SMUTNA WIADOMOŚĆFragment książki "Słucham cię"W poście "Trudne tematy" mogliście przeczytać między innymi o tym, jak rozmwiać z osobami, które są w żałobie. Dzisiaj natomiast dzięki życzliwości Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego publikujemy fragment książki "Słucham cię", której autorką jest Kathryn Mannix. . Drobna kobieta w cichym pomieszczeniu szpitalnego oddziału ratunkowego z krzykiem zrywa się ze swojego siedzenia. Jej pięść ląduje na mojej szczęce, zanim jestem w stanie zdać sobie sprawę, co się dzieje. W głowie wybucha mi pomarańczowa łuna i czuję, że przechylam się do tyłu. – Kłamiesz! – kobieta wrzeszczy mi prosto w twarz. – KŁAMIESZ! On nie mógł umrzeć! – Po tym osuwa się na niskie, stojące za nią krzesełko jak marionetka, której nagle odcięto sznureczki. Twarz wciska między kolana, dłonie splata od tyłu na drżącej głowie. Szlocha. Jej zawodzący płacz wibruje w powietrzu wokół nas, a ja nie wiem, co zrobić. Kręci mi się w głowie od bólu po uderzeniu i z powodu zaskoczenia jej reakcją. Wiem, że muszę przy niej zostać, ale wiem też, że zaraz upadnę na podłogę. Słyszę, jak za mną otwierają się drzwi, i obracając się, widzę Dorothy, pielęgniarkę z SOR-u, oraz szpitalnego portiera – namiastkę naszych służb ochroniarskich. Potrząsam głową, a kilka moich łez opada na ziemię. Bez słowa daję portierowi znak, że może się wycofać. Ta sytuacja nie wymaga policyjnego dochodzenia w związku z czynną napaścią. Mąż tej kobiety przed chwilą zmarł w sali resuscytacyjnej, a ja nie poradziłam sobie z przekazaniem tej informacji. Jest mi słabo i mam mdłości, ale wiem, że nie powinnam jeszcze bardziej pogarszać sprawy. – Poczekaj chwilę przy wejściu, Ron – Dorothy mówi po cichu do portiera i przymyka drzwi, zostawiając go po drugiej stronie. Potemuśmiecha się smutno do mnie i siada obok łkającej kobiety. – Avril? – pyta łagodnym głosem. – Ma pani na imię Avril? Kobieta przytakuje, nie podnosząc oczu. Głośno przełyka łzy i cała się trzęsie. – Nazywa się pani Avril de Souza? – pyta Dorothy, a kobieta na nią spogląda. – Tak... – udaje się jej powiedzieć ustami wykrzywionymi grymasem przerażenia. – A jak ma na imię pani mąż? – pyta pielęgniarka. – Joselo – jęczy Avril. – Ma na imię Joselo. Wezwano mnie do szpitala. W pracy dostał bólów w klatce piersiowej. Muszę się z nim zobaczyć. Muszę się z nim natychmiast zobaczyć! W jej głosie znów pojawia się ogień. Dorothy obraca się do mnie i mówi po prostu: – Proszę usiąść z nami, pani doktor, bo pani de Souza może mieć jakieś pytania w trakcie tej rozmowy. Chętnie przysiadam na krześle po drugiej stronie małego stolika w tym skąpo wyposażonym, nieprzyjemnym, ciasnym pomieszczeniu na oddziale ratunkowym starego szpitala, w którym każdego tygodnia odbywam rozmowy z przyjaciółmi, krewnymi i partnerami pacjentów przywożonych na SOR, wyjaśniając im, że życie ich bliskich właśnie zawisło na włosku. Nigdy wcześniej nie musiałam jednak zakomuni-kować przyjeżdżającej osobie, że się spóźniła, że jej ukochany nie dotrwał do tej chwili. Zwykle pozostaje to w gestii bardziej doświadczonych pracowników. Powoli pokój przestaje wirować, a ja przyglądam się, jak Dorothy rozmawia ze zszokowaną żoną pacjenta. Od kilku minut wdową. Kobietą, której zafundowałam tak głęboki wstrząs, że wymierzyła mi cios pięścią w akcie wyparcia rzeczywistości, której nie mogła znieść, nie mogła ogarnąć, ugodzona poza granicą wytrzymałości moim nagłym, nieoczekiwanym oświadczeniem. Niemniej zachowałam się w pełni „podręcznikowo”. Sprawdź, czy zwracasz się do właściwej osoby – tak, personalia się zgadzają. Kobieta została skierowana tu telefonicznie przez brygadzistę w hucie, w której pracuje jej mąż. To znaczy pracował. Do dzisiaj. Zdanie ostrzegawcze – „Jest mi bardzo przykro, że mam do przekazania smutną wiadomość”. Zrób pauzę. Przekaż wiadomość – „Z przykrością informuję, że pan Joselo zmarł przed kilkoma minutami. Nie byliśmy w stanie przywrócić u niego akcji serca...” Zrób pauzę, aby informacja dotarła. Właśnie wtedy wydarł się z niej krzyk i mnie uderzyła – gdy wisiałam nad nią złowieszczo w białym kitlu z tymi sztywnymi formułkami, sama przerażona, ale robiąca dobrą minę do złej gry; wciąż jeszcze spocona po długotrwałym wysiłku uciskania klatki piersiowej, które nie ożywiło nieprzytomnego mężczyzny na stole resuscytacyjnym; nadal półprzytomna po horro- rze otrzymania polecenia, że mam potwierdzić opinię najstarszego rangą lekarza biorącego udział w akcji, iż jest już pora „stwierdzić” zatrzymanie funkcji życiowych(to znaczy uznać, że nastąpił zgon); ciągle wstrząśnięta tym, że zamiast opisywać teraz w dokumentacji medycznej przebieg nieudanej resuscytacji, zostałam wytypowa- na do poinformowania o wszystkim żony zmarłego, która przybyła do szpitala jeszcze w trakcie akcji ratunkowej, ale nie pozwolono jej wejść do sali, tylko odesłano do „celi śmierci”, jak nazywaliśmy to zaniedbane pomieszczenie ze zmywalnymi krzesłami ze skaju i tekturowymi ściankami. Teraz Dorothy daje mi kurs mistrzowski informowania o tragedii. Siedzi obok wdowy. Dlaczego nie usiadłam? Trzyma dłoń pani de Souzy,a drugą ręką głaszcze ją po ramieniu. Wiem, że ma pod ścisłym dozorem na intensywnej terapii trzech pacjentów w ciężkim stanie i nie może zostać tutaj zbyt długo, a jednak nagina czas i go rozciąga, mówi bez pośpiechu. W pełni skupiając się na żonie zmarłego, sprawia, że każda sekunda ma swoją wagę. – To straszny wstrząs, moja najdroższa – szepcze do pani de Souzy. – Straszny wstrząs. Wiedziała pani, że miał słabe serce? Pani de Souza podnosi głowę i głośno nabiera powietrza. Dorothy podaje jej chusteczkę z pudełka na stoliku. Kobieta wydmuchuje nos i odpowiada: – Od dawna chorował na serce. Kilka lat temu leżał tutaj z zawałem i ledwie z tego wyszedł. Ostatnio miał więcej bólów dusznicowych i lekarz zmienił mu tabletki... – urywa. – Niepokoiła się pani o niego? – dopytuje Dorothy i widzę, że to pytanie trafia w czuły punkt. – Za nic nie chciał ani przez chwilę odsapnąć – wzdycha pani de Souza. – Za ciężko pracował. Tłumaczyłam mu, że przecież ostatnio tylko cudem się wylizał. – Czyli myśli pani, że mógł wtedy umrzeć? – Dorothy pyta cicho, a pani de Souza patrzy w nieokreślony punkt przed siebie, osusza oczy chusteczką i przytakuje skinieniem głowy. – Od tamtej pory jego dni były już pewnie policzone – wyszeptuje. Dorothy cierpliwe czeka. – Nie czuł się dobrze dziś rano. Stresował się czymś w związku z pracą. Był cały szary. Mówiłam, żeby został w domu, ale... – Potrząsa głową i łka teraz ciszej. Szok ustąpił smutkowi, miejsce gniewu zajęło przygnębienie. Nie mogę wyjść spod wrażenia, jak Dorothy samymi pytaniami pomogła przejść tej kobiecie od świadomości choroby męża i pierwszezawału sprzed kilku lat do jej bieżących obaw o jego zdrowie oraz konkretnych obserwacji tego dnia rano. Zbudowała dla niej most, po którym mogła dojść do teraźniejszości. Odpowiadając na pytania Dorothy, pani de Souza przygotowała się na ten niechciany, a jednak nie całkiem zaskakujący moment. Kobieta opowiedziała pielęgniarce całą historię aż do dziś. – Tak mi przykro, najdroższa – mówi Dorothy. – Kiedy przywiozła go karetka, był już nieprzytomny, z początku serce biło mu bardzo powoli, a w końcu ustało. Lekarze robili, co mogli... Dorothy ponownie przerywa, a ja, korzystając z tego momentu, dostrzegam ścieżkę, którą sama mogłam pójść: rozmowę o przeszłości, o obawach żony, o jej niepokoju dzisiejszego ranka. Byłam tak nastawiona na zakomunikowanie strasznej wiadomości, że nie podprowadziłam jej do miejsca, gdzie byłaby w stanie ją przyjąć. Dorothy przy- wołała tę przeszłość, a potem krok po kroku przebyła z panią de Souzą drogę do punktu, z którego dałyśmy radę posunąć się naprzód. – Czy chce pani pójść ze mną i go zobaczyć? – pyta Dorothy. – Leży na łóżku tuż obok. Będzie pani mogła przy nim posiedzieć, jeśli pani zechce. Potem dodaje jeszcze: – Czy chce pani, żebyśmy skontaktowali się z kimś w pani imieniu? Z rodziną? Z księdzem? Z kimś, kto mógłby tu z panią pobyć? Pani de Souza mówi, że chciałaby, aby przyszedł katolicki ksiądz. Dorothy bierze ją za rękę i wyprowadza z pokoju. Gdy mnie mijają, mówi do mnie: – Zrób nam herbatę. Będziemy w „trójce”. Przynieś też kubek dla siebie. – Następnie prowadzi panią de Souza, by posiedziała przy zmarłym mężu. Kiedy pojawiam się z herbatą, pani de Souza wita mnie z wdzięcznością jak dawno niewidzianą przyjaciółkę. Podejrzewam, że w ogóle nie pamięta, jak mnie uderzyła. Dorothy umiejętnie, choć w bardzo prosty sposób, gruntownie przebudowała sytuację, zadając nienatarczywe pytania o to, co pani de Souza już wiedziała o stanie męża. Po- zwoliło to żonie zmarłego uświadomić sobie, że w zasadzie spodziewała się złych wiadomości. Dorothy dała pani de Souzie możliwość opowiedzenia historii jego choroby, którą tym samym usłyszała zarówno ona, jak i sama opowiadająca. Nie sięgała po wyuczone na pamięć formułki czy z góry przygotowane scenariusze. Zadawała pytania, podążała w kierunku wyznaczanym przez odpowiedzi i z serdeczną wrażliwością obdarzała rozmówczynię pełnią swojej uwagi. „Podręcznikowe” zachowania nie wystarczają – jak dochodzę potem do wniosku. Potrzebny jest nowy podręcznik – taki, który będzie uczył, jak słuchać, zamiast wskazywać, co mówić. Być może powinna go napisać Dorothy. Pielęgniarka wyprowadza mnie z pomieszczenia, w którym pani de Souza siedzi przy swoim zmarłym towarzyszu życia, i zabiera mnie do gabinetu lekarza konsultanta. Jest mi niedobrze. Nie chcę już więcej o tym mówić. Czuję się smutna, upokorzona, niekompetentna i wykończona. – Doktorze Rogers – zwraca się do ordynatora oddziału, przygarbionego chirurga traumatologa z burzą siwych włosów i pożółkniętymi od nikotyny sumiastymi wąsami (zarówno ten wąs, jak i jego właściciel są legendą w naszym mieście) – muszę złożyć skargę. Krew odpływa mi z policzków. Doktor Rogers podnosi wzrok znad papierów. – Mów, Dotty – odpowiada ponuro. – To skandal, że tej niedoświadczonej lekarce polecono, by sama przekazała żonie zmarłego wiadomość o śmierci męża bez asysty starszego lekarza albo pielęgniarki! – stwierdza Dorothy, a mnie szczęka opada. – Od kiedy pamiętam, mówi pan o konieczności szkolenia młodych lekarzy w komunikacji, ale jak mają się jej uczyć, jeżeli przełożeni zawsze albo odbywają takie rozmowy sam na sam, albo posyłają do nich młodych w pojedynkę? To niedopuszczalne. Ta młoda lekarka została uderzona w twarz przez zszokowaną i wzburzoną żonę zmarłego. Rogers taksuje mnie przymrużonymi oczami znad półksiężycowatych okularów, potrząsa głową i cmoka. – Ho, ho, dostało ci się – mówi swoim miękkim, szkockim akcentem. – Czy wmieszała się w to policja? – pyta nieporuszony, jakby prosił kogoś o podanie solniczki przy stole. – Chyba nie potrzeba nam policji – słyszę swoją odpowiedź. Mój głos nie jest równy ani pozbawiony emocji. Nie poznaję jego piskliwego tonu i swojego krótkiego oddechu. – To była moja wina. Nie chciałam, żeby tak wyszło, ale ona była tak wstrząśnięta wiadomością, że straciła panowanie nad sobą. Właśnie umarł jej mąż. Proszę nie mieszać w to policji! – Ku swemu zdumieniu zaczynam płakać. Wstając zza biurka i poprawiając kciukiem okulary na mostku nosa, doktor Rogers podchodzi dwa kroki, aby stanąć przy mnie, i przypatruje się przez szkła mojemu policzkowi. – Szew nie będzie potrzebny – ocenia, gdy mnie otacza jego przepojony nikotyną oddech – ale przydałby się Steri-Strip. Dopiero w tej chwili dociera do mnie, że policzek uległ widocznemu urazowi. – Pociągnij nosem! – komenderuje, przykładając swój mięsisty kciuk do mojego prawego nozdrza, tak żebym oddychała lewym, to jest po obolałej stronie twarzy. Dotyka mojej kości policzkowej, brzegów oczodołu; jego ogromna dłoń jest zaskakująco delikatna. – Będzie dobrze – orzeka z ulgą. – Dotty, zajmij się tym policzkiem. I trzeba będzie ze wszystkim porozmawiać o przekazywaniu takich wiadomości parami. Znowu... Doktor Rogers obraca się na pięcie, wraca za biurko i sięga po fajkę, w pełni świadom zakazu palenia na terenie szpitala. Dorothy pociąga mnie za rękaw białego fartucha i prowadzi do pokoju socjalnego dla personelu. Zanim mogłabym zaprotestować, każe mi usiąść i spokojnie zaczekać, po czym znika. Jestem wdzięczna, zszokowana i – jak odkrywam – bardzo obolała. A także ogromnie zmęczona. I bardzo smutna. Jest mi też zimno, mam dreszcze. Nachodzą mnie mdłości. Siadam i owijam się w jakiś fartuch pielęgniarski. Dorothy wraca z plastrami Steri-Strip i zestawem opatrunkowym. – No, to zaczynamy, skarbie – mówi czule, siadając na krześle przy mnie. Wprawnymi ruchami rozrywa zestaw i na blacie stołu koło nas rozkłada sterylny podkład. Nalewa środek dezynfekujący na wacik, dotyka nim mojego policzka (auć), a potem drugim wacikiem przeciera mi brodę. No nieźle! Paradowałam po całym oddziale z twarzą broczącą krwią. Precyzyjnie przykłada paski Steri-Strips, uważna na to, co robi; przejęta i skoncentrowana na tym, odrobinę wysuwa język. Jestem jej wdzięczna za tę troskliwość. Ale to nie koniec. – Jak się czujesz? – pyta i chcę już odpowiedzieć „W porządku”, ale moje łzy wyznają prawdę i Dorothy gładzi mnie pocieszająco po ramieniu. Powoli zaczynam widzieć pod lewym okiem swój policzek; opuchlizna robi się coraz większa. Drżę pod fartuchem. – Dać ci nerkę do wymiotowania? – pyta domyślnie, a ja zdaję sobie sprawę, jak doświadczonym i znakomitym jest fachowcem. Mrugam, aby pozbyć się łez, i potrząsam głową. Nudności stopniowo ustępują. – No to dostałaś dziś za swoje – mówi. – Nie powinni cię posyłać samej do przekazywania takich wiadomości. Są na to specjalne procedury. Zawsze powinnaś mieć przy sobie kogoś, kto udzieli pomocy człowiekowi, którego świat zaraz się zawali, i będzie także wsparciem dla ciebie. Specjalnie pracujemy w zespołach, dlatego że właśnie to zapewnia nam bezpieczeństwo, pozwala zachować zdrowe zmysły i dalej wykonywać tę pracę. Nie zadbali o ciebie i widzisz, co z tego wyszło. – Ale sama też powinnam się lepiej spisać – wzdycham. – Powinnam to zrobić tak, jak pani. Powoli. Krok po kroku. Powinnam z nią usiąść. Byłabym wtedy... nie wiem... jakoś bardziej ludzka... – Ja to robię już od ponad dziesięciu lat – odrzeka. – Mam sporo doświadczenia. Obserwowałam cię, jak przychodzisz do nas na dyżury. Wiem, że traktujesz pacjentów z delikatnością, więc na pewno nie chciałaś być dla niej brutalna. To nie była twoja wina. Rogers musi jeszcze raz wszystkim przypomnieć, że pracujemy zespołowo, asystujemy sobie i pokazujemy umiejętności wam, młodym. Mówi „wam, młodym” ciepłym głosem dumnej matki. Brakuje mi słów w obliczu jej empatii. – Ten epizod będzie świetnym przykładem do wykorzystania w szkoleniu – mówi dalej. – Właśnie takie incydenty zmieniają ludzi. Samo gadanie, choćby do zachrypnięcia, nic nie daje. Ludzi zmieniają real- ne przykłady, nie regułki. Wydarzeń, podobnie jak całego życia, doświadcza się na bieżąco, ale można je w pełni zrozumieć tylko z perspektywy czasu. Było tak również w powyższym przypadku. Młoda pani doktor, która zakomunikowała tragiczne wiadomości zgodnie z książkowymi zaleceniami, miała okazję zobaczyć, że taką prawdę da się przekazać w łagodniej- szy sposób, jeśli pozwoli się drugiemu człowiekowi włączyć ją w dotychczasową historię jego życia. Dorothy była jednym z wielu moich nauczycieli sztuki narracji i przekazała mi tę prawdę, że komunikowanie zaczyna się od słuchania. Początkująca lekarka, którą wówczas byłam, postanowiła szkolić się w słuchaniu – zachęcaniu ludzi do tego, by opowiadali swoje historie, i znajdowaniu sposobów, by wplatać w nietrudne prawdy i niechciane informacje. Będzie się uczyła wspierania ludzi na etapie, gdy przestawiają się z dążenia do sukcesów i realizacji życiowych celów na dbanie o spokój ducha, rozumienie i bycie rozumianym. Dzięki pacjentom zrozumie, że choć na drodze życia sukces czasem się zdarza, to nie jest on jej ostatecznym celem. Tym, co naprawdę się liczy, jest wdzięczność, przebaczenie (zaoferowane i otrzymane), akceptacja i miłość. Dorothy będzie w dalszym ciągu podporą oddziału, potrafiąc komunikować się w sposób, który dodaje sił i podnosi na duchu rezydentów, uginających się pod ogromem zadań na SOR-ze. Ponad trzydzieści lat później zetknęłam się z nią na konferencji, na której szpitalny zespół opieki paliatywnej – jednostka, jakiej nikt sobie nawet nie wyobrażał tego feralnego dnia – organizowała otwartą sesję na temat planowania końcowej fazy życia. Dorothy była teraz członkiem zarządu trustuprowadzącego szpital, a ja szefową zespołu paliatywnego. – Pewnie pani mnie sobie nie przypomina – odzywa się do mnie. Jej skromność budzi we mnie wzruszenie i wyciągam ramiona, aby ją objąć. – Zawsze wiedziałam, że jest pani z tych dobrych – szepcze mi do ucha. A ja, patrząc w dal przez jej ramię, widzę ścieżkę, która mnie tu doprowadziła. Ta historia nabiera sensu. Wyraźnie dostrzegam, jak fachowość i serdeczność Dorothy tego trudnego dnia przed wielu laty ukształtowały moją praktykę lekarską, wpłynęły na moje decyzje zawodowe oraz podejście do nauczania umiejętności komunikacyjnych. Dorothy nie napisała swojej książki, ale to dzięki niej mogła powstać ta. *Fragment książki K. Mannix "Słucham cię" mogłyśmy opublikować za zgodą Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dziękujemy! **Post powstał we współpracy z Wydawnictwem Uniwersytetu Jagiellońskiego
0 Comments
POLECAMY:
TRUDNE TEMATYJak rozmawiać na trudne tematy?Gdy miałam 19 lat, choroba zabrała mojego ukochanego tatę. Nie ma dnia, bym o nim nie myślała, pomimo że minęły już dwie dekady. Brakuje mi nie tylko poczucia bezpieczeństwa, które dawał, ale także jego mądrości życiowej. Nie ukrywam, że to, co przekazał mi przez te kilkanaście lat mojego życia, stało się cennym skarbem, który pielęgnuję każdego dnia. Doskonale pamiętam, jak bardzo odpowiedzialnie podchodził do swojej pracy. Jako lekarz nie tylko ratował ludzkie życie, ale przede wszystkim umiał z drugim człowiekiem rozmawiać. A rozmowy te nie należały do najłatwiejszych. Nie raz słyszałam od niego, jak opowiadał o trudnych tematach, które musiał podejmować. Doskonale pamiętam, jak mówił do mnie: „Elżuniu, czuję, że spoczywa na moich barkach wielka odpowiedzialność. Informowanie ludzi o chorobie, o odejściu bliskich - to jakby stąpanie po kruchym lodzie. Każdy nieumiejętny mój gest, nieprzemyślane słowo, może spowodować, że w tym niezwykle trudnym czasie lód zapadnie się pod nogami kogoś, komu powinienem pomóc przejść przez ten traumatyczny czas, przez moment, który zapamięta do końca swoich dni. Moim obowiązkiem, córciu, jest zrobienie wszystkiego, co ułatwi ludziom przyjąć wiadomość, tę trudną i niechcianą, która już na zawsze bezpowrotnie odmieni ich życie.” „Są momenty, w których spojrzenie, podanie ręki, wzruszenie ramionami czy skinienie głową mogą przekazywać więcej niż słowa. Uścisk, dotknięcie dłoni, poklepanie po ramieniu bywają nader wymowne. Niektórym takie fizyczne gesty przychodzą łatwiej niż innym, ale można też zaproponować filiżankę herbaty, podać chusteczkę, ofiarować współczujące milczenie. W końcu jednak zawsze przychodzi pora na słowa i wtedy pojawia się trudność z ich znalezieniem. Być może nawet wiemy, co chcielibyśmy przekazać, ale słowa zdają się zbyt toporne. Może chcemy porozmawiać o czymś bardzo dla nas istotnym, ale obawiamy się, że poniosą nas emocje. Może chcemy o coś zapytać, ale martwimy się, że będzie to odebrane jako przejaw wścibstwa.”* Tata miał rację. Nie jest łatwo mówić o rzeczach trudnych… Dziś wiem, że aby odpowiedzialnie prowadzić trudne rozmowy, należy przede wszystkim umieć wczuć się w emocje drugiego człowieka. Nigdy nie sądziłam, słuchając ojca, jak bardzo wagę tych słów zrozumiem, gdy jego już nie będzie. Dziesięć lat po odejściu taty oczekiwałam na narodzenie mojego pierwszego dziecka. Dziewięć miesięcy radości i nadziei, którą odebrano mi w tym momencie, na który tak bardzo czekałam. Nigdy nie zapomnę zimnych słów lekarza informującego mnie o chorobie córeczki, którą urodziłam. Zostały mi przekazane suche fakty. Rozmowa przebiegła w sposób, który pozostawił mnie ze smutkiem, rozpaczą, poczuciem niesprawiedliwości, ale też poczuciem winy. Czułam się tak bardzo samotna i przytłoczona tym, czego się dowiedziałam, ale i tym, co zostało niedopowiedziane. Czułam się, jakby świat nagle zaczął wirować wokół mnie, a ja nie miałam możliwości złapania się czegokolwiek, by stanąć nogami na ziemi i poczuć pod nimi bezpieczny grunt. Wówczas nie umiałam nawet ocenić postawy człowieka, który tak niefrasobliwie i nieprofesjonalnie podszedł do swojej, jak by nie było, misji. Po czasie, gdy emocje powoli zaczęły opadać, stanął mi przed oczyma tata i jego delikatność, wyczucie, subtelność i mądrość w prowadzeniu rozmów mających wpływ na drugiego człowieka. On przede wszystkim szanował swoich pacjentów. Wówczas zrozumiałam wagę jego słów. Niestety ja nie miałam szczęścia trafić na takiego lekarza… Nie tylko lekarze mają przed sobą trudne zadanie polegające na egzaminie z komunikacji połączonej z dużą dawką empatii. Każdy z nas znalazł się i będzie znajdował się nie raz w sytuacji, gdy rozmowa nie będzie należała do łatwych i przyjemnych, a będzie wymagała wspięcia się aż na wyżyny. Trudne rozmowy to naturalny element naszego życia. Często jednak obawiając się ich, unikamy konfrontacji. Wówczas najlepszym rozwiązaniem wydaje się ucieczka, co jest oczywiście błędne. Niezałatwione sprawy ciążą bowiem nam na naszych ramionach, powodując permanentny stres. Kluczową sprawą jest przygotowanie się do nich przede wszystkim poprzez określenie ich celu, a także wejście w perspektywę drugiego człowieka i zrozumienie jego emocji i potrzeb. Aby to osiągnąć, warto zatrzymać się i poświęcić czas na odbycie rozmowy z samym sobą w celu uporządkowania własnych myśli, między innymi po to, by nasz przekaz był zrozumiały, czyli jasny i prosty. „Prowadzenie ważnych rozmów wymaga bardzo subtelnych i wielowymiarowych umiejętności. Nie stanowią one osobnych narzędzi, z których korzysta się po kolei, lecz to raczej ruchy podobne do tych wykonywanych w tańcu - kroki, obroty, zatrzymania, zmiany kierunku i poruszanie się do rytmu muzyki na parkiecie. Podobnie jak salsa, również rozmowa zwykle wymaga udziału dwóch osób, które na zmianę się aktywizują. Być może jedna prowadzi, ale nie ciągnie na siłę; druga podąża za nią, lecz nie odczuwa presji. W miarę jak taniec czy rozmowa się rozwijają, uczestnicy mogą się zamieniać rolami. I podobnie jak w tańcu stawia się kroki do przodu i do tyłu, dzieli się z kimś przestrzeń, ale równocześnie zachowuje własną, tak na rozmowę składają się słowa i zamilknięcia, mówienie i słuchanie, stwierdzenia i pytania. Jest zgoda i jest partnerstwo.”* Tematów trudnych rozmów jest wiele. Mnóstwo sytuacji budzi też nasz lęk przed podjęciem rozmowy. Jedną z takich jest niewątpliwie komunikacja z osobami, które straciły bliskich. Czujemy się niekomfortowo, jesteśmy zagubieni, nie wiemy, czy rozmawiać, a jeżeli tak, w jaki sposób Kathryn Mannix.-autorka książki, której mamy przyjemność być patronem, podaje nam kilka wskazówek, które przydadzą się w kontakcie z osobą, która jest w żałobie. „Poczucie skrępowania może nas paraliżować do tego stopnia, że nie wchodzimy w kontakt z będącymi w niej przyjaciółmi czy sąsiadami, tymczasem jest to przeciwieństwo tego, co im potrzebne. Wielokrotnie sygnalizują oni, co byłoby dla nich największym wsparciem. Oto kilka wskazań, które powinniśmy mieć na uwadze. 1. Nie unikajcie nas. Nie mamy energii, by inicjować z wami kontakt, ale czujemy się porzuceni, kiedy was nie ma i się nie odzywacie. 2. Nie musicie nas „rozweselać”. To nie jest możliwe. Jesteśmy wdzięczni za kontakt jako akt wsparcia i nie oczekujemy, że będziecie wiedzieli, co należy zrobić albo powiedzieć. Sami często tego nie wiemy. Spróbuj: „Przykro mi”, „Myślę o tobie”, „Dobrze cię zobaczyć” albo nawet „Nie wiem, co powiedzieć”. 3. Wypowiadajcie imię zmarłej osoby. Nie będziemy smutniejsi przez to, że się o niej wspomni. Bardzo chcemy posłuchać waszych wspomnień i opowieści, bo to tak, jakbyśmy dostawali okruchy tamtej osoby. 4. „Jak się czujesz?” to zbyt skomplikowane pytanie. Każdy dzień jest inny, czasem każda godzina. „Jak się masz w tej chwili?”, „Czy masz ochotę pogadać?” albo zwykłe „Cześć” są przykładami pozdrowień, na jakie łatwiej jest zareagować. Czasami naprawdę trudno nam ocenić, jak się czujemy, albo mamy wrażenie, że trzeba nadrabiać miną, a nie mamy na to siły. 5. Praktyczna pomoc może być mile widziana. Jeżeli pytacie, co by się nam przydało, możemy być zbyt rozkojarzeni, żeby odpowiedzieć. Łatwiej zareagować na konkretne oferty pomocy, które można przyjąć lub odrzucić: „Idę do sklepu. Co wziąć dla ciebie?”, „Mogę wyprowadzić psa / zawieźć dzieci do szkoły / wystawić worki ze śmieciami / skosić trawę?”, „Tu masz obiad do schowania do zamrażalnika”. 6. Pamiętanie o nas dużo dla nas znaczy, ale nie wymagajcie, żebyśmy odpowiadali na esemesy, liściki, kartki. „Myślę o tobie”, „Pamiętaj, że jestem, jakbyś czegoś potrzebowała”, „Mam cały wieczór wolny, jeśli chcesz mieć dziś towarzystwo”, „Uściski”, „Nie musisz odpisywać”. Nie zniechęcajcie się i nie przestawajcie nawiązywać kontaktu po tygodniu, miesiącu, roku. Żałoba nie kończy się z upływem jakiegoś terminu. 7. Nie sięgajcie po formułki, tylko zwyczajnie wyraźcie serdeczność. Nie próbujcie tłumaczyć śmierci różnymi „Jest teraz w lepszym świecie”, „Już więcej nie cierpi”, „Najlepsi umierają młodo”, „Przynajmniej...”. Powiedzcie po prostu, że rozumiecie nasz ból i że pamiętacie zmarłą osobę. „To straszne. Tak mi przykro, że cierpisz”, „Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak okropnie się czujesz, ale mogę być zawsze przy tobie, jeśli będziesz potrzebować towarzystwa”, „Jest mi ogromnie smutno, że nie żyje. Ściskam cię jak najmocniej”, „Przypomniał mi się ten raz, kiedy...”, „Kochaliśmy go i wszystkim nam będzie go brakowało”, „Była dla mnie wyjątkową osobą”. 8. To krępujące. Zdajemy sobie z tego sprawę. Ale niech to skrępowanie nie staje na drodze nawiązania kontaktu. Jeżeli się rozpłakaliśmy, to nie dlatego, że zrobiliście coś nie tak. Często płaczemy, bo nas wysłuchaliście i daliście nam szansę wyrażenia straty. Jesteśmy wdzięczni za to płynące z serca dobro. 9. Pomóżcie nam wrócić do pracy i kręgów towarzyskich, zwracając się z pytaniami, jak chcielibyśmy zaaranżować ten powrót. Niektórzy wolą wrócić do rutyny bez specjalnego zamieszania; inni doceniliby kartkę z kondolencjami albo bukiet, kiedy się pojawią; większość dobrze przyjmie to, że koledzy w pracy czy znajomi powiedzą, jak im przykro z powodu śmierci, niektórzy wolą jednak, aby o tym nie wspominać. Część z nas chciałaby mieć kogoś u boku podczas początkowych wyjść o charakterze towarzyskim. Nie zgaduj - pytaj. 10. Słuchajcie nas. Pozwólcie nam wspominać, opowiadać, wielokrotnie powtarzać to, co dla nas drogie. Słuchając, wytwarzacie przestrzeń, w której możemy odczuwać zarówno dzisiejszy smutek, jak i minioną radość. Na pogrzebach nie brakuje śmiechu, bo jest to czas, gdy wszyscy serdecznie opowiadają o zmarłym. Czy moglibyśmy robić to częściej?”* Książka, z której zostały zaczerpnęłam powyższe wskazówki, „zachęca do dostrzeżenia i rozwinięcia zestawu umiejętności, którymi wszyscy dysponujemy - wrodzonej zdolności prowadzenia rozmowy. Nie jest to podręcznik ani kurs konwersacyjnego tańca - to raczej pokaz czy festiwal taneczny, na którym można obserwować zarówno początkujących, jak i zaawansowanych wykonawców.”* Jest ona podręcznikiem, w który nie tylko powinny zaopatrzyć się osoby, które z racji wykonywanego zawodu przeprowadzają trudne rozmowy, ale każdy z nas, gdyż wszyscy stajemy przed trudnymi egzaminami z komunikacji, które stawia przed nami życie. „Niewykluczone, że w tej chwili stoisz przed perspektywą jakiejś rozmowy, której starasz się unikać. Prawdopodobnie dotyczy ważnych dla ciebie spraw, ale masz opory przed jej rozpoczęciem. Być może wymaga ujawnienia trudnej prawdy, uzyskania informacji mogących zachwiać dalszym biegiem życia, złożenia propozycji, która może się spotkać z odrzuceniem, poruszenia tematów wywołujących silne emocje albo pocieszenia osoby pogrążonej w smutku. Odbywa się w tobie swoiste przeciąganie liny: czujesz z jednej strony potrzebę działania, z drugiej strach przed odsłonięciem się. Jeszcze nie teraz. Niedługo zadzwonię, odwiedzę, umówię się - ale nie dziś. Stoisz na progu, niepewny, jak postawić pierwszy krok (…)* *Fragmenty i cytaty pochodzą z książki K. Mannix "Słucham cię", Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2023 POLECAMY:
WÓWCZAS USŁYSZAŁĄ: GŁEJAK... |
Ed Mylett Przekład: Agnieszka Górczyńska "Jeszcze jeden krok. Sięgnij po szczęście i sukces" Wydawnictwo Onepress PREMIERA ODBYŁA SIĘ 17 MAJA! |
TRAMPOLINA DO PRZYSZŁOŚCI
Dlaczego pogrążasz się w swojej przeszłości?
Bożena wciąż wraca myślami do koszmaru, który przeżyła podczas trwania swojego małżeństwa. Analizuje, rozpamiętuje, rozkłada wszystko na czynniki pierwsze. Nie może sobie wybaczyć, że tak szybko zaufała, że dała się ponieść fali emocji, pięknym słowom, obietnicom, temu wszystkiemu, co wpłynęło na decyzję o spędzeniu życia z człowiekiem, który od początku nie był uczciwy, który budził podejrzenia wszystkich, tylko nie jej, zakochanej w nim po uszy. Gdy zdjęła różowe okulary, przejrzała na oczy. Trochę czasu trwało, nim podjęła decyzję o odejściu. Ale tak naprawdę do końca nie zerwała więzów z przeszłością. Dzisiaj, będąc 5 lat po rozwodzie, wciąż żyje przytłoczona myślami, które bombardują ją niemal każdego dnia. Ma pretensje do siebie, żal do byłego małżonka, obwinia przyjaciół, ubolewa nad swoim losem. A przecież… mogłaby już zacząć zupełnie inny rozdział swojego życia, pozostawiając bolesną przeszłość i patrząc z nadzieją w kierunku przyszłości.
Arek niemal każdego dnia wyrzuca sobie, że tyle lat spędził w firmie, która z miesiąca na miesiąc podcinała mu coraz bardziej skrzydła, zabijała jego kreatywność, motywację, pewność siebie. „Dlaczego nie umiałem podjąć decyzji o odejściu? Dlaczego tak długo zwlekałem? Co mnie trzymało? Co powodowało, że dałem się tak traktować?” Mnóstwo pytań, które nie mają w danym momencie sensu. Nie stawia ich bowiem po to, by w przyszłości nie popełnić tych samych błędów, lecz po to, by usprawiedliwiać swój lęk przed podejmowaniem decyzji, przed postawieniem kroku w nowym kierunku, przed sięganiem po szczęście.
Można by było ironicznie powiedzieć, że Cela swoją bolesną przeszłość „oprawiła” w ramkę. Bolała, odebrała beztroskie dzieciństwo i młodość, zdeterminowała wiele wyborów, ale dzisiaj, gdy uwolniła się już od ludzi, którzy byli przyczyną jej wielu traum, którzy nie zasłużyli na miano jej rodziny, przeszłość wciąż wraca jak zły sen, który ona sama przywołuje. Nie potrafi uwolnić się od wspomnień, od tych bolesnych myśli. Na każdym kroku opowiada o matce, która ją porzuciła, o ojcu alkoholiku, o siostrze, która po ułożeniu sobie życia, zapomniała o jej istnieniu. Można o Celi powiedzieć, że jest bohaterką, bo umiała wyrwać się z tego patologicznego kręgu, potrafiła zawalczyć o siebie, a nie było to łatwe, wymagało od niej wielkiej determinacji, siły, samozaparcia. Ale w momencie, gdy zaczęła wychodzić na prostą, wciąż jedną nogą tkwi w przeszłości.
Wielu z nas, dla których przeszłość jest bolesnym wspomnieniem, paradoksalnie nie potrafi się od niej odciąć, co powoduje, że wpływa ona na nasze życie "tu i teraz" oraz na naszą przyszłość. Natomiast nie jest możliwe, aby doświadczyć lepszego życia, jeżeli funkcjonujemy w oparciu o schematy wyniesione z traumatycznej przeszłości.
„Pomyśl o swojej przeszłości jak o walizkach wypełnionych betonem. Mimo iż są strasznie ciężkie, wielu z nas boi się je gdzieś odstawić, ponieważ są wszystkim, co znamy. Nawet jeśli ich nie lubisz i nie podobają Ci się, to mimo wszystko dają Ci poczucie bezpieczeństwa, bo są znajome. Właśnie dlatego Twój mózg lubi do nich wracać. Z czasem betonu jeszcze przybywa i umysł staje się od tego bagażu ociężały. Bardziej zagracony i zaśmiecony wszelkimi życiowymi doświadczeniami i troskami dorosłego życia. Ponadto używamy tej niedoskonałej przeszłości do budowania błędnej i wadliwej wizji przyszłości. A później w niej żyjemy. I utykamy. Trudno nam się wydostać z takiego mentalnego grząskiego bagna. Czujemy, że w nim toniemy. W dorosłym życiu istnieje bezpośredni związek pomiędzy tym, na ile jesteśmy szczęśliwi i produktywni, a naszym uzależnieniem od życia wspomnieniami. Aby wieść lepsze życie, musisz świadomie wybierać działanie w oparciu o marzenia, a nie życie przeszłością.”*
Bożena, Arek i Cela podjęli działania, które uwolniły ich od przeszłości. Bożena odeszła od męża, Arek zmienił pracę, Cela usamodzielniła się i zaczęła swoje dojrzałe życie z dala od rodziny. Ale… utknęli myślami i emocjami w tamtym czasie. Schematy myślowe i wzorce emocjonalne wpłynęły na ich życie, ograniczając działania i uniemożliwiając czerpanie garściami z tego, co tu i teraz. Przeszłość i wspomnienia zamiast im służyć, ograniczyły ich. Co prawda, nauczyli się wiele… Bożena już dzisiaj potrafi rozpoznać osobę, która wykorzystuje naiwność innych, Arek nauczył się stawiać granice i wie, co można stracić, będąc uległym, a Cela dzięki przeszłości stała się osoba silną, walczącą o swoje, dojrzałą. Ale ten pozytywny aspekt ciemnej kart powinien być jedynym, do którego należałoby wracać. Użalanie się, rozpamiętywanie, chęć wymierzenia sprawiedliwości to kula u naszej nogi. Jak powiedział Deepak Chopra: „Wykorzystuję wspomnienia, ale nie pozwalam wspomnieniom mnie wykorzystywać”.*
Co Bożena, Arek, Cela i każdy z nas mógłby zrobić, by wkroczyć z nadzieją w przyszłość bez pozostawania jedną nogą w przeszłości? Otóż Ed Mylett - autor książki „Jeszcze jeden krok” - dałby każdemu z nas wskazówkę: „Twój ból, wady i bariery stanowią przeciwwagę dla siły mądrości i wiedzy, które zdobyłeś przez te wszystkie lata. Ta suma wszystkiego, czym teraz jesteś, daje Ci narzędzia, które możesz wykorzystywać jako trampolinę do przyszłości”*. Wykorzystujmy więc to, czego nauczyło nas życie, akceptujmy to i nie rozpamiętujmy tego w nieskończoność. Przeszłości nie możemy zmienić, nie uciekniemy też przed nią, ale możemy zmienić sposób patrzenia na te zdarzenia, tak, by nam to służyło, a nie stawało na drodze do szczęścia.
Ed Mylett w książce „Jeszcze tylko jeden krok” pokazuje czytelnikowi jak zmienić swoje życie z przeciętnego na niezwykłe. Daje nam pewnego rodzaju mapę drogową, która może nam pomóc w dotarciu do wymarzonego życia. Warto z niej skorzystać!
*Fragmenty i cytaty pochodzą z książki E. Mylletta "Jeszcze jeden krok", Wydawnictwo Onepress
Arek niemal każdego dnia wyrzuca sobie, że tyle lat spędził w firmie, która z miesiąca na miesiąc podcinała mu coraz bardziej skrzydła, zabijała jego kreatywność, motywację, pewność siebie. „Dlaczego nie umiałem podjąć decyzji o odejściu? Dlaczego tak długo zwlekałem? Co mnie trzymało? Co powodowało, że dałem się tak traktować?” Mnóstwo pytań, które nie mają w danym momencie sensu. Nie stawia ich bowiem po to, by w przyszłości nie popełnić tych samych błędów, lecz po to, by usprawiedliwiać swój lęk przed podejmowaniem decyzji, przed postawieniem kroku w nowym kierunku, przed sięganiem po szczęście.
Można by było ironicznie powiedzieć, że Cela swoją bolesną przeszłość „oprawiła” w ramkę. Bolała, odebrała beztroskie dzieciństwo i młodość, zdeterminowała wiele wyborów, ale dzisiaj, gdy uwolniła się już od ludzi, którzy byli przyczyną jej wielu traum, którzy nie zasłużyli na miano jej rodziny, przeszłość wciąż wraca jak zły sen, który ona sama przywołuje. Nie potrafi uwolnić się od wspomnień, od tych bolesnych myśli. Na każdym kroku opowiada o matce, która ją porzuciła, o ojcu alkoholiku, o siostrze, która po ułożeniu sobie życia, zapomniała o jej istnieniu. Można o Celi powiedzieć, że jest bohaterką, bo umiała wyrwać się z tego patologicznego kręgu, potrafiła zawalczyć o siebie, a nie było to łatwe, wymagało od niej wielkiej determinacji, siły, samozaparcia. Ale w momencie, gdy zaczęła wychodzić na prostą, wciąż jedną nogą tkwi w przeszłości.
Wielu z nas, dla których przeszłość jest bolesnym wspomnieniem, paradoksalnie nie potrafi się od niej odciąć, co powoduje, że wpływa ona na nasze życie "tu i teraz" oraz na naszą przyszłość. Natomiast nie jest możliwe, aby doświadczyć lepszego życia, jeżeli funkcjonujemy w oparciu o schematy wyniesione z traumatycznej przeszłości.
„Pomyśl o swojej przeszłości jak o walizkach wypełnionych betonem. Mimo iż są strasznie ciężkie, wielu z nas boi się je gdzieś odstawić, ponieważ są wszystkim, co znamy. Nawet jeśli ich nie lubisz i nie podobają Ci się, to mimo wszystko dają Ci poczucie bezpieczeństwa, bo są znajome. Właśnie dlatego Twój mózg lubi do nich wracać. Z czasem betonu jeszcze przybywa i umysł staje się od tego bagażu ociężały. Bardziej zagracony i zaśmiecony wszelkimi życiowymi doświadczeniami i troskami dorosłego życia. Ponadto używamy tej niedoskonałej przeszłości do budowania błędnej i wadliwej wizji przyszłości. A później w niej żyjemy. I utykamy. Trudno nam się wydostać z takiego mentalnego grząskiego bagna. Czujemy, że w nim toniemy. W dorosłym życiu istnieje bezpośredni związek pomiędzy tym, na ile jesteśmy szczęśliwi i produktywni, a naszym uzależnieniem od życia wspomnieniami. Aby wieść lepsze życie, musisz świadomie wybierać działanie w oparciu o marzenia, a nie życie przeszłością.”*
Bożena, Arek i Cela podjęli działania, które uwolniły ich od przeszłości. Bożena odeszła od męża, Arek zmienił pracę, Cela usamodzielniła się i zaczęła swoje dojrzałe życie z dala od rodziny. Ale… utknęli myślami i emocjami w tamtym czasie. Schematy myślowe i wzorce emocjonalne wpłynęły na ich życie, ograniczając działania i uniemożliwiając czerpanie garściami z tego, co tu i teraz. Przeszłość i wspomnienia zamiast im służyć, ograniczyły ich. Co prawda, nauczyli się wiele… Bożena już dzisiaj potrafi rozpoznać osobę, która wykorzystuje naiwność innych, Arek nauczył się stawiać granice i wie, co można stracić, będąc uległym, a Cela dzięki przeszłości stała się osoba silną, walczącą o swoje, dojrzałą. Ale ten pozytywny aspekt ciemnej kart powinien być jedynym, do którego należałoby wracać. Użalanie się, rozpamiętywanie, chęć wymierzenia sprawiedliwości to kula u naszej nogi. Jak powiedział Deepak Chopra: „Wykorzystuję wspomnienia, ale nie pozwalam wspomnieniom mnie wykorzystywać”.*
Co Bożena, Arek, Cela i każdy z nas mógłby zrobić, by wkroczyć z nadzieją w przyszłość bez pozostawania jedną nogą w przeszłości? Otóż Ed Mylett - autor książki „Jeszcze jeden krok” - dałby każdemu z nas wskazówkę: „Twój ból, wady i bariery stanowią przeciwwagę dla siły mądrości i wiedzy, które zdobyłeś przez te wszystkie lata. Ta suma wszystkiego, czym teraz jesteś, daje Ci narzędzia, które możesz wykorzystywać jako trampolinę do przyszłości”*. Wykorzystujmy więc to, czego nauczyło nas życie, akceptujmy to i nie rozpamiętujmy tego w nieskończoność. Przeszłości nie możemy zmienić, nie uciekniemy też przed nią, ale możemy zmienić sposób patrzenia na te zdarzenia, tak, by nam to służyło, a nie stawało na drodze do szczęścia.
Ed Mylett w książce „Jeszcze tylko jeden krok” pokazuje czytelnikowi jak zmienić swoje życie z przeciętnego na niezwykłe. Daje nam pewnego rodzaju mapę drogową, która może nam pomóc w dotarciu do wymarzonego życia. Warto z niej skorzystać!
*Fragmenty i cytaty pochodzą z książki E. Mylletta "Jeszcze jeden krok", Wydawnictwo Onepress
POLECAMY:
Ed Mylett Przekład: Agnieszka Górczyńska "Jeszcze jeden krok. Sięgnij po szczęście i sukces" Wydawnictwo Onepress PREMIERA DZISIAJ 17 MAJA! |
PRZEZ CIEBIE NIE JESTEM SZCZĘŚLIWA
Gry w związkach
Ada poznała Piotra w klasie maturalnej. Kolorowy zawrót głowy, jak to mówią młodzi. O takim chłopaku śniła. Ona – bardzo dobra uczennica marząca o medycynie, on stojący twardo nogami na ziemi urodzony ekonomista. Serce nie sługa. Po wpływem Piotra zmieniła kurs. Postanowili wspólnie wyjechać na studia, wynająć mieszkanie i zacząć nowy rozdział wspólnego życia. Decyzja Ady o zmianie planów była niezrozumiała dla osób, które znały ją od lat.
W zasadzie pierwsze tygodnie wspólnego życia pokazały, że nie było ono bajką. Ciągłe kłótnie, brak pieniędzy, różnice zdań i odwieczne słowa Ady: „Gdyby nie Ty, studiowałabym medycynę. Marzyłam o tym od dziecka.”
Osoby patrzące z zewnątrz na relację tej pary zdziwiła decyzja o ich ślubie. Ale cóż, uważali, że to iskrzenie było im potrzebne do normalnego funkcjonowania.
Krótko po tym, jak stanęli na ślubnym kobiercu, Ada urodziła Jaśminkę. Zbiegło się to z ukończeniem studiów. Piotr podjął pracę w firmie, z która od dwóch lat dorywczo współpracował. Natomiast Ada miała pierwszy rok spędzić z córeczką w domu. Zaakceptowała taki stan rzeczy. Piotrowi ten układ bardzo odpowiadał. Żona w domu, czekająca z gorącym obiadem, zadbane i spokojne dziecko. Czego chcieć więcej? Zaczął więc namawiać ją, by iść za ciosem i postarać się o braciszka dla Jaśminy. Wówczas zaczęły się awantury. „Gdyby nie ty, twoje parcie na ślub, na dziecko, zaczęłabym pracę. Tyle ciekawych ofert przeszło mi koło nosa.” W momencie, gdy zaczęli decydować się na żłobek, gdy Ada podobno rozpoczęła poszukiwania pracy, okazało się, że pragnienie Piotra ziściło się i żona zaszła w ciążę. Pierwszy miesiąc to czas wiecznych awantur, które wszczynała Ada. Miała dosyć takiego życia. Ale czy to Piotr był winowajcą takiego stanu rzeczy?
Eric Berne w książce „W co grają ludzie” opisał miedzy innymi grę „Gdyby Nie Ty…” Ada nie przez przypadek wybrała jako swojego partnera życiowego człowieka dominującego. Ona – osoba bojąca się podejmowania decyzji, wyzwań, „potrzebowała” kogoś, kto mógłby być oskarżany za ograniczanie jej tych aktywności, których tak naprawdę się bała. Medycyna będąca marzeniem jej rodziców, przerażała ją. Piotr stanowił świetną wymówkę. To przez niego – przez uczucie do niego zmieniła plany. Uciekła od tego, czego się bała, po to, by potem oskarżyć go za to. A tak naprawdę Piotr oddawał jej przysługę, chroniąc ją przed tym, czego się chorobliwie bała.
Jak być może zauważyliście, wiele osób wiąże się z taka a nie inną osobą nie przez przypadek. Osoby wchodzące w grę „Gdyby Nie Ty” potrzebują kogoś, kto „ograniczy ich”. Taką osobę można oskarżać o to, czego nie udało się osiągnąć. Celem bowiem tej gry jest uśmierzanie własnych lęków i usprawiedliwianie swojej bierności.
Problem pojawia się dopiero wówczas, gdy jedna z osób wychodzi ze swojej roli. Gdyby Piotr powiedział Adzie: studiuj medycynę, marzyłem, by mieć żonę lekarza, mogłoby się okazać, że … nie on był przeszkodą. Gdyby Piotr uznał, że decyzje o ślubie przełożą na czas, gdy obydwoje odnajdą się na rynku pracy, okazałoby się, że Ada wcale nie chce podejmować tego kroku.
Często okazuje się, że to nie partner jest problemem, ale są nimi własne leki. A zmiana zasad gry poprzez powiedzenie: „Rób, to czego pragniesz”, nagle demaskuje fobie i lęki drugiej strony.
*Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób.
W zasadzie pierwsze tygodnie wspólnego życia pokazały, że nie było ono bajką. Ciągłe kłótnie, brak pieniędzy, różnice zdań i odwieczne słowa Ady: „Gdyby nie Ty, studiowałabym medycynę. Marzyłam o tym od dziecka.”
Osoby patrzące z zewnątrz na relację tej pary zdziwiła decyzja o ich ślubie. Ale cóż, uważali, że to iskrzenie było im potrzebne do normalnego funkcjonowania.
Krótko po tym, jak stanęli na ślubnym kobiercu, Ada urodziła Jaśminkę. Zbiegło się to z ukończeniem studiów. Piotr podjął pracę w firmie, z która od dwóch lat dorywczo współpracował. Natomiast Ada miała pierwszy rok spędzić z córeczką w domu. Zaakceptowała taki stan rzeczy. Piotrowi ten układ bardzo odpowiadał. Żona w domu, czekająca z gorącym obiadem, zadbane i spokojne dziecko. Czego chcieć więcej? Zaczął więc namawiać ją, by iść za ciosem i postarać się o braciszka dla Jaśminy. Wówczas zaczęły się awantury. „Gdyby nie ty, twoje parcie na ślub, na dziecko, zaczęłabym pracę. Tyle ciekawych ofert przeszło mi koło nosa.” W momencie, gdy zaczęli decydować się na żłobek, gdy Ada podobno rozpoczęła poszukiwania pracy, okazało się, że pragnienie Piotra ziściło się i żona zaszła w ciążę. Pierwszy miesiąc to czas wiecznych awantur, które wszczynała Ada. Miała dosyć takiego życia. Ale czy to Piotr był winowajcą takiego stanu rzeczy?
Eric Berne w książce „W co grają ludzie” opisał miedzy innymi grę „Gdyby Nie Ty…” Ada nie przez przypadek wybrała jako swojego partnera życiowego człowieka dominującego. Ona – osoba bojąca się podejmowania decyzji, wyzwań, „potrzebowała” kogoś, kto mógłby być oskarżany za ograniczanie jej tych aktywności, których tak naprawdę się bała. Medycyna będąca marzeniem jej rodziców, przerażała ją. Piotr stanowił świetną wymówkę. To przez niego – przez uczucie do niego zmieniła plany. Uciekła od tego, czego się bała, po to, by potem oskarżyć go za to. A tak naprawdę Piotr oddawał jej przysługę, chroniąc ją przed tym, czego się chorobliwie bała.
Jak być może zauważyliście, wiele osób wiąże się z taka a nie inną osobą nie przez przypadek. Osoby wchodzące w grę „Gdyby Nie Ty” potrzebują kogoś, kto „ograniczy ich”. Taką osobę można oskarżać o to, czego nie udało się osiągnąć. Celem bowiem tej gry jest uśmierzanie własnych lęków i usprawiedliwianie swojej bierności.
Problem pojawia się dopiero wówczas, gdy jedna z osób wychodzi ze swojej roli. Gdyby Piotr powiedział Adzie: studiuj medycynę, marzyłem, by mieć żonę lekarza, mogłoby się okazać, że … nie on był przeszkodą. Gdyby Piotr uznał, że decyzje o ślubie przełożą na czas, gdy obydwoje odnajdą się na rynku pracy, okazałoby się, że Ada wcale nie chce podejmować tego kroku.
Często okazuje się, że to nie partner jest problemem, ale są nimi własne leki. A zmiana zasad gry poprzez powiedzenie: „Rób, to czego pragniesz”, nagle demaskuje fobie i lęki drugiej strony.
*Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób.
Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy Ci. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS: