0 Comments
PRZYTUL SWOJE WEWNĘTRZNE DZIECKODlatego warto nauczyć się bycia dla siebie dobrym?AGNIESZKA Chyba nigdy sobie nie daruję, że nie odważyłam się pójść na bardzo ważną dla mnie rozmowę kwalifikacyjną. Wycofałam się w ostatniej chwili. Tak bardzo chciałam, ale wewnętrzny głos mówił, że nie dam rady, że się ośmieszę, że to nie dla mnie. „Ten głos w Twojej głowie to nic innego jak głosy Twoich rodziców, którzy zwracali się do Ciebie od najmłodszych lat. Uczysz się od nich od maleńkości, w jaki sposób siebie traktować. Z czasem ich głosy przyjmujesz jako własne i w taki sposób zaczynasz sama zwracać się do siebie. Mówisz do siebie głosem swoich rodziców.”* Dzisiaj wiem, że straciłam okazję, na którą ludzie czasami czekają latami, a ja po prostu stchórzyłam… Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Mój wewnętrzy głos dał o sobie znać po raz kolejny. To głos, w którym rozpoznaję osoby znaczące, które przez całe dzieciństwo i młodość sabotowały moje pomysły, krytykowały, oskarżały. Osoby, które dla mnie w okresie dzieciństwa nie były wsparciem, jakiego potrzebowałam. PATRYK Gdy Czarek zaczął startować w triathlonie, odżyły moje dawne marzenia. Przypomniałem sobie, jak będąc chłopcem, przyklejony do ekranu telewizora oglądałem zawody sportowe. Olimpiady, Mistrzostwa Świata, to była dla mnie prawdziwa uczta. Uwielbiałem śledzić relacje, ale też oglądać wywiady ze sportowcami i czytać o ich drogach prowadzących na szczyt. Marzyłem, aby kiedyś stanąć na podium. Nie wiem, gdzie byłbym dzisiaj, gdyby nie ciągłe pstryczki w nos od rodziców. Trudno nawet nazwać ich komentarze kierowane do mnie żartami. Dworowali ze mnie, karcili, poniżali, wręcz naśmiewając się z moich marzeń o karierze sportowej. „To, w jaki sposób rodzice Cię traktują, staje się Twoim sposobem traktowania siebie. Dlaczego? Gdyż innego sposobu nie znasz. Przynajmniej przez pierwsze kilka, kilkanaście lat życia. Przyjmujesz to traktowanie za normę, coś naturalnego i zwykłego.”* Dzisiaj po dniu pełnym niesamowitych emocji związanych z kibicowaniem Czarkowi, żona zapytała mnie, czy nie chciałbym przygotować się do zawodów triathlonowych. Stwierdziła, że pływam świetnie, od lat pokonuję długie dystanse rowerowe, biegam. Od razu pojawił się we mnie wewnętrzy głos mówiący, że to nie dla mnie. Odezwało się we mnie sfrustrowane i pozbawione wiary w siebie Wewnętrzne Dziecko. Chyba żona wyczuła, co jest powodem mojej niechęci. Doskonale znała swoich teściów, a moich rodziców. I wbrew temu, co mi podpowiadał wewnętrzy krytyk, zaczęła mnie motywować do podjęcia walki. EWELINA Odkąd sięgam pamięcią, zawsze byłam krytykowana przez matkę. Każdy mój pomysł błyskawicznie był sabotowany, na każdym kroku podcinała mi skrzydła, wątpiąc w moją inteligencję, bystrość, odpowiedzialność. Wiedziałam, że nie wierzyła w to, że poradzę sobie na studiach. Potem powątpiewała w to, że dam sobie radę na stanowisku, które przecież nie spadło mi z nieba. Przy nadarzających się okazjach słyszałam, że chyba moje kwalifikacje nie są wystarczające, że powinnam uważać, bo gdy przyjdzie jakaś kontrola, to mogę stracić pracę. Siedząc wieczorem w fotelu po udanej konferencji, którą prowadziłam, przypomniałam sobie czas mojej młodości. Wówczas głos matki potrafił zbić mnie z pantałyku. Nie zapomnę, jak nadarzyła się okazja i dostałam propozycję wzięcia udziału w niesamowitym projekcie. Zamiast wsparcia usłyszałam wówczas, że to nie dla mnie, że nie dam rady, że za mało wiem, że mam zbyt małe doświadczenie. Poddałam się. I przez jakiś czas szłam przez życie ze słowami „nie umiesz, nie dasz rady, to nie dla ciebie”. „Nie bierz za prawdę ograniczających przekonań na własny temat, tylko staraj się je zrozumieć i zmieniać na bardziej prawdziwe i zdrowsze dla Ciebie. Dopóki tego nie zrobisz, będziesz mówił do siebie głosem swojego Krytycznego Rodzica, zamiast wspierać się w trudnych momentach.”* Gdyby nie terapeutka, która otworzyła mi oczy, nigdy nie dostrzegłabym swojego potencjału. Pewnie straciłabym szansę na to, co dzisiaj jest moim udziałem. Miałam odwagę podjąć wyzwania, bo wiedziałam, że warto próbować, że jestem wyjątkowa, mądra, pracowita, odpowiedzialna, że podołam wyzwaniom, a jeśli popełnię błąd, to świat się nie zawali, a doświadczenie, które zdobędę będzie już tylko moje. „Jeśli nasi opiekunowie byli wspierający i troskliwi, to dobrze, wręcz wspaniale. Taki głos Rodzica niesiemy w środku nas. Jeśli zaś byli krytyczni, wymagający i zimni, to ich głosem będziemy mówili do siebie nawet wtedy, gdy oni już dawno odejdą. Uczymy się tego w dzieciństwie. Wewnętrzny Rodzic oraz Dziecko to wewnętrzne głosy, które tworzą się na wczesnym etapie życia i pozostają z nami aż do śmierci. Na szczęście jeśli to, co w sobie słyszysz, Ci się nie podoba, nie jesteś bezradny. Istnieją metody, aby to zmienić.”* Sylwia Siatkowska w swojej kolejnej rewelacyjnej książce podejmuje temat Wewnętrznego Dziecka, Dorosłego i Rodzica, przypominając nam, że w każdym z nas jest ich cząstka. Autorka próbuje pokazać, że nie każdego dzieciństwo było wymarzone i dało odpowiednie wyposażenie na przyszłość, ale możliwe jest zadbanie i zaopiekowanie się tym dzieckiem w nas, które czasem jest poranione, niedowartościowane i oczekuje wsparcia. Książka ta to nie tylko zasób wiedzy, ale również ćwiczenia, które każdemu z nas mogą pomóc w rozwoju. Poniżej prezentuję jedno z nich. Pamiętajcie, dbajcie o tę delikatną cząstkę siebie, troszczcie się o nią, a efekty dostrzeżecie szybko. ĆWICZENIE - Dzienniczek wdzięczności Rano usiądź, zadaj sobie kilka pytań i udziel na nie trzech odpowiedzi: Jestem wdzięczny za: 1. 2. 3. Co zrobię, aby ten dzień był dobry? / Co sprawi, że ten dzień będzie dobry? 1. 2. 3. Afirmacje: (np. "Czuję się kochana, szanowana", „W moim życiu spotykam wielu dobrych ludzi”, „Każdego dnia czuję się zdrowsza”, „Lubię moje życie” itp. 1. 2. 3. Do uzupełnienia wieczorem: Jakie trzy wspaniałe rzeczy wydarzyły się dzisiaj? 1. 2. 3. Jak mogłem uczynić dzisiejszy dzień lepszym? 1. 2. 3. *Cytaty i fragmenty pochodzą z książki S. Sitkowskiej "Przytul swoje wenętrzne dziecko" **Post powstał przy współpracy z Wydawnictwem Sensus POLECAMY:
"SZCZĘŚCIARZE"Szczęśliwi vs. nieszczęśliwi - różnice w myśleniu Odprowadzam syna do szkoły, wracam na parking i …klops. Ktoś „inteligentnie” zaparkował na samych środku parkingu. Nie zdołam wyjechać. Mimo wszystko – próbuję. Oczywiście bez skutku. Znajomy tata ze szkoły, proponuje pomoc (ach Ci mężczyźni, zawsze myślą, że kobiety nie potrafią prowadzić), ale i jemu także się nie udaje. Jestem coraz bardziej zirytowana. Śpieszę się. Za 15 minut mam spotkanie. Biegnę do sekretariatu szkoły, może to ktoś od nich, a może wiedzą, do kogo należy samochód, może do jakiegoś rodzica? Nic nie wiedzą – złość wzbiera we mnie. Wychodzę ponownie na parking porządnie już zdenerwowana. Mogę zostawić samochód i wziąć taksówkę, ale to niestety nie załatwi sprawy, bo potem mam kolejne spotkanie i nie zdążę wrócić po samochód. A jeśli nadal byłby zablokowany? Co za głupi ludzie robią takie rzeczy? Nie wiedział/nie wiedziała, że inni nie będą w stanie wyjechać? Dalsza część myśli, kłębiących się w głowie jest mniej cenzuralna, więc ich nie przytoczę. Na pewno przypomnicie sobie takie sytuacje, w których Wy też byliście wściekli i źli. Gdy moja złość sięgała zenitu – zjawiła się ONA. Właścicielka feralnego samochodu i jak gdyby nigdy nic - wsiada. Podbiegam i próbując się opanować, opowiadam jej, jakiego problemu narobiła. Po czym wsiadam do swojego samochodu, cały czas gotując się ze wściekłości i odjeżdżam. Za chwilę na skrzyżowaniu zapala się czerwone światło. Staję i zaczynam myśleć – w sumie powinnam być szczęśliwa, zdążę jeszcze na pierwsze spotkanie, skoro mam już samochód bez problemu dojadę na kolejne. Powinnam być szczęśliwa, wdzięczna i cieszyć się z tego, że właścicielka samochodu znalazła się tak szybko! No właśnie i tu przechodzimy do sedna. Czym różnią się ludzie szczęśliwi od nieszczęśliwych, potocznie nazywanych pechowcami? Ci pierwsi cieszą się sukcesami w pracy, mają fajne rodziny, mają wystarczająco dużo pieniędzy a drugim praktycznie nic nie wychodzi. Badania Richarda Wisemana pokazują, że najważniejszą różnicą jest sposób myślenia, odbierania i interpretowania świata. Wydaje się zagmatwane? Już tłumaczymy: mamy tendencję do oceniania sytuacji, które się nam przydarzają. I „szczęściarze”, w KAŻDEJ sytuacji widzą tylko pozytywne strony i są za nią naprawdę wdzięczni. Np. jeśli spadliby ze schodów i złamali nogę, oceniliby tę sytuację bardzo pozytywnie, bo przecież mogliby rozbić sobie głowę, czy złamać kręgosłup. Przy tym porównaniu złamana noga to w sumie nic takiego. Myśli pechowców w tej samej sytuacji nie trzeba chyba przytaczać (co za pech!, co ja teraz zrobię, dlaczego mnie to spotkało, jak będę chodzić, pracować, żyć, co za utrapienie, itd.). Ludzie szczęśliwi nawykowo myślą, co jeszcze gorszego mogłoby ich spotkać w danej sytuacji i są szczerze wdzięczni, że nie spotkało ich najgorsze. Są wówczas szczęśliwi. I dotyczy to tych samych sytuacji, które spotykają pechowców. Nastawienie szczęściarzy - w każdej sytuacji spotyka mnie coś dobrego - uruchamia „samospełniające się proroctwo” i faktycznie doświadczają więcej dobrych rzeczy w życiu. Samospełniające się proroctwo działa jak swoisty nieświadomy filtr, dostrzegamy tylko te rzeczy, które są zgodne z naszymi oczekiwaniami. Według Philipa Zimbardo, samospełniające się proroctwo (inaczej: samospełniająca się przepowiednia) oznacza, że oczekiwania dotyczące jakiegoś zdarzenia, czy osoby mogą zmieniać nasze zachowanie w taki sposób, że uzyskujemy to, czego oczekiwaliśmy. Nasze oczekiwania powodują też , że w danej sytuacji poszukujemy dowodów (informacji, szczegółów), które potwierdzają te oczekiwania. Mam szczęście, jestem szczęściarzem, więc w danej sytuacji poszukuję „dowodów” na to, że faktycznie tak jest. Wracając do sytuacji z parkingu. Gdy stanęłam na czerwonym świetle, przypomniałam sobie o myśleniu szczęściarzy. Jak pewnie się domyśliliście, nie jest to moje nawykowe myślenie. Przypomniałam sobie także o „dzienniku wdzięczności”, jaki miałam zacząć prowadzić i poczułam się naprawdę wdzięczna. „Super, że właścicielka samochodu się znalazła! Fantastycznie, że wszystko się udało! Zdążę na wszystkie spotkania!” I wyobraźcie sobie, że wówczas całe zdenerwowanie i stres minęły. Zaczął się szczęśliwy dzień. Naprawdę. Gdybym tylko tak mogła reagować w innych sytuacjach… Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy Ci. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie.
JESTEŚ PIĘKNA I NIEPOWTARZALNAPomysły na poprawę samopoczucia Marta szukała miłości w ramionach silnych, opiekuńczych mężczyzn i pomimo iż było jej z nimi dobrze, zdradzała ich. Oni mieli pełnić w jej życiu rolę ojca, którego nie miała, a ona wchodziła w rolę poszukującej wrażeń rozkapryszonej dziewczynki. Pamięta odejście taty, to było jak trzęsienie ziemi. Ktoś, kto miał zapewniać poczucie bezpieczeństwa, zniknął. I nie chodziło tu tylko o bezpieczeństwo fizyczne i finansowe, ale przede wszystkim psychiczne. Swoją postawę tłumaczy przekleństwem braku miłości i akceptacji. Opowiada o rozstroju nerwowym, który komplikował zdolności poznawcze i koncentrację uwagi oraz spokój wewnętrzny. Gosia, atrakcyjna trzydziestopięciolatka, straciła w związku, który trwał dziesięć lat, swoją niezależność, podporządkowała się mężczyźnie, który odbierał jej każdego dnia prawo decydowania o sobie, godność, w końcu całkowicie ją od siebie uzależniając. Czuła się jak szara myszka. Była niedowartościowana. Szukała podziwu i zainteresowania ze strony męża. Wydawało jej się, że już nie jest kochana. Dorota, wykształcona, drobna czterdziestolatka, upokarzana, poniżana i manipulowana, najczęściej poczuciem winy. Słyszała wciąż, iż jest do niczego, że jest fatalną żoną i matką. W końcu zaczęła w to wierzyć. Tkwiła w toksycznym związku i nie potrafiła powiedzieć „dość”, nie umiała postawić granic. To wszystko trwało latami. Granica była przesuwana powoli. Marta, Gosia i Dorota straciły poczucie wartości i pewności siebie, ale także zatraciły poczucie swoich potrzeb i siłą rzeczy one same i ich wartość przestały mieć znaczenie. Ale nie tylko kobiety doświadczone przez los cierpią na kompleks niższości. Wiele z kobiet potrzebuje stałych zapewnień i potwierdzeń swojej atrakcyjności z zewnątrz – od partnera, rodziny, znajomych czy obcych osób. Może to wynikać z osobistych doświadczeń, wychowania czy określonej osobowości. Wiele z nich mogło rzadko słyszeć w dzieciństwie, że są piękne, a może były uczone nadmiernej skromności i niewybijania się ponad innych? Obecnie nawet mimo wielokrotnych pozytywnych sygnałów z otoczenia i tak nie potrafią powiedzieć o sobie „Jestem piękna”. Większość kobiet przyglądając się innym kobietom, z łatwością dostrzega nieskazitelne włosy, cerę, dłonie, figurę, i inne cechy godne pozazdroszczenia. Podczas gdy spoglądając w lustro, wykazuje „ślepotę na piękno”, zauważając wyłącznie własne niedoskonałości i elementy, które chętnie by zmieniły. Poczucie bycia urodziwą wypływa z głębokich przekonań o sobie i swojej wartości. Prawdziwe piękno nie musi wiązać się z nieskazitelną cerą i idealną sylwetką. Oczywiście wygląd zewnętrzny ma znaczenie, ale bądźmy świadome, że nie ma jednego ani nawet kilku określonych, konkretnych, ostatecznych ideałów. Piękno jest różnorodne i tkwi w różnorodności. Gdyby wszystkie kobiety wyglądały dokładnie tak samo, czy uważane by były za śliczne? Należy pamiętać słowa Angeliny Jolie „Kiedy czujemy się silne i piękne w środku, to widać to na zewnątrz”. Jak w takim razie Marta, Gosia, Dorota i wiele innych kobiet ma spojrzeć na siebie z podziwem i miłością, w jaki sposób dostrzec swój potencjał, swoje marzenia i zrozumieć, że nie trzeba robić pewnych rzeczy wbrew sobie tylko dlatego, że tak wypada? Jeśli masz bardzo niskie poczucie wartości lub silnie zakorzenione medialne stereotypy atrakcyjności, możesz mieć trudność z samodzielnym odnalezieniem swojego piękna. Ale pomożemy Ci ;) Przedstawiamy listę pomysłów na poprawę swojego samopoczucia i na odnalezienie siebie, swoich potrzeb, pragnień i emocji. 1. Zwolnij, bądź uważna na siebie i traktuj siębie jako kogoś dla siebie ważnego. 2. Zakceptuj swoje niedoskonałości. Pamiętaj, nikt nie jest idealny. Zmieniać możesz to, na co masz wpływ, a to, na co nie masz wpływu, zaakceptuj :) 3. Idź na spacer i utrwal na zdjęciach piękne widoki. Mieszkam w Gdyni i spacery brzegiem morze naładowują moje akumulatory. 4. Weź ciepły prysznic albo długą kąpiel, która relaksuje i uspakaja. 5. Wykonaj zabieg pielęgnacyjny albo kup ulubiony kosmetyk. 6. Pożegnaj wewnętrznego krytyka. Mów do siebie w sposób wspierający, dodający otuchy. Ciągłe samooskarżanie, stałe obwinianie i samokrytycyzm powodują przede wszystkim ból i obniżenie poczucia własnej wartości. 7. Wybaczaj sobie i innym. Wybaczyć, to nie znaczy zapomnieć, ale wyciągnąć wnioski i działać tak, aby trudne emocje nie rządziły naszym życiem. Wybaczenie jest niezwykle ważne, szczególnie dla nas samych 8. Myśl pozytywnie. Dostrzegaj to, co dobre, piękne. Zwracaj uwagę na to, co masz, a nie na to, czego Ci brakuje. 9. Pielęgnuj wdzięczność. Zauważaj to, za co możesz być każdego dnia wdzięczna. Wyrażaj ją, dziękuj tym, dzięki ktorym być może jesteś w tym miejscu, w którym dzisiaj mogłabyś nie być. Może były osoby, których dobre słowo, wiara w Ciebie dodały Ci skrzydeł, a może pomogły podnieść się po życiowym upadku. 10. Sięgaj po dobrą książkę, która przeniesie Cię w inną perspektywę Polecam ulubioną pełną ciepła "Alibi na szczęście", wzruszającą "Altanę" i ponadczasowego "Małego Księcia". 11. Napij się pysznej kawy albo herbaty w ukochanym kubku. Mam ich parę, które otrzymałam od bliskich mi osób. Jeden z motywem Paryża przypomina mi koleżankę, która podarowała mi go parę lat temu i pomimo że nie pracujemy już razem, nie ma dnia, bym o niej dzięki niemu nie myślała. 12. Upiecz coś pysznego. Moim ostatnim odkryciem jest rolada czekoladowa z malinami. Uwierzcie mi, pycha.... 13. Zaplanuj maraton filmowy. Może "Kogel-mogel", "W pogoni za szczęściem", "Pamiętnik" albo "List w butelce". 14. Porozmawiaj z kimś, kogo kochasz, przytul się i powiedz o swoich emocjach. A jeżeli nie masz takiej osoby koło siebie, to przytul swojego czworonożnego przyjaciela. Jeżeli jego też brak, pomyśl o adopcji psa albo kotka ;) 15. Napisz do siebie list jako do swojej najlepszej przyjaciółki. Zastanów się, jak pisze przyjaciółka? Językiem pełnym ciepła i wsparcia. Ona pozwala spojrzeć na każdą sytuację z innej perspektywy. Kochane, pamiętajcie o słowach Sophii Loren "Jeśli kobieta jest szczęśliwa, jest także piękna". Jeżeli masz niskie poczucie wartości lub silnie zakorzenione medialne stereotypy atrakcyjności, masz trudność z samodzielnym odnalezieniem swojego piękna, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje, jesteś na życiowym zakręcie - pomożemy Ci. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
NIEODŁĄCZNY TOWARZYSZwewnętrzne dziecko, krytyk, sabotażyści, pomocnicy Pamiętam doskonale nasze pierwsze spotkanie. Nie sposób było nie zauważyć jej naturalnego piękna. Była osobą wyjątkowej urody, ale nie zdawała sobie z tego zupełnie sprawy. Nie była to niestety tylko skromność. Od pierwszej chwili, gdy przyszła do mojego gabinetu, Krysia przepraszała, że żyje i miała do siebie o wszystko pretensje. Nie mówiła o faktach, nie oceniała męża tyrana, nie oskarżała go, ale we wszystkim upatrywała swoją winę. Michała wszyscy podziwialiśmy za pracowitość, prawdomówność i odwagę. Był perfekcjonistą na każdym polu. Wszystko, co zaczynał robić, zawsze doprowadzał do końca. Ale nie potrafił docenić swojego wysiłku, ciągle siebie obwiniał i porównywał z innymi. Martyna bardzo krytycznie oceniała swój wygląd. Wciąż dążyła do perfekcji. Drakońskie diety, mozolne ćwiczenia i wieczne niezadowolenie. Dzień zaczynała od pretensji w stosunku do samej siebie i kończyła negatywnymi informacjami, które kierowała pod swoim adresem. I tak od rana do wieczora. Z niczego, co robiła i jak wyglądała, nie była usatysfakcjonowana. Wewnętrzny krytyk… Nieodłączny towarzysz Krysi, Michała i Martyny. Te trzy osoby borykały się z problemami i wyzwaniami osobistymi, nosząc w sobie przytłaczający ciężar samokrytycyzmu. „Zupełnie jakby mieli w środku bezwzględnego, surowego sędziego, którego praca polega na krytykowaniu, potępianiu i karaniu ich za niedoskonałe myśli, uczucia i działania”.* Czy w tych osobach nie odnajdujecie siebie? Ile razy w ciągu dnia zajmujecie się krytykowaniem, ocenianiem i punktowaniem własnej osoby? Jak często karcicie się za wygląd, działania, osiągnięcia, z których wiecznie jesteście niezadowoleni? Czy potraficie na nie uczciwie odpowiedzieć? Czy dostrzegacie, że ten „wewnętrzny nieprzyjaciel” bywa „nieugięty, niestrudzony, bezwzględny, obwiniający, narzekający, nigdy nieusatysfakcjonowany, wszystkowiedzący, kontrolujący, porównujący, wymagający, zamartwiający się, starający się zadowolić innych”?* Jak często mówicie do siebie „nie jestem wystarczająco dobra”, „co oni o mnie pomyślą?”, „to się nie uda”? Krysia, Michał i Martyna nie zdawali sobie sprawy, że ich stosunek do samego siebie i relacje z innymi ludźmi były uwarunkowane przeżyciami z dzieciństwa. Negatywne przekonania i emocje wykształciły tak zwane strategie obronne, między innymi wycofanie, dążenie do perfekcji, krytykę i kontrolę. Dlaczego tak się stało? Ponieważ bardzo często nasz głos wewnętrzny jest głosem sfrustrowanego rodzica, który poniżał; zestresowanego nauczyciela, który krytykował; a czasem znerwicowanej sąsiadki, która wiecznie zastraszała. Ten krytyczny, oceniający, poniżający głos stał się w końcu naszym głosem wewnętrznym. Zastanówcie się przez chwilę, jak zwracacie się do siebie w myślach, gdy spotka Was porażka? Czy umiecie dać sobie wewnętrzne wsparcie? Czy potraficie zwracać się do siebie z czułością, delikatnością i zrozumieniem? Czy może Wasza mowa wewnętrzna jest tylko przepełniona pretensjami i wyrzutami? Czy to jest wewnętrzny przyjaciel, czy wróg? Pamiętajcie, że nigdy nie jest za późno, by zaopiekować się swoim wewnętrznym dzieckiem, które potrzebuje spokoju, miłości, współczucia. Być może rodzice nie potrafili Wam tego ofiarować, być może nie znalazł się na Waszej drodze ktoś, kto umiałby pokazać, ile jesteście warci. Ale uwierzcie, że zawsze jest dobry czas na to, by nauczyć się bycia dla siebie przyjacielem, który doda otuchy, zrozumie i pomoże uwierzyć w swoje możliwości. Należy tylko skończyć z krytyczną mową wewnętrzną. Zamienić zwroty: „Nie dam rady”, „Nic nie umiem”, „Jestem do niczego”, na zwroty podtrzymujące na duchu, doceniające trud i wysiłek, motywujące do działania. Przeszłość wpływa na teraźniejszość, ale nie możne warunkować naszego życia. Bądźmy dla siebie dobrzy i skorzystajmy z poniższej metafory zawartej w książce Briana Almana. „Kiedy prowadzisz samochód, kiedy siedzisz za kierownicą patrząc przed siebie, od czasu do czasu zerkasz w lusterko na miejsce, w którym byłeś. Tak więc kiedy jedziesz samochodem, trochę tak jak w codziennym życiu, przyszłość jest zawsze przed tobą, przeszłość jest zawsze za tobą, a ty jesteś tu, w tej chwili, w teraźniejszości, trzymając obie ręce na kierownicy. Kiedy idziesz przez życie w ciągłym skupieniu na tym, co wydarzy się na drodze za dwa lub trzy kilometry, za tydzień albo w przyszłym miesiącu, za bardzo wybiegasz w przyszłość, wówczas nie dostrzegasz tego, gdzie jesteś teraz i popełniasz dużo błędów. Jeśli bezustannie myślisz o przeszłości i gapisz się w tylne lusterko, nie widzisz tego, co jest tuż przed tobą i ciągle się z czymś zderzasz. Tak jest przy prowadzeniu samochodu i tak samo jest w życiu. Przyszłość jest zawsze przed tobą, przeszłość jest zawsze za tobą, a ty jesteś zawsze w chwili obecnej, trzymając obie ręce na kierownicy. Możesz przypomnieć to sobie za każdym razem, kiedy prowadzisz. Podobnie w życiu, ilekroć przytłacza cię przyszłość albo wydarzenia z przeszłości możesz przypomnieć sobie, że mądrze jest przewidywać, co może się zdarzyć na drodze, ale musisz przy tym pamiętać, że to będzie dopiero za dwa lub trzy kilometry, w przyszłości. I warto zerknąć w lusterko od czasu do czasu, ale nie można się na nie gapić cały czas. Jesteś więc tu, w teraźniejszości, przyszłość jest przed tobą, przeszłość za tobą. Im bardziej zaakceptujesz swoje obecne życie, takie, jakie jest teraz, im bardziej potrafisz żyć chwilą obecną – nawet jeśli jest to chwila wyzwania – tym więcej szczęścia i wolności poczujesz.”* *Brian Alman "Twój wewnętrzny głos" Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy Ci. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie.
TO JA USTALAŁEM WARUNKIToksyczne związki „Kiedy pierwszy raz rozmawiałem z Tobą w windzie, właściwie byłaś jedynie koleżanką z biura, ale kiedy podeszłaś, prosząc mnie o konsultację, okazało się, że widzę w Tobie interesującą kobietę. Nie wiem, czy myślałem już wówczas o czymś więcej niż o zwykłej znajomości, ale chyba tak, skoro zaproponowałem niezobowiązującą kawę. Kiedy zgodziłaś się, potraktowałem to jako naturalną zachętę. Pierwsze spotkania faktycznie sprawiły, że zaczęłaś mnie fascynować jako kobieta, a im bardziej stawiałaś ostre warunki, mówiłaś o barierach i granicach, których nie można przejść i przekroczyć, tym bardziej moja męska ambicja nakazywała mi spróbować. To było dla mnie wyzwanie. Byłaś niedostępna, piękna, pociągająca. Zrobiłbym wszystko, by Cię rozkochać. Po prostu moja męska ambicja kazała mi Ciebie zdobyć. Co jak wiesz, w jakiś sposób się stało. Na podstawie tego, co mówiłaś, wiedziałem, że być może nigdy nie pójdziemy do łóżka, ale mimo to chciałem spróbować. Czy myślałem wówczas o czymś poza seksem? Chyba nie…” Psychopaci to nie tylko przestępcy, którzy siedzą w więzieniach, to także ludzie, których mijamy na ulicy, z którymi pracujemy w firmach. Szacuje się, że to 2-3% społeczeństwa. Na pozór mili, szarmanccy, ale naprawdę gracze i manipulatorzy, którzy nie cofną się przed niczym. Mówimy czasem o takich osobach, że idą „po trupach do celu”, wykorzystują innych. Chociaż psychopata sam nie jest w stanie odczuwać żadnych emocji, doskonale reaguje na konkretne przejawy uczuć u innych, a szczególnie wyczulony jest na oznaki słabości drugiej osoby. „Początek był super, wydaje mi się, że kiedy człowiek poznaje drugiego i chce go poznać lepiej, a może i zdobyć, nie widzi pewnych wad, a może nie chce widzieć. A tak było ze mną. Widziałem w Tobie super babkę, atrakcyjną, mądrą i dlatego potoczyło się to przez te pierwsze miesiące tak, a nie inaczej. Jednak potem zaczęły mnie pewne sprawy drażnić, denerwować. Dla mnie znajomość ta mogłaby mieć sens tylko na takich warunkach, o których napisałem, że to ja je ustalam. Więc kiedy nie piszę przez miesiąc, i kiedy nie spotykamy się przez dwa miesiące, to po prostu tak ma być, bo ja nie mam ani czasu, ani ochoty. W pewnym momencie zacząłem odczuwać to tak, jakbyś mnie osaczała. Wiem, że nie miałaś ani takiego zamiaru, ani nie odbierałaś tego w ten sposób, być może powiedziałabyś, że to ja prowokowałem takie sytuacje, ale piszę jak to odbierałem. Kilka razy próbowałem o tym mówić, ale skutków nie było i dlatego zacząłem wysyłać ci sygnały, że chyba nie ma to sensu. Problem był w tym, że dalej pociągałaś mnie jako kobieta.” Brak empatii i poczucia winy pozwala im świetnie zidentyfikować ofiarę, a potem ją oszukiwać. Potrafią świetnie wzbudzać zaufanie dzięki niemal patologicznej zdolności do kłamania. Nie mają żadnych lęków społecznych, lęków przed zdemaskowaniem, ani wyrzutów sumienia, czy poczucia winy. To, co zwykle hamuje nas przed antyspołecznymi zachowaniami, u nich praktycznie nie istnieje. Potrafią opowiadać tak nieprawdopodobne historie w tak przekonujący sposób, że wszyscy w nie wierzą i im ufają. Co dziwne, nawet w momencie, gdy zostają zdemaskowani, ludzie-ofiary znają prawdę o nich, oni nadal kłamią i robią to tak umiejętnie, że ofiary zaczynają wątpić we własną wiedzę i zaczynają im wierzyć i zmieniać swoje zdanie. To właśnie siła psychopatycznej manipulacji. Pomimo, że psychopatów rozpoznać jest trudno, warto wiedzieć, jakie powinny być dla nas sygnały ostrzegawcze. Otóż, psychopata: 1. Jest mistrzem wywierania pozytywnego wrażenia – umie oczarować, odpowiednio się zaprezentować, by błyskawicznie wzbudzić podziw. Umie udawać uczucia, jednak nigdy ich nie przeżywa tak, jak normalni ludzie. 2. Nie liczy się z uczuciami innych. Ma sadystyczną naturę. Lubi zadawać innym ból i czerpie z tego przyjemność. Instrumentalnie traktuje drugiego człowieka, najczęściej wykorzystując każdą relację do swoich celów. Pasożytuje na innych, gdy osiągnie to, na czym jemu zależy, porzuca swoją ofiarę bez wyrzutów sumienia, szukając kolejnej. Brak mu poczucia winy. 3. Ma narcystyczne przekonanie o własnej wyjątkowości. Uważa, że jest pępkiem świata. Jest niezwykle pewny siebie. Nic nie jest w stanie zachwiać jego przekonania o własnej wyższości. Nie ma wątpliwości co do tego, że jest najlepszy. 4. Dość szybko ujawnia swoje prawdziwe oblicze, wpada w szał, dostaje ataku furii, by szybko się tłumaczyć zmęczeniem, stresem i znowu mydlić oczy innym. 5. Seks wykorzystuje jako mechanizm przywiązania i uzależnienia od siebie. Doskonale umie uwodzić i zaciągać do łóżka. Dla niego seks to sposób do osiągnięcia zamierzonego celu, rozładowanie nadmiernej energii, a nie intymne przeżycie. Wykorzystuje seks jako sposób do uzależnienia partnerki od siebie. 5. Brak mu empatii, rozumienia innych, brak odruchów moralnych, ma skłonność do oszukiwania. Jego związek z innymi ludźmi jest powierzchowny, relacje oparte są na przydatności do własnych celów. Nie przyjmują na siebie odpowiedzialności 6. Ma sadystyczną naturę. Zadaje innym ból i czerpie z tego przyjemność. Cieszy się, gdy może kogoś zniszczyć. 7. Kłamie jak z nut. Nie widzi w kłamstwach niczego złego. Zaprzecza sobie nawet w jednej wypowiedzi. 8. Manipuluje ludźmi. Czerpie radość ze skłócania ludzi. Dąży do tego, by partnerka wpadła w konflikt z rodziną i przyjaciółmi. Izoluje ją od innych, by stała się zagubiona i pozostawiona sama sobie. Odkrycie, co osoby psychopatyczne ukrywają pod swoją czarującą maską pozwoli ich zrozumieć i jednocześnie obronić się przed nimi. Działanie psychopatów bardzo często przebiega w trzech fazach. Wynika ono raczej z ich osobowości niż przemyślanego świadomego planu. Pierwsza faza to wartościowanie ludzi przez psychopatów – określenie, na ile dana osoba (potencjalna ofiara) przyda się do ich potrzeb oraz jakie są jej mocne i słabe strony. Kolejny etap to manipulacja ludźmi, stosowanie odpowiednich komunikatów, wykorzystywanie reakcji potencjalnych ofiar i utrzymywanie kontroli. Trzecia faza to porzucenie – opuszczają zdezorientowane ofiary, kiedy przestają być im potrzebne, kiedy się nimi znudzą lub kończą z nimi w inny sposób (np. przypadki kryminalne). Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
W BAŃCE ILUZJIJak być szczerym ze sobą. Mechanizmy obronneMija rok od czasu, gdy mąż Julii zaczął wychodzić sam na spotkania towarzyskie, tłumacząc jej, że nudziłaby się wśród samych mężczyzn. Poczuła się wówczas jak niepotrzebna rzecz. Z czasem męskie wieczory stały się coraz częstsze, a męża nawet na tłumaczenie nie było już stać. Ich znajomość trwa od paru miesięcy. Basia stawała się mu coraz bliższa, ale każda próba postawienia kolejnego kroku w tej relacji kończyła się dla Dawida fiaskiem. Dziewczyna wyraźnie dawała znać, że nie chce iść dalej. Wizyty teściowej na początku małżeństwa irytowały Hanię. Dochodziła do wniosku, że tworzą jakiś magiczny trójkąt: ona, mąż i jego mama. Czuła wszędzie jej cień, widziała, że mąż radzi się jej przed podjęciem każdej ważnej, ale i błahej decyzji. Julia zaczęła powoli dostrzegać plusy swojej sytuacji. Przekonywała samą siebie, że dzięki częstym wyjściom męża może odpocząć, poczytać, wrócić do swojej dawnej pasji - malowania, zapraszać przyjaciółki na pogawędki. Uznała, ze taka przestrzeń jest jej potrzebna. Tylko czasami gdzieś w środku czuła bunt… Oskar doceniał, że Basia jest osobą, która wie czego chce. Cieszył się, że jest dla niej kimś ważnym, że mogą wzajemnie na siebie liczyć, że koleżanka zgadza się na wspólny spacer, wyjście do kina. Zaczął sobie tłumaczyć, że ona jest inna niż kobiety, które dotychczas spotykał, że nie jest osobą, która dziś weźmie ślub, a za rok będzie już po rozwodzie. Ale pojawiały się chwile, gdy miał ochotę zapytać Basię, jak widzi przyszłość ich relacji i czy może liczyć na coś poważniejszego z jej strony. Nie pytał jednak, bo bał się, że ją straci… Teściowa stała się osobą, na którą Julia z mężem zawsze mogli w wielu sytuacjach liczyć. Gdyby nie ona, nie byłoby ich stać na kupno wymarzonego domu - to mama Bartka pożyczyła im pieniądze i dzięki jej znajomościom byli w stanie załatwić wiele spraw. To ona była tą, która chciała dla nich jak najlepiej. Jest mądra, doświadczona, życzliwa, czego chcieć więcej. Ale… Julia, Oskar i Hania zaprzeczali przed samymi sobą, że coś w ich życiu dzieje się nie tak. Wykreowali życie, w którym według nich wszystko funkcjonowało nienagannie, z którego był zadowoleni. Nawet mieli poczucie, że sprawują nad nim kontrolę. Nie zdawali sobie sprawy, że powoli wpadali w sidła mechanizmów obronnych, czyli nieświadomych sposobów radzenia sobie z konfliktami wewnętrznymi. Wygodniej im było siebie oszukiwać, wiedząc, że stan rzeczy, na który tak naprawdę nie czują zgody, jest przez nich akceptowany. „Większość z nas, a może nawet każdy, ma w swoim <<życiowym pakiecie podręcznym>> zestaw iluzji/przekonań/mrzonek na temat siebie oraz innych, który działa niczym poduszka powietrzna — amortyzuje bolesne zderzenie z rzeczywistością. Kiedy nie chcemy zmierzyć się z niewygodną prawdą na temat samych siebie czy też bliskich nam osób, sięgamy po takie dobrze nam znane zdania — wentyle bezpieczeństwa (…) Takie życie w kokonie iluzji opiera się zwykle na stosowaniu tak zwanych mechanizmów obronnych”.* Mechanizmy obronne, jak sama nazwa wskazuje, są ochroną przed zagrożeniem, pojawiają się one wówczas, gdy doświadczamy silnych emocji. Ich celem jest ochrona naszego ego, naszego wewnętrznego świata przed zbyt silnymi zmianami czy emocjami. Z jednej strony mają pomóc w utrzymaniu równowagi psychicznej, ale z drugiej – bywają źródłem wielu problemów, gdyż zniekształcają rzeczywistość i w pewnych wypadkach mają destrukcyjne działanie. Człowiek zamiast stawić czoła, rozwiązać problemy, odsuwa je od siebie i „sięga” po mechanizmy obronne. One stają się kołem ratunkowym, gdy w sytuacjach, kiedy życie nas przytłacza i sprawy toczą się nie po naszej myśli. Niekiedy pozwalają nam poczuć się lepiej, ale czasami stają się czymś, po co sięgamy za często i wówczas nasze życie staje się iluzją. Julia, Basia i Oskar stosowali mechanizm obronny zwany racjonalizacją, a ściślej mówiąc, słodkie cytryny. Polega on na zaprzeczeniu sytuacji lub emocjom przy pomocy logicznego i akceptowanego społecznie wytłumaczenia, jest udowodnieniem sobie, że sytuacja (obiektywnie zła), w której się znaleźliśmy, wcale nie jest taka zła, jak się nam na początku wydawało. Julia, Basia i Oskar czuli się lepiej i pewniej w sytuacjach, które czasami irytowały ich i stawały się nie do zniesienia, gdy tłumaczyli sobie, że czerpią korzyści, gdyż mają czas dla siebie, spędzają czas z wartościową dziewczyną, mogą liczyć na pomoc teściowej, dzięki której zyskali dużo. Innym rodzajem racjonalizacji są kwaśne winogrona, czyli uznawanie za nieważny cel, którego nie osiągnęliśmy. Poza racjonalizacją stosujemy też inne mechanizmy obronne, miedzy innymi:
Zmierzenie się z prawdą bywa bolesne, szczególnie gdy za murem obronnym chowałyśmy się latami. Ale przedostanie się przez niego spowoduje, że spojrzymy w zupełnie innym świetle na siebie i swoje życie i wreszcie będziemy mogły oddychać pełną piersią i odzyskać spokój oraz bezcenne poczucie, że jesteśmy osobami wartościowymi, które mają wpływ na swoje życie. Pamiętajcie, że „Życie w bańce iluzji da nam ułudę zadowolenia, ale odsunie nas od autentycznego szczęścia. Sprawi, że będziemy sabotować własny rozwój, nie stawimy czoła życiu.”* *Fragmenty pochodzą z książki M. Janiszewskiej/A. Klos "Jak być szczerym ze sobą.", Sensus, 2021 Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
TEGO NIE WIE NIKTZdrada w małżeństwie. Komunikacja w związkuHania Chyba ją tą męczyło. Powiedziała mężowi zaraz po wycieczce. Wyjechała do Grecji z biurem podróży. Sama - bez Marcina. Chyba wtedy nie mógł zostawić firmy, był zajęty interesami, a ona czuła, że musi odpocząć. Kierowca autokaru od razu zwrócił jej uwagę. Młodszy od niej, przystojny. Widziała, że też się mu podoba się. Zawsze uczynny, pomagał jej. W sumie nawet nie wie jak to się stało? Wieczorne imprezy na plaży, wino (może za dużo wina?) i pewnej nocy – stało się. Spędzili noc w jej pokoju, tylko jedną. Po powrocie czuła, że musi powiedzieć mężowi. I to był szok. Nie był na to absolutnie przygotowany. Byli małżeństwem od prawie dwudziestu lat, mieli nastoletnie dzieci. On nie mógł się z tym w ogóle pogodzić. Po kilku dniach wiedziało o tym pół małego miasteczka i wszyscy znajomi. Marcin nie mógł spać, ale nie mógł też patrzeć na Hanię. Musiała się wyprowadzić. Miała na szczęście kawalerkę po mamie. Po rozwodzie nie dostała praktycznie nic, a gdy po 7 latach zachorowała na stwardnienie rozsiane zamieszkała z córką. Zmarła mając niespełna 60 lat. Czy żałowała swoich decyzji? Krystian Szkolenie firmowe. Tak, banalna sprawa. Po całym dniu intensywnej pracy intelektualnej – impreza przy piwie i muzyce. Atrakcyjne koleżanki, szum w głowie. Gdy obudził się rano przy Zuzi czuł kaca, chyba także moralnego. Wracając do domu zastanawiał się jak to powiedzieć Magdzie. Czy go zrozumie? Czekała na niego z obiadem, taka uradowana, uśmiechnięta. Zrobiła jego ulubiony sernik. Dzieci śmiały się i przekomarzały przy stole. Nie, dziś nie, może jutro. Jutro także jakoś się nie złożyło. Nazajutrz rano powiedział, że chciałby z Magdą porozmawiać. „To mów teraz” – zaproponowała przygotowując drugie śniadania dla wszystkich. „Nie to poważna sprawa – wieczorem” – powiedział. Trochę ją to zaniepokoiło, ale nie aż tak bardzo. Byli zgodnym małżeństwem. Jak wszyscy, od czasu do czasu się kłócili, mieli ciche dni, ale wokół ludzie się rozwodzili, a oni ciągle trwali. Nie przypuszczała, że mógłby jej powiedzieć coś takiego. Wieczorną krzątaninę przerwał dzwonek telefonu – tata Magdy miał zawał, trafił do szpitala. Krystian nie miał więc okazji się przyznać. Gdy kilka dni później, gdy wszystko powoli zaczęło wracać do normy, Magda, zapytała, co Krystian chciał jej powiedzieć. „Nie pamiętam. To chyba nie było nic ważnego” – skłamał. Minęło kilka lat. Krystian lubi przyglądać się uśmiechniętej i radosnej Magdzie, która potrafi rozśmieszyć go po najtrudniejszym dniu w pracy, piecze jego smakołyki i wspaniale dba o dzieci. Ma swoje wady, ale kto ich nie ma. A Krystian swój sekret schował głęboko. Czy żałuje, że nie powiedział? Nie, chyba nie. Nie wiadomo jak mogłoby się to skończyć. Małgosia Złapała się na tym, że sprawdza rachunki z osiedlowego sklepiku, czy nie policzyli więcej niż faktycznie kupiła. Wielu ludzi podejrzewa o złe intencje. Nie uśmiecha się tak często jak kiedyś. Nie ma już w niej takiej radości. Źle sypia. Krytycznie patrzy na siebie w lustrze. Z szaf wylewają się jej ciuchy, ale ona ciągle nie czuje się atrakcyjna. Mąż powiedział jej o romansie rok temu. Co prawda twierdził, że już go zakończył i że żałuje, ale ona nie potrafiła tak łatwo zapomnieć. Wręcz nieświadomie wącha jego koszule, ogląda kołnierzyki szukając śladów szminki. Gdy tylko zostawi gdzieś komórkę – przegląda maile i SMSy. Pierwsze trzy miesiące to był wręcz fizyczny ból, depresja, nie umiała się pozbierać. Pomogła mama i psycholog. Teraz stała się znerwicowana, podejrzliwa. Nie miałaby jak odejść (bo i to rozważała), nie ma w sobie tyle siły, nie ma dobrej pracy, żeby utrzymać siebie i dzieci. Czy go jeszcze kocha? To trudne pytanie. Na pewno nie jest tak jak wcześniej. Chyba wolałaby się nigdy o tym nie dowiedzieć. Zdrada – jednorazowa, czy dłuższy romans – to chyba najtragiczniejsze doświadczenie dla związku. Niszczy zaufanie, poczucie bezpieczeństwa i bliskość w związku. Zdarza się, że i miłość. Osoba, która dowiaduje się o zdradzie czuje się okropnie oszukana, czuje ból, rozpacz, żal, gorycz. Związek dotyka kryzys. Jest naturalne, że osoba zdradzona odczuwa także nienawiść i agresję. Będzie musiała sobie poradzić z silnymi emocjami, jakie się w niej pojawiają, z ranami po "strzale w jej serce". Czasami jednak paradoksalnie zdrada może umocnić związek. Jak zareagowalibyśmy na zdradę, tego nie wie nikt. Tyle wiemy bowiem o sobie, na ile zostaliśmy sprawdzeni. Joseph Luft i Harrington Ingham opracowali model komunikacji zwany Oknem Johari, dzięki któremu lepiej zrozumieć siebie i innych. Jednym z czterech okien jest tak zwane okno zamknięte, czyli „obszar nieznany” – który nie jest znany ani dla jego posiadacza, ani dla innych. Informacje z tego obszaru ujawniają się w procesie poznawania siebie. Dopóki nie zostaliśmy zdradzeni, nie wiemy jak na ten fakt byśmy zareagowali. Czy w takim razie warto przyznać się do zdrady? To zależy. Zależy od konkretnej sytuacji. Ponieważ jest duże prawdopodobieństwo, że wyznanie spowoduje głęboki kryzys w związku, warto pomyśleć, czemu wyznanie niewierności ma służyć? Jeśli mamy poczucie winy, nie umiemy poradzić sobie ze swoją zdradą, to dlaczego chcemy obarczać swoim problemem naszego partnera? Skoro mamy postanowienie nie romansować więcej, to co nasze przyznanie się do winy ma dać? Czy to będzie budujące dla związku? Co ma to zmienić? Czemu chcemy zranić naszego partnera? Może lepiej samemu uporać się ze swoim problemem, nawet z pomocą psychologa i wziąć odpowiedzialność za swoje działania. Natomiast w sytuacji, gdy chcemy opuścić męża lub żonę, bo romans przysłonił nam świat, to przy wyprowadzce naszemu partnerowi należy się wyjaśnienie i wówczas przyznanie się do zdrady jest jak najbardziej na miejscu. To nie są łatwe sprawy i decyzje. Zawsze to bardzo indywidualna i potwornie trudna decyzja. * Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje, - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
POLECAMY:
"PEŁNA MOC MOŻLIWOŚCI"Wywiad z Jackiem z WalkiewiczemDoskonale pamiętam, jak dziewięć lat temu po ciężkim dniu szkoleniowym Zosia - moja koleżanka trenerka - powiedziała, że wysłała mi niezwykły filmik z konferencji TED. Chyba widząc zmęczenie rysujące się na mojej twarzy i niechęć do robienia czegokolwiek jeszcze tego dnia, dodała: proszę, obejrzyj. Pamiętam te słowa do dziś. Nie ukrywam, że byłam tak wykończona, że na nic nie miałam ochoty, a tym bardziej na słuchanie wykładów 😊 Ale obiecałam i obejrzałam. I tak… zaczęła się moja przygoda z Jackiem Walkiewiczem. Oczarował mnie ten elegancki stojący niemal bez ruchu Pan, nienarzucający się widowni, ale w sposób niezauważalny elektryzujący ją. Oczarował mnie, bo mówił o rzeczach oczywistych, ale w sposób przemawiający do wyobraźni, poruszający emocje. Dlaczego? Bo czuć było pewną autentyczność, spójność, transparentność. Stał mi się bliski, bo takim też byłam trenerem. Moi słuchacze po paru godzinach pracy ze mną znali Jasia, Małgosię i Zosię - moje dzieci. Mówiąc do ludzi, nie posługiwałam się jedynie prawdami przeczytanymi w książkach, ale myślę, że wnosiłam powiew świeżości, autentyczności, uchylając drzwi mojego życia, opowiadając o historiach z życia prywatnego i zawodowego wziętych. I pewnie dlatego kupiłam to, co mówił wówczas Jacek Walkiewicz, i z pewnością dlatego towarzyszył mi potem na mojej drodze trenerskiej, gdyż niejednokrotnie prezentowałam film z wykładu TED z eleganckim panem w śnieżnobiałej koszuli. Nie spodziewałam się, że po latach będę miała przyjemność przeprowadzić ten wywiad. Bardzo mi miło, Panie Jacku, gościć Pana u mnie na blogu Psychologii przy kawie. Będziemy dzisiaj rozmawiać między innymi o Pana książce. Psychologia przy kawie: Panie Jacku, czy faktycznie jest Pan osobą transparentną, przejrzystą, taką z krwi i kości? Czy inni też tak Pana odbierają, i czy taki się Pan czuje? Jacek Walkiewicz: Czuję, że jestem spójny w tym, co robię, myślę, czuję. Oczywiście są momenty, kiedy wiem, że jestem niespójny. Ale dzisiaj potrafię zauważyć te sytuacje. Lubię mówić, że jestem filozofem, bo żyję w zgodzie z własną filozofią. Trzymam się swoich wartości. Wiem też, kiedy od nich się oddalam, a to daje mi szansę powrotu na właściwą ścieżkę. Co do odbioru przez innych, to mam sygnały, że tak mnie odbierają, a przez to mój przekaz jest dla nich bardzo wiarygodny. Ppk: Napisał Pan w swojej książce, że „Zaufanie do siebie nie jest pewnie czymś podarowanym na zawsze, dlatego jako bezcenny kapitał wymaga naszej uwagi i opieki.” Jak Pana zdaniem o nie dbać? JW: Tak, to wielki życiowy kapitał. Warto być refleksyjnym. Podsumowywać swój dzień, tydzień, rok. Zauważać swoje sukcesy i być z nich zadowolonym. Przechowywać dobre wspomnienia i czerpać z nich siłę w trudnych momentach. Nie być dla siebie zbyt krytycznym, nie mówić i nie myśleć o sobie źle. Być swoim przyjacielem, czyli mieć sporo tolerancji dla swojej niedoskonałości. Dobrze się czuć w swoim towarzystwie. Ppk: Czasami wydaje nam się, że siebie znamy, ale różne okoliczności życiowe stawiają nas przed próbą. Taką próbą niewątpliwie jest odniesienie sukcesu. Czy był Pan na to gotowy? Czy wystąpienie we Wrocławiu w 2012 roku i jego konsekwencje zmieniły Pana jako człowieka? Czy poznał Pan swoje inne oblicze? JW: To wydarzenie uświadomiło mi, jak wielką moc mają moje słowa. Do dzisiaj jestem pod wrażeniem, jak jedno zdanie może sprawić, że obcy ludzie podejmują życiowe decyzje. Dało mi to dużo satysfakcji z tego, co robię. Poza tym, że jestem rozpoznawalną osobą, nic się nie zmieniło. Nadal prowadzę wykłady, tylko teraz jestem witany szczerymi oklaskami, zanim cokolwiek powiem. Trochę bardziej się stresuję niż kiedyś i więcej pozuję do zdjęć z uczestnikami konferencji. I oczywiście czuję jeszcze większą motywację do dbania o poruszaną wcześniej spójność. Ppk: Jaka jest Pana recepta na taki sukces? JW: Robić „swoje”, czyli iść własną świadomie obraną drogą, mieć wizję, do czego ta droga ma doprowadzić, ale być na tyle uważnym, aby widzieć momenty, w których możemy dokonać korekty swoich wcześniejszych decyzji. Nie wykuwać życia w kamieniu. Jest piękne, bo jest tajemnicze i czasami to, co robimy dzisiaj, doprowadzi nas do tego, co będziemy robić jutro. Gdybym był konsekwentny, to zostałbym lekarzem, a potem psychologiem dziecięcym, a potem specjalistą od reklamy. A jestem inspirującym mówcą. Moja polonistka 30 lat temu powiedziała mi, że jest rozczarowana tym, co robię, bo ona widziała mnie za katedrą. Gdyby żyła, pewnie by się ucieszyła, że ostatecznie znalazłem się za tą symboliczną katedrą. Ppk: Przeczytałam w Pana książce, że „Nawet cofając się, człowiek wykonuje jakiś ruch. Najgorzej jest stanąć w miejscu i ciągle się rozglądać”. To prawda, cofając się, możemy zobaczyć wszystko z innej perspektywy, zwiększamy też siłę rozpędu. Ale czasem w zrobieniu kroku w tył przeszkadza nam upór, który mylimy z konsekwencją. Mam rację? JW: „Nigdy się nie poddawaj” to skrót myślowy. Podobnie jak „zwycięzcy nigdy nie rezygnują” i wiele podobnych motywujących haseł. Wycofać się, nie znaczy przegrać. Jest wiele powodów, dla których czasami trzeba zrobić krok wstecz, zboczyć z trasy, zatrzymać się, przemyśleć, poszukać inspiracji. Czasami wspinamy się na nie swoją ścianę. Kiedy to odkryjemy, nie jest niczym złym poszukać sobie innej, bardziej spójnej z nami. Miałem kilka takich momentów, kiedy decydowałem się na dużą życiową zmianę. Jednak do tego nowego świata czasami musimy przejść przez „ciemny tunel”. Ale potem nie żałujemy. Ppk: „Możesz powoływać się na swoje prawdy, ale nigdy, przenigdy nie zmuszaj nikogo do tego, aby uznał je za swoje. Opowiadaj, inspiruj, wizualizuj, głoś, ale nie oczekuj, że inni zgodzą się z tym, co mówisz.” - to Pana słowa. Czy były takie osoby w Pana życiu, które właśnie tą drogą do Pana trafiły? Oczywiście poza Jaśkiem 😊 Kto słuchał Pana wystąpienia albo czytał książkę, ten wie, o czym mówię 😊 JW: Ja jestem wodnikiem zodiakalnym, a w każdym horoskopie jest napisane, że wodniki cenią sobie wolność. Również wolność wyboru swoich prawd. Swoich mistrzów też sobie wybierałem sam i brałem od nich to, co było spójne ze mną. Ppk: Niezwykle ważne jest to, jakimi ludźmi się otaczamy. Pamiętam Pana słowa: „Cieszę się, że ciągle spotykam ludzi, którzy mają marzenia i pasje. Od nich biorę nowe inspiracje. Spotykając ich, czuję, że coś się wydarzy”. Ale trafiamy na różne osoby na naszej drodze. Czy łatwo jest Panu odciąć się od osób, które nie inspirują, a wręcz odwrotnie - ściągają w dół? JW: Odkąd wiem, że to jest ważne, kto nam towarzyszy, to mam narzędzia do tego, aby niezależnie od tego, kogo spotkam, nie zarażać się „złą energią”. Na swojej drodze spotykam wiele osób, ale zdecydowana większość jest pozytywna. Ppk: Według Pana „lojalność w stosunku do siebie jest najtrudniejsza - bo jej nie widać. Tylko Ty wiesz, czy jesteś lojalny”. Czy ta lojalność ma związek z asertywnością? JW: Asertywność to postawa wobec otoczenia chroniąca nas przed jego negatywnym wpływem na nas, przed manipulacją, wykorzystywaniem. Lojalność to raczej dotrzymywanie swoich postanowień. Ppk: Aby być lojalnym w stosunku do siebie, trzeba moim zdaniem patrzeć na siebie z szacunkiem, widzieć w sobie niepowtarzalną wartość. Ale jak tego dokonać, kiedy jesteśmy wciąż od najmłodszych lat porównywani z innymi. Napisał Pan: „Być unikalnym i niepowtarzalnym oznacza, że nie ma sensu porównywać się z innymi.” Czy jest szansa na to, by przeprowadzić rewolucję systemu edukacji i uświadamiać przyszłych rodziców, jaką krzywdę wyrządzamy, porównując dzieci z innymi? JW: Raczej trzeba podejść ewolucyjnie. Kropla drąży skałę. Myślę, że młode pokolenia rodziców są już bardziej świadome roli pozytywnego rodzicielstwa. Ppk: Żyjemy w czasach, gdy towarzyszy nam wciąż słowo muszę. A Pan mówi, że w swoim życiu dotarł Pan do punktu, w którym czuje, że wypełnia Pana słowo mogę. „Ostatnie lata towarzyszyło mi słowo chcę. Mogę jest przyjemniejsze. Nie przymusza. Jest cierpliwe i wyrozumiałe.” Myślę, że niejeden czytający te słowa zada pytanie - ale jak to osiągnąć? JW: Trzeba przejść drogę przez muszę, potrzebuję, chcę i dojść do mogę. Po prostu zaliczyć wszystkie etapy i cierpliwie poczekać na ten dający wybór. Do wszystkiego warto dojrzeć, nie iść na skróty, aby życie się nie skróciło. Ważny jest rozwój, zmiana, dojrzewanie. Nie jest dobrze oglądać film od końca. Traci się tę tajemniczość i zaskoczenie. Ppk: Powiedział Pan: „Nie jestem niewolnikiem swoich wizji i celów. Mam do nich dystans. Potrafię się z nimi rozstać bez poczucia, że to przegrana”. Czy po tych słowach nie zarzucano Panu braku konsekwencji? JW: Ja jestem konsekwentnie niekonsekwentny. A tak na serio, to można się ze mną nie zgodzić. Nawet byłoby wskazane, aby być krytycznym i podważać to, co mówię. W innym przypadku zaczynamy się uzależniać od swoich mistrzów. A przecież oni też się zmieniają, mylą, tracą spójność, błądzą. Też potrzebują swoich mentorów. Bo refleksyjni ludzie poszukują całe życie odpowiedzi na pytanie - jak żyć. Ppk: Kiedyś znalazłam cytat, niestety nie pamiętam autora, mówiący o tym, że wspomnienia i marzenia to raj, z którego nikt nie może nas wygnać. Oczywiście te wspomnienia i marzenia mogą stać się naszą pułapką, ale mogą być, jeśli odpowiednio je wykorzystamy, pewnego rodzaju kołem ratunkowym. W Pana książce przeczytałam zdanie, które też przygarniam: „Wspomnienia to kapitał na trudniejsze czasy”. Czy wykorzystuje Pan tę siłę wspomnień, bywa ona czasem kołem ratunkowym Jacka Walkiewicza? JW: Tak, lubię wracać do różnych pięknych chwil z przeszłości. Wracam do nich z sentymentem. Zwłaszcza wtedy, gdy czuję spadek energii, radości, optymizmu. Pamięć to cudowna rzecz. Życie bez pamięci musi być smutne. „Tu i teraz” jest ważne, ale ja też lubię wracać do „tam i kiedyś”. Zawsze tak miałem. Ppk: Czy Jacek Walkiewicz mocno stąpa nogami po ziemi? JW: Tak, jestem osobą bardzo kontrolującą świat wokół siebie. Parkując samochód, analizuję różne warianty zdarzeń, np. że ktoś może mnie zastawić i będę miał kłopot z wyjechaniem. Staram się zabezpieczyć przed taką ewentualnością i przestawiam samochód w inne miejsce. Ale poza tym jestem romantyczną duszą, lubiącą celebrowanie życia, i oczywiście nie zapominam o małych i dużych marzeniach. Ppk: A co lubi Pan robić w czasie wolnym? Co Pana relaksuje? JW: Lubię czytać, oglądać, spotykać, rozmawiać z interesującymi ludźmi. Lubię siedzieć przy kawie i przyglądać się ludziom. Lubię zatrzymać na chwilę czas i zatopić się w poczuciu, że wszystko jest takie, jakie ma być i przez to życie jest piękne. Lubię spacer po okolicy i odkrywanie, co się zmieniło. Lubię czas z bliskimi, porywającą muzykę, i widok morza. Ppk: Ludzie oczekują przepisów, porad. Może daje im to poczucie bezpieczeństwa. Według Pana „Przepisu na życie nie ma. Ci, co twierdzą, że go mają, najzwyczajniej się mylą. Jest tylko przepis na przepis. Czyli trzeba próbować, eksperymentować, odkrywać”. Tak odnosi się Pan do odpowiedzi na pytania internautów, które znajdują się w Pana książce. To prawda, tak jak Pan napisał, że to, co w Pana przypadku się sprawdziło i upiekł Pan niejedno ciasto z danego przepisu, w przypadku innej osoby może okazać się zakalcem. Jednak moim zdaniem mądrych należy słuchać i od doświadczonych się uczyć. Jestem przekonana, że te odpowiedzi to skarbnica nie tylko wiedzy, ale również pewnego rodzaju poręcz, której będą mogli się złapać, gdy grunt będzie ich zdaniem usuwał im się spod nóg. Nie tylko odpowiedzi na pytania internautów znajdują się w Pana książce. Co tam jeszcze można znaleźć i do kogo jest ona adresowana? JW: To książka napisana z myślą o tych, którzy obejrzeli wykład na YT i czują niedosyt. W książce wyjaśniam wszystkie te skróty myślowe typu „podróże kształcą wykształconych” itp. Czytając ją, można mieć wrażenie, że to dalsza część wykładu. Książka jest dla wszystkich szukających inspiracji do zmian w swoim życiu. Ale jest również dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, czy chcą cokolwiek zmieniać. Ppk: „Rozumienie płynie z doświadczenia, więc życzę Ci, abyś otwarcie podchodził do doświadczeń życiowych. Niech będą fundamentem Twoich prawd. A te prawdy niech będą wspierające i pomagają Ci żyć”. Czytałam ten fragment parokrotnie. Takie niby oczywiste… Ale faktycznie każdy z nas ma swoją prawdę, której nikt inny w pełni zrozumieć nie może, bo nie przeszedł naszą drogą życia, nie ma naszego doświadczenia. Dlaczego Pana zdaniem odwracamy się od tego, co nasze, dlaczego nie jesteśmy na nie otwarci? JW: Bo trawa jest bardziej zielona u sąsiada. Mało znamy siebie i mało w siebie wierzymy. Wydaje nam się, że inni mają to, czego nam brakuje. Ale innym się wydaje, że to my to coś cennego mamy. Dlatego warto rozmawiać i wymieniać się wiedzą i doświadczeniem. Wtedy odkryjemy, że mamy wszystko, czego potrzebujemy do podejmowania decyzji, zmieniania swojego życia, realizacji marzeń, a przede wszystkim do bycia wdzięcznym za to, co już osiągnęliśmy czy dostaliśmy od życia. Warto być refleksyjnym, zadawać sobie pytania i do tego warto być urealnionym, czyli naprawdę docenić świat wokół nas. Ppk: Według Pana „trzeba w życiu nauczyć się czytać poezję - bo dobra poezja jest pomiędzy słowami. W podtekście. W kontekście. A słowa to tylko pretekst. Tak jest z inspirującymi słowami: trzeba się w nie wczytać <<pomiędzy>>, a nie dosłownie.” To niezwykle piękne, ale rodzi moim zdaniem niebezpieczeństwo, że zaczniemy się komunikować nie wprost, będziemy nieczytelni. JW: Chodzi o to, aby nas proza życia nie przygniotła swoim ciężarem. Przez odrobinę poezji nie zapomnimy swojej prozy, która jest naszą codziennością. A jeśli nawet, to tylko na chwilę, bo ci którzy stąpają twardo po ziemi, nas obudzą z tego poetyckiego snu. Ppk: „Choć uważam marzenia za bardzo ważny element życia - wspierający, motywujący, często jedyny, który pozwala przetrwać trudne chwile - to nie podporządkowuję swojego życia tylko marzeniom. Staram się zadbać o ten czas, który jest przed ich realizacją, czyli o drogę, która do nich prowadzi. Zgadzam się z tymi, którzy mówią, że ważna jest droga, a nie sam cel. Ta droga to w przeważającej mierze proza życia - ona prowadzi do marzeń i ona wypełnia większą część naszej egzystencji.” Panie Jacku, odnosząc się do Pana słów, życzę Panu, aby nie przestawał Pan dostrzegać piękna tej prozy naszego życia i inspirował do tego innych. JW: Bardzo dziękuję. *Fragmenty pochodzą z książki "Pełna moc możliwości." Wydanie drugie, Jacka Walkiewicza, Wydawnictwo Onepress, 2023 **Wywiad powstał we współpracy z Wydawnictwem Onepress POLECAMY:
JAK UWOLNIĆ SIĘ Z WIĘZÓW |
POLECAMY: | NOWOŚĆ! Maciej Bennewicz, Anna Jera "Wolna i szczęśliwa. Jak wyzwolić się z toksycznego związku." Wydawnictwo Luna PREMIERA ODBĘDZIE SIĘ 22 LUTEGO 2023! |
CZY ŻYCIE JEST PIĘKNE?
Wpływ wiarygodności. Lęk przed śmiercią
Pogoda była okropna. Niebo czarne od chmur, deszcz zacinał, wiatr wiał tak, że nie można było otworzyć parasola, aby ochronić się przed kroplami zacinającego deszczu. Do tego zimno. „I psa z domu w taką pogodę nie wygonisz” – mówimy tak czasami. I to był właśnie jeden z takich okropnych listopadowych dni. Wtedy w osiedlowym sklepiku spotkałam Gosię – naszą sąsiadkę. Wyszłyśmy razem na ten świat ogarnięty wichurą i rozpoczynającą się burzą. Gosia otworzyła drzwi, zrobiła pierwszy krok i z lekkim uśmiechem powiedziała bardzo wiarygodnie i przekonywająco ”Życie jest piękne!”. Nie ukrywam w pierwszym momencie zszokowało mnie to. Sprzeczność między otaczającym nas światem a opinią Gosi była drastyczna. Ale co ważne, a czego jeszcze nie powiedziałam: Gosia na głowie – jak się domyślam bezwłosej – miała rodzaj chusty, turbana. Chorowała na nowotwór. Miała przerzuty i trójkę dość małych dzieci w domu.
Stałam przez moment nie wiedząc, co powiedzieć. Bo jak naprawdę można to skomentować? Dla mnie to był kolejny pracowity dzień, w kołowrocie obowiązków, zabiegania i kiepską pogodą, od której wszystkiego się odechciewało. A przede mną stała wychudzona kobieta, bez makijażu, z chustą na głowie, z dość radosnym – jak na okoliczności – wyrazem twarzy, która na pewno bardzo chciała żyć i miała dla kogo. Wszystko, co powiedziałabym wydawało mi się nie na miejscu. W końcu nie odniosłam się do jej słów, choć mocno mnie dotknęły.Przeszłyśmy kawałek rozmawiając o jakichś mało istotnych sprawach. Cały dzień robiąc wszystkie zaplanowane rzeczy z listy, pamiętałam jej słowa „Życie jest piękne”. Normalnie narzekałabym, realizując połowę spraw, przy drugiej połowie - byłabym zdenerwowana, albo nieco wściekła. No i do tego nastrój psułaby mi ta paskudna pogoda. Tego dnia było jednak inaczej. Zaczęłam dopatrywać się w tych prozaicznych (nie ukrywajmy: czasami monotonnych i meczących) codziennych czynnościach – właśnie tego piękna. Zaczęłam myśleć inaczej.
Dlaczego to spotkanie i słowa Gosi wywarły na mnie tak duży wpływ? Oczywiście po pierwsze usłyszałam je tak wyraźnie na zasadzie kontrastu, dysonansu – zupełnie nie pasowały do okoliczności i były sprzeczne z moim nastrojem tego dnia spowodowanym pogodą. Po drugie uznałam pewnie Gosię za osobę niezwykle wiarygodną, swego rodzaju „eksperta życia”. Gdybym nie znała jej historii, nie wiedziała o jej chorobie i byłaby to nieznajoma – pomyślałabym pewnie, że to ktoś delikatnie mówiąc „dziwny”. Natomiast ktoś, kto może utracić życie (choć dzielnie i z całych sił o nie walczy) – wydał mi się wiarygodną osobą do mówienia właśnie o życiu. Taki ktoś „wie”, zmieniają się mu priotytety, wie, co naprawdę jest ważne. Zaczynają naprawdę cenić życie, dopiero wtedy, gdy mogą je stracić.
Wiarygodność jest jednym z czynników, które silnie wpływają na zmianę naszych poglądów. Jak pisze Aronson: „Na nasze opinie mają wpływ osoby, które znają się na rzeczy i są godne zaufania”.* Gosia z pewnością taka była, miała jeszcze jedną cechę, która zwiększała jej wiarygodność: nie starała się wpłynąć na moje opinie. Zupełnie naturalnie podzieliła się myślą, jaka akurat w tym momencie przyszła je do głowy. Nie chciała nic osiągnąć, zmienić mnie. Udało się jej to zupełnie niezamierzenie.
Naukowcy na podstawie wielu eksperymentów określili, że „gdy wiarygodność nadawcy jest duża, wówczas im większa rozbieżność między głoszonym przezeń poglądem a poglądami innych ludzi, w tym większym stopniu audytorium zmieni swe stanowisko; z drugiej strony, gdy wiarygodność nadawcy jest wątpliwa lub niewielka, największą zmianę opinii wywołuje umiarkowaną rozbieżność poglądów”. *
Wracając do Gosi, warto zastanowić się, czy tylko osoby, które dzięki swoim doświadczeniom potrafią rzeczywiście prawdziwie docenić życie a my zmagający się z codziennością być może nie? Może ulegamy czasami regule „odwróconej niedostępności”? Reguła ta mówi, że jeśli coś jest powszechne, dostępne codziennie i bez ograniczeń (w tym wypadku nasze życie) – traci dla nas wartość, nie wydaje się nam cenne i tak atrakcyjne. Zapominamy w kołowrocie codzienności, że „Życie jest piękne!”
Ktoś może zapytać, czy czasami Gosia wpłynęła na mnie nie poprzez swoją wiarygodność, ale przez wzbudzenie we mnie lęku przed śmiercią? Według wielu autorów, lęk przed śmiercią (tanatyczny) dominuje nad wszystkimi innymi lękami, mimo iż nie działa tak bezpośrednio jak one. Nasze lęki także wywierają na nas wpływ.
A co Wy zrobilibyście, gdybyście teraz dowiedzieli się, że zostały Wam jeszcze tylko 3 miesiące życia?
Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób.
*E. Aronson „Człowiek – istota społeczna”
Stałam przez moment nie wiedząc, co powiedzieć. Bo jak naprawdę można to skomentować? Dla mnie to był kolejny pracowity dzień, w kołowrocie obowiązków, zabiegania i kiepską pogodą, od której wszystkiego się odechciewało. A przede mną stała wychudzona kobieta, bez makijażu, z chustą na głowie, z dość radosnym – jak na okoliczności – wyrazem twarzy, która na pewno bardzo chciała żyć i miała dla kogo. Wszystko, co powiedziałabym wydawało mi się nie na miejscu. W końcu nie odniosłam się do jej słów, choć mocno mnie dotknęły.Przeszłyśmy kawałek rozmawiając o jakichś mało istotnych sprawach. Cały dzień robiąc wszystkie zaplanowane rzeczy z listy, pamiętałam jej słowa „Życie jest piękne”. Normalnie narzekałabym, realizując połowę spraw, przy drugiej połowie - byłabym zdenerwowana, albo nieco wściekła. No i do tego nastrój psułaby mi ta paskudna pogoda. Tego dnia było jednak inaczej. Zaczęłam dopatrywać się w tych prozaicznych (nie ukrywajmy: czasami monotonnych i meczących) codziennych czynnościach – właśnie tego piękna. Zaczęłam myśleć inaczej.
Dlaczego to spotkanie i słowa Gosi wywarły na mnie tak duży wpływ? Oczywiście po pierwsze usłyszałam je tak wyraźnie na zasadzie kontrastu, dysonansu – zupełnie nie pasowały do okoliczności i były sprzeczne z moim nastrojem tego dnia spowodowanym pogodą. Po drugie uznałam pewnie Gosię za osobę niezwykle wiarygodną, swego rodzaju „eksperta życia”. Gdybym nie znała jej historii, nie wiedziała o jej chorobie i byłaby to nieznajoma – pomyślałabym pewnie, że to ktoś delikatnie mówiąc „dziwny”. Natomiast ktoś, kto może utracić życie (choć dzielnie i z całych sił o nie walczy) – wydał mi się wiarygodną osobą do mówienia właśnie o życiu. Taki ktoś „wie”, zmieniają się mu priotytety, wie, co naprawdę jest ważne. Zaczynają naprawdę cenić życie, dopiero wtedy, gdy mogą je stracić.
Wiarygodność jest jednym z czynników, które silnie wpływają na zmianę naszych poglądów. Jak pisze Aronson: „Na nasze opinie mają wpływ osoby, które znają się na rzeczy i są godne zaufania”.* Gosia z pewnością taka była, miała jeszcze jedną cechę, która zwiększała jej wiarygodność: nie starała się wpłynąć na moje opinie. Zupełnie naturalnie podzieliła się myślą, jaka akurat w tym momencie przyszła je do głowy. Nie chciała nic osiągnąć, zmienić mnie. Udało się jej to zupełnie niezamierzenie.
Naukowcy na podstawie wielu eksperymentów określili, że „gdy wiarygodność nadawcy jest duża, wówczas im większa rozbieżność między głoszonym przezeń poglądem a poglądami innych ludzi, w tym większym stopniu audytorium zmieni swe stanowisko; z drugiej strony, gdy wiarygodność nadawcy jest wątpliwa lub niewielka, największą zmianę opinii wywołuje umiarkowaną rozbieżność poglądów”. *
Wracając do Gosi, warto zastanowić się, czy tylko osoby, które dzięki swoim doświadczeniom potrafią rzeczywiście prawdziwie docenić życie a my zmagający się z codziennością być może nie? Może ulegamy czasami regule „odwróconej niedostępności”? Reguła ta mówi, że jeśli coś jest powszechne, dostępne codziennie i bez ograniczeń (w tym wypadku nasze życie) – traci dla nas wartość, nie wydaje się nam cenne i tak atrakcyjne. Zapominamy w kołowrocie codzienności, że „Życie jest piękne!”
Ktoś może zapytać, czy czasami Gosia wpłynęła na mnie nie poprzez swoją wiarygodność, ale przez wzbudzenie we mnie lęku przed śmiercią? Według wielu autorów, lęk przed śmiercią (tanatyczny) dominuje nad wszystkimi innymi lękami, mimo iż nie działa tak bezpośrednio jak one. Nasze lęki także wywierają na nas wpływ.
A co Wy zrobilibyście, gdybyście teraz dowiedzieli się, że zostały Wam jeszcze tylko 3 miesiące życia?
Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób.
*E. Aronson „Człowiek – istota społeczna”
UCIEKAJ,PÓKI CZAS
Związek z psychopatą, gaslighting
Byłam od początku zabawką w twoich rękach. Nie liczyłeś się z moimi uczuciami. Coraz bardziej na chłodno wiele rzeczy do mnie dociera i nie mogę pojąć, jak można kłamać w kwestii uczuć. Nie mogę pojąć. Przysięgałeś na życie swojej matki, że mnie kochasz. To jest chore!!!
Prawda, prawda jest najważniejsza!!! Co za bzdury? Jak sobie uświadamiam te wszystkie kłamstwa, to ciarki mnie przechodzą.
Kłamałeś i kłamiesz, a ja ci ufałam, rozumiałam i nawet zaczynałam wierzyć, że mnie kochasz. Żałosne!!!
Zasłaniasz się dobrem całego świata, a nikogo nie szanujesz. Myślisz tylko o sobie, o swoich kompleksach…
Bodźcem do sięgnięcia po starą korespondencję stała się dla Weroniki lektura artykułu, w którym mężczyzna opowiadał o toksycznym związku, z którego z trudem udało mu się wydostać. Przypomniała sobie w jednej chwili piekło, w którym tkwiła przez długie miesiące, emocje, których nie zapomni do końca życia, a które doprowadzały ją do granic wytrzymałości. Związek z psychopatą, z którego z wielkim trudem udało jej się uciec. W historii Antka odnalazła siebie sprzed lat, ofiarę, która wpadła w sieć osoby, która szła po trupach do celu…
W życiu Antka punktem zapalnym stała się próba przeprowadzenia z żoną rozmowy na temat jej zachowań budzących jego niepokój. Podejrzewał ją o romans. Nie było niestety płaszczyzny do komunikacji. Został postawiony pod ścianą. Żona zaczęła wmawiać mu, że ma urojenia. Usłyszał: „o co ci chodzi, coś sobie wymyślił, jesteś szalony, powinieneś się leczyć”. Od tego momentu Antek upewniał się niemal na każdym kroku wśród otoczenia, jak oni spostrzegali daną rzeczywistość. Konsultował wersję zdarzeń. Czuł się zdezorientowany, bezradny, w końcu zaczął brać winę na siebie, tracił do siebie zaufanie. Z dnia na dzień stawał się ofiarą perfidnej i wyrafinowanej manipulacji.
Ze związku z psychopatą - czy to w związku, czy pracy - należy uciekać. Ale nie zawsze jest to takie proste. Czasami jest niemożliwe i dlatego Jarosław Gibas – autor książki „Psychopata w pracy, w rodzinie i wśród znajomych" - proponuje wypracować własną strategię, własną „instrukcję obsługi” psychopaty. Twierdzi, „że najszybszym i najskuteczniejszym sposobem rozpoznania psychopaty są narzędzia, których używa, a nie jego cechy charakteru. Bo cechami charakteru każdy — nawet jeszcze mało wytrenowany — psychopata potrafi nam zamydlić oczy. Jego narzędziowa torba zdradza go jednak natychmiast. (…) A dzieje się tak dlatego, że psychopaci mają swoje ulubione narzędzia, którymi się posługują, by osiągnąć swoje cele.”* A ponieważ zdecydowana większość psychopatów ma podobny zestaw ulubionych narzędzi, Jarosław Gibas uważa, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że pośród nich rozpoznamy te, których ktoś kiedyś próbował używać na nas i „spróbujemy wyposażyć własną skrzynkę narzędziową — tak byśmy mieli do dyspozycji skuteczny oręż obronny i umieli się nim posłużyć.”*
O psychopatach pisałyśmy już na naszym blogu wiele razy. Ale dzisiaj chcę napisać o gaslightingu – jednym z narzędzi, który stosują psychopaci.
Gaslighting jest rodzajem przemocy psychicznej, polegającej na takim manipulowaniu drugą osobą, by stopniowo przejmować kontrolę nad jej sposobem postrzegania rzeczywistości za pomocą zaprzeczania, kłamania, wprowadzania w błąd, sprzeczności i dezinformacji. Manipulator osłabia psychicznie swoją ofiarę, umniejsza jej, często wywołując u niej dezorientację i obniżony nastrój. Z czasem działanie sprawcy powoduje zaniżenie u ofiary poczucia własnej wartości, tak by ofiara manipulacji poczuła się zdezorientowana, bezradna i niezrozumiana, by przejęła winę na siebie i – w najbardziej zaawansowanym stadium - zakwestionowała własne zdrowie psychiczne. Manipulant może udawać, że nie rozumie drugiej osoby. Ale jego działania są prowadzone celowo i ostrożnie, a w jego zachowaniu przeplatają się momenty czułości i wściekłości, co sprawia, że dla osoby z zewnątrz manipulant może wyglądać na dobrego i troskliwego partnera. Ofiarą gaslightingu stał się Antek.
„Termin Gaslighting został zaczerpnięty z tytułu sztuki Patricka Hamiltona Gas Light Gaslighting, czyli nie daj sobie wmówić, że jesteś walnięty („Lampa gazowa”) z 1938 roku, zekranizowanej sześć lat później z głośną rolą Ingrid Bergman. W tej historii mąż za pomocą drobnych, ale konsekwentnych przekłamań usiłuje wmówić swojej żonie chorobę psychiczną i czyni to na tyle skutecznie, że ta zaczyna w to wierzyć. W jednej ze scen widzimy migające lampy gazowe — oczywiście, zostało to skrupulatnie przygotowane przez męża. Odpowiednio zmanipulowana żona wierzy, że wyłącznie ona widzi to migotanie, co ma dowodzić, że to z nią jest coś nie tak.”*
Gaslighting jest obecny nie tylko w związkach czy relacjach małżeńskich. To niezwykle często wykorzystywany zabieg, którego możemy doświadczyć choćby w naszej pracy. Zdarzało wam się słyszeć od czarującego szefa „Ja ci obiecywałem podwyżkę? Chyba coś źle zapamiętałeś albo sam sobie taki scenariusz stworzyłeś w głowie i w niego uwierzyłeś." Brzmi znajomo?
Jak tłumaczy Jarosław Gibas, powołując się na teorię Sterna, manipulację typu gaslighting można rozpoznać dzięki kilku sygnałom ostrzegawczym.
Są to:
„Czasem nie można się odseparować od psychopaty, nie da się uciec, nie ma dokąd. I zadziwiające jest to, że bardzo wiele osób, które to mówią, po latach dochodzi do wniosku, że jednak popełniły błąd, zostając w pracy z szefem psychopatą, nie biorąc rozwodu z psychopatycznym mężem czy nie usamodzielniając się i odseparowując od psychopatycznego rodzica. Wówczas mówią: <<Czemu nie zrobiłem tego wcześniej, czemu nie znalazłem w sobie wówczas odpowiednio dużo odwagi, czemu za mój brak odwagi musiałem zapłacić zmarnowaniem kilku, kilkunastu lat życia, zszarganymi nerwami i utratą życiowej energii?>>”*
Warto mieć oczy szeroko otwarte i walczyć o siebie. Każdy rok, miesiąc, dzień spędzony z bezwzględnym manipulatorem osłabia nas, pozbawia sił, powoduje, że nie wierzymy, że damy sami radę. Natomiast odcięcie się od tej toksycznej osoby spowoduje, że powoli zaczniemy oddychać swobodniej i patrzeć na siebie i świat ze zdrowego punktu widzenia. A to jest bezcenne.
*Fragmenty pochodzą z książki Jarosława Gibasa "Psychopata w pracy, w rodzinie i wśród znajomych", Wyd. Onepress, 2021
Prawda, prawda jest najważniejsza!!! Co za bzdury? Jak sobie uświadamiam te wszystkie kłamstwa, to ciarki mnie przechodzą.
Kłamałeś i kłamiesz, a ja ci ufałam, rozumiałam i nawet zaczynałam wierzyć, że mnie kochasz. Żałosne!!!
Zasłaniasz się dobrem całego świata, a nikogo nie szanujesz. Myślisz tylko o sobie, o swoich kompleksach…
Bodźcem do sięgnięcia po starą korespondencję stała się dla Weroniki lektura artykułu, w którym mężczyzna opowiadał o toksycznym związku, z którego z trudem udało mu się wydostać. Przypomniała sobie w jednej chwili piekło, w którym tkwiła przez długie miesiące, emocje, których nie zapomni do końca życia, a które doprowadzały ją do granic wytrzymałości. Związek z psychopatą, z którego z wielkim trudem udało jej się uciec. W historii Antka odnalazła siebie sprzed lat, ofiarę, która wpadła w sieć osoby, która szła po trupach do celu…
W życiu Antka punktem zapalnym stała się próba przeprowadzenia z żoną rozmowy na temat jej zachowań budzących jego niepokój. Podejrzewał ją o romans. Nie było niestety płaszczyzny do komunikacji. Został postawiony pod ścianą. Żona zaczęła wmawiać mu, że ma urojenia. Usłyszał: „o co ci chodzi, coś sobie wymyślił, jesteś szalony, powinieneś się leczyć”. Od tego momentu Antek upewniał się niemal na każdym kroku wśród otoczenia, jak oni spostrzegali daną rzeczywistość. Konsultował wersję zdarzeń. Czuł się zdezorientowany, bezradny, w końcu zaczął brać winę na siebie, tracił do siebie zaufanie. Z dnia na dzień stawał się ofiarą perfidnej i wyrafinowanej manipulacji.
Ze związku z psychopatą - czy to w związku, czy pracy - należy uciekać. Ale nie zawsze jest to takie proste. Czasami jest niemożliwe i dlatego Jarosław Gibas – autor książki „Psychopata w pracy, w rodzinie i wśród znajomych" - proponuje wypracować własną strategię, własną „instrukcję obsługi” psychopaty. Twierdzi, „że najszybszym i najskuteczniejszym sposobem rozpoznania psychopaty są narzędzia, których używa, a nie jego cechy charakteru. Bo cechami charakteru każdy — nawet jeszcze mało wytrenowany — psychopata potrafi nam zamydlić oczy. Jego narzędziowa torba zdradza go jednak natychmiast. (…) A dzieje się tak dlatego, że psychopaci mają swoje ulubione narzędzia, którymi się posługują, by osiągnąć swoje cele.”* A ponieważ zdecydowana większość psychopatów ma podobny zestaw ulubionych narzędzi, Jarosław Gibas uważa, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że pośród nich rozpoznamy te, których ktoś kiedyś próbował używać na nas i „spróbujemy wyposażyć własną skrzynkę narzędziową — tak byśmy mieli do dyspozycji skuteczny oręż obronny i umieli się nim posłużyć.”*
O psychopatach pisałyśmy już na naszym blogu wiele razy. Ale dzisiaj chcę napisać o gaslightingu – jednym z narzędzi, który stosują psychopaci.
Gaslighting jest rodzajem przemocy psychicznej, polegającej na takim manipulowaniu drugą osobą, by stopniowo przejmować kontrolę nad jej sposobem postrzegania rzeczywistości za pomocą zaprzeczania, kłamania, wprowadzania w błąd, sprzeczności i dezinformacji. Manipulator osłabia psychicznie swoją ofiarę, umniejsza jej, często wywołując u niej dezorientację i obniżony nastrój. Z czasem działanie sprawcy powoduje zaniżenie u ofiary poczucia własnej wartości, tak by ofiara manipulacji poczuła się zdezorientowana, bezradna i niezrozumiana, by przejęła winę na siebie i – w najbardziej zaawansowanym stadium - zakwestionowała własne zdrowie psychiczne. Manipulant może udawać, że nie rozumie drugiej osoby. Ale jego działania są prowadzone celowo i ostrożnie, a w jego zachowaniu przeplatają się momenty czułości i wściekłości, co sprawia, że dla osoby z zewnątrz manipulant może wyglądać na dobrego i troskliwego partnera. Ofiarą gaslightingu stał się Antek.
„Termin Gaslighting został zaczerpnięty z tytułu sztuki Patricka Hamiltona Gas Light Gaslighting, czyli nie daj sobie wmówić, że jesteś walnięty („Lampa gazowa”) z 1938 roku, zekranizowanej sześć lat później z głośną rolą Ingrid Bergman. W tej historii mąż za pomocą drobnych, ale konsekwentnych przekłamań usiłuje wmówić swojej żonie chorobę psychiczną i czyni to na tyle skutecznie, że ta zaczyna w to wierzyć. W jednej ze scen widzimy migające lampy gazowe — oczywiście, zostało to skrupulatnie przygotowane przez męża. Odpowiednio zmanipulowana żona wierzy, że wyłącznie ona widzi to migotanie, co ma dowodzić, że to z nią jest coś nie tak.”*
Gaslighting jest obecny nie tylko w związkach czy relacjach małżeńskich. To niezwykle często wykorzystywany zabieg, którego możemy doświadczyć choćby w naszej pracy. Zdarzało wam się słyszeć od czarującego szefa „Ja ci obiecywałem podwyżkę? Chyba coś źle zapamiętałeś albo sam sobie taki scenariusz stworzyłeś w głowie i w niego uwierzyłeś." Brzmi znajomo?
Jak tłumaczy Jarosław Gibas, powołując się na teorię Sterna, manipulację typu gaslighting można rozpoznać dzięki kilku sygnałom ostrzegawczym.
Są to:
- częste powątpiewanie w swoje własne sądy,
- tworzenie listy kontrolnej (byle tylko nie narazić się na negatywną reakcję po drugiej stronie relacji),
- przygotowywanie się na konfrontację,
- zastanawianie się, czy warto poruszać jakiś temat z obawy przed konsekwencjami,
- łapanie się na przybieraniu postawy przepraszającej,
- niewinne kłamstwa, by uniknąć niezadowolenia,
- zastąpienie swobody i luzu powątpiewaniem w siebie.
„Czasem nie można się odseparować od psychopaty, nie da się uciec, nie ma dokąd. I zadziwiające jest to, że bardzo wiele osób, które to mówią, po latach dochodzi do wniosku, że jednak popełniły błąd, zostając w pracy z szefem psychopatą, nie biorąc rozwodu z psychopatycznym mężem czy nie usamodzielniając się i odseparowując od psychopatycznego rodzica. Wówczas mówią: <<Czemu nie zrobiłem tego wcześniej, czemu nie znalazłem w sobie wówczas odpowiednio dużo odwagi, czemu za mój brak odwagi musiałem zapłacić zmarnowaniem kilku, kilkunastu lat życia, zszarganymi nerwami i utratą życiowej energii?>>”*
Warto mieć oczy szeroko otwarte i walczyć o siebie. Każdy rok, miesiąc, dzień spędzony z bezwzględnym manipulatorem osłabia nas, pozbawia sił, powoduje, że nie wierzymy, że damy sami radę. Natomiast odcięcie się od tej toksycznej osoby spowoduje, że powoli zaczniemy oddychać swobodniej i patrzeć na siebie i świat ze zdrowego punktu widzenia. A to jest bezcenne.
*Fragmenty pochodzą z książki Jarosława Gibasa "Psychopata w pracy, w rodzinie i wśród znajomych", Wyd. Onepress, 2021
Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
POWIĄZANY POST:
POLECAMY:
Thibaut Meurisse "Siła emocji. Jak je rozpoznać, kontrolować i ułatwić sobie życie". Wydawnictwo Sensus PREMIERA ODBYŁA SIĘ 11 STYCZNIA! |
NIEWYSTARCZAJĄCO DOBRA
Poczucie wartości, samoocena
Mówiono mi, że brak ojca zostawi wyrwę w moim sercu. Czy tak się stało? Nie wiem, ale raczej się z tym nie zgadzam. Nie pamiętam, abym odczuwała jego brak, bo nigdy nie poznałam jego miłości, obecności, nie miałam więc za czym i za kim tęsknić. Oczywiście to mój punkt widzenia.
Nie pamiętam ojca, natomiast doskonale utkwiła mi w pamięci rozmowa mamy, którą przed laty jako mała dziewczynka przypadkowo usłyszałam. Trudno było przejść obok niej z obojętnością, byłoby dziwne, gdyby nie poruszyła wówczas mojego serca. Nie zapomnę złości mamy, która pełna emocji mówiła do koleżanki, jakie konsekwencje ponoszę jako dziecko mężczyzny, dla którego kusa spódniczka i długie nogi były ważniejsze od rodziny i jej dobra. Dzisiaj zastanawiam się, czy faktycznie je odczuwałam i odczuwam. Pamiętam, że wówczas dochodziły do mnie strzępy rozmowy, w których mama mówiła o poczuciu bezpieczeństwa, o tym, że dziewczynka powinna czuć się chroniona przez ojca, że potrzebuje męskiej energii. Oczywiście snuła wizję przerażającej przyszłości. Wyobrażała sobie mnie jako osobę, która będzie unikała mężczyzn, będzie się ich bała, nie będzie w stanie zaufać osobom płci przeciwnej. Dzisiaj wiem, że to było tylko takie „babskie gadanie”, które w moim przypadku nie miało chyba odbicia w rzeczywistości. Nigdy nie miałam problemu w relacjach z chłopakami. Do dzisiejszego dnia świetnie dogaduję się z kolegami z pracy. Być może posiadanie starszego brata i sąsiedztwo starszych o parę lat kuzynów, z którymi spędzałam wiele czasu i na których zawsze mogłam liczyć, spowodowało, że dobrze czułam się z przedstawicielami płci przeciwnej i nie miałam problemów z budowaniem z nimi relacji. Ale…
Od najmłodszych lat miałam poczucie gorszości i nie wiem, czy można to wiązać z odejściem ojca, czy też nie. W zasadzie nie pamiętam go dobrze. Natomiast doskonale pamiętam, że dla mamy zawsze byłam za gruba, za niska, za mało lotna, zbyt rozbrykana. Wymieniać można długo. Wciąż widzę jej rozczarowane oczy, gdy wracałam ze szkoły z ocenami, które nie były w stanie zaspokoić jej oczekiwań. Pamiętam złość, gdy przybiegałam z podwórka z podartymi rajtuzkami. Zawsze porównywała mnie do pilnego i grzecznego brata, do ślicznych i mądrych rówieśników. Widziałam, jak z podziwem spogląda na moje zgrabne koleżanki, jak podziwia córki swoich przyjaciółek. A ja nie byłam w stanie doskoczyć do jej oczekiwań. W szkole zaczęłam coraz częściej chować się po kątach. Już wówczas czułam się gorsza. Skoro mama tak mnie oceniała, jak mogą na mnie z życzliwością patrzeć osoby obce. Na zajęciach wychowania fizycznego przeżywałam swoje małe piekiełko. Nigdy, z uwagi na moja nadwagę i słabą kondycję fizyczną, nie byłam wybierana do gier zespołowych. Zazdrościłam koleżankom, które zabierały głos na lekcjach. Podziwiałam osoby angażujące się w różnego rodzaju inicjatywy. A mi nawet się nie śniło, aby mieć odwagę, bo przecież jestem za głupia, za mało błyskotliwa, za leniwa. Wmawiałam sobie, że nie uda mi się, nie wyjdzie tak jak trzeba, to nie dla mnie… I tak wypełniałam samospełniające się proroctwo mojej mamy. A jak coś zrobiłam dobrze, to zawsze znalazłam sposób, aby sobie popsuć samopoczucie. Zawsze było to niewystarczająco dobre albo czułam się jak oszustka, obawiając się, że w końcu zostanę zdemaskowana, bo wyjdzie szydło z worka i wyda się, że nie ja powinnam być na tym miejscu i wówczas ze wstydu zapadnę się pod ziemię. Na każdym kroku sprawdzałam samą siebie, poprawiałam, uważałam, że wciąż za mało wiem, niewiele umiem, nie doceniałam swojego potencjału, podważałam swoje kompetencje. Byłam przekonana, że tu, gdzie się znalazłam, jestem przez przypadek, przez dziwny zbieg okoliczności. Tak budowałam moje niskie poczucie wartości, brak wiary w siebie, niską samoocenę. Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc i z roku na rok stawałam się coraz bardziej przestraszoną szarą myszką zagubioną wśród wielobarwnego świata, w którym każdy był lepszy ode mnie. Często lęk stawał się przeszkodą na drodze do rozwinięcia skrzydeł i osiągnięcia sukcesów.
Przełom nastąpił w momencie, gdy poznałam Adę. Od grudnia zaczęła pracować w naszym dziale. Osoba zarażająca wszystkich poczuciem humoru, ciepła, życzliwa, moim zdaniem lubiąca siebie i wierząca w swoje możliwości. Pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że była osobą niepełnosprawną, poruszającą się na wózku. Z każdym dniem patrząc w jej śmiejące się oczy, obserwując jej duży dystans do siebie i odwagę w podejmowaniu różnych wyzwań, docierało do mnie, że wszystko jest w naszej głowie, w naszych przekonaniach dotyczących siebie i świata. Gdy spojrzałam w lustro, dostrzegłam piękną, elegancką, ze smakiem ubraną kobietę i zdałam sobie sprawę, że ten obraz jest sprzeczny z tym, który noszę w sobie, że jest sprzeczny z tym, w jaki sposób postrzegam siebie. Zdałam sobie sprawę, że nie widzę siebie w obiektywnym świetle, że patrząc na siebie, dostrzegam niewysoką, korpulentną, pyzatą dziewczynkę spoglądająca na świat z przerażeniem i przepraszającą za błędy, które mogą jej się w życiu przydarzyć. Widziałam dziewczynkę i potem kobietę, która nigdy nie była zadowolona z efektu swojej pracy, która nie była dość dobra, wystraczająco zdolna, która była niecierpliwa, niekonsekwentna, której angielski nie był na odpowiednim poziomie, a niemiecki pozostawiał wiele do życzenia. Wymieniać mogłam w nieskończoność…
A Ty, patrzysz na siebie z miłością, wiarą w siebie i szacunkiem? A może podobnie jak Zuzia, z lękiem spoglądasz wokół, obawiasz się oceny, podcinasz sobie skrzydła, nie umiesz cieszyć się z sukcesu i przyjmować komplementów? Może coraz bardziej zamykasz się w sobie i wciąż czujesz na sobie wzrok osób patrzących na ciebie z pogardą? Czas to zmienić!
Nie tylko Ty, ale wielu z nas z różnych powodów nie wykorzystuje swojego potencjału. Nie jedna osoba w wyniku doświadczeń przeszłości poczucie wartości ma mocno nadszarpnięte. Stajemy się coraz bardziej zamknięci w sobie, wycofujemy się z wielu działań, uciekamy przed światem. Wydaje nam się, że jesteśmy wciąż obserwowani i oceniani. Jakbyśmy nie wiedzieli, że właśnie brak wiary w siebie i niska samocena zabijają nasze marzenia i powodują, że tracimy szansę na kosztowanie życia.
Czy jest sposób na to, by naprawić to, co ktoś zepsuł przez swoją nieświadomość, brak wiedzy, uważności, a może własne kompleksy? Mama Zuzi najprawdopodobniej nie miała pojęcia, jaką krzywdę wyrządza córce ciągłymi uwagami, porównywaniem, ocenianiem, moralizowaniem, wyśmiewaniem. Czasu cofnąć się nie da, natomiast zawsze jest szansa na budowanie zdrowego poczucia własnej wartości. Oczywiście przede wszystkim z pomocą przyjść może specjalista, ale każdy we własnym zakresie może dzień po dniu budować swoją samoocenę poprzez różnego rodzaju ćwiczenia. Jedno z nich znalazłam w fantastycznej książce „Siła emocji” wydanej przez Wydawnictwo Sensus. Jej autor Thibaut Meurisse prezentuje ćwiczenie, które zostało nazwane Rejestr Zwycięstw. Poniżej możecie się z nim zapoznać.
REJESTR ZWYCIĘSTW
Jednym z najlepszych sposobów na zauważenie swoich osiągnieć jest zapisywanie ich. Polecam Ci założyć w tym celu osobny notatnik.
*Fragment pochodzi z książki "Siła emocji", T. Meurisse'a, Wydawnictwo Sensus, 2023
**Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Sensus
Nie pamiętam ojca, natomiast doskonale utkwiła mi w pamięci rozmowa mamy, którą przed laty jako mała dziewczynka przypadkowo usłyszałam. Trudno było przejść obok niej z obojętnością, byłoby dziwne, gdyby nie poruszyła wówczas mojego serca. Nie zapomnę złości mamy, która pełna emocji mówiła do koleżanki, jakie konsekwencje ponoszę jako dziecko mężczyzny, dla którego kusa spódniczka i długie nogi były ważniejsze od rodziny i jej dobra. Dzisiaj zastanawiam się, czy faktycznie je odczuwałam i odczuwam. Pamiętam, że wówczas dochodziły do mnie strzępy rozmowy, w których mama mówiła o poczuciu bezpieczeństwa, o tym, że dziewczynka powinna czuć się chroniona przez ojca, że potrzebuje męskiej energii. Oczywiście snuła wizję przerażającej przyszłości. Wyobrażała sobie mnie jako osobę, która będzie unikała mężczyzn, będzie się ich bała, nie będzie w stanie zaufać osobom płci przeciwnej. Dzisiaj wiem, że to było tylko takie „babskie gadanie”, które w moim przypadku nie miało chyba odbicia w rzeczywistości. Nigdy nie miałam problemu w relacjach z chłopakami. Do dzisiejszego dnia świetnie dogaduję się z kolegami z pracy. Być może posiadanie starszego brata i sąsiedztwo starszych o parę lat kuzynów, z którymi spędzałam wiele czasu i na których zawsze mogłam liczyć, spowodowało, że dobrze czułam się z przedstawicielami płci przeciwnej i nie miałam problemów z budowaniem z nimi relacji. Ale…
Od najmłodszych lat miałam poczucie gorszości i nie wiem, czy można to wiązać z odejściem ojca, czy też nie. W zasadzie nie pamiętam go dobrze. Natomiast doskonale pamiętam, że dla mamy zawsze byłam za gruba, za niska, za mało lotna, zbyt rozbrykana. Wymieniać można długo. Wciąż widzę jej rozczarowane oczy, gdy wracałam ze szkoły z ocenami, które nie były w stanie zaspokoić jej oczekiwań. Pamiętam złość, gdy przybiegałam z podwórka z podartymi rajtuzkami. Zawsze porównywała mnie do pilnego i grzecznego brata, do ślicznych i mądrych rówieśników. Widziałam, jak z podziwem spogląda na moje zgrabne koleżanki, jak podziwia córki swoich przyjaciółek. A ja nie byłam w stanie doskoczyć do jej oczekiwań. W szkole zaczęłam coraz częściej chować się po kątach. Już wówczas czułam się gorsza. Skoro mama tak mnie oceniała, jak mogą na mnie z życzliwością patrzeć osoby obce. Na zajęciach wychowania fizycznego przeżywałam swoje małe piekiełko. Nigdy, z uwagi na moja nadwagę i słabą kondycję fizyczną, nie byłam wybierana do gier zespołowych. Zazdrościłam koleżankom, które zabierały głos na lekcjach. Podziwiałam osoby angażujące się w różnego rodzaju inicjatywy. A mi nawet się nie śniło, aby mieć odwagę, bo przecież jestem za głupia, za mało błyskotliwa, za leniwa. Wmawiałam sobie, że nie uda mi się, nie wyjdzie tak jak trzeba, to nie dla mnie… I tak wypełniałam samospełniające się proroctwo mojej mamy. A jak coś zrobiłam dobrze, to zawsze znalazłam sposób, aby sobie popsuć samopoczucie. Zawsze było to niewystarczająco dobre albo czułam się jak oszustka, obawiając się, że w końcu zostanę zdemaskowana, bo wyjdzie szydło z worka i wyda się, że nie ja powinnam być na tym miejscu i wówczas ze wstydu zapadnę się pod ziemię. Na każdym kroku sprawdzałam samą siebie, poprawiałam, uważałam, że wciąż za mało wiem, niewiele umiem, nie doceniałam swojego potencjału, podważałam swoje kompetencje. Byłam przekonana, że tu, gdzie się znalazłam, jestem przez przypadek, przez dziwny zbieg okoliczności. Tak budowałam moje niskie poczucie wartości, brak wiary w siebie, niską samoocenę. Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc i z roku na rok stawałam się coraz bardziej przestraszoną szarą myszką zagubioną wśród wielobarwnego świata, w którym każdy był lepszy ode mnie. Często lęk stawał się przeszkodą na drodze do rozwinięcia skrzydeł i osiągnięcia sukcesów.
Przełom nastąpił w momencie, gdy poznałam Adę. Od grudnia zaczęła pracować w naszym dziale. Osoba zarażająca wszystkich poczuciem humoru, ciepła, życzliwa, moim zdaniem lubiąca siebie i wierząca w swoje możliwości. Pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że była osobą niepełnosprawną, poruszającą się na wózku. Z każdym dniem patrząc w jej śmiejące się oczy, obserwując jej duży dystans do siebie i odwagę w podejmowaniu różnych wyzwań, docierało do mnie, że wszystko jest w naszej głowie, w naszych przekonaniach dotyczących siebie i świata. Gdy spojrzałam w lustro, dostrzegłam piękną, elegancką, ze smakiem ubraną kobietę i zdałam sobie sprawę, że ten obraz jest sprzeczny z tym, który noszę w sobie, że jest sprzeczny z tym, w jaki sposób postrzegam siebie. Zdałam sobie sprawę, że nie widzę siebie w obiektywnym świetle, że patrząc na siebie, dostrzegam niewysoką, korpulentną, pyzatą dziewczynkę spoglądająca na świat z przerażeniem i przepraszającą za błędy, które mogą jej się w życiu przydarzyć. Widziałam dziewczynkę i potem kobietę, która nigdy nie była zadowolona z efektu swojej pracy, która nie była dość dobra, wystraczająco zdolna, która była niecierpliwa, niekonsekwentna, której angielski nie był na odpowiednim poziomie, a niemiecki pozostawiał wiele do życzenia. Wymieniać mogłam w nieskończoność…
A Ty, patrzysz na siebie z miłością, wiarą w siebie i szacunkiem? A może podobnie jak Zuzia, z lękiem spoglądasz wokół, obawiasz się oceny, podcinasz sobie skrzydła, nie umiesz cieszyć się z sukcesu i przyjmować komplementów? Może coraz bardziej zamykasz się w sobie i wciąż czujesz na sobie wzrok osób patrzących na ciebie z pogardą? Czas to zmienić!
Nie tylko Ty, ale wielu z nas z różnych powodów nie wykorzystuje swojego potencjału. Nie jedna osoba w wyniku doświadczeń przeszłości poczucie wartości ma mocno nadszarpnięte. Stajemy się coraz bardziej zamknięci w sobie, wycofujemy się z wielu działań, uciekamy przed światem. Wydaje nam się, że jesteśmy wciąż obserwowani i oceniani. Jakbyśmy nie wiedzieli, że właśnie brak wiary w siebie i niska samocena zabijają nasze marzenia i powodują, że tracimy szansę na kosztowanie życia.
Czy jest sposób na to, by naprawić to, co ktoś zepsuł przez swoją nieświadomość, brak wiedzy, uważności, a może własne kompleksy? Mama Zuzi najprawdopodobniej nie miała pojęcia, jaką krzywdę wyrządza córce ciągłymi uwagami, porównywaniem, ocenianiem, moralizowaniem, wyśmiewaniem. Czasu cofnąć się nie da, natomiast zawsze jest szansa na budowanie zdrowego poczucia własnej wartości. Oczywiście przede wszystkim z pomocą przyjść może specjalista, ale każdy we własnym zakresie może dzień po dniu budować swoją samoocenę poprzez różnego rodzaju ćwiczenia. Jedno z nich znalazłam w fantastycznej książce „Siła emocji” wydanej przez Wydawnictwo Sensus. Jej autor Thibaut Meurisse prezentuje ćwiczenie, które zostało nazwane Rejestr Zwycięstw. Poniżej możecie się z nim zapoznać.
REJESTR ZWYCIĘSTW
Jednym z najlepszych sposobów na zauważenie swoich osiągnieć jest zapisywanie ich. Polecam Ci założyć w tym celu osobny notatnik.
- Na początek spisuj wszystkie swoje osiągniecia życiowe. Przypomnij sobie przynajmniej pięćdziesiąt pozycji. Jeśli skończą Ci się pomysły, dopisz mniejsze osiągnięcia. To pomoże Ci uzmysłowić sobie, jak wiele już masz na koncie.
- Następnie w każdy wieczór zapisuj wszystkie osiągniecia danego dnia. Mogą to być proste rzeczy w rodzaju: obudziłem się na czas, ćwiczyłem, zjadłem zdrowe śniadanie.
*Fragment pochodzi z książki "Siła emocji", T. Meurisse'a, Wydawnictwo Sensus, 2023
**Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Sensus
POLECAMY:
Thibaut Meurisse "Siła emocji. Jak je rozpoznać, kontrolować i ułatwić sobie życie". Wydawnictwo Sensus PREMIERA ODBYŁA SIĘ 11 STYCZNIA! |
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS: