"BEZPIECZEŃSTWO POLIWAGALNE"Przywiązanie, komunikacja, samoregulacja„Teoria poliwagalna jest teoria mówiącą o tym,jak wchodzimy w kontakt ze światem, oraz o naszej potrzebie bezpieczeństwa i łączności, którą zaspokajamy przez związki oparte na zaufaniu.”* W dzieciństwie był samotnikiem. Jego mama wróciła praktycznie zaraz po porodzie do pracy. Takie były czasy. Najpierw miał nianie, które zmieniały się jak w kalejdoskopie, potem żłobek, przedszkole. Mama była raczej zimną i oschłą kobietą. Nigdy nie udało mu się nawiązać z nią bliskiej relacji. Czuł się zawsze niepotrzebny, zostawiony sam sobie. Oczywiście miał wszystko, co potrzeba: swój pokój, fajne zabawki i ciuchy, ale czy miał to co najważniejsze – miłość najważniejszej w życiu osoby? Nie był przekonany. Potem dowiedział się, że jego narodziny pokrzyżowały jego mamie plany zawodowe. Miała właśnie awansować, gdy urodził się Paweł. Mimo, że wróciła do pracy, stanowisko było już zajęte. Zaczęli już inaczej na nią patrzyć, nie jak na super-pracownika, ale jak na kobietę. Może przecież urodzić jeszcze jedno dziecko. Dzieci będą chorować. Nie będzie jej w pracy, nie będzie się tak angażować jak mężczyzna. Pięła się w górę, ale wolno, szybciej niż koleżanki, ale z większym trudem i wysiłkiem niż mężczyźni. Paweł nie miał zbyt wielu kolegów. Starał się wszystko wykonywać jak najlepiej, być perfekcyjnym w każdym calu, może podświadomie myślał, że tak zaskarbi sobie miłość matki? Najlepszy uczeń, zwycięzca zawodów szachowych. Aby zdobyć akceptację matki, gotowy był robić wszystko, czego od niego oczekiwała, zamiast podążać za swoimi naturalnymi potrzebami. Nie miał chyba prawdziwych przyjaciół i w sumie tak organizował sobie czas, aby tego czasu na bliskie relacje z innymi nie mieć. Nie czuł się szczęśliwy w okresie dzieciństwa. W dorosłość wchodził z poczuciem odrzucenia, krzywdy, samotności, słabości. Miał niskie poczucie wartości. Rzadko wpadał w gniew, unikał konfliktów. Skończył architekturę z wyróżnieniem. Czy to go interesowało, czy było to marzeniem rodziców? Sam nie wie. Pojechał na staż zagranicę i po powrocie otworzył swoją własną pracownię architektoniczną. Na początku było ciężko, ale dość szybko zdobył renomę i po 8 latach jego firma należała do liczących się na rynku. Z kobietami, a wcześniej z dziewczynami, nie za bardzo mu się wiodło. Nie miał swobody w kontaktach, ukrywał się za fasadą łagodnej dobroci. Związki, które tworzył były powierzchowne i niestałe. Długo chował urazę i z trudem wybaczał. Ogarniał go lęk i przekonanie, że bliskie relacje z innymi przynoszą ból i rozczarowanie. Z pierwszą dziewczyną jakoś mu się nie układało, ale ponieważ sam nie wiedział, czy naprawdę ją kocha, rozstanie nie bolało. Z Kasią – z którą zaplanowali już ślub – było gorzej. Był strasznie zakochany, wreszcie poczuł to, czego nie doświadczył nigdy wcześniej. To była prawdziwa miłość – tak uważał. Byli ze sobą już dwa lata, data ślubu umówiona, wszystko przygotowane. Dwa tygodnie przed ślubem Kasia odeszła do innego. Ból i rozczarowanie zwaliły Pawła dosłownie z nóg. Potworny stres, nieprzespane noce, był bliski myśli samobójczych. Skończyło się na lekach od psychiatry. I kilka miesięcy po tych wydarzeniach – rutynowe badania w klinice – wykazały, że ma białaczkę… Większość z nas zapewne zdaje sobie sprawę, jak ważne jest poczucie bezpieczeństwa i zaspokojona potrzeba miłości i akceptacji w dzieciństwie. Wiemy, jakie konsekwencje niosą ze sobą rany z przeszłości. Ale też zdajemy sobie sprawę ze znaczenia bezpieczeństwa w naszym życiu. Szczególnie dobrze zrozumieliśmy to w obliczu pandemii. Potrzeba ta była i jest przedmiotem wielu badań i napisano na jej temat wiele książek. Jedna z nich przed paroma dniami trafiła w moje ręce i nie ukrywam, że zrobiła na mnie duże wrażenie. „Bezpieczeństwo poliwagalne” jest wyjątkowo wartościową lekturą. Jej autor – Stephen Porges „przypomina nam, że najbardziej podstawowa ludzka potrzeba, czyli poczucie bezpieczeństwa, zależy od stanu autonomicznego”.* Autor pokazuje nową perspektywę, mającą wpływ zarówno na codzienne życie, ale i procesy terapeutyczne. Uważam, że nie tylko specjaliści sięgną po nią z zainteresowaniem. *Fragmenty i cytaty pochodzą z książki S.W. Porgesa , „Bezpieczeństwo poliwagalne.” Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego ** Dziękujemy Wydawnictwu Uniwersytetu Jagiellońskiego za możliwość zareklamowania tej wartościowej książki. POLECAMY:
0 Comments
CEGIEŁKI BUDUJĄCE RZECZY WIELKIEStraty życiowe, smutek, samomiłośćZnałyśmy się z krótkiej rozmowy telefonicznej i smsów, które do siebie wysyłałyśmy. Tego dnia miałyśmy się z Anią po raz pierwszy spotkać w realu. Zobaczyłam piękną kobietę, która wyróżniała się wśród innych osób urodą, ale i pewnego rodzaju ciężkim do zdefiniowania blaskiem. Gdy siedziałyśmy już naprzeciwko siebie i mogłam spojrzeć w jej oczy, widziałam ogrom cierpienia, ale też niezwykłą siłę, którą może mieć tylko ten, kto bardzo dużo w życiu przeszedł. Pamiętam dzień, w którym Karol opowiadał mi o tym, jak musiał poinformować swoją ośmioletnią córeczkę o śmierci jej mamy. Nie mogłam powstrzymać łez i pomimo że minęło już ładnych parę lat, na wspomnienie tamtej opowieści czuję wzruszenie. Z dnia na dzień ten młody człowiek musiał stać się matką i ojcem. Roczne i ośmioletnie dziecko - to nie lada wyzwanie dla mężczyzny, wielka odpowiedzialność, a w sercu potworny, rozdzierający ból i tęsknota za ukochaną żoną. Nie wierzyła, że przegra tę walkę. Zawsze szedł przecież odważnie przez życie i szczęście mu sprzyjało. Wytrwały, pracowity i niesamowicie utalentowany. Informację o chorobie przyjęli z niedowierzaniem. A potem zaczęła się nierówna walka. Kolejne bitwy wygrywał. Mówił, że ma dla kogo walczyć. Ale łatwo nie było. Ela wierzyła do końca. Przecież zawsze uważała, że jej najdroższy syn był dzieckiem szczęścia. Czy teraz, gdy tym szczęściem dzielił się z ukochaną żoną i dziećmi, musi wyrównać rachunek wystawiony przez to krótkie życie? „Mój smutek… (…) Wybrzmiewał we mnie długie tygodnie, śpiewał do ucha podczas każdej wizyty na cmentarzu. Przestałam z nim walczyć, poddałam mu się całkowicie. Mówił do mnie, choć nie chciałam go słuchać: << Muszę tu być. Jestem ci potrzebny. Wiem, że to boli, a ty wiesz, że tak ma być. Nie chcę cię zniszczyć, chcę, żebyś wypłakała z siebie wszystko. Więc płacz, dziewczyno! Niech z każdą twoją łzą wyleje się gniew, który w sobie nosisz; na niesprawiedliwość (…) Wylej z siebie pretensje do lekarzy, do świata, że nie znalazł jeszcze skutecznego lekarstwa. Wypłacz tęsknotę i złość. Jestem SMUTKIEM. Jestem tym, który przeprowadzi cię łagodnie przez cały ten proces, aż nadejdzie dzień, w którym przestaniesz widzieć tylko chmury, a znowu zobaczysz słońce i uśmiechniesz się do siebie. Odejdę, kiedy poczuję, że jesteś gotowa na to, żeby przyjąć w siebie spokój i uczucie spełnienia, kiedy pogodzisz się z tym, co się stało. I odwiedzę cię nieraz, gdy będziesz chciała wypłakać ból po kimś, kto źle cię potraktował, po kimś, kto miał kochać, a zostawił, po kimś, kto obiecywał, a częstował cię tylko pustosłowiem. Pomogę ci się oczyścić, obmyć z żalu i złości. Dlatego proszę, przyjmuj mnie z otwartymi ramionami >>”.* Trójka bliskich mi osób przeszła i przechodzi przez tunel w którym ciężko, a wręcz niemożliwe jest, by dojrzeć promienie słońca. Będąc w nim, człowiek zapomina o tym, że można żyć beztrosko, że można wierzyć w piękne dni, snuć plany, śmiać się i mieć nadzieję. I pomimo że z tego tunelu jest wyjście, to droga przez niego prowadząca jest ciemna i niezwykle bolesna. Ale człowiek wychodząc z niego, gdy światło boleśnie dotknie jego oczu, jest już zupełnie inny. Tak jakby przejrzał na nowo. Czy staje się bardziej twardy, czy może mniej ufny? Gdy powiedziałam Ani, że po tym, czego doświadczyła, tracąc najdroższą pięcioletnią córeczkę, nic już gorszego nie może się zdarzyć i to stanowić będzie jej moc, odpowiedziała mi, że podobnie sądziła, gdy mając 15 lat, traciła ukochaną mamę. Ale ja wiem, że ona pomimo kruchości, jest twardą i niezwykle silną kobietą. I podobnie jak Karol i Ela potrafi dostrzegać wartości życia, które dało jej bolesną lekcję. Lekcję, która tę trójkę wiele nauczyła. Pokazała, co w życiu jest ważne i za co należy być wdzięcznym każdego dnia, ponieważ nic nie jest nam dane na zawsze. Oni stali się bardziej uważni, mniej małostkowi, bardziej wrażliwi na krzywdę i ból drugiego człowieka. Zaczęli doceniać to, co dla wielu osób jest zwykłe i normalne - drobne rzeczy i relacje z innymi. Zrozumieli też, jak ważna jest miłość i szacunek do samego siebie, do osoby, która będzie z nimi na zawsze, do końca. Ten pobyt w tunelu, to czas w którym świat się dla nich zatrzymał, dzięki czemu znaleźli wewnętrzną siłę, która nauczyła ich nowych rzeczy o samym sobie. „Bo ludzie mogą tu być na ułamek sekundy, kilka dni bądź lat. Nie mam pewności, że będą przy mnie na zawsze, ale mam pewność, że zawsze mogą ode mnie odejść. I ja też mogę odejść. A czasem wręcz muszę. I na zawsze mam tylko siebie. Moja samomiłość to jedyna miłość, która nie umiera. Jedyna miłość, która wciąż świeci po zachodzie słońca. Jedyna miłość, która zostaje. I zawsze na rozstaju dróg zostanie tylko ona, bo to ona jest moją siłą. Bo dzięki niej wiem, że sama wybieram, komu pozwolę się chwycić za rękę i serce. I że jeśli ten ktoś nie zostanie, to świat się nie skończy. Bo dzięki niej wiem, że nigdy nie jestem sama, bo mam siebie. To najpiękniejsza pewność, jakiej mogłam dotknąć, najpiękniejsza pewność, jakiej mogłam doświadczyć.” W psychologii uważa się, że strat doświadczamy już od momentu urodzenia. Odcięcie pępowiny jest pewnego rodzaju symbolem strat, które będziemy ponosić przez całe życie, które będą bolesne, ale dzięki nim będziemy zyskiwać coś nowego. Strata niesie ze sobą zagrożenia (czasem przekracza nasze możliwości i powodować może trudności psychiczne utrudniające normalne funkcjonowanie), ale też stawia przed nami nowe szanse, pozwala nam wejść na wyższy poziom wewnętrznego rozwoju. Lekcje, które przynoszą nam życiowe straty, są chyba najdotkliwsze ze wszystkich. Ale pamiętać musimy, że choć nie jest to łatwe w momencie, gdy grunt usuwa nam się spod nóg, a serce pęka z bólu, to w ogólnym rozrachunku ostatecznie zwykle straty będą bilansowały zyski. Będziemy tracili jedną wartość, by zyskać nową. Aczkolwiek w chwili rozstania z pierwszą miłością, podczas wyprowadzki z domu rodzinnego, utraty pracy, śmierci osoby bliskiej, ból bywa przeogromny. I zwykle dużo czasu musi upłynąć, zanim się z nim pogodzimy. Zanim pustka zostanie wypełniona, a my nauczymy się żyć w innej rzeczywistości. Aby to nastąpiło, musimy przede wszystkim być pewni jednego, że to, co jest stałe i czego nie utracimy, to my sami. Każdą pustkę możemy wypełnić byciem ze sobą, gdyż my nigdy siebie nie opuścimy. „Dzisiaj wiem, że szczęście można znaleźć w łyku dobrej herbaty. Można je znaleźć w uśmiechu przyjaciela, w promyku słońca tuż po ulewie. W zasypianiu w świeżej pościeli, w tym, że już nastał sezon na truskawki. W zapachu lasu, w uczuciu stóp zapadających się w piasku, w uśmiechu dziecka w tramwaju. W głosie bliskiej osoby, która dzwoni, żeby zapytać, co słychać. W błękicie nieba, przypiekającym słońcu pierwszego dnia wiosny, w intensywnym kolorze maku. W zapachu na rogu piekarni, w ciepłej kąpieli po ciężkim dniu, w przygotowywaniu posiłków dla bliskich. W pełni księżyca, rosie na trawie, ulubionej piosence w radiu, szumie muszelki. Ale żeby to wszystko dostrzec, trzeba umieć się zatrzymać, być obecnym. Wcześniej pędziłam każdego dnia, gnałam do przodu co sił, wierząc, że gdzieś tam na końcu tego wyścigu czeka na mnie nagroda. Teraz wiem, że swoją nagrodę można znaleźć każdego dnia, w każdej chwili. Trzeba się tylko otworzyć na doświadczanie i doceniać najmniejsze rzeczy, gesty, bo to właśnie one są cegiełkami, które budują rzeczy wielkie.”* * Magdalena Czmochowska, Karolina Nawój "Dziennik DOBREGO ŻYCIA" ** Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje, - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
STĄPAJĄC PO LODZIESocjopaci, manipulatorzy, kłamcyByłam szczera od początku. Mówiłam ci o moich obawach, strachu, wątpliwościach. Bałam się, bo dużo miałam do stracenia, bałam się, ale coraz bardziej coś mnie ciągnęło do ciebie. Byłam szczera, szczera do bólu i nie miałam pojęcia, że na każdym kroku okłamujesz mnie z premedytacją. A kiedy pytałam, przekonywałeś, przysięgałeś, a ja ufałam. Tak bardzo chciałam ci ufać... Mirek, po co były te wszystkie kłamstwa? Problemy z sercem, szpital... Dobrze wiesz, jak się martwiłam, całą noc nie spałam, a rano dostałam krwotoku. A to był żart moim kosztem. Do rozmowy z twoją żoną miałam jeszcze nadzieję, że może… Mirek, musiałam to wszystko usłyszeć od kobiety, z którą od naszego pierwszego spotkania rzekomo się rozwodziłeś, aby dotarło do mnie kim jesteś?! Nie mogłeś powiedzieć, że nie umiesz żyć bez nawiązywania takich relacji, że miałeś takich kobiet jak ja wiele, że każdej pisałeś, że kochasz, że pragniesz, że kobiet szukasz nawet na portalach randkowych? Nawet wówczas umiałeś zręcznie odpowiedzieć: „Nie Ninko, nie kłamałem. Ani w niedzielę, ani wczoraj. Nie kłamałem i spotykając się z Tobą, niczego nie planowałem, po prostu tęskniłem, chciałem cię zobaczyć, poczuć twój zapach. Dlaczego nie chcesz tego przyjąć?” Jak mogłeś? Jak można być tak wyrachowanym! W życiu niejednokrotnie spotykamy wiele toksycznych osób. Nie tylko Nina na swojej drodze poznała socjopatę, który stał się przyczyną jej cierpienia, bólu i wielu problemów. Mirek doskonale wiedział, jak poruszać się w swoim wyrachowanym świecie. Wiedział, jak wmanewrować ją w toksyczny związek. Świadomie wykorzystywał wzbudzające zaufanie zachowania, mówił to, co chciała usłyszeć, podzielał jej zainteresowania i przejmował się jej zmartwieniami. Martha Stout w książce „Jak skutecznie bronić się przed socjopatami” napisała: „Zachowania typowe dla socjopatycznego oszusta (jak oszukiwanie i nieuczciwość) często bywają ułatwiane dzięki takim jego cechom jak elokwencja i powierzchowny urok, pozwalające mu uwodzić innych ludzi, w przenośni lub dosłownie - rodzaj wewnętrznego żaru albo charyzmy, które początkowo mogą sprawić, że wydaje się on bardziej interesujący niż otaczający go ludzie. Socjopata jest bardziej spontaniczny, głębiej przeżywa, bardziej intryguje, jest bardziej seksowny i pociągający niż inni. Często ma w swoim repertuarze niemal hipnotycznie ujmujące zachowanie (…) Ogólnie rzecz biorąc, socjopaci są znani z patologicznej skłonności do kłamstwa i oszustwa oraz z pasożytniczych relacji nawiązywanych z partnerami i <<przyjaciółmi>>. Cechują ich zwłaszcza płytkość emocjonalna, nieszczerość i tymczasowy charakter wszelkich serdecznych uczuć, z jakimi się obnoszą wobec innych, oraz swoista, często zapierająca dech w piersiach nieczułość. Gdy ktoś zarzuci socjopacie manipulacyjne i bezduszne zachowanie – a czasami nawet złamanie prawa – można zaobserwować jego kolejną cechę, czyli mistrzostwo w wylewaniu krokodylich łez i odgrywaniu roli osoby bezradnej lub poszkodowane."* Byłam przekonana, że to dar od losu. Wierzyłam, że w końcu życie się do mnie uśmiechnie. Sądziłam, że to spełnienie moich najskrytszych marzeń o rycerzu na białym koniu. Czekałam na niego długo, ale uważałam, że było warto. Inteligentny, przystojny, intrygujący, czarujący. Czułam się kochana, zauważona, wszystkie moje kompleksy i demony przeszłości przestały przy nim dawać o sobie znać. Na początku, co prawda, stąpałam jak po lodzie. Bałam się. Ale on robił wszystko, bym czuła się bezpiecznie, a przede wszystkim wiedział, jak trafić w moje ukrywane przed całym światem, a może i samą sobą, potrzeby. Boże, ile razy zastanawiałam się, kim on jest. Kochałam, ale bałam się. Kochałam, cierpiałam, ale chciałam ufać. Pamiętam, jak wciąż powtarzał, że z nikim nie będzie mi tak dobrze jak z nim, że nikt nie dałby mi tego, co on. I dał… smutek, żal, poczucie winy, rozpacz. Rozkochał mnie w perfidny sposób po to, by zranić do żywego. Nie łatwo było zdemaskować Mirka. Stosował wybiegi, które są typowe dla socjopaty, który najpierw „zapewnia o własnej niewinności (<<Dlaczego miałbym zrobić coś takiego?>>), potem próbuje wzbudzić współczucie (<<Ostatnio myślałem o samobójstwie, a twoje zarzuty doprowadzą mnie do ostateczności!>>), a na koniec, jeżeli wypieranie się prawdy i próby wzbudzenia współczucia nie zamkną sprawy, pojawia się szokująca i pozornie absurdalna demonstracja wściekłości, obejmująca grożenie oskarżycielowi krzywdą, jeżeli on lub ona będą się upierać przy swoim zdaniu.”* Nina znajomość z socjopatą okupiła morzem łez, nieprzespanymi nocami, pretensjami do samej siebie, spadkiem poczucia wartości, poczuciem winy. Wyrwanie się z jego sideł nie było łatwe. Czy przed takimi ludźmi można się ustrzec? Po pierwsze, należy nauczyć się obserwowania ludzi, interpretowania sygnałów pochodzących od innych i rozpoznawania ludzkich masek. Po drugie, należy wiedzieć jak ich rozpoznać. Autorka książki „Jak skutecznie bronić się przed socjopatami” podpowiada, że przy wystąpieniu przynajmniej trzech spośród wymienionych poniżej siedmiu „patologicznych cech osobowości”, można przypuszczać, że mamy do czynienia z socjopatą. 1. Skłonność do manipulacji: częste stosowanie podstępu w celu wywierania wpływu na innych lub kontrolowania ich; wykorzystywanie uwodzenia, nieodpartego uroku osobistego, elokwencji lub pochlebstwa do osiągania własnych celów. 2. Skłonność do oszukiwania: oszukiwanie i nieuczciwość; przedstawianie nieprawdziwego obrazu samego siebie; ubarwianie lub zmyślanie opowieści o różnych wydarzeniach. 3. Niewrażliwość: brak zainteresowania uczuciami i problemami innych ludzi; brak poczucia winy lub wyrzutów sumienia z powodu negatywnych bądź krzywdzących dla innych konsekwencji własnych działań; agresja; sadyzm. 4. Wrogość: stałe lub często pojawiające się uczucia gniewu; złość lub irytacja występujące w odpowiedzi na drobne wyrazy lekceważenia bądź zniewagi; niemiłe, przykre dla innych oraz mściwe zachowanie. 5. Nieodpowiedzialność: lekceważenie i brak poszanowania dla zobowiązań finansowych i innych; nieposzanowanie oraz niewywiązywanie się z umów i obietnic; niedbały i beztroski stosunek do cudzej własności. 6. Impulsywność: działanie pod wpływem chwili jako bezpośrednia reakcja na bodziec; działania natychmiastowe, bez planu i analizy skutków; trudności w formułowaniu i realizowaniu planu; poczucie przymusu natychmiastowego działania, a także zachowania samouszkadzające w sytuacjach napięcia emocjonalnego. 7. Skłonność do nadmiernego ryzyka: angażowanie się w działania niebezpieczne, ryzykowne i potencjalnie szkodliwe dla samego siebie, niepotrzebnie i bez względu na konsekwencje; podatność na nudę i bezrefleksyjne podejmowanie czynności w celu jej przezwyciężenia; nieuwzględnianie własnych ograniczeń i zaprzeczanie realności zagrożenia dla siebie; lekkomyślne dążenie do celów bez względu na związane z tym ryzyko. Pomimo że Martha Stout twierdzi, że socjopaci często pozostają dla nas nieodkryci, przez co niebezpieczni, to z drugiej strony napawa nas optymizmem, pisząc „na szczęście dysponujemy nieskończenie większymi siłami niż socjopaci, ponieważ nie czerpiemy ich z patologicznego pragnienia panowania nad innymi ani nie wyzwala ich emocjonalna pustka. Nasza moc opiera się raczej na zdrowiu emocjonalnym, na zdolności do kochania i nawiązywania trwałych związków ze sobą nawzajem oraz na niesieniu wzajemnej pomocy. (Poza tym po prostu jest nas więcej). Musimy użyć tej mocy, by uratować siebie, tych, których kochamy, i całą planetę. Mamy moc i mamy misję. A kiedy socjopaty nie da się uniknąć, powinniśmy – i możemy – go przechytrzyć. Jako jednostki mamy do wykonania ważne zadanie w dużym stopniu niedoceniane przez społeczeństwo. Polega ono na podtrzymywaniu związków międzyludzkich i eksponowaniu roli sumienia w życiu osobistym, zawodowym oraz rodzinnym: musimy zmierzyć się z socjopatą, nie zapominając o naszym człowieczeństwie. Zadanie to niekiedy nas przeraża i prawie zawsze podejmujemy je w samotności, ale kiedy nie da się uniknąć socjopaty, odważna i współczująca osoba, która mu się przeciwstawia w naszym imieniu, podnosi na duchu nas wszystkich.”* Bądźmy dla siebie i innych dobrzy, kochajmy się i szanujmy. A my jutro na naszym blogu podzielimy się z Wami cenną informację z książki Marty Stout, przydatną w kontakcie z socjopatą - czego nie robić, by nie dać mu wygrać. * Fragmenty pochodzą z książki M. Stout "Jak skutecznie bronić się przed socjopatami", Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 2020 Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
ŚLADY MIŁOŚCI I PAMIĘCI Wspomnienia, tęsknota, żal„Odeszli stąd, aby żyć…” i żyją również w naszych myślach oraz sercu. Szczególnie w pierwszych dniach listopada wspominany osoby, których z nami już nie ma. Czasem byliśmy przygotowani na ich odejście (tak się nam się może wydawało, ale śmierć przychodzi chyba zawsze za wcześnie i nie w porę), czasem odeszli całkiem niespodziewanie. Rozpacz i ból Z psychologicznego punktu widzenia wspomnienia o tych, co odeszli mogą rozbudzić w nas smutek, żal, złość, gniew, zazdrość, czyli emocje, które nakręcą w nas spiralę destruktywnej frustracji. Szczególnie, gdy chodzi o osoby bardzo nam bliskie, z którą byliśmy związani emocjonalnie. Mama, mąż, ojciec, ukochana babcia, a czasem i własne dziecko. Wdzięczność za czas Ale może być też inny wymiar wspomnień. Wspomnień, wyzwalających w nas wdzięczność za czas, który był dany do przeżycia z tymi, których kochaliśmy, a którzy odeszli. W ten listopadowy czas pamiętajmy o tym, co poza wspomnieniami i fotografiami, z których uśmiechają się do nas, zostawili. Pamiętajmy o wszystkich dobrych chwilach, przywołajmy w pamięci wszystkie szczęśliwe wydarzenia. Zostało nam też po Nich świadectwo Ich życia, Ich mądrość, dobroć, miłość, którymi się z nami dzielili oraz posag w postaci poczucia naszej wartości i wiary w siebie, to wszystko w co nas wyposażyli, a czego nikt nigdy nam nie odbierze. I o tym nie zapominajmy. Miłość i śmierć W jednym z postów "Wywracać świat do góry nogami" pisałyśmy o tym, co dzieje się, gdy krzyżują się drogi miłości i śmierci - gdy śmierć zabiera miłość naszego życia, kogoś, kto nadawał mu sens, był naszą ostoją. Gdy umieramy wraz z człowiekiem, którego chcielibyśmy zatrzymać z wszystkich naszych sił, pomimo że wiemy, iż koniec zbliża się nieuchronnie. ,,Czas leczy rany" Mówimy, że „czas leczy rany” i dlatego potrzebna jest nam żałoba. Nie chodzi w niej o to, aby zapomnieć i zaprzeczyć swoim uczuciom. W różnych kulturach i religiach żałoba trwa rok – nie bez przyczyny. Przez ten rok mamy czas, aby nauczyć się żyć bez utraconej osoby. Przeżyć po kolei wszystkie pory roku, różne rocznice, urodziny, wydarzenia – bez Niej, bez Niego i dla większości opuszczonych „rana” po stracie zacznie się goić, będzie mniejsza, mniej dokuczliwa. Co nie znaczy, że zniknie zupełnie. Dziękujmy za dobry czas, jaki mogliśmy przeżyć, z tymi, których teraz z nami już nie ma. A wszystkich przeżywających żałobę odsyłamy do przepięknej książki "Mózg w żałobie", której autorka Lisa Shulman - neurolog przeprowadza czytelnika przez kolejne etapy żałoby, ukazując życie w nowym wymiarze, życie, które początkowo przypomina pobojowisko, ale stopniowo, malutkimi kroczkami prowadzi do innej rzeczywistości, w której można na nowo odnaleźć siebie. Na przykładzie własnego doświadczenia chce pomóc wszystkim tym, którzy utracili dobrze im znaną codzienność, w której czuli się bezpiecznie, a którzy po stracie ukochanej osoby nie wiedzą i nie wierzą w to, że jest możliwe normalne funkcjonowanie bez człowieka, który stanowił przez długie lata nieodzowną część ich świata. POWIĄZANY POST:
NIEZWYCZAJNI LUDZIENowe spojrzenie na autyzmMichalina - drobna szczupła szatynka, o nietuzinkowej urodzie. Zawsze nienaganny strój i makijaż. Chyba nikt nie dałby jej 35 lat. Specjalistka wysokiego szczebla, podlegająca bezpośrednio Zarządowi międzynarodowego banku. Perfekcjonistka i pracoholiczka. Skupiona na zadaniach, nie na ludziach. Maksymalnie wykorzystująca czas pracy, mało przerw i rozmów na korytarzach. Trochę jak cyborg, nie kobieta - dla firmy pewnie ideał pracownika. Swoją ambicją, pracowitością i uporem - pewnie bardziej niż wybitną inteligencją - osiągnęła bardzo wiele jak na dziewczynę z małego prowincjonalnego miasteczka. Zresztą zawsze była najlepszą uczennicą. Pierwsza w klasie, świadectwa z czerwonym paskiem - pilna i sumienna. Jeszcze na studiach w Krakowie poznała Dawida i jeszcze na studiach się pobrali. To była jej pierwsza prawdziwa miłość i totalne zauroczenie. Są ze sobą od 14 lat. Start mieli pewnie łatwiejszy niż większość młodych małżeństw. Rodzice wynajęli im mieszkanie, finansowali ich życie do końca studiów. Dawid nosił ją wtedy na rękach. Wspaniały okres. Nauka nie zajmowała aż tak dużo czasu, byli zdolni, więc czasu na zabawę i rozrywkę pozostawało sporo. Długo czekali z Dawidem na pierwsze dziecko. Najpierw chcieli nacieszyć się sobą, urządzali mieszkanie, potem przyszła pierwsza praca, chcieli się sprawdzić, nie zawieść pracodawców, którzy dali im szansę, chcieli zarabiać. Chyba też chcieli żyć bez specjalnej odpowiedzialności, przyjemnie, dla siebie. Byli bardzo blisko ze sobą, trochę jak papużki nierozłączki. Po 9 latach mieli już bardzo dużo: przestronny apartament w centrum miasta, dwa samochody, wygodne życie. To wtedy Michalina strasznie zapragnęła dziecka. Miała wszystko - męża, dom, stabilną pracę i dobre stanowisko. Chyba doszła najwyżej spośród wszystkich koleżanek ze studiów, tak jej się przynajmniej wydawało. Ale czuła pustkę, której nic nie było w stanie wypełnić. Koleżanki miały już dzieci, część urodziła je na studiach. Czuła, że robi się coraz starsza, bardzo wiele już dokonała i uważała, że do pełni szczęścia brakuje jej tylko dziecka. Zawsze uważała, że jest w czepku urodzona, bo jej marzenia zwykle się spełniały i tak było w tym wypadku. Kolejne Boże Narodzenie spędzali już w trójkę. Michalina urodziła ślicznego synka Stasia. Niczego nie brakowało im do szczęścia aż do momentu, gdy zaczęła czuć dziwny niepokój. Pewne reakcje Stasia wydawały jej się nieprawidłowe. Ale starała się odrzucać myśli, które powodowały u niej bezsenne noce. Gdy Staś poszedł do przedszkola, nauczycielka zasugerowała kontakt ze specjalistą. I wówczas padło słowo, którego tak bardzo Michalina się obawiała… Autyzm. Przed oczami rodziców Stasia świat tamtego dnia zawirował. Nie mieli żadnego pojęcia na ten temat. Czuli się zagubieni. Nie wiedzieli, jak poruszać się po terytorium, które było im nieznane. Czuli smutek, złość, ale przede wszystkim lęk. „Całkiem niedawno brałem udział w spotkaniu grupy pedagogów w szkole podstawowej, gdy nagle dyskusja przybrała ton osobisty. Uczestniczyłem w nim w roli doradcy szkolnego do spraw programów na rzecz dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, a ponieważ spotkanie dobiegało końca, dyrektor poprosił mnie o rozmowę na osobności. Stwierdziłem, że chciał omówić kwestie kadrowe, ale ten niezwykle poważny człowiek zamknął drzwi, przysunął bliżej krzesło, spojrzał mi w oczy i zaczął opowiadać o swoim dziewięcioletnim synu. Opisał nieśmiałego, ekscentrycznego i samotnego chłopca, który dorastał coraz bardziej wyizolowany. Dużo czasu spędzał, grając w gry wideo, przy czym rzadko nawiązywał kontakt z innymi dziećmi w swoim wieku. Później przeszedł do rzeczy – psycholog niedawno stwierdził u niego autyzm. Dyrektor mocno pochylił się do przodu, jego twarz znalazła się zaledwie kilka centymetrów od mojej. – Barry, czy powinienem się bać? - zapytał.”* - to fragment z książki „Niezwyczajni ludzie. Nowe spojrzenie na autyzm. Wydanie drugie”, w którym Barry Prizant opowiada o jednym z wielu spotkań, które odbył na swojej drodze zawodowej. Znajomy autora czuł się zagubiony, podobnie jak Michalina i Dawid, którzy też nie wiedzieli, czy mają się bać? Jak napisał Prizant w swojej książce, jest to pytanie, które zna aż nazbyt dobrze. „Prawie co tydzień rozmawiam z inteligentnymi, kompetentnymi, często pewnymi siebie rodzicami, którzy odnoszą sukcesy w różnych dziedzinach, jednak w chwili, gdy stykają się z autyzmem, czują się zagubieni. Przestają ufać własnym instynktom. Zetknąwszy się z nieoczekiwanym, nieznanym terytorium, odczuwają konsternację, strach i dezorientację. Kilka lat wcześniej to samo pytanie zadał mi światowej sławy muzyk. Wraz z żoną zaprosili mnie, bym przyjrzał się ich czteroletniej córeczce. Intensywna terapia autyzmu polegająca na długich sesjach, które wymagały od niej reagowania na polecenia, okazała się nieskuteczna. Podczas pierwszej wizyty w ich rezydencji jej tata poprosił, żebym poszedł za nim do innego pokoju. - Mogę ci coś pokazać? - zapytał. Sięgnął za tapicerowane krzesło i wyciągnął papierową torbę na zakupy. Następnie ze środka wyjął zabawkę. Była to piłka Bumble Ball - powleczona gumą, teksturowana zabawka na baterie, z silniczkiem w środku, który po włączeniu wprawiał ją w wibracje. Zauważyłem, że była nierozpakowana. - Kupiłem to córce w zeszłym roku na Boże Narodzenie - powiedział z niepokojem. - Czy to coś złego? Myślałem, że jej się spodoba. Wzruszyłem ramionami. - Nie widzę powodu, dla którego miałoby być w tym coś złego - odpowiedziałem. - Jej terapeuta powiedział, że przez nią będzie bardziej autystyczna - odrzekł. Nie miało to żadnego sensu - geniusz muzyczny znany z otwartości i pewności siebie był do tego stopnia sparaliżowany przez słowa niezbyt doświadczonego terapeuty, że bał się dać córce zabawkę. Przez ponad czterdzieści lat zajmowałem się udzielaniem pomocy takim rodzicom - ludziom z różnych środowisk, którym ciężko było zaakceptować fakt, że ich dzieci są w spektrum autyzmu - oraz wspieraniem pedagogów i różnych specjalistów pracujących z tymi dziećmi. Coraz częściej spotykam rodziców, których ta wiadomość wytrąciła z równowagi; którzy nagle czują się zakłopotani, smutni i boją się o swoje pociechy, nie wiedząc, co ta diagnoza może oznaczać z perspektywy przyszłości ich dzieci i całej rodziny. Później, gdy przez korzystanie ze źródeł internetowych i mediów społecznościowych wpadają w pełen kontrowersji, nieznany świat autyzmu, często czują się jeszcze bardziej przytłoczeni.”* Osoby, które spotykał na swojej drodze Berry Prizant, czuły się podobnie jak Michalina i Dawid. I między innymi dla takich osób została napisana książka „Niezwyczajni ludzie. Nowe spojrzenie na autyzm. Wydanie drugie”, która nie tylko ma pomóc zrozumieć, czym jest autyzm, ale też torować drogę pojęciu neuroróżnorodności i wspierać rodziców dzieci w spektrum autyzmu. Jej nowe wydanie jest odpowiedzią na przemiany, jakie nastąpiły od czasu pierwszej publikacji. Jest ona uzupełniona o informacje dotyczące życia osób dorosłych w spektrum, związków autyzmu z kwestiami rasy, płci kulturowej czy orientacji seksualnej oraz działalności na rzecz większej inkluzywności wobec osób autystycznych. Dużym atutem są historie z życia wzięte, praktyczne wskazówki. Moim zdaniem jest to cenna lektura zarówno dla rodziców, opiekunów, jak i nauczycieli oraz terapeutów. *Fragmenty i cytaty pochodzą z książki B.M. Prizanta, T.Fields-Meyera, "Niezwyczajni ludzie. Nowe spojrzenie na autyzm", Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego ** Dziękujemy Wydawnictwu Uniwersytetu Jagiellońskiego za możliwość zareklamowania tej wartościowej książki. POLECAMY:
|
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
REKLAMA:
piszcie do nas na adres: psychologiaprzykawie@gmail.com |