NIE TYLKO DLA WRAŻLIWCÓW"Jak zatrzymać huśtawkę nastrojów"Janek wyrósł w rodzinie, gdzie zawsze mógł liczyć na pociechę i wsparcie. Gdy przychodził ze szkoły i mówił, że przegrał w zawodach, jego mama wspierała go, mówiąc coś w stylu: „Jasiu, tak mi przykro. To dla Ciebie duże rozczarowanie, ale jesteśmy dumni z wysiłku, jaki włożyłeś w treningi. Kochamy Cię”. Gdy uzyskiwał najlepsze świadectwo w klasie, także mógł liczyć na docenienie, uznanie i pochwałę. Niezależnie – sukces, czy porażka Janek mógł liczyć na miłość i bezwarunkową troskę. W rodzinie Heli nie było zwyczaju wzajemnego wspierania się. Rodzice raczej nie interesowali się jej sprawami, nie okazywali uczuć, a ich stosunek do niej zależał od jej postępowania. Gdyby przegrała w zawodach, usłyszałaby pewnie wyrzuty, że powinna więcej trenować, jak niedościgłym wzorem jest w tym względzie jej siostra i jaki kłopot sprawia mamie, która musi o tej porażce zakomunikować ojcu. Gdyby otrzymała najlepsze świadectwo w klasie, wszyscy oczywiście ucieszyliby się. Janek i Hela poznają się, zakochują, zostają małżeństwem i zaczynają zachowywać się zgodnie z modelami, jakie przynieśli ze swoich domów: jedno umie kochać bezwarunkowo, a drugie warunkowo. Po kilku miesiącach wspólnego życia pojawiają się kłopoty i Janek zarzuca Heli, że ona już go nie kocha. Hela zaprzecza, myśląc w duchu, przecież: gotuję, sprzątam, zarabiam, czy to nie świadczy, że go kocham? Wyobrażacie sobie, jakie konflikty narosną, jeśli nie ustalą wspólnej definicji „miłości”. A całkiem możliwe, że wynieśli z domów inne sposoby rozwiązywania konfliktów. Janek nie umie dyskutować o sprawach trudnych, bo wszyscy tak się zawsze wspierali i tak pozytywnie podchodzili do wszystkich kwestii, że udawali, iż problemy nie istnieją. W domu Heli różnice zdań załatwiano za pomocą „walki” (wrzasków, płaczu, zrzucania winy i wzajemnych oskarżeń) lub „ucieczki” (odchodzenia, trzaskania drzwiami, wychodzenia z domu). Jak tych dwoje ludzi ma się porozumieć i rozwiązać nawet najmniejszy konflikt? Przyjrzyjmy się drugiej parze: Judyta i Jakub. Jakub uważa, że kobieta powinna zajmować się głównie domem, dziećmi i budżetem domowym, jeśli pracuje zawodowo to niedużo, aby nie kolidowało to z prowadzeniem gospodarstwa. Taka była jego matka. Z kolei Judyta uważa, że kobieta powinna robić karierę zawodową a domową kasą powinien zajmować się mąż, bo gdy dorastała, to jej ojciec się tym zajmował. Wydawać się może, że nie jest to gigantyczny problem, ale gdy spróbują go rozwiązać i ujawnią swoje strategie, sytuacja może się zaostrzyć. Jakub jest typem „pasywno-agresywnym”, powoli gotuje się w środku, nic nie mówi, ale irytacja w nim wzrasta. Judyta jest „aktywnie agresywna”. Chce od razu wypowiedzieć to, co ją gnębi, rozpracować to, wykłócić się. Każde z nich oskarża drugie. Spór urasta do niebotycznych rozmiarów a odmienne strategie radzenia sobie z kłopotami pogarszają każdy problem i wyolbrzymiają różnice. Życie jest tak skomplikowane a ludzie tak różni, że wcześniej, czy później do konfliktu w każdym żywym związku dojść musi. Pytanie tylko, ile takich konfliktów, jak często się pojawiają, jak długo trwają i jakie formy przybierają? Może się zdarzyć, że małżeństwo staje się areną wielu kłótni i konfliktów, które będą się pogłębiać. Nie rozwiązując ich konstruktywnie, będą ranić nawzajem swoje uczucia i ich relacja zacznie się psuć. „Nasz repertuar taktyk konfliktowych jest pochodną naszego wychowania i od tej reguły nie ma wyjątków. Jesteśmy istotami ludzkimi z historią, a nie robotami wyprodukowanymi w fabryce (...) Konflikty w związkach są nieuchronne i nie do uniknięcia. Superwrażliwcy często silnie reagują na takie sytuacje, a spory uruchamiają ich maszynerię emocjonalną, napędzając łańcuch emocji i impulsów do działania. Aby spowolnić ten proces i dać sobie czas na zbadanie wartości i wybór odpowiedniego zachowania, wsłuchaj się w swój wewnętrzny głos. Co mówi ci o konflikcie i jak twoja rodzina radziła sobie z podobnymi sytuacjami(co przecież jest częścią twojej historii uczenia się)?"* W rewelacyjnej książce, skierowanej nie tylko dla wrażliwców „Jak zatrzymać huśtawkę nastrojów?" (premiera już dziś!) znalazłam opis najczęściej stosowanych taktyk prowadzenia konfliktu, z których moim zdaniem „korzystają” nie tylko superwrażliwcy, gdy zostają zranieni. „Niektóre z nich zapewne znasz lepiej niż inne, choć możliwe, że korzystałeś ze wszystkich w różnych okresach swojego życia.”* Oto one: Walący jak młot: żądanie i grożenie. W tym przypadku wykorzystanie tępej siły wiąże się z wygłaszaniem dosadnych gróźb, żądań lub nieuzasadnionych próśb. Czasami można je wykrzykiwać, innym razem cedzić spokojnym głosem. Szybki jak błyskawica: obwinianie Taktyka obwiniania lub oskarżania polega na zrzucaniu na innych ludzi odpowiedzialności za odczuwane nieprzyjemne emocje, przykre doznania, a nawet własne działania. Logiczny jak komputer: uzasadnianie Wykorzystywanie trybu uzasadnienia do prowadzenia konfliktów polega na wymienianiu wszystkich powodów, wyjaśnień lub uzasadnień, które wewnętrzny głos podsuwa w czasie dyskusji. Co z tego wynika? Nie słyszysz drugiej osoby, a twoje zachowanie nie pomaga w budowaniu relacji. Ostry jak nóż: krytykowanie Krytykowanie drugiej osoby jest jednym z najbardziej szkodliwych zachowań w związku. Kiedy czujemy się zdenerwowani i wchodzimy w tryb „nożownika”, nasz wewnętrzny głos nie odróżnia osoby od zachowania i dlatego atakuje jej cechę charakteru, a nie konkretne zachowanie. Delikatny jak piórko: uspokajanie Czując się winnym i nie wiedząc, jak się zachować, uznajemy, że w danej chwili jedynym sposobem na poradzenie sobie z konfliktem jest przejście w tryb uspakajania partnera i rezygnacji ze swoich potrzeb. Zimny jak lód: odsuwanie się Wejście w ten tryb to emocjonalne i fizyczne odłączenie od drugiej osoby. Niby jesteś przy niej i ją słyszysz, ale zamknąłeś się emocjonalnie i nic się nie przebija przez wzniesione przez ciebie mury. Stajesz się osobą zimną jak lód. Dokładny jak kalkulator: porównywanie Potraktowanie trybu porównywania jako taktyki przyjętej na pełen emocji konflikt polega na porównywaniu i ocenianiu zachowań partnera tak, jakbyś grał wet za wet. Spójrzmy teraz na nasze własne związki, małżeństwa, czy nasze konflikty i problemy nie wynikają głównie ze sprzecznych oczekiwań co do pełnionych ról i kolidujących ze sobą scenariuszy rozwiązywania problemów? Jak myślisz, jakie oczekiwania ma Twój mąż, czy żona (może potrzebuje na każdym kroku pochwały i docenienia? Oczekuje żony – strażniczki ogniska domowego)? Co wyniósł z domu? A jak lubi rozwiązywać konflikty, czy może lubi zamknąć się sam w pokoju i nie odzywać („ucieczka”) a Ty lubisz „walkę”, wykrzyczeć swoje racje? Warto zatrzymać się i zastanowić nad problemami w relacjach. Niemal zawsze wynikają one ze sprzecznych oczekiwań, co do ról partnerów, a dodatkowo są pogłębiane przez odmienne strategie rozwiązywania problemów. S. R. Covey powiedział, kiedyś, że miłość może przejść w przystosowanie się, później w tolerowanie drugiej osoby, a w końcu zmieni się we wrogość. To swego rodzaju „równia pochyła”. Dlatego warto sobie to wszystko uświadomić, aby ją zastopować: przystosowanie – tolerowanie – wrogość – rozwód, by mogła zacząć wracać miłość, choć czasami to bardzo długa droga. Ale gwarantuję, że z książką "Jak zatrzymać huśtawkę nastrojów" będzie łatwiejsza :) Znajdziecie tam, nie tylko wskazówki dotyczące relacji, ale również konkretne narzędzia i strategie działania w obliczu różnych życiowych wyzwań. Dzięki jej lekturze, nasze życie może stać się spokojniejsze i mamy szansę na odnalezienie jego sensu. * Fragmenty i cytaty pochodzą z książki P. Z. Ona "Jak zatrzymać huśtawkę nastrojów", Wydawnictwo RM ** Dziękujemy Wydawnictwu RM za możliwość zareklamowania tej wartościowej książki. POLECAMY:
KAŻDY MA WYBÓRWpływ innych ludzi na nasze szczęścieTego dnia Ewa padała z nóg. Przekroczyła próg domu. Zrobiła sobie filiżankę gorącej kawy. Usiadła i zaczęła wracać myślami do swoich lat studenckich. Boże, drogi! Ileż to już czasu upłynęło? Ile w jej życiu się wydarzyło dobrego i złego. Ale nie o tym teraz chciała myśleć. Przed oczami miała Marię. Maria, Marysia… Kobieta, która przewijała się przez życie Ewy od dwudziestu lat. Poznała ją podczas studiów. Była ciocią jej koleżanki z roku. I pomimo różnicy wieku, pomimo upływu lat, pomimo tego, iż wiele znajomości gdzieś po drodze rozpadało się, ta jedna z niewielu przetrwała. Co prawda widywały się sporadycznie, ale z większą lub mniejszą częstotliwością rozmawiały przez telefon. Ewa siedząc w fotelu i popijając ulubione cappuccino znalazła niespodziewanie odpowiedź na pojawiające się często pytanie dotyczące trwałości tej znajomości.
Rano wychodząc z poczty, gdzie odbierała list polecony natknęła się na Magdę. Dziesięć lat młodsza siostra jej przyjaciółki. Zgrabna, ładna, modnie ubrana, opalona. Ale coś psuło ten obraz. Chwila rozmowy wystarczyła, by zorientować się, co stanowiło rysę na tym pozornie ładnym obrazku. Magda z miną „zbitego psa” w ciągu chwili rozmowy poskarżyła się na swój los. Jest zmęczona, bo dzieci, praca, mąż wyjeżdżający w delegacje. Stwierdziła, że nic jej się już nie chce i ma już wszystkiego serdecznie dość. Po tym przelotnym spotkaniu Ewa czuła się, jakby ktoś nałożył na jej ramiona ciężarki. Boże, ile goryczy było w tej młodej, ślicznej dziewczynie. Biegnąc do pracy zastanawiała się, gdzie tkwi problem? Jest zdrowa, ma kochającego męża, śliczne dzieci, pracę, pieniądze. Niczego im przecież nie brakuje. A może… Może właśnie ten brak problemów jest powodem jej frustracji? Po pracy Ewa chciała zrobić drobne zakupy. Nie spieszyła się. W domu czekał jedynie kot. Dzieci na obozie sportowym, a mąż… odszedł z młodszą. Przechodząc powoli pomiędzy półkami poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. To był Tomek. Pięć lat temu zdiagnozowali u niego nowotwór. Operacja, chemia. Wydawało się, że wszystko będzie już dobrze. Ale niestety… Tomek wyznał, że nastąpił nawrót i lekarze rozłożyli ręce. Nie są już w stanie pomóc. Guz nieoperacyjny. Ewę przeszedł dreszcz. Słuchała, ale nogi się pod nią uginały. Starała się zrobić dobra minę, pocieszać. Ale Tomek tego nie oczekiwał. Szybko zmienił temat. Pytał o dzieci Ewy, o jej rodziców. Uśmiech, szczery uśmiech nie schodził z jego twarzy. Jak to możliwe? Chyba wyczuł, że Ewa odczuwa pewien dysonans pomiędzy tym, co słyszy, a tym, co widzi. Dlatego patrząc jej głęboko w oczy, ze szczerością dziecka powiedział: „Wiesz, zaczynam doceniać rzeczy małe i cieszyć się tym, na co wcześniej nie zwracałem uwagi. Mówię Ci Ewa, nie przejmuj się drobiazgami". W oczach Tomka było tyle ciepła, tyle spokoju. Boże, skąd on czerpie tę siłę? To pytanie kołatało w głowie Ewy w drodze do domu. Gdy usiadło wieczorem w fotelu, przed oczami stanęła jej Maria. Dołączyła do galerii spotkanych tego dnia osób. Ten dzień, te rozmowy, jak się okazało miały przynieść odpowiedź na pytanie, dotyczące trwałości znajomości z Marią. Nieraz myślała, że to inteligencja, mądrość życiowa, poczucie humoru były magnesem przyciągającym? Ale dzisiaj zaczęła układać pewne elementy układanki w jedną całość. Przypomniała sobie, że parę tygodni wcześniej Maria zadzwoniła i wyznała, że nie jest w stanie zrozumieć postawy wielu osób. Wokół sami frustraci. Złość, niezadowolenie, gorycz… Rozsiewają wokół siebie aurę niezadowolenia. Powiedziała, że ucieka od takich ludzi, bo nie chce się taką stać. Wyznała Ewie, że jest jedną z nielicznych osób, z którymi utrzymuje kontakt, bo dzięki rozmowom z nią zaraża się pozytywną energią i naładowuje swoje akumulatory. Wówczas Ewa nie przywiązała większej wagi do tych sów. Teraz one brzmiały w sposób szczególny. Trzy tygodnie temu Maria dowiedziała się, że jej ukochany mąż ma nowotwór złośliwy. Ewę zaskoczyło jej podejście do tej tragedii. Nie było żalu do Pana Boga, pretensji do świata. Maria przekazując tę smutną informację, powiedziała, że stoi przed nią wyzwanie, musi wspierać męża, gdyż wyruszają wspólnie na wojnę i trzeba walczyć, by wygrać. Ewa przypominając sobie tę rozmowę - w kontekście dzisiejszych przypadkowych spotkań - zrozumiała, jaka siła trzyma ją przy Marysi. Zrozumiała, że w życiu człowiek spotyka wielu malkontentów, którzy wokół siebie rozsiewają pretensje do całego świata. Ci ludzie nie są szczęśliwi i unieszczęśliwiają innych swoim podejściem do życia. Ewa, która zawsze uważała, że do szczęścia człowiekowi potrzebne jest tylko zdrowie, oczywiście to fizyczne, zmieniła zdanie. Zrozumiała, że tak samo ważny jak zdrowie fizyczne, jest zdrowy duch. Maria, Tomek to osoby, które pomimo ciężaru, miały w sobie radość. One wiedziały, że należy otaczać się ludźmi, którzy pokazują nam jasne strony, nawet w tych najtrudniejszych sytuacjach. W życiu bowiem niezwykle ważne jest, jakimi ludźmi jesteśmy otoczeni. Badania prowadzone przez 20 lat w Framingham Heart Study, udowodniły, że osoby, które otoczone są szczęśliwymi ludźmi, same mają większe szanse na bycie szczęśliwymi. Wybór należy do nas :) *Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. STAŁAM SIĘ NIEPOTRZEBNĄ RZECZĄAutorytet. Manipulacja. Atrakcyjność fizyczna.Miasto z marzeń i ona – młoda, zdolna lekarka, która trafiła na staż do tutejszego szpitala. To jak sen. Każdy dzień przynosi Izie coraz więcej wrażeń. Kraków, praca, o jakiej marzyła, codzienne wyzwania, niezwykli ludzie i on… Iza należała do tych kobiet, dla których dążenie do celu było niezwykle istotne. Dobra uczennica, a przy tym niezwykle błyskotliwa, inteligentna, rzutka dziewczyna. Koleżanki w szkole, a potem na studiach spoglądały na nią z zazdrością. Miała wszystko, o czym inne mogły tylko marzyć. Nie było mężczyzny, który przeszedłby obok niej obojętnie. Zdawała sobie z tego sprawę, ale w żaden sposób nie zmieniało jej to jako człowieka. Być może jej bardzo racjonalne podejście do życia i stawianie wykształcenia na pierwszym planie, a życia rodzinnego na drugim, powodowało, że w oczach kolegów jej akcje tym bardziej szły w górę. Iza była otwarta, życzliwa, rozmowna, ale niedostępna dla mężczyzn. W Krakowie nastąpiło „trzęsienie ziemi”. Tak Iza to określała. Elektryzujący głos, przenikliwe spojrzenie. Nie poznawała siebie. Dostrzegała, jak reaguje na przelotne spojrzenia ordynatora, na przypadkowe dotknięcia dłoni. Inteligentny, tajemniczy, przystojny, nienagannie ubrany. Człowiek z klasą. Nie umiała sobie odpowiedzieć, czy to siła autorytetu, czy potrzeba oparcia, której na pewno zabrakło jej po stracie ukochanego ojca, czy czar tych orzechowych oczu. Próbowała, pomimo, iż serce mówiło co innego, stawiać opór. „Będą plotki - stażystka i ordynator. Przecież to banalna historia.” Tego nie było jej potrzeba. Ale im bardziej, wbrew sobie była niedostępna, tym bardziej on pragnął ją zdobyć. Tak, zdobyć - jak później się okazało, o zdobycie Izy tylko chodziło. Nie była pierwsza i najprawdopodobniej nie ostatnia. Ona zaufała i w końcu pomimo wielu wątpliwości postanowiła dopuścić do głosu uczucia. Pokochała bez granic. Tak jakby na tę miłość czekała latami. Znalazła w ramionach Zbyszka to wszystko, czego potrzebowała. Zdała sobie sprawę z wielu tłumionych potrzeb - przede wszystkim z tak ważnej potrzeby bliskości. Energia rozpierała ją całą. Była naprawdę szczęśliwa. Być może to szczęście nie pozwoliło jej dostrzec pierwszych symptomów wskazujących na wycofywanie się ze związku tego, z którym zaczęła wiązać przyszłość, tego, który pół roku wcześniej zrobiłby wszystko, by jemu zaufała i dała szansę. „Byłaś dla mnie wyzwaniem. Byłaś niedostępna, piękna, pociągająca. Zrobiłbym wszystko, by Cię rozkochać. Po prostu moja męska ambicja