NIE SZUKAŁA MIŁOŚCICzy są sposoby na toksycznych ludzi?Mijały tygodnie, a ona wciąż nie umiała powrócić na normalności. Nie potrafiła skupić się na pracy, na projektach, którym poświęcała czas i serce, w które angażowała się bez reszty. W kółko czytała treść maili, które rozpoczęły tę niespodziewaną, niechcianą, a wnoszącą tyle emocji znajomość. Tak - wszystko, co nas łączy jest naprawdę ekscytujące, no i nie jest proste. Nie powielę Twojego wywodu i nie napiszę "może”. Zacznę od wielkich liter zdanie: Należy poczekać, pozwolić się temu potoczyć, bo nic przecież nie dzieje się przez przypadek. Rozumiem, że boisz się mi zaufać i nie będę Cię do tego namawiał, gonił i popędzał. Czas pokaże, że można, ale to musi nastąpić samo, nic na siłę bo wszystko można by zepsuć… Po śmierci Pawła nie szukała miłości. On był jej pierwszą i jedyną, najwspanialszą, jaka może się zdarzyć. Gdy wreszcie po trzech latach zaczęła uczyć się życia, nowego życia, pojawił się on. Broniła się, jak mogła. Nie chciała, by ktokolwiek zastąpił miejsce tego, który przecież nie mógł być zastąpiony. Nie jestem nieuczciwym wyrachowanym egoistą. Może jestem odpowiedzialnym człowiekiem, który tęskni za czymś, czego nigdy nie doznał? Jednak nie potrafię sprecyzować - czego. Cieszę się, że jesteśmy od początku szczerzy i że umiemy o pewnych sprawach mówić… Zaufała, a może tęskniła za ciepłem, bliskością, może potrzebowała oparcia, miłości, poczucia bezpieczeństwa. To był piękny czas, w którym wreszcie zaczęła się uśmiechać i patrzeć w przyszłość. Dzisiejsze urodziny wyobrażała sobie od paru tygodni. Co prawda dostrzegała, że Grzegorz nie jest tym, który ją zdobywał kilka miesięcy temu, ale tłumaczyła go wciąż przed samą sobą. Dzwonek do drzwi spowodował szybsze bicie serca. Widok kuriera z bukietem czerwonych róż potraktowała jako początek świętowania. Od razu zauważyła śnieżnobiałą kopertę kontrastująca z czerwienią róż. W jej wyobraźni kryła niespodziankę, której tak bardzo pragnęła… Nie chciała otwierać jej w pośpiechu. Wykąpała się, przygotowała ulubioną kawę i drżącymi z podekscytowania dłońmi zaczęła sprawdzać, co kryła zawartość… Wybacz. Nie mogę, nie chcę tego dalej kontynuować. Tak będzie lepiej dla nas. Nie mogła uwierzyć. Może to jakiś żart. Łzy napłynęły jej do oczu. Wzrokiem zaczęła przebiegać po linijkach tekstu, szukając słów wyjaśniających, że to żart… Początek był super, wydaje mi się, że kiedy człowiek poznaje drugiego i chce go poznać lepiej, a może i zdobyć, nie widzi pewnych wad, a może nie chce widzieć. A tak było ze mną. Widziałem w Tobie super babkę, atrakcyjną, mądrą i dlatego potoczyło się to przez te pierwsze miesiące tak, a nie inaczej. Jednak potem zaczęły mnie pewne sprawy drażnić, denerwować. Chciałem pisać, ale tylko kiedy miałem na to ochotę, chciałem się spotykać, ale tylko wtedy kiedy miałbym na to czas. Tak wiem, że to egoizm, ale powiedziałem Ci kiedyś, że zdaję sobie sprawę, że jestem egoistą. Dla mnie znajomość ta mogłaby mieć sens tylko na takich warunkach, o których napisałem, że to ja ustalam warunki. Więc kiedy nie piszę przez tydzień, i kiedy nie spotykamy się przez dwa tygodnie, to po prostu tak ma być, bo ja nie mam ani czasu, ani ochoty. Więc kiedy zauważyłem, że taki układ Ci nie odpowiada, próbowałem Ci to delikatnie powiedzieć. Ale kiedy zaczęliśmy rozmawiać o nas, zaczęło być to dla mnie nie do wytrzymania. Zacząłem odczuwać to tak, jakbyś mnie osaczała. Wiem, że nie miałaś ani takiego zamiaru, ani nie odbierałaś tego w ten sposób, być może powiedziałabyś, że to ja prowokowałem takie sytuacje, ale piszę, jak to odbierałem. Kilka razy próbowałem o tym mówić, ale skutków nie było i dlatego zacząłem wysyłać Ci sygnały, że to chyba nie ma sensu. Problem był w tym, że dalej pociągałaś mnie jako kobieta. Już wówczas wiedziałem, że jeśli tego nie przerwę, jeśli nie skończę - zrobię Ci wielką krzywdę, domyślałem się, że z twojej strony zaczęły się krystalizować jakieś uczucia, a to znaczyłoby, że ta znajomość nie jest już tak prosta i nieskomplikowana jak do tej pory. Jednak jak pisałem i mówiłem, nie chcę Cię oszukiwać, nie chcę robić Ci nadziei i być może postępuję zbyt drastycznie, ale nie widzę innego wyjścia. Historia Poli to historia wielu kobiet, których życie przeplatają radości i cierpienia, miłość i lęk, zaufanie i rozczarowanie, ból i tęsknota. Życie, w którym dokonujemy czasami niewłaściwych wyborów, popełniamy błędy wynikające z obdarzania ludzi zbyt dużym zaufaniem, a może patrzeniem na innych przez pryzmat swojej uczciwości. To historia kobiety, która na swojej drodze spotkała toksycznego człowieka, manipulatora, który ją wykorzystał, realizując własne cele. Jarosław Gibas w książce pod tytułem ”Nie daj spieprzyć sobie życia!”, której premiera miała miejsce 31 sierpnia, wymienia zestaw konkretnych oznak, które możemy zaobserwować wśród manipulatorów. Należą do nich: • koncentracja wyłącznie na własnych ambicjach i interesach, • priorytetowe traktowanie pieniędzy oraz władzy, • sprawianie wrażenia osoby czarującej i pewnej siebie, • wykorzystywanie innych i manipulowanie nimi podczas realizacji własnych celów, • korzystanie w razie potrzeby z kłamstw i oszustw, • posługiwanie się fałszywymi pochlebstwami, by osiągnąć cel, • luźne traktowanie zasad i wartości, a często całkowity ich brak, • prezentowanie cynicznej postawy wobec moralności, • brak lub niski poziom empatii, • unikanie zaangażowania i jakichkolwiek emocjonalnych przywiązań, • świetne interpretowanie i rozumienie zależności społecznych, • skrywanie swoich prawdziwych intencji, • możliwe występowanie trudności z interpretacją własnych emocji. Jednak nie tylko manipulatorzy są osobami toksycznymi, które spotykamy zarówno w naszym życiu osobistym, jak i zawodowym. Jarosław Gibas opisuje w swojej książce między innymi: plotkarzy, zazdrośników, kompensatorów, ofiary, dementorów, kłamców, etykieciarzy, arogantów i hipokrytów. Pomaga nam też rozpoznać osoby toksyczne, jak również poznać stosowane przez nich strategie, ale i skuteczne sposoby na radzenie sobie z nimi. Można powiedzieć, że książka jest przewodnikiem, dzięki któremu czytelnik może czuć sie bezpieczniej w świecie, w którym wiele osób może zniszczyć mu życie. Ale zapominać nie należy o tym, by nie tylko umieć chronić siebie, ale również nie krzywdzić innych. „Pamiętajmy, że toksyczność zawsze jest oceniana przez nasz własny filtr. W głównej mierze to od naszej reakcji na czyjeś zachowania zależy to, w jak dużym stopniu będziemy skłonni określić taką osobę jako toksyczną. I oczywiście pamiętajmy o jeszcze jednej zasadzie: termin osoba toksyczna (…) to jedynie pewna stylistyczna figura, której potocznie używamy w naszej reakcji na zachowania odbierające nam energię. Nie ma służyć jakiejkolwiek stereotypizacji, stygmatyzacji czy przyklejaniu komuś na czoło odpowiednich etykiet. Najlepszym sposobem, by tę regułę zapamiętać, jest zrobienie samemu sobie głębokiego i uczciwego swoistego rachunku sumienia i w jego efekcie udzielenia sobie odpowiedzi na pytanie: <<Czy aby na pewno w stosunku do jakiejś osoby ja sam nie zachowałem się kiedyś toksycznie?>>”* *Fragmenty i cytaty pochodzą z książki Jarosława Gibas „Nie daj sobie spieprzyć życia!”, Wyd. Sensus, Gliwice 2021 Jeżeli często masz wszystkiego dość, życie i jego problemy przerastają Ciebie. Wpadłaś/eś w szpony manipulatora/ki i nie umiesz się uwolnić. Chcesz odzyskać wolność i spokój. Wzięłaś na siebie za dużo obowiązków, jesteś mało asertywna, nie umiesz się z niczego cieszyć. Nie potrafisz panować nad emocjami, masz niskie poczucie, które wpływa na relacje z innymi. Brak Ci poczucia wartości i akceptacji. Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :)
0 Comments
ILE MOŻEMY STRACIĆ?Koszt alternatywnych wyborów, psychologiczny system odpornościMAŁGOSIA W chwilach smutku, cierpienia Małgosia wraca wspomnieniami do czasów sprzed dziesięciu lat. Tego ciepła nigdy nie zapomni. A zaczęło się jak uderzenie pioruna. Pamięta swoja pierwszą dorywczą pracę na studiach. Świnoujście, stoisko z książkami, turyści i On. Pojawił się nagle. Wysoki, niebieskooki, w jasnych dżinsach i czarnym T-shircie. Pamięta, jak serce załomotało jej w piersiach. Jak się potem okazało, ona również zrobiła na Marcinie piorunujące wrażenie. JUREK Jurek od lat czuł, jak życie przelatuje mu między palcami. Studencka pierwsza miłość, ciąża i tak to się potoczyło. Patrząc z boku, stanowili z żoną udane małżeństwo. Jak na ich pokolenie osiągnęli dużo. Pięknie urządzone, duże mieszkanie, dwa samochody, wakacje zagranicą, modne ciuchy. W zasadzie, czego chcieć więcej? Tylko oni wiedzieli, że za tą atrakcyjną powłoką nie kryło się wiele. PIOTR Pracowity, inteligentny, przyzwyczajony, że nic w życiu nie dostaje za darmo. Piotr latami pracował na kolejne stopnie awansu. Powoli, ale skutecznie piął się wzwyż. Udane małżeństwo, cudowne dzieci, to wszystko było motorem jego działań. W domu była bezpieczna przystań i miejsce ładowania akumulatorów. Po latach wynajmowania pokoju, gnieżdżenia się w ciasnym, ale własnym mieszkaniu, podjęli wreszcie odważną decyzję. Wezmą kredyt i kupią dom. To najlepszy moment. Stała praca, a teraz awans i lepsza pensja. Szansa na zmianę w życiu… MAŁGOSIA Małgosia nigdy nie zapomni miłości, jaką obdarzył ją Marcin. W zasadzie wyprzedzał wszystkie jej pragnienia. Był dobry, czuły i bardzo cierpliwy. A ona… Dzisiaj nie potrafi zrozumieć, dlaczego bała się tego uczucia. Być może drzemała w niej jeszcze niespełniona miłość. Marcin rozumiał, był nienachalny. Był jej najcudowniejszym przyjacielem. Ale w momencie, gdy wyznał Małgosi, jak bardzo ją pokochał, uciekła. Dzisiaj nie rozumie tego. Nie pojmuje swojej decyzji. Wówczas nie chciała go zranić. Nie chciała zaczynać czegoś, gdy w sercu żył jeszcze ktoś inny. JUREK Jurek nigdy by nie przypuszczał, że przed pięćdziesiątką przeżyje jeszcze taki poryw namiętności. Czy to miłość? Bronił się przed nią, ale nie było to proste. Ania oczarowała go swoją naturalnością i ciepłem. Była śliczna, inteligentna i dobra. Przy niej czuł się nie tylko jakby znowu miał naście lat, ale przede wszystkim był dowartościowany. W domu atmosfera stawała się nie do wytrzymania. Żona miała wieczne pretensje, poniżała go, ośmieszała przy ludziach. A on cierpliwie to znosił, bo przecież dzieci, rodzice, tyle wspólnych lat. Gdy pojawiła się Ania, świat nabrał innych barw. Ale… czy teraz jest odpowiedni czas na zmianę? Czy jest gotów dla miłości poświęcić stabilizację i „ciepłe kapcie”? Wiedział, co miał. A jeśli Ania za trzy lata znajdzie młodszego? Zostanie wówczas na lodzie… PIOTR Dlaczego właśnie teraz? Piotr tyle czasu czekał na to stanowisko i właśnie teraz, gdy zapracował na to, czego pragnął, zadzwonił przyjaciel sprzed lat. Zawsze mógł na niego liczyć. Powrócił po latach z Kanady, by w Polsce rozkręcić interes. Piotr był idealnym partnerem. Pracowity, uczciwy. Przyjaciel zadzwonił z propozycją nie do odrzucenia. Ale Piotr w tym momencie zbyt dużo miał do stracenia. Gdyby ta propozycja pojawiła się w ubiegłym roku, to kto wie… MAŁGOSIA, JUREK, PIOTR Małgosia nigdy nie zapomni tych zakochanych, wpatrzonych w nią oczu, pomimo iż minęło tyle lat… Jurek, siedząc wieczorami w przytulnym mieszkaniu, obok nadąsanej żony myśli, co by było, gdyby nie zabrakło mu odwagi. Piotr, widząc kupony, jakie przyjaciel odcina z inwestycji, do której się nie przyłączył, ma do siebie żal. Nigdy nie wiemy, ile możemy stracić? Ale jedno jest pewne. To, czego nie mamy, co dzisiaj nie jest dla nas dostępne, staje się bardziej pożądane. Człowiek w swoim życiu niejednokrotnie stoi przed różnymi wyborami. Wybór jednej z opcji, niesie ze sobą stratę drugiej. Towarzyszy temu niepewność. Daniel Gilbert i Timothy Wilson swoimi badaniami udowodnili, że w człowieku funkcjonuje mechanizm, który jest odpowiedzialny za redukowanie negatywnych konsekwencji emocjonalnych podjętych niewłaściwych decyzji. Z reguły działa on poza naszą świadomością i nazwany jest psychologicznym system odporności. Dzięki niemu nawet, jeśli podejmiemy decyzję, z której konsekwencji nie jesteśmy zadowoleni, uruchomione zostają procesy znajdujące pozytywne aspekty owej decyzji i tym samym – redukujące negatywne emocje z nią związane. Małgosia uważa, że pomimo straty Marcina, pomimo koszmaru swojego małżeństwa nie żałuje, że się rozstali, bo nie miałaby teraz dwóch uroczych synków. Jurek, widząc schorowaną matkę, wie, że jego rozwód byłby dla niej gwoździem do trumny. Piotr docenia wolne weekendy, których przy prowadzeniu interesu pewnie by nie miał. Ale jak wiemy, człowiek jest istotą bardzo złożoną. I poza oddziaływaniem systemu odporności działa również zasada niedostępności (opisana przez Roberta Cialdiniego - polegająca na tym, że człowiek pragnie tego, co jest niedostępne albo czego jest mało) oraz koszt alternatywnych wyborów (nawet, jeśli nasza decyzja jest właściwa, widzimy atrakcyjność innych opcji). Zarówno zasada niedostępności, jak i kosztu alternatywnych wyborów powodują, że nie umiemy być szczęśliwi tu i teraz, tylko powracamy myślami do rozdroża naszych życiowych dróg i podobnie jak Małgosia, Jurek i Piotr zastanawiamy się, co by było gdyby… Ale przecież wszystko zależało od nas i od naszych wyborów. Ważne, by wyciągać dobro z każdej sytuacji, w jakiej jesteśmy i szukać szczęścia każdego dnia. Jeżeli podjęliśmy decyzje, które niosą ze sobą ciężkie konsekwencje, niech staną się dla nas lekcją na przyszłość, z której warto wyciągnąć wnioski. *Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje, - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
ZIELONE OCZYKomplementarność nerwicSzymon. Przystojny mężczyzna. Metrykalnie dorosły, ale zachowujący się jak chłopiec w spodenkach na szelkach. Z pomocą terapeuty zaczął powracać do bolesnej przeszłości. Bolało. Bardzo bolało, bo trzeba było zajrzeć tam, gdzie nie chciał zaglądać. Trzeba było poruszyć te struny, które spowodowały, że łzy same napływały do oczu. Mama… Pamięta jej zielone duże oczy. Doskonale pamięta ten dzień, tę chwilę, gdy stanęła w progu z plecakiem. Niewiele wówczas rozumiał. Gdzieś w głowie kołatały słowa, które usłyszał już wcześniej, a które potem pojawiały się w rozmowach rodziny: Bieszczady, choroba, przemęczenie, odpoczynek. Nigdy więcej mamy nie widział. Przepadła. Zapadła się jak kamień w wodzie. Ojciec, babcia i ciocia robili wszystko, by zapewnić mu to, czego potrzebował, ale… On nie potrafił już być takim dzieckiem jak przed odejściem kogoś, kogo brakowało każdego dnia. Nie było jej w tak ważnych momentach jego życia – pierwszy dzień w szkole, dzień Pierwszej Komunii Świętej, wybór szkoły średniej, matura… Jej nie było… Przez lata targały nim różne emocje. Od złości, żalu do smutku i poczucia niższości, wstydu. Nie umiał sobie z nimi poradzić. Czuł się gorszy. Wstydził się tego, że nie ma mamy, że jego dom jest inny. Nie wiedział, co ma mówić, gdy koledzy pytali. Matura. Dostał się bez problemu po niej na wymarzone studia. Ale wciąż czuł się gorszy. Próbował swoim poczuciem humoru, pracowitością imponować kolegom i koleżankom. Był inteligentny, sympatyczny, chętny do pomocy. A przy tym konsekwentnie dążył do celu. Ania. Gdy ją poznał, przeglądał się w jej zakochanych oczach i poszukiwał tego, co stracił przed laty. Była dobra, czuła, dawała mu to, czego wówczas zabrakło. Ale… w jej ramionach poczuł się jak dziecko, które gdzieś przed laty w nim musiało ustąpić miejsca dorosłemu pomimo iż miał tylko 8 lat. Wówczas musiał bardzo szybko dojrzeć, zrozumieć to, czego nie potrafił pojąć. Ania dała mu poczucie bezpieczeństwa, miłości, akceptacji. Wówczas coś w nim pękło. Poczuł się błogo i chciał czerpać z jej miłości i opiekuńczości. Miłość. Dzięki mądrości i dojrzałemu uczuciu, jakim obdarzyła go Ania, zrozumiał, że ich związek będzie miał szanse na przetrwanie tylko wówczas, gdy upora się z przeszłością. Kochająca go kobieta uświadomiła mu, że pokochała w nim mężczyznę, a nie dziecko. Wytłumaczyła, że chce być jego partnerką i żoną, a nie matką. Taka relacja między dojrzałymi ludźmi nie miała jej zdaniem szans na przetrwanie. Ania sprawiła, że odważył się stawić czoła przeszłości, że z Szymonka, który wciąż czekał na miłość matki, stał się dojrzałym mężczyzną. Terapia. Była bolesna, ale otworzyła mu drogę ku wolności i dojrzałemu życiu. Wychodząc z gabinetu psychologa dostrzegł, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Wszystkie lata życia po odejściu mamy to lata udowadniania całemu światu, że jest mądry, pracowity, że zasługuje na to, by być kochanym. Miał jeden cel. Wspinać się na palce i być zawsze "naj..." Nie marnował ani chwili. Nie pozwalał sobie na najmniejszy błąd i minimalne nawet niedociągnięcia. Perfekcjonista i pracuś w jednym. Dorosły metrykalnie, a w środku bezbronne dziecko szukające akceptacji. Wokół nas wiele związków opartych jest na komplementarności nerwic. Ludzie szukają partnera (często nie zdając sobie nawet z tego sprawy), który zaspokoi ich potrzeby. Z reguły znajdują kogoś, kto też ma problemy, które pchają go w takie właśnie ramiona. Związki te oparte są na wzajemnym uzależnieniu. Gdyby Szymon trafił na kobietę, która chciałaby się nim opiekować, ten związek mógłby trwać latami, ale nie byłby oparty na prawdziwym uczuciu. Szymon trafił na Anię, która pokochała go, ale nie szukała w nim osoby będącej narzędziem do zaspokojenia jej potrzeb. Dzięki temu ich uczucie miało szansę na rozwój, a Szymon na uporanie się z przeszłością. *Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Jeżeli nie potrafisz poradzić sobie z przeszłością, chcesz zacząć inaczej reagować, wchodzić w zdrowe relacje - pomożemy Ci. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie.
POLECAMY:
TAMTEJ WIOSNYJak wzmacniać odporność psychicznąTamte emocje, obrazy, zapachy są wciąż jak żywe. Doskonale pamiętam dzień, gdy dotarło do mnie, że moje małżeństwo, które latami sklejałam swoją miłością, rozpada się na drobne kawałeczki. Zrozumiałam, kim jest człowiek, któremu ufałam, a który patrząc mi w oczy, okłamywał, manipulował, wykorzystywał dobre serce i moją naiwność. Gdybym wówczas miała swoją dzisiejszą wiedzę, to pewnie umiałabym wiele rzeczy wcześniej rozszyfrować, wiedziałabym, jakich błędów wynikających z prostolinijności, nie popełniać. Tamtej wiosny stanęło przede mną nie lada wyzwanie poprzedzone podjęciem niezwykle trudnej i odważnej decyzji o odejściu. Podjęłam ją, mając na uwadze przede wszystkim dobro dzieci. Ale miałam świadomość tego, że droga przede mną nie będzie usłana rożami. I tak ruszyłam w nieznane, w drogę, która wiele mnie przez kolejne lata nauczyła. Ta samotna wędrówka z dziećmi przy boku pokazała mi, na kogo w życiu mogę liczyć, na kim mogę polegać, kto w sposób subtelny jest obok, wspierając i czuwając. To był niewątpliwie sprawdzian przyjaźni. Ale ten czas odsłonił też oblicza osób, które zajęte swoimi sprawami i swoim życiem, były obojętne na moje cierpienie, na mój strach, na moje rozterki… Nikt nigdy, kto nie znalazł się w takiej sytuacji, nie zrozumie tego, co wówczas przeżywałam. Musiałam stać się oparciem dla dzieci, których świat nagle się zatrząsnął u samych posad. To ja miałam dawać im poczucie bezpieczeństwa, podczas gdy sama drżałam w środku jak osika. Miałam świadomość, że ich dzieciństwa i młodości nie powtórzę, a pragnęłam z całych moich sił dać im jak najwięcej, aby mogły korzystać ze swoich pasji, by mogły realizować marzenia. Ale to wymagało pieniędzy, których wciąż brakowało. Duma opuszczonego mężczyzny pchała go do bycia bezwzględnym, nie tylko wobec żony, ale i wobec dzieci. Ciągłe rzucanie kłód pod nogi, utrudnianie rozstania, niepłacenie alimentów - to jak tor przeszkód, który trzeba było pokonywać podczas i tak wymagającej trasy. A na tym szlaku było przecież mnóstwo zakrętów, trzeba było każdego dnia wciąż na nowo zastanawiać się, jak najefektywniej zarządzać czasem, jak gospodarować pieniędzmi, jak nie wpaść w depresję, jak dbać o spokój i bezpieczeństwo dzieci. Często zadawano mi pytania, skąd biorę siłę, jak radzę sobie z tą przeogromną dawką stresu? A ja chyba sama odpowiedziałam sobie na nie nie raz. Poza przeogromnym poczuciem odpowiedzialności za dzieci, miałam przekonanie, że nie chcę być ofiarą, nie chcę się nad sobą użalać. Być może komuś by było łatwiej, wchodząc w taką rolę, ale ja wolałam mieć poczucie, że każdego dnia sumiennie i z pokorą odrabiam lekcje dane mi przez życie. Nie biadolę, bo nie ma na to czasu i energii. Takich historii jak historia Oli można przywołać wiele. Każdy ma swoją drogę, chrześcijanie powiedzą, że swój krzyż, który najpewniej jest na jego miarę i możliwości, ale… nie zawsze jesteśmy w stanie ustać pod jego ciężarem, nie mówiąc o tym, by mieć siłę, która pchnęłaby do ruszenia naprzód. Każdy z nas ma takie dni, takie momenty w swoim życiu, gdy ma wszystkiego dość. Gdy czuje się przytłoczony obowiązkami, chorobą, problemami finansowymi, niełatwymi relacjami. Ale jedni podobnie jak Ola podążają naprzód, a inni skupią się na narzekaniu i szukaniu winnych. A Ty, „ jaką chcesz być osobą? Taką, która w błędnym zaułku użalania się, obwiniania i czekania na pomoc z nieba chowa się przed życiem? Czy taką, która stawiając czoła przeciwnościom, odważnie wspina się w stronę pełni życia?”* Takie pytanie zadaje Zbigniew Ryżak - autor niezwykle potrzebnego, szczególnie w dzisiejszych czasach poradnika „Silna psychika.” Na samym początku swojej książki wyjaśnia, że „Silna psychika jest odwrotnością tępej twardości. Człowiek twardy nie jest silny, ale jedynie sztywny. Póki nie zacznie się wichura, będzie stał dumnie i prosto jak topola, ale niech nadciągnie huragan (a w dzisiejszych czasach ryzyko jest coraz większe), a pęknie z hukiem. Aby być naprawdę, a nie tylko na pokaz, odpornym psychicznie, nie potrzebujesz być hardcorowym twardzielem. Przeciwnie, potrzebujesz - jak drzewa na wietrze - elastyczności i głębokich, rozległych korzeni. Niektórzy mają te cechy od urodzenia. Łatwiej im rozwinąć w sobie prawdziwą siłę psychiczną. Jednak nie jest tak, że jedni rodzą się silni, a drudzy słabi. To nie różnice genetyczne decydują o odporności psychicznej. Siła psychiczna jest przede wszystkim efektem tego, w jaki sposób myślimy (o sobie, świecie, innych ludziach) i w jaki sposób działamy (np. czy umiemy się regenerować, czy umiemy korzystać z pomocy innych, czy umiemy się wyciszać). Skoro jest to zestaw praktyk, możemy ją zatem w sobie wytrenować.”* Książka Zbigniewa Ryżaka zawiera wiele wskazówek i podpowiedzi, które będą mogą stać się przydatne dla każdego w trakcie „treningu siły psychicznej.” Poniżej prezentujemy jedno z ćwiczeń zaczerpnięte z wyżej wymienionego poradnika, które dotyczy emocji. Jak pewnie każdy z nas wie, emocje bardzo często, o ile nie umiemy nimi zarządzać, dezorganizują nam życie. Takich sytuacji, gdy próbowały one zarządzać Olą, w jej życiu było wiele. Tylko umiejętne poskramianie ich powodowało, że to ona przejmowała nad nimi kontrolę. ĆWICZENIE: Określ sytuacje, w których tracisz panowanie nad sobą i w których chciałbyś reagować inaczej. Opisz, kiedy ostatni raz coś takiego Ci się przydarzyło. • Co do siebie wtedy mówisz? • Co myślisz? • W jaki sposób patrzysz na świat? Zapisz to. Bądź szczery. Robisz to tylko dla siebie. Gdy zapiszesz, zadaj sobie pytania: • Czy można na to popatrzeć w inny sposób? • Jakie inne wyjaśnienia są możliwe? • Które jest najbardziej przekonujące? Podsumowując: Gdy chcesz poradzić sobie z emocjami przejmującymi nad Tobą kontrolę, pamiętaj o kilku punktach: • Bądź świadom tego, co się dzieje z Twoim ciałem. O wybuch jest najłatwiej, gdy przez długi okres znajdujesz się w stanie dyskomfortu (gdy się śpieszysz, jesteś zmęczony po całym dniu), słowem - gdy zebrało się dość dużo paliwa. • Jeżeli tylko możesz, usuń paliwo. Odpocznij, zregeneruj się, uspokój oddech i rozluźnij mięśnie. • Bądź świadom zapalników. Zadaj sobie pytania: „W jaki sposób widzę sytuację? Co do siebie mówię? Przez jakie okulary patrzę na świat tuż przed wybuchem?”. • Znajdź inny sposób interpretowania sytuacji. Opracuj nowy sposób patrzenia. Opisz go, zapamiętaj, a potem przywołaj. Gdy uda Ci się tego dokonać, zaczną się zmieniać nawyki i pamięć. Za każdym następnym razem będzie łatwiej. *Fragmenty i cytaty pochodzą z ksiazki Z. Ryżaka "Silna psychika" **Post powstał we współpracy z Wydawnictwem Sensus POLECAMY:
UCIECZKA PRZED WSTYDEMJak zwalczyć destruktywny wstyd?Nina w końcu zrozumiała, że żadne rany nie znikają. Co prawda, mogą się zabliźnić, ale potrafią dawać o sobie znać latami. Przypominają o tym, czego doświadczyliśmy, a przed czym chcieliśmy uciec jak najdalej, by wymazać z pamięci, zapomnieć. Dla niej taką ucieczką był wyjazd do Australii. Miała nadzieję, że tam odetnie się od przeszłości i zacznie nowy rozdział swojego życia, który pozwoli jej raz na zawsze zapomnieć. Dzisiaj wie, że tak się nie stało. Australia… Czy można było wyjechać dalej? Chyba nie! Australia miała być miejscem schronienia przed światem, który tak bardzo przypominał o wstydzie, o emocji, która paliła od środka, która powodowała chęć zapadnięcia się pod ziemię, ukrycia się przed ciekawskim wzrokiem sąsiadów, przed pytaniami nauczycieli, a przede wszystkim przed niemożnością bycia normalnym dzieckiem, które czułoby się bezpiecznie w swoim domu i nie musiałoby żyć w ciągłym zakłamaniu. Przed rokiem, patrząc w piękne błękitne oczy dziewczynki, którą przyprowadzili rodzice na zajęcia tańca, Nina zobaczyła siebie. Przeglądając się w błękicie oczu dziesięciolatki, przypomniała sobie swoje dzieciństwo i wiecznie smutne oczy. Wróciły tamte emocje. Wrócił wstyd, który towarzyszył jej od wczesnych lat życia. Doskonale pamięta, jak wstydziła się, gdy pijana matka wracała z pracy. Wstydziła się, bo nie miała pewności, czy kogoś po drodze nie spotkała. Obserwowała po takich incydentach zachowania sąsiadów, kolegów, koleżanek, nauczycieli. Przecież mogli ją widzieć. A ona jako dziecko była bezradna. Ciężko jej też zapomnieć o tym, co czuła, gdy koleżanki chciały odwiedzić ją po zajęciach w szkole. Nie zapomni, ile musiała się nakombinować ze strachu, bo bała się, że w domu zastanie nietrzeźwą mamę. Wyjazd do Australii miał być wyzwoleniem od wstydu, a dziś wie, że jego piętno dźwiga na barkach od lat. Z pomocą psychologa próbuje odnaleźć siebie. Odnaleźć Ninę - osobę wartościową, uczciwą, pracowitą, zasługującą na szacunek i miłość. Do niedawna jeszcze czuła się bezwartościowa, gorsza, okaleczona swoją przeszłością. Wstyd. Każdy z nas czegoś się kiedyś wstydził albo się wstydzi. Wstydzimy się tego, czego nie zrobiliśmy albo tego, co uczyniliśmy, a było niewłaściwe. Wstydzimy się wypowiedzianych słów albo zaniechania działań, a czasem naszych myśli. Niekiedy wstyd staje się dla nas nauką, wskazówką, dzięki której nie powtórzymy naszych błędów i będziemy wiedzieli, czego unikać w przyszłości. Ale wstyd bywa też ciężarem, z którym niełatwo jest iść przez życie, tak jak to miało miejsce w przypadku Niny. Wstyd bywa trucizną, która niszczy nas, która powoduje, że unikamy ludzi, ale uciekamy też przed sobą, mając poczucie, że coś jest z nami nie tak i nie zasługujemy na nic dobrego. Dr Adam Zemełka w książce „Autoterapia” napisał: „Próbując uporządkować obszary <<wstydorodne>>, możemy wymienić następujące aspekty naszego Ja :
Według niego "wstyd, mimo że jest emocją przez większość z nas nielubianą, odgrywa szereg istotnych ról w naszym codziennym życiu.” Są to role:
Wstyd jest naturalną emocją. Problem zaczyna się w momencie, gdy wstyd zaczyna nas niszczyć, działać demotywująco, tak jak było w przypadku Niny. On stał się panem jej życia, a ona była jego sługą. „Samo doświadczanie wstydu jest zjawiskiem w pełni naturalnym, a z perspektywy relacji społecznych nawet pożądanym. Problem pojawia się wtedy, gdy mamy do czynienia z tzw. destruktywnym wstydem. Niszczący wstyd działa demobilizująco, prowadzi do aktywacji mechanizmów obronnych, które mogą ulegać utrwaleniu. Destruktywny wstyd od konstruktywnego odróżnia intensywność doświadczania (może być odczuwany jako obezwładniający), częstość pojawiania się (można mieć wrażenie jego nieustanności) oraz wpływ na funkcjonowanie człowieka (powoduje rezygnację z działań, wycofanie z ważnych sfer życia, izolację).”* Jak zatem zwalczyć destruktywny wstyd? Czy możemy sami zrobić coś ze swoim wstydem? Z tym obciążeniem, które niesiemy przez wiele lat naszego życia? Oczywiście, że tak! Tak jak w przypadku Niny z pomocą może przyjść psycholog, ale jest też inna droga. Dr Adam Zemełka pokazuje nam w swojej nowej książce wiele obszarów naszego życia, w których możemy dokonywać zmian, korzystając z zasobów, które już posiadamy, o ile tylko będziemy na to gotowi. Poniżej proponujemy jedno z ćwiczeń z wyżej wspomnianego poradnika, które wielu z nas może pomóc żyć spokojniej, pełniej i szczęśliwiej.
* Fragmenty i cytaty pochodzą z książki dr A. Zemełki "Autoterapia", Wydawnictwo Sensus, 2023 **Post powstał we współpracy z Wydawnictwem Sensus POLECAMY:
NA WŁASNE ŻYCZENIEJak uwolnić się od zaklęć, które rzucono na nas w dzieciństwie?W Justynie coś się przelało. Zmęczona opadła na krzesło. Takie dni, gdy w pracy projekt gonił projekt powodowały, że nie była w stanie ogarnąć tego wszystkiego, co było poza biurem, a co należało do jej obowiązków. Rano niewyspana po czterech godzinach snu (czas w pracy w gorących okresach to za mało na domknięcie wszystkiego do końca) przygotowywała obiad, robiła śniadanie, mężowi kanapki do pracy, pomagała ubrać się córeczce i biegiem pędziła z nią do przedszkola. Do pracy wpadała zziajana, a po ośmiu intensywnych godzinach w biurze czekał ją kolejny maraton- przedszkole, sklep, dom. Po przekroczeniu progu domu ledwie żyła, a musiała mieć siły, by …. W domu czekał drugi etat, a mąż uśmiechając się słodko, informował, że po obiedzie umówił się z kolegami na basen. Justyna miała już tego dość. Basen, tenis, dobra książka, gry komputerowe. Wymieniać można długo. A ona… Sama z tym wszystkim. Tym razem postawiła na swoim. Ze złością w głosie oznajmiła mężowi, że wychodzi. Postanowiła spotykać się z Ewą. Ewa była dla niej mistrzynią organizacji. Zadbana, uśmiechnięta, wzorowa żona i mama czwórki dzieci. Jak ona to robi? To, co usłyszała od Ewy było proste. Niezwykle proste, ale… Justyna uzmysłowiła sobie, że ogranicza samą siebie. Na własne życzenie wiedzie życie, które zaczyna ją od dawna uwierać, które frustruje ją i powoduje, że chwilami ma poczucie, że jeszcze tylko moment, a coś w niej pęknie. Po spotkaniu z Ewą zrozumiała, co sprawiło, że nie jest panią swojego życia, uzmysłowiła sobie, gdzie tkwi źródło jej błędnego myślenia. Do Justyny dotarło, że żyje tak, by zadowolić innych, by być wzorowym pracownikiem, wspaniałą żoną i matką, troskliwą córką, i robi to, nawet kosztem własnego zdrowia i szczęścia, bo… „co ludzie powiedzą…” Dzisiaj przypomniała sobie słowa, które wypowiadali rodzice, a które podcinały jej skrzydła i ograniczały ją jako dziecko, a potem dorastającą dziewczynę. Gdy weszła w dorosłość słowa matki i ojca wciąż brzmiały w jej głowie i pomimo że założyła rodzinę i żyła na własny rachunek podejmując wiele życiowych i zawodowych decyzji, wciąż jak echo docierały one do niej na nowo: „Justyna, pomyśl, co ludzie powiedzą….” To zdanie wielokrotnie słyszała w domu rodzinnym i to te właśnie słowa determinowały wiele jej działań. Dzisiaj zrozumiała, że w wiele razy stojąc na rozstaju dróg, nie wybierała tej w którą chciała skręcić, nie podążała za własnymi marzeniami, nie robiła tego, czego naprawdę chciała, bo przejmowała się opinią innych. Czy jej pomysły były złe, szkodzące komukolwiek, krzywdzące innych? Absolutnie! Ale pamiętała, że żyje wśród ludzi i z ich opinią należy się liczyć, bo co będzie, jeśli powiedzą, ocenią…. To rodzice wtłoczyli jej do głowy przekonanie, że opinia innych jest ważniejsza niż jej rozwój i szczęście. Justyna zdała sobie sprawę, że podporządkowywała się innym. Już jako dziecko była grzeczna, uległa, dopasowująca się do oczekiwań otoczenia. Chciała być dobrą córką, wzorową uczennicą, uległą żoną, najlepszą matką. Zauważyła dopiero po rozmowie z Ewą, że to zaklęcie rodziców przekładało się na jej wybory – nie ubierała się tak, jakby chciała, bo może ta spódnica jest za krótka, wyjście z koleżanką na kawę nie przystoi żonie i matce, które powinna cały czas poświęcać rodzinie. Dzisiaj widzi, że nie miała odwagi zrobienia odważnych kroków na przód, gdyż automatycznie zaciągała hamulec – nie wypada, nie można, nie przystoi. Nieustannie i na każdym kroku przejmowała się opinią drugiego człowieka i paraliżował ją wstyd. Czy możemy wpłynąć na pewne schematy tkwiące w naszej głowie, czy możemy coś zmienić w naszym postepowaniu? Oczywiście. Najważniejsze jest uświadomienie ich sobie, a następnie podjęcie konkretnych kroków. W książce „Uwięzieni w słowach rodziców” Agnieszki Kozak i Jacka Wasilewskiego znalazłam receptę, która może okazać się przydatna dla wielu z nas – osób ograniczonych przez przekonanie „co ludzie powiedzą?” Autorzy wskazują na kilka kroków do spotkania ze wstydem i poczucia empatii dla siebie. - Kiedy wstyd się pojawia, zastanów się, jakie myśli pojawiają się razem z nim w twojej głowie. Zapisz je, nie oceniając ani nie wartościując. Niech płyną, a ty wylej je na kartkę. - Przeczytaj je uważnie i zastanów się, kto je wypowiadał do ciebie w przeszłości. Kto za nimi stoi? - Jakie niosą ze sobą oczekiwania względem ciebie? Czy te oczekiwania są możliwe do spełnienia? Czy jeśli je spełnisz, to dadzą ci zadowolenie? Czy osoby, które je wypowiadały, były spełnione? Czy postrzegasz je jako szczęśliwe? Czy naprawdę chciałbyś żyć tak jak one? - Jakie emocje pojawiają się w tobie w związku z tymi oczekiwaniami? Czy to jest smutek? Może lęk? A może jakaś obawa czy niepewność, że może mają rację? Może jest to napięcie? - Co te emocje niosą ze sobą? Jaką informację o twoich potrzebach ci przesyłają? Czy to jest informacja o potrzebie bliskości? Czy bycia kochanym? Czy może akceptacji? - Z kim mógłbyś/mogłabyś o tym porozmawiać? To może być najbardziej przerażające pytanie, jednak pamiętaj, że wstyd uwielbia sekrety — wtedy trzyma nas w swojej mocy, bo tylko wtedy może straszyć negatywną oceną i odrzuceniem. Pomyśl, jak by to było opowiedzieć komuś, kogo kochasz i komu ufasz, o swoim lęku i związanym z nim wstydzie. - Znajdź swoje narzędzia do samoobrony przed wstydem. Zamiast mierzyć się z negatywnymi myślami na swój temat, możesz zbudować sobie pozytywny obraz siebie. Od początku naszego życia funkcjonujemy wśród słów, które nas kształtują, ale także powodują w nas wiele lęków i hamują nasz naturalny rozwój. Te słowa są pewnymi zaklęciami: „musisz być dzielna”; „nie rób kłopotu”; „a nie mówiłem?”; „bądź grzeczna”; „chłopaki nie płaczą”. Znacie je? Czy nie było tak, że przez te słowa, które słyszeliście będąc pod skrzydłami rodziców, mając do nich zaufanie i wierząc im bezgranicznie – staliście się osobami, które za wszelką cenę musiały zaciskać zęby i radzić sobie, bez względu na okoliczności; nie podjęliście wielu działań, bo baliście się porażki i wstydu, który miał być jej udziałem; dostosowywałyście się i nie byłyście asertywne, bo przecież ważne, by być grzeczną i miłą; zablokowaliście wiele emocji, bo nie wypadało, by mężczyzna pokazywał to, co czuje; nie pokazywałyście swoich potrzeb, bo nie wypada”. Przyjrzyj się swoim schematom myślowym, spójrz na własne emocje, myśli i działania i dojdź do wniosku, że to jest ten czas na rozplątanie pewnych supełków, które blokują szczęście. * Fragmenty pochodzą z książki "Uwięzieni w słowach rodziców", Wydawnictwo Onepress/Sensus, 2022 Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
MAGIA GRANICFragment książki "Wyznaczanie granic"Dzisiaj dzięki życzliwości Wydawnictwa Luna publikujemy fragment książki "Wyznaczanie granic. Jak je stawiać, żeby czuć się wolnym", której autorką jest Melissa Urban. W niniejszej książce opowiedziałam wiele własnych historii i pomyślałam, że dobrze byłoby ją zakończyć, przytaczając jeszcze jedną. Chcę się podzielić tym, co wydarzyło się w zeszłym tygodniu, ale nie dlatego, że było ekscytujące czy niezwykłe – w rzeczywistości stanowiło coś zupełnie typowego i w tym właśnie tkwi cała magia. W poniedziałek po szkole rozpoczynał się mój wspólny tydzień z synem. Wiedziałam, że mam przed sobą całkiem intensywny okres w pracy, toteż wieczorem postanowiłam wyjątkowo wcześnie położyć się spać. Wraz z mężem bardzo lubimy powtórki Top Chefa,poza tym byłam niezwykle podekscytowana tym, co wydarzyło się w kolejnym odcinku Wojen barowych, ale przed rozpoczęciem kolejnego dnia w pracy bardzo chciałam poćwiczyć, więc w poniedziałek położyłam się do łóżka zaraz po tym, jak mój syn poszedł spać o 20:00. Takie wczesne kładzenie się do łóżka nazywam „chodzeniem spać z kurami” i warto je raz na jakiś czas wypróbować, bo to wspaniałe. Wczesnym rankiem we wtorek wybrałam się na siłownię i pełna energii zaczęłam mój dzień. Późnym popołudniem dostałam e-mail od koleżanki z pracy, w którym zapytała, czy nie zechciałabym udostępnić na moim profilu na Instagramie informacji o jej nowym projekcie crowdfundingowym na Kickstarterze. Odpisałam jej z entuzjazmem, że słyszę o nim już od jakiegoś czasu, że jestem podekscytowana perspektywą jego realizacji i że oczywiście pomogę. Wyjaśniłam, że w moich mediach społecznościowych nie udostępniam informacji o zbiórkach pieniędzy na finansowanie różnych akcji, ale zaproponowałam, że w ramach promocji jej pomysłu wspólnie porozmawiamy na Instagramie podczas transmisji na żywo i że osobiście dokonam wpłaty. Umówiłyśmy się na następny tydzień, dzięki czemu miałam wystarczająco dużo czasu na odpowiednie przygotowanie się. W środę otrzymałam nieoczekiwane zaproszenie do wygłoszenia gościnnego wykładu na prestiżowym uniwersytecie na zajęciach z zakresu żywienia, zdrowia i technologii żywności. (To był Stanford; nie będę nawet próbować być skromna!) Znałam wykładowczynię tych zajęć i schlebiało mi, że chciała, abym to właśnie ja poprowadziła ten wykład, ale miałam już napięty grafik w pracy i nie mogłam na czas przygotować wykładu i prezentacji w PowerPoincie. Powiedziałam jej, że oczywiście z przyjemnością bym go poprowadziła, ale wyjaśniłam, że jestem na granicy wytrzymałości, po czym zaproponowałam kilka sposobów, dzięki którym mogłabym znaleźć czas na to przedsięwzięcie. Ostatecznie zdecydowałyśmy się na swobodną dyskusję bez konieczności prezentowania slajdów, do której studenci mieli przesłać mi pytania z wyprzedzeniem – format, który już wcześniej z powodzeniem stosowali na zajęciach. (Spoiler: poszło mi tak świetnie, że z trudem powstrzymałam się przed dodaniem do mojego CV na LinkedIn „profesorka na Stanfordzie”). W czwartek moja manikiurzystka (z którą umawiam się od lat) napisała mi esemesa, że przed moją umówioną wizytą niespodziewanie wyskoczył jej wolny termin i zapytała, czy mogłabym przyjść pół godziny wcześniej. Wie, że mam elastyczny grafik, a ja często zgadzałam się na takie prośby, by ulżyć jej trochę w pracy. Tego dnia technicznie rzecz ujmując, mogłam przyjść wcześniej, ale owe pół godziny zarezerwowałam sobie na lunch, ponieważ resztę popołudnia miałam wypełnioną następującymi bezpośrednio po sobie rozmowami telefonicznymi przez Zooma. Szybko odpowiedziałam, że nie mogę, ale potwierdziłam, że w południe przyjdę z wybranym już kolorem, dzięki czemu nie będziemy musiały tracić czasu. W weekend mój syn brał udział w swoich pierwszych zawodach wspinaczkowych. Poszliśmy mu kibicować, ale w przerwie między zawodami wyszłam na zewnątrz, żeby udostępnić na Instagramie zaplanowane treści sponsorowane. Godzinę później dostałam esemesa od sponsora z kilkoma pytaniami o to, jak prezentują się opublikowane materiały. Natychmiast odpowiedziałam: „Spędzam weekend z rodziną – porozmawiajmy w poniedziałek”. Odesłał mi szybkie „miłego weekendu”, a ja wróciłam na zawody, na których spędziliśmy cztery godziny w oczekiwaniu na emocjonowanie się całymi czterema minutami wspinaczki – życie mamy sportowca w pigułce. W niedzielę rano mój były mąż wysłał mi esemesa z prośbą o rozmowę na temat pewnego szczególnego aspektu codzienności naszego syna w moim domu. Szczerze mówiąc, nie byłam pewna, czy taka rozmowa byłaby dla nas rozsądnym rozwiązaniem; nie kontrolujemy tego, co dzieje się w domu drugiego rodzica, i wydało mi się to czymś więcej niż tylko odrobinę drobiazgowym. Po kilku godzinach odpisałam: „Chcę być dobrym współrodzicem i wysłuchać twoich obaw, ale jednocześnie przypominam ci, że nie kontrolujemy tego, co dzieje się w naszych osobnych domach. Może prześlij mi swoje spostrzeżenia e-mailem, a ja wezmę je pod uwagę?”. Wydawało mi się to rozsądnym kompromisem. W niedzielę wieczorem bezmyślnie odświeżałam pocztę i sprawdzałam wiadomości na Instagramie, ale zaczynało mnie to już nużyć, więc odłożyłam telefon, żeby móc nacieszyć się ostatnim wieczorem z synem. Zakończyliśmy nasz wspólny tydzień mocnym akcentem – spacerem z naszym psem Henrym, bezglutenową pizzą z dodatkowym pepperoni i seansem Gwiezdnych wojen. W poniedziałek rano odwiozłam syna do szkoły i wróciłam do domu, wiedząc, że mam tydzień wolny od obowiązków rodzicielskich i że będę mogła nadrobić zaległości w pracy, we śnie, w pisaniu i oczywiście w Wojnach barowych. Kibicujemy ci, Gregory! (Bez spoilerów, proszę). ŻYCIE Z GRANICAMI Czy udało wam się wyłapać wszystkie granice, które postawiłam w ciągu tego standardowego tygodnia? Założę się, że tak – a przynajmniej większość z nich. (Brawo, jeśli wychwyciliście granice wytyczone samej sobie!). Najpierw jednak prześledźmy, jak wyglądałby mój tydzień bez tych granic: Siedzę do późna, oglądając z mężem Top Chefa, a potem odpuszczam sobie siłownię, bo jestem zbyt zmęczona, żeby wcześnie wstać. Mój tydzień zaczyna się źle, a ja jestem z tego powodu wyjątkowo nieznośna. Przez trzy dni ignoruję prośbę mojej koleżanki, bo nie chcę jej odmawiać, ale wiem, że jeśli udostępnię jej zbiórkę na Kickstarterze, zostanę zasypana podobnymi prośbami od innych. Znajoma znowu wysyła mi e-mail, a ja mam tak silne poczucie winy, że mimo wszystko publikuję informację o jej projekcie, jednocześnie się na nią wściekając, że postawiła mnie w takiej sytuacji. Nie sprawdzam, jak wyszło – i z tego powodu również okropnie się czuję. Mówię „tak” dla wykładu na Stanfordzie („cokolwiek zechcecie – zrobię to!”) i wypruwam sobie żyły, żeby do mojego i tak już pełnego tygodnia dodać i wykład, i prezentację. Skutkuje to większym wypaleniem, mniejszą ilością snu i jeszcze większym rozdrażnieniem. Wykład wypada dobrze, ale wiem, że mogłam to zrobić lepiej. Rezygnuję z lunchu, żeby dostosować się do grafiku mojej manikiurzystki, a potem spędzam resztę dnia wściekła na nią, wściekła na siebie i głodna, bo popołudnie mam już wypchane po brzegi. Dlaczego to sobie robię? Omijają mnie dwie najlepsze rundy wspinaczkowe mojego syna, gdyż w tym samym czasie w sobotę wertuję statystyki na Instagramie, odpowiadając na pytania mojego sponsora, bo może nie będzie już chciał ze mną współpracować, jeśli nie zareaguję od razu? (Nie przestaję zadawać sobie pytania, czy to na pewno firma, z którą w ogóle chcę współpracować). Czuję się jak okropna matka i jestem sfrustrowana tym, że praca zawsze wkrada się do mojego życia prywatnego. Cały dzień zamartwiam się prośbą mojego byłego. Ponieważ jestem tak przemęczona i rozdrażniona, odpowiadam arogancko, co ze zrozumiałych względów wywołuje u niego konsternację i zdenerwowanie. Spędzam resztę wieczoru, dając wycisk każdemu, kto da radę wysłuchać, jak bardzo jestem w tym tygodniu zmęczona, wypalona i zirytowana. Przyjeżdża pizza. Zimna. Siedzę do późna, odświeżając pocztę, przewijając Instagram i oglądając Netflixa, a tydzień zaczynam od opuszczenia siłowni (znowu), bo jestem po prostu cholernie zmęczona. Czy pizza to tylko zbieg okoliczności? A może to dzięki granicom wszystko staje się lepsze? Pozostawię to do oceny wam. Nie będę snuć przypuszczeń, jak bardzo ten scenariusz przypomina obecnie wasze życie, ale jeśli brzmi to aż nazbyt znajomo, to cieszę się, że trafiliście na tę książkę i że zaczynacie waszą nową przygodę z granicami. Nie musicie tak żyć! Zapewne już wiecie, że kilka uprzejmie sformułowanych, jasno nakreślonych granic może pomóc wam zaoszczędzić energię i czas, zachować dobrą kondycję psychiczną oraz zredukować lub wyeliminować wszystkie źródła frustracji, złości, pretensji i wypalenia. Czy jesteście gotowi rzucić okiem na swoją przyszłość? Oto jak wyglądał mój tydzień po tym, jak z pełnym przekonaniem zastosowałam te jasne, życzliwe granice w sposób, który przysłużył się mojemu zdrowiu, szczęściu i możliwościom. Udało mi się wypełnić moje zdrowotne zobowiązania, wyznaczając samej sobie granicę „wczesnego kładzenia się spać” i wysypiając się, dzięki czemu cieszyłam się dobrą kondycją, a tydzień rozpoczęłam w sposób aktywny i przepełniona energią. Wsparłam projekt znajomej, nie naruszając przy tym mojej integralności ani granic dotyczących mediów społecznościowych. Pomogło jej to odnieść sukces i wzmocniło naszą relację. Udało mi się poprowadzić gościnny wykład na STANFORDZIE, nie wypalając się przy tym ani nie zawalając innych projektów. Ze względu na sposób, w jaki potraktowałam tę propozycję, wykładowczyni kursu wie, że mówię to, co mam na myśli, i że dotrzymuję słowa, a to dobrze wróży naszej przyszłej współpracy. Zadbałam o siebie, zjadając lunch, zamiast ulec presji, że muszę zrezygnować z tych kilku chwil, aby dostosować się do czyjegoś harmonogramu. Dzięki temu przez resztę dnia byłam skoncentrowana i pełna energii, utwierdziłam się też w przekonaniu, że jestem warta tego, żeby o siebie zadbać. Trzymałam rękę na pulsie i zamiast dać się wciągnąć w sobotnią rozmowę o pracy, mogłam cieszyć się sportową rywalizacją syna i kibicowaniem mu. Wyznaczenie całej granicy zajęło mi dziesięć sekund i nie myślałam o tym aż do poniedziałku rano – a sposób, w jaki zareagował mój biznesowy partner, utwierdził mnie jeszcze bardziej w przekonaniu, że jest to dobra marka do współpracy. Współpracowałam z ojcem mojego syna w najzdrowszy możliwy (dla mnie) sposób, ustalając wobec samej siebie granicę, że nie odpowiem, dopóki się nie upewnię, co naprawdę czuję w związku z prośbą mojego byłego męża. Później z kolei byłam w stanie odpowiedzieć w sposób zgodny z moją integralnością, który jednocześnie nadal uwzględniał także dobro mojego syna. Zauważyłam, że moje nawyki dotyczące korzystania z telefonu obniżają jakość moich wieczorów, i wyznaczyłam względem siebie granicę odkładania go na bok. Pozwoliło mi to zrelaksować się, miło spędzić wieczór i wcześnie położyć się spać… znowu. To moglibyście być wy! I to będziecie wy, jeśli wykorzystacie wszystko, czego dowiedzieliście się o granicach, i zaczniecie stosować to w realnym świecie. Nie musicie robić tego wszystkiego jednocześnie. Nie musicie robić tego od razu idealnie. Nie musicie nawet w pierwszej kolejności atakować i stawiać czoła granicom najtrudniejszym – choć brawa dla tych, którzy gotowi są do takiej próby. Wszystko, co musicie zrobić, to dostrzec potrzebę postawienia granicy, wziąć głęboki oddech i użyć tych jasnych, życzliwych słów, które ćwiczyliśmy, aby zapewnić sobie tę przestrzeń. Przez lata pomogłam tysiącom ludzi zrobić to samo i słyszałam o tym, jak praktyka stawiania granic w nieoczekiwany sposób zmieniła ich życie. Gdy z powodzeniem ustalacie granice w jednym obszarze życia, daje wam to pewność, że możecie je ustalać także w innych dziedzinach. Kiedy widzicie, jak poprawiają się wasze relacje, utwierdzacie się w przekonaniu, że granice nie są czymś egoistycznym – są aktami życzliwości podjętymi z miłości do nich i do was. Kiedy w ciągu dnia odczuwacie bliższą więź z wami samymi i z waszymi potrzebami, zaczynacie wierzyć, że jesteście warci tego, by stawiać się na pierwszym miejscu. A kiedy wszędzie zaczniecie pojawiać się z większą pewnością siebie, energią, możliwościami i uprzejmością… nie znajdzie się w waszym życiu nic, co nie zmieniłoby się na lepsze. Ponieważ to wy zmieniacie je na lepsze – i to właśnie dzięki granicom. *Fragment książki "Wyznaczanie granic" mogłyśmy opublikować za zgodą Wydawnictwa Luna. Dziękujemy! POLECAMY: CO BĘDZIE JUTRO?Komunikacja niewerbalna, sprzężenie zwrotneGdy otworzyła oczy, próbowała sobie przypomnieć, jak się tutaj znalazła. W ubraniu, skulona na fotelu, zasnęła w nocy. Ładunek emocjonalny dał o sobie znać. Teraz zaczęły na nowo budzić się wraz z porankiem emocje, które nabrzmiewały w ostatnich dwóch dniach. Za jakie grzechy? Trzy dni wcześniej dla Julki był sądny dzień. Kończyła projekt. W nocy miała zrobić jeszcze drobne poprawki. Jej perfekcjonizm dawał o sobie znać i coraz bardziej doskwierał. Praca, dom, dziecko. Wszędzie chciała być idealna, ale przerastało to jej możliwości. Nie zawsze jej staranne planowanie można było gładko zrealizować. Zjedli z mężem kolację, wykąpała Majkę i miała zamiar skupić się na ostatnich szlifach pracy. Ale jak to w takich sytuacjach bywa, mała zaczęła wymiotować. Boże! Lepszego momentu nie mogło być. Pomiędzy jedną „akcją” a drugą - przebieraniem, zmianą pościeli, siadała do komputera. Oczywiście pojawiło się pytanie - co będzie jutro? Przedszkole odpada. Tomek z samego rana wyjeżdża służbowo do Katowic. Ona miała o ósmej zameldować się u przełożonego z ukończonym projektem. Teściowa - ostatnia deska ratunku. Sporadycznie korzystali z jej pomocy, a babcia na emeryturze wciąż dopytywała, kiedy Majeczka przyjdzie. Jest okazja. Z samego rana zadzwoni i zawiezie małą. Walcząc z czasem, Julka przemierzała ulice Wrocławia. Dotarła, zostawili córeczkę i pojechała do pracy. Zmęczona, niewyspana, poddenerwowana, ale punktualnie stawiła się u dyrektora. I tu się zaczęło. Lawina pytań, wątpliwości, niezadowolenie malujące się na apodyktycznym obliczu szefa. Boże mój! O co temu człowiekowi chodzi? Wszystko zrobione zgodnie z planem, perfekcyjnie. Chyba za dużo z siebie daję. Przez cały dzień nie mogła skupić się na bieżącej pracy. Jej wysiłek nie został doceniony, poza tym wciąż myślała o Majce. Złość, frustracja, niepokój, wściekłość. Te emocje buzowały w Julce. Gdy przyjechała do teściowej, była szczęśliwa, że odbierze małą i w spokoju wrócą do domu. Z rozmowy telefonicznej, którą odbyła w ciągu dnia wiedziała, że po koszmarnej nocy dzień wyglądał spokojniej. Poza bólem brzuszka inne dolegliwości ustąpiły. Ale czarna seria dopiero miała swój początek. Mama Tomka niemalże od progu zaczęła bombardować Julkę gradem pytań, oskarżeń i złotych rad. Biedna dziecinka chora, bo wychodzi ten wasz basen. Kto to widział, by w takie zimno dzieciaka wyciągać na pływalnię? Moim zdaniem ta kurteczka też nie jest odpowiednia jak na tę porę roku. Pewnie ją przewiało. I to wasze odżywianie… zdrowe, ekologiczne… W głowie się nie mieści, co wy młodzi macie za teorie. Julka zaciskała zęby, żeby nie wybuchnąć. Tego już było za wiele. Gdyby nie to, że Majka zaczęła marudzić i był pretekst do szybkiego wyjścia, chyba by eksplodowała. Wróciły do domu, położyła Majkę, przeczytała jej bajeczkę i zabrała się za kolację. Tomek miał wrócić przed dwudziestą drugą. Czuła jak głowę jej rozsadza. Miała pretensje do siebie, że nie umie stawiać granic i daje się poniżać zarówno dyrektorowi, jak i traktować jak dziewczynkę przez teściową. Zmęczenie i niewyspanie też zrobiły swoje. Dobrze, że na jutro wzięła dzień wolny. Musi złapać oddech i nabrać dystansu. Z zamyślenia wyrwał ją zgrzyt otwieranych drzwi. - Cześć Kochanie! - Tomek zawołał od progu. Nie miała siły na entuzjastyczną odpowiedź. Gdy podszedł, zobaczył, że coś jest nie tak. - Juleńko, czy coś się stało? - odwarknęła, że nie wie, o co mu chodzi. Tomek nie chciał naciskać. Wziął prysznic i schodząc na kolację, sądził, że przy stole atmosfera się poprawi. Niestety żona zakomunikowała, że jest zmęczona i idzie spać. Kolejna próba dopytywania nie przyniosła skutku. Rano atmosfera była podobna. Poza pochmurnym obliczem, z którego wyczytał, że żona jest zła, nie dowiedział się nic. W pracy ciężko było mu się skupić na czymkolwiek. Wciąż myślami powracał do wczorajszego wieczoru i dzisiejszego poranka. Z zamyślenia wyrwało go pytanie kolegów. Jak zwykle w piątek umawiali się na kręgle. Tomek tradycyjnie zręcznie się wykręcił. Wolał wrócić do swoich dziewczyn, jak nazywał żonę i córkę. Lubił ludzi, z którymi pracował, natomiast rodzina była zawsze na pierwszym miejscu. To była dla niego przystań, ładowarka dobrej energii, azyl. Gdy o tym pomyślał, poczuł dysonans. Wczoraj wracając z Katowic, wracał jak do miejsca, w którym czeka ktoś, kto daje ciepło i siłę. A tak się nie stało. Julka była zła i nie chcąc wyjaśnić dlaczego, spowodowała w nim niepokój. Dopowiedział sobie, że musi być powodem tej złości, skoro nie chciała z nim rozmawiać. Nie rozumiał, o co jej chodzi? Nie wiedział, o co ma pretensje? Przecież starał się jak mógł, pracował ponad siły, żeby zapewnić bardzo dobry standard życia. Nie zdradzał, nie dawał powodów do zazdrości, nie chodził z kolegami na piwo i kręgle. A może…? Może po prostu Julka ma za dobrze. Ostatnio gdzieś usłyszał takie stwierdzenie, że ludziom, gdy mają wszystko, zaczyna przewracać się w głowach i szukają dziury w całym. W tym momencie zaczęła narastać w nim złość. Po powrocie do domu był obojętny. Żona, z której emocje opadły, dopytywała o powód niezadowolenia, którego nie krył. Myślała, że złapał wirusa od Majki. Natomiast on bez słowa wyjaśnienia włączył komputer i zaszył się w swoim świecie. Julka dopytywała. Na co usłyszała, że jeżeli czegoś jej brak, jeżeli jest złym mężem, niech poszuka sobie lepszego. Powiedział, że pogratuluje jej, gdy znajdzie takiego oddanego jak pies, który poza rodziną świata nie widzi. Julka nie mogła zrozumieć postawy męża. O co jemu chodzi? Jest nerwowy. Nie znała go z tej strony. Może coś go gryzie, może ma coś do ukrycia? A może kogoś poznał i próbuje odwrócić kota ogonem? Naczytała się o takich historiach, nasłuchała się licznych opowieści z życia wziętych. W końcu trzaskając drzwiami, oznajmiła - tak rozmawiać nie będziemy - i zaszyła się w fotelu na poddaszu. Myśli kłębiły się w jej głowie, zaczęła wkręcać sobie różne czarne scenariusze. W końcu usnęła. „Tak rozmawiać nie będziemy” - te słowa w złości wykrzyczała Julka. Czy oni w ogóle rozmawiali? Czy ludzie ci przekazywali sobie jasne i czytelne komunikaty? Oczywiście, że nie! Przyczyną ich konfliktu, który mógł być początkiem oddalania się bliskich sobie ludzi, było błędne odczytywanie komunikatów niewerbalnych i brak informowania drugiej strony o swoich emocjach, powodujących błędne ich interpretowanie. Julka była zmęczona (przygotowywała pracochłonny projekt), poddenerwowana i niewyspana (zachorowało jej dziecko, przy którym czuwała w nocy), sfrustrowana (przełożony skrytykował jej pracę), zła (nie umiała postawić granic i pozwoliła je przekraczać zarówno przełożonemu, jak i teściowej). Te emocje buzowały w niej, gdy do domu z Katowic wrócił Tomek. On zobaczył, że coś nie jest w należytym porządku. Dlatego pytał. Gdyby Julka krótko dała mu komunikat informujący, że jest zła, zrobiłby wszystko, by żona poczuła się lepiej. Takiej informacji nie uzyskał, więc zaczął interpretować komunikaty, które wysyłała. Interpretował błędnie, uważał bowiem, że jest ich adresatem. Dołożył do tego jeszcze własną ideologię i droga do konfliktu była gotowa. Początkiem konfliktu pomiędzy Julką a Tomkiem była zła interpretacja komunikacji niewerbalnej przez Tomka. Mąż widział niespójność pomiędzy komunikacją werbalną (żona twierdziła, że wszystko jest w porządku), a komunikacją niewerbalną (sygnały wysyłane przez jej postawę odczytane były przez męża jako złość). Często w naszym porozumiewaniu jest niespójność pomiędzy tym, co mówimy a tym co komunikujemy mową naszego ciała. Dlatego niezwykle ważne, by emocje wyrażać wprost, otwarcie i bezpośrednio. Wówczas komunikat będzie efektywny. Natomiast dając odbiorcom konieczność domyślania się, powodujemy wiele nieporozumień. Julka była przede wszystkim sfrustrowana (przygotowała projekt, który został skrytykowany przez przełożonego). Do tego nałożyło się zmęczenie, poddenerwowanie i złość na teściową. Jej intencją nie było pokazanie Tomkowi, że jest na niego zła. Natomiast mąż jej komunikat niewerbalny odczytał jako złość. Zinterpretował to jako złość na niego, co z kolei wywołało w nim emocje, których nie miała zamiaru swoim komunikatem wywołać Julka. Mąż nie dopytał, nie powiedział, jak zinterpretował jej zachowanie, czyli zabrakło niezwykle istotnego sprzężenia zwrotnego, co doprowadziło do konfliktu. Pamiętajmy, iż droga od naszych intencji do interpretacji przez osobę, która je odczytuje jest daleka. Nie zawsze jesteśmy źle rozumiani z powodu złych intencji odbiorcy, tylko naszego myślenia, że inni powinni wiedzieć, o co nam chodzi. *Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Chcesz mieć dobre relacje w rodzinie? Dogadywać się ze wszystkimi? Umieć rozmawiać z innymi? Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie:) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie! POLECAMY: PRZYTUL MNIEReakcje naszego ciała i umysłu na przytulanieTo, że przytulanie jest ważne dla rozwoju dzieci, wiedzą wszyscy. Mamy tulą niemowlęta, noszą na rękach (ostatnio stało się także modne noszenie w chustach), przytulają do piersi. Z wiekiem jednak powoli o tym zapominamy, a okazuje się, że i dla dorosłych przytulanie jest ważne. „Powinniśmy być przytulani 4 razy dziennie by przeżyć, 8 razy dziennie, żeby zachować zdrowie i 12 razy, żeby się rozwijać” – piszą Jack Canfield i Mark Victor w książce „Zrób to, o czym marzysz”. Dzięki dotykowi, przytuleniu zachodzą w osobach przytulanych zmiany: obniża się ciśnienie krwi, zwiększa się odporność, zwalnia oddech, obniża się poziom kortyzolu - hormonu stresu, wydziela się oksytocyna – naturalny antydepresant. Do tej pory mówiłyśmy o tym, jak ludzie wpływają na siebie – o perswazji, wpływaniu na czyjeś poglądy, a tymczasem okazuje się, że - tak wydawałoby się prostą sprawą jak przytulenie - możemy także wpływać na ciało drugiego człowieka (a przy okazji też swoje). Badania pokazały, że pary, które się często przytulają są bardziej zadowolone ze związku. Łączy ich głębsza więź emocjonalna. Przytulanie wpływa na zwiększenie wzajemnego zaufania. Pary, które dużo się przytulają mają większą szanse na stworzenie trwałego wieloletniego związku. W badaniach wykazano, że u mężczyzn wyższy poziom oksytocyny, która wytwarza się w czasie przytulania, powoduje, że są mniej skłonni do zdrady. Przytulanie nie tylko wyraża czułość, ale także zwiększa poczucie bezpieczeństwa oraz poczucie pewności siebie i swoich umiejętności. Dzięki przytulaniu możemy się poczuć zrelaksowani, ukoić emocje. Przytulanie też potrafi ułatwić zasypianie. To tylko niektóre z potencjalnych korzyści. Niestety współcześnie dotyk kojarzy się nam źle. Wszędzie dopatrujemy się podtekstów seksualnych i w związku z tym dotyk, przytulanie jest ograniczany w wychowaniu, czy wręcz piętnowany. W konsekwencji często dorośli realizują tę niezaspokojoną potrzebę w pożądaniu seksualnym, zaczynają szukać substytutów, którymi mogą być np. kompulsywne jedzenie, czy właśnie seks bez psychicznej bliskości. Badacze donoszą, że z powodu braku dotyku najczęściej cierpią mieszkańcy dużych miast pracujący w wielkich odhumanizowanych korporacjach, z ograniczoną liczbą znajomych, czujący się samotnie. Takie osoby, albo takie, które akurat w danym momencie swojego życia nie mają za bardzo bliskich, do których mogliby się przytulić, mogą tulić swoje zwierzaki. To także przynosi korzyści. Jeśli więc chcemy poprawić komuś nastrój, bo jest smutny, wesprzeć go, pocieszyć, dodać wiary we własne siły – poklepmy go choć po ramieniu, albo w bliższych relacjach – przytulmy serdecznie. Nie bójmy się tego. Nie zawsze potrzebne są słowa. Ściskamy Was wszystkich bardzo mocno! Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
POLECAMY: POLECAMY:
PRZEKONANIA - |
GDY MYŚLISZ ZA DUŻO
Overthinking, techniki pokonywania paraliżu analitycznego
Odkąd pamiętam, rozkminiałam, rozmyślałam i rozkładałam wszystko na czynniki pierwsze. Przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji musiałam stoczyć ze sobą niejedną bitwę. Czy to dobry kierunek podroży…, czy aby w tym terminie powinnam jechać…, bo przecież praca i inne zobowiązania…, a co będzie, jeżeli… Rozmyślaniom i analizom nie było końca. Nigdy nie zapomnę, jakie miałam rozterki, podejmując moją pierwszą pracę. Wątpliwościom nie było końca, wszystko chciałam przeanalizować i przewidzieć od początku do końca. Ale praca, wakacje… to można wytłumaczyć. To nie jest kupno
przysłowiowych rękawiczek. Natomiast niepokojące stało się to, że nad wszystkim chciałam sprawować kontrolę i wszystko poddawałam dogłębnej analizie. Wypowiedzi znajomych brałam pod lupę. Przyglądałam się niemal każdemu słowu, szukałam wciąż drugiego dna, nie mogłam spać w nocy, bo zadręczałam się mnóstwem różnych drobiazgów. Nie raz myślałam o tym, że oddałabym wszystko, aby cofnąć czas. Gdybym miała jeszcze jedną szansę, to zachowałabym się inaczej, powiedziałabym coś innego, podjęłabym diametralnie inną decyzję. W pewnym momencie moje myśli zaczęły mnie przytłaczać. Widziałam, że tonę w oceanie, który sama sobie stworzyłam, ale nie wiedziałam, jak się z niego wydostać.
„Wszyscy żyjemy w napiętym niczym struna, przestymulowanym i bardzo <<mózgowym>> świecie. Paraliż analityczny (ang. overthinking) powoduje, że nasze zwykłe instynkty poznawcze zaczynają pracować na najwyższych obrotach. Do paraliżu analitycznego dochodzi wtedy, gdy nasze procesy myślowe wymykają się spod kontroli, powodując lęk. Niekończąca się analiza życia i samego siebie jest zazwyczaj niechciana, niepowstrzymana i prowadzi do samozniszczenia. W normalnych warunkach nasz mózg pomaga nam rozwiązywać problemy i lepiej rozumieć rzeczy - ale paraliż analityczny przynosi odwrotne skutki.”*
Tendencja do nadmiernego rozmyślania, analizowania, zamartwiania się bierze się przede wszystkim z lęku przed działaniem i zatrzymaniem się w fazie dokonywania analizy poznawczej. Może być ona związana ze sposobem wychowania i oczekiwaniami otoczenia, które nie daje często przyzwolenia na popełnianie błędów, na kreatywność, a wymaga „wbijania się” w pewne sztywne ramy. Ale tendencja ta wiąże się również z pewnymi cechami osoby poddającej się paraliżowi analitycznemu, takimi jak: niskie poczucie własnej wartości, niska lub chwiejna samoocena, zewnątrzsterowność, która powiązana jest z potrzebą zdobywania ciągłej akceptacji otoczenia i życia w taki sposób, jaki nakazują i oczekują inni ludzie, nadmierna potrzeba kontroli, brak samodzielności w podejmowaniu decyzji, zależność, patrzenie na świat w sposób pesymistyczny, czy też perfekcjonizm.
Paraliż analityczny przynosi wiele szkód. Powoduje, że zatrzymujemy się w miejscu i energia oraz czas zamiast na działanie poświęcony zostaje na zadawanie sobie mnóstwa pytań. I najczęściej te pytania nie dają konstruktywnych rozwiązań, a tylko napędzają machinę wątpliwości i powodują stanie w miejscu, a w końcu spadek nastroju, czasem depresję, lęki. Przestajemy czerpać radość „tu i teraz”. A ponieważ nie umiemy podjąć dobrej decyzji, jesteśmy coraz bardziej sfrustrowani, zaczynamy czuć się źle nie tylko emocjonalnie, ale nawet i fizycznie. I pozostaniemy sparaliżowani tak długo, dopóki nie rozpoznamy tego, co się dzieje i nie zainterweniujemy.
„Niezależnie od tego, czy nazwiemy to zamartwianiem się, lękiem, stresem, rozmyślaniem, czy nawet obsesją, cechą charakterystyczną paraliżu analitycznego jest fakt, że to okropne uczucie, które w żaden sposób nam w niczym nie pomaga. Klasyczny paraliż analityczny często się nasila lub nieustannie kręci się w kółko, a pojawiające się wtedy myśli wydają się natrętne.”*
Jeżeli zastanawiacie się nad tym, czy poddaliście się paraliżowi analitycznemu, przeanalizujcie następujące sytuacje, o których wspomina w książce „Overthinking, czyli gdy myślisz za dużo” Nick Trenton:
• Często jesteś świadomy własnych myśli w każdej chwili.
• Angażujesz się w metamyślenie, to znaczy myślisz o swoich myślach.
• Usilnie starasz się kontrolować swoje myśli lub kierować nimi.
• Odczuwasz niepokój lub niechęć do spontanicznych myśli i często masz wrażenie, że niektóre myśli są niepożądane.
• Myślenie o sobie często przypomina walkę między konkurującymi ze sobą impulsami.
• Często kwestionujesz, wątpisz, analizujesz lub oceniasz swoje myśli.
• W sytuacjach kryzysowych często zwracasz się ku sobie i swoim myślom jako źródłu problemu.
• Skupiasz się na zrozumieniu swoich myśli i zagłębieniu się w wewnętrzne funkcjonowanie swojego umysłu.
• Masz problemy z podejmowaniem decyzji i często wątpisz w dokonane wybory.
• Jest wiele rzeczy, o które się martwisz i niepokoisz.
• Rozpoznajesz u siebie powtarzające się negatywne wzorce myślowe.
• Czasami masz wrażenie, że nie możesz powstrzymać się od wielokrotnego powracania do jakiejś myśli, nawet jeśli należy ona do przeszłości i nic już nie można z nią zrobić.
Jak wyjść z tego błędnego koła? Pomysłów jest wiele. Można na przykład:
1. Stosować technikę „odwracania uwagi”, czyli zamiast myśleć i analizować dany problem, należy zająć się czymś innym, skoncentrować całą uwagę na innym zadaniu, najlepiej zaległym, które nie łączy się absolutnie z aktualnym problemem. Można zająć się angażującym hobby, pójść na zajęcia fitness, pobiegać po lesie.
2. Żyć „tu i teraz", bez lęku w podejmowaniu wyzwań, z szacunkiem do samej siebie i
bagażem pozytywnej energii pochodzącej między innymi z pozytywnego myślenia. Myślenie to wiąże się z umiejętnością stawiania celu i ponoszenia konsekwencji swoich
działań, akceptacją siebie, swoich pozytywnych i negatywnych stron. Jedną z technik życia „tu i teraz" może być np. pielęgnowanie życiowych przyjemności. Proponuje ją prof. Sonja Lyubomirsky (nurt psychologii pozytywnej). Gdy zdarzają ci się wspaniałe szczęśliwe momenty, rozkoszuj się nimi „tu i teraz", ale też staraj się je zapamiętać (zrób stopklatki w pamięci), tak, aby w dowolnym momencie móc je sobie przypomnieć.
3. Pielęgnować wdzięczność. Od dawna wiadomo, że człowiek, który koncentruje się na
wdzięczności, staje się osobą pozytywniej nastawioną do siebie i innych. Świat zaczyna
postrzegać w optymistycznych barwach i staje się szczęśliwszy. Wdzięczność pojawia się w następstwie osobiście korzystnego zdarzenia, do którego doszło w związku z działaniem jakiegoś zewnętrznego czynnika. Jesteśmy wdzięczni wówczas, gdy widzimy nie tylko swój udział w danym sukcesie, ale dostrzegamy też znaczenie wpływu innych osób czy zdarzeń. Warto więc codziennie wieczorem przypomnieć sobie trzy rzeczy, jakie przydarzyły się nam w ciągu dnia, za jakie jesteśmy wdzięczni. Potrenuj ten „dziennik wdzięczności" przynajmniej dwa tygodnie i zobacz, czy nie żyje ci się lepiej? :)
Nick Trenton proponuje czytelnikowi techniki pokonywania paraliżu analitycznego i skupiania się na teraźniejszości. Poniżej przedstawiamy jedną z nich:
Technika uziemniania 5-4-3-2-1
• Najpierw znajdź w swoim otoczeniu pięć rzeczy, które możesz zobaczyć. Możesz zatrzymać wzrok na lampie w rogu, na własnych dłoniach, na obrazie na ścianie. Poświęć chwilę, aby naprawdę przyjrzeć się tym wszystkim rzeczom - ich fakturom, kolorom, kształtom. Nie spiesz się, aby prześledzić wzrokiem każdy centymetr i wszystko sobie wyobrazić.
• Następnie spróbuj znaleźć w swoim otoczeniu cztery rzeczy, które możesz poczuć lub dotknąć. Poczuj ciężar swojego ciała na krześle, fakturę kurtki, którą masz na sobie, lub wyciągnij rękę, aby poczuć, jak chłodna i gładka jest szyba samochodowa w kontakcie z Twoimi palcami.
• Następnie znajdź trzy rzeczy, które możesz usłyszeć. Twój własny oddech. Dalekie odgłosy ruchu ulicznego lub ptaków.
• Następnie znajdź dwie rzeczy, które możesz powąchać. Na początku może to być trudne, ale zauważ, że wszystko ma swój zapach, jeśli tylko zwrócisz na to uwagę. Czy czujesz zapach mydła na swojej skórze lub delikatny ziemisty zapach papieru na biurku?
• Na koniec znajdź jedną rzecz, której możesz spróbować. Może to być smak kawy utrzymujący się na języku. Nawet jeśli nic nie znajdziesz, zastanów się przez chwilę nad tym, co wyczuwają Twoje kubki smakowe. Czy są one naprawdę „wyłączone”, czy też Twoje usta mają niemal własny smak, jeśli tylko przestaniesz zdawać sobie z tego sprawę? Zastanów się przez chwilę i poznaj to uczucie.
Według autora: „celem tego ćwiczenia jest z pozoru rozproszenie uwagi. Gdy zmysły są aktywne, mózg zajmuje się czymś innym niż niekończące się rozmyślania, a paraliż analityczny zostaje zatrzymany. W ten sposób hamuje się ucieczkę myśli.” Nick Trenton proponuje, by ćwiczyć tę technikę wystarczająco często, a wówczas widoczne będą efekty.
*Cytaty i fragmenty pochodzą z książki N. Trentona "Overthinking, czyli gdy myślisz za dużo", Wydawnictwo Sensus, 2023
**Post powstał we współpracy z Wydawnictwem Sensus.
przysłowiowych rękawiczek. Natomiast niepokojące stało się to, że nad wszystkim chciałam sprawować kontrolę i wszystko poddawałam dogłębnej analizie. Wypowiedzi znajomych brałam pod lupę. Przyglądałam się niemal każdemu słowu, szukałam wciąż drugiego dna, nie mogłam spać w nocy, bo zadręczałam się mnóstwem różnych drobiazgów. Nie raz myślałam o tym, że oddałabym wszystko, aby cofnąć czas. Gdybym miała jeszcze jedną szansę, to zachowałabym się inaczej, powiedziałabym coś innego, podjęłabym diametralnie inną decyzję. W pewnym momencie moje myśli zaczęły mnie przytłaczać. Widziałam, że tonę w oceanie, który sama sobie stworzyłam, ale nie wiedziałam, jak się z niego wydostać.
„Wszyscy żyjemy w napiętym niczym struna, przestymulowanym i bardzo <<mózgowym>> świecie. Paraliż analityczny (ang. overthinking) powoduje, że nasze zwykłe instynkty poznawcze zaczynają pracować na najwyższych obrotach. Do paraliżu analitycznego dochodzi wtedy, gdy nasze procesy myślowe wymykają się spod kontroli, powodując lęk. Niekończąca się analiza życia i samego siebie jest zazwyczaj niechciana, niepowstrzymana i prowadzi do samozniszczenia. W normalnych warunkach nasz mózg pomaga nam rozwiązywać problemy i lepiej rozumieć rzeczy - ale paraliż analityczny przynosi odwrotne skutki.”*
Tendencja do nadmiernego rozmyślania, analizowania, zamartwiania się bierze się przede wszystkim z lęku przed działaniem i zatrzymaniem się w fazie dokonywania analizy poznawczej. Może być ona związana ze sposobem wychowania i oczekiwaniami otoczenia, które nie daje często przyzwolenia na popełnianie błędów, na kreatywność, a wymaga „wbijania się” w pewne sztywne ramy. Ale tendencja ta wiąże się również z pewnymi cechami osoby poddającej się paraliżowi analitycznemu, takimi jak: niskie poczucie własnej wartości, niska lub chwiejna samoocena, zewnątrzsterowność, która powiązana jest z potrzebą zdobywania ciągłej akceptacji otoczenia i życia w taki sposób, jaki nakazują i oczekują inni ludzie, nadmierna potrzeba kontroli, brak samodzielności w podejmowaniu decyzji, zależność, patrzenie na świat w sposób pesymistyczny, czy też perfekcjonizm.
Paraliż analityczny przynosi wiele szkód. Powoduje, że zatrzymujemy się w miejscu i energia oraz czas zamiast na działanie poświęcony zostaje na zadawanie sobie mnóstwa pytań. I najczęściej te pytania nie dają konstruktywnych rozwiązań, a tylko napędzają machinę wątpliwości i powodują stanie w miejscu, a w końcu spadek nastroju, czasem depresję, lęki. Przestajemy czerpać radość „tu i teraz”. A ponieważ nie umiemy podjąć dobrej decyzji, jesteśmy coraz bardziej sfrustrowani, zaczynamy czuć się źle nie tylko emocjonalnie, ale nawet i fizycznie. I pozostaniemy sparaliżowani tak długo, dopóki nie rozpoznamy tego, co się dzieje i nie zainterweniujemy.
„Niezależnie od tego, czy nazwiemy to zamartwianiem się, lękiem, stresem, rozmyślaniem, czy nawet obsesją, cechą charakterystyczną paraliżu analitycznego jest fakt, że to okropne uczucie, które w żaden sposób nam w niczym nie pomaga. Klasyczny paraliż analityczny często się nasila lub nieustannie kręci się w kółko, a pojawiające się wtedy myśli wydają się natrętne.”*
Jeżeli zastanawiacie się nad tym, czy poddaliście się paraliżowi analitycznemu, przeanalizujcie następujące sytuacje, o których wspomina w książce „Overthinking, czyli gdy myślisz za dużo” Nick Trenton:
• Często jesteś świadomy własnych myśli w każdej chwili.
• Angażujesz się w metamyślenie, to znaczy myślisz o swoich myślach.
• Usilnie starasz się kontrolować swoje myśli lub kierować nimi.
• Odczuwasz niepokój lub niechęć do spontanicznych myśli i często masz wrażenie, że niektóre myśli są niepożądane.
• Myślenie o sobie często przypomina walkę między konkurującymi ze sobą impulsami.
• Często kwestionujesz, wątpisz, analizujesz lub oceniasz swoje myśli.
• W sytuacjach kryzysowych często zwracasz się ku sobie i swoim myślom jako źródłu problemu.
• Skupiasz się na zrozumieniu swoich myśli i zagłębieniu się w wewnętrzne funkcjonowanie swojego umysłu.
• Masz problemy z podejmowaniem decyzji i często wątpisz w dokonane wybory.
• Jest wiele rzeczy, o które się martwisz i niepokoisz.
• Rozpoznajesz u siebie powtarzające się negatywne wzorce myślowe.
• Czasami masz wrażenie, że nie możesz powstrzymać się od wielokrotnego powracania do jakiejś myśli, nawet jeśli należy ona do przeszłości i nic już nie można z nią zrobić.
Jak wyjść z tego błędnego koła? Pomysłów jest wiele. Można na przykład:
1. Stosować technikę „odwracania uwagi”, czyli zamiast myśleć i analizować dany problem, należy zająć się czymś innym, skoncentrować całą uwagę na innym zadaniu, najlepiej zaległym, które nie łączy się absolutnie z aktualnym problemem. Można zająć się angażującym hobby, pójść na zajęcia fitness, pobiegać po lesie.
2. Żyć „tu i teraz", bez lęku w podejmowaniu wyzwań, z szacunkiem do samej siebie i
bagażem pozytywnej energii pochodzącej między innymi z pozytywnego myślenia. Myślenie to wiąże się z umiejętnością stawiania celu i ponoszenia konsekwencji swoich
działań, akceptacją siebie, swoich pozytywnych i negatywnych stron. Jedną z technik życia „tu i teraz" może być np. pielęgnowanie życiowych przyjemności. Proponuje ją prof. Sonja Lyubomirsky (nurt psychologii pozytywnej). Gdy zdarzają ci się wspaniałe szczęśliwe momenty, rozkoszuj się nimi „tu i teraz", ale też staraj się je zapamiętać (zrób stopklatki w pamięci), tak, aby w dowolnym momencie móc je sobie przypomnieć.
3. Pielęgnować wdzięczność. Od dawna wiadomo, że człowiek, który koncentruje się na
wdzięczności, staje się osobą pozytywniej nastawioną do siebie i innych. Świat zaczyna
postrzegać w optymistycznych barwach i staje się szczęśliwszy. Wdzięczność pojawia się w następstwie osobiście korzystnego zdarzenia, do którego doszło w związku z działaniem jakiegoś zewnętrznego czynnika. Jesteśmy wdzięczni wówczas, gdy widzimy nie tylko swój udział w danym sukcesie, ale dostrzegamy też znaczenie wpływu innych osób czy zdarzeń. Warto więc codziennie wieczorem przypomnieć sobie trzy rzeczy, jakie przydarzyły się nam w ciągu dnia, za jakie jesteśmy wdzięczni. Potrenuj ten „dziennik wdzięczności" przynajmniej dwa tygodnie i zobacz, czy nie żyje ci się lepiej? :)
Nick Trenton proponuje czytelnikowi techniki pokonywania paraliżu analitycznego i skupiania się na teraźniejszości. Poniżej przedstawiamy jedną z nich:
Technika uziemniania 5-4-3-2-1
• Najpierw znajdź w swoim otoczeniu pięć rzeczy, które możesz zobaczyć. Możesz zatrzymać wzrok na lampie w rogu, na własnych dłoniach, na obrazie na ścianie. Poświęć chwilę, aby naprawdę przyjrzeć się tym wszystkim rzeczom - ich fakturom, kolorom, kształtom. Nie spiesz się, aby prześledzić wzrokiem każdy centymetr i wszystko sobie wyobrazić.
• Następnie spróbuj znaleźć w swoim otoczeniu cztery rzeczy, które możesz poczuć lub dotknąć. Poczuj ciężar swojego ciała na krześle, fakturę kurtki, którą masz na sobie, lub wyciągnij rękę, aby poczuć, jak chłodna i gładka jest szyba samochodowa w kontakcie z Twoimi palcami.
• Następnie znajdź trzy rzeczy, które możesz usłyszeć. Twój własny oddech. Dalekie odgłosy ruchu ulicznego lub ptaków.
• Następnie znajdź dwie rzeczy, które możesz powąchać. Na początku może to być trudne, ale zauważ, że wszystko ma swój zapach, jeśli tylko zwrócisz na to uwagę. Czy czujesz zapach mydła na swojej skórze lub delikatny ziemisty zapach papieru na biurku?
• Na koniec znajdź jedną rzecz, której możesz spróbować. Może to być smak kawy utrzymujący się na języku. Nawet jeśli nic nie znajdziesz, zastanów się przez chwilę nad tym, co wyczuwają Twoje kubki smakowe. Czy są one naprawdę „wyłączone”, czy też Twoje usta mają niemal własny smak, jeśli tylko przestaniesz zdawać sobie z tego sprawę? Zastanów się przez chwilę i poznaj to uczucie.
Według autora: „celem tego ćwiczenia jest z pozoru rozproszenie uwagi. Gdy zmysły są aktywne, mózg zajmuje się czymś innym niż niekończące się rozmyślania, a paraliż analityczny zostaje zatrzymany. W ten sposób hamuje się ucieczkę myśli.” Nick Trenton proponuje, by ćwiczyć tę technikę wystarczająco często, a wówczas widoczne będą efekty.
*Cytaty i fragmenty pochodzą z książki N. Trentona "Overthinking, czyli gdy myślisz za dużo", Wydawnictwo Sensus, 2023
**Post powstał we współpracy z Wydawnictwem Sensus.
POLECAMY:
Nick Trenton Overthinking, czyli gdy myślisz za dużo. Przekład: A. Zawiła, T. Zawiła Wydawnictwo Sensus PREMIERA ODBYŁA SIĘ 12 kwietnia 2023 |
WIECZNY CHŁOPIEC
Relacje w związkach. Nadopiekuńczy Rodzic i Nieporadne Dziecko
Oczy przecierała ze zmęczenia. Litery na ekranie monitora rozmazywały się. Nie miała już sil. Od dwóch miesięcy godzi pracę, opiekę nad dziećmi i doglądanie chorego ojca z poszukiwaniem pracy dla Maksa. Ledwie żyje. Odczuwa, że brakuje jej sił, ale musi…
Zawsze perfekcyjna. W pracy wszystko dopięte na ostatni guzik, dzieci zadbane, dom, który bez problemu przeszedłby test białej rękawiczki. Otwarta na innych, gotowa do poświęceń, niestawiająca granic.
Czy Ania musi szukać pracy dla Maksa? Czy musi zawsze o wszystkich i za wszystkich myśleć? Czy sama nie wykreowała takiej sytuacji? Zawsze odpowiedzialna, od dziecka starała się być „bohaterem”. W domu rodzinnym opiekowała się młodszym rodzeństwem, dawała im poczucie bezpieczeństwa, dbała o ich potrzeby, bo było jak było… Ojciec alkoholik, ciągłe awantury, mama cierpiąca na depresję. Ania brała na siebie odpowiedzialność za wszystkich, dźwigająca świat na swoich ramionach.
Gdy poznała Maksa zrozumiała, że jest mu potrzebna. Cudowny, inteligentny, ale taki zagubiony. Koleżanki określały go jako Piotrusia Pana, Wiecznego Chłopca, a Ania uważała, że to niesprawiedliwe. Doskonale rozumiała, czego brakowało w jego dzieciństwie. Ich domy przecież były takie podobne, choć różne…
Mama Maksa, gdy poznała jego ojca zakochała się bez pamięci. Ciąża pokrzyżowała jej ambitne plany. Dziewczyna, która ze wsi przyjechała do miasta i konsekwentnie dążyła do celu, nagle musiała zrezygnować z wszystkiego o czy marzyła. Szalona miłość stanęła na jej drodze. Obiekt westchnień nie miał ambicji. Co prawda oczarowany dziewczyną, zaakceptował myśl o ślubie i dziecku, ale nie potrafił się w tej sytuacji odnaleźć. Gdy dotarło do niego, co się wydarzyło w jego beztroskim życiu, zaczął z niego uciekać. Koledzy, alkohol, hazard, kobiety… Mama Maksa początkowo chlipała w poduszkę, potem zaczęła myśleć o sobie. Dziecko podrzucała rodzicom na wieś, a sama dużo podróżowała, nawiązywała wiele relacji towarzyskich. Dla Maksa w życiu rodziców nie było miejsca. Matka widziała w nim kogoś, kto pokrzyżował jej ambitne plany. Nie dawała mu miłości, opieki, poczucia bezpieczeństwa.
Ania i Maks odnaleźli się w życiu, by zaspokoić wzajemnie swoje potrzeby. Ona mająca chęć opiekowania się, on szukający kogoś kto dałby mu, to, czego nie zaznał w dzieciństwie. Dziecko i Rodzic. Relacja małżeńska, która przypominała relacje nieporadnego dziecka i nadopiekuńczej matki. Matki, która wiecznie czuwa, opiekuje się, wyręcza, szuka pracy, ratuje z potrzasku, ale i kontroluje. On z kolei oczekujący opieki, a w zamian tracący niezależność, poddający się ciągłej kontroli , a w ten sposób dający żonie satysfakcję. Przecież dzięki niemu może o sobie powiedzieć: gdyby nie ja… Dlaczego weszli w takie role?
Człowiek, który w domu rodzinnym nie zaznał poczucia bezpieczeństwa i opieki albo będzie podobni jak Maks szukał partnera, w którego ramionach znajdzie to, czego zabrakło w dzieciństwie albo będzie projektował tę potrzebę na drugiego człowieka, i tak Ania stanie się osobą nadopiekuńczą, co w relacji małżeńskiej będzie wyglądało wręcz wygląda wręcz groteskowo.
Czy wyjście z takiego związku jest możliwe? Oczywiście, ale tylko wówczas, gdy jedna ze stron „zbuntuje się” i w sposób dojrzały spojrzy na swoje życie, rozumiejąc, że bycie kontrolowanym, bądź bycie wykorzystywanym, to nie miłość. Ale nie jest to proste, gdyż potrzeby, które partnerzy zaspakajają w tych chorych związkach powodują, iż czują się w nich dobrze, pomimo, iż dla ludzi z zewnątrz ta relacja nie przypomina miłości.
Zawsze perfekcyjna. W pracy wszystko dopięte na ostatni guzik, dzieci zadbane, dom, który bez problemu przeszedłby test białej rękawiczki. Otwarta na innych, gotowa do poświęceń, niestawiająca granic.
Czy Ania musi szukać pracy dla Maksa? Czy musi zawsze o wszystkich i za wszystkich myśleć? Czy sama nie wykreowała takiej sytuacji? Zawsze odpowiedzialna, od dziecka starała się być „bohaterem”. W domu rodzinnym opiekowała się młodszym rodzeństwem, dawała im poczucie bezpieczeństwa, dbała o ich potrzeby, bo było jak było… Ojciec alkoholik, ciągłe awantury, mama cierpiąca na depresję. Ania brała na siebie odpowiedzialność za wszystkich, dźwigająca świat na swoich ramionach.
Gdy poznała Maksa zrozumiała, że jest mu potrzebna. Cudowny, inteligentny, ale taki zagubiony. Koleżanki określały go jako Piotrusia Pana, Wiecznego Chłopca, a Ania uważała, że to niesprawiedliwe. Doskonale rozumiała, czego brakowało w jego dzieciństwie. Ich domy przecież były takie podobne, choć różne…
Mama Maksa, gdy poznała jego ojca zakochała się bez pamięci. Ciąża pokrzyżowała jej ambitne plany. Dziewczyna, która ze wsi przyjechała do miasta i konsekwentnie dążyła do celu, nagle musiała zrezygnować z wszystkiego o czy marzyła. Szalona miłość stanęła na jej drodze. Obiekt westchnień nie miał ambicji. Co prawda oczarowany dziewczyną, zaakceptował myśl o ślubie i dziecku, ale nie potrafił się w tej sytuacji odnaleźć. Gdy dotarło do niego, co się wydarzyło w jego beztroskim życiu, zaczął z niego uciekać. Koledzy, alkohol, hazard, kobiety… Mama Maksa początkowo chlipała w poduszkę, potem zaczęła myśleć o sobie. Dziecko podrzucała rodzicom na wieś, a sama dużo podróżowała, nawiązywała wiele relacji towarzyskich. Dla Maksa w życiu rodziców nie było miejsca. Matka widziała w nim kogoś, kto pokrzyżował jej ambitne plany. Nie dawała mu miłości, opieki, poczucia bezpieczeństwa.
Ania i Maks odnaleźli się w życiu, by zaspokoić wzajemnie swoje potrzeby. Ona mająca chęć opiekowania się, on szukający kogoś kto dałby mu, to, czego nie zaznał w dzieciństwie. Dziecko i Rodzic. Relacja małżeńska, która przypominała relacje nieporadnego dziecka i nadopiekuńczej matki. Matki, która wiecznie czuwa, opiekuje się, wyręcza, szuka pracy, ratuje z potrzasku, ale i kontroluje. On z kolei oczekujący opieki, a w zamian tracący niezależność, poddający się ciągłej kontroli , a w ten sposób dający żonie satysfakcję. Przecież dzięki niemu może o sobie powiedzieć: gdyby nie ja… Dlaczego weszli w takie role?
Człowiek, który w domu rodzinnym nie zaznał poczucia bezpieczeństwa i opieki albo będzie podobni jak Maks szukał partnera, w którego ramionach znajdzie to, czego zabrakło w dzieciństwie albo będzie projektował tę potrzebę na drugiego człowieka, i tak Ania stanie się osobą nadopiekuńczą, co w relacji małżeńskiej będzie wyglądało wręcz wygląda wręcz groteskowo.
Czy wyjście z takiego związku jest możliwe? Oczywiście, ale tylko wówczas, gdy jedna ze stron „zbuntuje się” i w sposób dojrzały spojrzy na swoje życie, rozumiejąc, że bycie kontrolowanym, bądź bycie wykorzystywanym, to nie miłość. Ale nie jest to proste, gdyż potrzeby, które partnerzy zaspakajają w tych chorych związkach powodują, iż czują się w nich dobrze, pomimo, iż dla ludzi z zewnątrz ta relacja nie przypomina miłości.
Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS: