LETNI ROMANSZawiedzione oczekiwaniaDzwoniła już do niego trzeci dzień. Bez skutku. Na początku był wolny sygnał – nikt nie odbierał. Hania - koleżanka z pracy poradziła, żeby zadzwoniła z innego numeru. Pożyczyła od niej telefon, ale wtedy już usłyszała informację „Abonent niedostępny” – jak przy rozładowanym, czy wyłączonym telefonie. Od tej pory było już tak cały czas. Na początku naiwnie myślała, że Adam jest zajęty - po powrocie z urlopu ma przecież mnóstwo pracy do nadrobienia. Pewnie oddzwoni wieczorem. Gdy nie oddzwaniał, zaczęła się niepokoić i myśleć, że może stało się coś złego – wypadek, szpital? Koleżanka patrzyła na nią z lekkim pobłażaniem. Na początku nic nie mówiła, ale wiedziała swoje – wakacyjny romans, bez kontynuacji, bez dalszego ciągu. Dwa tygodnie i koniec. Małgosia nie wiedziała. Na początku nie chciała nawet takiej myśli dopuścić do siebie. Adam był przecież takim odpowiedzialnym, statecznym facetem, takim z którym można planować wspólne życie, założenie rodziny. Czuły i opiekuńczy, tak bardzo o nią dbał, tak bardzo mu zależało na niej. Niemożliwe – myślała sobie. Na pewno jest jakieś logiczne wyjaśnienie tej sytuacji. Musi się dowiedzieć. A jeśli faktycznie leży w szpitalu? Może potrzebuje wsparcia, pomocy? Ale jak zaczęła się głębiej zastanawiać, szukać pomysłów jak się z nim skontaktować, uświadomiła sobie, że w sumie mało o nim wie. Spotkali się w Sopocie, on mówił, że przyjechał z Krakowa. Wiedziała, że pracuje w jakiejś agencji reklamowej, ale nazwy nie pamiętała. Znała tylko imię i nazwisko. Miała tylko numer komórki do niego, nic więcej. Małgosia miała 37 lat, pracowała w urzędzie, ale nie obsługiwała petentów. Wyszła wcześnie za mąż. To była licealna wielka miłość, pobrali się jeszcze na studiach. Było im wtedy ciężko, ale dali radę. Jednak po kilku latach coś zaczęło się psuć. Jej mąż często wyjeżdżał w delegacje. Zaczęło brakować wspólnych tematów, seks był coraz rzadszy. Rozmijali się w oczekiwaniach, co do życia. Potem okazało się, że ma młodszą kochankę – koleżankę z pracy, z którą jeździł w delegacje. Banalne aż do bólu. Nie mieli dzieci, rozwód dostali na pierwszej rozprawie. Małgosia zgodziła się na nieorzekanie o winie, choć była ona przecież ewidentna. Lata mijały. Z kimś wyszła do kina, ktoś zaprosił ją na kolację. A to koleżanka umówiła ją ze swoim kuzynem, a to mama umówiła „randkę w ciemno”. Każda z randek to mniejszy lub większy niewypał. Nie wiadomo, czy była nieufna i cały czas zraniona, nieumiejąca zaufać, czy faktycznie byli to nieinteresujący mężczyźni? Romanse miała przelotne, z nikim jednak nie mieszkała. Miała kota, kwiaty na oknie. Wiodła spokojne życie i tak mijał czas. Lubiła chodzić ubrana wygodnie, na sportowo. Najlepiej jeansy i adidasy. Praktycznie bez makijażu. Nie miała nawet ani jednej sukienki. Spódnice nakładała od wielkiego dzwonu. Żadnych szpilek w szafie, same płaskie buty. W tym roku w okolicach lutego, czy marca, coś ją olśniło. Zaczęła przyglądać się jak jej koleżanki stroją się, malują i opowiadają o nowym szefie działu. Faktycznie postawny, wysoki, przystojny mężczyzna. Nowy w urzędzie. Wywołał duże poruszenie w damskiej części załogi. Małgosia zauważyła całe to zamieszanie z dużym opóźnieniem. Nie należało do tych, którzy częściej parzą sobie kawę i plotkują niż pracują. Ale i ona w końcu dostrzegła nowego szefa i reakcje kobiet. On żonaty, one zamężne, a mimo wszystko „pobudzenie” przeszło przez urząd. Małgosia się otrząsnęła jakby z długiego letargu. Zauważyła, że kobiety wokół ubierają się inaczej, wyglądają inaczej. Dbają o siebie, są… kobiece. Zaczęła je obserwować, potem nawet zaczęła prosić o porady w kuchni, gdzie spotykały się robiąc sobie kawę. A one chętne – potraktowane jak ekspertki – podpowiadały. Czego używają, gdzie kupują fajne ciuchy i buty, skąd czerpią inspiracje. Małgosia zaczęła czytać kolorowe magazyny, poradniki w Internecie. Może nie zgłosiłaby się do „Metamorfoz” proponowanych przez czasopisma, czy programy telewizyjne, ale postanowiła zrobić to na własną rękę. Umówiła się więc na wizytę do stylistki, dietetyczki. Poszła do perfumerii, która wykonuje makijaże. Dobrali jej stroje, pomogli w zakupach – wreszcie w szafie wisiały też sukienki, fikuśna bielizna i szpilki. Poradzili jak dbać o cerę, jakich kosmetyków używać, jak się malować. Zalecili dietę i ćwiczenia. Małgosia po 3 miesiącach była odmieniona, może nie stracił dużo na wadze, ale zmiana ubioru i makijaż – zrobiły swoje. Koleżanki w pracy nie mogły się nadziwić. Chwaliły, doceniały, zawsze oczywiście musiały jednak wytknąć jakieś niedociągnięcie, ale Małgosia się nie obrażała. Słuchała, stosowała i następnym razem podobnego błędu już nie robiła. Nawet nowy szef zagadnął ją na korytarzu. Małgosia poczuła się lepiej, pewniejsza siebie, może jeszcze nie jakaś seks-bomba, ale z pewnością bardziej kobieca niż kilka miesięcy temu. Postanowiła iść za ciosem – wymyśliła urlop nad morzem. Zapytała swoją koleżankę, czy nie pojechałaby z nią. Zgodziła się. Wybrały Sopot, znalazły fajną kwaterę, dwa tygodnie słońca, plaży i błogiego lenistwa. Tak wymyśliły. Adama zobaczyła, gdy siedziały w kafejce na plaży a on wychodził właśnie z wody. Przystojniak – pomyślała Małgosia i pokazała go koleżance. Na niej też zrobił wrażenie. Opalony, szczupły, dobrze zbudowany, klasyczna sylwetka Y – szerokie bary, wąskie biodra. Zwracał uwagę. Przyglądały mu się bacznie. Zauważył to chyba, bo gdy się ubrał, podszedł do nich i zapytał, czy może się dosiąść. Z bliska nie wyglądał już na młodzieńca. Ładna twarz, ale już z pierwszymi zmarszczkami i pierwszymi siwymi włosami na skroniach. Zaczęli rozmawiać, śmiali się, żartowali, było po prostu fajnie. Adam mieszkał w hotelu w Sopocie, umówili się więc na kolejny dzień. Widać było, że Małgosia wpadła mu w oko. Potem zaczęli się umawiać już tylko we dwójkę. Koleżanka sama chodziła na plażę, a Małgosia z Adamem byli nierozłączni. Razem na plażę, do kina, na koncert, na statek, na obiad. Po kilku dniach zaprosił ją do swojego hotelu. Zgodziła się. Ideał faceta. Miły, uprzejmy, kulturalny. Oddawał wieczorem swoją kurtkę, gdy było zimno, zamieniał się daniami, jeśli jej wybór okazywała się nietrafiony, pytał o jej preferencje, co chciałaby robić, gdzie pójść. Oczytany, zawsze potrafił interesująco opowiadać. Ciepły w kontakcie, opiekuńczy. W Małgosi coś się przełamało, wydawało się, że może znowu uwierzyć mężczyźnie. Miała nadzieję, że to fajny początek. Była zaskoczona, że są jeszcze tacy faceci jak Adam. Rozkwitała przy nim. Codzienne inna sukienka, sandałki na szpileczce. Umalowana, włosy ułożone. Nie przypominała co prawda chudej modelki – ideału promowanego przez media, ale figurę miała niezwykle kształtną i ponętną, można by rzecz – seksowną. Kończyły się dwa tygodnie urlopu, Małgosia właśnie kończyła malować się przed lustrem, gdy zadzwonił telefon. Adam w pośpiechu tłumaczył, że jego projekt się wali, zastępujący go kolega nie poradził sobie, musi pilnie wracać i ratować sytuację. Właśnie wsiada do pociągu, bardzo przeprasza, ale zadzwoni w pierwszej wolnej chwili. Małgosia zmartwiła się, bo chciała te ostatnie dwa dni urlopu spędzić jeszcze z Adamem, ale cóż mogła poradzić. Siła wyższa. Zdarza się. Ale wieczorem Adam nie zadzwonił. Ani tego wieczoru, ani kolejnego. Małgosia zaczęła się niepokoić – to wtedy pożyczyła telefon od koleżanki, ale nie udało się jej skontaktować z Adamem. Po trzech dniach postanowiła go odnaleźć. Informacji miała niewiele, ale inteligencji jej nie brakowało. Nie znalazła go na portalach społecznościowych, więc zadzwoniła do hotelu. Nazwisk gości hotelowych nie zdradzają, ale nie poddawała się. Pojechała więc do Sopotu raz jeszcze, weszła do hotelu – pamiętali ją, zmyślona opowiastka zadziałała i dostała prawdziwe nazwisko Adama. Imienia nie zmienił. Teraz to już było prosto, wujek Google pomógł i znalazła go. Choć może jednak byłoby lepiej, gdyby jej się nie udało? Żona i dwoje dzieci. Zdjęcia z wakacji, zdjęcia z boiska, gra z synem w piłkę, piecze z córką ciasto. Czy to na pewno Adam? Na początku nie wierzyła. Siedziała przed ekranem komputera jak zamurowana. Nic się jej nie zgadzało. Przestała jeść, dbać o siebie. Cios był tak duży jak po rozwodzie. Hania – jej koleżanka próbowała tłumaczyć, być przy niej. Małgosia jednak "zapadła się" w sobie. Przestała się malować, wróciła do dżinsów i adidasów, przestała się uśmiechać. Jakaś jej część znowu umarła. Jeżeli żyjesz w toksycznym związku, przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
POWIĄZANY POST: POLECAMY:
EPIDEMIA SAMOTNOŚCIWywiad z autorkami książki "Epidemia samotności"Za parę dni odbędzie się premiera książki "Epidemia samotności". Jej autorkami są dziennikarki Agnieszka Łopatowska i Monika Szubrycht, które rozmawiały ze specjalistami tłumaczącymi, jak radzić sobie z samotnością i tworzyć więzi we współczesnym świecie. Dzisiaj mamy przyjemność zaprezentować wywiad, który przeprowadziłyśmy z Panią Agnieszką Łopatowską i Moniką Szubrycht. Psychologia przy kawie: „Samotność, czy tego chcemy czy nie, jest częścią życia. Dla wielu z nas jest ona czymś przerażającym.”* To słowa ze wstępu do książki Waszego autorstwa „Epidemia samotności”. Co spowodowało, że sięgnęłyście, Panie, po tak trudny temat? Agnieszka Łopatowska: Przyglądam się samotności w wielu wydaniach od bardzo dawna. Na mojej drodze spotkałam wiele samotnych osób, a sama też często przekonywałam się, że można urządzić imprezę, na którą przychodzi kilkadziesiąt znajomych osób, ale poczucie osamotnienia nie znika, bo wracasz do pustego domu. Bywałam w miejscach, do których przychodzili ludzie pragnący nie czuć się samotnie choć przez chwilę i ciekawiły mnie relacje, jakie tam się zawiązują. Przyglądałam się temu, co się dzieje, kiedy zostajesz samemu na starość. To wszystko rodziło pytania o mechanizmy, jakie sprawiają, że mamy poczucie samotności. Wiedziałam jednak, że jest to tak szeroki temat, że nie poradzę sobie z nim sama. Zaproponowałam więc współautorstwo książki najbardziej empatycznej osobie jaką znam, Monice. Wspólnie udało nam się zaprosić do tej książki znakomitych ekspertów w swoich dziedzinach. Monika Szubrycht: Mogę w tym miejscu podziękować Agnieszce, że zaprosiła mnie do współtworzenia tej książki, bo sama nie sięgnęłabym po ten temat. A przecież samotność jest rzeczą, która pojawia się w życiu każdego z nas. Mało tego – dzięki naszym rozmówcom odkryłam, jak bardzo ten temat jest mi bliski. Potrzebuję samotności po to, by poukładać sobie pewne rzeczy, by móc pomyśleć czego chcę, dokąd zmierzam, czy to co robię jest dobre dla mnie i dla bliskich mi osób. Uważam też, że samotność jest konieczna w procesie tworzenia, jest niezbędna, by posklejać się w chaosie dnia codziennego. Ale zdaję sobie sprawę, jak wielkim przywilejem jest pobyć samemu ze sobą, ale wrócić w każdej chwili do tych, którzy kochają. Nie każdy tak ma. Bywa, że pojawiające się poczucie osamotnienia jest dla człowieka niszczące. Ppk: Zaprosiłyście do wywiadu, którym jest Wasza książka, wiele osób. Jakim kluczem się kierowałyście? M.S.: Mój klucz przy wywiadach do książek jest dosyć prosty: nigdy nie umawiam się z rozmówcą, którego nie znam. (śmiech) Przy czym nie chodzi mi o znajomość koleżeńską, chociaż taka może się zdarzyć. To są ludzie, którzy są dla mnie autorytetami, których widuję na konferencjach, albo czytam ich książki, uczę się od nich. I uważam, że nie ma nic lepszego jak podzielić się takim rozmówcą ze światem - żeby inni też mogli usłyszeć mądre rzeczy i mogli odpowiedzieć na ważne dla siebie pytania. A.Ł.: Lista naszych rozmówców jest, naszym zdaniem, imponująca. Są nimi: psychiatrzy Bogdan de Barbaro i Andrzej Silczuk, psycholożki Joanna Chmura, Katarzyna Kucewicz, Beata Chrzanowska-Pietraszuk, Dorota Minta, Edyta Zając, terapeutka Aneta Gajda-Boryczko, pedagog Marcin Łokciewicz, dziennikarka Dorota Próchniewicz, psycholożka i socjolożka Urszula Struzikowska-Marynicz oraz seksuolożka Aleksandra Żyłkowska-Wójcik. Jesteśmy zachwycone i zaszczycone tym, że nie tylko zgodzili się podzielić swoimi doświadczeniami, ale też podkreślają, że to również dla nich jest ważny temat, o którym często słyszą choćby w swoich gabinetach. Ppk: Czytając „Epidemię samotności”, przekonujemy się, że samotność ma wiele twarzy. Jakie one są? M.Sz.: Według mnie nie można odpowiedzieć na to pytanie. Tyle twarzy samotności, ile samotnych ludzi na świecie. Jak skończyłyśmy pisać, zaraz pojawiły się nam w głowie nowe pomysły na „samotność w…”. To jest książka, która nie ma i nie może mieć zakończenia. Ppk: Czy samotność może mieć pozytywne strony? M.Sz.: Oczywiście! Marzyłam, żeby być sama w domu, kiedy spisywałam te wywiady, żeby nikt mi nie przeszkadzał i niczego ode mnie nie chciał. (śmiech) Cóż to by był za komfort, jaki wspaniały proces twórczy! Myślę, że każdy z nas ma trochę inaczej. Są osoby, którym nie jest potrzebne do życia stado znajomych. Mają jednego, dwóch przyjaciół, albo kilku znajomych, z którymi utrzymują powierzchowne relacje. Zamiast tego realizują się w swoich pasjach, wybierają działanie, a nie spotkanie. Śmiem twierdzić, że większość naukowców, odkrywców, zdobywców Nagrody Nobla, to byli ludzie, którzy pasje przedkładali nad związki i relacje. Co nie znaczy, że związki i relacje nie były dla nich ważne. W końcu nawet największe na świecie umysły potrzebują zderzyć się w dyskusji z innymi światłymi umysłami. A oprócz tego coś zjeść i w coś się ubrać. Czy tego chcemy czy nie – zależymy od innych. A.Ł.: W samotności można się całkiem dobrze urządzić – przekonuje w naszej książce Katarzyna Kucewicz. Są ludzie, którym pasuje życie, w którym wszystko odbywa się na ich zasadach. Nie muszą się naginać do innych, nie ryzykują niczym nawiązując relacje, dobrze jest im samymi z sobą. I to wcale nie jest nic złego, dopóki sami nie uznają, że taki stan im uwiera. Ppk: Dlaczego się jej boimy? M.Sz.: Myślę, że w strachu przed samotnością jest dużo atawizmu – bez innych ludzi dawno, dawno temu nie przeżylibyśmy. Człowiek, by przetrwać, musiał być w grupie. Dzisiaj jest oczywiście inaczej, ale pewne mechanizmy w naszym mózgu zostały. Nie zmienia się on wbrew pozorom tak szybko jak cywilizacja. Może też być tak, że część z nas boi się samotności, bo nie przepada za swoim towarzystwem. A szkoda, bo kogo jak nie siebie powinniśmy znać najbardziej i lubić najbardziej? A już w ogóle idealnie by było, gdybyśmy umieli kochać siebie miłością zdrową, nieegoistyczną. A my ciągle czegoś od siebie wymagamy, wiecznie kręcimy nosem, coś się nam w nas samych nie podoba. Jak mamy przekonać do siebie innych ludzi, jak nie potrafimy przekonać siebie samych? A.Ł.: Za strachem przed samotnością czai się, moim zdaniem, też wiele innych lęków. Co się stanie, kiedy zachoruję? Kiedy będę mieć wypadek? Kto się mną zajmie na stare lata? Może nie jestem dość dobra/dobry, żeby ktoś mnie pokochał? Może nie zasługuję na uwagę drugiego człowieka? Dobrze jest w chwilach, kiedy dochodzą one do głosu, uświadomić sobie, że osób z takimi samymi obawami jest więcej. Czasami znalezienie ich jest o wiele prostsze niż się wydaje. Ppk: „Samotność nie jest tożsama z byciem samemu. Można być samemu i nie musi to prowadzić do samotności”*- to słowa profesora Bogdana de Barbaro, które można znaleźć w Waszej książce. M.Sz.: Bo samotność nie musi być zła - może być twórcza i wyzwalająca. Jak umiemy być ze sobą, to łatwiej nam być z innymi. A.Ł.: W naszej książce psycholożki Joanna Chmura i Edyta Zając wręcz namawiają do tego, by pobyć czasem w samotności. Żeby matki nabrały chwili oddechu od opieki nad dziećmi, żeby partnerzy dali sobie chwilę osobności raz na jakiś czas. Takie momenty mogą pomóc nam wrócić do siebie, do swoich potrzeb i tego, co sprawia nam przyjemność, ale też zapobiec wypaleniu, czy to rodzicielskiemu, czy w danej relacji. Ppk: Czy więcej wśród nas osób samotnych, czy żyjących samemu? M.Sz.: Według mnie – samotnych. To też pokazują nasi rozmówcy. Można być z kimś i cierpieć, nie czując zrozumienia osoby, którą kochamy. To musi powodować olbrzymie cierpienie, bo spotka się też z brakiem zrozumienia otoczenia: „Ale o co ci chodzi? Przecież masz męża/żonę? Wymyślasz”. Podważane zostają nasze uczucia, co sprawia, że przestajemy sobie ufać. Droga do depresji wybrukowana jest zaprzeczaniem. A.Ł.: Ostatnie badania pokazują wyraźnie, że coraz rzadziej łączymy się w pary. Aż 56 proc. przedstawicieli pokolenia Zet, po 21. roku życia deklaruje, że czuje się samotnie. Najczęściej to mieszkańcy dużych miast.* Młodzi ludzie z samotnością radzą sobie najczęściej „przechodząc” do on-line’u, ale wiemy już też, że posiadanie wielu znajomych czy obserwatorów nie zmienia tego, czy czujemy się zaopiekowani i zauważeni. Ale, jak wspomniała Monika, nawet mieszkając z dużą rodziną nie mamy tej gwarancji. Ppk: Zadałyście w swojej książce pytanie: „Jakie są źródła samotności niechcianej, dojmującej, prowadzącej do depresji?”. Myślę, że wiele osób się nad tym zastanawia. M.Sz.: Szukałyśmy odpowiedzi, ale od razu zaznaczyć trzeba, że nigdy nie będzie tej jednej, właściwej. Inne będą źródła samotności człowieka z narcystycznym zaburzeniem osobowości, a innej matki, która czy tego chce, czy nie – jest jedyną opiekunką swojego dorosłego, niepełnosprawnego syna. Ppk: Czy „plastrem na samotność będzie nie tyle drugi człowiek, ile samoświadomość?”* A.Ł.: Plastry na samotność bywają bardzo złudne. Albo wyleczą twoje rany, albo zedrzesz je razem ze skórą. Potrzeba przynależności, bycia zauważonym, „czutym” – jak mówi Joanna Chmura sprawia, że możemy wplątywać się w niebezpieczne relacje. Marcin Łokciewicz, wychowawca w Centrum Leczenia Dzieci i Młodzieży w Zaborze, przytacza w naszej rozmowie przykłady, od których dostaje się gęsiej skórki. M.Sz.: Jeśli mamy problemy ze sobą, to żadne towarzystwo ich nie rozwiąże. Owszem, może zagłuszyć na pewien czas ból istnienia, może nawet zagłuszyć na większość życia. Mogę udawać, że świetnie się bawię, ale przyjdzie moment, że na taką zabawę zabraknie sił. Nie pomoże nowy związek, nowa przyjaźń i nowa praca, jeśli w środku czujemy przerażającą pustkę. Nie da się jest zapełnić nikim i niczym. Od dziecka powinniśmy uczyć się siebie: rozpoznawania swoich emocji, pragnień, potrzeb. Mamy wtedy szansę wyrosnąć na mądrych dorosłych, którzy są dojrzali. Emocjonalnie dojrzała osoba nie musi się bać samotności – ludzie chcą z nią być, bo czują się przy niej dobrze i bezpiecznie. Ppk: A jaki jest związek czułości z samotnością? A.Ł.: Kiedy zaczęłam zastanawiać się nad genezą tego rozlewania się epidemii samotności, w którymś momencie przyszło mi właśnie do głowy słowo „czułość”. Kiedy zaczyna nam brakować czułości, na jej miejscu rozsiada się samotność. Olga Tokarczuk mówiła w swoim przemówieniu noblowskim o czułym narratorze, Natalia de Barbaro w swojej poruszającej książce powołuje do życia czułą przewodniczkę, uosobienie kobiecej intuicji i mądrości. Okazywanie czułości, wobec siebie samego również, sprawia że czujemy się zaopiekowani, że mamy przyjaciela. Nie mówiąc już o tym, jak nasz mózg i cały układ nerwowy potrafi wspaniale reagować na czułe gesty i dotyk. Ale to już zupełnie inna historia… Ppk: „Samotność jest oznaką, że nie mamy balansu, przechyliliśmy się w stronę jakiejś skrajności i musimy wykonać jakiś ruch, żeby wrócić do pionu”* – tak kończy się, według mnie, niezwykle ważny rozdział dotyczący samotności w macierzyństwie. Jak osiągnąć ten balans? M.Sz.: Jeszcze nigdy wobec matek nie było tak wysokich wymagań jak w obecnych czasach. Dawniej dzieci były wychowywane w rodzinach wielopokoleniowych – zawsze były dodatkowe oczy, które mogły na dziecko zerknąć, dodatkowe uszy, które mogły dziecko usłyszeć. Teraz matka nie dość, że ma kontenerować wszystkie emocje dziecka 24 godziny na dobę, to jeszcze ma świetnie wyglądać, mieć super pracę, dbać o swój rozwój i partnera. Wymagania w stosunku do niej urosły do niebotycznych rozmiarów. Nikt nie jest w stanie im sprostać, bo to jest niemożliwe. Nic dziwnego, że wygórowane oczekiwania społeczne sprawiają, że człowiek czuje się samotny - matki w szczególności. A.Ł.: Wraz z Edytą Zając rozmawiamy o tym, że komunikat „Masz dziecko, już nigdy nie będziesz sama” ma tak samo wiele pozytywnego nacechowania, jak i staje się obciążeniem. Wiele jest sposobów na to, żeby balans choćby starać się utrzymywać, ale przede wszystkim chyba trzeba przestać mierzyć się z mitem Matki-Polki i dopuścić do siebie myśl, że inne osoby potrafią zająć się naszymi dziećmi równie dobrze jak my. Dotyczy to przede wszystkim ich ojców. Ppk: W Waszej książce bierzecie pod lupę samotność narcyza. Czy da się pomóc temu, który nie potrafi kochać? M.S.: To jest dla mnie jeden z najgorszych rodzajów samotności. Bo czemu winne jest dziecko, które zostało zniszczone przez opiekuna i dostało „w prezencie” zaburzenie, z którym będzie się zmagać do końca życia? Są terapeuci, którzy nie chcą pracować z osobami cierpiącymi na narcystyczne zaburzenie osobowości. To jest niezwykle trudna praca i dla pacjenta, i dla specjalisty. Pamiętajmy, że osoba z NPD (akronim od słów narcissistic personality disorder) niszczy nie tylko siebie, ale też tego, z kim jest. Niszczy, bo inaczej nie umie. Nikt nigdy nie kochał jej bezwarunkowo, więc nie wie i nie potrafi sobie wyobrazić takiego rodzaju miłości. Osoba z NPD musiała udawać przez całe dzieciństwo kogoś, kim nie jest, ukrywać swoje potrzeby, swoje prawdzie „ja”. Samotność, cierpienie i poczucie zagrożenia to jej codzienność, więc wydaje się, że jedyną właściwą postawą jest atak, lub pogardzanie innymi. Nie wiem, na ile da się pomóc człowiekowi z tak ukształtowaną osobowością, ale wiem, że da się pomóc bliskim, którym przyszło żyć z takim człowiekiem. Dla nich także jest ta nasza rozmowa. Ppk: Napisałyście: „Jesteśmy na niechlubnym drugim miejscu w Europie pod względem liczby samobójstw dzieci i młodzieży.”* Takie są zatrważające statystyki. Kiedy rodzice powinni być czujni? M.Sz.: Czujność jest po części wpisana w rodzicielstwo, w końcu opieka nad małym dzieckiem tego wymaga. Myślę jednak, że nie jest do końca dobre, jeśli cały czas będziemy spiętymi rodzicami, czekającymi na to, że na pewno wydarzy się coś złego. Nikt nie wie, co się wydarzy i dzięki temu życie jest ciekawe. Słowo „ciekawość” według mnie jest też kluczem jeśli chodzi o nasze relacje z dzieckiem, szczególnie tym starszym, dorastającym. To jest to, o czym mówi w wywiadzie psycholożka i seksuolożka Aleksandra Żyłkowska- Wójcik. Ważne jest zaciekawienie się. Co nasze dziecko tak naprawdę chce nam powiedzieć? Bo pod słowami mogą się kryć różne rzeczy. Uważność na drugiego człowieka jest kluczowa w relacjach, wszystkich, tych rodzicielskich również. A.Ł.: I dobrze jest wyjąć spomiędzy rodziców i dzieci smartfony. Dziecko, które namaluje piękny obrazek, zrobi gimnastyczną gwiazdę, strzeli gola, powinno raczej zostać za to nagrodzone pochwałą i przytulasem, a nie kolejnym zdjęciem czy filmikiem. Ppk: Kiedy zaczyna się samotność? M.Sz.: Jak powiedziała jedna z naszych rozmówczyń, Beata Chrzanowska-Pietraszuk – bardzo wcześnie, nawet na poziomie niemowlaka. Niemowlę płacze, bo inaczej nie potrafi porozumieć się z rodzicami. Płacze, bo chce im coś przekazać, na przykład: jestem głodny, potrzebuję się przytulić, boli mnie brzuszek. Niezrozumienie opiekunów może prowadzić do samotności nawet tak małego człowieka. Samotność zatem pojawia się wtedy, gdy jesteśmy niezrozumiani. Ppk: Dziękuję i życzę zarówno Paniom, jak i naszym Czytelnikom oraz sobie, abyśmy nie czuli się samotni. AŁ: Powiedziałabym raczej: żebyśmy mieli komfort przeżywania samotności wtedy, kiedy jej potrzebujemy… Dziękujemy również za ciekawą rozmowę! * Fragmenty i cytaty pochodzą z książki A. Łopatowskiej, M. Szubrycht "Epidemia samotności" ** #NigdyWięcejSamotności – Badanie osamotnienia pokolenia „Z” w Polsce – Edycja II *** Dziękujemy Wydawnictwu Filia za możliwość zareklamowania tej wartościowej książki. POLECAMY:
|
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
|