kazała mi Ciebie zdobyć.” Te słowa i wiele innych przeczytała Iza, ocierając łzy. W pewnym momencie zaczęło do niej docierać, że z każdym dniem Zbyszek oddalał się, a potem wręcz odpychał ją, jakby chciał wyrzucić ze swojego życia, jak niepotrzebną rzecz. To historia jest jedną z wielu, jakie pisze życie. Człowiek manipulujący drugim człowiekiem. Bawiący się czyimiś uczuciami. Wykorzystujący zarówno swój autorytet, który działa cuda, o czym jeszcze na naszym blogu będziemy pisały, ale i wykorzystujący swoja atrakcyjność fizyczną. Wiele badań pokazuje, jaką rolę odgrywa wygląd. Bardzo silny i wyraźny jest związek pomiędzy atrakcyjnością fizyczną a lubieniem – osoby atrakcyjne łatwo zyskują sympatię. Niezwykle często faworyzujemy osoby atrakcyjne, atrakcyjność fizyczna wpływa na nasze decyzje, ocenę, zmienia nasze postawy. Elliot Aronson mówi nawet, iż nasza percepcja wzrokowa wywiera niezwykły wpływ na nasze uczucia i zachowania. I używa do zobrazowania dosadnego sformułowania, że jesteśmy niewolnikami naszych oczu. Skoro ktoś jest przystojny, według nas jest też dobry, wrażliwy, opiekuńczy. Niestety jest grupa osób atrakcyjnych fizycznie, którym brak poczucia własnej wartości i które wykorzystują swoje zewnętrzne atuty do dowartościowywania swojego „chorego” ego. To ludzie podobni do Zbyszka - raniący i krzywdzący innych. Ślepota spowodowana efektem aureoli, o którym już pisałyśmy w poście „Piękną być?”powoduje, że wiele osób, podobnie jak Iza, nie dostrzega ich wyrafinowanej gry. Wielu przystojnych mężczyzn, ale i piękne kobiety, które nie lubią siebie, wykorzystują innych, by przeglądać się w ich zakochanych oczach, dla osiągnięcia swojego celu, którym jest budowanie poczucia własnej wartości, w którą nie potrafią uwierzyć. *Imiona i okoliczności zostały zmienione tak, aby uniemożliwić identyfikację realnych osób. Jeżeli przeżywasz trudne chwile, nie możesz poradzić sobie z tłumionymi uczuciami, targają Tobą emocje - pomożemy CI. O ile chcesz skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia, zapraszamy na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :) Możemy pomóc Ci inaczej patrzeć na świat... bo przecież wszystko zaczyna się w naszej głowie!
TWOJE ZADANIECenne rady nie tylko dla dzieciWczoraj miałam przyjemność zaprezentować wywiad, który przeprowadziłam z Ulą Młodnicką i Agnieszką Waligórą "Bądź sobą!" A dzisiaj przedstawiam cenne rady z nowej ksiażki "Bądź sobą, Pinku!:" Cenne nie tylko dla dzieci :) POLECAMY: * Fragmenty i cytaty pochodzą z książki U. Młodnickiej, A. Waligóry "Bądź sobą Pinku! Książka o asertywności i stawianiu granic dla dzieci i dla rodziców trochę też.", Wydawnictwo Sensus ** Dziękujemy Wydawnictwu Sensus za możliwość zareklamowania tej wartościowej , pełnej ciepła książki.
BĄDŹ SOBĄ!O asertywności i stawianiu granicParę dni temu odbyła się premiera niezwykle wartościowej książki, nie tylko dla dzieci, pt.: „Bądź sobą, Pinku!” autorstwa Urszuli Młodnickiej i Agnieszki Waligóry. To już kolejna część przygód Pinka, tym razem dotycząca tak bardzo ważnego tematu, jakim jest asertywność. Poprzednie dotyczyły poczucia własnej wartości, relacji z rówieśnikami, odporności psychicznej. Dzisiaj mamy przyjemność zaprezentować kolejny już wywiad, który przeprowadziłam z jej autorkami. Psychologia przy kawie: Przed rokiem miałam przyjemność rozmawiać z Paniami na temat wspaniałej książki „Odwagi, Pinku!”. Pamiętam, że kończąc wywiad, powiedziałam, że mam nadzieję, iż będziecie się z nami swoją mądrością oraz doświadczeniem dzielić w kolejnych przygodach Pinka. I tak się stało 😊 Parę dni temu odbyła się premiera książki „Bądź sobą, Pinku. O asertywności i stawianiu granic”. Dlaczego postanowiłyście pójść w tym kierunku? Ula Młodnicka: Tak, rzeczywiście z początkiem września ukazała się czwarta książka „Bądź sobą, Pinku”. Dlaczego taki temat? Bo to bardzo ważne umiejętności, które pozwalają na bycie sobą, dbanie o siebie i wyrażanie siebie na swój własny sposób. A to podstawa autentycznego życia. I dobrze zacząć je kształtować u dzieci już od najmłodszych lat. Bo to owocuje w dorosłym życiu w każdej sytuacji i relacji, którą będą chcieli zbudować. Aga Waligóra: Asertywność i stawianie granic to umiejętności, których na szczęście można się nauczyć, a dzięki którym poznajemy samych siebie i możemy zadbać o nasz komfort, o to, w jaki sposób chcemy by nas traktowano i dzięki którym dbamy o nas samych. To dobra baza startowa w przyszłość, w dorastanie, a potem w dorosłe życie, w którym poczucie własnej wartości czy pewność siebie jest po prostu niezbędna. Ppk: „Granica to taka niewidzialna linia, która oddziela to, co ci odpowiada i z czym czujesz się dobrze, od tego, co ci nie odpowiada.”* - to jedno z wielu mądrych przesłań z Waszej książki. Jest to moim zdaniem bardzo trudne zadanie w procesie wychowawczym, aby nauczyć dziecko, po pierwsze, zdawania sobie sprawy ze swoich granic, a po drugie chronienia ich. Czy według Was łatwiej jest uświadomić dziecku, czym jest granica, czy nauczyć bronienia jej? AW: Myślę, że łatwiej jest wytłumaczyć dziecku, że ma granice, bo gdy ktoś je przekracza, automatycznie pojawiają się silne związane z tym emocje jak złość czy strach. Trudniej jest natomiast nauczyć dziecko bronić własnych granic, tym bardziej, że są one elastyczne i zmienne, wiele zależy od charakteru, doświadczeń, wieku. Sama będąc dorosłą osobą, nadal mam problemy z asertywnością. Jako mama wiem już, że potrzeba czasu, cierpliwości, czułości. UM: Myślę, że zarówno jedno, jak i drugie nie jest łatwym zadaniem. Sama świadomość istnienia granic nie wystarczy, choć jest bardzo ważnym krokiem. Paradoksalnie granic uczymy się, gdy są one przekraczane, jak mówi Aga. To wtedy włączają nam się emocje i przekonanie, że coś jest nie tak, że tak nie chcemy, że to nam się nie podoba. I tu jest miejsce na zakomunikowanie tego, czyli asertywne wyrażenie naszego zdania. To bardzo długi proces, który w dużej mierze zależy od naszego rodzicielskiego podejścia. Warto sobie zadać pytanie, czy jako rodzice zostawiamy naszym dzieciom przestrzeń do wyrażania własnego zdania, czy dopuszczamy możliwość, że może być ono inne od naszego, czy dyskutujemy z nimi, czy narzucamy im bez dyskusji własne decyzje, czy dajemy możliwość podejmowania decyzji, czy zawsze wiemy lepiej. Z drugiej strony warto pamiętać o tym, że nie nauczymy dzieci stawiania granic, jeśli sami tego nie będziemy potrafili. Dzieci uczą się przez naśladowanie, a rodzice stanowią dla nich pierwszy wzór. Ppk: Czytając Waszą książkę, chwilami zastanawiałam się, czy niektóre z twierdzeń spodobają się osobom dorosłym 😊 Nie obawiałyście się, jak zareagują rodzice na słowa mówiące o tym, że dzieci „mają prawo podejmować świadome decyzje i mają prawo decydować, co chcą robić w danej chwili, a czego nie chcą”*. 😊 Czy wierzycie w mądrość rodziców, w to, że zrozumieją Wasze przesłanie? Czy będą potrafili dostrzec różnicę pomiędzy agresją a asertywnością? UM: Mam nadzieję, że tak.😊 Warto pamiętać, że dzieci są indywidualnymi jednostkami, nie są nasza własnością. Nie znaczy to, że we wszystkich aspektach swojego życia mają podejmować własne decyzje i robić po swojemu, bo zwyczajnie nie są na to gotowe, nie są dorosłe. Mam tu na myśli takie rzeczy jak bezpieczeństwo, zdrowie… Chodzi o danie przestrzeni, dopuszczenie możliwości wyrażenia swojego zdania i dostosowanie tej wolności tam, gdzie jest to możliwe. Pozwolenie dzieciom na robienie rzeczy po swojemu, popełnianie błędów daje im poczucie sprawstwa, buduje wiarę w swoje możliwości. Jeśli okaże się, że ich sposób działa, damy im okazję do przeżycia autentycznej satysfakcji. Z kolei pokazaniem, że porażki czy błędy dają nam znać, co możemy zrobić w przyszłości lepiej - wzmacnia, a nie dołuje. To najlepsza droga do samodzielności. Warto tu zaznaczyć, że asertywność nie jest agresją. Asertywność jest związana z jasnym i spokojnym komunikowaniem światu jak mamy, jak to jest u nas, jak odbieramy daną sytuację. To tłumaczenie naszego punktu widzenia. Agresja może wynikać z tego, że przez dłuższy czas blokowaliśmy swoje emocje, że tłumiliśmy je, a nie spokojnie wyrażaliśmy swoje uczucia. AW: Dzieci mają prawo podejmować decyzje, tym bardziej, że wraz z ich dorastaniem coraz bardziej tego od nich oczekujemy. Warto, żebyśmy jako rodzice uświadomili sobie, na jakie dzieci i na jakich dorosłych chcemy je wychować; takich, którzy mają poczucie własnej wartości, potrafią stanąć we własnej obronie, być pewnymi siebie. To wymaga od nas rodziców elastyczności w uczuciach, szczerości i dużych zasobów empatii. Ppk: „Warto mieć kontakt z własną bazą i słuchać swojego głosu. Tylko wiesz, on jest bardzo cichutki i łatwo go zagłuszyć (…) Czasem go nie słyszymy, bo ważniejszy jest dla nas głos innych, ich opinie”.* Jestem przekonana, że gdyby wiele z osób dorosłych, którzy żyją z sabotażystą przy boku szepcącym im do ucha, że są za mało…, za słabo…, za bardzo… itd., miało okazję jako dziecko usłyszeć Pani słowa o tym bezwzględnym głosie innych, głosie krytyki, oceny, poniżania, który zagłusza ich wewnętrzny głos, a jest wynikiem nie ich ułomności, ale problemów sabotażystów, to jako osoby dorosłe nie dałyby się zwieść na manowce przez te wewnętrzne podszepty. Mam rację? UM: Hmm, chciałabym myśleć, że tak.😊 Owszem, słowa mają moc, niemniej jednak same słowa nie wystarczą. Za tym musi iść przede wszystkim podejście do dziecka jako podmiotu swojego życia, które spełnia własne oczekiwania, a nie rodziców. Które ma prawo do autentycznego wyrażania siebie. A jeśli cały czas słyszy, co robi nie tak, że znowu trója, itd., ma poczucie, że tych oczekiwań nie spełnia, że jest do bani. I przekłada się to potem na życie dorosłe, na spełnianie oczekiwań partnera, szefa, przyjaciół, na obawę przed tym, co powiedzą inni, na obawę przed zmarszczoną brwią. Ale, ale nigdy nie jest za późno. Warto o tym pamiętać. Zawsze jest dobry moment, żeby pracować nad dopuszczeniem swojego głosu do… głosu. I tu pierwszym krokiem może być świadomość, bo ona jest podstawą zmiany. Jeśli zaczynamy sobie zdawać z czegoś sprawę - łatwiej to zmienić. Ppk: Dlaczego dzieci, ale i my - osoby dorosłe - robimy wiele wbrew sobie, bojąc się wyśmiania przez otoczenie? Dlaczego tak bardzo boimy się krytyki? AW: Boimy się krytyki, ponieważ podświadomie chcemy być akceptowani przez osoby z naszego otoczenia; szkoły, pracy. Codziennie, wchodząc w różne relacje z innymi, otrzymujemy informację zwrotne, które nie do końca mogą być pozytywne. Myślimy, że może lepiej się nie narażać albo unikać sytuacji, które mogą sprawić, że poczujemy się niekomfortowo, pokazując nasze słabości. Słowa krytyki wystawiają na próbę nasze poczucie własnej wartości albo po prostu jego brak. UM: Tak. I tu znów wracamy do dzieciństwa. Bo jeśli byliśmy „karani” za wyrażanie siebie, to ta obawa w nas zostaje. Ba, nie czujemy, że mamy do tego prawo, bo zostało nam ono odebrane w dzieciństwie. I nie chcemy się narażać na kolejne przykre doświadczenia. Dlatego należy dzieci wspierać w mówieniu o sobie, wyrażaniu się, wiem, nie zawsze jest to łatwe… zdać sobie sprawę, że przecież to wyrażanie się wiąże się także z przeżywaniem trudnych emocji przez dzieci. Zamiast „nie krzycz”, „nie złość się”, warto przyjrzeć się, dlaczego takie, a nie inne emocje powstają w naszych dzieciach, co jest przyczyną. Ppk: Namawia Pani w swojej książce, aby „o siebie zawalczyć, żeby potem nie czuć się głupio przed samym sobą”.* A w innym miejscu piszecie o tym, że „czasem trudno wyrazić własne zdanie, zwłaszcza jeśli jest odmienne od opinii innych”.* Dlaczego dzieciom brak odwagi? Jak uczyć je stawania po swojej stronie? UM: Bo to nie jest prosta sprawa. To znaczy są dzieci, którym łatwiej jest wyrażać swoje zdanie, są bardziej dominujące i nie przejmują się opinią innych. Ale są też dzieci, którym trudniej się przeciwstawić z obawy przed odrzuceniem. Doskonale to rozumiem. W pewnym wieku przynależność do grupy rówieśniczej staje się szalenie ważna, nawet kosztem siebie. Dlatego z jednej strony zachęcam do tego, aby o sobie pamiętać, a z drugiej strony wiem, że może to być trudne. Ta walka o siebie nie musi być agresywna, nie oznacza to, że od razu z grubej rury, ale może odbywać się metodą małych kroczków, małych wyzwań. Ostatnia historia najnowszej części Pinka właśnie o tym mówi, Pink sporządza listę wyzwań, osobistych celów, które pomogą mu w byciu bardziej asertywnym. Może stanowić ona inspirację dla dzieci. Ppk: Jak rozglądamy się wokół, nietrudno dojrzeć wielu egoistów, szczególnie wśród młodych osób, dzieci. Może z uwagi na to, aby nie wychować egoisty, wielu dorosłych zaczyna być świadomych i zwraca od najwcześniejszych lat uwagę dzieci na potrzeby innych. I cudownie, jeżeli tak się dzieje, jeżeli nie jesteśmy samotnymi wyspami, jeżeli dostrzegamy potrzebujących, ale jest jedno ale… należy pamiętać, że „Twoje potrzeby są tak samo ważne jak innych, a dla Ciebie powinny być najważniejsze”.* Dlaczego nie pamiętamy o tym, że miłość do bliźniego powinna zaczynać się od miłości własnej? Jak znaleźć złoty środek w wychowaniu osoby dostrzegającej innych, ale widzącej też samego siebie? AW: Na co dzień zapominamy po prostu o naszych potrzebach, wiąże się to między innymi z czasem: którego ciągle nam brak, z ilością czynności, które musimy wykonać, albo które sami sobie narzucamy; no bo jeśli nie ja, to kto?... Zapominamy bądź pomijamy fakt, że dbając o siebie, o własne potrzeby, będąc dla siebie samych wyrozumiałymi i czułymi, możemy zadbać o potrzeby innych, tak, aby poczuli, że jest to nasz wybór, a nie konieczność. UM: Dokładnie. Dbając o nasze potrzeby, nie doprowadzamy do sytuacji, w której już nie możemy tak dalej i wybuchamy ku wielkiemu zdziwieniu całego otoczenia. Złotym środkiem może być nauka asertywności i empatii jednocześnie. Empatia wiąże się z nastawieniem radarów na innych, umiejętnością zrozumienia, co przeżywają, słuchaniem drugiej strony. To bardzo ważne, ale to tylko jedna strona medalu. Z kolei asertywność to umiejętność mówienia o sobie, swoich potrzebach, pragnieniach, uznanie ich za tak samo ważne, jak nie ważniejsze od innych. To umiejętność wyrażania siebie w taki sposób, aby nie krzywdzić innych. Empatia w połączeniu z asertywnością daje super podstawy do dobrej komunikacji i szansę na tworzenie zdrowych relacji. Ppk: Nieraz wpadamy w pułapkę, gdyż jak Panie zauważyły, robimy coś „tylko dlatego, że to się podoba innym”* i w tym momencie często przestajemy być sobą. Dlaczego dzieci, ale i my - osoby dorosłe - wpadamy w tę pułapkę? AW: Myślę, że to jest mechanizm podobny do lęku, jaki wywołuje w nas krytyka - czyli mamy potrzebę bycia akceptowanymi przez innych. Czasem zgadzamy się na coś, co nam nie odpowiada, bo boimy się zranić druga osobę, tym samym krzywdząc siebie. Czasem po prostu chcemy poczuć się częścią grupy, mieć swoje miejsce wśród innych, kosztem własnych uczuć bądź poglądów. To pułapka, w którą łatwo wpaść, dlatego jak mówi mama Pinka: „... warto mieć kontakt z własną bazą i słuchać swojego głosu”.* UM: Tak, ale ważne jest też pytanie, gdzie szukać korzeni takiego zachowania. Każdy z nas rodzi się z naturalną potrzebą wyrażania siebie. Już od najmłodszych lat komunikujemy światu tak, jak potrafimy najlepiej, czego chcemy, co nam odpowiada, a co nie. Krzyczymy, płaczemy, mówimy nie. I jeśli to zostaje uznane przez rodziców, kiedy uznają oni nasze prawo do tego wyrażania, to jest w porządku. Ale jeśli dostajemy karę, klapsa, rodzice nie akceptują naszego zachowania, obrażają się na nas, karcą, wtedy dostajemy informację, oczywiście na poziomie nieświadomym, że to może zagrażać relacji z rodzicem. Że to nie jest mile widziane. I przestajemy się wyrażać. Dlatego jeśli boimy się, co pomyślą o nas inni, zawsze ma to korzenie w dzieciństwie. Ppk: Duży nacisk kładziecie na kwestię hejtu, czyli zachowania, „które ma jeden cel - zranić, poniżyć i sprawić, by ktoś poczuł się gorszy”.* Od czego zacząć naukę dziecka radzenia sobie z nim? AW: Przede wszystkim uświadomić, że hejt jest problemem, który sam nie zniknie, że nie należy go bagatelizować. Jako rodzic rozmawiać szczerze z dziećmi, podkreślając, że to, co mówią o nas hejterzy nie jest prawdą, że są to TYLKO słowa, które mają nas zranić, poniżyć. Należy zapewnić dziecko, że w przypadku bycia hejtowanym nie jest samo i nie musi rozwiązywać tego problemu we własnym zakresie, że może liczyć na naszą pomoc i wsparcie. Ze nie musi czuć się winne, mówiąc wprost o przypadkach przemocy słownej dorosłym, bo to jest również nasz problem i nasza odpowiedzialność: rodziców, nauczycieli, opiekunów. UM: To bardzo trudny temat i nie ma jednej recepty. Dodam do tego, co powiedziała Aga, to, żeby uświadomić dzieciom bardzo jasno, że nikt nigdy nie ma prawa do takiego zachowania w stosunku do nich. Po drugie, jeśli zdarzy się taka sytuacja, najlepiej nie dać się sprowokować i powiedzieć, żeby się tak nie zachowywać w stosunku do nas i spróbować ignorować dalsze zachowanie agresora. Oni karmią się słabościami innych i szukają wrażliwych i słabych dzieci, które są łatwym celem. Dlaczego? Bo sami mają problemy i wzmacniają swoją samoocenę kosztem innych. Warto to także uświadomić dzieciom. Ppk: A co może zrobić dziecko, gdy widzi, że ktoś kogoś hejtuje? UM: Po pierwsze może wyrazić swoje zdanie na temat zachowania osoby hejtującej. Nie zawsze jednak mamy cywilną odwagę, aby stawić temu czoła i stanąć w obronie. Jeśli tak się dzieje, warto skupić się na osobie, której jest robiona przykrość i wesprzeć ją. Pokazać, że nie jest sama. To bardzo dużo może dla niej znaczyć. Pogadać, zaproponować spacer, wspólną zabawę. Warto zaznaczyć, że to też jest aktem odwagi. Wiele dzieci w takiej sytuacji boi się, że jeśli zaczną zadawać się z „ofiarą”, im również zacznie się dokuczać. To zrozumiałe. Ale warto dać tyle wsparcia, na ile nas stać. I oczywiście opowiedzieć o tym osobie dorosłej. AW: W nowej książce „Bądź sobą, Pinku!” jest cały rozdział poświęcony hejtowi, i jak zwykle po każdym rozdziale są ćwiczenia, które mogą przyjść z pomocą, jeśli nasze dzieci są świadkami hejtowania. Na przykład ignorować hejterów, nie wdając się z nimi w dyskusje, zabrać poszkodowaną osobę daleko od hejtera i tak, jak wspomniała Ula, dać jej słowne wsparcie i poprosić dorosłego o pomoc. Jest to lista zachowań, dzięki którym nasze dzieci mogą poczuć, za mają prawo do działania, że ich decyzje mogą realnie pomóc. Ppk: Napisała Pani w książce: „Kiedy jesteś sobą, czujesz się wolny i szczęśliwy”.* Czytając to zdanie, pomyślałam, że dzieciństwo powinno być czasem radości i szczęścia, ale niestety nie zawsze tak jest. Często szczęście zabierane jest przez osoby dorosłe i nie zawsze dziecko ma wpływ na zmianę tego stanu rzeczy. Natomiast Panie wskazują na istotny fakt, na to, że w pewnym obszarze dziecko ma moc sprawczą i od jego odwagi bycia sobą jest jego szczęście uzależnione. Czyli dajecie niejako nadzieję na to, że nawet młody człowiek może wpływać na swoje samopoczucie, choć w jakimś stopniu. Czy taki był Wasz cel? UM: Tak, to prawda. Relacje dzieci z rodzicami bywają często trudne i nie zawsze jest możliwość czuć się w nich naprawdę szczęśliwie. Naszym celem było przekazanie dzieciom wszystkiego tego, co same chciałyśmy usłyszeć w dzieciństwie. Ja mocno wierzę w to, że książki o Pinku zasieją ziarenko, dadzą nadzieję i że jeśli nawet teraz nie do końca jest to możliwe, to wykiełkują w odpowiednim momencie. Ppk: Gorąco dziękuję za rozmowę, a przede wszystkim za kolejną fantastyczną książkę! Jutro na naszym blogu ukażą się najważniejsze wskazówki wynikające z Waszej książki. Ponownie wydrukuję je dla siebie, bo przecież to książka nie tylko dla dzieci, wiele może nauczyć i nas - dorosłych. I nie ukrywam, że czekam z nadzieją na kolejne Wasze mądre lektury 😊 UM: Bardzo dziękujemy za miłe słowa i rozmowę. Niezmiernie cieszy mnie fakt, że dorośli także czerpią z naszych książek. Jeśli więc jest choć jedna rzecz, zdanie, wniosek, który czytelnik po lekturze dla siebie zabierze, to jest to znak, że warto było 😊 * Fragmenty i cytaty pochodzą z książki U. Młodnickiej, A. Waligóry "Bądź sobą Pinku! Książka o asertywności i stawianiu granic dla dzieci i dla rodziców trochę też.", Wydawnictwo Sensus ** Dziękujemy Wydawnictwu Sensus za możliwość zareklamowania tej wartościowej , pełnej ciepła książki. POLECAMY:
TO JEST NASZ WYBÓRWpływ innych ludzi na nasze szczęście Tego dnia Ewa padała z nóg. Przekroczyła próg domu. Zrobiła sobie filiżankę gorącej kawy. Usiadła i zaczęła wracać myślami do swoich lat studenckich. Boże, drogi! Ileż to już czasu upłynęło? Ile w jej życiu się wydarzyło dobrego i złego. Ale nie o tym teraz chciała myśleć. Przed oczami miała Marię. Maria, Marysia… Kobieta, która przewijała się przez życie Ewy od dwudziestu lat. Poznała ją podczas studiów. Była ciocią jej koleżanki z roku. I pomimo różnicy wieku, pomimo upływu lat, pomimo tego, iż wiele znajomości gdzieś po drodze rozpadało się, ta jedna z niewielu przetrwała. Co prawda widywały się sporadycznie, ale z większą lub mniejszą częstotliwością rozmawiały przez telefon. Ewa siedząc w fotelu i popijając ulubione cappuccino znalazła niespodziewanie odpowiedź na pojawiające się często pytanie dotyczące trwałości tej znajomości. Rano wychodząc z poczty, gdzie odbierała list polecony natknęła się na Magdę. Dziesięć lat młodsza siostra jej przyjaciółki. Zgrabna, ładna, modnie ubrana, opalona. Ale coś psuło ten obraz. Chwila rozmowy wystarczyła, by zorientować się, co stanowiło rysę na tym pozornie ładnym obrazku. Magda z miną „zbitego psa” w ciągu chwili rozmowy poskarżyła się na swój los. Jest zmęczona, bo dzieci, praca, mąż wyjeżdżający w delegacje. Stwierdziła, że nic jej się już nie chce i ma już wszystkiego serdecznie dość. Po tym przelotnym spotkaniu Ewa czuła się, jakby ktoś nałożył na jej ramiona ciężarki. Boże, ile goryczy było w tej młodej, ślicznej dziewczynie. Biegnąc do pracy zastanawiała się, gdzie tkwi problem? Jest zdrowa, ma kochającego męża, śliczne dzieci, pracę, pieniądze. Niczego im przecież nie brakuje. A może… Może właśnie ten brak problemów jest powodem jej frustracji? Po pracy Ewa chciała zrobić drobne zakupy. Nie spieszyła się. W domu czekał jedynie kot. Dzieci na obozie sportowym, a mąż… odszedł z młodszą. Przechodząc powoli pomiędzy półkami poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. To był Tomek. Pięć lat temu zdiagnozowali u niego nowotwór. Operacja, chemia. Wydawało się, że wszystko będzie już dobrze. Ale niestety… Tomek wyznał, że nastąpił nawrót i lekarze rozłożyli ręce. Nie są już w stanie pomóc. Guz nieoperacyjny. Ewę przeszedł dreszcz. Słuchała, ale nogi się pod nią uginały. Starała się zrobić dobra minę, pocieszać. Ale Tomek tego nie oczekiwał. Szybko zmienił temat. Pytał o dzieci Ewy, o jej rodziców. Uśmiech, szczery uśmiech nie schodził z jego twarzy. Jak to możliwe? Chyba wyczuł, że Ewa odczuwa pewien dysonans pomiędzy tym, co słyszy, a tym, co widzi. Dlatego patrząc jej głęboko w oczy, ze szczerością dziecka powiedział: „Wiesz, zaczynam doceniać rzeczy małe i cieszyć się tym, na co wcześniej nie zwracałem uwagi. Mówię Ci Ewa, nie przejmuj się drobiazgami". W oczach Tomka było tyle ciepła, tyle spokoju. Boże, skąd on czerpie tę siłę? To pytanie kołatało w głowie Ewy w drodze do domu. Gdy usiadło wieczorem w fotelu, przed oczami stanęła jej Maria. Dołączyła do galerii spotkanych tego dnia osób. Ten dzień, te rozmowy, jak się okazało miały przynieść odpowiedź na pytanie, dotyczące trwałości znajomości z Marią. Nieraz myślała, że to inteligencja, mądrość życiowa, poczucie humoru były magnesem przyciągającym? Ale dzisiaj zaczęła układać pewne elementy układanki w jedną całość. Przypomniała sobie, że parę tygodni wcześniej Maria zadzwoniła i wyznała, że nie jest w stanie zrozumieć postawy wielu osób. Wokół sami frustraci. Złość, niezadowolenie, gorycz… Rozsiewają wokół siebie aurę niezadowolenia. Powiedziała, że ucieka od takich ludzi, bo nie chce się taką stać. Wyznała Ewie, że jest jedną z nielicznych osób, z którymi utrzymuje kontakt, bo dzięki rozmowom z nią zaraża się pozytywną energią i naładowuje swoje akumulatory. Wówczas Ewa nie przywiązała większej wagi do tych sów. Teraz one brzmiały w sposób szczególny. Trzy tygodnie temu Maria dowiedziała się, że jej ukochany mąż ma nowotwór złośliwy. Ewę zaskoczyło jej podejście do tej tragedii. Nie było żalu do Pana Boga, pretensji do świata. Maria przekazując tę smutną informację, powiedziała, że stoi przed nią wyzwanie, musi wspierać męża, gdyż wyruszają wspólnie na wojnę i trzeba walczyć, by wygrać. Ewa przypominając sobie tę rozmowę - w kontekście dzisiejszych przypadkowych spotkań - zrozumiała, jaka siła trzyma ją przy Marysi. Zrozumiała, że w życiu człowiek spotyka wielu malkontentów, którzy wokół siebie rozsiewają pretensje do całego świata. Ci ludzie nie są szczęśliwi i unieszczęśliwiają innych swoim podejściem do życia. Ewa, która zawsze uważała, że do szczęścia człowiekowi potrzebne jest tylko zdrowie, oczywiście to fizyczne, zmieniła zdanie. Zrozumiała, że tak samo ważny jak zdrowie fizyczne, jest zdrowy duch. Maria, Tomek to osoby, które pomimo ciężaru, miały w sobie radość. One wiedziały, że należy otaczać się ludźmi, którzy pokazują nam jasne strony, nawet w tych najtrudniejszych sytuacjach. W życiu bowiem niezwykle ważne jest, jakimi ludźmi jesteśmy otoczeni. Badania prowadzone przez 20 lat w Framingham Heart Study, udowodniły, że osoby, które otoczone są szczęśliwymi ludźmi, same mają większe szanse na bycie szczęśliwymi. Wybór należy do nas :) Jeżeli często masz wszystkiego dość, życie i jego problemy przerastają Ciebie. Wzięłaś na siebie za dużo obowiązków, jesteś mało asertywna, nie umiesz się z niczego cieszyć. Nie potrafisz panować nad emocjami, masz niskie poczucie, które wpływa na relacje z innymi. Brak Ci poczucia wartości i akceptacji. Zapraszamy Cię na porady on line. Wielu osobom pomogłyśmy, pomożemy i Tobie :)
POWIĄZANY POST: *Dziękujemy Wydawnictwu Onepress/Sensus za możliwość zareklamowania tej wartościowej książki. POLECAMY:
|
JESTEŚMY NA FACEBOOKU:
POMAGAMY:
PISZEMY DLA WAS:
|