POWIĄZANY LINK: *Dziękujemy Wydawnictwu Sensus za możliwość zareklamowania tej wartościowej książki. POLECAMY:
NASTOLATKI NA ROZDROŻUJak wspierać dorastające dziecko?Oj, trudna ta miłość, trudna. Szukają pomocy, gdzie tylko się da. Psycholog jest często ostatnią deską ratunku. Odbyłam setki rozmów z rodzicami nastolatków, którzy przecierali ze zdziwienia oczy i chcieli wybudzić się z koszmarnego snu. „Do tej pory słodka dziewczynka ze złotymi loczkami, uroczy niebieskooki synuś… Nie! To niemożliwe, aby to była ona! To nie może być mój syn. Jest pyskaty, nie wraca o umówionej porze, ubiera się ekstrawagancko. A ta fryzura!” - ale to tylko jedna strona medalu. „Mam dość! Nie jestem w stanie sprostać oczekiwaniom wszystkich wokół. I tego nie chcę! To przecież moje życie! Mama chce, abym bym kulturalny, układny, wszystkim wokół - zanim się spostrzegą - mówił głośno i wyraźnie >>Dzień dobry<<. Tata chciałby we mnie widzieć twardziela. Mam być odważny i nie pokazywać uczuć. To przecież nie przystoi jego synowi. Nauczyciel matematyki wymaga ode mnie konkretów, wychowawczyni ceni kreatywność, a ja w tym wszystkim się już gubię! Mam poczucie, że to wszystko mnie przygniata, ich oczekiwania przytłaczają mnie. A ja po prostu chcę być sobą!” „Bycie rodzicem nastolatka, a więc tym samym najważniejszym przewodnikiem na drodze dorastania, nie jest łatwym zadaniem. W pewnym sensie jest to znacznie trudniejsze niż opieka nad noworodkiem, z całym obciążeniem wynikającym z niewyspania i braku możliwości wyjścia z domu bez skomplikowanej logistyki związanej z maluchem. Nastolatek nie jest już przecież uroczym bobasem, a jego problemy i sposób ich komunikowania bywają dla dorosłych zupełnie niezrozumiałe i w dodatku irytujące.”* Pamiętać natomiast musimy o tym, że to nie byłoby normalne, gdyby dzieci niezauważalnie weszły w dorosłość. Zmiana, której się boimy jest przecież oznaką rozwoju, ale może niekiedy mieć różny wymiar i różne oblicze. Dziecko wchodząc w okres dorastania staje się niezależne i chce to wyrazić. Można powiedzieć, że na w miarę bezbolesne przejście okresu dojrzewania rodzice pracują już od pierwszych miesięcy życia swojego dziecka. Akceptacja, poczucie bezpieczeństwa, ale i konkretne, jasne, czytelne dla dziecka granice. No i oczywiście zaufanie, którym dziecko może nas darzyć. Nie jest to proste. No pewnie, że nie jest! Ale powiem Wam, że warto zainwestować. Przede wszystkim dziecko musi w rodzicach widzieć osoby godne zaufania, będące autorytetem, osoby transparentne, stabilne, przewidywalne, za których słowami idą czyny. Taki rodzic daje dziecku bezpieczną przystań, do której ono zawsze może powracać. Ale pamiętajcie, rodzic ten nie trzyma nastolatka kurczowo w tej przystani, tylko zachęca do wypłynięcia na coraz głębsze wody. Im bardziej będziemy bowiem zabraniać, tym ono będzie miało większą ochotę wyrwać się, po to, by nam zrobić na przekór. Dobrze przecież wiecie, że zakazany owoc smakuje najlepiej. Wejście w dorosłość może wiązać się też z odwagą wyrażania swojego zdania. Dziecko, które do tej pory potulnie przytakiwało rodzicom i ich zdanie było dla niego wyrocznią, zaczyna wyrażać swoje opinie. I dobrze. I tak ma być! O ile pozwolimy jako rodzice mu na to, o ile damy pole do rozwoju, przyzwolenie na potknięcia i poniesienie konsekwencji swoich decyzji, wówczas dziecko wejdzie w tak zwany „drugi wymiar” z poczuciem tożsamości, będzie wiedziało, na tyle oczywiście, na ile nastolatek jest