PRZEJMIJ KONTROLĘ NAD SWOIM ŻYCIEMJak odnieść sukces?Dzisiaj są moje 35 urodziny. Przystanęłam w biegu, w którym nie pozwalam sobie na chwilę przerwy. Codziennie staram się nie marnować czasu na zatrzymywanie się na trasie życia, nawet gdy jestem spragniona, nawet wówczas, gdy kamyk w bucie uwiera - ja zaciskam zęby i biegnę dalej. Przecież tak byłam nauczona. Dyscyplina, samozaparcie, nieużalanie się nad sobą i podążanie do celu. Ale coś chyba nie idzie mi tak, jak zakładałam. Dzisiaj pozwoliłam sobie na zatrzymanie, na rozejrzenie się wokół siebie, na spojrzenie na to, na co zwykle nie mam czasu, gdyż nie jestem osobą uważną i nie umiem żyć tu i teraz. Dlaczego? Ponieważ biegnę, starając się nie tracić celu z oczu. Ale dzisiaj nadarzyła się okazja, żeby przystanąć i spojrzeć na swoje życie. Zadałam sobie pytanie nie tylko o cel mojej drogi, ale również o to, jaką chcę być osobą? I ze smutkiem doszłam do wniosku, że ja - osoba uważająca się za kogoś, kto świetnie wykorzystuje czas, doszłam do wniosku, że jestem nieefektywna, że nie umiem zarządzać moim życiem. Doszłam do wniosku, że coś robię nie tak. Staram się wyciskać życie jak cytrynę. Ale… „Jeśli jesteś taki jak większość ludzi w dzisiejszych czasach, to masz za dużo do zrobienia i za mało czasu. Gdy walczysz, by nad tym jakoś zapanować, nowe zadania i obowiązki zalewają cię jak fale oceanu. ”* Czy nie czujesz się czasem podobnie jak Karolina? Masz poczucie braku czasu, świadomość tego, że robisz wszystko, by go maksymalnie wykorzystać, ale będąc skupionym maksymalnie na celu, nie zauważasz pułapek pojawiających się na drodze, nie zwracasz uwagi na ostrzeżenia i kierunkowskazy? Wydawało ci się, że nie marnujesz czasu, bo nie marnotrawisz go na odpoczynek, na rozrywkę, na poświęcacie swoje uwagi innym. Dlaczego w takim razie efekty nie są zadawalające? Może nie tędy droga? Może jest tak, jak powiedział Earl Nightingale, którego cytuje Brian Tracy w książce „Zrób to teraz!”: „To, co osiągniesz w swoim życiu, pozostaje wprost proporcjonalne do rezultatów, jakie uzyskasz dla innych ludzi (…) Zawsze dostajemy to, na co zasłużymy: nigdy nie dostaniemy więcej ani mniej. Wiele osób rujnuje sobie życie, próbując z niego wyciągnąć więcej, niż włożyli. Próbują dostać więcej, niż na to zasłużyli.”* A „zasłużyć” to nie tylko żyć w pełnej dyscyplinie. Słowo „zasłużyć” - jak czytamy w książce Briana Tracy - pochodzi od słowa „służyć”, czyli dostajesz to, co nam się należy za służenie w jakiś sposób innym ludziom. Czy w tym biegu przez życie nie zapominamy o służeniu innym ludziom, ale również czy nie zapominam o sobie i swoich potrzebach? Karolina chciała odnieść sukces. Chciała udowodnić sobie i innym, jak daleko w życiu zajdzie. Ale nie przystawała na swojej drodze. Nie zadawała sobie pytania, jaki dla niej ta droga ma sens? Nie pytała siebie o wartość swojego działania. Chciała osiągnąć sukces, ale nie do końca wiedziała, co dla niej on oznacza. „Sukcesem jest przeżycie swojego życia w ten sposób, w jaki chcesz je przeżyć. Robienie rzeczy, które chcesz robić. Wykonywanie pracy, która daje ci satysfakcję, i pracowanie z ludźmi, których towarzystwo poważasz i lubisz. Sukces to wolność. Dla mnie wolność jest najważniejszą radością życia — czuć się kompletnie wolnym, być tym, kim się chce, i wykonywać swoją pracę.”* Z pewnością Karolina nie czuła się osobą wolną. Stałą się niewolnikiem samej siebie i innych, pomimo że uważała, że ma kontrolę nad swoim życiem. A tak naprawdę była niewolnikiem swojego niskiego poczucia wartości, krytycyzmu, emocji, a nade wszystko przeszłości, która zdeterminowała jej życie. Dla ludzi z zewnątrz była osobą, którą można było podziwiać, ale czy ona czuła się szczęśliwa i spełniona? W dniu swoich 35 urodzin zdała sobie sprawę, że nie. Doszła do wniosku, że nie o to chodzi, by pędzić, gdyż to tempo nie zawsze oświadczy o efektywności. „Najsilniejszymi ogranicznikami sukcesu (dwiema rzeczami, które zmniejszają twój potencjał bardziej niż jakiekolwiek inne) są strach przed porażką, czyli obawa, że nie zrobisz czegoś wystarczająco dobrze, i strach przed odrzuceniem, czyli obawa przed tym, że innym się nie spodobasz i będą cię krytykować. Z tymi dwoma strachami musisz walczyć silniej niż z czymkolwiek innym. Kiedy jednak będziesz częściej powtarzać: <<Lubię siebie>> i <<Dam radę>>, te strachy będą coraz słabsze.”* Dzisiaj do Karoliny dotarło, że jako dziecko nie była podbudowywana, zachęcana, chwalona. Nie nabrała pozytywnego nastawienia do siebie i poczucia wartości. Miała poczucie, że musi walczyć i wyciskać z siebie wszystko, by pokazać na co ją stać. Z pewnością słowa Briana Tracy wlałyby w jej serce trochę optymizmu: „Świetna wiadomość jest taka, że jeśli w twoim przypadku nie położono tego fundamentu w dzieciństwie, sam możesz go sobie wybudować.” * Karolina zrozumiała, że to, co najlepszego może zrobić dla siebie w dniu swoich urodzin, to zastanowić się raz jeszcze nad sobą i swoim życiem. Spojrzeć na siebie z miłością i zapytać, czego pragnę i dlaczego to dla mnie ważne. A potem już wszystko powinno pójść łatwiej. Wówczas warto posłuchać ludzi, którzy są efektywni, którzy wiedzą jak przebiec drogę, by nie tylko osiągnąć swój cel, ale by zrobić to tak, aby nie paść na linii mety, by jak najwięcej zapamiętać z drogi, która też jest nam dana po coś. Czasami bieg na wysokich obrotach może spowodować, że straty po przekroczeniu mety mogą nas zbyt dużo kosztować. W dzisiejszym świecie o efektywność ciężko. Jesteśmy często zaplątani w sieć wielu ograniczeń, które hamują nas w naszym podążaniu naprzód. To, co miało stać się ułatwieniem, jak na przykład wszystkie narzędzia oferowane przez technologię, stało się jednym z większych hamulców. Czasami warto zatrzymać się i spojrzeć na ludzi sukcesu. Biografie takich osób pokazują nam pewne instrukcje, z którymi warto się zapoznać. Karolinie podarowałabym na urodziny książkę, którą przeczytałam jednym tchem: „Zrób to teraz!” Można w niej przeczytać nie tylko o tym, jak zwiększyć produktywność przez zastosowanie dziesięciu metod, m.in. takich jak zasada 80/20, A-B-C-D-E, szatkowania zadania, ale i o pięciu zasadach, które pomagają skończyć z odwlekaniem, o tych, według których działają topowe zespoły i wiele innych, które mogą okazać się dla nas bezcenne. Pomimo że przeczytałam wiele książek motywacyjnych i sądziłam, ze Brian Tracy niczym mnie już nie zaskoczy, muszy przyznać, że nie mogłam się od niej oderwać. Zdałam sobie sprawę, że brakuje nam pokory i umiejętności słuchania i uczenia się od tych, od których warto się uczyć, bo doszli tam, gdzie chcielibyśmy być. Warto poświęcić czas na lekturę książki, na wypisanie tego, co najważniejsze i wprowadzanie małych zmian. Ważne, by robić to konsekwentnie. Na zakończenie przygotowałam dla Was przepis na to, jak zostać milionerem, który znalazłam w książce „Zrób to teraz!” PONIŻEJ PRZYGOTOWAŁYŚMY ŚCIĄGĘ - PLANSZĘ DO WYDRUKOWANIA, KTÓRĄ MOŻECIE UMIEŚCIĆ NA LODÓWCE :) POBIERZ PLIK DO WYDRUKU "JAK ZOSTAĆ MILIONEREM?": ![]()
POLECAMY:
0 Comments
POLECAMY:
KOBIETA KOMPLETNAJak przestać szukać spełnienia i być szczęśliwą?15 czerwca odbyła się premiera książki ”Kobieta kompletna. Nie szukaj spełnienia, bądź szczęśliwa”, która może stać się bodźcem dla wielu kobiet do wyruszenia w podróż ku poznaniu siebie samej. Dzisiaj mamy przyjemność zaprezentować wywiad, który przeprowadziłyśmy z jej autorką –Sylwią Kocoń. Psychologia przy kawie: Myślę, że Pani nowa książka może być bodźcem do działania, do poznania siebie, do odnalezienia własnego szczęścia dla wielu kobiet. Czy taki miał być jej cel? Sylwia Kocoń: Nie pisałam tej książki, mając na uwadze jakiś konkretny cel, ale - jak u mnie bywa - zaczęłam ją pisać, bo czułam, że chcę się podzielić czymś, co bardzo pozytywnie odmieniło moje własne życie. Zawsze podkreślam, że tą książkę, jak zresztą wszystko, czym się dzielę - tworzę i dla innych kobiet i dla samej siebie. Uważam, że nawet, gdy mamy już sporo wglądów i wiedzy o sobie, kierujących nami mechanizmach, destrukcyjnych nawykach - nafaszerowany lękiem świat nakłania nas, by się znów od siebie oddalać, znowu siebie zapominać, nie ufać, oddawać swoje życie w ręce lęku. Dlatego właśnie tak ważne jest przypomnienie. Tym jest dla mnie moja książka - przypomnieniem siebie prawdziwej, wznieceniem tej wewnętrznej tęsknoty za samą sobą, życiem w pełni, rozpaleniem pragnienia, które nie pozwala tkwić w często bolesnym zapomnieniu. Pps: Napisała Pani, że większość z nas jest w trybie szukania szczęścia, gonimy za nim, wierząc, że kryje się tuż za rogiem, iż nie zdajemy sobie sprawy, że ono jest w nas, tylko nie umiemy go rozpoznać. Jak nauczyła się Pani dostrzegać własne szczęście? SK: Na odwrót niż sugerowałaby logika. Całe życie próbowałam znaleźć sposób na to, by lepiej żyć, czuć się dobrze, być szczęśliwą. I tak - czasami wypełniały mnie przyjemne emocje, byłam zadowolona. Jednak zawsze był to stan chwilowy, powiązany z jakimś zdarzeniem. Nie wyobrażałam sobie, że można czuć się dobrze ot tak, bez powodu, dlatego że się jest. Bardzo sceptycznie podchodziłam do tego typu stwierdzeń, uważałam, że to kłamstwo, gdy ktoś twierdził, że szczęście jest w nas. Tak właśnie nie pozwalałam sobie na doświadczenie tego, co jest naprawdę cały czas, dla każdego z nas - dostępne - swojej i życia kompletności, spokoju, spełnienia. Kiedy przetestowałam na sobie wystarczająco wiele technik, kiedy na przestrzeni ponad 10 lat poszukiwań - wciąż wypełniała mnie frustracja, z którą wciąż walczyłam - czułam, że coś tu jest na rzeczy. Z głową pełną wiedzy i wglądów - nagle zorientowałam się, że ja wcale nie żyję tym, co już o sobie wiem, ale jedynie teoretyzuję i co więcej - cały czas tkwię w trybie poszukiwania, naprawiania, chęci zmian. Wydawało się to logiczne, bo przecież większość proponowanych nurtów, metod rozwojowych, technik - ma na celu zmianę, transformację, wypuszczenie - by odnaleźć to szczęście. Dla mnie, kilka lat temu, zaczęło stawać się jasne, że tak mogę szukać całe życie. Dlatego też - poczułam, że muszę do tego podejść odwrotnie, na opak. Zamiast starać się coś znaleźć - muszę objąć sobą wszystko to, co mnie wypełnia i co jest dookoła mnie. Zamiast próbować coś zmienić - muszę przyzwolić na to, co jest tu i teraz. Tak właśnie - zaczęło stawać się dla mnie coraz klarowniejsze, że szczęście jest naprawdę już tutaj, w nas, cały czas. I nie musimy go szukać, ale raczej - zaczynamy je czuć, bez powodu, cały czas - gdy widzimy jak oddajemy się sterowaniu lękowych mechanizmów i przestajemy to robić. Czyli, innymi słowy - szczęście znajduje nas samo, ukazuje się w nas samo, gdy my przestajemy je blokować, od niego uciekać, gdy na nie patrzymy, gdy je widzimy. Pps: Przeczytałam w Pani książce że „życie jest niepojęcieskomplikowane i zarazem proste.” Na czym polega jego skomplikowanie w prostocie? SK: Tak, życie jest bardzo proste. Gdybyśmy nie tkwili w uwarunkowanych głowach - nie zastanawialibyśmy się nawet nad tym, czy jesteśmy szczęśliwi, nie byłoby tematu. Po prostu czulibyśmy się ok i tyle, wszystko byłoby ok. To jest właśnie ta prostota. Każde dziecko ją zna, bo ono nie analizuje, nie zastanawia się, a potem - nie kombinuje, nie szuka, nie wypiera niczego w sobie. Życie jest też skomplikowane, bo nauczyliśmy się ufać głównie naszym głowom, pokoleniowo przekazywanym programom, które głównie bazują na lęku. To tak jakbyśmy jedli mango i bardzo by nam smakowało. Czy musimy się zastanawiać nad tym, czemu nam tak smakuje, ile możemy, powinniśmy go zjeść, co się stanie jak się nam już skończy, bać się braku, rozmyślać czy jeszcze kiedyś je zjemy, zabezpieczać się itd? To wszystko robi umysł, zaprogramowany umysł. Ma w sobie nieskończoność wierzeń, które bierze za fakty i tak - oddalamy się od tego, co jest dla nas w danej chwili prawdziwe, od czucia - zamiast poczuć jak mi jest, czy jest mi zimno czy ciepło, czy jestem głodna czy nie - komplikujemy wszystko i rozmyślamy czy powinniśmy być teraz głodni, czy to już pora, czy przy takiej temperaturze powinnam czuć zimno czy ciepło. Większość życia dzieje się w naszych głowach, a nie w czuciu, byciu, chwili. Dlatego często się mawia, że nie żyjemy, ale jedynie egzystujemy. Wyuczone mechanizmy mają bowiem jeden cel - zapewnić nam bezpieczeństwo, ponad wszystko. Dlatego każda nasza reakcja, interakcja, słowa, gesty, wybory - gdy żyjemy nieświadomie, w oddaleniu od siebie, od prostoty życia - są sterowane chęcią zabezpieczania przez tym, co tak naprawdę wcale nie jest niebezpieczne. Tak żyjemy głównie z lęku. Musimy przypomnieć sobie prostotę, swoją naturę i z niej żyć, bo tu wszystko, my - jesteśmy pełni, ok, kompletni. Pps: „Gdyby bycie szczęśliwym nie było aż tak proste, zapewne więcej osób by tego szczęścia doświadczało.” To Pani słowa 😊 SK: Tak, to moje słowa i tak uważam. Umysł lgnie do złożoności. Zobaczmy jak często, gdy ktoś proponuje proste rozwiązanie - od razu przychodzi myśl o tym, że to nie możliwe, żeby coś takiego działało i nawet się za to nie zabieramy, zamykamy się na to. Wolimy chodzić dookoła, bo złożone często kojarzy się z lepszym. Wielu z nas ma w sobie dysfunkcyjny mechanizm, który podpowiada, że im coś jest trudniejsze - tym ma większą wartość. Popatrzmy jak często to się przekłada np. na nasze zawodowe życie, zarabianie pieniędzy. Wydaje nam się, że żeby więcej zarabiać to trzeba na to zasłużyć, trzeba się napracować. Jak się wymęczę pracą, to wtedy zasługuję - na lepsze pieniądze, uznanie, awans, odpoczynek itd. Podobnie jest z własnym samopoczuciem. Często, my kobiety - nie potrafimy czuć się dobrze bez powodu. Potrzebujemy dekoracji, dodatków, by czuć swoją wartość. Potrzebujemy udowadniać ją (sobie i innym) - np. poprzez osiąganie, pomaganie ponad siły, ciężką pracę, wizerunek itp. Jestem też pewna tego stwierdzenia, bo prowadząc program online o tej samej nazwie – Kobieta Kompletna - za każdym razem, w każdej edycji - spotykam się ze zdziwieniem, niedowierzaniem kobiet. Proponuję im życie w kompletności tu i teraz, bez odkładania, szukania, gonienia, generowania czegoś, kombinacji. Po prostu tu i teraz i tyle. I to, co im proponuję jest dziecinnie proste, a ponieważ jest tak proste, to ich umysły to wypierają, pojawia się opór. A opór naprawdę potrafi sięgać po bardzo przekonujące argumenty, chwyci się wszystkiego, by tylko utwierdzić nas w tym, że to za proste, by mogło działać. I tak znów odwracamy się od szczęścia, które jest, znów szukamy - aż pewnego dnia braknie nam sił i się poddamy. Będziemy myślały, że to koniec, a tymczasem - w poddaniu tym ukaże się najpiękniejszy początek. Każda z nas, nie ważne jak długo lgnie do złożoności - w końcu powraca tu, do prostoty i zaufania jej. Ppk: „Dla naszej zaprogramowanej podświadomości jedynym celem jest dbanie o jak najwyższy poziom bezpieczeństwa oraz poczucia przynależności, akceptacji i miłości. Ten mechanizm w nas zrobi wszystko, absolutnie wszystko, byśmy czułysię kochane i bezpieczne. Będzie więc odwodzić nas notorycznieod tego, co nieznane i nowe, oraz lgnąć do tego, co już poznane, czyliponiekąd przewidywalne i pewne.” Czy takie poczucie bezpieczeństwa powstrzymało Panią przed tym, czego dzisiaj może Pani żałować? SK: Wielokrotnie. Całe moje życie, gdy spojrzę na nie wstecz - żyłam kierowana lękiem. Był świetnie zamaskowany - nie wiedziałam, że się boję. Wręcz przeciwnie - byłam przekonana, ze jestem bardzo odważna. I poniekąd - każdy, kto żyje z lęku - musi też mieć w sobie odwagę, bo bardzo trudno żyje się z miejsca braku, obaw, negatywnego nastawienia. Więc jest to taka wielopoziomowa kanapka. Jest to i to - lęk i odwaga - tyle, że tą odwagę lokujemy nie w to, w co warto. Inwestujemy ją do robienia tego, co sugeruje nam lęk - co nas tylko od siebie oddala - zamiast w to, do czego lgnie nasze serce i co nas uskrzydla. Cała zabawa polega na tym, by sobie uświadomić te działania, wybory z lęku. Ja dopiero teraz to widzę, a przez większość życia nie miałam o tym pojęcia. I tak też - teraz widzę, że te małe i większe wybory były sterowane mechanizmami lękowymi. Dla przykładu - wybór kierunku studiów i cała następująca po nich kariera zawodowa. To nie było coś, co lubiłam - robiłam to na siłę. Studiowałam ekonomię, a potem przez dekadę tkwiłam w bankowości inwestycyjnej w Londynie. Myślałam, że to normalne, że nie lubię iść do pracy, że nie chce mi się tam siedzieć, że mnie ta praca nie pociąga. Myślałam, że to normalne, bo przecież (i tu kłaniają się pokoleniowo przekazywane, społecznie propagowane przekonania) - praca nie ma być przyjemna, ale dająca stabilizację, poczucie bezpieczeństwa, dobre pieniądze itd. Pracowałam więc nie z serca, ale lęku o zabezpieczenie i by być postrzeganą jako kobietę sukcesu, by zyskać aprobatę, dowartościować się. W sercu od zawsze nosiłam zamiłowanie do tańca, do psychologii, do filozofii. Ale przecież - tak podpowiadała zlękniona logika - te kierunki nie zapewnią mi stabilizacji, prestiżu, komfortu finansowego. To samo przejawiało się w moich związkach partnerskich. I tutaj znowu kłania się głęboko ukryty mechanizm, świetnie zakamuflowany, wielopoziomowy. Bałam się odrzucenia, bliskości - miałam z nimi – oczywiście nieświadomie - problem. Z lęku przed odrzuceniem - wybierałam więc partnerów, mężów - których w mniejszym stopniu obawiałam się stracić, być przez nich odrzuconą. Wybierałam partnerów niedostępnych, niedojrzałych emocjonalnie, nie potrafiących być blisko - zupełnie jak ja. I potem dalej - gdy już z nimi byłam i nawet, gdy było dobrze - podświadomie, z lęku - autosabotowałam siebie i naszą relację, na różne nierozpoznawane sposoby - negowałam partnera, by się od niego w ten sposób oddalić, obrzydzić go sobie na tyle, by nie bać się odrzucenia. Tym samym - to ja go pierwsza odrzucałam i związek się kończył. A ja, po takim doświadczeniu - jeszcze bardziej się bałam porzucenia i bycia blisko. To tylko 2 życiowe przykłady, a było ich o wiele, wiele więcej, bo lęk steruje nami na co dzień, nie tylko w tych ważnych wyborach, ale w każdej mniejszej, codziennej sytuacji. I teraz - wracając do pytania. To lgnięcie do sterowanego lękiem bezpieczeństwa sprawiło, że w moim życiu wiele rzeczy, relacji, sytuacji - potoczyło się dla mnie boleśnie i oczywiście, że chciałabym, by były inaczej doświadczone. Jednak - dziś patrzę na nie jak na coś, co musiało być, bym zapragnęła innego życia i bym w końcu uświadomiła sobie jak zamykam się na szczęście, jak steruje mną lęk, bym zaczęła wracać do siebie. Ostatecznie też - nie mam pojęcia jak potoczyłoby się moje życie, gdybym wybierała z serca, ze spójności ze sobą. Jedno, czego jestem pewna to, że w taki sposób, będąc ze sobą w zgodzie - czułabym się sama ze sobą lżej, lepiej, przyjemniej. Pps: A czy nie jest tak, że wybierając to, co znane, często wpadamy w pułapkę? SK: Nie wiem dokładnie o jakie pułapki Wam chodzi, ale tak - można powiedzieć, że tkwiąc w strefie komfortu na rzecz lęku - wpadamy w pułapkę niezadowolenia, frustracji, niemocy, zaniżania własnej wartości. Świadomie chcemy innego życia, chcemy sięgać po to, co dla nas ważne, wyrażać siebie, rozpoznawać co jest dla nas ważne i za tym iść - ale podświadomie od tego uciekamy, bo to nieznane - więc niebezpieczne - terytorium. I tak też - w imię przyzwyczajenia, ulgi pozostawania w tym, co znane - wpadamy w pułapkę frustracji i bycia niespełnionym. Do tego - bo życie jest konsekwentne we wskazywaniu na to, co nie jest z nami spójne - z dużym prawdopodobieństwem przyciągamy do życia sytuacje, które są powielaniem bolesnego schematu z przeszłości. Czyli np. - jeżeli wciąż spotykam partnerów, którzy mnie umniejszają - to zamiast przyjrzeć się, dlaczego taki typ mężczyzn przyciągam, w jaki sposób sama umniejszam siebie, nie zaznaczam granic, nie dbam o siebie i wyjść poza te destrukcyjne nawyki - często albo żyjemy nadzieją, że partner się zmieni, albo wchodzimy w relację z nową osobą, która po czasie pokazuje nam dokładnie to samo. Lubię mawiać, że od wszystkiego można uciec, ale nigdy nie uciekniemy sami od siebie. Każdego można oszukać, ale nigdy nie oszukamy samych siebie. A ostatecznie - to z samym sobą spędzamy całe swoje życie. Dlatego warto się w końcu zatrzymać i przyjrzeć, co takiego mną steruje, co sprawia, że tkwię w czymś, czego wcale nie chcę. Pps: Fromm w książce „O sztuce miłości” pisał o tym, że cała nasza kultura opierasię na żądzy kupna, na idei wymiany korzystnej dla obu stron. Jako młoda osoba czytająca tę książkę, byłam wstrząśnięta. Nie mogłam pojąć, że ludzie mogą w życiu kierować się zasadą kupna -sprzedaży - czy warto, czy mi się, opłaca, co on mi da, a co ja dam w zamian. Idąc potem w życie, dostrzegałam, że niestety nawet wtak intymnej sferze uczuć ludzie kierują się tą zasadą. Przypomniałam sobie o tym, czytając Pani książkę. Też o tym Pani w niej wspomina. SK: Tak, dokładnie tak jest, gdy żyjemy nieświadomie. Wtedy, jesteśmy pewni, że wchodzimy w relacje, bo kogoś lubimy, kochamy. Najczęściej jednak - te nasze uczucia to nic innego jak przypominająca nam domowe środowisko konstrukcja psychologiczna drugiego człowieka (w której czujemy się komfortowo, bo ją znamy). Wchodzimy w związki z ludźmi, którzy wspierają odgrywanie naszych własnych mechanizmów lękowych - jeszcze raz podkreślam, że mówię tu o relacjach osób nieświadomych siebie. Dlatego określam to obustronną transakcją, układem. Ja potrzebuję, żebyś mnie dowartościowywał, a w zamian - ja będę dla Ciebie oparciem albo będę Cię ratować. Ty wypełnisz jakieś moje poczucie braku, jakąś pustkę, a ja Twoją. I tak się zaczyna i myślimy, że to wielka, niepowtarzalna miłość. Tymczasem co się dzieje z czasem? Nikt nie może nikomu dawać w nieskończoność, wypełniać dziur, pustki. Nie możemy tego robić, bo sami w sobie nie czujemy się pełni. Więc z czasem przestajemy. Wtedy pojawia się frustracja, poczucie, że coś ważnego tracimy, czujemy złość do partnera, rozczarowanie, oddalamy się. Oddalenie to wydarza się, bo nie było prawdziwej bliskości, była tylko ta sztucznie generowana. Prawdziwej bliskości nie da się przerwać, zdystansować - ona jest, gdy my ludzie - jesteśmy ze sobą naprawdę, czyli poza lękowymi mechanizmami. Pps: Napisała Pani, że „Gdy rezygnujemy z poszukiwania miłości, miłość sama nas znajduje.” Dlaczego tak się dzieje? SK: Dzieje się tak, bo miłości się nie generuje, nie tworzy - ona cały czas jest. Jest tu, pokryta warstwami jesiennych liści zapomnienia, którymi są różne formy lęku, przyzwyczajenia do niego, życia w jego trybie. I idąc dalej, głębiej, szerzej - nawet te warstwy zapomnienia są miłością, tyle że ukrytą, przebraną w lęk. Jest to miłość, bo każdy moment, w którym jest nam źle, w którym kierujemy się jakimś destrukcyjnym mechanizmem - służy temu, by za sobą zatęsknić, by wracać do siebie, życia swoją pełnią. Dlatego to też jest miłość. Kiedy szukamy miłości - pojawia się jakiś obraz, do którego dążymy, wyobrażenie, które samo w sobie jest wytworem umysłu i zawęża na to, co jest, na prawdę, na przepływ. Kiedy szukamy miłości, towarzyszy temu oczekiwanie, często kontrola, zniecierpliwienie i wiele innych zamykających na doświadczenie tego, co jest, spinających jakości. Kiedy mówimy ‘tak’ sobie i temu co jest - nagle okazuje się, że wszystko zawsze było i jest ok. Nawet to, co boli – ma prawo być, bo takie jest życie - różnorodne, płodne w piękno i brzydotę, przyjemność i nieprzyjemność. A kiedy uznajemy to, co nieprzyjemne - staje się to neutralne lub nawet przyjemne. Dzieje się tak, bo mamy kontakt z miłością, a w tym kontakcie - jest nam we wszystkim po prostu ok, po prostu dobrze. Ppk: Jako psycholog wiem, że bardzo często stajemy się niewolnikami własnych myśli. Pani napisała, że gdy nie karmimy uwagą tego, czego nie chcemy doświadczać, ona najpierw oponuje i ze zwielokrotnioną siłą przekonuje, a potem rezygnuje.” I tak faktycznie jest. To my decydujemy o tym, na co kierujemy naszą uwagę, które myśli przygarniamy, a którym pozwalamy odpłynąć. Kiedy sobie Pani to uświadomiła i czy odmieniło to Pani życie? SK: Nie pamiętam dokładnie kiedy sobie to uświadomiłam, ale wiem na pewno, że bardzo odmieniło to moje życie - na lżejsze, przyjemniejsze, na takie właśnie ‘ok’. Myślę, że na początku, przez wiele lat już o tym wiedziałam, znałam to jako koncept, ale tym nie żyłam. Myślałam, że tym żyję, ale to był czas, gdy wciąż oszukiwałam samą siebie. Kilka lat temu doświadczyłam przełomu, bo po długim czasie gromadzenia wiedzy i wglądów - kiedy znajomy zadał mi jedno proste pytanie – Sylwia, czy Ty jesteś szczęśliwa? Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, zdałam sobie sprawę, że jest mi wciąż niedobrze, wciąż walczę, szukam, miotam się. Wtedy właśnie obiecałam sobie, że będę przede wszystkim dla siebie. Jednym z tego przejawów było właśnie wybieranie, czemu chcę dawać uwagę. I nie było to na początku łatwe, było bardzo trudne, bo nawykowe myśli były bardzo wciągające, często popadałam w kolejne zapomnienie. Jednak dzięki konsekwencji mój mózg nauczył się, że na wszystko to, co dawniej napawało mnie lękiem, tu gdzie widziałam tylko brak - mogę zobaczyć też pełnię, wartość, zadowolenie. Zaczęłam tak patrzeć - wzrokiem docenienia. Zaczęłam uczyć swój mózg, by zamiast na brak wynajdywał we wszystkim to, co działa, co mi sprzyja. Przy czym - co chciałabym podkreślić - nie udawałam, że tego spojrzenia braku nie ma, że nie ma we mnie części która neguje, chce uciekać, szukać itd. Otworzyłam się też na to, że takie części we mnie są i mają prawo być. Poprzez taką akceptację - zaczęłam czuć coraz częściej spokój, zadowolenie bez powodu, przyjemność z tego, że jestem. Ppk: Myślę, że wiele kobiet, czytając książkę odnajdzie siebie, ponieważ wiele z nas umniejsza swojej wartości, nie wierzy w siebie, podcina sobie skrzydła, krytykuje siebie na każdym kroku. Czy pisała Pani tę książkę na podstawie obserwacji kobiet i ich stosunku do siebie samych? SK: Wszystko czym się dzielę - w formie pisanej lub mówionej - jest moim doświadczeniem. Nie umiem i nie chcę mówić nigdy o niczym, czego sama nie dotknęłam. To byłoby i sztuczne i trudne, bo musiałabym opowiadać, tworzyć, angażując w to umysł, wymyślając, kombinując, zapamiętując. Mówię o życiu, sięgam po treści, które czuję w sobie, bo je przeżyłam bądź wciąż przeżywam. Widzę też jak takie dzielenie się łączy, zbliża, przyciąga. Z moich treści korzystają kobiety i mężczyźni, którzy czują jakiś rezonans z tym, o czym mówię. Czują go, bo jest im to znane. Potem, gdy na przykład jesteśmy razem w którymś z prowadzonych przeze mnie programów online - eksplorujemy też razem to, co oni przeżywają, co się w nich dzieje i co niekoniecznie jest mi znane, ale co z chęcią zgłębiam, spoglądając na nich. Bardzo pomaga mi w tym głęboka empatia, wysoka wrażliwość - na którą kiedyś patrzyłam jak na obciążenie, bo czułam trudne myśli i emocje innych - a teraz już wybieram, by był to mój zasób, dar, piękna pomoc w rozpoznawaniu siebie w innych. Ppk: Zadaje Pani na stronach swojej książki pytanie: „Dlaczego robimy to samej sobie, najbliższej nam osobie?” Znalazła Pani na nie odpowiedź? SK: Często, gdy się od siebie oddalam - zadaję sobie to pytanie. Odpowiedź jest zawsze jedna - bo się boję. Czegoś muszę się bać, by się o siebie nie troszczyć, by mieć na uwadze przede wszystkim przetrwanie (co jest często irracjonalne, ale co steruje moim życiem). Lubię pytać też siebie, czego się tutaj boję. Wtedy zbliżam się do snutych przez własny umysł opowieści o tym, co potencjalnie mi zagraża. Gdy to widzę - mogę pokazać sobie, że dane lęki są bezpodstawne, irracjonalne i wtedy one tracą na mocy. Uważam, że wszelkie zranienie, zdystansowanie, cierpienie - wynika tylko i wyłącznie z lęku. Nikt, w naturze - nie byłby w stanie, nie chciałby - skrzywdzić ani siebie, ani drugiej istoty. To niemożliwe. Ppk: „Pamiętasz ten dzień, w którym — jak pięknie o tym napisała Byron Katie — w czystej radości,wolno, spontanicznie, bez oczekiwań robiłaś fikołki i nagle, zorientowawszy się, że inne dzieci temu przyklaskują, przestałaś wykonywać je tylko dla siebie, zaczęłaś robić je dla nich? Pamiętasz ten moment, gdy pojawiły się pierwsze oczekiwania, niewinne próby zmanipulowania, oddania wizji tego, jaką być warto, co się opłaca? Ile takich fikołków na co dzień wciąż robisz dla tych innych, otaczających Cię ludzi? Ile dajesz im słów, zachowań, uśmiechów, póz, wyborów, o których pomyślałaś, że są stosowne, właściwe, pożądane, korzystne? Jak mocno zapomniałaś w tym o sobie, o swojej prawdzie? Jak często czujesz znużenie, pustkę, tęsknotę, bezsens, zagubienie, zupełnie nie rozumiejąc dlaczego, nawet gdy nic szczególnego się nie dzieje?” - To słowa z Pani książki. Dlaczego Pani zdaniem my – kobiety patrzymy na innych, przeglądając się w ich oczach? SK Nie uważam, że to dotyczy tylko kobiet, robią to również mężczyźni. Kobietom łatwiej jest się do tego przyznać, o tym mówić - bo społecznie jest to bardziej akceptowalne. Dla mężczyzny mogłoby to być uznane za mało męskie, słabość. Patrzymy na innych, znowu - bo się boimy. W dzieciństwie uwierzyliśmy, że musimy być ‘jakieś’, w dany, akceptowalny sposób się zachowywać, odnosić, dopasowywać. Takie zachowania kojarzą się nam z bezpieczeństwem i w związku z nim musiałyśmy nauczyć się samokontroli (jest ona szczególnie silna u osób z syndromem DDA/DDD). Rozglądamy się dookoła, bo boimy się, że ktoś odbierze naszą osobę, nasz sposób bycia - niewłaściwie, nieprzychylnie. Wyobrażamy sobie więc pewien obraz, sposób bycia, który w naszym uznaniu jest najkorzystniejszy, by zyskać jak najwyższy poziom aprobaty, miłości, uznania - i taką rolę odgrywamy. Przyglądamy się, czy oby na pewno otoczenie tak nas odczytuje, pilnujemy się, by nie stracić, by nie być odrzuconą, by być cały czas lubianą - czyli bezpieczną. I tak odchodzimy od swojej naturalności, zapominamy o sobie - gramy role, które z czasem kojarzymy z własną tożsamością. Ppk: Często staram się uświadamiać kobietom, że same musimy pokochać siebie i uwierzyć w swoją wartość, zanim inni to dostrzegą. A nasze zachowanie w sytuacji gdy nie czujemy swojej wartości powoduje że albo „chowamy się, by być jak najmniej widzianą, lub przeciwnie, robimy wszystko, by nas widziano, doceniano, zabiegamyo udowodnienie swojej wartości.” – to Pani słowa. Dlaczego uciekamy przed problemem, stosując różne mechanizmy obronne? SK: Uciekamy, bo boimy się prawdziwie siebie zobaczyć, spotkać ze sobą. Nie wiemy nawet często jak to zrobić - dlatego tak cenne jest tutaj wsparcie kogoś doświadczonego, empatycznego i otwartego. Dopóki nie mamy wystarczającej samoświadomości - nie wiemy nawet, że uciekamy. Wierzymy, że jesteśmy np. z natury nieśmiali albo przeciwnie - że cechuje nas duża odwaga, przebojowość. Tymczasem, my mamy w sobie i tą przebojową, odważną i tą pragnącą schować się w sobie, zejść czasem w cień - stronę. Obie mają prawo być i warto korzystać z nich świadomie, gdy naprawdę czujemy, że teraz chcemy – na przykład - się wycofać, ukryć. Nasz wyuczony mechanizm nawiguje nami tak, by omijać problem. I temu służą różne strategie wypracowanych, najbardziej typowych dla nas zachowań. Zamiast zobaczyć, że nie czuję swojej wartości - co byłoby dla mnie bolesne - wolę –nieświadomie - udawać swoją wartość poprzez np. osiąganie, bycie głośną, nachalne zaznaczanie swojej obecności. Zamiast zobaczyć i spotkać się z miejscem, w którym siebie umniejszam - wolę - nieświadomie - ukryć się w stwierdzeniu, że jestem nieśmiała. Jestem nieśmiała i tyle i to przynosi mi ulgę, bo tu się chowam i czuję się sama przed sobą usprawiedliwiona, że zamykam się na wiele sytuacji, innych ludzi, siebie. To taka gierka z samą sobą. Przez jakiś czas chcemy w nią grać, ale z czasem zaczyna nas męczyć, nudzić. Wtedy wracamy do siebie, mimo lęku. Ppk: Czego mogę życzyć takiej świadomej siebie kobiecie jak Pani? SK: Szczerze - pierwsze, co przyszło mi na myśl, czego naprawdę mocno teraz pragnę - to sen, pełnowartościowy, niczym niezakłócany sen. Może brzmi to dziwnie, ale jestem mamą 3-miesięcznej Sary i sen jest teraz moim wielkim, prozaicznym, ale też ważnym - marzeniem. Ppk: Tego Pani życzymy! POLECAMY:
KRUCHA I SILNAEmocje i łzyW jej oczach widać było niezwykłą siłę, ale jednocześnie kruchość. Mówiła wolno, ważąc każde słowo. Miała w sobie niezwykłą klasę. Widziałam, że potrzebuje czasu na to, by oswoić się, by zaufać. Dopiero podczas drugiego spotkania pękła. „Pamiętaj, że w naszej rodzinie wszystkie kobiety były silne.” Te słowa matka powtarzała przy każdej nadarzającej się okazji. Basia patrząc na mnie, ze smutkiem opowiadała o swoim dzieciństwie, latach młodości i potem dorosłym życiu. Miała być silna. Nawet wówczas, gdy stłukła kolano i wiedziała, że koleżanki w takiej sytuacji byłyby tulone przez rodziców, ona… nie mogła pozwolić sobie na łzy. Nie jesteś przecież beksą - słyszała. Nie była. Wyrastała zgodnie z życzeniem mamy na twardzielkę, która wstydziła się łez. W zasadzie nie miała się czego wstydzić, bo łkała tylko w poduszkę. Dzieciństwo spędziła z mamą. Ojciec odszedł jeszcze przed jej urodzeniem. Mama bardzo ciężko pracowała. Była inteligentną, zorganizowaną i twardą kobietą. Wszyscy ją podziwiali. Wymagała od siebie, ale nie tylko od siebie. Robiła wszystko, by Basię ukształtować na swój obraz i podobieństwo. I to się jej udawało. Basia nie wiedziała, że można inaczej żyć. Wpatrzona w mamę dorastała, nie pozwalając sobie na chwile słabości. Wiedziała, że musi zawsze stawać na wysokości zadania. Gdy poznała Marcina, świat na moment zmienił dla niej barwy. Z czarno-białych nabrał innych kolorów. Poznała inny wymiar życia. Wspólne spacery, rozmowy, wyjścia do kina, do kawiarni… Dzisiaj nie wie, czym ją zauroczył. Może przez chwilę poczuła, że przy kimś może pozwolić sobie na bycie po prostu kobietą. Ale nie trwało to długo. Bardzo szybko okazało się, że Marcin pod fasadą kryje zakompleksionego, nieporadnego człowieka. I tu pojawił się problem. Basia miała wewnętrzny przymus, by nie zostawić go w potrzebie. Załatwiła mu pracę, wyprowadziła wiele spraw, które miał zagmatwane. Robiła wszystko, co było w jej mocy, by mu pomóc. Nawet nie wie, czy w pewnym momencie była to już miłość, czy tylko przywiązanie. Gdy zaproponował małżeństwo, nie chciała go odrzucać, odepchnąć, a może faktycznie kochała. Sześć lat małżeństwa to czas wychowywania chłopca, którym okazał się Marcin. Nieporadny, niezdecydowany, leniwy. Ale przy Basi zmieniał się nie do poznania. Gdy w końcu poczuł wiatr w żaglach, gdy nabrał pewności siebie, gdy skorzystał z tego, co mogła mu ofiarować, odszedł. Jak to ładnie określił, coś się między nimi wypaliło, a on odnalazł miłość swojego życia. Basia kończąc opowieść, zaczęła płakać. Płakała i nie mogła się uspokoić. Pozwoliła sobie na łzy, bo poczuła się bezpiecznie. Coś w niej pękło. Zrozumiała, że łzy nie świadczą o słabości. Dotarło do niej, że nie jest maszyną. Zrozumiała, iż może pozwolić sobie na różne emocje, a płacz jest reakcją organizmu na silne uczucia, które przeżywamy i ma działanie kojące i uspokajające. Zrozumiała, że jako człowiek ma prawo do tego, by nie być w każdym momencie silną kobietą, tylko kobietą wolną, szczęśliwą i spełnioną. Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
SŁODKIE CYTRYNYJak być szczerym ze sobą. Mechanizmy obronneMija rok od czasu, gdy mąż Julii zaczął wychodzić sam na spotkania towarzyskie, tłumacząc jej, że nudziłaby się wśród samych mężczyzn. Poczuła się wówczas jak niepotrzebna rzecz. Z czasem męskie wieczory stały się coraz częstsze, a męża nawet na tłumaczenie nie było już stać. Ich znajomość trwa od paru miesięcy. Basia stawała się mu coraz bliższa, ale każda próba postawienia kolejnego kroku w tej relacji kończyła się dla Dawida fiaskiem. Dziewczyna wyraźnie dawała znać, że nie chce iść dalej. Wizyty teściowej na początku małżeństwa irytowały Hanię. Dochodziła do wniosku, że tworzą jakiś magiczny trójkąt: ona, mąż i jego mama. Czuła wszędzie jej cień, widziała, że mąż radzi się jej przed podjęciem każdej ważnej, ale i błahej decyzji. Julia zaczęła powoli dostrzegać plusy swojej sytuacji. Przekonywała samą siebie, że dzięki częstym wyjściom męża może odpocząć, poczytać, wrócić do swojej dawnej pasji - malowania, zapraszać przyjaciółki na pogawędki. Uznała, ze taka przestrzeń jest jej potrzebna. Tylko czasami gdzieś w środku czuła bunt… Oskar doceniał, że Basia jest osobą, która wie czego chce. Cieszył się, że jest dla niej kimś ważnym, że mogą wzajemnie na siebie liczyć, że koleżanka zgadza się na wspólny spacer, wyjście do kina. Zaczął sobie tłumaczyć, że ona jest inna niż kobiety, które dotychczas spotykał, że nie jest osobą, która dziś weźmie ślub, a za rok będzie już po rozwodzie. Ale pojawiały się chwile, gdy miał ochotę zapytać Basię, jak widzi przyszłość ich relacji i czy może liczyć na coś poważniejszego z jej strony. Nie pytał jednak, bo bał się, że ją straci… Teściowa stała się osobą, na którą Julia z mężem zawsze mogli w wielu sytuacjach liczyć. Gdyby nie ona, nie byłoby ich stać na kupno wymarzonego domu - to mama Bartka pożyczyła im pieniądze i dzięki jej znajomościom byli w stanie załatwić wiele spraw. To ona była tą, która chciała dla nich jak najlepiej. Jest mądra, doświadczona, życzliwa, czego chcieć więcej. Ale… Julia, Oskar i Hania zaprzeczali przed samymi sobą, że coś w ich życiu dzieje się nie tak. Wykreowali życie, w którym według nich wszystko funkcjonowało nienagannie, z którego był zadowoleni. Nawet mieli poczucie, że sprawują nad nim kontrolę. Nie zdawali sobie sprawy, że powoli wpadali w sidła mechanizmów obronnych, czyli nieświadomych sposobów radzenia sobie z konfliktami wewnętrznymi. Wygodniej im było siebie oszukiwać, wiedząc, że stan rzeczy, na który tak naprawdę nie czują zgody, jest przez nich akceptowany. „Większość z nas, a może nawet każdy, ma w swoim <<życiowym pakiecie podręcznym>> zestaw iluzji/przekonań/mrzonek na temat siebie oraz innych, który działa niczym poduszka powietrzna — amortyzuje bolesne zderzenie z rzeczywistością. Kiedy nie chcemy zmierzyć się z niewygodną prawdą na temat samych siebie czy też bliskich nam osób, sięgamy po takie dobrze nam znane zdania — wentyle bezpieczeństwa (…) Takie życie w kokonie iluzji opiera się zwykle na stosowaniu tak zwanych mechanizmów obronnych”.* Mechanizmy obronne, jak sama nazwa wskazuje, są ochroną przed zagrożeniem, pojawiają się one wówczas, gdy doświadczamy silnych emocji. Ich celem jest ochrona naszego ego, naszego wewnętrznego świata przed zbyt silnymi zmianami czy emocjami. Z jednej strony mają pomóc w utrzymaniu równowagi psychicznej, ale z drugiej – bywają źródłem wielu problemów, gdyż zniekształcają rzeczywistość i w pewnych wypadkach mają destrukcyjne działanie. Człowiek zamiast stawić czoła, rozwiązać problemy, odsuwa je od siebie i „sięga” po mechanizmy obronne. One stają się kołem ratunkowym, gdy w sytuacjach, kiedy życie nas przytłacza i sprawy toczą się nie po naszej myśli. Niekiedy pozwalają nam poczuć się lepiej, ale czasami stają się czymś, po co sięgamy za często i wówczas nasze życie staje się iluzją. Julia, Basia i Oskar stosowali mechanizm obronny zwany racjonalizacją, a ściślej mówiąc, słodkie cytryny. Polega on na zaprzeczeniu sytuacji lub emocjom przy pomocy logicznego i akceptowanego społecznie wytłumaczenia, jest udowodnieniem sobie, że sytuacja (obiektywnie zła), w której się znaleźliśmy, wcale nie jest taka zła, jak się nam na początku wydawało. Julia, Basia i Oskar czuli się lepiej i pewniej w sytuacjach, które czasami irytowały ich i stawały się nie do zniesienia, gdy tłumaczyli sobie, że czerpią korzyści, gdyż mają czas dla siebie, spędzają czas z wartościową dziewczyną, mogą liczyć na pomoc teściowej, dzięki której zyskali dużo. Innym rodzajem racjonalizacji są kwaśne winogrona, czyli uznawanie za nieważny cel, którego nie osiągnęliśmy. Poza racjonalizacją stosujemy też inne mechanizmy obronne, miedzy innymi:
Monika Janiszewska i Adrianna Klos w książce: ”Jak być szczerym ze sobą” skłaniają czytelniczki do refleksji nad własnym życiem. Do zerwania z samooszukiwaniem się i zaprzyjaźnienia z prawdą. Wartością książki jest nie tylko jej część merytoryczna, ale przede wszystkim przykłady z życia wzięte obrazujące codzienne zniekształcanie rzeczywistości. Każda z czterdziestu sytuacji jest skomentowana przez psychologa. Ponad to w książce możemy znaleźć rozmowę, którą przeprowadziły autorki na temat spotkania z samym sobą i sposobu na zerwanie z wymówkami, jak również ćwiczenia, dzięki którym lepiej zrozumiemy siebie i dojrzymy to, na czym nam naprawdę zależy. Zmierzenie się z prawdą bywa bolesne, szczególnie gdy za murem obronnym chowałyśmy się latami. Ale przedostanie się przez niego spowoduje, ze spojrzymy w zupełnie innym świetle na siebie i swoje życie i wreszcie będziemy mogły oddychać pełną piersią i odzyskać spokój oraz bezcenne poczucie, że jesteśmy osobami wartościowymi, które mają wpływ na swoje życie. Pamiętajcie, że „Życie w bańce iluzji da nam ułudę zadowolenia, ale odsunie nas od autentycznego szczęścia. Sprawi, że będziemy sabotować własny rozwój, nie stawimy czoła życiu.”* *Fragmenty pochodzą z książki M. Janiszewskiej/A. Klos "Jak być szczerym ze sobą.", Sensus, 2021 POLECAMY:
POLECAMY:
UWAŻNOŚĆMindfulnessNADIA. Kładąc się spać, Nadia po raz kolejny analizuje swój los. Jest pełna niepokoju. Obawia się, że przeszłość kładzie się cieniem na jej obecne życie. A może coraz bardziej dostrzega, że związek, w którym tkwi od wielu miesięcy jest daleki od ideału. Czuje lęk i obawę… SONIA. Sonia siedząc pod kocem i słuchając muzyki, która przynosi chwilowe ukojenie, zadaje sobie pytanie, co może zrobić, by w końcu być osobą szczęśliwą. Dociera do niej każdego dnia, że nie radzi sobie ze sobą i swoim życiem. „Przecież nie umiem stworzyć normalnych relacji z ludźmi, wybrać odpowiedniego partnera, dbać o swoje interesy. Wiem, że tylko narzekam i nic z tym nie robię. Ale nie wiem, jak to zmienić…” KAROLINA. Przez wiele lat Karolina nie umiała wyjść z roli ofiary. Chciała, ale nie miała pojęcia, jak wziąć odpowiedzialność za swoje czyny i decyzje. Czasami stawiała sobie cel, ale szybko traciła go z oczu i powracała do starych nawyków i schematów. NADIA. Nadia nie chce być tylko dodatkiem w związku. Zawsze wyobrażała sobie, że w relacji z drugim człowiekiem będzie czuła się jak osoba najważniejsza dla swojego partnera. A dostrzega coraz bardziej, że musi konkurować z pasją, która wypełnia życie mężczyzny, z którym tak bardzo by chciała dzielić swój los. Czuje, że znajduje się na dalszym planie, a to przypomina jej bolesną przeszłość. Nigdy nie była ważna, zawsze stała z boku… Nie chce powrotu do czasów dzieciństwa, to sprawia ból… SONIA. Sonia ma świadomość tego, że przeszłość wpływa na jej obecne życie. Wie, że w każdym partnerze z przerażeniem odnajduje cechy swojego ojca. Obawia się, że zawsze będzie się doszukiwać problemów, bo chciałaby mieć idealne życie. Ale czy takie jest możliwe? Jak żyć, akceptując to, co w danym momencie pojawia się w doświadczeniu? Jak osiągnąć głębokie zrozumienie umysłu, procesów w nim zachodzących, tego, co przynosi szczęście i co je zabiera? KAROLINA Karolina odważyła się i wykazała gotowość do zmiany i pomimo świadomości, że będzie to nieustanna, ciągła praca nad sobą, jest szczęśliwa. Dzisiaj pisząc list do swoich przyjaciółek - do Nadii i Sonii, wyznała: „To był proces, w którym z każdym kolejnym dniem porzucałam dawne błędne myślenie, a zaczynałam podejmowanie próby patrzenia na otaczającą mnie rzeczywistość z innej perspektywy, bez oceniania, stawiając się w roli obserwatora. Zaczęłam być uważna. Przyglądałam się moim emocjom, pojawiającym się myślom i uczuciom, akceptowałam je, bo wierzyłam i ufałam, że coś ważnego chcą mi powiedzieć. Zrozumiałam, że w żadnym razie nie mogę udawać, że ich nie ma lub ich odpychać. Pojawiła się wówczas akceptacja i świadomość prawa do ich odczuwania. Moim codziennym wieczornym rytuałem stało się odpowiadanie na pytanie: za co dzisiaj jestem wdzięczna? To sprawia, że staram się wychwytywać same pozytywne zdarzenia i je urzeczywistniać w postaci zapisanych słów, co czyni mnie jeszcze bardziej uważną i szczęśliwą, bo dzięki temu widzę, że w moim życiu jest więcej dobrego niż złego. A gdy nawet już dzieje się coś nieprzewidzianego, niewygodnego, to mam poczucie sprawczości i wyboru i wiem, co z tym zrobić. Paradoksalnie właśnie te trudne chwile sprawiły, że stałam się jeszcze bardziej uważna i wdzięczna za wszystko to, co dobrego się wydarzyło i wydarza w moim życiu.” Karolina przekazała Nadii i Sonii swoją receptę na wyjście z matni. Ona stała się uważna… Czym zatem jest mindfulness, czyli uważność? „Uważność w szerokim znaczeniu to przede wszystkim akceptująca świadomość bieżącego doświadczenia, doznań, uczuć, myśli. (…) Jest przepełniona akceptacją tego, co w danym momencie pojawia się w doświadczaniu. Akceptacją niemającą nic wspólnego z budowaniem bierności w codziennym życiu. Akceptacją, która związana jest z nieoszukiwaniem się, z widzeniem zjawisk takimi, jakie są — oczywiście na tyle, na ile nasza ludzka kondycja na to pozwala. Świadomością, która osadza dobry, bardzo pomocny w życiu dystans, która pozwala zrozumieć całym sobą, pozwala poczuć, że myśli to tylko ulotne zjawiska, że nie są tym samym, co odzwierciedlają, że są właśnie jedynie odzwierciedleniem — czasami bliższym, czasami dalszym — tego, co odwzorowują. Nigdy tym samym. Ostatecznie uważność pomaga osiągnąć głębokie zrozumienie umysłu, procesów w nim zachodzących, tego, co przynosi szczęście i co je zabiera.(…) Pomaga uzyskać olbrzymią wolność i spokój, jak też to, co z tej wolności, spokoju i zrozumienia płynie.”** Jak zatem stać się osobą uważną? Wiele osób podobnie jak Karolina w procesie terapii nauczyło się uważnego patrzenia na siebie i swoje życie. Aby nie cofać się w tym procesie potrzebują konkretnych narzędzi do pracy. W odpowiedzi na te potrzeby Tomasz Kryszczyński - psycholog i certyfikowany, doświadczony nauczyciel mindfulness napisał książkę „Mindfulness znaczy sati” to pozycja, której przepiękna okładka jest zapowiedzią tego, co zawiera w środku. Powstała w odpowiedzi na potrzeby zarówno osób, które mają już pewną wiedzę i doświadczenie związane z treningiem mindfulness, jak i tych, które dotychczas się z nim nie zetknęły. Dzięki autorowi dowiadujemy się, że mindfulness: - obniża wskaźniki chronicznego stresu, - ogranicza nawroty depresji, - pomaga radzić sobie z przewlekłym bólem, - wspiera w radzeniu sobie z przeżytą traumą, - pozytywnie wpływa w przypadku zaburzeń lękowych oraz zaburzeń odżywiania, - zmniejsza doświadczanie dyskomfortu psychicznego, - osłabia uzależnienie od alkoholu i narkotyków, - wzmacnia koncentrację, - poprawia pamięć, - podnosi odporność organizmu, - prowadzi do bycia szczęśliwszym - pomaga w radzeniu sobie ze stresem, z lękiem, paniką, depresją i jej nawrotami, - jest pomocny w pracy z dziećmi i młodzieżą oraz w walce z chronicznym bólem. Karolina kończąc swój list do przyjaciółek, napisała: Obiema rękoma podpisuję się pod słowami Eckharta Tollego „W codziennym życiu widać, że to nie szczęście czyni nas wdzięcznymi, lecz wdzięczność szczęśliwymi”. Dziewczyny, ja daję radę, Wy też dacie. Kto, jak nie my? Bądźmy uważne! * Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób ** Tomasz Kryszczyński "Mindfulness znaczy sati" Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje, - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
CZY TY JESTEŚ SZCZĘŚLIWA?Syndrom Kopciuszka. NarcyzHonorata spoglądając jej głęboko w oczy, zapytała: czy Ty jesteś Kochana szczęśliwa? Nie wierzę, by odpowiadał Ci ten blichtr, szpan, przecież to nie w Twoim stylu! Beata zaprzeczała. Nie rozumiała, dlaczego przyjaciołom nie odpowiada jej związek z Piotrem. Może przeszkadza im, że jest z innej bajki, z innego kręgu, nie z ich paczki. Zdaniem Beaty, te błękitne oczy rozkochałyby każdą kobietą. Przystojny, wykształcony, nienagannie ubrany, szarmancki. Koleżanki, poza przyjaciółkami, były nim zachwycone. Takiego faceta ze świecą szukać! Ty to masz szczęście! – słyszała. Czuła się jak księżniczka, jak gwiazda, którą Piotr chwalił się całemu światu. Ona też była z niego dumna. Wierzyła, że w końcu jej ukochany nagra płytę i będą podróżować po świecie. Beata, obudź się! Takich jak on mogłabyś mieć na pęczki!!! Dajesz temu pasożytowi wypijać z siebie wszystkie soki! Nie poznajemy Cię! Opamiętaj się póki jeszcze czas! Czy Ty nie widzisz, że pracujesz ponad ludzkie siły, by utrzymywać tego picusia - glancusia i pracować na jego luksusowe zachcianki?! Musiało upłynąć nie mało czasu, by do Beaty powoli zaczęło docierać, w jaką pułapkę wpadła. Wcześniej nie potrafiła zauważyć tego, co widzieli jej przyjaciele, dla których stawała się osobą uzależnioną od Narcyza. Oni wiedzieli, że w tym związku nie jest sobą. Przecież znali ją od piaskownicy. Relacja Beaty i Piotra to relacja, w której Narcyz musi błyszczeć , by istnieć. Musi być podziwiany, chwalony, wspierany. Dlaczego? Gdyż sam w siebie nie wierzy. Na zewnątrz pokazuje postawę pewnego siebie zarozumialca, a w środku czuje się nikim. Ma bardzo niskie poczucie własnej wartości. Gdzie leży podłoże takiej postawy? Przecież takich ludzi można spotkać wśród nas. Otóż Piotr wychowywany był przez rodziców, którzy stawiali mu bardzo wysoko poprzeczkę i wiecznie byli z niego niezadowoleni. Sami natomiast zaabsorbowani byli wszystkim poza własnym dzieckiem. To rodziło w nim ciągłe pytania: „ Dlaczego wszystko inne jest ważniejsze? ”, „Dlaczego mnie nie kochają?”, „Co ze mną jest nie w porządku?” Relację tę cechował brak czułości. Piotr w odpowiedzi na to, nauczył się grać kogoś, kogo chcieli w nim widzieć rodzice. Nie wierzył, że można go kochać za to, kim jest, dlatego musiał wciąż wchodzić w rolę. W efekcie jako osoba dorosła nie miał stabilnego obrazu siebie, brakowało mu poczucia własnej wartości. Żył w ciągłym lęku, obawiając się, że zostanie zdemaskowany, iż inni odkryją, że nie jest tym, za którego go mają. Ona i on. Szukają się, by w chorym związku zaspakajać swoje potrzeby. Potrzeby będące wynikiem błędów wychowawczych swoich rodziców. Narcyz i Kopciuszek. Szukają się, by odnajdując siebie, nie zaznać prawdziwego szczęścia. Narcyz, często wychowywany był w domu, w którym na miłość musiał zasłużyć byciem idealnym. Zabrakło w nim bezwarunkowego uczucia. Rodzice oczekiwali, by był idealny i wciąż dawali mu odczuć, że nie zasługuje na ich miłość. W dorosłym życiu poszukuje kobiety, która będzie wzmacniała jego niskie poczucie wartości. I często trafia na osoby, które kochają za bardzo. Odnajduje kobiety, które z kolei w domu rodzinnym były zależne od innych. Od dzieciństwa uświadamiano im, że potrzebują wsparcia, bo same sobie w życiu nie poradzą. Ta potrzeba zależności wpłynęła na ich sposób myślenia i zachowania. Osoby te uważają, że nie zasługują na szczęście. Są gotowe do niesienia pomocy, poświęcania się. To daje im poczucie bycia potrzebną. Wybaczają, dają się krzywdzić, bo przecież nie zasługują na miłość. Panicznie boją się opuszczenia. Gdy trafią na Narcyza, zostaje zaspokojona ich potrzeba bycia dowartościowywaną i docenianą, ale do czasu. Narcyz w związku z Kopciuszkiem paradoksalnie im więcej dostaje, tym szybciej się oddala. Potrzebuje kobiet, które go wielbią, by przeglądać się w ich zakochanych oczach, ale nie wierząc w swoją wartość, ucieka i odtrąca Kopciuszka, obawiając się, że zostanie zdemaskowany. Ratunkiem dla takiego związku jest rozwój emocjonalny jednego z partnerów. Wówczas jest szansa na otwarcie drugiej osobie oczu. Terapia może pomóc w wyzwoleniu się z zaklętego kręgu, który miał swoje początki w domu rodzinnym. Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje, - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
POLECAMY:
SZCZĘŚCIU TRZEBA POMÓCCzy zadajecie sobie czasem pytanie: "Czy jestem szczęśliwa/szczęśliwy?" Życie pędzi, my próbujemy mu sprostać. Tysiąc spraw, mnóstwo obowiązków, ciągle za czymś gonimy (chyba, że akurat mamy urlop i silne postanowienie, że oderwiemy się i zapomnimy o wszystkich problemach). Czy też macie tak, że wydaje się Wam, że spraw do załatwienia przybywa, zamiast ubywać, mimo że sumiennie starcie się pracować i załatwiać kolejne sprawy? Czasami wieczorem na kanapie po całym dniu, gdy uda się na chwilę przysiąść dopada nas refleksja: czy ja w ogóle jestem szczęśliwa? My przynajmniej tak mamy. Jeśli czasem też i Wam się to zdarza, warto sobie wówczas zadać pytanie: czy w ogóle zrobiłam w ciągu dnia coś, żeby poczuć się szczęśliwa, czy w natłoku zadań, pracy, obowiązków pomyślałam choć przez chwilę o sobie, zrobiłam coś inaczej niż zwykle, zadbałam o swoje potrzeby, zamiast iść starymi koleinami nawyków? Zerknijcie na plakat, może się Wam przyda? Jeśli wywoła uśmiech, tym lepiej :) Szczęścia jak w niebie - mówimy zwyczajowo. Życzymy nam i Wam takiego szczęścia, tylko pamiętajcie, że trzeba mu trochę pomóc :) Jeżeli często masz wszystkiego dość, życie i jego problemy przerastają Ciebie. Nie umiesz się z niczego cieszyć. Masz niskie poczucie, które wpływa na relacje z innymi. Czujesz się niedowartościowana i nieakceptowana. Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :)
|
|