POWIĄZANY POST: POLECAMY:
NADZIEJA NIE JEST MATKĄ GŁUPICHGdy pozostaje tylko nadziejaSpoglądając w oczy męża i trzymając jego drobną dłoń, Iga wciąż nie traci nadziei. Wierzy, że kolejna terapia przyniesie oczekiwany przełom. Czytała przecież o przykładach wielu osób, które podźwignęły się z tego potwornego nowotworu. Każdego dnia budząc się, spogląda z optymizmem w przyszłość, można powiedzieć, że wręcz wbrew logice - jak tonący, który trzyma się brzytwy. Paula codziennie wplata trening w swój plan dnia. Praca, dom, ale przede wszystkim realizacja drogi prowadzącej do celu. Od paru lat wierzy, że w końcu stanie na podium. I choć nie jest to proste, pomimo że życie płata jej figle, mimo że uczy ją pokory, ona nie traci nadziei. Ilona z Bartkiem nie wiedzą, gdzie popełnili błędy wychowawcze. Dwójkę swoich dzieci od urodzenia otoczyli miłością. Rodzina była dla nich zawsze na pierwszym miejscu. Rozmowy, wspólne posiłki, wzajemne wspieranie się w różnych trudnych momentach. Nie mają pojęcia, co sprawiło, że syn nagle zaczął negować panujące w domu wartości, a towarzystwo, które poznał, stało się całym jego światem. Rodzice z bólem serca obserwują to, co się z nim dzieje. Ale wierzą, że to, co dali, to, co przekazywali latami nie tylko poprzez słowo, ale i przykład, nie pójdzie na marne, że ich syn odnajdzie drogę, dzięki której będzie dobrym i wartościowym człowiekiem. Trwają przy nim, wspierają, pomimo tego, jaką postawę prezentuje. Nadzieja… „Niczym ryba łaknąca wody, nasza psychika potrzebuje nadziei, aby przetrwać. Nadzieja jest paliwem dla naszego mentalnego silnika.”* Bez niej nasze życie nie miałoby sensu, a dla niej jesteśmy w stanie oddać wszystko. To ona dodaje sił Idze opiekującej się chorym mężem, motywuje Paulę do codziennego trenowania i pozwala przetrwać najtrudniejsze momenty Ilonie i Bartkowi. To ona trzyma ich w ryzach każdego dnia. Dzięki niej wierzą czasami nawet wbrew logice, ale wiedzą, że to właśnie ona w nich umrze ostania. Z psychologicznego punktu widzenia nadzieja jest stanem psychicznym wyzwalającym siły twórcze prowadzące do pokonania nieszczęścia, a nawet spełnienia się. Kazimierz Obuchowski napisał, że jest wyjściową przesłanką paradoksu szczęścia w warunkach nieszczęścia i nawet cierpieniu może nadać właściwości pozytywne. Według profesora, nadziei odpowiada metafora lotu, trudnej radości, ale i intencjonalnego działania. Jest ona naszym własnym dziełem, można co prawda do niej natchnąć, ale wymaga wysiłku nas samych. To ona powoduje, że w sytuacjach niezwykle trudnych, gdy jesteśmy zrozpaczeni, bezsilni, przerażeni, nie poddajemy się, nie rezygnujemy z działania. Mówi się, że jest ona mądrością skazanych na bezradność, a jako podstawa pozytywnych emocji podtrzymuje naszą zdolność do myślenie abstrakcyjnego, tworzenia perspektywicznych planów i utrzymania intelektualnej kontroli nad zdarzeniami. To nadzieja stabilizuje nas na tyle, że emocjonalnie, energetycznie i mentalnie jesteśmy w stanie funkcjonować, podążać naprzód, mimo niesprzyjających, czasami wręcz bardzo trudnych okoliczności. Ona jest również zdolnością naszego umysłu do poradzenia sobie z dużą dozą niepewności. A Ty? W sytuacjach trudnych potrafisz dostrzec światełko w tunelu czy widzisz tylko ciemność? Czy dostrzegasz, co powoduje, że wierzysz, pomimo że inni już dawno zrezygnowali z walki? Jakie Twoje cechy nawet w sytuacjach bez wyjścia, w chwilach, gdy tracisz grunt pod nogami, dodają Ci sił i rozpalają wolę walki? A może się poddajesz? Inni widzą, że nie potrafisz się smucić, złościć, przeżywać żałoby, tylko zapadasz się w sobie? W książce „Everything is F*cked” Mark Manson napisał, że „jeśli nie będziemy wierzyć, że jest jakaś nadzieja, że przyszłość będzie lepsza niż teraźniejszość, że nasze życie w jakiś sposób się poprawi, to duchowo będziemy umierać. Jeżeli nie ma nadziei na to, że będzie lepiej, to po co żyć - po co robić cokolwiek?”* Według niego „nadzieja nie dba o problemy, które zostały już rozwiązane. Nadzieja troszczy się tylko o te problemy, które wciąż wymagają rozwiązania. Bo im lepiej dzieje się na świecie, tym więcej mamy do stracenia. A im więcej mamy do stracenia, tym mniej jest w nas nadziei.”* Według Marka Mansona do zbudowania i utrzymania w sobie nadziei potrzebujemy trzech składników: - poczucia kontroli, - wiary w jakieś wartości, - wspólnoty. „<<Kontrola>> oznacza, że mamy poczucie, iż sterujemy własnym życiem, że możemy wpływać na swój los. <<Wartości>> to coś na tyle ważnego, by do tego dążyć, coś lepszego, do czego warto zmierzać. <<Wspólnota>> zaś oznacza, że jesteśmy częścią grupy, która ceni to samo, co my i pracuje nad osiągnięciem tych samych celów. Bez wspólnoty czujemy się odizolowani, a nasze wartości przestają cokolwiek znaczyć. Bez wartości nic nie wydaje się warte dążenia. A bez kontroli czujemy się bezsilni w dążeniu do czegokolwiek. Jeśli stracimy którykolwiek z tych trzech składników, to stracimy też dwa pozostałe. Strata któregokolwiek z tych trzech składników to utrata nadziei.”* Pamiętajcie, że nadzieja nie jest matką głupich. Nie mylcie jej z naiwnością. Jest ona uczuciem, które skłania nas do działania, choć sukces nie jest pewny. Dzięki niej przekraczamy własne ograniczenia, zbieramy siły nawet wówczas, gdy nie chce nam się po ludzku wstać z łóżka. Naiwność zaś usprawiedliwia bezczynność, jest czekaniem na cud, na to, że toksyczny rodzic stanie się empatyczny, że mąż alkoholik pójdzie na terapię, że znajdziemy lepszą pracę, tkwiąc wciąż uparcie w miejscu, w którym czujemy się wykorzystywani. Naiwność to czekanie na cud. Nadzieja zaś jest wynikiem naszych intencji, nie jest nam narzucona, jest, jak mówił profesor Obuchowski, „naszym dziełem, domem, w którym zdecydowaliśmy się zamieszkać.” *Fragmenty pochodzą z książki M. Mansona "Everything is F*cked. Gdy pozostaje tylko nadzieja", Wydawnictwo Sensus POLECAMY:
Powiązany post: POLECAMY:
PRZEJMIJ KONTROLĘ!Jak zarządzać stresem?Utrata pracy przez Maćka spowodowała, że znaleźli się z Kingą niemal na krawędzi. Tego się kompletnie nie spodziewali… Trudności finansowe przerosły ich małżeństwo. Próbowali dać radę na tym zakręcie życiowym, ale nie udało im się wspólnie wydostać na prostą. Brak pieniędzy, lęk o kolejny dzień powodowały coraz to większą frustrację i wzajemne obwinianie. Sprawy błahe nagle zaczęły urastać do kolosalnych rozmiarów. Pomimo że Kinga robiła wszystko, co w jej mocy, aby utrzymać finansowo dom, biorąc na siebie dodatkowe zlecenia, zajęcie się w tym czasie domem i dziećmi było ponad siły Maćka. Nawet życzliwe gesty ze strony przyjaciół odrzucał, uważając, że brakuje im taktu i wtrącają się w nieswoje sprawy. Rozwiedli się na jednej sprawie, kulturalnie, bez prania brudów, bo i takich w ich życiu nie było. Utrata pracy i w konsekwencji trudności finansowe niestety ich przerosły. Na Antka choroba przyszła niespodziewanie. Wkradła się w jego poukładane życie jak złodziej, który chciał ograbić z tego, co dla niego było najcenniejsze. Kiedy usłyszał z ust lekarza diagnozę, nogi się pod nim ugięły… Choroba odcisnęła bolesne piętno nie tylko na małżeństwie, ale i na całej rodzinie. Poukładany system, w którym wszystko chodziło jak w szwajcarskim zegarku, został gwałtownie rozregulowany. Pobyty w szpitalu, fatalne samopoczucie, lęk o życie, ciągła niewiadoma i kwestie organizacyjne dotyczące domu oraz dzieci… Totalne trzęsienie ziemi, z którego jednak wyszedł on i jego rodzina obronną ręką. Telefon, który odebrała Julka od rzekomej kochanki, mógł być początkiem końca ich związku. Ale ona nie robiła awantur, nie pakowała mężowi walizek, nie dzwoniła do prawnika. Spokojnie przeanalizowała sytuację, porozmawiała z mężem i wspólnie doszli do tego, kto i z jakiego powodu chciał ich szczęśliwe małżeństwo zniszczyć. Nie była naiwna, nie dała sobie oczu zamydlić. Wiedziała dobrze, że mąż, mając coś na sumieniu, może zrobić wszystko, by uwierzyła w jego wersję zdarzeń. Natomiast nie straciła zdrowego rozsądku i nie przekreśliła pod wpływem emocji relacji, którą budowali wspólnie latami. To była gorzka pigułka, którą musieli przełknąć. Ale zdarzenie to pokazało im, że nie muszą bać się żadnej życiowej burzy. Wielu z nas przeżyło śmierć osoby bliskiej albo drżeliśmy o zdrowie swoje bądź osób, które kochamy podobnie jak Antek, większość z nas zdawała różne egzaminy, niektórzy tracili pracę tak jak Maciej albo podejmowali niełatwe życiowe decyzje jak Julka, jeszcze inni przechodzili przez trudne drogi rozwodowe, część z nas przeprowadzała się do innego mieszkania, a czasem innego miasta, a nawet kraju… Lista wszystkich czynników powodujących stres może być długa i nie ma możliwości, by wyeliminować je z naszego życia. Wszyscy się od czasu do czasu stresują. Nie istnieje życie bez stresu. Jest on częścią naszego życia. Natomiast można nauczyć się nim zarządzać. Oczywiście czynniki powodujące stres są mniejszego i większego kalibru. Czasem mamy do czynienia z wielkim stresem - np. śmiercią albo ciężką chorobą bliskiej osoby. Na co dzień natomiast towarzyszy nam wiele drobnych stresów, jak na przykład ból zęba, kłótnia z mężem, konflikt z koleżanką z pracy, które potrafią uprzykrzyć nam życie. Stresory zaburzają naszą równowagę, czyli stan homeostazy. Każda zmiana w naszym życiu, a tych zmian zarówno negatywnych, jak i pozytywnych jest wiele, powoduje reakcję organizmu zwaną stresem. Nawet te oczekiwane przez nas zmiany, jakimi jest narodzenie dziecka, przeprowadzka czy podróż, związane są ze stresem. Nie mówiąc o zmianach, które nas zaskakują w niemiły sposób. I o tyle, o ile pewien optymalny poziom stresu jest niezbędny dla naszego efektywnego funkcjonowania, zbyt wysoki powoduje napięcie, trudności w obszarze funkcjonowania poznawczego, powoduje fizyczne wyczerpanie i spadek refleksu. Co w takim razie możemy zrobić? Albo usunąć przyczyny stresu, albo walczyć z jego objawami, czyli napięciem psychicznym (niemożnością poradzenia sobie z problemami, a także niemożnością zaprzestania rozmyślania o problemie) oraz napięciem fizycznym (np. problemami ze snem, poczuciem zmęczenia, znużenia, bólami mięśni)? A może jest jeszcze inne wyjście? Przecież przyczyn wszystkich nie wyeliminujemy, a koszty, jakie są związane z objawami stresu są czasem bardzo wysokie. Co można zrobić, aby nauczyć się z nimi żyć tak, by nie tracić zdrowia i energii? Może warto się z nimi niejako zaprzyjaźnić, oswoić je. „Reakcja stresowa naszego organizmu jest instynktowna i stanowi element mechanizmu walki lub ucieczki. Pozwala ocenić zagrożenie i podjąć odpowiednie działania w celu zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Niekiedy stres bywa motywujący, ułatwia rozwiązanie pewnych spraw i osiąganie zamierzonych celów. Sygnalizuje, kiedy prosić o pomoc, a kiedy unikać nadmiernego wysiłku. W najgorszym przypadku zaczyna człowiekowi przeszkadzać. Stajesz się wówczas nadmiernie świadomy swoich stresorów i nie potrafisz sobie z nimi poradzić.”* Co zatem należy zrobić? Przede wszystkim, o czym pisze w swojej książce „Jak pokonać stres” Joy Langley: ✔ umieć zidentyfikować stresory pojawiające się w twoim życiu, zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne; ✔ wiedzieć, jak na nie reagujesz - fizycznie, psychicznie i behawioralnie; ✔ rozumieć, jak zmniejszyć wpływ wyzwalaczy i unikać przekraczania progu tolerancji stresu; ✔ być w stanie wdrożyć rozmaite strategie radzenia sobie ze stresem w momencie pojawienia się objawów. Poniżej prezentuję jedno z ćwiczeń z książki Joy Langley. Zachęcam do jej przeczytania. Jestem pewna, że zmieni się Wasza optyka, zaczniecie wprowadzać do swojego życia praktyczne strategie radzenia sobie ze stresem i dzięki temu Wasze życie stanie się spokojniejsze, dające większą energię do rozwoju i smakowania życia. ĆWICZENIE: Zachowaj otwarty umysł Już sama zmiana sposobu myślenia o stresie może poprawić twoje samopoczucie. W tym ćwiczeniu zmienisz oparte na strachu przekonanie, że stres „może zabić”. ✔ Otwórz swój zeszyt i na nowej stronie zapisz „Stres jest naturalną częścią życia”. Następnie wsłuchaj się w siebie. Zgadzasz się z tym czy nie? ✔ Przeczytaj wprowadzenie i upewnij się, że rozumiesz cel reakcji stresowej i wiesz już, dlaczego jest ona ważna. ✔ Spójrz wstecz na swoje życie. Zanotuj trzy–cztery sytuacje, podczas których twoją reakcję stresową wywołało realne zagrożenie. Następnie zapisz tyle samo sytuacji, w których pomimo reakcji stresowej – choć nie było ci łatwo – działałeś dalej (i przyniosło to pozytywne rezultaty). Możesz również opisać sytuacje, podczas których martwiłeś się czymś, co okazało się ostatecznie wytworem twojej wyobraźni. Zjawisko to nazywa się ruminacją. ✔ Użyj wyobraźni. Przy każdym opisanym wydarzeniu określ przydatność lub reakcji stresowej (czyli jej konsekwencje). ✔ Powtarzaj sobie, że możesz to zmienić (w końcu nie jesteśmy już łowcami mieszkającymi w jaskiniach!). Ludzie mają łatwość dostosowywania się do nowej sytuacji. Zanim wynaleźliśmy żarówkę, uważaliśmy świece za wystarczająco dobre, a zanim skonstruowaliśmy samochody, wozy zaprzęgnięte w konie umożliwiały nam podróżowanie z punktu A do punktu B. Ile dowodów na postęp cywilizacyjny przychodzi ci do głowy? Zwłaszcza takich, z których się cieszysz (bo były to korzystne zmiany)? ✔ Otwórz umysł na nowe możliwości. Opanowanie tego może wymagać czasu i ćwiczeń. W pewnym momencie zauważysz, że kiedy jedne drzwi się zamykają, inne mogą sią otworzyć. Wówczas zaczniesz przejmować kontrolę nad swoją przyszłością. *Fragmenty pochodzą z książki "Jak pokonać stres" J. Langley, Wydawnictwo RM, 2023 POLECAMY:
JAK POKONAĆ STRESFragment książki "Jak pokonać stres" J. Langley.Dzisiaj dzięki życzliwości Wydawnictwa RM publikujemy fragment z książki "Jak pokonać lęk", której autorem jest Joy Langley, a przetłumaczona została przez Michała Zacharzewskiego. "Przyczyny ewoluowania reakcji stresowej Dwa miliony lat temu nasi przodkowie mieli nieskomplikowane potrzeby: zależało im na wyżywieniu, schronieniu i cieple. Zdobywanie żywności pochłaniało ogromne ilości czasu i niosło ryzyko kontuzji lub śmierci. W efekcie reakcja stresowa ówczesnych ludzi ewoluowała, pomagając im radzić sobie z niebezpieczeństwami występującymi podczas polowań. Reakcja na zagrożenie lub stres zmieniała biologię i fizjologię ludzkich organizmów, tworząc maszynę nastawioną na przetrwanie: jeść lub być zjedzonym, walczyć lub uciekać! Serce pracowało szybciej, ciśnienie krwi rosło, wątroba uwalniała glukozę zapewniającą energię potrzebną kończynom do pracy. Ciało pociło się, aby zapobiec przegrzaniu, żołądek bulgotał i wyłączał się. Łowca mógł nawet zwymiotować lub mieć ochotę <<wyjść za potrzebą>>. Czy ten opis przypadkiem nie brzmi znajomo? Ewolucja to długotrwały proces, dlatego w kryzysowej sytuacji wciąż wdrażamy reakcję walki lub ucieczki. Współczesne stresory nie wiążą się z takim zagrożeniem jak atak drapieżnika, ale nasze organizmy reagują tak samo. Hormony aktywowane przez stres (o których jeszcze napiszę) dostarczają dodatkowej energii, zwiększają siłę fizyczną, ułatwiają skupienie się i zachowanie czujności. Tyle tylko, że zastąpiliśmy dzikie zwierzęta codziennymi kłopotami – chorobą dziecka spadkiem prędkości internetu, zapomnianym rachunkiem, koniecznością wygłoszenia prezentacji na uczelni lub w pracy, wreszcie spadkiem polubień w mediach społecznościowych. Pięć reakcji na zagrożenie Mózg został tak stworzony, aby w dynamiczny sposób reagować na zmiany stanu emocjonalnego. W jego centrum znajduje się układ limbiczny, który można nazwać <<emocjonalnym ośrodkiem strachu>>. Co ciekawe, posiadają go również zwierzęta i od tysiącleci pomaga on im przetrwać. Kiedy pojawia się zagrożenie, ośrodek ten bierze górę nad racjonalnym myśleniem i dba o to, aby przygotować ciało na walkę o przeżycie, przynajmniej do czasu ustąpienia niebezpieczeństwa. Reakcja na zagrożenie może być wywołana przez strach, poczucie osaczenia, opuszczenia, braku bezpieczeństwa, braku wysłuchania lub wsparcia, degradacji lub braku uznania. Oczywiście nie wszystkie te sytuacje zagrażają życiu. Walka lub ucieczka to dwie podstawowe reakcje na zagrożenie. W rzeczywistości istnieje pięć tego typu reakcji: walka, ucieczka, zamrożenie (paraliż), zasłabnięcie i uległość. Reakcja zamrożenia powoduje tymczasowy paraliż ciała. Zachowujemy się wówczas jak królik, na którego pada światło reflektora. Czujemy się odrętwiali i zziębnięci, ograniczamy lub wręcz wstrzymujemy oddech, ponadto wyłączamy część procesów myślowych, co powoduje dysocjację (oderwanie od otoczenia) i utrudnia zapamiętywanie. W ten sposób ciało próbuje się chronić, szczególnie podczas traumatycznego wydarzenia. Jednocześnie układ nerwowy zmienia się ze współczulnego (reakcja walki lub ucieczki) we przywspółczulny (odpoczynek). Aby wyrwać się z tego stanu, możemy spróbować potrząsnąć ciałem tak, jak robią to zwierzęta. To dobry sposób na uwolnienie spiętrzonej energii i zresetowanie układu nerwowego. Czwartą reakcją na traumę jest zasłabnięcie. Jeśli zamrożenie nie pomogło, umysł i ciało całkowicie się wyłączają. W efekcie mięśnie wiotczeją, kończyny stają się bezwładne, tracisz przytomność i przewracasz się na ziemię. Istnieje wreszcie reakcja stresowa polegająca na uległości. Oznacza ona próbę zadowolenia, udobruchania lub schlebiania zagrożeniu i zbudowania w ten sposób ochronnej więzi z wrogiem (w celu utrzymania się przy życiu). Walka, ucieczka i uległość to aktywne reakcje na stres, zamrożenie i zasłabnięcie to reakcje pasywne. Wszystkie są pomocne, to znaczy w teorii umożliwiają przetrwanie. Zwiększają szansę na wydostanie się z opresji i opowiedzenie o niej światu. Troszcz się i przyjaźnij Nie wszystkie stresory stanowią zagrożenie dla życia. Czy istnieje zatem alternatywa wobec reakcji walki lub ucieczki? Tak, to „troszcz się i przyjaźnij”. W 1994 roku doktor Stephen Porges stworzył ewolucyjną teorię, która wyjaśniała, dlaczego w obliczu zagrożenia instynkt podpowiada zaangażowanie społeczne. Teoria poliwagalna zwróciła uwagę na uspokajającą rolę oksytocyny, która wydziela się w odpowiedzi na stres i traumę. Ścieżki neuronowe w nerwie błędnym regulują proces autonomiczny (to automatyczny proces organizmu kontrolowany przez układ nerwowy) i zachęcają do pozytywnych zachowań społecznych. Na początku XXI wieku naukowcy zaczęli przyglądać się temu bliżej. Doktor Shelley E. Taylor ukuła w 2006 roku frazę „troszcz się i przyjaźnij”, określając dzięki niej możliwą reakcję na stres. Otóż ludzkie ciąże trwają relatywnie długo i rodzi się z nich niewiele dzieci, a każde z nich potrzebuje uważnej opieki od pierwszych chwil życia. Nie potrafią biegać dostatecznie szybko, aby uciec przed drapieżnikami, nie są też wystarczająco silne, aby obronić się przed ich atakiem. Chroni je silny instynkt macierzyński, połączony z siecią relacji obejmujących rodzinę i przyjaciół. To zmniejsza stres i niepokój wewnątrz grupy i jest przykładem ewolucyjnego przystosowania się ssaków, w tym ludzi, do walki z zagrożeniami. W obliczu zagrożenia, kiedy klasyczna reakcja obronna jest niemożliwa, redukujemy stres dzięki opiece, pielęgnacji i trosce o słabych i bezbronnych. Ponadto gromadzimy zasoby i zaprzyjaźniamy się z innymi ludźmi, tworząc ochronne więzi oparte na współpracy. Z obserwacji wiemy, że kobiety mają większą łatwość w tworzeniu stabilnych, bliskich relacji z innymi kobietami i skuteczniej szukają bezpieczeństwa w stadzie. Kluczowy okazuje się hormon zwany oksytocyną, który inaczej reaguje na żeńskie, a inaczej na męskie hormony reprodukcyjne. Generalnie ma za zadanie pomóc w rozmnożeniu się i porodzie, ale też reguluje emocje i prowadzi do pozytywnych zachowań społecznych. Wzrost jego produkcji pomaga nawiązywać więzi i budować zaufanie, zwiększa również empatię i wspiera pozytywną komunikację, zwłaszcza gdy czujemy się odizolowani społecznie lub obawiamy się zagrożenia. Pojawienie się znacznej ilości oksytocyny jest biologicznym sygnałem, który zachęca nas do tworzenia defensywnych lub ochronnych relacji. Przejawem tego zjawiska jest łączenie się w kryzysie, wiązanie ze sobą, chęć do troszczenia się o innych i nawiązywania przyjaźni. W ten sam sposób mężczyźni – łowcy, niech już będzie! – mają większą skłonność do wykazywania się odwagą bądź reagowania w sposób agresywny. Jeśli nie mogą upolować mamuta, bo żyją we współczesnym społeczeństwie, idą na siłownię! Współczesna struktura społeczna jest znacznie bardziej złożona niż dwa miliony lat temu i choć instynkt wciąż robi swoje, a kobiety fizjologicznie są skłonniejsze do czułości i przyjaźni, to jednak tę reakcję stresową możemy wyćwiczyć wszyscy. Czy byłeś kiedyś świadkiem, jak ktoś – bez względu na płeć – wykazał się niesamowitą odwagą i pomógł komuś znajdującemu się w niebezpieczeństwie? Przecież często słyszymy o zwykłych ludziach robiących niezwykłe rzeczy, ratujących nieznane im osoby, niekiedy nawet ryzykujących własnym życiem. A może widziałeś, jak rodzic broniący swojego dziecka dokonuje czegoś ekstremalnego? Zdolność do inwestowania energii zagrożenia w czułość i przyjaźń posiada każdy z nas. A zatem fizyczne objawy stresu napełniają nas energią, która może być reinterpretowana, przeformułowana, modyfikowana i ukierunkowana na wiele sposobów. Energię tę można wykorzystać w sposób pozytywny, chociażby do radzenia sobie z zagrożeniami, budowania sieci towarzyskich, nawiązywania znajomości, wspierania i uspokajania najsłabszych członków plemienia. Ten temat będzie jeszcze powracał, ponieważ chcę, abyś przemyślał, jak ukierunkowujesz energię stresu, kiedy już wyzwoli ją określona sytuacja z twojego życia. Branie i dawanie Tak jak w przypadku przyjaźni, troszczenie się jest procesem dwukierunkowym. Niekiedy jesteś osobą otrzymującą wsparcie, ale innym razem to ty musisz je zaoferować. Oferowanie troski i przyjaźni: Chodzi o dowolne sytuacje, w których interweniujesz, aby usunąć czyjeś stresory, na przykład proponując koledze pomoc w wykonaniu zadania i odciążenie go w ten sposób lub odbierając ze szkoły dzieci przyjaciela, który musiał w tym czasie być w innym miejscu. Troską jest również wsparcie w walce z objawami stresu, na przykład przygotowanie gorącej kąpieli dla partnera pod koniec długiego dnia. Rozumując szerzej, możesz pomóc zniwelować stres u innych, angażując się w wolontariat związany z ważną dla ciebie ideą, pomagając podczas klęsk żywiołowych, oferując jedzenie lub schronienie osobie potrzebującej. Podczas pandemii COVID-19 w latach 2020–2021 z niemal wszystkich środowisk wyłonili się bohaterowie gotowi nieść pomoc potrzebującym. Oferowali również przyjaźń, co skutkowało zmniejszeniem stresu dla obu stron. Przyjmowanie troski i przyjaźni: Zawsze będziesz pamiętał gesty – tak małe, jak i duże – które pomogły ci przejść przez stresujący okres w życiu: kolega przejął pałeczkę, gdy podczas prezentacji nagle się zaciąłeś; inny poklepał cię po plecach, przypominając ci, że nie jesteś sam; albo pomógł ci wstać i odprowadził do domu, kiedy przewróciłeś się na ulicy. Niektórzy ludzie zamieniają troskę i przyjaźń w swój zawód. To lekarze, pielęgniarki, opiekunki, strażacy, policjanci, sanitariusze, ratownicy i inni." *Fragment pochodzi z książki "Jak pokonać stres" J. Langley, Wydawnictwo RM, 2023 POLECAMY:
ZAZDROŚĆ W ZWIĄZKURelacjeByła roztrzęsiona. Gdy weszła do kościoła trochę się uspokoiła. Tyle jadu wczoraj wylała z siebie. Emocje kipiały, przypominała wygasły wulkan, który niespodziewanie dla wszystkich eksplodował. Nie sądziła, że jest do tego w ogóle zdolna. Nie lubiła teraz siebie. Zachowała się jak jakaś paranoiczka. Podeszła powoli do konfesjonału. Ksiądz był młody, więc nie liczyła na wiele, ale nie miała się komu wygadać. Do spowiedzi nie chodziła od lat, kościół też odwiedzała sporadycznie. Dziś zupełnie przypadkiem przechodziła obok i to był impuls, błyskawiczna decyzja – weszła. Nie wiedziała, dlaczego tak poczuła, ale w końcu od kilku dni „czuła” dosłownie wszystko, odkryła w sobie uczucia, do których – myślała – że nie jest zdolna. Podążyła więc za tym odczuciem i weszła. Hania nie widziała twarzy księdza, jedynie mglisty zarys sylwetki. Oddzielająca kratka i folia dawały poczucie bezpieczeństwa. Mówiła jak do samej siebie. Tłumaczyła się, czy szukała usprawiedliwienia? „Złorzeczyłam…” – powiedziała głośno „…tej małpie” – zabrzmiało już tylko w jej głowie. „Złorzeczyłam” – cóż za piękne zapomniane słowo i nie brzmi wcale tak strasznie. Przeklinałam ją i życzyłam wszystkiego, co najgorsze – taka była prawda! Ksiądz wysłuchał wszystkiego w ciszy, nie dopytywał, dał się jej wygadać. Tego potrzebowała. - „To niszczy Ciebie. Te wszystkie negatywne uczucia niszczą Ciebie” – powiedział, gdy skończyła. „Obwiniałaś męża i raniłaś sobie” - mówił dalej. - „Tego ostatniego mu nie powiedziałam” – pomyślała. „Jednak mądry jak na tak młodego człowieka. Dokładnie tak było. Myślałam, że muszę być beznadziejną żoną, że mąż mnie już nie kocha. Że mój mąż jest wstrętny. Jak on mógł?” Miała żal do męża. A tak naprawdę: czuła wściekłość i gniew! Najpierw spotkali „JĄ” na koncercie. Zaprosili ich znajomi, którzy w przerwie przedstawili im Luizę. Przyjechała do Poznania z Warszawy. Postanowiła tu zamieszkać, dostała pracę. Już wtedy Hanię coś zaniepokoiło. Luiza - projektantka mody – skupiała uwagę wszystkich wokół. I lubiła to, a wręcz uwielbiała. Wyglądała jak wielobarwna papuga. Haute couture na co dzień. „Też coś” – pomyślała Hania. Luiza była duszą towarzystwa, tylko ona mówiła, wszyscy wpatrywali się w nią jak w obraz, a ona uśmiechała się, trzepotała rzęsami, gestykulowała. Teatr jednego aktora. Hania widziała jak to działało na mężczyzn. Stali oczarowani. I niestety jej mąż też. Poczuła ukłucie w sercu. Luiza mówiła coś o emocjach w sztuce, przeżyciach w czasie słuchania muzyki. Zdaniem Hani, która pracowała jako chemik w laboratorium, egzaltowana babka, która zapomina, gdzie na parkingu zostawiła samochód. Zdecydowanie nie w typie Hani. Czym tu się zachwycać? Nie mogła zrozumieć. Spotykali potem Luizę jeszcze kilka razy. A mąż – coraz bardziej był w nią wpatrzony. Oczy kręciły mu się, gdy o niej mówił. „Jakie to fascynujące” – komentował jej opinie na temat sztuki, którą nigdy do tej pory się nie interesował. Przynajmniej Hania nie pamięta tych fascynacji. Starał się zawsze stanąć, usiąść blisko Luizy, dyskutował z nią, doceniał jak pięknie wygląda. Znajomi zaprosili ich na Sylwestra u siebie w domu. Hania powoli miała już dość Luizy i zachowania męża, który przy tej kobiecie zamieniał się w psa merdającego ogonem i skomlącego o kość. Przypomniały się jej sceny z rodzinnego domu, gdy mama zarzucała ojcu zainteresowanie innymi kobietami. Kupiła nową „małą czarną”, krótszą niż miała zwyczaj nosić. Wysokie szpilki. „Ja jej pokażę!” – pomyślała sobie. Umalowała paznokcie, włosy wprost od fryzjera. Nigdy nie była jakąś pięknością, ale była zgrabna i miała urok. Przynajmniej 10 lat temu, gdy brała ślub. Jej mąż był przystojnym facetem, wiedziała, że miał przed nią wiele dziewczyn. Nawet dziwiła się, dlaczego wybrał właśnie ją. Ale w miarę upływu lat zapomniała o tej wątpliwości. Do czasu, gdy pojawiła się Luiza. Śniada kobieta, z kruczoczarnymi włosami i jaskrawoczerwonymi paznokciami. Przecież ona nie jest w typie mojego męża – zachodziła w głowę Hania. Co się stało? Ten wieczór to była tragedia. Mąż chodził krok w krok za Luizą. Donosił wino, prosił do tańca, śmiał się z jej dowcipów, chwalił jej sądy, zachwycał się całym sobą, zapominając chyba, że przyszedł z żoną i że to jej powinien poświęcać czas. Hania czuła się przezroczysta i niewidzialna. Mąż nie zauważył ani jej stroju, ani jej samej. Sylwester to była przysłowiowa kropla, która przelała czarę. Odrobina alkoholu, a może właśnie więcej niż odrobina, nastrojowa muzyka i mąż stracił rozum, a Hania panowanie nad sobą. Na szczęście dopiero, gdy wyszli. W samochodzie zrobiła mu karczemną awanturę, wielką z emocjami, płaczem i krzykiem. To było to złorzeczenie, o którym następnego dnia opowiadała księdzu… *** Zazdrość, bo tego uczucia doświadczyła Hania, potocznie oceniana jest przez nas jako negatywne uczucie. Mówimy co prawdą, że „nie ma miłości bez zazdrości”, ale raczej żartobliwie. I przyznawanie się do niej nie jest łatwe. A przecież pewien niewielki poziom zazdrości pokazuje, że zależy nam na ukochanej osobie, że jest dla nas ważna. Działa mobilizująco, popycha do pozytywnej konkurencji. Wówczas jest pożyteczna. Jeśli zazdrość jest normalną i naturalną reakcją na sytuację, to nie ma w tym nic złego, jeśli np. chłopak flirtuje z inną dziewczyną, to jest to wówczas adekwatna, zdrowa reakcja. Gorsze może być zaprzeczanie, czy ukrywanie zazdrości – bo partner może to odczytać jako brak naszego zaangażowania w związek. I będzie szukał kogoś, komu na nim będzie naprawdę zależało. Ale uwaga! Jest jednak granica, po przekroczeniu której zaczyna się działanie destrukcyjne. Huśtawka uczuć i emocji: lęku, gniewu, agresji, autoagresji, nienawiści, tęsknoty, poczucia winy, ale i krzywdy. Problemem jest, gdy zazdrość czyni nas samych nieszczęśliwymi, pozbawia nas radości życia. Często przyczyną zazdrości jest nie partner, ale my sami: nasz lęk przez opuszczeniem, niskie poczucie wartości, uzależnienie od partnera (jego ocen, obecności, toksyczna symbioza z nim). Zazdrość może też być wynikiem naszych doświadczeń wyniesionych z poprzednich związków, czy wzorów z domu oraz powtarzanie (często nieświadome) relacji rodziców. Jeśli Hania jest niepewna siebie, ma kompleksy, nie czuje się atrakcyjna jako kobieta, nie jest pewna miłości swojego męża, uważa np. że na nią nie zasługuje, to każda ładna i zadbana kobieta może być przez nią traktowana jako potencjalna rywalka. Przy niskim poczucia własnej wartości będziemy uzależnieni od opinii, ocen i uczuć naszego partnera. Wówczas utrata partnera, to nie tylko utrata związku, ale i pozytywnej samooceny, bo zniknie ktoś, kto ją dzień po dniu buduje zamiast nas. Druga strona takiej sytuacji, to ciągły strach: skoro nie widzę swoich dobrych stron, nie doceniam siebie i tak naprawdę mało lubię, to ciągle boję się, że partner zauważy to wszystko i znajdzie kogoś ładniejszego, inteligentniejszego, po prostu wartościowego. Zapominamy, że każdy z nas ma wady i zalety i że nasz partner pokochał nas, takimi jakimi jesteśmy. Tak więc prawdziwym powodem zazdrości może być nie to, w czym jej upatrujemy, czyli partner. Ona może rodzić się w naszej głowie a nie mieć w ogóle uzasadnienia w rzeczywistości. W skrajnej formie zazdrość może przyjąć formę zazdrości chorobliwej obsesyjnej, zwaną zazdrością urojoną, czy inaczej zespołem Otella, która zmienia życie pary w koszmar. Ciągle podejrzewanie, czytanie SMSów, nieustanne sprawdzanie i kontrolowanie, odczytywanie wszystkich sygnałów tak, jakby świadczyły o zdradzie. Zamęczanie partnera tysiącem pytań, brak wiary w jego tłumaczenia, łączenie przypadkowych faktów w pozornie logiczną całość, która ma wykazać zdradę. Każde działanie partnera interpretowane jest jako świadome mylenie i zacieranie śladów zdrady. Taka zazdrość to już poważne zaburzenie. Dotknięta nim osoba, nie umie opanować swoich zachowań i racjonalnie oceniać sytuacji. Panicznie boi się utraty partnera. Z reguły nie uważa się za osobę chorą i nie ma poczucia, że wszystkie jej podejrzenia są wytworem wyobraźni. Zazdrość tego typu może powodować stany depresyjne a w skrajnych przypadkach prowadzi do prób samobójczych, czy morderstwa w afekcie. Wracając do tytułowego pytania: Czy warto być zazdrosną? Odrobinę tak, ale tylko odrobinę. Nie wolno jednak przekroczyć granicy, aby zazdrość nie zaczęła szkodzić Tobie, a tym samym związkowi. * Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje, - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
|
|