w stanie to wiedzieć, kim jest, co jest dla niego dobre, a co jest złe. Będzie to jeszcze płytkie i niezweryfikowane przez życie, ale jego własne. O ile nie będziemy chcieli słuchać, rozmawiać wówczas dziecko będzie chciało za wszelką cenę, nawet wbrew swoim przekonaniom przeforsować swoje zdanie i swoją odrębność poprzez „tupanie nogami”, którym może być ekstrawagancki strój, niekulturalne zachowanie, niecenzuralne słownictwo. Młody człowiek potrzebuje pomimo, iż o tym nie mówi, poczucia bezpieczeństwa. Oczekuje, że rodzice po prostu będą, nienachalni, ale czuwający, dający wsparcie, gdy tego będzie potrzebował. Chce czuć ich obecność dającą mu świadomość, że czuwają, ale równocześnie dają mu wolność i płaszczyznę do rozwoju. On chce doświadczać, odkrywać, poznawać, rozpoznawać, kim jest i dokąd zmierza. Trzeba mu tylko na to pozwolić i obdarzyć go zaufaniem. Jak kochać kogoś, kto przysparza tylu problemów? Czy jest możliwa taka miłość? Jak pomóc przejść nastolatkowi przez tak ważny, ale trudny okres jego życia? Oczywiście nie ma idealnych rozwiązań, tak jak nie ma jednego najlepszego modelu wychowawczego idealnego dla każdego dziecka w każdej sytuacji, tak nie ma jednej gotowej i uniwersalnej recepty, jeśli chodzi o stawianie wymagań, czy granic dzieciom. Każde dziecko jest inne i to niestety rodzic musi znaleźć „złoty środek”, aby zbyt nie obciążać dziecka, ale też maksymalnie wykorzystać cały jego potencjał. To sztuka! Można to zrobić tylko mając dobrą i bliską relację z dzieckiem, rozumiejąc jego potrzeby. Bardzo ważne jest też studiowanie literatury, która pomoże przejść przez ten wymagający czas. Za parę dni swoją premierę będzie miała jedna z książek, którą każdemu rodzicowi nastolatka mogę polecić "Nastolatki na rozdrożu. Jak się nie zagubić, wspierając swoje dorastające dziecko.". Jej autorka - Aleksandra Milczarek - psychoterapeutka, która doświadczenie zdobywała w telefonie zaufania dla dzieci i młodzieży Fundacji DAJEMY DZIECIOM SIŁĘ, napisała on niej: „Tę książkę widzę jako przewodnik po etapie podróży, jakim jest dorastanie w życiu człowieka, albo raczej bycie opiekunem dorastającego nastolatka. Chciałabym, aby rodzice, ale też inne osoby pracujące z nastolatkami, po przeczytaniu książki trochę lepiej rozumieli język zachowań nastolatków, żeby wiedzieli, jakich >>miejsc<< młody człowiek w swojej podróży przez dorastanie nie może pominąć, aby dobrze i satysfakcjonująco przejść ten etap, i żeby wiedzieli, jak zachować się w sytuacjach w których wsparcie osób dorosłych jest konieczne. Chciałabym, żeby czytelnicy tej książki poczuli się trochę bezpieczniej w roli towarzysza podróży przez dorastanie i żeby sami stali się najlepszymi przewodnikami dla nastolatków, którzy są pod ich opieką.”* Książka Aleksandry Milczarek podzielona jest na trzy części, które zostały zatytułowane:
*Fragmenty i cytaty pochodzą z książki Aleksandry Milczarek "Nastolatki na rozdrożu. jak się nie zagubić, wspierajac swoje dorastające dziecko". **Dziękujemy Wydawnictwu Sensus za możliwość zareklamowania tej wartościowej książki. POLECAMY:
POWIĄZANY POST: TRAUMA U DZIECKA (psychologiaprzykawie.pl) *Dziękujemy Wydawnictwu Uniwersytetu Jagiellońskiego za możliwość zareklamowania tej wartościowej książki. POLECAMY:
TRAUMA U DZIECKAJak rozpoznać objawy traumy i wspierać w powrocie do zdrowia?Bezradna mama przyprowadziła do mnie Stasia. Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj. Drobny czwartoklasista w drucianych okularkach sprawiał wrażenie bezproblemowego dziesięciolatka. Było niestety inaczej. To „chucherko” musiało być odbierane ze szkoły po dwóch, maksymalnie trzech lekcjach, gdyż w opinii nauczycieli stanowiło zagrożenie dla kolegów. Mama była dzień w dzień zawiadamiana przez nauczycieli o negatywnych zachowaniach chłopca i zmuszana do odbioru dziecka ze szkoły. Ponieważ nie chciała być bezradna, szukała pomocy. Gdy poznałam Stasia, zrozumiałam, iż ten niezwykle inteligentny, o dużej wrażliwości emocjonalnej chłopiec prezentuje postawę agresji obronnej. Nie była to oczywiście obrona wobec realnego zagrożenia. Była to tzw. obrona wyprzedzająca. Trudne doświadczenie nauczyło chłopca, iż bezpieczniej jest wejść w rolę agresora, aniżeli znów stać się ofiarą. Staś w otoczeniu widział potencjalne źródło zagrożenia, bez żadnego racjonalnego powodu był agresywny w stosunku do swoich rówieśników. Dzieci omijały go szerokim łukiem, ale on bez problemu znajdował do nich drogę… Obawiał się bycia ponownie ofiarą i wolał atakować na wypadek, aby ktoś go nie uprzedził. Nic w życiu nie dzieje się przez przypadek. Staś przed pójściem do pierwszej klasy wpadł pod samochód. Kiedy jego rówieśnicy przekraczali po raz pierwszy próg szkoły, integrowali się w zespole klasowym, on w domu poddawany był żmudnej rehabilitacji. Upragniona chwila dołączenia do zespołu klasowego była niestety bolesna. Był nowym, kimś spoza grona, kimś kto mógł stać się kozłem ofiarny. I tak się stało. Stał poza grupą, był popychany, ignorowany. Rodzice widzieli szansę wyjścia z tej sytuacji. Nadzieję wiązali z przeprowadzką do innego miasta, ale ta pękła jak bańka mydlana. Trauma… Powodów, jak i sposobów radzenia sobie z nią, niekoniecznie konstruktywnych, jest wiele. „Dla psychologów i terapeutów trauma jest biologiczną, psychologiczną i społeczną reakcją na autentycznie przerażające zdarzenie. Taka trauma ma możliwy do zaobserwowania i opisania wpływ na ludzi, który często nazywa się >>reakcją traumatyczną<<. Reakcje te mogą być różne, w zależności od osoby, ale zwykle dzielą się na kilka kategorii. Mogą obejmować natrętne wspomnienia o zdarzeniu, koszmary senne, żywe retrospekcje (flashbacki), zmiany w poziomie pobudzenia, takie jak silniejsza reakcja na zaskoczenie, trudności z koncentracją, unikanie osób, miejsc i rzeczy, które przypominają o traumie, a także częstsze i bardziej intensywne negatywne myśli i uczucia dotyczące siebie i świata. W dziedzinie zdrowia psychicznego słowa trauma nie używa się w sposób beztroski. Jest to stan, który należy traktować poważnie. Nieleczona trauma może mieć negatywny wpływ na ludzkie życie. Ale właściwie potraktowana może zostać wyleczona – a czasem nawet sprawi, że człowiek będzie silniejszy i uzyska większą kontrolę nad swoim życie”* Nie tylko w wielu osobach dorosłych kryją się tajemnice i mroki, które są pozostałością minionych dni, a czasami nawet lat. Dzieci również kryją w psychice zaszyfrowane zapisy historii, często przykrych zdarzeń, o których chciałyby zapomnieć. Upycha się tam bolesne doświadczenia, które z różnych powodów dają o sobie znać w najmniej spodziewanym momencie i ciężko je zignorować. Są one jak rany, które pozostawiły po sobie trwały ślad w postaci blizny. Niekiedy te ślady są bardzo głębokie i pomimo, iż nie są widoczne gołym okiem, są bardzo kłopotliwe. Osoby, które doświadczyły traumatycznego zdarzenia – czyli sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia bądź były jego świadkiem - doznały przeszywającej bezradności, bezsilności i często uległy silnemu urazowi psychicznemu. Na takie nagłe sytuacje przecież nikt z nas nie może się przygotować. A potem… Potem próbujemy przed nimi uciec. Ale czy jest to możliwe...? Z reguły pozostają z nami te przeżycia w postaci zespołu stresu pourazowego i dopadają nas jako tak zwane „flashbacki” czyli obrazy, których nie umiemy wykasować z naszej pamięci. Czasami są to natrętne myśli, a niekiedy koszmary senne. Jesteśmy pobudzeni psychofizjologicznie, drażliwi, mamy napady złości lub agresji, problemy z koncentracją, jesteśmy wrażliwi na bodźce i emocje lub przeciwnie, odznaczamy się chłodem emocjonalnym w kontaktach interpersonalnych, poczuciem bycia pustym w środku. Jakiekolwiek skojarzania, które przypominają traumatyczne zdarzenia wywołują w nas gwałtowne relacje lękowe. Mamy potrzebę unikania wszystkiego, co przypomina nam zdarzenia, które doprowadziły do urazu psychicznego. Chcielibyśmy uciec, ale czy się da? Czy można pomóc dziecku, które doświadczyło traumy? Stasiowi ciężko było z pewnej tej roli wyjść. Dawała mu - choć trudno w to uwierzyć - złudne poczucie bezpieczeństwa. Stanowiła tarczę obronną. Z tego zaklętego kręgu nie wydostałby się, gdyby nie prawdziwa tarcza obronna, którą stanowiła rodzina. Rodzice nie zostawili Stasia samego z problemem. Podjęli szereg kroków. Zwrócili się o pomoc do psychologa, za moją namową (nie było innego wyjścia) przenieśli go do kolejnej szkoły, w której nauczyciele umieli postawić granice i kształtować właściwe postawy. Rodzice nie szukali przyczyn zachowania chłopca jedynie wśród rówieśników. Zaczęli sami pracować nad zmianą swojego zachowania. Mama uczęszczała na zajęcia Szkoły dla Rodziców, na której zrozumiała między innymi jak ważna w wychowaniu jest konsekwencja. Pomagali chłopcu uwolnić się z roli ofiary. Pamiętam, że ojciec czuwał nad nadopiekuńczą matką (a kto by taką nie był w takiej sytuacji?), aby każdego dnia kształtować u Stasia postawę odpowiedzialności i samodzielności. Dzięki wsparciu rodziny, jej miłości, bezwarunkowej akceptacji i konsekwencji Staś odnalazł prawdziwe poczucie bezpieczeństwa. Odnalazł swoje prawdziwe oblicze, dostrzegł swój potencjał i ruszył odważnie w dorosłe życie. Śmierć osób najbliższych, wypadki, przemoc, pobyty w szpitalu mogą powodować głęboki kryzys psychiczny. Jak pomóc dziecku? Jakie zachowania uznać jako naturalną reakcją na trudne doświadczenia, a jakie powinny stanowić sygnał ostrzegawczy zwiastujący poważniejsze problemy? Melissa Goldberg Mintz, terapeutka traumy i zaburzeń przywiązania w książce „Trauma twojego dziecka” wychodzi naprzeciw wszystkim osobom pragnącym pomóc dzieciom. Przeprowadza rodziców, opiekunów i terapeutów nie tylko przez proces identyfikacji i leczenia skutków traumy, ale przede wszystkim wskazuje na wagę relacji rodzic–dziecko w procesie zdrowienia. Książka jest skarbnicą wiedzy i moim zdaniem każdy rodzic powinien ją przeczytać, *Fragmenty i cytaty pochodzą z książki M. Goldberg Mintz "Trauma u twojego dziecka." **Dziękujemy Wydawnictwu Uniwersytetu Jagiellońskiego za możliwość zareklamowania tej wartościowej książki. POLECAMY:
W GĄSZCZU NATRĘTNYCH MYŚLINiepokój, lęk, proces zmianyŚwiat się dla niej zatrzymał. Odejście Piotra spowodowało, że grunt usunął się pod jej nogami. Dla Małgosi Piotr był ostoją i wsparciem. Nie tylko jego kochała nad życie, ale też czuła, że jest przez niego kochana. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa, nigdy się na nim zawiodła. Dlaczego w takim razie odszedł? Co spowodowało, że bez słowa wyjaśnienia, bez pożegnania po prostu wyjechał, zostawiając jej jedynie list. Prosił w nim o wybaczenie, nie tłumaczył się i nie oczekiwał, że zrozumie. Przepraszał tylko za krzywdę, jaką jej wyrządził. Małgosia nie chciała uwierzyć w to, co się stało. Uważała, że to jakiś żart. Wydzwaniała nieustannie, ale nie odbierał. W głowie jej się nie mieściło, nie mogła pojąć, jak po pięciu latach wspólnego szczęśliwego życia mógł bez słowa odejść… Po tygodniu do Małgosi dotarło, że odejście Piotra jest faktem. Gdyby stanął teraz przed nią, nie darowałaby mu tego, co jej zrobił. Jak mógł? Dla niego przecież by w ogień skoczyła. Z pewnością chodziło mu dziecko, ale nigdy nie chciał się do tego przyznać. Lata starań nie przynosiły żadnego efektu. - Ale przecież to nie moja wina! To nie moja wina! - powtarzała w złości Małgosia. - Jak mógł? Ufałam, kochałam! Jak on mógł mi to zrobić?! Niech tu tylko się pojawi, to ja mu pokażę! Mijały tygodnie i Piotr nie wracał. Przyjaciele otoczyli ją opieką. Zaczęła spotykać się z ludźmi, dla których od lat nie miała czasu. Zawsze życie w domowym azylu przedkładała nad wszystko inne. Teraz zaczęła dostrzegać wartość posiadania przyjaciół. Ale nie trwało to długo… Wieczorami Małgosia rozmyślała, zadawała sobie tysiące pytań. Tęskniła za Piotrem, szamotała się wewnętrznie. Bała się iść do przodu. Zrozumiała bowiem, że życie jest kruche. Piotr, który był ostoją, zniknął. Bała się o siebie, o niego. A przede wszystkim z lękiem patrzyła w przyszłość. Czuła swoją nieporadność. Zaczynała dostrzegać, iż przywykła do życia z człowiekiem, który przejmował wiele inicjatyw, który był niejako przewodnikiem ich wspólnej wędrówki. Była przerażona. W nocy budziła się zlana potem i serce biło jej jak szalone. Z pomocą terapeuty, bez którego nie umiała sobie poradzić, zaczęła podążać naprzód, ale nie było to łatwe. Szereg wyrzutów sumienia. Ciążące poczucie winy. Co ja zrobiłam nie tak? Nie dam rady żyć, skoro spotkała mnie taka porażka! Gdyby nie Zosia - osoba o wielkiej empatii, a przede wszystkim świetny specjalista, Małgosię przytłoczyłaby przeszłość, na którą nie miała wpływu. Wiedziała już, że Piotr przepadł jak kamień w wodę. Zdawała sobie sprawę, że wszystko musiał wcześniej zaplanować. Pytania dlaczego?- czy miały sens… Małgosia dzisiaj nie potrafi odpowiedzieć, kiedy nastąpił przełom w tej wewnętrznej walce. Pamięta, że z każdym spotkaniem coraz bardziej ufała Zosi - swojej terapeutce. W zasadzie czuła się jak dziecko, które ktoś prowadził we mgle, aż w końcu zrozumiała, że może podążać dalej sama. Poczuła siłę, moc i chęć do działania. Zaczęła odzyskiwać siły i akceptować po pierwsze siebie, nową siebie i swoje życie, w którym przede wszystkim musiała sama stanąć nogami na ziemi. Dostrzegła, że Zosia w sposób niezwykle subtelny powodowała, że zaczęła podejmować różne nowe wyzwania. Miała odwagę, by iść do przodu i odkrywać przestrzenie, które do tej pory budziły w niej lęk - nie umiem, nie potrafię, nie dam rady. Do dzisiejszego dnia pamięta słowa: ,,Jeżeli nie wskoczysz na głęboką wodę, nie zaryzykujesz, nie przekonasz się." Próbowała dzięki sile, którą zaczynała w sobie odnajdywać. Historia Małgosi pokazuje proces zmiany, który w różnych momentach naszego życia przechodzimy. John Fisher jest autorem koncepcji zmiany osobistej, której towarzyszą kolejne przewidywalne stany emocjonalne: złość, nadmierny entuzjazm, strach, zagrożenie, poczucie winy, depresja, stopniowa akceptacja, poruszanie się naprzód, podobnie jak miało to miejsce w przypadku Małgosi. Oczywiście u każdego może przebiegać to nieco inaczej (w innej kolejności lub niektóre procesy mogą po prostu nie wystąpić). * Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób Jeżeli chcesz znowu zacząć patrzeć na życie pozytywnie, poczuć radość, spowodować, aby przeszłość nie kierowała Tobą, żeby czuć się osobą pewną siebie, spełnioną i szczęśliwą, osobą, która ma dobre relacje z innymi, akceptuje ich i siebie - zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :)
SZKATUŁKA PEŁNA DZIECIĘCYCH RANJak odnaleźć drogę do siebie?"Przychodzi do mnie czasem skulona… malutka we mnie ona… trzymając szkatułkę pełną dziecięcych ran i niezrozumiałości. Przychodzi, kiedy tak bardzo tęskni i potrzebuje mojej miłości. I staje u progu niewinna… otulona w poszargane dzianiny lęku i po czucia odrzucenia… Ich krańce wilgotne od opowieści o tym, jak mało jest ważna, jak znów musi się starać, by zasłużyć na ich miłość. Dawniej i ja ją zbywałam… nie chcąc czuć tego, z czym przybywała… Latami ignorowana, falami wybuchów uciszana… umniejszana, bo przecież inni mają gorzej, a to już wcale nie jest takie ważne… Dziś jednak biorę ją już w swe ramiona… malutka we mnie ona… tuląc do piersi, czuję i słucham jej szeptanych dziewczęcym głosem opowieści… Niczym świergot bajecznego koliberka wypływają z jej sklejonych waniliowymi lodami pocieszenia ust jej czyste, proste słowa…Każde z nich woła o przytulenie… Każde z nich jedynie pragnie, by być zauważone… by znów poczuć się ważną…I tak też siedzimy wtulone… w opowieściach jej snów tak blisko za topione… Trzymając jej dłoń, mówię, że to prawdziwe… wszystko to, co czuje… i jestem, zawsze jestem, kiedy mnie tylko zapragnie, gdy mnie potrzebuje. I wciąż przychodzi do mnie ona… coraz pewniejsza, częściej zadowolona… bo wie, że każde skulenie przyciąga mój wzrok i sercem otulam wszystkie codzienne opowieści…”* Podczas przeprowadzki Zuzia trafiła na kartonik ze zdjęciami sprzed lat. W oczach dziewczynki spoglądającej na nią z fotografii widać było tęsknotę, lęk, potrzebę miłości i akceptacji. Przypomniała sobie dziecięce rany, bycie niezrozumianą, krytykowaną, sabotowaną. Dotarło do niej patrząc na to niewinne dziecko, że odkąd sięga pamięcią, zawsze miała podcinane skrzydła, każdy jej pomysł oceniany był jako głupi i nieprzemyślany, była wiecznie porównywana do mądrzejszych, inteligentniejszych, bardziej bystrych i odpowiedzialniejszych rówieśników. Przypomniała sobie, co czuła, gdy matka nie wierzyła w to, że poradzi sobie na studiach, a potem przy nadarzających się okazjach podważała jej kwalifikacje. Pamięta doskonale czasy młodości, gdy pomimo niesprzyjającej w domu atmosferze, próbowała, walczyła, choć w uszach wciąż brzmiały słowa: „nie umiesz, nie dasz rady, to nie dla ciebie”. Przez całe życie Zuzia patrzyła na siebie krytycznie i zwykle oczami innych ludzi. Chciała sprostać oczekiwaniom otoczenia, a nie zwracała uwagi na własne potrzeby. Wciąż starała się sobie i innym udowadniać, że zasługuje na akceptację, na miłość, na uznanie. Z zewnątrz wyglądała na osobę pewną siebie, świetnie dającą sobie radę z różnymi sytuacjami trudnymi, których nie szczędziło jej życie. Ale tylko ona sama wiedziała, że jest to maska, pod którą ukrywała siebie - osobę smutną, zalęknioną, pełną obaw i niepokoju. Pomimo sukcesów, które osiągała, miałam poczucie, że nie potrafi się z niczego cieszyć. Nic nie sprawiało jej satysfakcji, wciąż miał do siebie wieczne pretensje. Inni widzieli w niej kobietę sukcesu, atrakcyjną, modnie ubraną, mającą nie tylko przystojnego męża i cudowne dzieci, ale i świetną pozycję zawodową. Można by było zapytać: Zuzia! Czegóż chcieć więcej? A ona wiedziała, że nie jest szczęśliwa. Dostrzegała, że nie umie przyjmować miłości, nie wierzy w to, że inni ją szanują i akceptują, ale i ona miała wielki problem z okazywaniem uczuć. Nie umiała wyrażać miłości, nawet w stosunku do osób najbliższych. Czuła, że jestem oziębła, zazdrościłam koleżankom, które przytulały swoje dzieci i robiły to po prostu tak naturalnie. A ona nawet nie umiałam spędzać z nimi czasu, słuchać ich, nie mówiąc o dawaniu im wsparcia i akceptacji. Według Analizy Transakcyjnej w każdym dojrzałym człowieku, w jego myśleniu, odczuwaniu i zachowaniu reprezentowane są trzy stany ”ja” (ja-dziecko, ja-rodzic, ja-dorosły). Ważna jest ich proporcja adekwatna do naszego wieku. Jeżeli chodzi o stan ja-dziecko są przecież mężczyźni – tak zwani wieczni chłopcy, ale i kobiety, które pomimo upływu czasu są nieodpowiedzialne i beztroskie, jak małe dziewczynki. Istnieje też druga skrajność. To ci, którzy za wszelka cenę tłumią swoje wewnętrzne dziecko, nie dając mu dojść do głosu. A ta cząstka nas jest niezbędna i niezwykle ważna. To ona jest sprawcą tego, iż jesteśmy spontaniczni, naturalni, potrafimy śmiać się całym sobą, marzyć, myśleć kreatywnie, bez obawy o krytykę i ocenę. Zabiegamy o miłość i akceptację, staramy się znaleźć w otoczeniu to, czego nie dajemy sobie, gdyż nie potrafimy siebie kochać. Niestety rzadko kiedy uświadamiamy sobie, że nasz stosunek do samego siebie i relacje z innymi ludźmi są uwarunkowane przeżyciami z naszego dzieciństwa, a naszym zachowaniem często kieruje nasze wewnętrzne dziecko z swoimi doświadczeniami, które są wynikiem relacji z innymi, szczególnie najbliższymi osobami. Sylwia Kocoń w swojej najnowszej książce „Szkice miłości. Jak odnaleźć drogę do siebie i swojego szczęścia”* pomaga nam na przykładzie własnej drogi, odnaleźć ścieżki ku samopoznaniu. Niezwykła książka, od której ciężko się oderwać. Piękna, pełna czułości, delikatności i mądrości. To nie tylko książka, którą możemy ze sobą zabrać na majówkę, ale również wspaniały prezent dla tych, których kochamy i których szczęścia pragniemy. Jest ona jak zwierciadło, w którym można zobaczyć siebie 😊 „Tylko Ty… Tylko Ty wiesz, kiedy jesteś ze sobą szczera i prawdziwa. Tylko gdy jesteś sobie wierna, możesz czuć się naprawdę szczęśliwa… Ileż to razy próbowałaś grać jakąś rolę? Zakładać maskę, udawać — tylko po to, by być kochaną, by nie ryzykować odrzucenia… Ileż razy i ja to robiłam… Sporadycznie, gdy lęk jest zbyt duży, po wracam do tego miejsca nieprawdy… Ale przychodzi moment refleksji. Obcowania sama ze sobą, gdy w najwyższej trosce o siebie ponownie przysięgam, że już nigdy siebie nie opuszczę. A jeśli nawet — że powrócę tak szybko, jak tylko znów oprzytomnieję, gdy znów rozpoznam, że nie było mnie tu dla siebie…” *Fragmenty i cytaty pochodzą z książki S. Kocoń "Szkice miłości. Jak odnaleźć drogę do siebie i swojego szczęścia." **Dziękujemy Wydawnictwu Sensus za możliwość zareklamowania tej wartościowej książki. POLECAMY:
|
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
|