwolić im odejść i zacząć na nowo żyć.
*Fragment pochodzą z książki Sarah A. Denzil "Uratować dziecko", Wyd. Filia, 2021
Poczucie winy. Ono trzyma nas w potrzasku, więzi i nakazuje szukania dla siebie kary. Jest brzemieniem, bagażem, który uniemożliwia spokojne życie. Ale niestety wybaczyć sobie jest najtrudniej. Wielu ludzi ma z tym wielki problem. Tkwią nieustannie jedną nogą w przeszłości i nie potrafią, nie dają sobie wewnętrznego przyzwolenia, by spojrzeć w przyszłość i mieć odwagę, by skupić się na życiu tu i teraz. Oni wciąż oglądają się za siebie, chcąc cofnąć czas, gdyż nie są w stanie wybaczyć sobie popełnionych błędów. Takie osoby nieustannie samobiczują się, samooskarżając i uciekając od świata. Taka postawa powoduje w nich stres, niepokój, lęk. Uciekają przed czymś, ale nie zdają sobie sprawy, że nie uciekną przed sobą, o ile sami sobie nie wybaczą popełnionych błędów. „Uciekam, nigdzie nie biegnąc, utknęłam na zakurzonej bieżni życia (…) Karałam samą siebie przez ostatnie kilka lat, bo nie wierzyłam, że zasługuję na życie.”*
Przebaczenie samemu sobie nie polega na unieważnieniu tego, co się stało. Wybaczenie to decyzja, ale równocześnie spojrzenie na siebie nie jako na osobę, która oskarża i rzuca kamieniem, ale na kogoś, kogo się rozumie, kto patrzy na cały obraz sytuacji, a nie tylko na to, co się wydarzyło. To danie sobie prawa do wolności, do odczuwania spokoju, radości, szczęścia.
„Budzę się, machając rękami przed twarzą. (…) To moja wina. Obezwładniające poczucie winy wraca do mnie tak szybko, że czuję, jakby ktoś kopnął mnie w żołądek. Ale nic tu nie ma, tylko zagracony, mroczny pokój i przesiąknięte potem łóżko. Podciągam kolana i chowam w nich twarz, czując, jak pot z czoła wsiąka w moje leginsy…”*
Wielu z nas żyje czasami latami w poczuciu winy, podobnie jak Hannah – bohaterka książki „Uratować dziecko”- kobieta naznaczona przeszłością, dręczona lękiem, która żyła w więzieniu, które sama sobie stworzyła, którego kratami stały się wyrzuty sumienia. Ona nie wybaczając sobie, zbudowała mur, a od muru - jak powiedział kiedyś Phil Bosmans – zaczyna się więzienie.
Co można zrobić, by sobie wybaczyć i tym samym dać sobie prawo do nowego życia?
Przebaczenie jest procesem. Pierwszym krokiem na tej drodze jest danie sobie prawa do popełniania błędów. Nikt nie przejdzie przez życie bez potknięć i bez krzywd wyrządzonych innym. I nie chodzi o to, by nie zauważać zła, by je ignorować, by usprawiedliwiać błędy, które były naszym udziałem, ale by spojrzeć na sytuację z szerszej perspektywy, by zobaczyć ją z różnych stron. Niezwykle istotne jest zadanie sobie pytań odnośnie tego, co się zdarzyło, by choć w części zrozumieć, dlaczego tak się stało, czy mieliśmy inne wyjście, kto jeszcze był winny temu zdarzeniu, jak dzisiaj byśmy postąpili i jakie wnioski możemy wyciągnąć na przyszłość. Ważne, by uzmysłowić sobie, co nam i innym da to przebaczenie. Nie da się bowiem wybaczać innym ludziom, żyjąc w ciągłym poczuciu winy.
Przebaczenie sobie jest kluczem do odzyskania równowagi psychicznej. Wybaczanie działa oczyszczająco. Sprawia, że dajemy wybrzmieć uczuciom złości, gniewu, nienawiści, żalu, po to, by pozwolić im odejść i zacząć na nowo żyć.
*Fragment pochodzą z książki Sarah A. Denzil "Uratować dziecko", Wyd. Filia, 2021
Jeżeli nie potrafisz radzić sobie ze swoimi emocjami, nie wiesz jak uporządkować myśli, przywrócić wiarę w siebie, zamknąć pewne rozdziały i wybaczyć sobie - zapraszam na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
POLECAMY:
NOWOŚĆ! PsychologiaPrzyKawie.pl objęła patronat nad książką Kate Murphy "W ogóle mnie nie słuchasz. Czyli co nam umyka i dlaczego to takie ważne" Wydawnictwo Marginesy PREMIERA ODBĘDZIE SIĘ 23 lutego 2022! |
POLECAMY:
NOWOŚĆ! Joanna Węglarz, Dorota Bentkowska "Czas Relacji, czyli wspieranie rozwoju społeczno-emocjonalnego dziecka" pomoceTUS.pl |
Powiązany post:
NIE MOGĘ JEJ STRACIĆ
Toksyczna miłość
Baśka niechętnie mówi o przeszłości. Odkąd pamięta, zawsze z zazdrością patrzyła na rówieśników. Tak chętnie wracali ze szkoły do domu, tyle opowiadali, a ona… Nigdy nie czuła miłości. Dzisiaj wie, że rodzice albo byli nieporadni wychowawczo, albo mieli jakieś problemy natury psychicznej.
Wchodząc w dorosłe życie, tak bardzo pragnęła mieć cudowny dom. Dom, o którym zawsze marzyła. A przede wszystkim tak bardzo chciała być kochana i kochać. Była spragniona miłości. Gdy poznała Bartka, świat zawirował przed jej oczyma, a w momencie, gdy ten wykazał zainteresowanie jej osobą, gotowa była za nim w ogień wskoczyć. Zrobiłaby wszystko, by dać mu miłość, ciepło - to, co zagwarantowałoby jej trwałość tej relacji. Tego uczucia, którym ją obdarzył była zgłodniała, dlatego pragnęła je odwzajemnić z nawiązką, bo przecież nie zasługiwała na miłość, skoro rodzice jej nie potrafili tego uczucia dać. Pamięta, jak bardzo bliskości i akceptacji pragnęła jako dziecko, potem jako nastolatka. I często zadawała sobie pytanie – co ze mną jest nie tak, skoro nie potrafią mnie kochać?
Basia do czasu spotkania Bartka nie czuła, by była dla kogoś ważna. Dzisiaj wie, że każdy człowiek potrzebuje bliskości drugiej osoby. Dlatego miłość, którą została obdarzona potraktowała jako najcenniejszy skarb, którego za nic nie chciała stracić. Robiła wszystko, co było w jej mocy, by go uszczęśliwić, ale na swój sposób. Chciała niejako urządzić mu życie, zawładnąć nim. I tu pojawił się problem. Bartek tego nie chciał. Zaczął czuć się osaczony i zniewolony. A ona tego zrozumieć nie mogła. Ona o takiej miłości, jaką dawała Bartkowi zawsze marzyła. Zawsze pragnęła być dla kogoś tak ważna. Dlatego wyprzedzała jego marzenia, zgadywała, co czuje, chciała usunąć spod jego nóg każdą widzianą jej oczyma przeszkodę. A on chciał poznawać i smakować życie w całym jego wymiarze. Im bardziej Basia się starała, tym bardziej on się oddalał.
Toksyczna miłość. Miłość polegająca na nieświadomej próbie zawładnięcia drugim człowiekiem. Bartek jako normalnie funkcjonujący człowiek nie chciał być zniewolony, a Basia nie rozumiała, dlaczego odrzuca jej dobre intencje. To spowodowało w niej pojawienie się znanego przez nią uczucia frustracji, które z kolei wywoływało w niej agresję. Agresja rodziła agresję i Bartek nie pozostawał dłużny, nie dochodziło co prawda do rękoczynów, ale była to agresja słowna, która prowadziła do tego, że powstawał między nimi mur. Bartek nie rozumiał pułapki, w jakiej się znalazł. Nie rozumiał przyczyn takiego zachowania. Dla niego miłość oznaczała zupełnie coś innego, aniżeli to, co prezentowała swoją postawą Basia. Tylko dzięki temu, że był osobą dojrzałą emocjonalnie, trwanie w toksycznym związku nie było dla niego sposobem na życie.
Być może inna osoba trwałaby w związku, który stawałby się coraz bardziej destrukcyjny albo dawno odeszłaby w swoją stroną. Bartek szukał powodu zachowania Basi, które stało się problem w ich związku. Z czasem zrozumieli mechanizm, który nią kierował, a który pomimo jej dobrych intencji doprowadzał do zabijania uczucia. To, co Basia nazywała miłością, nie miało z nią nic wspólnego. Nie było to prawdziwe uczucie, które tylko w formie dojrzałej, a nie nerwicowej potrzeby, może być podstawą szczęśliwej relacji.
Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
CZAS RELACJI
Wspieranie rozwoju społeczno-emocjonalnego dziecka
Dzisiaj mam przyjemność zaprezentować wywiad, który przeprowadziłam z Joanną Węglarz i Dorotą Bentkowską - autorkami książki "Czas relacji, czyli wspieranie rozwoju społeczno-emocjonalnego dziecka". Jestem przekonana, że zainteresuje on nie tylko rodziców, ale i osoby przygotowujące się do tej roli.
Psychologia przy kawie: Co skłoniło Panie do napisania książki?
Joanna Węglarz, Dorota Bentkowska: Treningiem umiejętności społecznych zajmujemy się od paru lat i w tym czasie zobaczyłyśmy małą ewolucję w zakresie rozumienia tej metody oraz świadomości tego, jak ważny jest rozwój społeczno-emocjonalny dziecka. Na początku tym tematem głównie interesowali się nauczyciele i terapeuci i oni szukali szkoleń, różnych materiałów i narzędzi do wykorzystania podczas treningów czy zajęć rozwijających kompetencje społeczno-emocjonalne. Natomiast w czasie pandemii okazało się, że bardzo dużo odpowiedzialności zostało przerzuconych na rodziców. Bo to rodzice często uczyli dziecko podczas edukacji zdalnej i wspierali je, gdy gabinety terapeutyczne były zamknięte. Wielu rodziców niestety nie wiedziało, gdzie szukać pomocy i otrzymywałyśmy coraz więcej pytań o to, co zrobić z własnym dzieckiem i jak mu pomóc. Dlatego postanowiłyśmy napisać książkę, która będzie adresowana głównie do rodziców. Oczywiście mogą z niej korzystać również wychowawcy, terapeuci i nauczyciele, natomiast jest napisana z myślą o rodzicach, po to, by mogli wspierać rozwój swojego dziecka w domu podczas codziennych aktywności.
Ppk: Nie jest ona z tego, co wiem, Waszą pierwszą książką.
JW, DB: To nasza trzecia wspólna książka. Pierwsza książka pt. "Wspólna przygoda" była wydana w 2019 r. dla wydawnictwa Bliżej Przedszkola, kolejna "Trening umiejętności społecznych dzieci i młodzieży, przewodnik dla terapeutów" została wydana przez wydawnictwo Harmonia i w roku 2021 wydałyśmy naszą trzecią wspólną książkę. Wszystkie dotyczą tego samego tematu, czyli treningu umiejętności społecznych, natomiast każda adresowana jest do innej grupy wiekowej.
Ppk: Czym różni się od Waszych wcześniejszych książek?
Po pierwsze tym, do kogo jest adresowana, czyli do rodziców i opiekunów. Jest też najbardziej praktyczna. Zminimalizowałyśmy ilość teorii, żeby rodzic czy opiekun wiedział, o co chodzi i rozumiał podstawowe pojęcia, natomiast zakładamy, że mniej go interesują terminy psychologiczne i różne definicje, a bardziej to, co on może zrobić podczas codziennej aktywności z dzieckiem, na co zwrócić uwagę, a co być może już intuicyjnie robił i może robić tego więcej, żeby pomóc swojemu dziecku.
Ppk: Do kogo jest skierowana?
JW, DB: do rodziców przedszkolaków, ewentualnie rodziców dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Młodsze dzieci są na etapie bardzo silnego rozwoju umiejętności społeczno-emocjonalnych, ponieważ czas przedszkola to czas po pierwsze socjalizacji, a po drugie kształtowania się norm. Te maluchy naprawdę są chłonne, by przyswajać wiedzę, jak funkcjonuje świat. Przedszkolaki często interesują się ekologią, przepisami ruchu drogowego, literami, jaka jest wartość pieniądza itd. Chcą poznać reguły rządzące światem i dlatego to bardzo dobry czas, kiedy możemy uczyć je reguł rządzących światem społecznym, zwiększyć ich wrażliwość, pokazywać, jak mogą sobie lepiej radzić ze swoimi emocjami, ponieważ jeszcze nie mają do końca rozwiniętej samokontroli emocjonalnej i jeszcze są dość chwiejne emocjonalnie, a ich emocje są krótkotrwałe, aczkolwiek bardzo intensywne. Książka pomaga rodzicom, żeby lepiej zrozumieli emocje swoich dzieci i żeby pomogli dzieciom je zrozumieć.
Ppk: W jaki sposób literatura może pomóc czytelnikowi?
JW, DB: założenie jest takie, żeby czytelnik mógł dowiedzieć się więcej o ośmiu obszarach umiejętności społecznych i jak ewoluują na różnych etapach rozwoju dziecka. Zależy nam, aby rodzic umiał zwiększyć skuteczność swoich oddziaływań wychowawczych, czyli żeby mógł lepiej pomagać swojemu dziecku. Żeby lepiej je zrozumiał, żeby łatwiej mu było znieść różne trudne emocje czy zachowania dziecka, żeby się dowiedział, że te zachowania są zgodne z normą rozwojową i że dziecko z nich wyrośnie.
Ppk: Wasza książka jest nie tylko bogata w wiedzę, która powinna być przydatna każdemu rodzicowi, ale można w niej również znaleźć zestawy ćwiczeń do wykonywania podczas pracy i zabaw z rodzicami. Domyślam się, że wiecie, czego rodzicom i nauczycielom potrzeba.
JW, DB: Pracujemy z rodzicami i specjalistami, nauczycielami, terapeutami od kilku lat wspólnie nad metodą treningu umiejętności społecznych. W tym czasie przeprowadziłyśmy bardzo wiele rozmów i otrzymałyśmy bardzo wiele wiadomości prywatnych, obydwie też pracujemy zawodowo jako psycholożki, więc kontaktujemy się z wieloma rodzicami i starałyśmy się odpowiedzieć na te ich potrzeby, które zgłaszają często w wiadomościach prywatnych lub podczas konsultacji.
Ppk: Wiemy, że tytuł "Czas relacji" można interpretować na kilka sposobów. Czy możecie Panie powiedzieć coś na ten temat?
JW, DB: Długo zastanawiałyśmy się nad tytułem, który mógłby oddać to, o co nam chodziło i w końcu wpadł nam pomysł na "Czas relacji". Uważamy, że właśnie on oddaje to, co mamy na myśli, bo to czego w dzisiejszym świecie bardzo brakuje, to czas. Wszyscy jesteśmy zagonieni, gdzieś pędzimy, a czas to często najcenniejsza rzecz, którą rodzic może dać swojemu dziecku. Ta książka ma więc skłonić rodzica do refleksji i pokazać, że na relację musi być czas.
Drugie rozumienie tytułu jest związane z czasem pandemii, kiedy pojawia się duża nieprzewidywalność i wiele trudnych emocji, nasze poczucie bezpieczeństwa jest zaburzone, jesteśmy ograniczani na wielu polach. Jednak mnóstwo osób właśnie podczas pandemii zdało sobie sprawę z tego, co jest najważniejsze i że są to ludzie, my sami oraz relacja ze sobą i z innymi ludźmi. Obserwujemy teraz, że relacje stają się ważne i że nastał czas relacji.
Trzecie rozumienie tego tytułu jest związane z grupą, do której jest adresowana książka, czyli rodziców dzieci w wieku przedszkolnym, bo wiek między 3 a 6 rokiem życia to czas socjalizacji, gdy dziecko bardzo łaknie relacji i chce je budować, nie tylko z rodzicami, ale też ze światem zewnętrznym, z rówieśnikami, z panią nauczycielką, ale też i z sąsiadką, z panią w sklepie. Przedszkolaki są chłonne relacji i też chcemy to podkreślić, że dobrze wykorzystać tę naturalną potrzebę u dziecka, zachęcać je do wielu interakcji i pomagać mu, gdy jest nieśmiałe i ma trudności w budowaniu relacji.
Ppk: Czy da się być idealnym rodzicem?
JW, DB: Oczywiście, że się nie da. My ciągle dążymy do ideałów i wzorców – chcielibyśmy mieć idealne małżeństwo, być idealnym rodzicem, mieć idealną pracę i żeby wszystko było idealnie. Natomiast potem przychodzi konfrontacja z życiem i okazuje się, że idealne „i żyli długo i szczęśliwie” są na kartach bajek. Rodzic musi zdać sobie sprawę z tego, że nie musi być idealnym rodzicem, że ważne jest, aby starał się być najlepszą wersją samego siebie i nie robił nic na siłę. W ten sposób dziecko też zobaczy, że ludzie nie są idealni. Jeżeli rodzic będzie grał rolę tego idealnego, to poprzeczka, którą postawi dziecku, będzie bardzo wysoko. Dziecko będzie się bało robić błędy, będzie zaprzeczało swoim emocjom, próbowało odgrywać sztuczną rolę, żeby sprostać oczekiwaniom. Więc jeżeli uczymy nasze dzieci, że nie jesteśmy idealni, to uczymy je takiego świata, który jest po pierwsze prawdziwy, po drugie dajemy im prawo do błędów. Dlatego ja uważam, że nie tylko nie da się być idealnym rodzicem, ale wręcz nie należy dążyć do tego, by być idealnym rodzicem, bo to jest szkodliwe dla dziecka.
Ppk: "Czas relacji" może być wykorzystywany na zajęciach w przedszkolu i szkole?
JW, DB: W szkole, być może po pewnych modyfikacjach też, natomiast głównie myślimy o przedszkolakach i jak najbardziej zachęcamy, żeby nauczyciel przedszkola wykorzystywał zaproponowane w książce zabawy i ćwiczenia, bo myślę, że znajdzie tu wiele inspiracji.
Ppk: W książce nawiązałyście Panie do słów "Nie martw się, że dzieci nigdy cię nie słuchają, martw się, że dzieci cię nie obserwują". Dlaczego zapominamy jako rodzice, nauczyciele, jak ważne jest to, co robimy, a nie tylko to, co mówimy?
JW, DB: Nam dorosłym wydaje się, że wiedza jest bardzo istotna. Że słowa są bardzo istotne. Że mówienie jest bardzo istotne. Natomiast dla dzieci słowa, mówienie nie są istotne. Dla nich dominującą aktywnością jest zabawa, robienie czegoś w ruchu i dlatego nie do końca chcą słuchać. To nie jest ich naturalna forma komunikowania się. One chcą się bawić, doświadczać i obserwować. To wynika też z tego, że pewne procesy poznawcze jeszcze nie są do końca rozwinięte, a my jesteśmy już po tej drugiej stronie i dla nas intelektualne podejście do sprawy, analiza, myślenie jest bardzo ważne. Natomiast tak naprawdę my sami jesteśmy zawiedzeni, gdy np. polityk mówi jedne rzeczy, a robi zupełnie inne. Dla nas dorosłych zachowanie jest też bardzo istotne.
Myślę, że jest jeszcze jedna przyczyna, dlaczego wpadamy w taką pułapkę - ponieważ zachowanie trudniej oszukać niż słowa. Powiedzieć możemy wszystko, natomiast sposób, w jaki się zachowujemy bardziej wymaga samokontroli czy samoświadomości. W zachowaniu po prostu bardziej jesteśmy sobą, a nie zawsze to lubimy. Nie zawsze chcemy być sobą. Czasami chcemy być idealną wersją rodzica czy nauczyciela.
Ppk: "W naszej pracy psychologicznej zauważyłyśmy że wielu rodziców oraz nauczycieli unika nazywania swojej złości. Boimy się być źli". To słowa z Waszej książki. Dlaczego boimy się niektórych emocji?
JW, DB: Ponieważ przez lata nam mówiono, że ta emocja jest niedobra, niewłaściwa, że nie powinniśmy jej odczuwać i mamy negatywne skojarzenia. Niektórym mówiono wręcz w przekazie międzypokoleniowym, że złość jest zła, złość piękności szkodzi albo różne inne hasła. Funkcjonują też różne bajki o postaciach, które się złościły i to nie było dobre, bo piękne księżniczki przecież nigdy się nie złoszczą. Często mówi się chłopcom, że smutek jest zły, chłopaki nie płaczą, nic się takiego nie stało. Czasami zaprzecza się wręcz strachowi i lękowi dziecka - nie bój się, przecież to nic strasznego... Jeżeli więc do nas tak mówiono i ktoś zaprzeczał naszym uczuciom, to my wzrastamy w poczuciu, że emocje, które czujemy, nie do końca są dobre i staramy się im zaprzeczać. Przez to czasami mamy wewnętrzne zamieszanie i poplątanie, i niewłaściwie interpretujemy emocje, których doświadczamy.
Ppk: Obserwując rodziców, często odnoszę wrażenie, że obarczają dzieci odpowiedzialnością za swoje emocje. Czytając o tym, że to my, dorośli, jesteśmy odpowiedzialni za nasze emocje, a nie dziecko, uśmiechnęłam się, przypominając sobie wielu rodziców. Czy łatwe jest zrozumienie przez nich, że nie dziecko, a oni są odpowiedzialni za swoje emocje?
JW, DB: To jest bardzo często jedna z trudniejszych sytuacji w pracy psychologa dziecięcego, ponieważ trzeba skonfrontować rodzica z pewnymi rzeczami, a my wszyscy, ludzie, oczekujemy łatwych rozwiązań. Bardzo marzy nam się złota rybka, która spełni nasze marzenia albo czarodziejska różdżka, którą ktoś machnie i wszystko się dobrze skończy. I często rodzice, którzy przychodzą do psychologa z dzieckiem, oczekują takiej różdżki. Że psycholog zrobi czary mary i dziecko już będzie sobie radzić z emocjami i nie będzie miało trudnych zachowań. Natomiast tak naprawdę nie ma prostych rozwiązań albo zdarzają się bardzo rzadko. Zazwyczaj rodzic musi zacząć pracować nad sobą i przyjrzeć się temu, jak komunikuje się sam ze sobą i radzi sobie ze swoimi emocjami. Nie wszyscy rodzice są gotowi, żeby to usłyszeć podczas pierwszej rozmowy, więc ważne, żeby terapeuta, psycholog czy nauczyciel odpowiednio taką rozmowę poprowadził i nie przerzucał odpowiedzialności na rodzica, mówiąc „to wszystko pani wina”, tylko aby rodzicowi pokazał, że jeżeli on zacznie pracować nad swoimi emocjami, zacznie się przyglądać temu, co się w nim dzieje, jakie ma problemy i z czego wynikają, to i jemu będzie lepiej, i jego dziecku też.
Ppk: Dlaczego normy grzecznościowe bywają niezwykle skomplikowane? Poruszacie ten temat w książce.
JW, DB: Zajmując się treningiem umiejętności społecznych, zauważyłyśmy, że normy to temat niesamowicie spłycany. Rodzice czy wychowawcy zakładają zero-jedynkowe podejście - albo dziecko słucha, przestrzega norm, jest grzeczne, albo nie słucha, łamie normy i jest niegrzeczne. Natomiast tak naprawdę rozumienie czy nierozumienie norm może być na kilku poziomach. Może być tak, że dziecko nie rozumie idei norm, po co mówić „dzień dobry”, „przepraszam” itp. Może mieć problem z tzw. ekspozycją społeczną, czyli wstydzi się odezwać. Ono wie, że powinno powiedzieć "dzień dobry", ale to jest dla niego bardzo trudne. Może być tak, że dziecko jest w jakiejś fazie buntu i celowo wybiera niestosowanie norm. Może być też tak, że jest zajęte inną aktywnością i zapomina o normach. I jeżeli problem z normami wrzucimy do jednego worka, to niekoniecznie jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego to konkretne dziecko, z którym pracujemy, albo nasze dziecko, ma problem z daną normą. I możemy zastosować niewłaściwe oddziaływanie, czyli będziemy mu zwracać uwagę, a ono będzie się tylko bardziej stresować. Czasem warto odpuścić albo znaleźć taki sposób na zastosowanie norm, aby dziecku było łatwiej.
Ppk: Często zdarza się, że uważa się, że empatia i responsywność rodziców ogranicza rozwój komunikacji u dziecka. Wydaje się, że jest to wręcz niemożliwe, a jednak. Jak to więc możliwe, że te cechy mogą ograniczyć rozwój dziecka?
JW, DB: Może się tak wydawać, bo wielu rodziców, szczególnie takich, którzy skupieni są na bliskości i stawiają za cel podążanie za dzieckiem, przesadzają w drugą stronę w stosunku do rodziców, którzy wychowują dzieci bardzo surowo. Maluch potrzebuje z jednej strony zasad i norm i jasnego komunikowania, gdzie jest granica pewnych zachowań, a z drugiej strony swobody. Ja uważam, że jedną z trudniejszych rzeczy w życiu jest zachowanie złotego środka. Bo bardzo często jest tak, że staramy się na czymś skupić, że aż przesadzamy w drugą stronę. Rodzic, który bardzo stara się podążać za dzieckiem, słuchać, być empatycznym, wspierać, czasami może przestać stawiać ograniczenia i wymagać od dziecka. I nie mówię tutaj o wymaganiu jakichś niesamowitych rzeczy, ale uczeniu dziecka np. samodzielności, tego, żeby odniosło po sobie talerzyk, albo odpowiedzialności za swoje czyny, czyli np. jak rozsypałeś, to musisz posprzątać. Jeżeli kogoś uderzyłeś, to musisz przeprosić. Czasami nadmierna empatia i responsywność sprawia, że dziecko staje się niesamodzielne i nie potrafi brać odpowiedzialności za swoje czyny.
Ppk: Poruszyłyście w książce temat teorii umysłu. Może to brzmieć tajemniczo dla wielu osób. A to oznacza?
JW, DB: To rzeczywiście termin brzmiący tajemniczo i może nawet troszeczkę dziwacznie, natomiast najprościej to pojęcie można wyjaśnić tak, że ja mam teorię na temat tego, co może myśleć druga osoba. Teorię, czyli nie wiem, co myśli druga osoba, ponieważ nie umiem czytać w myślach, natomiast mogę się domyślić na podstawie jej mimiki, kontekstu sytuacyjnego, swoich doświadczeń. Jest założenie, że teoria umysłu jest wrodzona, że rozwija się u dzieci do 3-4 roku życia, natomiast są dzieci, które mają z nią problem. Będą to np. maluchy ze spektrum autyzmu, dzieci z różnymi problemami rozwojowymi i w tym przypadku potrzeba wsparcia w jest kluczowa.
Ppk: Każdy rodzic chciałby, aby jego dziecko było szczęśliwe i by jego życie było pozbawione stresu, ale tak się nie da. Napisałyście, że powinniśmy pisać, że zadaniem rodzica nie jest stwarzanie świata pozbawionego stresu. Pamiętam, jak mój tata, gdy moje dziecko pierwszy raz wyjeżdżało na kolonie, jako młoda mama drżałam, modliłam się, aby nie stresowało się tam niczym, usłyszałam bardzo mądre słowa. Powiedział, że nawet jako kochająca mama nie mam takiej możliwości, by dać mu parasol, który uchroni go na całe życie przed stresem. To było w tamtym momencie trudne dla mnie, ale wiele podczas tej rozmowy zrozumiałam. A co Wy chciałybyście przekazać drżącym rodzicom?
JW, DB: Bardzo trudno powiedzieć jedno zdanie, które dotrze do wszystkich rodziców. Przede wszystkim emocje rodzica są ważne i jeżeli się boi, to też ważne, żeby o siebie w tym momencie zadbał. W byciu rodzicem trudne jest to, że cały czas się pojawiają różne emocje, że rodzic się boi albo się niepokoi, albo się zastanawia, albo się złości, albo czasem ma wyrzuty sumienia. Ważne, żeby mieć odskocznię, by nie skupiać się tylko na byciu rodzicem, ale mieć inne cele i wtedy będzie łatwiej dać dziecku wolność, pozwolić mu żyć swoim życiem. Bo taka jest też kolej rzeczy, że w pewnym momencie dziecko zaczyna podejmować swoje decyzje i zaczyna odchodzić od rodzica. A jeżeli rodzic ciągle będzie się bał, zamartwiał i nadmiernie troszczył, to wychowa kogoś bardzo zależnego, mało samodzielnego i przede wszystkim bardzo nieszczęśliwego.
Ppk: Dużo się mówi ostatnio o wdzięczności. W Waszej książce również poruszacie tę kwestię. Czy ważne jest, by już dzieci wdrażać w pielęgnowanie wdzięczności?
JW, DB: Tak, uważam, że dzieci mają większą łatwość do odczuwania wdzięczności niż dorośli, więc zachęcam, żeby rodzice, dorośli, nauczyciele i inne osoby mające kontakt z małymi dziećmi uczyły się tego praktykowania wdzięczności i zachwycania się światem od dzieci, ponieważ one mają naturalną zdolność do dostrzegania piękna wokół nas, do zauważania różnych drobiazgów. My często o tym zapominamy. Pielęgnujmy wdzięczność razem z dziećmi, a nawet, być może, zachęcajmy je, żeby nas tego uczyły.
Ppk: Gorąco dziękuję za ten ciekawy wywiad. Wierzę, że był cenny dla wielu rodziców i chętnie sięgną po Waszą książkę. :)
Psychologia przy kawie: Co skłoniło Panie do napisania książki?
Joanna Węglarz, Dorota Bentkowska: Treningiem umiejętności społecznych zajmujemy się od paru lat i w tym czasie zobaczyłyśmy małą ewolucję w zakresie rozumienia tej metody oraz świadomości tego, jak ważny jest rozwój społeczno-emocjonalny dziecka. Na początku tym tematem głównie interesowali się nauczyciele i terapeuci i oni szukali szkoleń, różnych materiałów i narzędzi do wykorzystania podczas treningów czy zajęć rozwijających kompetencje społeczno-emocjonalne. Natomiast w czasie pandemii okazało się, że bardzo dużo odpowiedzialności zostało przerzuconych na rodziców. Bo to rodzice często uczyli dziecko podczas edukacji zdalnej i wspierali je, gdy gabinety terapeutyczne były zamknięte. Wielu rodziców niestety nie wiedziało, gdzie szukać pomocy i otrzymywałyśmy coraz więcej pytań o to, co zrobić z własnym dzieckiem i jak mu pomóc. Dlatego postanowiłyśmy napisać książkę, która będzie adresowana głównie do rodziców. Oczywiście mogą z niej korzystać również wychowawcy, terapeuci i nauczyciele, natomiast jest napisana z myślą o rodzicach, po to, by mogli wspierać rozwój swojego dziecka w domu podczas codziennych aktywności.
Ppk: Nie jest ona z tego, co wiem, Waszą pierwszą książką.
JW, DB: To nasza trzecia wspólna książka. Pierwsza książka pt. "Wspólna przygoda" była wydana w 2019 r. dla wydawnictwa Bliżej Przedszkola, kolejna "Trening umiejętności społecznych dzieci i młodzieży, przewodnik dla terapeutów" została wydana przez wydawnictwo Harmonia i w roku 2021 wydałyśmy naszą trzecią wspólną książkę. Wszystkie dotyczą tego samego tematu, czyli treningu umiejętności społecznych, natomiast każda adresowana jest do innej grupy wiekowej.
Ppk: Czym różni się od Waszych wcześniejszych książek?
Po pierwsze tym, do kogo jest adresowana, czyli do rodziców i opiekunów. Jest też najbardziej praktyczna. Zminimalizowałyśmy ilość teorii, żeby rodzic czy opiekun wiedział, o co chodzi i rozumiał podstawowe pojęcia, natomiast zakładamy, że mniej go interesują terminy psychologiczne i różne definicje, a bardziej to, co on może zrobić podczas codziennej aktywności z dzieckiem, na co zwrócić uwagę, a co być może już intuicyjnie robił i może robić tego więcej, żeby pomóc swojemu dziecku.
Ppk: Do kogo jest skierowana?
JW, DB: do rodziców przedszkolaków, ewentualnie rodziców dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Młodsze dzieci są na etapie bardzo silnego rozwoju umiejętności społeczno-emocjonalnych, ponieważ czas przedszkola to czas po pierwsze socjalizacji, a po drugie kształtowania się norm. Te maluchy naprawdę są chłonne, by przyswajać wiedzę, jak funkcjonuje świat. Przedszkolaki często interesują się ekologią, przepisami ruchu drogowego, literami, jaka jest wartość pieniądza itd. Chcą poznać reguły rządzące światem i dlatego to bardzo dobry czas, kiedy możemy uczyć je reguł rządzących światem społecznym, zwiększyć ich wrażliwość, pokazywać, jak mogą sobie lepiej radzić ze swoimi emocjami, ponieważ jeszcze nie mają do końca rozwiniętej samokontroli emocjonalnej i jeszcze są dość chwiejne emocjonalnie, a ich emocje są krótkotrwałe, aczkolwiek bardzo intensywne. Książka pomaga rodzicom, żeby lepiej zrozumieli emocje swoich dzieci i żeby pomogli dzieciom je zrozumieć.
Ppk: W jaki sposób literatura może pomóc czytelnikowi?
JW, DB: założenie jest takie, żeby czytelnik mógł dowiedzieć się więcej o ośmiu obszarach umiejętności społecznych i jak ewoluują na różnych etapach rozwoju dziecka. Zależy nam, aby rodzic umiał zwiększyć skuteczność swoich oddziaływań wychowawczych, czyli żeby mógł lepiej pomagać swojemu dziecku. Żeby lepiej je zrozumiał, żeby łatwiej mu było znieść różne trudne emocje czy zachowania dziecka, żeby się dowiedział, że te zachowania są zgodne z normą rozwojową i że dziecko z nich wyrośnie.
Ppk: Wasza książka jest nie tylko bogata w wiedzę, która powinna być przydatna każdemu rodzicowi, ale można w niej również znaleźć zestawy ćwiczeń do wykonywania podczas pracy i zabaw z rodzicami. Domyślam się, że wiecie, czego rodzicom i nauczycielom potrzeba.
JW, DB: Pracujemy z rodzicami i specjalistami, nauczycielami, terapeutami od kilku lat wspólnie nad metodą treningu umiejętności społecznych. W tym czasie przeprowadziłyśmy bardzo wiele rozmów i otrzymałyśmy bardzo wiele wiadomości prywatnych, obydwie też pracujemy zawodowo jako psycholożki, więc kontaktujemy się z wieloma rodzicami i starałyśmy się odpowiedzieć na te ich potrzeby, które zgłaszają często w wiadomościach prywatnych lub podczas konsultacji.
Ppk: Wiemy, że tytuł "Czas relacji" można interpretować na kilka sposobów. Czy możecie Panie powiedzieć coś na ten temat?
JW, DB: Długo zastanawiałyśmy się nad tytułem, który mógłby oddać to, o co nam chodziło i w końcu wpadł nam pomysł na "Czas relacji". Uważamy, że właśnie on oddaje to, co mamy na myśli, bo to czego w dzisiejszym świecie bardzo brakuje, to czas. Wszyscy jesteśmy zagonieni, gdzieś pędzimy, a czas to często najcenniejsza rzecz, którą rodzic może dać swojemu dziecku. Ta książka ma więc skłonić rodzica do refleksji i pokazać, że na relację musi być czas.
Drugie rozumienie tytułu jest związane z czasem pandemii, kiedy pojawia się duża nieprzewidywalność i wiele trudnych emocji, nasze poczucie bezpieczeństwa jest zaburzone, jesteśmy ograniczani na wielu polach. Jednak mnóstwo osób właśnie podczas pandemii zdało sobie sprawę z tego, co jest najważniejsze i że są to ludzie, my sami oraz relacja ze sobą i z innymi ludźmi. Obserwujemy teraz, że relacje stają się ważne i że nastał czas relacji.
Trzecie rozumienie tego tytułu jest związane z grupą, do której jest adresowana książka, czyli rodziców dzieci w wieku przedszkolnym, bo wiek między 3 a 6 rokiem życia to czas socjalizacji, gdy dziecko bardzo łaknie relacji i chce je budować, nie tylko z rodzicami, ale też ze światem zewnętrznym, z rówieśnikami, z panią nauczycielką, ale też i z sąsiadką, z panią w sklepie. Przedszkolaki są chłonne relacji i też chcemy to podkreślić, że dobrze wykorzystać tę naturalną potrzebę u dziecka, zachęcać je do wielu interakcji i pomagać mu, gdy jest nieśmiałe i ma trudności w budowaniu relacji.
Ppk: Czy da się być idealnym rodzicem?
JW, DB: Oczywiście, że się nie da. My ciągle dążymy do ideałów i wzorców – chcielibyśmy mieć idealne małżeństwo, być idealnym rodzicem, mieć idealną pracę i żeby wszystko było idealnie. Natomiast potem przychodzi konfrontacja z życiem i okazuje się, że idealne „i żyli długo i szczęśliwie” są na kartach bajek. Rodzic musi zdać sobie sprawę z tego, że nie musi być idealnym rodzicem, że ważne jest, aby starał się być najlepszą wersją samego siebie i nie robił nic na siłę. W ten sposób dziecko też zobaczy, że ludzie nie są idealni. Jeżeli rodzic będzie grał rolę tego idealnego, to poprzeczka, którą postawi dziecku, będzie bardzo wysoko. Dziecko będzie się bało robić błędy, będzie zaprzeczało swoim emocjom, próbowało odgrywać sztuczną rolę, żeby sprostać oczekiwaniom. Więc jeżeli uczymy nasze dzieci, że nie jesteśmy idealni, to uczymy je takiego świata, który jest po pierwsze prawdziwy, po drugie dajemy im prawo do błędów. Dlatego ja uważam, że nie tylko nie da się być idealnym rodzicem, ale wręcz nie należy dążyć do tego, by być idealnym rodzicem, bo to jest szkodliwe dla dziecka.
Ppk: "Czas relacji" może być wykorzystywany na zajęciach w przedszkolu i szkole?
JW, DB: W szkole, być może po pewnych modyfikacjach też, natomiast głównie myślimy o przedszkolakach i jak najbardziej zachęcamy, żeby nauczyciel przedszkola wykorzystywał zaproponowane w książce zabawy i ćwiczenia, bo myślę, że znajdzie tu wiele inspiracji.
Ppk: W książce nawiązałyście Panie do słów "Nie martw się, że dzieci nigdy cię nie słuchają, martw się, że dzieci cię nie obserwują". Dlaczego zapominamy jako rodzice, nauczyciele, jak ważne jest to, co robimy, a nie tylko to, co mówimy?
JW, DB: Nam dorosłym wydaje się, że wiedza jest bardzo istotna. Że słowa są bardzo istotne. Że mówienie jest bardzo istotne. Natomiast dla dzieci słowa, mówienie nie są istotne. Dla nich dominującą aktywnością jest zabawa, robienie czegoś w ruchu i dlatego nie do końca chcą słuchać. To nie jest ich naturalna forma komunikowania się. One chcą się bawić, doświadczać i obserwować. To wynika też z tego, że pewne procesy poznawcze jeszcze nie są do końca rozwinięte, a my jesteśmy już po tej drugiej stronie i dla nas intelektualne podejście do sprawy, analiza, myślenie jest bardzo ważne. Natomiast tak naprawdę my sami jesteśmy zawiedzeni, gdy np. polityk mówi jedne rzeczy, a robi zupełnie inne. Dla nas dorosłych zachowanie jest też bardzo istotne.
Myślę, że jest jeszcze jedna przyczyna, dlaczego wpadamy w taką pułapkę - ponieważ zachowanie trudniej oszukać niż słowa. Powiedzieć możemy wszystko, natomiast sposób, w jaki się zachowujemy bardziej wymaga samokontroli czy samoświadomości. W zachowaniu po prostu bardziej jesteśmy sobą, a nie zawsze to lubimy. Nie zawsze chcemy być sobą. Czasami chcemy być idealną wersją rodzica czy nauczyciela.
Ppk: "W naszej pracy psychologicznej zauważyłyśmy że wielu rodziców oraz nauczycieli unika nazywania swojej złości. Boimy się być źli". To słowa z Waszej książki. Dlaczego boimy się niektórych emocji?
JW, DB: Ponieważ przez lata nam mówiono, że ta emocja jest niedobra, niewłaściwa, że nie powinniśmy jej odczuwać i mamy negatywne skojarzenia. Niektórym mówiono wręcz w przekazie międzypokoleniowym, że złość jest zła, złość piękności szkodzi albo różne inne hasła. Funkcjonują też różne bajki o postaciach, które się złościły i to nie było dobre, bo piękne księżniczki przecież nigdy się nie złoszczą. Często mówi się chłopcom, że smutek jest zły, chłopaki nie płaczą, nic się takiego nie stało. Czasami zaprzecza się wręcz strachowi i lękowi dziecka - nie bój się, przecież to nic strasznego... Jeżeli więc do nas tak mówiono i ktoś zaprzeczał naszym uczuciom, to my wzrastamy w poczuciu, że emocje, które czujemy, nie do końca są dobre i staramy się im zaprzeczać. Przez to czasami mamy wewnętrzne zamieszanie i poplątanie, i niewłaściwie interpretujemy emocje, których doświadczamy.
Ppk: Obserwując rodziców, często odnoszę wrażenie, że obarczają dzieci odpowiedzialnością za swoje emocje. Czytając o tym, że to my, dorośli, jesteśmy odpowiedzialni za nasze emocje, a nie dziecko, uśmiechnęłam się, przypominając sobie wielu rodziców. Czy łatwe jest zrozumienie przez nich, że nie dziecko, a oni są odpowiedzialni za swoje emocje?
JW, DB: To jest bardzo często jedna z trudniejszych sytuacji w pracy psychologa dziecięcego, ponieważ trzeba skonfrontować rodzica z pewnymi rzeczami, a my wszyscy, ludzie, oczekujemy łatwych rozwiązań. Bardzo marzy nam się złota rybka, która spełni nasze marzenia albo czarodziejska różdżka, którą ktoś machnie i wszystko się dobrze skończy. I często rodzice, którzy przychodzą do psychologa z dzieckiem, oczekują takiej różdżki. Że psycholog zrobi czary mary i dziecko już będzie sobie radzić z emocjami i nie będzie miało trudnych zachowań. Natomiast tak naprawdę nie ma prostych rozwiązań albo zdarzają się bardzo rzadko. Zazwyczaj rodzic musi zacząć pracować nad sobą i przyjrzeć się temu, jak komunikuje się sam ze sobą i radzi sobie ze swoimi emocjami. Nie wszyscy rodzice są gotowi, żeby to usłyszeć podczas pierwszej rozmowy, więc ważne, żeby terapeuta, psycholog czy nauczyciel odpowiednio taką rozmowę poprowadził i nie przerzucał odpowiedzialności na rodzica, mówiąc „to wszystko pani wina”, tylko aby rodzicowi pokazał, że jeżeli on zacznie pracować nad swoimi emocjami, zacznie się przyglądać temu, co się w nim dzieje, jakie ma problemy i z czego wynikają, to i jemu będzie lepiej, i jego dziecku też.
Ppk: Dlaczego normy grzecznościowe bywają niezwykle skomplikowane? Poruszacie ten temat w książce.
JW, DB: Zajmując się treningiem umiejętności społecznych, zauważyłyśmy, że normy to temat niesamowicie spłycany. Rodzice czy wychowawcy zakładają zero-jedynkowe podejście - albo dziecko słucha, przestrzega norm, jest grzeczne, albo nie słucha, łamie normy i jest niegrzeczne. Natomiast tak naprawdę rozumienie czy nierozumienie norm może być na kilku poziomach. Może być tak, że dziecko nie rozumie idei norm, po co mówić „dzień dobry”, „przepraszam” itp. Może mieć problem z tzw. ekspozycją społeczną, czyli wstydzi się odezwać. Ono wie, że powinno powiedzieć "dzień dobry", ale to jest dla niego bardzo trudne. Może być tak, że dziecko jest w jakiejś fazie buntu i celowo wybiera niestosowanie norm. Może być też tak, że jest zajęte inną aktywnością i zapomina o normach. I jeżeli problem z normami wrzucimy do jednego worka, to niekoniecznie jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego to konkretne dziecko, z którym pracujemy, albo nasze dziecko, ma problem z daną normą. I możemy zastosować niewłaściwe oddziaływanie, czyli będziemy mu zwracać uwagę, a ono będzie się tylko bardziej stresować. Czasem warto odpuścić albo znaleźć taki sposób na zastosowanie norm, aby dziecku było łatwiej.
Ppk: Często zdarza się, że uważa się, że empatia i responsywność rodziców ogranicza rozwój komunikacji u dziecka. Wydaje się, że jest to wręcz niemożliwe, a jednak. Jak to więc możliwe, że te cechy mogą ograniczyć rozwój dziecka?
JW, DB: Może się tak wydawać, bo wielu rodziców, szczególnie takich, którzy skupieni są na bliskości i stawiają za cel podążanie za dzieckiem, przesadzają w drugą stronę w stosunku do rodziców, którzy wychowują dzieci bardzo surowo. Maluch potrzebuje z jednej strony zasad i norm i jasnego komunikowania, gdzie jest granica pewnych zachowań, a z drugiej strony swobody. Ja uważam, że jedną z trudniejszych rzeczy w życiu jest zachowanie złotego środka. Bo bardzo często jest tak, że staramy się na czymś skupić, że aż przesadzamy w drugą stronę. Rodzic, który bardzo stara się podążać za dzieckiem, słuchać, być empatycznym, wspierać, czasami może przestać stawiać ograniczenia i wymagać od dziecka. I nie mówię tutaj o wymaganiu jakichś niesamowitych rzeczy, ale uczeniu dziecka np. samodzielności, tego, żeby odniosło po sobie talerzyk, albo odpowiedzialności za swoje czyny, czyli np. jak rozsypałeś, to musisz posprzątać. Jeżeli kogoś uderzyłeś, to musisz przeprosić. Czasami nadmierna empatia i responsywność sprawia, że dziecko staje się niesamodzielne i nie potrafi brać odpowiedzialności za swoje czyny.
Ppk: Poruszyłyście w książce temat teorii umysłu. Może to brzmieć tajemniczo dla wielu osób. A to oznacza?
JW, DB: To rzeczywiście termin brzmiący tajemniczo i może nawet troszeczkę dziwacznie, natomiast najprościej to pojęcie można wyjaśnić tak, że ja mam teorię na temat tego, co może myśleć druga osoba. Teorię, czyli nie wiem, co myśli druga osoba, ponieważ nie umiem czytać w myślach, natomiast mogę się domyślić na podstawie jej mimiki, kontekstu sytuacyjnego, swoich doświadczeń. Jest założenie, że teoria umysłu jest wrodzona, że rozwija się u dzieci do 3-4 roku życia, natomiast są dzieci, które mają z nią problem. Będą to np. maluchy ze spektrum autyzmu, dzieci z różnymi problemami rozwojowymi i w tym przypadku potrzeba wsparcia w jest kluczowa.
Ppk: Każdy rodzic chciałby, aby jego dziecko było szczęśliwe i by jego życie było pozbawione stresu, ale tak się nie da. Napisałyście, że powinniśmy pisać, że zadaniem rodzica nie jest stwarzanie świata pozbawionego stresu. Pamiętam, jak mój tata, gdy moje dziecko pierwszy raz wyjeżdżało na kolonie, jako młoda mama drżałam, modliłam się, aby nie stresowało się tam niczym, usłyszałam bardzo mądre słowa. Powiedział, że nawet jako kochająca mama nie mam takiej możliwości, by dać mu parasol, który uchroni go na całe życie przed stresem. To było w tamtym momencie trudne dla mnie, ale wiele podczas tej rozmowy zrozumiałam. A co Wy chciałybyście przekazać drżącym rodzicom?
JW, DB: Bardzo trudno powiedzieć jedno zdanie, które dotrze do wszystkich rodziców. Przede wszystkim emocje rodzica są ważne i jeżeli się boi, to też ważne, żeby o siebie w tym momencie zadbał. W byciu rodzicem trudne jest to, że cały czas się pojawiają różne emocje, że rodzic się boi albo się niepokoi, albo się zastanawia, albo się złości, albo czasem ma wyrzuty sumienia. Ważne, żeby mieć odskocznię, by nie skupiać się tylko na byciu rodzicem, ale mieć inne cele i wtedy będzie łatwiej dać dziecku wolność, pozwolić mu żyć swoim życiem. Bo taka jest też kolej rzeczy, że w pewnym momencie dziecko zaczyna podejmować swoje decyzje i zaczyna odchodzić od rodzica. A jeżeli rodzic ciągle będzie się bał, zamartwiał i nadmiernie troszczył, to wychowa kogoś bardzo zależnego, mało samodzielnego i przede wszystkim bardzo nieszczęśliwego.
Ppk: Dużo się mówi ostatnio o wdzięczności. W Waszej książce również poruszacie tę kwestię. Czy ważne jest, by już dzieci wdrażać w pielęgnowanie wdzięczności?
JW, DB: Tak, uważam, że dzieci mają większą łatwość do odczuwania wdzięczności niż dorośli, więc zachęcam, żeby rodzice, dorośli, nauczyciele i inne osoby mające kontakt z małymi dziećmi uczyły się tego praktykowania wdzięczności i zachwycania się światem od dzieci, ponieważ one mają naturalną zdolność do dostrzegania piękna wokół nas, do zauważania różnych drobiazgów. My często o tym zapominamy. Pielęgnujmy wdzięczność razem z dziećmi, a nawet, być może, zachęcajmy je, żeby nas tego uczyły.
Ppk: Gorąco dziękuję za ten ciekawy wywiad. Wierzę, że był cenny dla wielu rodziców i chętnie sięgną po Waszą książkę. :)
POLECAMY:
NOWOŚĆ! Joanna Węglarz, Dorota Bentkowska "Czas Relacji, czyli wspieranie rozwoju społeczno-emocjonalnego dziecka" pomoceTUS.pl |
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS: