POLECAMY:
0 Comments
POLECAMY: BĄDŹ NIEWZRUSZONAFilozofia stoikaUsłyszała śmiech i odwróciła się, patrząc na parę siedzącą przy sąsiednim stoliku. Zrobiło jej się ciepło na sercu, widząc, z jaką radością ci młodzi ludzie ze sobą rozmawiali. Ale nie uszły jej uwadze nerwowe i pełne krytycyzmu spojrzenia innych osób, które podobnie jak i ona siedziały w piątkowy wieczór w uroczej osiedlowej kawiarence. Być może zirytował ich śmiech tych młodych ludzi. A może przeszkodził w czytaniu książki albo… po prostu szukali pretekstu do wyrażenia swojej frustracji. Spojrzała na zegarek. Wskazówki pokazywały godzinę 17.50. Za dziesięć minut Beata miała spotkać się z Lucyną. Raz jeszcze rozejrzała się po „Francuskiej kawiarence”. Zamyśliła się. Uświadomiła sobie, że ile osób, tyle sposobów reagowania na innych. Dotarło do niej, nie pierwszy raz, że jest wielu wśród nas, którzy nie potrafią cieszyć się z tego, co daje nam życie, a nawet z tak beztroskiej chwili spędzonej przy popijaniu gorącej czekolady i słuchaniu przepięknej muzyki. Dlaczego w nas tyle goryczy, złości, zawiści…? Gdy wieczorem Beata wróciła do domu, czuła, że głowa zaczyna jej pękać. Sięgnęła po środek przeciwbólowy, wzięła prysznic i usiadła w fotelu, okrywając stopy ciepłym kocem i głaszcząc ukochanego Frycka - czarnego dachowca. Była wdzięczna za to spotkanie z Lucynką. Lucy…koleżanka z liceum. Zawsze pogodna, uśmiechnięta, chętna do pomocy. Dzisiaj, gdy siedząc w kawiarni, Lucyna opowiadała o paśmie nieszczęść, które stały się jej udziałem, trudno było Beacie uwierzyć, że po tylu doświadczeniach można tak pozytywnie podchodzić do życia i innych. Zwróciła uwagę, że Lucyna opowiadając, powstrzymywała się od wydawania sądów, umiała przyjmować perspektywę innych osób, nie narzekała na to, co zabrało jej życie, natomiast była przepełniona wdzięcznością za to, czym ją obdarzyło i czego nauczyło. Beata słuchała tego ze wzruszeniem. Zawsze Lucynę podziwiała, ale jak ma się naście lat, to przecież życie jest prostsze. Dziewczyna, której nie brakowało ponadprzeciętnej inteligencji i nieziemskiej urody, a przy tym niezwykłego daru zjednywania sobie innych dzięki płynącemu z niej dobra, nie musiała wysilać się tak jak inni, by w różny, często prymitywny sposób wywierać wrażenie na otoczeniu. Ona zawsze była sobą. Osobą otwartą, słuchającą, pełną pogody ducha. Przed laty można było pomyśleć, że nie ma powodów do zmartwień, ale dzisiaj mogłaby obdarować tymi wszystkimi trudnymi doświadczeniami, z którymi przyszło jej się zmierzyć przez ostanie lata pół klasy, do której chodziła z Beatą. A ona, pomimo tego huraganu, który przechodził nie raz przez jej życie, pozostała niewzruszona. Beata, rozmyślając o dzisiejszym spotkaniu, przypomniała sobie o książce Ryana Holidaya „Umysł niewzruszony. W szkole mistrzów”, którą zamówiła dla bratanicy na imieniny. Książce pokazującej, jak dzięki filozofii stoików można odnaleźć w sobie siłę, spokój i odporność psychiczną oraz jak poprawiać jakość naszego życia, między innymi dzięki umiejętności zmagania się z niespodziankami, które nie zawsze kojarzą się z czymś, czego pragniemy - z chorobą , odejściem osób, które kochamy, rozczarowaniami ludźmi, utratą pracy… Wymieniać można długo. Z pewnością Lucyna mogłaby być przykładem wcielana filozofii stoików w życie - pomyślała Beata, kładąc się po tym pełnym wzruszeń dniu spać. „Stoicyzm wymyślili Grecy, a potem doskonalili go Rzymianie, aby służył w życiu mężczyznom i kobietom zmagającym się z zagmatwanym światem. Wskutek tego stał się czymś więcej - znacznie więcej - niż tylko zbiorem mądrości dawno uwiecznionych w piśmie. Okazał się ponadczasowym zestawem praktycznych ćwiczeń, recept na redukowanie strachu, pokonywanie destrukcyjnych, wyniszczających myśli, metod zwracania uwagi na to, co uważamy za oczywiste, i sposobów opierania się pokusom, orężem przydatnym w ciężkich chwilach. To sprawiło, że stoicyzm stał się czymś, czego nie można się nauczyć raz lub o czym można było raz przeczytać. Miał być studiowany i praktykowany.”* Stoicy pokazują nam, że zmianą sposobu myślenia można poprawić jakość naszego życia. Lucyna była żywym przykładem tego, że nawet jeżeli nasze życie jest przepełnione trudnymi emocjami, gdy jesteśmy wyczerpani fizycznie i psychicznie, gdy ciężko nam znaleźć iskierkę nadziei i chęć do podążania naprzód, to jednak można odnaleźć w sobie siłę. W książce „Umysł niewzruszony. W szkole mistrzów” Beata przeczytała nie tylko niezwykle mądre słowa Marka Aureliusza mówiące o tym, że każda przeszkoda może stać się surowcem do nowego celu, ale znalazła tam wiele innych niezwykle cennych przesłań i wskazówek. Między innymi tą mówiącą, że niezależnie od tego, kim jesteśmy i co robimy, aby iść dalej, musimy pozostać niewzruszeni. Ryan Holiday podaje czytelnikowi wiele prostych wskazówek, dzięki którym odzyskać można siłę, inaczej spojrzeć na swoje życie, stać się osobą niepodatną na zewnętrzne opinie i asertywną. Wraz z książką Beata kupiła dla bratanicy „Dziennik stoika. Refleksje i myśli o sztuce życia na 366 dni” tego samego autora. Są w nim przedstawione pięćdziesiąt dwie stoickie dyscypliny, po jednej na każdy tydzień, a na każdy dzień w roku zaproponowane jest pytanie, dzięki któremu czytelnik może przygotować się do danego dnia lub dokonać jego podsumowania. Na przykład: Co naprawdę cenię?; Co sprawia, że tracę panowanie nad sobą?; W czym znajdę nowe siły do działania i utrzymywania równowagi?; Czy odpowiada mi, że nie zaprzątam sobie głowy tym, co w danej chwili nie ma znaczenia?; Czy przyjemności, za którymi się uganiam, są tego warte?; Czy umiem wytrzymać cały dzień bez obwiniania innych?’; W czym tkwią źródła mojego życiowego rozchwiania? Kładąc się spać i odkładając książki na półkę, Beata pomyślała, że świat byłby lepszy, gdyby każdy miał takie podejście do życia, do innych ludzi, jakie miała Lucyna. W moje ręce również trafiły te dwie książki Ryana Holidaya. „Umysł niewzruszony. W szkole mistrzów” przeczytałam jednym tchem. Autor przeprowadza nas - czytelników – drogą, na której spotkać można Johna F. Kennedy’ego, Freda Rogersa, Anne Frank, królową Wiktorię i poznać ich losy oraz strategie postępowania, jak sam napisał „spotkać można tych, którzy toczyli swoją walkę pośród zgiełku i obowiązków życia codziennego, lecz zdołali znaleźć i przyswoić postawę bycia człowiekiem nieporuszonym (…)” Pojawią się też wątki z życia Jezusa i Tigera Woodsa, Sokratesa, Napoleona, kompozytora Johna Cage’a, Sadaharu Oha, Rosanne Cash, Dorothy Day, Leonarda da Vinci, Marka Aureliusza i Buddy.” Dzięki tym historiom wiele możemy się nauczyć. Ja po lekturze książki zabieram ze sobą miedzy innymi informacje dotyczące produktywności Churchilla. Przeczytałam, że „Jeśli mamy być w połowie tak produktywni jak Churchill oraz doświadczać tej samej radości, werwy i stanu nieporuszenia, które cechowały jego życie, to istnieją pewne cechy, które powinniśmy pielęgnować. A mianowicie: • przekraczajmy swoje ograniczenia fizyczne; • pielęgnujmy hobby, które pozwalają nam odpocząć i naładować baterie; • wypracujmy stabilny, zdyscyplinowany harmonogram dnia; • spędzajmy czas na świeżym powietrzu; • poszukujmy samotności i dystansu; • nauczmy się siedzieć i nic nie robić wtedy, kiedy przychodzi na to czas; • wysypiajmy się oraz panujmy nad pracoholizmem; • angażujmy się w sprawy donioślejsze niż własne interesy.”* I tego postaram się przestrzegać 😊 Dzięki lekturze można wyciągnąć następujące wnioski:
Można również zrozumieć, że ci, którzy dążą do tego, by stać się człowiekiem nieporuszonym, muszą: • skonstruować wytrzymały kompas moralny; • unikać zawiści, zazdrości i szkodliwych pragnień; • zaleczyć bolesne rany ze swojego dzieciństwa; • praktykować wdzięczność i doceniać świat, który ich otacza; • pielęgnować relacje i miłość w swoim życiu; • pokładać wiarę i oddawać kontrolę w ręce siły większej niż oni sami. • rozumieć, że nie ma czegoś takiego jak „wystarczy” i że nie kontrolowana pogoń za kolejnymi dobrami kończy się zawsze bankructwem. Kochani, zachęcam do lektury i czerpmy z mądrości stoików 😊 *Fragmenty pochodzą z książki "Umysł niwzruszony. W szkole mistrzów", Wydawnictwo Onepress POLECAMY:
CZY JESTEM CELEM DLA OSZUSTA?Psychopaci są wśród nasW ciągu kilku godzin straciła oszczędności całego życia. Pani Zuzanna - wykształcona, pochodząca z dobrego domu, nauczycielka zdrowo po siedemdziesiątce. Cały czas inteligentna bez śladów demencji, czy problemów w myśleniu. Od śmierci męża - kilkanaście lat temu - mieszkała sama, dzieci wyjechały do Stanów, próbowały ją nawet zaprosić, ale zawsze odpowiadała to samo: „Starych drzew się nie przesadza”. Żyła dość skromnie w starej kamienicy w centrum miasta. Nie spodziewała się tego telefonu, dzieci dzwoniły rzadko, raczej rozmawiali przez Skype’a. Odebrała. W słuchawce pewny męski głos wyjaśnił, że dzwoni z CBA. Prowadzą śledztwo w banku, w którym Pani Zuzanna ma oszczędności. Szajka oszustów próbuje wyprowadzić pieniądze na zagraniczne konta i zadaniem CBA jest ochronić klientów. Teraz brzmi to trywialnie i od razu wygląda podejrzanie, ale Pani Zuzanna dokładnych słów już nie pamięta. To oddaje ich sens, ale gdy mówił to pułkownik Zarębski – bo tak przedstawił się mężczyzna – wszystko wydawało się niezwykle wiarygodne. Kazał jej potem połączyć się z nr 997 i sprawdzić go – podał numer odznaki. Zuzanna zadzwoniła. Miła Pani przedstawiając się jako Komenda Wojewódzka Policji – potwierdziła wersję mężczyzny. Potem pułkowik Zarębski zadzwonił powtórnie i tym razem nie pozwolił już odłożyć telefonu (słuchawka miała cały czas leżeć obok aparatu; telefonu komórkowego Pani Zuzanna nie miała), tłumacząc to tym, że rozmowy są na podsłuchu. Opisał jej jak będzie wyglądała akcja: przyjedzie do niej osobiście za 15 minut. Zamówią jej taksówkę i Zuzanna pojedzie do różnych oddziałów banku wypłacać pieniądze, które następnie przekaże oficerowi CBA w depozyt. Było jak powiedział: pojawił się pod domem, pokazał odznakę i podał rękę, gdy wsiadała do taksówki. Pod każdym oddziałem banku sytuacja wyglądała tak samo. Wypłacała w kasie gotówkę, a następnie w miejscu nieobjętym monitoringiem kamer miejskich przekazywała oficerowi CBA pieniądze. Odwiedzili 5 oddziałów. Potem taksówka odwiozła ją do domu. I tak przepadły pieniądze ze sprzedaży willi z ogrodem, w której mieszkali z mężem, odszkodowanie za mienie rodziców pozostawione na Wschodzie, oszczędności z pracy zarobkowej jej i jej męża, jakie robili przez całe swoje zawodowe życie. Straciła dosłownie wszystko, co do ostatniej złotówki. Cały spadek, jaki miały otrzymać dzieci. Majstersztyk manipulacji i wykorzystywania całej wiedzy psychologicznej o wywieraniu wpływu na ludzi. Do tego oszuści, których z pewnością można posądzać o cechy psychopatyczne, a może nawet osobowość psychopatyczną (dyssocjalną, antyspołeczną). Nie chcemy skupiać się teraz na wszystkim wykorzystanych metodach, a bardziej na sprawcach, więc jedynie zasygnalizujemy: wzbudzenie silnego lęku, stan zagrożenia utratą – całe oszczędności życia są zagrożone - a lęk jako podstawowa emocja powoduje pobudzenie, które w dużej części odcina racjonalne myślenie (mówi się nawet, że „cali jesteśmy strachem”). Reguła autorytetu – dzwoni urzędnik państwowy (szczególnie działa na osoby starsze, wychowane w innych czasach). Wybór ofiary – osoba samotna – każdy z nas potrzebuje zainteresowania, uznania, dodatkowo nie będzie miała nawyku korzystania z rady rodziny, czy przyjaciół. Potwierdzenie wiarygodności – sami zaproponowali, aby sprawdzić ich pod numerem 997, a oczywiście sami „przejęli” połączenie i Pani Zuzanna rozmawiała z podstawioną policjantką. Izolacja i monopolizowanie uwagi (te należą m.in. do technik „prania mózgu”) – odłożona słuchawka, aby nikt nie mógł się do Pani Zuzanny dodzwonić. Nieodstępowanie je, ani na krok od pierwszych minut rozmowy. Reguła zaangażowania i konsekwencji – skoro poszła do pierwszego oddziału miała tendencję do kontynuowania tego działania. I wiele, wiele innych technik wpływu. Kto jednak może być oszustem? Jak bez wyrzutów sumienia ograbić starszą bezbronną samotną staruszkę i móc potem bez problemu zasnąć w nocy? Z pewnością najłatwiej będzie psychopacie. Psychopaci to nie tylko przestępcy, którzy siedzą w więzieniach, to także ludzie, którzy mijamy na ulicy, z którymi pracujemy w firmach. Szacuje się, że to 2-3% społeczeństwa. Na pozór mili, szarmanccy, ale naprawdę gracze i manipulatorzy, którzy nie cofną się przed niczym. Mówimy czasem, o takich osobach, że idą „po trupach do celu”, wykorzystują innych. Odkrycie, co osoby psychopatyczne ukrywają pod swoją czarującą maską pozwoli ich zrozumieć i jednocześnie obronić się przed nimi. Działanie psychopatów bardzo często przebiega w trzech fazach. Wynika ono raczej z ich osobowości niż przemyślanego świadomego planu. Pierwsza faza to wartościowanie ludzi przez psychopatów – określenie, na ile dana osoba (potencjalna ofiara) przyda się do ich potrzeb oraz jakie są jej mocne i słabe strony. Kolejny etap to manipulacja ludźmi, stosowanie odpowiednich komunikatów, wykorzystywanie reakcji potencjalnych ofiar i utrzymywanie kontroli. Trzecia faza to porzucenie – opuszczają zdezorientowane ofiary, kiedy przestają być im potrzebne, kiedy się nimi znudzą lub kończą z nimi w inny sposób (np. przypadki kryminalne). Brak empatii i poczucia winy pozwala im świetnie zidentyfikować ofiarę, a potem ją oszukiwać. Potrafią świetnie wzbudzać zaufanie dzięki niemal patologicznej zdolności do kłamania. Nie mają żadnych lęków społecznych, lęków przed zdemaskowaniem, ani wyrzutów sumienia, czy poczucia winy. To co zwykle hamuje nas przed antyspołecznymi zachowaniami, u nich praktycznie nie istnieje. Potrafią opowiadać tak nieprawdopodobne historie w tak przekonujący sposób, że wszyscy w nie wierzą i im ufają. Co dziwne, nawet w momencie, gdy zostają zdemaskowani, ludzie-ofiary znają prawdę o nich, oni nadal kłamią i kłamią tak umiejętnie, że ofiary zaczynają wątpić we własną wiedzę i zaczynają im wierzyć i zmieniać swoje zdanie. To właśnie siła psychopatycznej manipulacji. Tak więc psychopatów cechuje brak empatii, rozumienia innych, brak odruchów moralnych, mają skłonność do oszukiwania. Ich związki z innymi ludźmi są powierzchowne, relacje oparte są na przydatności do własnych celów. Nie przyjmują na siebie odpowiedzialności. Ich zachowanie bywa impulsywne i agresywne. Mają przesadne poczucie własnej wartości, wyczuleni są na przejawy niedoceniania. Jak piszą autorzy książki „Psychopaci w firmie”*: „…psychopaci są egocentryczni, manipulacyjni i nieodpowiedzialni i jest mało prawdopodobne, by uczciwie pracowali dla swego chlebodawcy”. Wyobraźcie sobie, że psychopaci oszuści potrafią po przestępstwie zadzwonić jeszcze raz do ofiary i jako kancelaria prawna zaproponować odpłatne usługi odzyskania zrabowanych pieniędzy. A ofiary, które nie mają już grosza przy duszy, zapożyczają się i chcą odzyskać swój majątek. Mimo doświadczenia „nabierają się” ponownie… Nie mówcie, że nigdy Was to nie spotka. Po prostu bądźcie ostrożni i czujni. Psychopaci są wśród nas! Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. *„Psychopaci w firmie” P. Babiak, R.D. Hare, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, 2015 POLECAMY: Jeżeli często masz wszystkiego dość, czujesz się manipulowana, życie i jego problemy przerastają Ciebie. Nie umiesz się z niczego cieszyć. Masz niskie poczucie, które wpływa na relacje z innymi. Czujesz się niedowartościowana i nieakceptowana. Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :)
WYBACZAM SOBIEProces wybaczenie, aborcja, adopcja, zdrada, rany przeszłości„Edyta zamknęła zeszyt z notatkami i sięgnęła po stojące nieopodal chusteczki, zastanawiając się nad tym, ile łez człowiek może z siebie wylać. Te należące do niej zdawały się nie mieć końca, a mimo to uparcie wierzyła (…) że i dla niej nadejdzie lepsze jutro, pod warunkiem że (..) sobie na nie pozwoli. Myśli o tym, ilu ludzi w swym życiu skrzywdziła, wracały jak natarczywy bumerang, a gdy próbowała zrobić unik, potem i tak, prędzej czy później, plądrowały uderzeniem jej głowę. A mimo to wciąż wstawała z kolan, nawet wtedy, kiedy wydawało się jej, że ma do nich przyspawane ciężkie mosiężne kule, i próbowała sobie radzić. Raz wychodziło jej to lepiej, a raz gorzej…”* Wyrzuty sumienia, poczucie winy, które obsadza nas w roli oskarżyciela i powoduje stres oraz niepokój, sprawiając, że nie umiemy żyć „tu i teraz” i myśleć o przyszłości, ale cały czas oglądamy się za siebie, nie mogąc pogodzić się z tym, co było, co zrobiliśmy nie tak na rozdrożu naszego życia. Anna Niemczynow w książce „Jeszcze w zielone gramy” odsłania przed nami myśli i emocje Edyty – niezwykle pięknej i utalentowanej kobiety, która pomimo podążania przez życie ze wspaniałym mężczyzną u boku, będącego miłością jej życia, pomimo sukcesów zawodowych, nie jest szczęśliwa. Jej radość odbiera nie tylko niemożność posiadania dziecka, ale i echo przeszłości, od którego nie potrafi się wyzwolić. „Gdyby tak można było połknąć jakiś czarodziejski eliksir, wymazujący z podświadomości dawno przeżyte chwile, zrobiłaby to natychmiast. Oddałaby wszystkie pieniądze świata, by cofnąć czas i otrzymać szansę postąpienia we właściwy i jedynie słuszny sposób. Niestety. Nie ma, nie było i nigdy nie będzie na świecie takiej instytucji, w kolejce do której mogłaby się ustawić, by o to poprosić. Czas zawsze mija bezpowrotnie. Niby wszyscy to wiedzą, lecz tylko niewielu zachowuje się tak, jakby miało tego świadomość. Oparła ramiona na podkurczonych nogach i ułożyła na nich głowę. Łzy kapały jej na opaloną skórę nóg. Czuła się przegrana. Miała wszystkiego dosyć.”* Rozdrapywanie ran, zadręczanie się, wracanie do przeszłości, analizowanie w nieskończoność tego, czego nie zrobiliśmy albo żałowanie podjętych decyzji, które pokutują żrącymi nas od środka wyrzutami sumienia – to codzienność niejednej z nas. Bycie w jednej osobie ofiarą, prokuratorem i katem. Znacie to z własnego doświadczenia? Wybaczyć samemu sobie nie jest łatwo. A tylko ono jest oczyszczeniem i tylko ono sprawi, że w końcu poczujemy ulgę, odzyskamy spokój i zaczniemy swobodnie oddychać, ale nie jest proste… Wypłynąć na głębokie wody nie jest łatwo. Jest to proces. Wybaczając sobie, czujemy niekiedy zagubienie, gdyż musimy wyjść z roli, którą niekiedy pielęgnowaliśmy latami, pożegnanie tej wersji nas samych, która biczowała się każdego dnia, obwiniała się, czasami nawet za jedną popełnioną błędnie decyzję, która odebrała nam wolność. „Osobie, której najtrudniej jest wybaczyć, powinniśmy pozwolić odejść (..) Ale jak – i czy można – pozwolić odejść samemu sobie? Z jednej strony Edyta chciała sobie przebaczyć, a z drugiej zdaje się nieświadomie potępiała siebie. Ze wszystkich sił pragnęła jednak radykalnego odpuszczenia win, jakie nosiła w swoim sercu. To dlatego (..) przywołała w myślach zdarzenie, które wywoływało w niej poczucie krzywdy. Starała się go nie interpretować, lecz skupiła się na emocjach, jakie sprawiły, że poczuła się ofiarą. Gdy zaczęła je nazywać, jej ciało zesztywniało. Bo jak inaczej miało zareagować na żal, smutek, utraconą nadzieję, pogardę i wściekłość? To wszystko przepływało przez każdą najmniejszą komórkę jej istnienia, raz za razem odbierając oddech. Położyła dłoń na piersi, gdyż tam wszystko, co czuła, zdawało się buzować najintensywniej.”* Przebaczając, musimy poradzić sobie ze swoimi negatywnymi emocjami, które stanowią zasadniczy problem aktu przebaczenia. Po tym okresie przeżywania złości, żalu, pretensji, wstydu, powinien przyjść czas na zatrzymanie się, nabranie dystansu, wyciszenie emocji, gdy do głosu dochodzi rozsądek. Co prawda, zdajemy sobie sprawę ze zła, ale ono nie trzyma nas już w potrzasku. Wybaczenie jest decyzją, dzięki której wyzwalam się z nienawiści wobec siebie, wrogości, zgorzkniałości i lęku. „Płakała. I to było piękne. Pozwolenie sobie na przeżycie rozgoryczenia i gniewu co raz dłuższymi krokami prowadziło ją do uwolnienia się od ciągłego poczucia bycia ofiarą. Nie chciała nią być. Pragnęła przebaczenia sobie i innym. Znacie ten moment, gdy stoicie na rozdrożu i dobrze zdajecie sobie sprawę z tego, że nie jest ważne, którą z dróg pójdziecie, bo i tak po dokonaniu wyboru dopadną was wątpliwości co do podjętej decyzji? Moment, w którym wydaje się wam, że choćbyście posiedli całą mądrość świata, to i tak nie zdołacie trafnie wytypować argumentów za i przeciw? Czas, w którym macie pewność, że wasze rozważania są na nic, gdyż koniec końców przyjdzie wam przełknąć gorzkie konsekwencje wyboru, jakikolwiek by on był? Edyta znała to wszystko i oczywiście żałowała, że nie wybrała tej drugiej drogi, tym samym skazując siebie na dożywotnie dudnienie w jej duszy myśli brzmiącej: <<Co by było, gdyby…>>.* Autorka książki „Jeszcze w zielone gramy” w głównej bohaterce nakreśliła obraz kobiety podobnej do każdej z nas, kobiety, której życiowe wybory były niejednokrotnie podyktowane doświadczeniami wczesnego dzieciństwa, wspomnieniami i uczuciami, które odciskały ślad w jej sercu. Edyta to kobieta, która popełnia błędy i walczy z wyrzutami sumienia, to kobieta pragnąca być matką, ale zmagająca się z pojawiającymi się na drodze przeszkodami. To kobieta silna, ale zarazem krucha, upadająca, ale i walcząca, kochająca, ale i nienawidząca, marząca ale i wątpiąca. W tej jednej osobie wiele z nas może odnaleźć samych siebie, możemy w bohaterce książki przejrzeć się jak w lustrze. Anna Niemczynow porusza wiele niezwykle trudnych, ale bliskich, szczególnie nam, kobietom spraw – temat adopcji, aborcji, miłości, zdrady, zaufania, ale przyjaźni i odpowiedzialności. A napisana jest w taki sposób, że od pierwszych stron wciąga nas w losy bohaterów tak, że ciężko się od niej oderwać, gdyż angażuje nas, skłania do przemyśleń i refleksji nad sobą i światem, w którym żyjemy. „Ponoć to, co się dzieje w naszym życiu, nie jest naszą winą, lecz naszą odpowiedzialnością. Nie możemy obwiniać nikogo ani niczego za rzeczywistość, w której żyjemy. Jedyne, co możemy zrobić, to zajrzeć w głąb siebie. Zaakceptować to, co tam jest, i pokochać. (…) „Jeszcze w zielone gramy”, choć życie nam (…) doskwiera. Że gramy w nim swoje role, naturszczycy bez suflera.”* Poniżej wskazówka "Jak wybaczyć sobie?" Jednym ze sposobów na wybaczenie sobie jest napisanie listu do siebie, który jest pewnego rodzaju rozrachunkiem ze sobą i sposobem na odnalezienie właściwej drogi. Pomaga on skonfrontować się ze swoimi emocjami, uporządkować myśli, przywrócić wiarę w siebie, zamknąć pewne rozdziały. W napisaniu jego mogą pomóc pytania, które znalazłam w książce Anny Niemczynow „Jeszcze w zielone gramy”. Mamy nadzieję, że przydadzą się i będą stanowiły pierwszy krok w drodze do przebaczenia :) *Fragment pochodzą z książki Anny H. Niemczynow "Jeszcze w zielone gramy", Wyd. Filia, 2021 Jeżeli nie potrafisz radzić sobie ze swoimi emocjami, nie wiesz jak uporządkować myśli, przywrócić wiarę w siebie i zamknąć pewne rozdziały, zapraszam na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie! EGZAMIN, KTÓRYM JEST ŻYCIEJak wprowadzać zmiany w swoim życiu? |
NOWOŚĆ! Kamil Zieliński "Psychoefekty. 50 zjawisk psychologicznych, które wpływają na Twoje życie" Wydawnictwo Sensus PREMIERA ODBYŁA SIĘ 24 listopada 2021! |
PSYCHOEFEKTY
Wywiad z Kamilem Zielińskim
o zjawiskach psychologicznych wpływających na nasze życie
Dzisiaj mam przyjemność zaprezentować wywiad, który przeprowadziłam z Kamilem Zielińskim - psychologiem, wykładowcą i trenerem biznesu. Ekspertem z zakresu psychologii społecznej, komunikacji, perswazji i obrony przed manipulacją. Prywatnie szczęśliwym mężem i ojcem. Zapalonym narciarzem, miłośnikiem psów i słuchaczem rapu. Rozmawialiśmy o jego książce "Psychoefekty. 50 zjawisk psychologicznych, które wpływają na Twoje życie".
Psychologia pryz kawie: We wstępie swojej książki napisał Pan, że na co dzień uczy Pan wykorzystywania psychologii w życiu i biznesie i robi Pan to, wierząc, że świat dzięki jej poznaniu może być lepszy. I właśnie ta książka to kolejny drobny krok w dobrym kierunku. Czytając te słowa, przypomniałam sobie, dlaczego chciałam studiować psychologię 😊 Pamiętam, że zależało mi na tym, aby pomagać innym ludziom, a dzisiaj wiem, że pomogłam samej sobie. Chyba jest mi dzięki jej ukończeniu łatwiej w życiu. Czy pamięta Pan, co skłoniło Pana do pójścia na te studia i czy również podziela Pan moje zdanie, że jest nam łatwiej, znając różne mechanizmy, które na nas wpływają?
Kamil Zieliński: Na studia psychologiczne poszedłem, ponieważ z natury jestem ciekawski. Bardzo interesowało mnie to, jak funkcjonuje człowiek, jakie mechanizmy za tym stoją i jak możemy je wykorzystać, by żyło nam się lepiej. Myślę, że już wtedy zacząłem rozumieć, że wszędzie gdzie spotykamy człowieka, spotykamy również psychologię. A skoro tak jest i skoro jesteśmy zwierzętami społecznymi, czyli żyjącymi z innymi ludźmi, warto coś o psychologii wiedzieć. Warto również zrozumieć, że właściwie czymkolwiek byśmy się nie zajmowali, psychologia będzie nam towarzyszyć. Jej poznanie może pomóc nam na niezliczonych płaszczyznach życia.
Ktoś może jednak stwierdzić, że świadomość pewnych mechanizmów psychologicznych może utrudniać funkcjonowanie. Ale to nie prawda, ponieważ psychologia daje nam narzędzia, by tę świadomość dobrze wykorzystać.
Ppk: Myślę, że wiele osób obruszy się, a przynajmniej zdziwi, czytając, że książka udowodni czytelnikowi, iż racjonalność nie jest naszą mocną stroną. Zgodzi się Pan ze mną?
KZ: Na pewno. Lubimy o sobie myśleć jako o bardzo racjonalnych istotach. Sama nazwa naszego gatunku (którą sami sobie nadaliśmy) - Homo sapiens, czyli Człowiek Rozumny - już mocno wskazuje, że chcemy, by to „rozum” grał pierwsze skrzypce. W rzeczywistości jednak jest inaczej i człowiek rzadko postępuje w pełni racjonalnie. Dużo częściej postępujemy emocjonalnie, nawykowo i bezrefleksyjnie. Popełniamy mnóstwo błędów poznawczych i podejmujemy irracjonalne decyzje. Być może pora poddać kwestię „rozumu” w wątpliwość i szukać naszych atutów w innych miejscach. Albo uczyć się go częściej uruchamiać. Tutaj również z pomocą przychodzi psychologia.
Ppk: Czy pamięta Pan ten moment, kiedy po raz pierwszy poczuł Pan potrzebę napisania swojej książki? Czy zastanawiał się Pan, kto po nią sięgnie?
KZ: Pierwszy raz o książce na temat zjawisk psychologicznych myślałem podczas studiów. Wtedy jednak wydawało mi się to nieosiągalne, a pomysł był bardzo rozmyty. Na szczęście jej wtedy nie napisałem.
Później, już jako wykładowca, kiedy prowadziłem kolejny rok z rzędu zajęcia z „Psychologii społecznej” pomyślałem, że dobrze byłoby napisać książkę, która zbierałaby większość jej osiągnięć i przekazywała w prosty sposób.
Na początku pisania sądziłem, że sięgać po nią będą głównie studenci psychologii i pokrewnych dziedzin. Jednak bardzo szybko zrozumiałem, że piszę książkę dla wszystkich. Dla każdego, kto chce zrozumieć psychospołeczne funkcjonowanie człowieka. Taka wartość przyświecała mi do końca pisania i tak chciałbym, żeby „Psychoefekty” były odbierane – jako książka dla każdego, kto chce wiedzieć więcej na temat psychologii człowieka, niezależnie od wykształcenia czy profesji. Książka od człowieka dla człowieka.
Ppk: Skąd pomysł na taką, a nie inną formę? Książka bardzo mi się podoba między innymi z uwagi na kompozycję. Każdy rozdział ma ściśle określoną budowę.
KZ: Bardzo dziękuję. Cieszę się, że zwróciła Pani na to uwagę. Każdy rozdział ma konstrukcję zgodną z tak zwanym „cyklem Kolba”. To schemat szkoleniowy oparty na 4 elementach. Według Davida Kolba, tak właśnie uczą się dorośli. Rozpoczynamy od „doświadczenia” – w przypadku mojej książki to zwykle eksperyment myślowy lub jakieś informacje, którą „dają do myślenia”. Zadaniem tego etapu jest przykucie uwagi czytelnika. Drugim elementem jest refleksja na temat wcześniejszego doświadczenia – np. myślałem, że jest zupełnie inaczej, a właśnie udowodniono mi, że się mylę, chcę dowiedzieć się, dlaczego tak to działa. Refleksja ma gładko wprowadzać czytelnika w trzeci etap, czyli „teorię”. W „Psychoefektach” teoria to definicja opisywanego zjawiska i badania naukowe, które empirycznie udowadniają jego istnienie. Na końcu cyklu Kolba znajduje się „Zastosowanie praktyczne”. W przypadku „Psychoefektów” to podrozdział o wdzięcznej nazwie „Co to dla mnie oznacza?” – czyli fajnie, że poznałem teorię, ale co to właściwie zmienia w moim życiu? W tym podrozdziale tłumaczę, jak dane zjawiska wpływają na życie czytelnika, a także jak on sam/ona sama może je wykorzystać.
Na końcu każdego rozdziału znajduje się również bibliografia. To z uwagi na uszanowanie osób, którzy wykonali kawał pracy naukowej, byśmy dziś mogli z niej korzystać. Dla nich wieczny szacun!
Ppk: Zakładając blog wraz moją przyjaciółką, zależało nam, aby psychologię przybliżyć nie w naukowym wydaniu, ale w sposób przyjemny, tak jak łyk ciepłego espresso. I dlatego uśmiechnęłam się, czytając „Moim zamiarem było napisanie książki, która ułatwi prawdziwej, naukowej psychologii <<trafić pod strzechy>>.” Czy uważa Pan, że warto mówić w prosty sposób o tym, co dla osób bez wykształcenia psychologicznego nie jest proste i oczywiste. Czy ta wiedza jest potrzebna?
KZ: Tak, tak, tak! Dokładnie o to mi chodziło, kiedy pisałem „Psychoefekty”. Nie każdy ma wykształcenie psychologiczne (całe szczęście!). Ale każdy po trochu jest psychologiem (amatorem). Warto więc wyposażać ludzi w sprawdzoną, zweryfikowaną, naukową wiedzę psychologiczną. Szczególnie w zalewie niesprawdzonej pseudo-pop-psychologii. Niestety książki naukowe albo, o zgrozo, raporty badawcze pisane są bardzo skomplikowanym językiem, który dla nie-psychologa może być nie do przejścia. Dlatego próbowałem napisać książkę w pełni opartą o dowody naukowe, ale językiem zrozumiałym dla wszystkich. Mogę pochwalić się, że książkę przeczytała moja ponad 80-letnia Babcia. Rozmawiałem z nią o niej i bardzo chwaliła łatwą w odbiorze formę przekazu. Liczę, że nie była to tylko kwestia bycia miłym dla wnuczka.
Ppk: Pisząc o awersji do straty, zwraca Pan uwagę na to, że silniej wpływa na nas pragnienie uniknięcia straty niż chęć zdobycia zysków. Czy Kamil Zieliński też może to o sobie powiedzieć?
KZ: Tak jesteśmy skonstruowani. Przypuszczalnie wpływa na to kilka czynników. Ja jestem najbliżej wersji, za którą stoi psychologia ewolucyjna. To znaczy twierdzenia, że w toku ewolucji wykształciły się u nas mechanizmy skłaniające nas do większej ochrony tego, co już mamy, niż do ryzykownego powiększania zasobów. I tak, ja oczywiście też tak mam, choć znając dokładnie to zjawisko, staram się czasem zatrzymać i stosując różne narzędzia, zastanowić się, co w danej sytuacji będzie lepsze. Polecam.
Ppk: W jednym z rozdziałów pisze Pan o efekcie halo, czyli o naszej tendencji do tego, by na podstawie pierwszego wrażenia, przypisywać innym masę cech osobowościowych. Zwraca Pan przy tej okazji uwagę na to, by dbać o pierwsze wrażenie. Czy obserwuje Pan wśród osób, które Pan zna taką tendencję i widzi Pan, jakie są tego skutki?
KZ: Oczywiście. Owe „pierwsze wrażenie” za sprawą efektu halo może powodować mylne postrzeganie nowopoznanej osoby, nawet wtedy kiedy już trochę zdążyliśmy się poznać. Dajmy na to, jeśli ktoś pierwszego dnia pracy z nami zrobił bardzo dobre pierwsze wrażenie, ale już w kolejnych dniach zaczął pokazywać się od zdecydowanie gorszej strony, długo potrwa zanim to dobre wrażenie się zatrze. Będziemy mieć skłonność, by tę „gorszą stronę” jakoś tłumaczyć – może ma zły dzień, pewnie się stresuje nową pracą, na początku każdy popełnia błędy itd. W drugą stronę również to działa. Kiedy ktoś pierwszego dnia pracy z nami pokazał się z ewidentnie złej strony, ale już w kolejnych dniach zaczął pokazywać się od zdecydowanie lepszej, długo potrwa zanim to do nas dotrze. Będziemy mieć skłonność postrzegać go przez pryzmat negatywnego wrażenia z pierwszego dnia pracy – np. tak, nawet nieźle wykonał tę pracę, to na pewno dlatego, że czegoś chce albo zwyczajnie pragnie się podlizać. Lepiej uważać, pierwsze wrażenie, a co za tym idzie – efekt halo, bywają mylne (a czasem krzywdzące).
Ppk: „Błąd konfirmacji powoduje, że zamiast starać się odnaleźć <<obiektywną>> prawdę, szukamy argumentów, które potwierdzałyby nasze założenia.” Myślę, że dla wielu osób będzie to trudne do zrozumienia, bo przecież głośno mówimy o tym, że zależy nam na prawdzie, że naszym prawem jest wiedzieć. A my jako psychologowie doskonale wiemy, że ten błąd niestety jest często przez nas ludzi domagających się prawdy popełniany. Zgodzi się Pan ze mną?
KZ: W pełni zgoda. Wszyscy (ludzie) potrzebujemy tak zwanego „domknięcia poznawczego”. Po ludzku lubimy wiedzieć, a jak czegoś nie wiemy, to albo szukamy, albo wymyślamy. Ale jesteśmy też wygodni i leniwi (no, powiedzmy „oszczędni energetycznie), więc najczęściej wybieramy odpowiedzi, które są dla nas łatwe do przyjęcia. Na przykład zgodne z naszymi wartościami. Wtedy nie musimy się za bardzo wysilać. Tylko zdarza się, że taka odpowiedź nijak ma się do prawdy. Niestety to nie ma już dla nas większego znaczenia. W skrócie – wolimy wygodne, a to nie zawsze jest prawdziwe.
Ppk: Panie Kamilu, mój tata od dziecka mi powtarzał, że wielkim grzechem człowieka jest brak pokory. Bardzo wzięłam to sobie do serca i staram się o tym pamiętać każdego dnia. Czy można powiedzieć, że pokora jest w jakiś sposób powiązana z efektem Krugera-Dunninga?
KZ: Efekt ten mówi nam o zestawieniu pewności siebie z wiedzą na dany temat. Okazuje się, że ludzie, którzy mają dość nikłą wiedzę w jakimś temacie, potrafią bardzo pewnie się o nim wypowiadać. Natomiast eksperci w tym samym temacie niemalże nigdy takiego poziomu pewności siebie nie doświadczają. Czy ma to związek z pokorą? Pewnie trochę tak, choć ja tu chyba bardziej widzę ostrożność. Kiedy zdobywamy wiedzę z jakiegoś obszaru, na początku możemy mieć przekonanie, że wiemy niemalże wszystko. Ale kiedy brniemy dalej i wgłębiamy się w temat, możemy dojść do wniosku, że wiemy bardzo, bardzo niewiele. Bo świat nie jest czarno-biały. Jest za to bardzo różnorodny. Przypuszczam, że to dlatego Sokrates napisał swoje słynne „wiem, że nic nie wiem”. Mądry był z niego gość.
Ppk: W jakich sferach naszego życia możemy odnaleźć syndrom gotującej się żaby jako negatywną stronę efektu Pollyanny?
KZ: Syndrom gotującej się żaby został opisany przez filozofa Olivier Clarka. Chodzi w nim o proces gotowania żaby w stopniowo podgrzewanej wodzie. Żaba świetnie dostosowuje się do zmieniającej się temperatury, jednak gdy woda jest już bliska wrzeniu, nie jest w stanie wyskoczyć z garnka, gdyż zużyła całą swoją energię na dostosowywanie się (tzw. adaptację). Można stwierdzić, że żaba zginęła nie z powodu wrzącej wody, lecz z powodu odwlekania decyzji o ucieczce. Z całą pewnością opisywany syndrom znajdziemy tam, gdzie z powodu nierealistycznego optymizmu odwlekamy decyzję o zmianie – np. pracy lub toksycznej relacji. Zmianie być może bardzo trudnej, ale czasem jedynej, która jest w stanie pomóc w wyjściu z gotującej się wody.
Ppk: Czy zgodzi się Pan ze mną, że trudno uwierzyć, że występowanie efektu ślepej plamki nie jest zależne od samooceny?
KZ: Rzeczywiście, badania wskazują, że nie zależy ani od samooceny, ani od poziomu inteligencji czy zdolności poznawczych. A wydawałoby się, że musi! Okazuje się, że prawdopodobnie to po prostu stała indywidualna – powszechne zjawisko psychospołeczne.
Ppk: Porusza Pan w swojej książce temat konformizmu. Co on nam daje, a co zabiera?
KZ: Jak zwykle bywa, kij ma dwa końce. Często konformizm uznawany jest za negatywne zjawisko. Konformistyczne podejście kojarzy nam się ze zgodą na coś, na co wewnętrznie nie dajemy pozwolenia. Konformizm to rezygnacja ze swojego zdania na rzecz zdania grupy. I choć uważam, że bunt jest bardzo ważny i warto mieć swoje zdanie, nawet jeśli jest inne od reszty, konformizm ma swoje plusy. To na nim opiera się umowa społeczna, dzięki której zachowujemy względny ład w społeczeństwie. Dzięki konformizmowi potrafimy iść na ustępstwa, negocjować i zgadzać się na rozwiązania częściowo nas satysfakcjonujące, ale czasem konieczne. Często też staje się dla nas podpowiedzią, jak powinniśmy się zachować w sytuacji, w której dotychczas nie byliśmy. W skrócie – nie piętnujmy, czasem dobrze z niego skorzystać.
Ppk: „Luka informacyjna motywuje nas do jej usunięcia — najczęściej poprzez próbę pozyskania wiedzy.” Pamięta Pan, kiedy ostatnio zadziałała na Pana motywująco?
KZ: Niestety tak. Kilka dni temu kiedy pojawiły się informacje o nowym wariancie koronawirusa. Niestety nawet popularnonaukowe portale zaczęły w tym temacie korzystać z luki informacyjnej, tworząc clickbaitowe tytuły w stylu: „Nowy wariant koronawirusa! Wypowiedzi ekspertów! Czy jest dla Ciebie groźny?!”.
Ppk: Pisze Pan w swojej książce o tym, że różnimy się pod względem umiejscowienia kontroli. Jedni uważają, że naszym życiem rządzi przypadek, inni są przekonani, że są kowalami własnego losu. Do której grupy jest bliżej Kamilowi Zielińskiemu?
KZ: Zdecydowanie bliżej mi do osób z wewnętrznym poczuciem kontroli. A przynajmniej lubię tak o sobie myśleć. Jednocześnie warto pamiętać, że choć żyjemy w kulturze kultu jednostki i jej wpływu na wszystko, to nasz wpływ nie jest taki szeroki. I to jest w porządku, warto to po prostu… zaakceptować.
Ppk: Od paru lat kładzie się duży nacisk na pracę w grupie. Jestem przekonana, że Pan jako trener i wykładowca motywuje uczestników do pracy zespołowej. Ale jak dobrze wiemy, nie wszyscy taką pracę preferują i chyba doskonale wiemy dlaczego 😊 Istnieje wiele niebezpieczeństw takiej formy pracy, o których też wspomina Pan w książce. Jakie jest największe?
KZ: Tak, na co dzień uczę współpracy, którą uważam za totalny trzon funkcjonowania przedsiębiorstw. Bez współpracy nie ma biznesu. Warto jej się porządnie nauczyć. Dlaczego? Ponieważ źle poprowadzona współpraca może prowadzić do wielu zagrożeń. Jednym z groźniejszych jest opisywany przeze mnie „syndrom myślenia grupowego”, który może prowadzić do wybierania takich rozwiązań, które jakościowo są kiepskie, ale pozwalają grupie na pozostanie spójną. Przykład po ludzku: jesteśmy zarządem i podejmujemy taką decyzję, która dla firmy jest kiepska, ale dzięki niej zarząd nie jest podzielony. Lepiej unikać takich rozwiązań.
Ppk: Czy w swojej pracy wykorzystuje Pan zjawisko reaktancji psychologicznej?
KZ: Reaktancja psychologiczna to po ludzku „opór”. Kiedy babcia usilnie prosi wnuczka, by ten założył czapkę, może usłyszeć „Nie! Wolę odmrozić sobie uszy, ale czapki nie założę!”. Albo w drugą stronę, kiedy nam się czegoś zakazuje, bardziej tego chcemy – patrz Biblia i przypowieść o Adamie i Ewie.
Czy często wykorzystuję to zjawisko? Raczej często z nim się spotykam i często z nim pracuję. Dobrze przygotowane szkolenie musi omijać lub przezwyciężać naturalną reaktancję psychologiczną, która pojawia się wtedy, gdy ktoś chce nas czegoś nauczyć. Tu pojawia się kwestia dobrej atmosfery, kontraktu i autonomii. Każdy jest wolną jednostką, może decydować. Ja staram się zrobić tak, żeby uczestnicy szkoleń zdecydowali się wspólnie ze mną zdobywać nowe kompetencje.
Ppk: W książce opisuje Pan regułę autorytetu. Kto dla Pana był i jest autorytetem?
KZ: Prywatnie na pewno mój Tata. To on nauczył mnie, że lepsza niewygodna prawda od przyjemnego kłamstwa. W świecie nauki to bardzo ważna wartość.
Zawodowo mam swojego mentora szkoleniowego, którego poznałem w szkole trenerów. Bez wątpienia to najlepszy trener na świecie, choć aktualnie już zmierzający na zasłużoną emeryturę. Nazywa się Andrzej Szastok i pragnę Go z tego miejsca serdecznie pozdrowić!
Pamiętajmy jednak, że podążanie za autorytetem to nie jest ślepe naśladowanie autorytetu. Z jednym i z drugim panem bardzo często się nie zgadzam i spieram. I to jest bardzo zdrowe.
Ppk: W jaki sposób chce Pan budować swój autorytet w oczach swojego synka? Jako psychologowie wiemy, jak ważne by dziecko miało autorytet, który daje mu poczucie bezpieczeństwa.
KZ: Nie ma dla mnie nic ważniejszego od tego, by Jaś był szczęśliwy. Naturalnie, poczucie bezpieczeństwa jest ku temu niezbędne. Ale według mnie zupełnie nie chodzi w nim o „zamknięcie kogoś w złotej klatce”. Jacek Walkiewicz powiedział kiedyś, że statki w porcie są bezpieczne, ale nie po to buduje się statki. Zgadzam się z nim. Natomiast od profesora Marcina Matczaka nauczyłem się, że należy przygotować dziecko do drogi, a nie drogę dla dziecka. Dlatego w naszym domu Jaś zawsze będzie mógł liczyć na akceptację, bezwarunkową miłość, wsparcie, rozmowę i dobrą książkę. A jeśli kiedyś uzna, że jestem dla niego autorytetem, a może nawet przyjacielem, będę zachwycony.
Ppk: Na ostatniej stronie książki zwraca się Pan z apelem do Czytelników. Napisał Pan: „No cóż, wszyscy bywamy <<dziwni>>. A musisz mi uwierzyć, że te pięćdziesiąt opisanych zjawisk to tylko fragment tego, co można o nas powiedzieć. Jednak nawet ten fragment, odpowiednio użyty, może stać się prawdziwą supermocą. Bardzo proszę, używaj jej mądrze. Wszak jak powiedział wujek Ben ze Spider-Mana: <<Z supermocą wiąże się wielka odpowiedzialność>>. Czytając, pomyślałam o tym, o czym staram się pamiętać każdego dnia. Jako psycholog wiem, ze spoczywa na mnie wielka odpowiedzialność, ale z drugiej strony ta <supermoc>>, o której Pan pisze daje wiele radości i satysfakcji, bo każdy człowiek, który w jakiś sposób dzięki mojemu wsparciu zrozumiał lepiej siebie i innych, to dla mnie szczęście, które dodaje chęci do dalszej pracy. Czy z tej <<supermocy>> również czerpie Pan profity w postaci satysfakcji?
KZ: Oczywiście. Jeśli kiedykolwiek przestałbym odczuwać satysfakcję z wykonywanej pracy, musiałbym zmienić zawód. Na szczęście jak na razie każde zawodowe wyzwanie to dla mnie ogromna satysfakcja.
Ppk: Panie Kamilu, życzę w takim razie, by mądrze używał Pan swojej supermocy i uczył tego innych 😊 A my – czytelnicy będziemy czekać na koleją książkę 😊
KZ: To był wnikliwy i zupełnie niesztampowy wywiad, wiele pytań mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło! Dziękuję ogromnie!
Psychologia pryz kawie: We wstępie swojej książki napisał Pan, że na co dzień uczy Pan wykorzystywania psychologii w życiu i biznesie i robi Pan to, wierząc, że świat dzięki jej poznaniu może być lepszy. I właśnie ta książka to kolejny drobny krok w dobrym kierunku. Czytając te słowa, przypomniałam sobie, dlaczego chciałam studiować psychologię 😊 Pamiętam, że zależało mi na tym, aby pomagać innym ludziom, a dzisiaj wiem, że pomogłam samej sobie. Chyba jest mi dzięki jej ukończeniu łatwiej w życiu. Czy pamięta Pan, co skłoniło Pana do pójścia na te studia i czy również podziela Pan moje zdanie, że jest nam łatwiej, znając różne mechanizmy, które na nas wpływają?
Kamil Zieliński: Na studia psychologiczne poszedłem, ponieważ z natury jestem ciekawski. Bardzo interesowało mnie to, jak funkcjonuje człowiek, jakie mechanizmy za tym stoją i jak możemy je wykorzystać, by żyło nam się lepiej. Myślę, że już wtedy zacząłem rozumieć, że wszędzie gdzie spotykamy człowieka, spotykamy również psychologię. A skoro tak jest i skoro jesteśmy zwierzętami społecznymi, czyli żyjącymi z innymi ludźmi, warto coś o psychologii wiedzieć. Warto również zrozumieć, że właściwie czymkolwiek byśmy się nie zajmowali, psychologia będzie nam towarzyszyć. Jej poznanie może pomóc nam na niezliczonych płaszczyznach życia.
Ktoś może jednak stwierdzić, że świadomość pewnych mechanizmów psychologicznych może utrudniać funkcjonowanie. Ale to nie prawda, ponieważ psychologia daje nam narzędzia, by tę świadomość dobrze wykorzystać.
Ppk: Myślę, że wiele osób obruszy się, a przynajmniej zdziwi, czytając, że książka udowodni czytelnikowi, iż racjonalność nie jest naszą mocną stroną. Zgodzi się Pan ze mną?
KZ: Na pewno. Lubimy o sobie myśleć jako o bardzo racjonalnych istotach. Sama nazwa naszego gatunku (którą sami sobie nadaliśmy) - Homo sapiens, czyli Człowiek Rozumny - już mocno wskazuje, że chcemy, by to „rozum” grał pierwsze skrzypce. W rzeczywistości jednak jest inaczej i człowiek rzadko postępuje w pełni racjonalnie. Dużo częściej postępujemy emocjonalnie, nawykowo i bezrefleksyjnie. Popełniamy mnóstwo błędów poznawczych i podejmujemy irracjonalne decyzje. Być może pora poddać kwestię „rozumu” w wątpliwość i szukać naszych atutów w innych miejscach. Albo uczyć się go częściej uruchamiać. Tutaj również z pomocą przychodzi psychologia.
Ppk: Czy pamięta Pan ten moment, kiedy po raz pierwszy poczuł Pan potrzebę napisania swojej książki? Czy zastanawiał się Pan, kto po nią sięgnie?
KZ: Pierwszy raz o książce na temat zjawisk psychologicznych myślałem podczas studiów. Wtedy jednak wydawało mi się to nieosiągalne, a pomysł był bardzo rozmyty. Na szczęście jej wtedy nie napisałem.
Później, już jako wykładowca, kiedy prowadziłem kolejny rok z rzędu zajęcia z „Psychologii społecznej” pomyślałem, że dobrze byłoby napisać książkę, która zbierałaby większość jej osiągnięć i przekazywała w prosty sposób.
Na początku pisania sądziłem, że sięgać po nią będą głównie studenci psychologii i pokrewnych dziedzin. Jednak bardzo szybko zrozumiałem, że piszę książkę dla wszystkich. Dla każdego, kto chce zrozumieć psychospołeczne funkcjonowanie człowieka. Taka wartość przyświecała mi do końca pisania i tak chciałbym, żeby „Psychoefekty” były odbierane – jako książka dla każdego, kto chce wiedzieć więcej na temat psychologii człowieka, niezależnie od wykształcenia czy profesji. Książka od człowieka dla człowieka.
Ppk: Skąd pomysł na taką, a nie inną formę? Książka bardzo mi się podoba między innymi z uwagi na kompozycję. Każdy rozdział ma ściśle określoną budowę.
KZ: Bardzo dziękuję. Cieszę się, że zwróciła Pani na to uwagę. Każdy rozdział ma konstrukcję zgodną z tak zwanym „cyklem Kolba”. To schemat szkoleniowy oparty na 4 elementach. Według Davida Kolba, tak właśnie uczą się dorośli. Rozpoczynamy od „doświadczenia” – w przypadku mojej książki to zwykle eksperyment myślowy lub jakieś informacje, którą „dają do myślenia”. Zadaniem tego etapu jest przykucie uwagi czytelnika. Drugim elementem jest refleksja na temat wcześniejszego doświadczenia – np. myślałem, że jest zupełnie inaczej, a właśnie udowodniono mi, że się mylę, chcę dowiedzieć się, dlaczego tak to działa. Refleksja ma gładko wprowadzać czytelnika w trzeci etap, czyli „teorię”. W „Psychoefektach” teoria to definicja opisywanego zjawiska i badania naukowe, które empirycznie udowadniają jego istnienie. Na końcu cyklu Kolba znajduje się „Zastosowanie praktyczne”. W przypadku „Psychoefektów” to podrozdział o wdzięcznej nazwie „Co to dla mnie oznacza?” – czyli fajnie, że poznałem teorię, ale co to właściwie zmienia w moim życiu? W tym podrozdziale tłumaczę, jak dane zjawiska wpływają na życie czytelnika, a także jak on sam/ona sama może je wykorzystać.
Na końcu każdego rozdziału znajduje się również bibliografia. To z uwagi na uszanowanie osób, którzy wykonali kawał pracy naukowej, byśmy dziś mogli z niej korzystać. Dla nich wieczny szacun!
Ppk: Zakładając blog wraz moją przyjaciółką, zależało nam, aby psychologię przybliżyć nie w naukowym wydaniu, ale w sposób przyjemny, tak jak łyk ciepłego espresso. I dlatego uśmiechnęłam się, czytając „Moim zamiarem było napisanie książki, która ułatwi prawdziwej, naukowej psychologii <<trafić pod strzechy>>.” Czy uważa Pan, że warto mówić w prosty sposób o tym, co dla osób bez wykształcenia psychologicznego nie jest proste i oczywiste. Czy ta wiedza jest potrzebna?
KZ: Tak, tak, tak! Dokładnie o to mi chodziło, kiedy pisałem „Psychoefekty”. Nie każdy ma wykształcenie psychologiczne (całe szczęście!). Ale każdy po trochu jest psychologiem (amatorem). Warto więc wyposażać ludzi w sprawdzoną, zweryfikowaną, naukową wiedzę psychologiczną. Szczególnie w zalewie niesprawdzonej pseudo-pop-psychologii. Niestety książki naukowe albo, o zgrozo, raporty badawcze pisane są bardzo skomplikowanym językiem, który dla nie-psychologa może być nie do przejścia. Dlatego próbowałem napisać książkę w pełni opartą o dowody naukowe, ale językiem zrozumiałym dla wszystkich. Mogę pochwalić się, że książkę przeczytała moja ponad 80-letnia Babcia. Rozmawiałem z nią o niej i bardzo chwaliła łatwą w odbiorze formę przekazu. Liczę, że nie była to tylko kwestia bycia miłym dla wnuczka.
Ppk: Pisząc o awersji do straty, zwraca Pan uwagę na to, że silniej wpływa na nas pragnienie uniknięcia straty niż chęć zdobycia zysków. Czy Kamil Zieliński też może to o sobie powiedzieć?
KZ: Tak jesteśmy skonstruowani. Przypuszczalnie wpływa na to kilka czynników. Ja jestem najbliżej wersji, za którą stoi psychologia ewolucyjna. To znaczy twierdzenia, że w toku ewolucji wykształciły się u nas mechanizmy skłaniające nas do większej ochrony tego, co już mamy, niż do ryzykownego powiększania zasobów. I tak, ja oczywiście też tak mam, choć znając dokładnie to zjawisko, staram się czasem zatrzymać i stosując różne narzędzia, zastanowić się, co w danej sytuacji będzie lepsze. Polecam.
Ppk: W jednym z rozdziałów pisze Pan o efekcie halo, czyli o naszej tendencji do tego, by na podstawie pierwszego wrażenia, przypisywać innym masę cech osobowościowych. Zwraca Pan przy tej okazji uwagę na to, by dbać o pierwsze wrażenie. Czy obserwuje Pan wśród osób, które Pan zna taką tendencję i widzi Pan, jakie są tego skutki?
KZ: Oczywiście. Owe „pierwsze wrażenie” za sprawą efektu halo może powodować mylne postrzeganie nowopoznanej osoby, nawet wtedy kiedy już trochę zdążyliśmy się poznać. Dajmy na to, jeśli ktoś pierwszego dnia pracy z nami zrobił bardzo dobre pierwsze wrażenie, ale już w kolejnych dniach zaczął pokazywać się od zdecydowanie gorszej strony, długo potrwa zanim to dobre wrażenie się zatrze. Będziemy mieć skłonność, by tę „gorszą stronę” jakoś tłumaczyć – może ma zły dzień, pewnie się stresuje nową pracą, na początku każdy popełnia błędy itd. W drugą stronę również to działa. Kiedy ktoś pierwszego dnia pracy z nami pokazał się z ewidentnie złej strony, ale już w kolejnych dniach zaczął pokazywać się od zdecydowanie lepszej, długo potrwa zanim to do nas dotrze. Będziemy mieć skłonność postrzegać go przez pryzmat negatywnego wrażenia z pierwszego dnia pracy – np. tak, nawet nieźle wykonał tę pracę, to na pewno dlatego, że czegoś chce albo zwyczajnie pragnie się podlizać. Lepiej uważać, pierwsze wrażenie, a co za tym idzie – efekt halo, bywają mylne (a czasem krzywdzące).
Ppk: „Błąd konfirmacji powoduje, że zamiast starać się odnaleźć <<obiektywną>> prawdę, szukamy argumentów, które potwierdzałyby nasze założenia.” Myślę, że dla wielu osób będzie to trudne do zrozumienia, bo przecież głośno mówimy o tym, że zależy nam na prawdzie, że naszym prawem jest wiedzieć. A my jako psychologowie doskonale wiemy, że ten błąd niestety jest często przez nas ludzi domagających się prawdy popełniany. Zgodzi się Pan ze mną?
KZ: W pełni zgoda. Wszyscy (ludzie) potrzebujemy tak zwanego „domknięcia poznawczego”. Po ludzku lubimy wiedzieć, a jak czegoś nie wiemy, to albo szukamy, albo wymyślamy. Ale jesteśmy też wygodni i leniwi (no, powiedzmy „oszczędni energetycznie), więc najczęściej wybieramy odpowiedzi, które są dla nas łatwe do przyjęcia. Na przykład zgodne z naszymi wartościami. Wtedy nie musimy się za bardzo wysilać. Tylko zdarza się, że taka odpowiedź nijak ma się do prawdy. Niestety to nie ma już dla nas większego znaczenia. W skrócie – wolimy wygodne, a to nie zawsze jest prawdziwe.
Ppk: Panie Kamilu, mój tata od dziecka mi powtarzał, że wielkim grzechem człowieka jest brak pokory. Bardzo wzięłam to sobie do serca i staram się o tym pamiętać każdego dnia. Czy można powiedzieć, że pokora jest w jakiś sposób powiązana z efektem Krugera-Dunninga?
KZ: Efekt ten mówi nam o zestawieniu pewności siebie z wiedzą na dany temat. Okazuje się, że ludzie, którzy mają dość nikłą wiedzę w jakimś temacie, potrafią bardzo pewnie się o nim wypowiadać. Natomiast eksperci w tym samym temacie niemalże nigdy takiego poziomu pewności siebie nie doświadczają. Czy ma to związek z pokorą? Pewnie trochę tak, choć ja tu chyba bardziej widzę ostrożność. Kiedy zdobywamy wiedzę z jakiegoś obszaru, na początku możemy mieć przekonanie, że wiemy niemalże wszystko. Ale kiedy brniemy dalej i wgłębiamy się w temat, możemy dojść do wniosku, że wiemy bardzo, bardzo niewiele. Bo świat nie jest czarno-biały. Jest za to bardzo różnorodny. Przypuszczam, że to dlatego Sokrates napisał swoje słynne „wiem, że nic nie wiem”. Mądry był z niego gość.
Ppk: W jakich sferach naszego życia możemy odnaleźć syndrom gotującej się żaby jako negatywną stronę efektu Pollyanny?
KZ: Syndrom gotującej się żaby został opisany przez filozofa Olivier Clarka. Chodzi w nim o proces gotowania żaby w stopniowo podgrzewanej wodzie. Żaba świetnie dostosowuje się do zmieniającej się temperatury, jednak gdy woda jest już bliska wrzeniu, nie jest w stanie wyskoczyć z garnka, gdyż zużyła całą swoją energię na dostosowywanie się (tzw. adaptację). Można stwierdzić, że żaba zginęła nie z powodu wrzącej wody, lecz z powodu odwlekania decyzji o ucieczce. Z całą pewnością opisywany syndrom znajdziemy tam, gdzie z powodu nierealistycznego optymizmu odwlekamy decyzję o zmianie – np. pracy lub toksycznej relacji. Zmianie być może bardzo trudnej, ale czasem jedynej, która jest w stanie pomóc w wyjściu z gotującej się wody.
Ppk: Czy zgodzi się Pan ze mną, że trudno uwierzyć, że występowanie efektu ślepej plamki nie jest zależne od samooceny?
KZ: Rzeczywiście, badania wskazują, że nie zależy ani od samooceny, ani od poziomu inteligencji czy zdolności poznawczych. A wydawałoby się, że musi! Okazuje się, że prawdopodobnie to po prostu stała indywidualna – powszechne zjawisko psychospołeczne.
Ppk: Porusza Pan w swojej książce temat konformizmu. Co on nam daje, a co zabiera?
KZ: Jak zwykle bywa, kij ma dwa końce. Często konformizm uznawany jest za negatywne zjawisko. Konformistyczne podejście kojarzy nam się ze zgodą na coś, na co wewnętrznie nie dajemy pozwolenia. Konformizm to rezygnacja ze swojego zdania na rzecz zdania grupy. I choć uważam, że bunt jest bardzo ważny i warto mieć swoje zdanie, nawet jeśli jest inne od reszty, konformizm ma swoje plusy. To na nim opiera się umowa społeczna, dzięki której zachowujemy względny ład w społeczeństwie. Dzięki konformizmowi potrafimy iść na ustępstwa, negocjować i zgadzać się na rozwiązania częściowo nas satysfakcjonujące, ale czasem konieczne. Często też staje się dla nas podpowiedzią, jak powinniśmy się zachować w sytuacji, w której dotychczas nie byliśmy. W skrócie – nie piętnujmy, czasem dobrze z niego skorzystać.
Ppk: „Luka informacyjna motywuje nas do jej usunięcia — najczęściej poprzez próbę pozyskania wiedzy.” Pamięta Pan, kiedy ostatnio zadziałała na Pana motywująco?
KZ: Niestety tak. Kilka dni temu kiedy pojawiły się informacje o nowym wariancie koronawirusa. Niestety nawet popularnonaukowe portale zaczęły w tym temacie korzystać z luki informacyjnej, tworząc clickbaitowe tytuły w stylu: „Nowy wariant koronawirusa! Wypowiedzi ekspertów! Czy jest dla Ciebie groźny?!”.
Ppk: Pisze Pan w swojej książce o tym, że różnimy się pod względem umiejscowienia kontroli. Jedni uważają, że naszym życiem rządzi przypadek, inni są przekonani, że są kowalami własnego losu. Do której grupy jest bliżej Kamilowi Zielińskiemu?
KZ: Zdecydowanie bliżej mi do osób z wewnętrznym poczuciem kontroli. A przynajmniej lubię tak o sobie myśleć. Jednocześnie warto pamiętać, że choć żyjemy w kulturze kultu jednostki i jej wpływu na wszystko, to nasz wpływ nie jest taki szeroki. I to jest w porządku, warto to po prostu… zaakceptować.
Ppk: Od paru lat kładzie się duży nacisk na pracę w grupie. Jestem przekonana, że Pan jako trener i wykładowca motywuje uczestników do pracy zespołowej. Ale jak dobrze wiemy, nie wszyscy taką pracę preferują i chyba doskonale wiemy dlaczego 😊 Istnieje wiele niebezpieczeństw takiej formy pracy, o których też wspomina Pan w książce. Jakie jest największe?
KZ: Tak, na co dzień uczę współpracy, którą uważam za totalny trzon funkcjonowania przedsiębiorstw. Bez współpracy nie ma biznesu. Warto jej się porządnie nauczyć. Dlaczego? Ponieważ źle poprowadzona współpraca może prowadzić do wielu zagrożeń. Jednym z groźniejszych jest opisywany przeze mnie „syndrom myślenia grupowego”, który może prowadzić do wybierania takich rozwiązań, które jakościowo są kiepskie, ale pozwalają grupie na pozostanie spójną. Przykład po ludzku: jesteśmy zarządem i podejmujemy taką decyzję, która dla firmy jest kiepska, ale dzięki niej zarząd nie jest podzielony. Lepiej unikać takich rozwiązań.
Ppk: Czy w swojej pracy wykorzystuje Pan zjawisko reaktancji psychologicznej?
KZ: Reaktancja psychologiczna to po ludzku „opór”. Kiedy babcia usilnie prosi wnuczka, by ten założył czapkę, może usłyszeć „Nie! Wolę odmrozić sobie uszy, ale czapki nie założę!”. Albo w drugą stronę, kiedy nam się czegoś zakazuje, bardziej tego chcemy – patrz Biblia i przypowieść o Adamie i Ewie.
Czy często wykorzystuję to zjawisko? Raczej często z nim się spotykam i często z nim pracuję. Dobrze przygotowane szkolenie musi omijać lub przezwyciężać naturalną reaktancję psychologiczną, która pojawia się wtedy, gdy ktoś chce nas czegoś nauczyć. Tu pojawia się kwestia dobrej atmosfery, kontraktu i autonomii. Każdy jest wolną jednostką, może decydować. Ja staram się zrobić tak, żeby uczestnicy szkoleń zdecydowali się wspólnie ze mną zdobywać nowe kompetencje.
Ppk: W książce opisuje Pan regułę autorytetu. Kto dla Pana był i jest autorytetem?
KZ: Prywatnie na pewno mój Tata. To on nauczył mnie, że lepsza niewygodna prawda od przyjemnego kłamstwa. W świecie nauki to bardzo ważna wartość.
Zawodowo mam swojego mentora szkoleniowego, którego poznałem w szkole trenerów. Bez wątpienia to najlepszy trener na świecie, choć aktualnie już zmierzający na zasłużoną emeryturę. Nazywa się Andrzej Szastok i pragnę Go z tego miejsca serdecznie pozdrowić!
Pamiętajmy jednak, że podążanie za autorytetem to nie jest ślepe naśladowanie autorytetu. Z jednym i z drugim panem bardzo często się nie zgadzam i spieram. I to jest bardzo zdrowe.
Ppk: W jaki sposób chce Pan budować swój autorytet w oczach swojego synka? Jako psychologowie wiemy, jak ważne by dziecko miało autorytet, który daje mu poczucie bezpieczeństwa.
KZ: Nie ma dla mnie nic ważniejszego od tego, by Jaś był szczęśliwy. Naturalnie, poczucie bezpieczeństwa jest ku temu niezbędne. Ale według mnie zupełnie nie chodzi w nim o „zamknięcie kogoś w złotej klatce”. Jacek Walkiewicz powiedział kiedyś, że statki w porcie są bezpieczne, ale nie po to buduje się statki. Zgadzam się z nim. Natomiast od profesora Marcina Matczaka nauczyłem się, że należy przygotować dziecko do drogi, a nie drogę dla dziecka. Dlatego w naszym domu Jaś zawsze będzie mógł liczyć na akceptację, bezwarunkową miłość, wsparcie, rozmowę i dobrą książkę. A jeśli kiedyś uzna, że jestem dla niego autorytetem, a może nawet przyjacielem, będę zachwycony.
Ppk: Na ostatniej stronie książki zwraca się Pan z apelem do Czytelników. Napisał Pan: „No cóż, wszyscy bywamy <<dziwni>>. A musisz mi uwierzyć, że te pięćdziesiąt opisanych zjawisk to tylko fragment tego, co można o nas powiedzieć. Jednak nawet ten fragment, odpowiednio użyty, może stać się prawdziwą supermocą. Bardzo proszę, używaj jej mądrze. Wszak jak powiedział wujek Ben ze Spider-Mana: <<Z supermocą wiąże się wielka odpowiedzialność>>. Czytając, pomyślałam o tym, o czym staram się pamiętać każdego dnia. Jako psycholog wiem, ze spoczywa na mnie wielka odpowiedzialność, ale z drugiej strony ta <supermoc>>, o której Pan pisze daje wiele radości i satysfakcji, bo każdy człowiek, który w jakiś sposób dzięki mojemu wsparciu zrozumiał lepiej siebie i innych, to dla mnie szczęście, które dodaje chęci do dalszej pracy. Czy z tej <<supermocy>> również czerpie Pan profity w postaci satysfakcji?
KZ: Oczywiście. Jeśli kiedykolwiek przestałbym odczuwać satysfakcję z wykonywanej pracy, musiałbym zmienić zawód. Na szczęście jak na razie każde zawodowe wyzwanie to dla mnie ogromna satysfakcja.
Ppk: Panie Kamilu, życzę w takim razie, by mądrze używał Pan swojej supermocy i uczył tego innych 😊 A my – czytelnicy będziemy czekać na koleją książkę 😊
KZ: To był wnikliwy i zupełnie niesztampowy wywiad, wiele pytań mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło! Dziękuję ogromnie!
POLECAMY:
NOWOŚĆ! Kamil Zieliński "Psychoefekty. 50 zjawisk psychologicznych, które wpływają na Twoje życie" Wydawnictwo Sensus PREMIERA ODBYŁA SIĘ 24 listopada 2021! |
PRZEMOC DOMOWA
Relacja kat - ofiara
„To poronienie” – słowa lekarza wciąż dźwięczały jej w uszach. Leżała w szpitalnym łóżku i patrzyła w sufit. Z oczu leciały jej łzy. Płakała bezgłośnie. Była wykończona całym dniem, strasznie smutna, ale i wściekła. Czuła ogromny żal. Tak bardzo pragnęła tego dziecka. Mimo, że był to początek ciąży, już oglądała ciuszki w sklepach, projektowała w głowie pokój dla maleństwa. Nie wiedziała jeszcze, czy będzie to chłopczyk, czy dziewczynka, ale kochała je całym sercem.
Teraz cała miłość do Marka uleciała. W jednym momencie, opadła z niej jak lepka pajęczyna, którą od kilku lat była oplątana. Przejrzała na oczy, jasno zobaczyła całą swoją sytuację. Czuła tylko złość i wrogość do niego. To on je zabił - jej dziecko. „Spadłam ze schodów” – powiedziała lekarzowi, gdy trafiła do szpitala. Był to automatyzm, nawet się nie zastanawiała, gdy tłumaczyła wcześniej: „Gapa ze mnie, uderzyłam się o drzwi szafy”, „Poślizgnęłam się”, „Potknęłam się na chodniku”. Nikt nic złego nie podejrzewał, bo i sytuacje z siniakami zdarzały się rzadko. Zresztą z zewnątrz – Ola i Marek - wydawali się wręcz idealnym małżeństwem. On – dobrze zapowiadający się prawnik, dostał pracę w najlepszej kancelarii w mieście, ona skończyła pedagogikę specjalną, ale nie pracowała w szkole, ale w fundacji, działającej na rzecz dzieci niepełnosprawnych. Sprzedali kawalerkę Marka, dostali trochę pieniędzy od rodziców Oli, wzięli kredyt i kupili 2-pokojowe mieszkanie. Prawie idealny start: mieszkanie, w miarę dobra praca, kochająca się para. Ale pozory potrafią mylić. Olę na początku zmyliły także. Gdy poznała Marka, wydawał się prawie aniołem. Miły, uczynny, pomocny, zgadywał wprost jej myśli i pragnienia, zapatrzony w nią jak w obraz. Ona przepiękna, długonoga i długowłosa, na studiach dorabiała jako modelka i hostessa. Przy tym inteligentna. Znajomi dla żartu mówili o nich: ”Angelina i Bratt”. Zazdrościli nawet im trochę, piękni, młodzi, wydawało się im, że ich życie usłane jest różami.
Pobrali się po roku chodzenia ze sobą. Nie mieszkali wcześniej razem, dwa razy byli na wspólnym wyjeździe. Pierwszy zawód Ola przeżyła w czasie wesela koleżanki. Poszła z Markiem, ale on pod wpływem alkoholu dostał „małpiego rozumu” – szalał, był agresywny, rzucał talerzami, gdy Ola próbowała go powstrzymać, wyrywał się i uderzył ją przedramieniem w twarz. Potem tłumaczył, że to przez przypadek, że nie chciał, że wymachiwał rękami i po prostu Ola stała w nieodpowiednim miejscu. Przepraszał, były kwiaty, wspaniała kolacja w restauracji. Marek tłumaczył, że to przez alkohol, że nie powinien pić, prosi, żeby Ola go pilnowała i nie dawała mu wódki, że to się nie powtórzy… Ola uwierzyła i potem… zapomniała. Głowa zaprzątnięta przygotowaniami do ślubu, tyle spraw, emocji, zakup mieszkania, pierwsza praca. A już w tym momencie powinna „zapalić się jej czerwona lampka”.
Pierwszy raz zrobił jej awanturę 3 miesiące po ślubie. Krzyczał na nią, wyzywał, obrzucał najgorszymi epitetami, w końcu rzucił wazonem, który rozbił szybę w drzwiach. Podobno Ola miała za krótką spódnicę. Potem nastąpiła sielanka – kwiaty, prezenty, mąż „do rany przyłóż”, przepraszający, uczynny, gdyby mógł nosiłby ją na rękach. Aż do następnego razu. Ola miała według niego zbyt wyzywający makijaż. Tym razem uderzył ją w twarz.
Ola leżała w szpitalu i przypominała sobie ostatnie tragiczne wydarzenia. Szarpanie, popychanie, wyzwiska. On atakuje, ona się broni. W końcu niefortunnie pcha ją na krzesło, ona się przewraca razem z meblem, poręcz wbija się jej w brzuch i ten potworny ból…
„Nigdy więcej” – mówi sobie teraz Ola patrząc w sufit. „Nigdy więcej nie pozwolę się już skrzywdzić!”
Każdego tygodnia w wyniku przemocy domowej giną w Polsce średnio 3 kobiety.* CBOS donosi, że co ósma kobieta w Polsce przyznaje się, że co najmniej raz została uderzona podczas małżeńskiej kłótni (dane z 2002 roku). Według danych Policji** w 2016 roku blisko 67 tys. kobiet doznało przemocy w domu. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej, bo to kobiety, dla których wypełniono „Niebieskie karty”. Nie obejmuje to danych innych instytucji, do których może zgłosić się gnębiona kobieta. Statystyki te nie obejmują także tych kobiet, które nie szukają pomocy, nie zgłaszają z różnych przyczyn swojego problemu, nie mówią nikomu.
Dlaczego mężczyźni biją i poniżają?
Przemoc domowa nie dotyczy tylko rodzin z tzw. marginesu społecznego. Jest zjawiskiem powszechnym, dotyczy wszystkich grup społecznych. Zdarza się w tzw. dobrych rodzinach, osób wykształconych, lekarzy, prawników itd.
Według badań przemocy domowej dopuszczają się najczęściej mężczyźni mający niskie poczucie własnej wartości, z kompleksem niższości. Gdy taki lękowy mężczyzna bije, ma poczucie siły, kontroli nad sytuacją. Bije słabszych, bo sam się boi, a ze słabszym na pewno zawsze wygra. Często sam wyrastał w rodzinie, w której stykał się z różnymi przejawami przemocy i powiela dobrze znany sobie schemat, nie potrafi inaczej kontrolować sytuacji.
Część ze sprawców przejawia zaburzenia osobowości, np. cechy osobowości dyssocjalnej, czy przejawia cechy uzależnienia od alkoholu, czy narkotyków.
Często do przemocy doprowadza problem z brakiem umiejętności radzenia sobie trudnymi uczuciami, stresem. Agresywne zachowanie jest wynikiem niepowstrzymania furii, wybuchem skumulowanych uczuć: złości, gniewu i wściekłości. Przeżycie furii, po której następuje akt przemocy bywa dla sprawcy fascynującym, ekstatycznym doznaniem, choć wstydliwym. Rozładowanie napięcia następuje poprzez agresję fizyczną lub psychiczną, której celem jest spowodowanie cierpienia lub szkód u drugiej osoby (tzw. przemoc „gorąca”). I mimo, że „damski bokser” obwinia za swoje zachowanie kobietę – przysłowiowa „zupa była za słona” - to prawdziwa przyczyna tkwi w nim.
Przemoc domowa to nie tylko maltretowanie fizyczne, z czym najczęściej się kojarzy (zadawanie bólu w przeróżnej formie, duszenie, przypalanie i inne obrażenia ciała), ale także:
Życie na huśtawce
Po wybuchu złości, gniewu i wściekłości męża, aktach agresji w różnej formie, cierpieniach kobiety psychicznych i fizycznych, następuje w rodzinie tzw. faza miesiąca miodowego. Ponieważ lękowy mąż boi się odejścia żony, próbuje ją udobruchać, przeprasza, usprawiedliwia się, kupuje kwiaty, prezenty – miłość kwitnie. Ale przemoc w rodzinie działa na zasadzie błędnego koła. Za chwilę znowu przejdzie w fazę agresji. I tak bez końca. Jeśli mężczyzna uderzył Cię raz, zrobi to znowu.
Milczą jak zaklęte
"Jak ona mogła na to pozwolić?! I to przez tyle lat?" - komentują znajome, gdy dowiadują się, że żona odchodzi od męża-boksera, damskiego boksera. No właśnie? Dlaczego ofiary milczą jak zaklęte? Zostają ze swoimi dręczycielami z wielu różnych powodów. Boją się, że po odejściu mąż im tego nie daruje i skrzywdzi je oraz dzieci. Boją się więc zemsty. Są uzależnione ekonomicznie, uważają, że same po odejściu nie poradzą sobie finansowe, nie utrzymają siebie i dzieci. Wstydzą się, jak zareaguje na to ich rodzina, znajomi, otoczenie. Uważają, że tak naprawdę nie zasługują na miłość, mają niskie poczucie własnej wartości. Czasami dorastały w „przemocowych” rodzinach, w rodzinach z uzależnieniem. I najsmutniejsze jest to, że całe życie marzyły, aby od tego uciec, ale przymus powtarzania pierwotnej więzi powoduje, że znajdują sobie katów, jakich znają z rodzinnego domu. Paradoksalnie szukają bezpieczeństwa, ale bezpieczne jest to, co znane i nawet jak było to okropne i złe to jednak przewidywalne, wiadomo było, czego można się spodziewać. Nawet najbardziej patologiczny związek daje poczucie stabilizacji.
Wreszcie doświadczenia życiowe zaczynają żony „zmienić” w ofiary. Bezustannie poniżane i krytykowane powoli zaczynają wierzyć, że są winne, że zasłużyły na takie traktowanie. Z jednej strony słyszą to od swojego męża a z drugiej strony tak potwornie nie traktuje się przecież nikogo dobrego. Rozpoczyna się proces wiktymizacji, czyli destrukcji ulega obraz siebie u ofiary, traci ona poczucie bezpieczeństwa, sama zaczyna się obwiniać, myśleć o sobie negatywnie. To początek, im dłużej trwa taki chory związek, tym więcej kolejnych niekorzystnych cech się pojawia. Wyuczona bezradność, zespół zaburzeń stresu pourazowego PTSD (m.in. z paraliżem emocjonalnym, bezsennością, unikanie bodźców przypominających o traumie), czy wreszcie myśli samobójcę. Trudno więc od kobiet w takim stanie psychicznym oczekiwać racjonalnej analizy sytuacji i samodzielnych prób jej rozwiązania.
Jeśli więc mężczyzna uderzył Cię raz, po czym przeprasza, chce Ci to wynagrodzić, obiecuje, że to się więcej nie powtórzy, ale po jakimś czasie jednak robi to ponownie, po jak przejdziesz ten „cykl” trzy razy oznacza to, że tak właśnie będzie wyglądał Wasz związek. Jeśli tego nie przerwiesz...
Teraz cała miłość do Marka uleciała. W jednym momencie, opadła z niej jak lepka pajęczyna, którą od kilku lat była oplątana. Przejrzała na oczy, jasno zobaczyła całą swoją sytuację. Czuła tylko złość i wrogość do niego. To on je zabił - jej dziecko. „Spadłam ze schodów” – powiedziała lekarzowi, gdy trafiła do szpitala. Był to automatyzm, nawet się nie zastanawiała, gdy tłumaczyła wcześniej: „Gapa ze mnie, uderzyłam się o drzwi szafy”, „Poślizgnęłam się”, „Potknęłam się na chodniku”. Nikt nic złego nie podejrzewał, bo i sytuacje z siniakami zdarzały się rzadko. Zresztą z zewnątrz – Ola i Marek - wydawali się wręcz idealnym małżeństwem. On – dobrze zapowiadający się prawnik, dostał pracę w najlepszej kancelarii w mieście, ona skończyła pedagogikę specjalną, ale nie pracowała w szkole, ale w fundacji, działającej na rzecz dzieci niepełnosprawnych. Sprzedali kawalerkę Marka, dostali trochę pieniędzy od rodziców Oli, wzięli kredyt i kupili 2-pokojowe mieszkanie. Prawie idealny start: mieszkanie, w miarę dobra praca, kochająca się para. Ale pozory potrafią mylić. Olę na początku zmyliły także. Gdy poznała Marka, wydawał się prawie aniołem. Miły, uczynny, pomocny, zgadywał wprost jej myśli i pragnienia, zapatrzony w nią jak w obraz. Ona przepiękna, długonoga i długowłosa, na studiach dorabiała jako modelka i hostessa. Przy tym inteligentna. Znajomi dla żartu mówili o nich: ”Angelina i Bratt”. Zazdrościli nawet im trochę, piękni, młodzi, wydawało się im, że ich życie usłane jest różami.
Pobrali się po roku chodzenia ze sobą. Nie mieszkali wcześniej razem, dwa razy byli na wspólnym wyjeździe. Pierwszy zawód Ola przeżyła w czasie wesela koleżanki. Poszła z Markiem, ale on pod wpływem alkoholu dostał „małpiego rozumu” – szalał, był agresywny, rzucał talerzami, gdy Ola próbowała go powstrzymać, wyrywał się i uderzył ją przedramieniem w twarz. Potem tłumaczył, że to przez przypadek, że nie chciał, że wymachiwał rękami i po prostu Ola stała w nieodpowiednim miejscu. Przepraszał, były kwiaty, wspaniała kolacja w restauracji. Marek tłumaczył, że to przez alkohol, że nie powinien pić, prosi, żeby Ola go pilnowała i nie dawała mu wódki, że to się nie powtórzy… Ola uwierzyła i potem… zapomniała. Głowa zaprzątnięta przygotowaniami do ślubu, tyle spraw, emocji, zakup mieszkania, pierwsza praca. A już w tym momencie powinna „zapalić się jej czerwona lampka”.
Pierwszy raz zrobił jej awanturę 3 miesiące po ślubie. Krzyczał na nią, wyzywał, obrzucał najgorszymi epitetami, w końcu rzucił wazonem, który rozbił szybę w drzwiach. Podobno Ola miała za krótką spódnicę. Potem nastąpiła sielanka – kwiaty, prezenty, mąż „do rany przyłóż”, przepraszający, uczynny, gdyby mógł nosiłby ją na rękach. Aż do następnego razu. Ola miała według niego zbyt wyzywający makijaż. Tym razem uderzył ją w twarz.
Ola leżała w szpitalu i przypominała sobie ostatnie tragiczne wydarzenia. Szarpanie, popychanie, wyzwiska. On atakuje, ona się broni. W końcu niefortunnie pcha ją na krzesło, ona się przewraca razem z meblem, poręcz wbija się jej w brzuch i ten potworny ból…
„Nigdy więcej” – mówi sobie teraz Ola patrząc w sufit. „Nigdy więcej nie pozwolę się już skrzywdzić!”
Każdego tygodnia w wyniku przemocy domowej giną w Polsce średnio 3 kobiety.* CBOS donosi, że co ósma kobieta w Polsce przyznaje się, że co najmniej raz została uderzona podczas małżeńskiej kłótni (dane z 2002 roku). Według danych Policji** w 2016 roku blisko 67 tys. kobiet doznało przemocy w domu. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej, bo to kobiety, dla których wypełniono „Niebieskie karty”. Nie obejmuje to danych innych instytucji, do których może zgłosić się gnębiona kobieta. Statystyki te nie obejmują także tych kobiet, które nie szukają pomocy, nie zgłaszają z różnych przyczyn swojego problemu, nie mówią nikomu.
Dlaczego mężczyźni biją i poniżają?
Przemoc domowa nie dotyczy tylko rodzin z tzw. marginesu społecznego. Jest zjawiskiem powszechnym, dotyczy wszystkich grup społecznych. Zdarza się w tzw. dobrych rodzinach, osób wykształconych, lekarzy, prawników itd.
Według badań przemocy domowej dopuszczają się najczęściej mężczyźni mający niskie poczucie własnej wartości, z kompleksem niższości. Gdy taki lękowy mężczyzna bije, ma poczucie siły, kontroli nad sytuacją. Bije słabszych, bo sam się boi, a ze słabszym na pewno zawsze wygra. Często sam wyrastał w rodzinie, w której stykał się z różnymi przejawami przemocy i powiela dobrze znany sobie schemat, nie potrafi inaczej kontrolować sytuacji.
Część ze sprawców przejawia zaburzenia osobowości, np. cechy osobowości dyssocjalnej, czy przejawia cechy uzależnienia od alkoholu, czy narkotyków.
Często do przemocy doprowadza problem z brakiem umiejętności radzenia sobie trudnymi uczuciami, stresem. Agresywne zachowanie jest wynikiem niepowstrzymania furii, wybuchem skumulowanych uczuć: złości, gniewu i wściekłości. Przeżycie furii, po której następuje akt przemocy bywa dla sprawcy fascynującym, ekstatycznym doznaniem, choć wstydliwym. Rozładowanie napięcia następuje poprzez agresję fizyczną lub psychiczną, której celem jest spowodowanie cierpienia lub szkód u drugiej osoby (tzw. przemoc „gorąca”). I mimo, że „damski bokser” obwinia za swoje zachowanie kobietę – przysłowiowa „zupa była za słona” - to prawdziwa przyczyna tkwi w nim.
Przemoc domowa to nie tylko maltretowanie fizyczne, z czym najczęściej się kojarzy (zadawanie bólu w przeróżnej formie, duszenie, przypalanie i inne obrażenia ciała), ale także:
- przemoc emocjonalna – poniżanie, krytyka, szantaż emocjonalny, psychiczne naciski, np. upokarzanie ofiary, brak szacunku,
- przemoc seksualna – zmuszanie do pożycia, czy gwałt małżeński,
- przemoc ekonomiczna – ograniczanie żonie dostępu do pieniędzy.
Życie na huśtawce
Po wybuchu złości, gniewu i wściekłości męża, aktach agresji w różnej formie, cierpieniach kobiety psychicznych i fizycznych, następuje w rodzinie tzw. faza miesiąca miodowego. Ponieważ lękowy mąż boi się odejścia żony, próbuje ją udobruchać, przeprasza, usprawiedliwia się, kupuje kwiaty, prezenty – miłość kwitnie. Ale przemoc w rodzinie działa na zasadzie błędnego koła. Za chwilę znowu przejdzie w fazę agresji. I tak bez końca. Jeśli mężczyzna uderzył Cię raz, zrobi to znowu.
Milczą jak zaklęte
"Jak ona mogła na to pozwolić?! I to przez tyle lat?" - komentują znajome, gdy dowiadują się, że żona odchodzi od męża-boksera, damskiego boksera. No właśnie? Dlaczego ofiary milczą jak zaklęte? Zostają ze swoimi dręczycielami z wielu różnych powodów. Boją się, że po odejściu mąż im tego nie daruje i skrzywdzi je oraz dzieci. Boją się więc zemsty. Są uzależnione ekonomicznie, uważają, że same po odejściu nie poradzą sobie finansowe, nie utrzymają siebie i dzieci. Wstydzą się, jak zareaguje na to ich rodzina, znajomi, otoczenie. Uważają, że tak naprawdę nie zasługują na miłość, mają niskie poczucie własnej wartości. Czasami dorastały w „przemocowych” rodzinach, w rodzinach z uzależnieniem. I najsmutniejsze jest to, że całe życie marzyły, aby od tego uciec, ale przymus powtarzania pierwotnej więzi powoduje, że znajdują sobie katów, jakich znają z rodzinnego domu. Paradoksalnie szukają bezpieczeństwa, ale bezpieczne jest to, co znane i nawet jak było to okropne i złe to jednak przewidywalne, wiadomo było, czego można się spodziewać. Nawet najbardziej patologiczny związek daje poczucie stabilizacji.
Wreszcie doświadczenia życiowe zaczynają żony „zmienić” w ofiary. Bezustannie poniżane i krytykowane powoli zaczynają wierzyć, że są winne, że zasłużyły na takie traktowanie. Z jednej strony słyszą to od swojego męża a z drugiej strony tak potwornie nie traktuje się przecież nikogo dobrego. Rozpoczyna się proces wiktymizacji, czyli destrukcji ulega obraz siebie u ofiary, traci ona poczucie bezpieczeństwa, sama zaczyna się obwiniać, myśleć o sobie negatywnie. To początek, im dłużej trwa taki chory związek, tym więcej kolejnych niekorzystnych cech się pojawia. Wyuczona bezradność, zespół zaburzeń stresu pourazowego PTSD (m.in. z paraliżem emocjonalnym, bezsennością, unikanie bodźców przypominających o traumie), czy wreszcie myśli samobójcę. Trudno więc od kobiet w takim stanie psychicznym oczekiwać racjonalnej analizy sytuacji i samodzielnych prób jej rozwiązania.
Jeśli więc mężczyzna uderzył Cię raz, po czym przeprasza, chce Ci to wynagrodzić, obiecuje, że to się więcej nie powtórzy, ale po jakimś czasie jednak robi to ponownie, po jak przejdziesz ten „cykl” trzy razy oznacza to, że tak właśnie będzie wyglądał Wasz związek. Jeśli tego nie przerwiesz...
Chcesz mieć satysfakcjonujący związek? Dobrze rozumieć się ze swoim mężem, żoną? Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie:) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!